• Nie Znaleziono Wyników

JS& 6. Warszawa, d. 7 Lutego 1886 r. T o m V

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JS& 6. Warszawa, d. 7 Lutego 1886 r. T o m V"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JS& 6 . Warszawa, d. 7 Lutego 1886 r. T o m V

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZY RODNICZY M.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 6

Prenum erow ać inożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k raju i zagranicą.

Komiieł Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C h a łu b iń sk i, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. K wietniew ski, J . N atanson,

D r J Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek związek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/j,

za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

i ^ . d x e s Z R e d -e ils ic y i: P o d w a l e 2STr - i n o w y .

20 Marr?

D rogi dwu now ych kom et w zględnie do drogi ziemi.

(2)

82 W S Z E C H Ś W IA T . N r 6.

NOWE KOMETY

P R Z E Z

dra J a n a Jed rzejew icza.

S ystem atyczne i stara n n e p rz eg ląd an ie nieba, zaprow adzone w ostatnich czasach, po­

zw ala odk ry w ać coraz częściej d rob ne ko­

m ety niew idzialne golem okiem, a tym spo­

sobem u ła tw ia ich bad an ie na znacznćj p rze­

strzeni d ró g p rzez nie odbyw anych. W ia ­ domo bowiem , że kom ety obiegające około słońca po bard zo w ydłużonych elipsach lub biegnące po parabolach, ty lk o w tedy są w ido­

czne gdy są blisko słońca, raz z pow odu te ­ go, że i od ziem i m niej są odległe, a obok tego, w ystaw ione n a bliższe ciepło słoneczne, ro z k ła d ają się p o d je g o działan iem i w y tw a­

rz ając rospalone i świecące gazy stają się łatw iej w idzialnem i i dostępniejszem i do badania. P r z y o ddalaniu się od słońca, k o ­ m ety, u suw ając się z pod d ziała n ia je g o cie­

pła, stygną, stają się m niej św ietneini i na dalszój drodze zu pełnie nie m ogą być do­

strzeżone. P rz y takich w a ru n k ach ich b a­

dania a niedość jeszcze ściśle określonej n a­

tu rze w ażnem je s t zadaniem w czesne ich znalezienie i d la tego w w ielu o bserw atory- jach p osiadają um yślnie do tego u rządzone lunety , ułatw iające p rzeglądanie całego wi­

dzialnego nieba.

D zięki tak iem u system atycznem u poszu­

k iw an iu w końcu ubiegłego ro k u odkry to praw ie n araz trz y kom ety nowe. Są one bardzo słabe co do św iatła, bo ty lk o w sil­

nych lunetach w idzialne.

Je d n a z nich została dostrzeżona 26 G ru ­ dnia r. z. p rzez B rooksa ju ż po p rzejściu p rzez p u n k t najbliżej słońca leżąc-y (p erihe- lium ) i ta w blasku sw ym słabnie tak, że w d. 23 S tycznia w idziana w P ło ń s k u p rz ed ­ staw iała się ja k o b lada m glista plam ka.

D w ie inn e o d k ry te zostały p ra w ie jedn o­

cześnie bo 2 i 4 G ru d n ia w znacznej odle­

głości p rz ed p u n k tam i przysłon eczn em i i dziś zbliżają się do n ich ,p rzy sp ieszając swój bieg i stając się coraz jaśn iejszem u K o m eta od­

k ry ta w P a ry ż u przez F a b ry 2 G ru d n ia r. z.

w idzianą b y ła w P ło ń sk u w d. 7 G rudnia, ja k o bardzo blada m gła, ledw ie dostrzegal­

na, by ła ona wówczas o 30 m ilijonów mil odległą od ziemi. D ru g a o d k ry ta przez B a rn a rd a w dniu 4 G ru d n ia jeszcze słabsze św iatło posiadała, zbliżyw szy się bowiem do 34 m ilijonów mil, dopiero w yraźnie w tu te j­

szych lunetach rospoznaną być m ogła. P o ­ wodem ważnym trudności ich dostrzegania w chw ili obecnej je s t m ała przejrzystość pow ietrza, często zd arzająca się zimową porą.

Obie te kom ety je d n a k n ab ierają św iatła i za k ilk a tygodni będą m ogły być k o rz y ­ stnie obserw ow ane, bo drog i ich, w yzna­

czone dziś w przybliżeniu, ta k są położone, że kom ety biegnąc po nich zbliżają się j e ­ dnocześnie i do słońca i do ziemi, a wnosząc z w zrostu ich blasku mogą być naw^et go- łem okiem w idzialne, p rzedstaw iając rzadki w idok dw u naraz kom et blisko siebie poło­

żonych.

D o zrobienia sobie przystępnego pojęcia o możności przew idzenia dalszych objaw ów ty ch ciał odległych może służyć fig. 1.

P rze d sta w ia ona położenia dróg tych k o ­ m et w zględnie do d rogi ziemi. E lip sa ozna­

czona znakam i zo dyjaku p rz ed ­ staw ia płaszczyznę drogi ziem i ja k o płasz­

czyznę m ateryjalną, w ognisku elipsy stoi słońce S. O dpow iednie d aty w skazują po­

łożenia ziem i w czasie od 20 Stycznia do 20 M aja. D ia zrozum ienia położeń w zajem nych ziem i i kom et, części d róg tych ostatnich przedstaw ione są rów nież ja k o płaszczyzny m ateryj alne, przecinające płaszczyznę drogi ziem skiej. P a ra b o la F f je s t d ro gą po k t ó ­ rej biegnie kom eta F a b ry , w k ie ru n k u strza ł­

k ą w skazanym ,z p unktem najbliższym słoń­

ca (perihelium ) w dniu 10 K w ietnia, Bb p rzedstaw ia podobną drogę kom ety B a rn a r­

da, k tó ra do p erihelium dojdzie w d. 3 M a­

ja . P u n k ty Fj B) są m iejscami, w których kom ety zn ajdo w ały się w ostatnich dniach S tycznia. P rz y p a tru ją c się n a figurze kie­

runkom biegów trzech ciał, w idzim y, że ziem ia, dążąc po swej drodze w k ie ru n k u strzałk i, będzie w końcu K w ietn ia przecho­

dziła blisko obu d ró g kom et i one też około

tego czasu, przeszedłszy p u n k ty przysłone-

czne, zbliżać się będą ku płaszczyznie ekli-

ptyk i, dążąc ku południow ej pó łk u li nieba,

(3)

N r 6. W S Z E C H Ś W IA T . 8 3

na której ju ż z naszych północnych szero­

kości nie będ;j. widzialne. K om eta F a b ry dalej od słońca biegnąca niż kom eta B a r­

n a rd a przejdzie pod płaszczyznę ekliptyki w punkcie P zaledwie o kilka milijonów m il od dro g i ziemskiej odległym i to w ła­

śnie w czasie, gdy ziem ia blisko tego m iej­

sca przechodzić będzie. Mimo tej bliskości nie będzie je d n a k ju ż z ziemi widzialną, bo będzie przyćmioną, blaskiem słońca, praw ie n a je d n ć j linii z nią. znajdującego się. D ro ­ gi obu kom et przedstaw ione są na figurze ja k o parabole, bo dziś takiem i się wydają, dalsze dopiero ścisłe spostrzeżenia wykażą, Czy one nie są kaw ałkam i olbrzym ich elips, w tedy bowiem należałoby wnosić, że kom e­

ty po nich biegnące należą do układu słone­

cznego i że po tych samych elipsacli za j a ­ kiś czas znowru do słońca powrócą.

P rz y p a tru ją c się na figurze położeniom kom et i słońca i pam iętając o ruchu obroto­

wym ziemi, z łatw ością znajdziem y przybli­

żenie stronę, w której ich szukać należy.

I ta k w L utym są one z lewej strony od słońca (na wschód) i w chw ili jego zachodu są blisko południka, w M arcu zbliżają się coraz więcej k u słońcu, w połow ie M arca kom eta F a b ry ju ż przechodzi na zachód od słońca, będąc jed n ak znacznie wyżej od nie­

go, B a rn a rd a zaś w tedy jeszcze po zacho­

dzie słońca będzie widzialną dochodząc do złączenia się pozornego ze słońcem znacznie póżniój, ja k o bardzićj n a wschód położona od poprzedniej.

JESZCZE

P R Z E Z

S. G -rosg-liłsa.

Z aznajam iając czytelników W szechśw iata (por. N r 46 z r. z.) z treścią najnow szej p ra ­ cy prof. F ra n k a o współce życiowej g rzy­

bów z korzeniam i (U eber die a u fW u rz e l- sym biose beruh end e E rn a h ru n g gew isser

j

B aum e d u rc h un terird isch e P ilze), zazna­

czyliśm y w yraźnie, że zjaw isko to obserwo- wanem było poraź pierw szy i obszernie opi- sanem zostało (jeszcze w roku 1882) przez d ra F ran c isz k a K am ieńskiego w pięknej j e ­ go pracy, w ydanej w C herbo urg u p. t. „Les organes veg-etatifs du M onotropa H yp op i- ty s“ . Otóż, z pow odu ogłoszenia spostrze­

żeń prof. F ra n k a , w ystąpili w tej samej kwe- sty i niezależnie od siebie dwaj znakom ici botanicy, W o ronin i Iieess, k tó rzy w praw ­ dzie nic nowego do przedm iotu nie dorzuca­

ją , lecz k tó rych głosy w^ażnemi dla nas są z tego w zględu, że obaj zgodnie p rzy znają praw o pierw szeństw a w tej lcwestyi p. K a ­ m ieńskiem u. P odnoszą oni zgodnie fakt, że p. F ra n k , w brew zw yczajom w nauce przyjętym , świadom ie czy też nieświadom ie, pom inął pracę p. K am ieńskiego i w ten spo­

sób opisany przez siebie fakt za zupełnie nowry podał.

A żeby dać czytelnikow i możność należy­

tego ocenienia sp raw y w mowie będącej, uw ażam y za odpow iednie zapoznać go prze- dewszystlriem nieco bliżej z treścią p rz y to ­ czonej powyżej p racy p. K am ieńskiego.

P rz y badaniu organów w egietacyjnych korzeniów ki (M onotropa H y po pitys L .), za­

uw ażył p. K am ieński, że korzenie tej rośli­

ny znajdują się w ścisłem połączeniu z g rzy ­ bem, którego grzybnia (m ycelium ) p okryw a całą pow ierzchnię n askó rka korzen ia w po­

staci grubej pochwy. O d zew nętrznej po­

w ierzchni grzybni roschodzą się liczne strzępki, zagłębiające się w otaczającej zie­

mi; zaś, tw orzące pochw ę, zn ajd u ją się 'wy­

łącznie na pow ierzchni n ask ó rk a korzenia, nigdy zaś nie wchodzą pom iędzy jeg o ko­

m órki. Z tego fa k tu a u to r w nioskuje, że grzyb ten nie je s t pasorzytem i nie karm i się kosztem korzeniów ki, lecz korzysta z je j korzenia, ja k o wygodnego podłoża dla swego rozw oju. W niosek swój p otw ierdza autor jeszcze tym faktem , że obecność pochw y grzybowój na korzeniach M onotropy je s t zjaw iskiem norm alnem , albowiem nigdy nie udało mu się napotkać korzeni M onotropy, któreby takow ej pochw y nie posiadały.

Co się tyczy rodzaju i g atu n k u wspom nia­

nego grzyba, to określenie ścisłe okaza­

ło się niemożebnem, albowiem hodow ane

przez autora w płynie odżyw czym strzępki

(4)

84 W SZECH ŚW IAT. N r fi.

nie w y tw a rzały zarodników , odgryw ających j a k wiadom o, głów ną rolę p rz y określaniu grzybów . W ychodząc z założenia, że ko- rzeniów ka rośnie w pobliżu niek tórych drzew ig lastych i liściastych, k tó ry ch k o rz e­

nie służą za podścielisko pew nem u g rz y b o ­ w i pasorzytniczem u, w pijającem u się w ich tk an k ę, sądzi au to r, że grzy b, n a p o ty k an y na korzenićw ce, je s t identyczny z grzybem pasorzytnym , osiedlającym się na k o rz e­

niach w spom nianych drzew . I w rzeczy sam ćj, k o rzenie te są ściśle połączone z ko­

rzeniam i M on otropy za pośrednictw em g rz y ­ bni, k tó ra bespośrednio przechodzi z je d n e ­ go korzenia na drugi, tw orząc z obu k orze­

ni ja k b y je d n ę całość, przyczem n a k o rz e­

niu M onotropy, g rz y b n ia form uje wspo­

m nian ą pochw ę, gdy n a k o rz en iu sąsiednie­

go d rzew a żyje pasorzytnie. B yć może, że grzy b ten należy do trufli (T u b eracei), m ia­

now icie do ro d zaju je le n ic h g rzybków (E!a- phom yces), k tó re rosną p asorzytnie n a ko­

rzeniach sosny i k tó ry ch owoce znalazł Reess w w ielkiej ilości śród korzeni; w szak­

że p. K am ieński ani razu n ie znalazł je le ­ nich grzy bków ani n a k o rzen iach M o n o tro ­ py ani też obok nich i dlatego kw estyją g a­

tu n k u będącego w m ow ie g rz y b a pozostaw ia nierosstrzygniętą.

P oniew aż korzeniów ka p rzed staw ia ro­

ślinę beschlorofilow ą, u w a żan ą je s t ju ż od- d aw na za pasorzyta, żyjącego kosztem drzew sąsiednich. T a k U n g e r w p ra cy swej „B ei- tra g e z u r K enntniss d e r parasitisch en P flan - zen“ (1840) zalicza M o notropę do roślin pa­

sorzy tn y ch ze w zględu n a to, że gin ie j e ­ dnocześnie ze śm iercią k o rz en i drzew a, p rz y k tó rem rośnie. O d w ro tn ie W . H ook er, o p ie­

ra ją c się n a tem, że korzenió w ka może być w yhodow aną z nasienia w ziem i, do k tó rej zostały dom ięszane g n ijące liście, z a lic z a ją do saprofitów . Rów nież w edług S chach ta k orzen ió w ka k arm i się nie sokam i żyjących ro ślin , lecz p ro d u k tam i ich ro sk ład u i dla­

tego rośnie w pobliżu ich i ginie jed n o c z e ­ śnie z niem i. N akoniec w ed łu g C h atin a m łoda k orzen iów ka p rzed staw ia ro ślinę pa­

sorzy tn ą, później zaś staje się saprofitem , w edłu g D ru d e zaś rzecz się m a w p ro st od­

w rotnie.

P oniew aż obecność h au sto ry j (przyssa­

w ek) stanow i je d y n ą ccclię pasorzytów , k o ­

rzeniów ka zaś haustoryj nic posiada, p rz y ­ chodzi p. K am ieński do w niosku, że k orze­

niów ka przedstaw ia saprofita, pobierającego pokarm organiczny z ziemi zapomocą korze­

ni. Z przytoczonego je d n a k opisu budow y korzenia okazuje się, że pow ierzchnia n a j­

żyw otniejszych jeg o części p o k ry tą je s t g ru ­ bą w arstw ą grzybni, k tó ra oddziela k orzeń od otaczających cząsteczek ziem i, a zatem 0 bespośrcdniem po bieran iu przez korze- niów kę pokarm u z ziem i m owy tu być nie może i należy raczej przypuszczać, że cały swój pokarm pobiera k orzeniów ka za pośre­

dnictw em grzybni, składającej się z h y f żyw ych, k tó re tak ściśle p rzy leg ają do n a ­ skórka k orzen ia, że przejście p ły n u z ko ­ m órek g rzyb a do kom órek korzenia M o­

notropy, n a mocy praw dyfuzyi zdaje się nic ulegać żadnćj w ątpliw ości. A zatem korze­

niów ka p obiera p o karm za pośrednictw em grzyba. *

„ W ten sposób,— pow iada autor, -—mam y do czynienia z dwom a organizm am i ro ślin ­ nem u 1) korzeniów ka i 2) nieokreślonym jeszcze grzybem , k tó re rozw ijając się razem , w zajem nie się w spierają“ . P ow ierzchn ia korzeni M onotropy przed staw ia w ygodniej­

sze d la g rzy b a podścielisko, aniżeli cząstki ziem i i piasku; w zam ian zaś za tę gościnność grzy b zao patru je korzeniówdcę w pokarm . W a rstw a grzybni odgryw a rolę nask órka k orzenia, strzępk i zaś, rozgałęziające się w ziemi, zastępują fizyjologicznie w łoski ko­

rzeniowe.

Skąd je d n a k czerpie p o k arm sam grzyb?

O dnośnie do sposobu żyw ienia się grzyb a możliwe są d w a przypuszczenia: g rzy b ten może być saprofitem , karm iącym się p ro d u ­ ktam i ro sk ład u gnijących szczątków o rg a ­ nicznych, lub też może być pasorzytem , ży­

ją c y m kosztem korzeni otaczających sosen 1 buków . O statnie to przypuszczenie w y­

daje się p. K am ieńskiem u tem praw dopodo­

bniej szem, że, j a k wyżej wspom nieliśm y, grzyb, żyjący n a k o rz en iu M onotropy, p rze­

chodzi także n a korzenie w zm iankow anych

drzew . P o g lą d ten je s t zgodny z faktem

obserw ow anym przez U n g ra , że M onotro-

pa rośnie zawsze w pobliżu drzew i ginie

razem z niem i. Z daw ałoby się je d n a k , że

rozgałęzienia strzępkow e, rospościerające się

(5)

N r (5. WSZECI ŚWIAT. 85 w ziemi, dowodzą, że grzyb część swego p o ­

karm u p obiera w prost z ziemi.

W ten sposób połączenie grzyba z korze- niów ka przedstaw ia nam piękny p rzy k ład w zajem nego podtrzym yw ania życia dw u or­

ganizm ów roślinnych, czyli sym bijozy mu- tualistycznej, gdy tym czasem połączenie grzyba z korzeniam i drzew , przy których rośnie korzenić wkn, przedstaw ia p rzy k ład istotnego pasorzytnictw a czyli ■ —- j a k to de B ary nazyw a—-sym bijozy antagonistycznćj.

T ak i sam pogląd na sposób żyw ienia się grzyba, rosnącego na korzeniach drzew, wy­

pow iada W oronin w ogłoszonym niedawno a rty k u le „U eb er die P ilz w u rze l (M ycorhi- za) von B. F ra n k “ (B erichte d er D eutschen B otanischen Gesellschaft, Bd. III, I le f t 6).

Z ajm ując się w lecie 1883 r. w F in lan d y i badaniem budow y i rozw oju niektórych grzybów ja d a ln y c h z ro d zaju Boletus, zn a­

kom ity ten botanik zauw ażył, że korzenie w ielu roślin oplatane są gęstą g rzybnią w sposób zupełnie podobny do tego, ja k i obecnie opisuje B. F ra n k dla swojej myco- rhizy. T ak ie m ycorhizy obserw ow ał au to r u szyszkowych (Coniferae), w ierzbow a- tych (Salicincae), leszczyny (C orylus A vel- lana), brzozy (B etula alba), a naw et u nie­

k tó ry ch traw . Co się tyczy g atu n k u grzy­

ba, tw orzącego m ycorhizę, to W o ro n in nie zaprzecza, że m ycorhizy obserw ow ane przez F ra n k a były utw orzone z gatunków trufli;

nie należy jed n ak , w edług W oronina, sądzić, że w szędzie, gdzie w ystępują m ycorhizy, w ich tw orzeniu p rzyjm ują u d ział trufle, ato dlatego, że w F in la n d y i trufle wcale nie ro ­ sną, a je d n a k m ycorhizy są tam bardzo ros- pow szechnione.

A u to r przypuszcza, że w skład mycorhiz, w F in la n d y i napotykanych, wchodzą g atun­

ki ro d zaju B oletus, wszakże kw estyja ta, j a k słusznie utrzy m u je W oronin, może być rosstrzy g n iętą tylko w drodze dośw iadczal­

nej, k tó ra ju ż odd ała w ielkie usługi przy b adaniu m orfologicznej w artości porostów (Lichenes), a droga ta je s t podw ójną: 1) od­

dzielenie grzyba od m ycorhizy i hodow la aż do chw ili w ydaw ania owoców (c o te żp rz ed - siębrał ju ż p. K am ieński, lecz bezskutecznie) w celu p rzekonania się, do jakiego g atu n k u grzyb ten należy; 2) w ysiew anie za ro d n i­

ków różnych grzybów na korzeniach róż­

nych roślin, celem w yśw ietlenia ja k ie g atu n ­ ki grzybów i ja k ic h roślin korzenie zdolne- mi są do tw o rzenia m ycorhiz.

Zapow iadając odpowiednie dośw iadcze­

nia, W o ron in utrzym uje dalej, że oplatanie korzeni drzew przez grzybnię uw aża za szczególny rodzaj pasorzytnictw a, nie zaś za w spółkę (sym bijozę m utualistyczną), zobo- pólną korzyść n a celu m ającą, ja k to p rz y ­ puszcza F ra n k . P o g ląd ten je st zatem zgo­

dny z poglądem d ra Kam ieńskiego, wypo­

wiedzianym nasaraprzód w przytoczonej j e ­ go pracy, a następnie n a posiedzeniu T ow a­

rzystw a O grodniczego, d. 17 W rześnia r. z.

(por. W szechśw iat, 1885, N r 40, str. G38).

S praw dzając podczas zeszłorocznych w aka- cyj badania F ra n k a , przek o n ał się p. K a ­ mieński, że korzenie, tw orzące z grzybem m ycorhizę, zostają pod wpływ em tegoż g rz y ­ ba chorobliw ie zm ienione. I w rzeczy s a ­ rn dj , rysun ki zdjęte przez p. K . z p re p a ra ­ tów m ikroskopow ych, a udzielone nam ła­

skawie przez auto ra do przejrzenia, w y k a­

zują znaczną różnicę w budow ie histologi­

cznej korzeni zm ienionych w m ycorhizę i korzeni norm alnych, wolnych od grzybów.

U korzeniów ki zaś— w edług p. K . — korze­

nie połączone z grzybam i zachow ują się norm alnie, g rzy b n ia zaś nigdy pom iędzy ko­

m órki je j korzenia nie wchodzi. A zatem tylko u M onotropa H ypopitys m ożna mówić o praw dziw ej współce n a wzajem ności opar- tćj, czyli o sym bijozie m utualistycznej; o d ­ w rotnie, zjaw isko m ycorhizy należy poczy­

tyw ać za osobny rodzaj pasorzytnictw a.

N a korzyść takiego pog lądu przem aw ia i ta okoliczność, że u M onotropy w szystkie bez w yjątku korzenie zn a jd u ją się w ściśle j e ­ dnakow ym zw iązku z grzybem , u roślin zaś przez F ra n k a obserw ow anych, ty lk o n iektó­

re korzenie zm ienione są n a m ycorhizy, a nadto przekształcenie takie bynajm niej nie je s t zjaw iskiem stałem , lecz—j a k sam F ra n k zaznacza— przypadkow em . W kw estyi p ie r­

wszeństwa p rz y skonstatow aniu naukow em oplatania korzeni p rzez grzyby, dochodzi W o ronin do wniosku, że „w szelkie praw a

■pierwszeństwa w tym w zględzie m uszą być nie p. F ran k o w i, lecz p. K am ieńskiem u przyznane".

W ten sam mniej więcej sposób w yraża

się p. M. Reess w a rty k u le ,,U eber E lap h o -

(6)

8 6 W SZECHŚW IAT. N r 6.

inyces u n d sonstige W u rzelp ilze (B er. d.

D eutscli. B ot. Gesell. Bd. I I I I le f t 7). A u ­ to r pow iada, że robiąc poszukiw ania nad t. zw. jeleniem i grzybkam i (Elapliom yces), w ielokrotnie obserw ow ał m ycorhizy podo­

bne do tych, ja k ie opisuje F ra n k , „nie ogła­

szał je d n a k swoich spostrzeżeń ze w zględu n a to, że całe to zjaw isko zostało przed k il­

ku laty szczegółowo przez p. K am ieńskiego o pisane'4. Z astanaw iając się w dalszym cią­

gu nad g atu n k iem g rzyba, tw orzącego my- corhizę, au to r dochodzi do w niosku, że j a k ­ kolw iek w obserw ow anych przezeń p rz y ­ kład ach najczęściej na tw o rzen ie m ycorhiz sk ład ały się jelen ie grzy b k i, do rodziny tr u ­ fli należące, jed n ak ż e w niek tó ry ch razach grzybnie p rz y p o m in ały swą postacią raczej g ru p ę B asidiom ycetes, aniżeli trufle.

O ile nam w iadom o, p. K am ieński sam w krótce zabierze głos w je d n e m ze specy- ja ln y c h czasopism niem ieckich, a w tedy nie om ieszkam y czytelników W szechśw iata o dalszym rozw oju tych badań bijologicznych zaw iadom ić.

B A I D .A I > .T r ^ V

N A D T W O R Z E N I E M S I Ę P O K Ł A D Ó W

S A L E T R Y C H I L I J S K I E J (re fe ra t A. M untza, odczy tan y na posiedzeniu p a ry ­ skiej A kadem ii Nauk ścisłych; C Jm ptes rendus, CI,

1 2G5).

tłu m a c z y ł Zn.

P o k ła d y azotanu sodu, tw o rzące w ielkie m asy w pew nych okolicach A m ery k i P o ­ łu d n io w ej, od w ielu la t są przedm iotem eksploatacyi. N ie posiadam y je d n a k ża­

dnego zadaw aln iającego objaśnienia sposo­

bu ich powrstania. N iew iadom o ja k ie je s t źródło azotu w stanie zw iązków w nich zaw artego; dlaczego azot tu taj zn a jd u je się w stanie k w a su azotnego i dlaczego zasa- O O dą solną j e s t tu sod, skoro w szędzie in ­ dziej, z b ard zo ty lk o rzadkiem i w y ją tk a ­ mi, zasadą saletry n atu ra ln ej byw a w apień;

niewiadom o nareszcie, co stanow i p rzy czy­

nę obecności soli m orskiej w tych po k ła­

dach i dlaczego one skoncentrow ały się właśnie w tych m iejscach, w któ rych je widzim y.

B adania, k tóre m am zaszczyt p rzed sta­

wić A kadem ii, mają. n a w idoku rozw iąza­

nie tych różnych pytań.

W daw niejszych poszukiw aniach naszych, razem z p. M arcano, w ykazaliśm y, że ni- tryfikacyja, tak energiczna pod zw ro tn ik a­

mi, je d y n ą i w yłączną sw oję przyczynę zn ajd u je w przem ianie szczątków życia pod w pływ em organizm u drobnow idzow ego ').

W licznych m iejscowościach, w któ ry ch spraw dziliśm y tw orzenie się saletry , zn aj­

dow aliśm y zawsze m a te ryją organiczną w stanie ro skład u, forsforan w apnia—św ia­

dectw o zw ierzęcego pochodzenia tej m ate- ry i— i ferm ent nitryfikujacy.

„Sposób tw o rzen ia się saletry je st więc pod zw ro tn ikam i takiż sam, ja k w k rajach um iarko w an ych , z zastrzeżeniem tylko róż­

nicy intensyw ności'4.

Szczególniejszy fa k t zw rócił moję uw a­

gę: po kład y saletry chilijskiej, znajdow a­

ne n ad O ceanem Spokojnym , zaw ierają jo d w niezw ykłej postaci, ja k o sole kw asu jo - dnego. O ile mnie wńadomo, je stto je d y ­ n y p rz y k ła d w ystępow ania w przy ro dzie jo d u utlenionego. W yk azałem daw niej, że obok jo d a n ó w , saletra chilijska zaw iera w sobie i brom w stanie soli k w asu bro- m nego. To m nie popchnęło do po szu ki­

wania, czy brom ki i jo d k i w obecności tak silnie utleniającego działacza, j a k w łaśnie ferm ent nitryfikujacy, mogą przysw oić tlen, przechodząc w brom iany i jod any . M oje dośw iadczenia dow iodły, że tak je s t w isto­

cie, a więc obecność utlenionego brom u i jo d u w pokład ach saletry chilijskiej je s t jeszcze je d n y m dowodem, p rzem aw iają­

cym na korzyść przypuszczenia, że u tw o ­ rz y ły się one pod w pływ em organizm u ni- tryfikującego.

Obecność jo d u i brom u, pierw iastków , k tó re w w yraźnych ilościach zn a jd u ją się

') Por. W szechśw. t. IV , str. 650.

(7)

• Nr. 6.

tylko w m orskim żywiole, a wszędzie in ­ dziej— w śladach zaledwie, dowodzi, że m o­

rze brało udział w tw orzeniu saletry, co i d rugostro nnie je s t potw ierdzane przez obe­

cność w niej soli kuchennej. G dyby jo d i brom w ystępow ały tu w postaci jodków i brom ków , m oglibyśm y w takim razie mnie­

m ać, że u d ział m orza w tem zjaw isku był tylko następczy. A le kiedy spotykam y je ja k o brom iany i jo dany, widzim y, że udział ten m usiał być współczesny samemu biego­

wi nitryfikacyi, która, w jednem i tem sa­

mem zjaw isku, doprow adziła do utlenienia azotu, oraz brom u i jodu- W iem y zaś '), że nitryfikacyja może odbywać się i w w o­

dzie m orskiej; odbyw a się ona, ja k spraw ­ dzono, w ługach pokrystalicznych solanek m orskich.

„W ym ienione fakty skłaniają, do przyję­

cia, że woda m orska, mniej lub więcej za­

gęszczona przez parow anie, b ra ła udział w tw orzeniu pokładów saletry sodowej w epoce współczesnej ich pow staw aniu".

To, co dotąd powiedziano, nie objaśnia jeszcze, dlaczego saletra poludniow oam ery- kańska je s t sodową. W swoim czasie w y­

kazaliśm y dośw iadczalnie, że kw as azotny, tw orzący się przy ferm entacyi m ateryi o rg a­

nicznej azotow ej w obecności w apna, łączy się z zasadą w apienną w samój chw ili swe­

go pow staw ania. A więc pierw otnie tw o­

rzyć się m usi azotan wapnia. L ecz sól k u ­ chenna, działając na ten ostatni, wchodzi z nim w podw ójną wym ianę, której w ypad­

kiem je s t azotan sodu. W rzeczy samój, je ­ żeli pozostaw iam y do swobodnego p a ro w a ­ nia m ięszaninę rostw orów azotanu w apnia i soli m orskiej, łu g pokrystaliczny zaw iera w sobie azotan i chlorek w apnia, a osad k ry ­ staliczny skład a się z m ięszaniny azotanu i ch lo rk u sodu. Jeżeli tę podw ójną w ym ia­

nę przeprow adzim y nie w szklanetn naczy­

niu, ale w łonie ziemi ornej, w miejscu wy- staw ionem n a działanie deszczu, znajdziem y w górnych w arstw ach ziemi skupienia k ry ­ staliczne, złożone z azotanu i chlork u sodu,

*) Również z dośw iadczeń p. Muntza.

(P rzyp. tłum .).

81 ^ podobne do m inerału pokładów P e ru w ija ń - skich. W o d a zaskórna g ru n tu zaw iera w sobie chlorek wapnia.

,,P ow staw anie azotanu sodu je s t więc w y­

nikiem podw ójnej w ym iany pom iędzy azo­

tanem w apnia a chlorkiem sodu“.

Jeszcze jed en p u n k t zostaje do w yjaśnie­

nia, dlaczego po kłady peruw ijańskie leżą w g run tach zbitych albo piaskow atych, w których nitryfikacyja, o ile się zdaje, je s t utrudniona? W studyjach naszych nad tw o­

rzeniem się saletry w p rzyrodzie dow iedli­

śmy, że wszędzie, gdzie ona po w staje w w iel­

kich masach, znajdujem y, ja k o św iadectw o początku zw ierzęcego, znaczne ilości fosfo­

ran u w apnia. Jeżeli woda przybyw a na miejsce tw orzenia się saletry, to w y m y w a ją , unosi dalej i dopiero, w pew nej odległości od miejsca utw orzenia, p o z o sta w ia ją w sta­

nie krystalicznym . Zjaw isko podobnego przenoszenia je s t częste i odbyw a się nie­

ustannie w naszych oczach; w ykw ity sale- trzane n a m urach są jeg o następstw em . W w arstw ach ziemi, w któ ry ch znajdują się pokłady saletry chilijskiej, nie znaleziono fosforanu w apnia.

„A zotan sodu nie tw orzy się więc w m iej­

scach, gdzie go znajdujem y, p rz y b y ł on skądinąd i tylko w ykrystalizow ał się w da- nem m iejscu".

P o takiej syntezie zjaw isk, biorących udział w tw orzeniu się p eru w ijańskich po­

kładów saletry sodowej, możemy wystawić rezultaty naszych badań w postaci następu ­ jący ch wniosków:

1. P o k ła d y peru w ijańskie zaw dzięczają swój początek azotow i ciał organicznych, utlenionem u pod w pływ em ferm entu n itry - fikującego.

2. W oda m orska, lub może woda pokry- staliczna solanek m orskich znajdow ała się w zetknięciu z oweini ciałam i organicz- nemi.

3. A zotan sodu u tw o rzy ł się przez p o ­ dw ójną wym ianę, pom iędzy azotanem w a­

pnia, pierw otnie utw orzonym , a chlorkiem sodu z wody m orskiej.

4. A zotan sodu nie tw orzył się w okoli­

cach, gdzie dziś go spotykam y; skoncentro­

w ał się tam tylko, opuściwszy m iejsca swe­

go powstania.

W S Z E C H Ś W I A T .

(8)

8 8

w s z e c h ś w i a t

. N r (5.

Z P O W O D U A R T Y K U ŁU

O P A JĄ K U PTA SZN IK U

przez / . Slemliaśzklege.

C zytając w ym ieniony w nagłów ku a rty k u ł w raz z p. Sztolcinanem , nie m ogliśm y nie zw rócić uw agi n a pew ne niedokładności i niekonselcw encyje w obserw acy jach pana A ndrógo, stanow iących główną, część ros- p raw k i. N ie chcę podaw ać w w ątpliw ość obserw acyi p. A nd rógo co do gniazda p ta ­ sznika na drzew ie, ja k k o lw ie k w ydaje mi się mocno podejrzanem , gdyż w łaśnie w cy­

tow anej przez po dró żn ik a m iejscowości na M artynice, na szczycie M orne du Y auclin, m iałem sposobność w idzieć p taszn ik a ta ­ m ecznego, ukrytego, w w ydrążeniu skały, od któ rej się w cale sw oją płow oszarą b a r­

w ą nie w yróżniał, a ty lk o w praw ne oko tow arzyszącego mi w wycieczce kreola, zdołało go w kryjó w ce w ykryć; oprzęd po ­ k ry w a jący b rzegi w ydrążenia, p o d o b n ie ja k brzegi n o ry u kraińskiej ta ra n tu li, dozw a­

la ł przypuszczać, że w ydrążenie to służy­

ło ptasznikow i za m ieszkanie.

Ze p taszn ik m ałe p ta k i atakow ać może i d aje sobie z niem i rad ę, w ynika to z ob- serw acyj B atesa a p rz ed e w szystkiem d ra M enge, w któ reg o oczach p a ją k zjad ał w raz z kośćm i żabki drzew ne, niew iele co słabsze od d ro bnych ptaszków . Żeby j e ­ d n a k atak o w ał k o l i b r y uw ierzyć trudn o, znając obyczaje tych ptaszków . K o lib ra siedzącego spotkać niełatw o, a je ż e li go się w tój postaw ie w idzi, zaw sze na ja k ie j cieniutkiej gałązce, najch ętn iej suchej, n i­

g d y w gąszczu lu b blisko p n ia drzew a, gdzieby go p a ją k m ógł zaatakow ać. F a k t zresztą pod an y przez p. A n d re g o we wszy­

stk ich sw ych szczegółach w ydaje mi się fantastycznym , pom inąw szy ju ż , że się ko­

librów nie łapie j a k m otyle, lecz strzela śrótem , niem ożliw ym ju ż je s t sam fa k t n a­

pad u p t a s z n i k a n a L e s b i ę n a pniu f i ­ g o w c a w Q u e b rad a de T u lp as; gdyż j a k ­

kolw iek figowiec i ptasznik do siebie p a­

sują, oba bowiem są właściwemi regijonom gorącym , żadna L esbia nie spotyka się w la­

sach, będąc rodzajem kolibrów wyłącznie właściw ym bezleśnym pastw iskom górskim , powyżej 10000 stóp nad poz. m orza, pod­

czas gdy fikusy i ptaszniki nigdy 4— 5000 stóp nie przechodzą. D odajm y tu jeszcze, że ry su n e k załączony pozostaje rów nież w sprzeczności z tw ierdzeniem p. A n d ri- go, przed staw ia bowiem nie L esbię, lecz k o lib ra z ro d zaju S teganurus, właściwego okolicom leśnym.

Z moj^j stron y do nielicznych obserwa- cyj O ptasznikach dodam jeszcze moję w ła­

sną. O prócz cytow anego ju ż w y p ad k u na M artynice, poraź d ru g i spotkałem ptaszni­

k a w E kw adorze, w C ayandeled, w lesie n a 4000' n ad poziomem m orza. B iegł on niezm iernie szybko przez drogę, a tak był w ielki, że mi z początku myszą się w ydał;

pobiegłem za nim i pochw yciłem czerpa­

kiem , poczem zam knąw szy szczelnie moję zdobycz, pow róciłem do domu. O kaz ten m ający przeszło dwa cale długości, p o k ry ­ ty ciem nobrunatnym włosem, ta k był sil­

ny, żeśmy go w dużych pincetach, używ a­

nych do w ypychania ptaków , zaledw ie u trz y ­ mać mogli z trudem . Sztolcm an, k tó ry in ­ ny gatu nek , z fijoletowem i nogam i, obser­

w ow ał na gorącem pom orzu E kw adorskiem w P alm alu , nie w idział rów nież nigdy p ta­

sznika na drzew ie.

CZERWONA ZAMIEĆ ŚNIEŻNA

we Wói Stobieeku.

P . K . Soczolowski, ap tek a rz z Nowo-Ra- dom ska doniósł R edakcyi W szechśw iata, co następuje:

„ W dniu G S tycznia r. b., pow stał nagły hu rag an , przynosząc tu masy śnieżne, k tó re p o k ry ły ziemię gołą w sąsiedniej wsi Sto- biecku m iejskim . L u d zie popędzili bydło do pojenia do miejscowej sadzaw ki i spo­

strzegli, że tak w oda w sadzawce, jak o też

(9)

W

s z e c h ś w i a t

. 8 9

i przestrzeń około 40 łokci □ obok niej zo­

stała po tej b u rz y zabarw iona czerwono.

N atu raln ie zjaw isko to w yw arło popłoch:

sądzono bowiem, że to krew . P rzy słan o mi kilk a kaw ałków lodu z owej sadzawki, gdyż cala je j pow ierzchnia przyinarzła. L ód przed staw ia trzy w arstw y, dolną i górną zw ycznjną lodu; wT środku znajdow ała się w arstw a różowo zabarw iona, z czarnemi, ja k b y od cząstek ziemi przylegającej plam a­

mi. Chcąc bliżej zbadać powód owego za­

barw ienia, część tego lodu rostopiłem i ze­

brałem scyzorykiem czarną w arstw ę, dla przekonania się, coby to było. P ły n po ros- topieniu się lodu był pięknie różowo za­

barw iony (m alinow ego koloru) i opadł osad, k tó ry ja k b y z dw u w arstw się składał, górnój żółtaw ej, dolnej zieleńszej. P o d m i­

kroskopem przedstaw ia on okrągłe, żółto zabarw ione kuleczki, obok masy ciem niej­

szej, ja k b y roślinnej. W yprow adziłem z te­

go wniosek, że może to są pylniki jak iejś ro­

śliny i te p rzedstaw iają się większe, m niej­

sze zaś (drobniejsze) kulki może są pyłkiem (pollen). C ały ten osad, w przód oddzielony, ja k o też i po rostopieniu lodu opadły, nam o­

czony w w odzie dystylo wanej, zabarw ia j ą różowo i własność ta nie ustaje, gdyż 4 ra ­ zy opłókany do zupełnego oddzielenia pły n u kolorow ego i 4 razy nalew any czystą dysty- low aną wodą, zawsze j ą barw i, co naprow a­

dza mnie n a m yśl, że zabarw ienie to pocho­

dzić może z możebnej zm iany chlorofilu.

Zjaw isko to w yw ołało popłoch m iędzy lu ­ dem wiejskim , w ypadałoby więc stanowczo rzecz tę objaśnić. N ieczując się na siłach, ośmielam się przedstaw ić R edakcyi całą tę rzecz w raz z dołączonym płynem po rosto­

pieniu się lodu zabarw ionego utworzonym*'.

R edakcyja W szechśw iata nadesłany przez p ana Soczołowskiego pom ieniony płyn p rze­

słała do bliższego zbadania pp. Jerzem u A le- xandrow ieżow i i D r O donow i B ujw idow i, od k tórych otrzym ała następującą relacyją:

„N adesłany płyn, spoczątku zmącony, b ru ­ dny, po u stan iu się p rz y b ra ł barw ę m alino­

wą, osad zaś, uform ow any na dnie naczynia, m a kolo r brudno żółtawy.

B adany osad pod m ikroskopem okazał się złożonym z w odorostów jednokom órkow ycli, różnej w ielkości i barw y i w różnych sta- dyjach rozw oju; a mianowicie je d n e z nich

elipsoidalne (najw iększe) lub kuliste, o bło­

nach grubych żółtaw ych z zaw artością pro- toplazm y ziarnistej, barw y oliwkowej — w i­

docznie zostające w stadyjum spoczynku; inne k uliste o błonach bezbarw nych, z zaw arto­

ścią zieloną i ziarnkiem , n ib y jąd rem , różo- wem w środku. P ew n a wszakże ich liczba posiadała zaw artość i całkiem różową. W in­

dyw iduach średnich i najm niejszych za w ar­

tość zielona skupiona bądź w środku kom ór­

ki, bądź p rz y w arta do je j ściany tylko j e ­ dnym punktem . P rz y w stępnem zaraz ba­

daniu dały się spostrzegać i zoospory w akcyi t. j. w ru chu , k tó re po pew nym cza­

sie przech od ziły w stan nieruchom y i p rz e­

istaczały się w takież in d y w id u a,jak ie w osa­

dzie ju ż się znajdow ały.

W zięte do ku ltury, w kropli wiszącej, in­

dyw idua zostające w stanie spoczynku, o bło ­ nach grubych, o ja k ic h n a w stępie w spo­

m niano, dotychczas jeszcze nie u leg ły ża­

d n e j zmianie, zoospory zaś, ja k się okazało, po przejściu w stan nieruchom y na 24 go­

dzin, zaczynają się dzielić i po upływ ie 60 godzin w ydają nowe pochodne zoospory, po dw ie lub cztery każda. P raw dopodobnie prócz wielkich zoospor doczekam y się i m a­

ły ch —m ikrozoospor.

Do jak ieg o m ianowicie rodzaju wodorost ten odnieść w ypadnie, będziem y mogli za­

decydować w tedy dopiero, gdy dalszą histo- ry ją rozwoju j e o 0 poznam y, a nade wszystko gdy indyw idua teraz w cystach zasklepione, znow u rozw ijać się znezną. D otąd tyle ty l­

ko powiedzieć możemy, że tak wyglądem zoospor ja k i form ą kom órek w spoczynku, t. j . cyst, organizm ten nie zgadza się z wo­

dorostem czerw onym , barw iącym śniegi na górach, a niekiedy wody w staw ach, a zn a­

nym pod system atyczną nazw ą Ilae m ato - coccus pluvialis i Haem . niva!is, k tó re to ga­

tunki prof. Rostafiński po czteroletniem b a­

daniu sprow adził do jedn ego p od nazw ą Ilaem atococcus lacustris (G irad ) '). Zoospo­

ry bowiem badanego p rzez nas organizm u, m ają kształt zupełnie k u listy o dw u długich

') J. Rostafiński. Qne1ques m ots sur 1’IIaem ato-

coccus lacc stris w M emoires de la Societe nationale

des Sciences naturelles de Cherbourg, 1875, t. XIX.

(10)

90 W SZECHŚW IAT. N r 6.

wąsach i bynajm niej proto plazm a ich nie odstaje od błoneczki otaczającej, gdy ty m ­ czasem u Ilaem atococcus zoospora je st w dziobek bezbarw ny w yciągnięta, o patrzo­

n a w delikatny, odstający, błonkow aty pę­

cherzyk, w ypełniony płynem wodnistym . U tój ostatniej po oderw aniu się dw u rzęs, z dziobka w ychodzących, w edle obserw acyi prof. C ienkow skiego, re sztk i ich pozostają zawsze p rzy otaczającej blaszce, gdy tym ­ czasem u naszej zoospory rzęsy nikną bez śladu.

Z po ró w n an ia autentycznych okazów Iia e - m atococcus pluvialis w stanie spoczynku, ze­

branych na skałach w S zląsku p rzez F lo to ­ wa, z cystam i w odorostu badanego, w ypada jeszcze w iększa różnica. U tam tych błona bezbarw na, p rzezroczysta, zupełnie gład k a, na tych zaś żółta i zd obna w delikatne k o l­

ce, opatrzo n a nadto w k ró tk ą szyjkę z otw or­

kiem w tejże.

W płynie prócz tego, znaleźliśm y błonko- w ate szm atki barw y m alinow ej, niem ające żadnej w idocznej stru k tu ry i skłonn i je ­ steśm y przypuszczać, że b a rw a p ły n u p rz e ­ ważnie zaw isła od ty ch szm atek, chociaż i w odorosty m usiały być w p rzó d y w wię­

kszej ilości czerwone, p rz e d zm ianą b arw y n a zieloną lub żółtaw ą. Szm atki owe m ają niejakie podobieństw o do n a b ło n k a roślin.

O d jo d u b arw ią się n a k o lo r żółty. Z cze­

go m ogą pochodzić, d o tąd nie wiemy.

N adm ieniam y jeszcze, że w osadzie złożo­

nym z w odorostów spotkaliśm y cysty blado różow e P liilo d in ae roseolae, należącej do w rotko w (R otatoria), tej zatem sam ej, k tó ra n a górach, w szp a rk ac h skał, zw ykle żyje razem z H aem atococcus pluvialis. Czy za­

tem owe różow e szm atki nie z je j szczątków pochodzą, tak ie nam, m iędzy innem i, n a­

stręcza się pytanie.

O becnie m alinow e szm atki sta ją się co­

raz bledszem i i płyn tra c i sto p n io w a swoją p ierw o tn ą barw ę.

B ądźcobądź oba te b a rw n e c ia łk a m usia­

ły być przez w ia tr p o łu d n io w o zachodni, zdm uchane z g ó r i w raz ze śniegiem , j a k w innych m iejscach z deszczem , spadły we wsi Stobiecku na sadzaw kę i p rzyległy g ru n t" .

R edakcyja prócz tego otrzy m ała w iad o­

mość, że tak zw any czerw ony deszcz, pod koniec roku zeszłego, obserw ow any był w całych niem al środkow ych i północnych W łoszech.

ROLA FIZJO LO GIC ZNA

L I P O C H R O M U

w p a ń s t w i e z w i e r z ę c e m

przez Ilo/.nlij;\ S ilb ersirin .

W ielk a ilość przedstaw icieli państw a ro ­ ślinnego i zw ierzęcego zaw dzięcza ubarw ie­

nie sw oje ciałom organicznym , należącym do barw nikow ej g rup y t. zw. lipochrom ów . B adanie ciał tych bardzo w iele przyczyniło się do w yjaśnienia niek tó rych zawiłych kw estyj, dotyczących ub arw ienia o rganiz­

mów. C iała te, m ogą być barw y czerw o­

nej, pom arańczow ej, żółtej lub zielonożółtej, składają się z węgla, w odoru i tlenu, p o ­ w stają zaś w w ielu razach praw dopodobnie z substancyj tłuszczow ych, w innych znów w ypadkach tw orzą się z barw nikó w , niem a- jący c h z lipochrom am i żadnego bespośre- dniego zw iązku. T e ostatnie posiadają k il­

ka ch arak tery sty czn y ch własności, a m ia­

nowicie z m ocnym kwasem siarczanym lub azotnym dają w stanie suchym niebieskie zabarw ienie, pod działaniem św iatła trac ą właściwą im barw ę, a będąc utleniane, ros- k ład ają się i d ają ciała podobne do chole- steryny '). Jeszcze w r. 1858 profesor Bo- gdanoff opisał je d e n z tak ich lipochrom ów , koloru czerwonego, znaleziony w p ió rach n iek tó ry ch ptaków i przezw any zo on ery try -

') C holesteryna je s tto ciało organiczne, bezazoto- we, sk ładające się z w ęgla, w odoru i tlenu; znajduje się ono w żółci, ciałkach krw i, substancyi nerw owej.

Nowsze poszukiw ania stw ierd ziły także obecność jej

u niek tó ry ch roślin.

(11)

N r 6. W SZECHŚWIAT. 91 nem . B ogdanoff podał w tedy niektóre szcze­

góły, tyczące się rospuszczalności barw nika;

znanem m u również było działanie nań świa­

tła, o reakcyi je d n a k z kwasem siarczanym nic nie wspom ina. W kilkanaście la t póź­

niej d r W u rm znalazł rów nież u ptaków barw nik, opisany przezeń jak o ciało do­

tychczas nieznane, które je d n a k okazało się identycznem z zoonerytrynem .

W u rm skonstatow ał, że ciało w mowie będące, rospuszcza się, jakkolw iek z wielką trudnością we wrzącej wodzie, w zimnej zaś zupełnie je s t nierospuszczalne; nakoniec L ie- big dorzu cił jeszcze fak t rospuszczalności w alkoholu, eterze i siark u węgla. Opisy­

w any tutaj barw nik nie przedstaw iał w so­

bie je d n a k nic osobliwego, dopóki znajdo­

wano go tylko u jednego typu zw ierząt, a m ianow icie u ptaków ; dopiero gdy K ru - kenberg o d k ry ł go także u gąbek i do zna­

nych ju ż poprzednio faktów dodał jeszcze je d e n nowy, bardzo ważny, tyczący się m ia­

nowicie chciw ego pochłaniania tlenu, w tedy czerw ony lipochrom zw rócił na siebie wię­

kszą uw agę zoologów i zjaw iła się naw et hipoteza, starająca się objaśnić fizyjologi- czną rolę, ja k ą b arw n ik ten odgryw a w o r­

ganizm ie zw ierzęcym ; hipoteza ta, obm yślo­

na przez prof. M ereżkow skiego (1883), ma za sobą, j a k to zobaczym y, argum enty b a r­

dzo przekonyw ającej natury.

D ziw nym i niew ytłum aczonym był fakt, że czerw ony lipochrom znajdow ał się tylko u dw u, tak daleko od siebie stojących gru p , j a k gąbki i ptak i; tru d n o było przypuścić, aby w spom niany barw nik, obficie znajd o ­ w any u gąbelc, zatraciw szy się najzupełniej we w szystkich następnych grupach zw ierzę­

cych, pojaw ił się znów aż dopiero u ptaków . Jeż eli bowiem te ostatnie odziedziczyły b a r­

w nik po tak odległych przodkach, jakiem i dla nich są gąbk i, to dlaczegóżby pośrednie ogniw a tego pokrew ieństw a nie m ogły ta k ­ że posiadać odziedziczonej cechy? I rze­

czywiście przedsięw zięte w tym k ieru n k u poszukiw ania zostały uw ieńczone bardzo pom yślnym rezultatem , okazało się bowiem , że czerw ony lipochrom , m askow any w p ra­

w dzie tu i owdzie przez in n eb arw n ik i, z n a j­

duje się u w szystkich praw ie zw ierząt bcs- kręgow ych, z w yjątkiem , być może, p ierw o ­ tniaków ; że w y stępuje on w praw dzie w k il­

k u odm ianach, lecz nieróżniących się od sie­

bie tak własnościami chemicznem i ja k i wa­

runkam i znajdow ania w organizm ie zw ie­

rzęcym . C zerw ony lipochrom , będąc w y­

staw iony na działanie św iatła, traci barw ę sw oją daleko szybciej, w przestrzeni nap eł­

nionej pow ietrzem , aniżeli bez udziału te ­ goż; przypisać to należy obecności lub b ra ­ kowi tlenu, k tó ry działa roskładająco. T a ostatnia okoliczność, w raz ze wspom nianym wyżej faktem chciwego łączenia się lipochro- m u z tlenem , rów nież j a k i obfite znajdow a­

nie się tego b arw nika u zw ierząt niższych, naprow adziło na myśl, że czerw ony łipo- chrom o dgryw a takąż samą fizyjologiczną rolę w organizm ie zw ierząt beskręgow ycli, j a k hem oglobina u kręgow ców . W iadom o, że najgłów niejsza rola hem oglobiny, sub- stancyi barw nikow ej, którój ciałka k rw i za­

wdzięczają swój czerw ony kolor, polega na tem, że m atery ja ta p ochłania tlen w p ro w a­

dzony do organizm u zapom ocą oddychania i że roznosi gaz ten do organów i tkanek, gdzie odbyw a się spalanie, przyczem hem o­

globina pozbyw a się tlen u, do tego ostatnie­

go procesu niezbędnego. K ażda więc ży­

ją c a tk an k a zaop atry w aną je s t w tlen s k u t­

kiem krążenia czerw onych ciałek k rw i po całym organizm ie. C zerw ony zaś lipochrom nie krąży po ciele, lecz je s t bardziej zlokali­

zow any, a jeżeli m a rzeczyw iście odgryw ać tęż samą, co hem oglobina rolę, czyli pochła­

niać tlen, pow inien ted y znajdow ać się w tych organach, gdzie przew ażnie m a m iej­

sce nagrom adzanie się tlenu. W samej rze­

czy, u bardzo wielu zw ierząt bezkręgow ych u których oddychanie przez skórę silnie je s t rozw inięte,czerw ony lipochrom zn a jd u je się praw ie wyłącznie w zew nętrznej, skórnej w arstw ie ciała, znaleść go zaś m ożna b a r­

dziej na w ew nątrz u ty ch zw ierząt, u k tó ­ rych woda, w raz z zaw arty m w niej tlenem przenika bardziej wgłąb organizm u, ja k to np. ma miejsce u gąbek. U tych zaś zwie­

rz ąt, u k tórych proces oddychania staje się funkcyją głów nie pew nego specyjalnego or­

ganu, czerwony lipochrom znaj du je się p rze­

ważnie w tymże organie. 1 ta k robaki, ży­

ją c e w ru rk a c h przym ocow anych (S edenta-

ria) i oddychające głów nie Avystającemi

z tychże ru re k skrzelam i, posiadają organy

te zabarw ione przez lipochrom na mocno czer­

(12)

02 W SZECHŚW IAT. K r fi.

wony lub pom arańczow y kolor. Z ab arw ie­

nie takie n ap o tk ać m ożna rów nież w skrze- lach m ięczaków , ja k o te ż niektórych szkar- lupni.

Z dośw iadczeń p. B e rta w ynika, że ze w szystkich tk an ek m ięśniow a, n aw et będąc w stanie spoczynku, pochłania największą, ilość t l e n u 1), należy więc oczekiw ać, że j e ­ żeli wogóle tk a n k i p osiadają ja k ie ś przy sto ­ sowanie, u ła tw ia ją c e im pochłanianie tego gazu ze k rw i i otaczających organów , to przedew szystkiem pow inna j e posiadać tk a n ­ k a m ięśniow a. W istocie mięśnie kręgow ców rów nież j a k i n iek tó ry ch bezkręgow ych za­

w ie ra ją hem oglobinę, m ającą w ielkie do tle­

nu pow inow actw o; tę o statnią własność po­

siada także, j a k w idzieliśm y, czerw ony lipo- chrom , a że b a rw n ik ten znaleziono w m ię­

śniach n iektóry ch S zk arłu p n i, M ięczaków , a tak że u jed n eg o g a tu n k u ryby, z całą też słusznością przyp u ścić m ożna, że spełnia on tu taj tęż sam ą w zględem mięśni funkcyją, co hem oglobina w m ięśniach innych zw ie­

rz ąt. P o tk an ce m ięśniow ej, nerw ow a po­

chłania najw ięk szą ilość tlenu; znajd ujem y też tu taj to samo co w m ięśniach przystoso­

wanie; i tak , niektóre robaki posiadają w sw ych w ęzłach nerw ow ych hem oglobinę, u innych zaś zw ierząt, należących do typu M ięczaków, znaleziono w tychże w ęzłach czerw ony lipochrom .

(dok. n.)

r stw o O g r o d n ic z e .

P o s i e d z e n i e d r u g i e w r o k u b i e ż . K o ­ m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y ­ r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h o d b y ło się d n ia 21 S ty czn ia 1880 roku, w lokalu T ow arzystw a, o go­

dzinie 71/2 w ieczorem .

1) P ro to k u ł posiedzenia pierw szego po p rzeczy ­ ta n iu został p rz y ję ty i podpisany.

2) P. C ybulski w nosi, a b y do K om isyi, m ającej się zająć układem schem atów do zap isy w an ia zjaw isk fito- fenologicznych zaprosić tak że prof. W ł. K w ietniew ­ skiego. W niosek ten p rzy jęto .

3) P. W ałecki kom u n ik u je list p a n a E. Kor- b u sza, p isan y w sp raw ie spostrzeżeń fitofeno-

') P. B ert. L eęons s u r la physiologie com paree de la resp iratio n . P aris. 1870, p. 46.

logicznych do R ed ak to ra W szechśw iata. W li­

ście ty m p. Korbusz w ykazując pewne niedom ów ie­

nia w n iektórych ru b ry k a c h w schem atach rozesła- nych p rz y 10-ym n um erze W szechśw iata z r. z., proponuje aby przy u k ład an iu schem atów na ro k na­

stęp n y oprzeć się na in s tru k c y ja c h F rits c h a albo Schw appacha, cytow any przez p. S tanec|ncgo w z e ­ szycie IV Kosmosu za ro k ubiegły.

4) P . L apczyński w liście n ad esłan y m uspraw ie­

dliw ia się, iż nie może p rzy jąć udziału w posiedze­

niach K om isyi fenologicznej, ale piśm iennie będzie pom agał je j pracom w m iarę m ożności. Uwagi i zda­

nia nadesłane w ty m liście p. Lapczyńskiego, d ają się streścić ja k następuji': a) p. L. pragnie, aby p u n ­ k ty obserw acyi b y ły ta k gęsto rozrzucone, żeby dla każdej obserwow anej rośliny m ożna było n ak reślić ściśle lin ije dzienna spółczesnego rozkw itu. 6) Aby linije te d a ły re z u lta ty naukow e—b ad an ia należy pro­

wadzić n a jaknajw iększej przestrzen i; należy też niezbędnie zapisyw ać dane fenologiczne na w ybrze­

żach m orskich, gdzie linije te ulegną praw dopodo­

bnie bard zo ciekaw ym zboczeniom, e) Ze w zględu na tru d n o ść znalezienia odpow iedniej liczby zdolnych obserw atorów , p Ł. rad zi ograniczyć się jak n aj- m niejszą liczbą ro ślin i proponuje obserw acyje nad fiołkiem w onnym , dziką gruszą, lipą d robnolistną, żytem i pszenicą. P. b . sądzi, że g d y b y udało się n a ­ kreślić tego rodzaju m apy dla w spom nianych roślin, za 166R r., to re z u lta t p racy opłaciłby się sowicie, ze w zględu na znaczenie, jak ie tego rod zaju m apy p rz y ­ niosłyby meteorologom , botanikom a naw et i ogóło­

wi rolników .

5) P. W ładysław N atanson m ów ił o badaniach, które wespół z b ra te m swym, p. E dw ardem N atan- sonem, przeprow adził n ad dysocyjacyją cztero tlen k u azotu pod rozm aitem i ciśnieniam i i p rzy rozm aitych tem p eratu rach . N iew chodząc w szczegóły m etody badania, które p rzy w yższych zw łaszcza te m p e ra tu ­ rach b y ły bardzo złożone, mów ca m usiał p o trącić 0 pew ne szczegóły cynetycznej teo ry i gazów, a głów ­ nie o rozm aite konsekw encyje p raw a Boylea (M ariot- j tea) i C harlesa (G ay L u ssaca). Ścisłość ty c h praw

g d jb y isto tn ie m iała m iejsce, to w y rażałab y się m ię­

dzy in n em i i ty m faktem , że gęstość danego gazu t y ­ łab y p rzy w szelkich m ożliw ych w aru n k ach ciśnienia 1 te m p e ra tu ry ilo ścią stalą F a k ty przekonyw ają, że ta k nie jest, że gęstość gazów' je s t ilością zm ienną, je s t funkcyją zarów no ciśnienia, ja k i te m p e ra tu ry . Te, dostrzeżone przez rozm aitych obserw atorów od­

stępstw a od pom ienionych p raw Boylea i C harlesa są z je d n e j stro n y przew idyw anym skutkiem m echa­

nicznej teo ry i gazów i zależą od tego, że cząstki ga­

zów p rzy ciąg ają się w zajem nie i od tego, że sam a m a te ry ja cząstek gazu zajm uje pew ną objętość, sku­

tk iem czego, przestrzeń, w k tó rej mogą się swobodnie

poruszać cząstki gazów je s t m niejszą od objętości

naczynia o tę w łaśnie objętość, ja k ą zajm ują cząstki

gazów; 7. drugiej zaś stro n y w bardzo w ielu razach

odstępstw a od p raw a Boylea i C harlesa są skutkiem

ta k zw anej dysocyjacyi, t. j. rozpadania się cząstek

na w iększą liczbę cząstek o m niejszej m asie. B adanie

tego rodzaju dysocyjacyi czterotlenku azotu pod roz-

(13)

N r 6. WSZKC1ISW 1AT.

m aitem i ciśnieniam i i przy ro zm aity ch te m p e ra tu ­ ra c h , by ło przedm iotem poszukiw ań obu b ra c i Na- tansonów , a re z u lta ty spostrzeżeń otrzym anych p.

W ładysław N atanson przedstaw ił Sekcyi w form ie graficznej.

Na tem posiedzenie zostało ukończone.

KEONIKA NAUKOWA.

(Meteorologtja).

— M a g n e t y c z n e i m e t e o r o l o g i c z n e o b s e r w a t o r y j u m w Z i - k a - w e i . Główną, stacyją jezuitów w C hinach je s t miejscowość Fnn- kadoo w Szanghai; w odległości około 10 km stam tąd znajduje się osada Zi ka-wei, gdzie m ają oni swoje szkoły, dom sierot i kolegijum . W r. 1870 przypada założenie m eteorologicznego obserw atoryjum , któ re­

go założycielem i dotychczasow ym dy rek to rem je st ojciec D echeyrens. Stopniowo było ono przez za­

ku p y i d ary w ielu rządów dobrze zaopatrzone; teraz stało się s f a e jją pierw szorzędną, k tó ra zapomocą doskonałych narzędzi prow adzi spostrzeżenia nad atm osferycznem ciśnieniem , te m p e ra tu rą , w ilgotno­

ścią, parow aniem , deszczem, w iatrem i m agnety­

zmem ziem skim . Co m iesiąc zjaw ia się buletyn, k tó ry zaw iera w sobie re z u lta ty spostrzeżeń, pogląd ogólny i rospraw ę o zjaw iskach z ubiegłego m iesią­

ca. Dzięki licznym , po sąsiednich p ro w in c jja c h rozrzuconym m isj^onarzom i ich korespondencyi z dy rek to rem , zyskuje się ju ż pewien pogląd na r u ­ chy pow ietrza p onad obszarem wód chińskich. Przed niedaw nym czasem przy po p arciu p. K o b erta H art zdolat ojciec D echevrens uzyskać praw o k orzystania z połączeń telegraficznych i przygotow yw ać re g u la r­

ne dzienne prognozy dla u żytku żeglugi. O bserw a­

to ry ju m leży na szerokiej rów ninie, gdzie ty lk o ho­

ry z o n t gran ice staw ia dla w zroku i gdzie atm osfe­

ryczne zjaw iska nie podlegają zm ianom, w y n ik ają­

cym z w pływ u łańcuchów wzgórz. Postawiono tam wieżę 33 m wysokości; anem om etr, sporządzony w r. 1884 przez M unro w L ondynie, znajduje się je ­ szcze o 7 m w yżej, n a p latform ie. O bserw atoryjum rozw ijało się z ro k u na rok; bezw ątpienia w krótce zacznie się zajm ow ać obserw acyjam i astronom iczne- m i. B u lety n y o d b ijają się w d ru k a rn i m isyi, zece- ra m i są m łodzi chińczycy. Z końcem roku b u le ty ­ n y form ują pow ażny tom ; ostatnio w ydany z roku 18^4 je s t dziesiątym z rzędu. (Z eitsch. d er Oest.

Geselsch. fu r M eteorologie).

M. C.

(Chemija).

— P o l i m e r y j a t l e n k ó w . Godna zasta­

now ienia okoliczność, że ch lo rk i ro zm aity ch p ie r­

w iastków , szczególniej zaś m etalicznych, są łatwo lotne, k ied y tle n k i nietylko nie u latn iają się, ale częstokrość naw et nie to p ią się w najw yższych te m ­ p e ra tu ra c h , prow adzi L. H enryego (B. d. d. ch. G-, X V III, ref. 694) do szeregu następ u jący ch uwag.

Chlor je s t gazem daleko łatw iej skraplającym się od tlenu, a spom iędzy jego związków z p ie rw ia stk a ­ m i niem etalicznem i nie znam y p ra w ie ani jednego, k tó ry b y b y ł łatw iej lotnym od odpow iadającego tlen k u (porów n. C02. p. wrz. —78°C. i CCI4, p. wrz.

-j-76°C., podobnież S 0 2 i S0C12, SU3 i S 0 2C12 i t. d.).

Z resztą, sam już wyższy ciężar atom ow y chloru, każe oczekiwać trudniejszej lotności jego związków.

Sądzi p rzeto p. H enry, że jesteśm y upow ażnieni do przyjęcia wzorów, zwykle nadaw anych tlenkom , za czysto em piryczne tylko, a n ie w y rażające istotne wielkości cząsteczki. Z niew ielkiej liczby lotnych bez roskładu tlenków , n ależących do pierw iastków naw pólm etalicznych, dobrze zbadany je s t tró jtle n e k arsenu. Gęstość jego p a ry odpow iada (w stan ie g a ­ zowym) w zorowi AstOr, (2As20 3). Z a tem sam em przem aw ia skłonność tlenków m etalicznych do łą ­ czenia się m iędzy sobą (np. M g0.A l20 3, F e 0 .F e 20 3 i t. d ); nagłe rozżarzanie się tlenków , o trzy m an y ch przez odw odnienie wodanów p rz y niskiej te m p e ra ­ turze, kiedy zostaną ogrzane; zjaw iska, tow arzyszą­

ce powolnemu odw adnianiu wodanów, p rzy którem tw orzy się w ielka liczba złożonych niezupełnych bezwodników; nakoniec tw orzenie się całego szeregu soli zasadowych p rzy działaniu wody n a sole obo­

ję tn e w ielu m etali. P rz y odw adnianiu wodanów m etalicznych spostrzegam y n ad to jeszcze jed n o ogól­

ne zjawisko, zw iększania się ciężaru w łaściwego w m iarę w ydzielania wody. D la związków o rg an i­

cznych je s t znana w łasność przeciw na: bezw odniki np. odpow iadające glikolom m ają c. wł. niższy, niż owe glikole. W iadom o zaś, że przy p olim eryzacyi ciężar w łaściwy, k tó ry w każdym razie je s t funkcy- ją ciężaru cząsteczkowego, zwiększa się, a przy k ład u dostarczyć nam mogą polim eryczne am ileny (am i- len, c. wł. 0,663, dw uam ilen — 0,777, tró ja m ile n — 0,8139). C hlorki rodników Cn H2n m ają wyższy c. wł. niż ic h tlen k i, gdy przeciw nie tle n k i m etali są cięższe od ic h chlorków. N ależy w ięc bezw ątpie­

n ia przyjąć, że wzory tlenków m etalicznych, MxOy, ściślej pow innyl-y być w y rażan e przez n (MxOy), a pam iętać o tem w ypada zw łaszcza p rz y studyjach term ochem icznych, poniew aż ciepło w ydzielone przy tw orzeniu się tlenku m usi być sum ą ciepła, z w łaściwie chem icznej re a k c y i pochodzącego, z cie­

płem , biorącem początek w zjaw isku polim eryzacyi utw orzonego tlenku.

Zn.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcąc się zabezpieczyć od zawleczenia zarazy, należało sprowadzać bydło z południa jedynie w czasie zimy, zwłaszcza bardzo mroźnej, albo też urządzić

płaszczyzna, zakreślana przez prom ień wodzący, nie p rz estaje być proporcyonalną do czasu, więc skoro zmienia się prom ień wodzący, musi się również

AYiatry północnozachodnie spotykały się rzadziej (głównie d. W iatry pół- nocnow schodnie spotykają się gdzieniegdzie cl.. Ballaud zauw ażył obecność w niej

Co się tyczy Y olucella bombylans, to gatunek ten rospada się na m nóstwo odmian, z których każda naśladuje innego trzm iela;

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść

Roślin uważanych przez Łagowskiego za nowe gatunki jest pięć, ponazywał je nasz botanik, ale dokładnego opisu niema, tylko przy każdej jest króciutka notatka

Zależnie od stosunkow ych ilości tych m ateryjałów otrzym uje się ro ­ zmaite odcienie barw ne ostatecznego p ro

N aw et w spoczynku tylko ram iona dotykają ziemi, ciało zaś krążkow ate je s t wzniesione, w tedy ofiura przedsta­. w ia się jak o krążek w sp arty n a