Najnowsze modele. Wyrób wytworny Dyrek. specjalista Józef Rosenwasser Ceny najniższe. Cenniki gratis i franco.
Fabryka mebli giętych „Feliksów”
- « B r . R o s e n w a s s e r » -W arszaw a, O grodow a 62. Tel. 79-90.
Snglish Koller Skating pałace (D olina S zw ajcarsk a).
Jazda na kółkach na specyalnie ułożonym torze nrlflP^tTźl ArtVQtVP7H!ł Seanse: Cena wejścia Nauka jazdy dla dam i dzieci od godz. 3 — 4 z drzewa kanadyjskiego we wspaniale urządzo- m tjoljwma. odiqr _ 3 pp. 40 j(op> j od 7__8 w. Ceny wejścia zniżone, nych salach. Popisy wszechświatowych cham- Caffi-RfiStaiiraill 1 pp,"?7 w' Używalność terenu UWAGA. Przy abonamencie ceny zniżone.
pionów i championek skatingu. uaiu 8 w.—11 w. 60 kop. J
Lampy naftowo-żarowe „LA WASHINGTON"
Odznaczone 12 med., 3 dyplomami na wystawach wszechświat.
DOM NAHDLOWY
J.S . KORSAK
Warszawa M oniuszki 3. T el. 88-55.
OD 1 LIPCA Marszałkowska Na 141.
Maszynki naftowe i spiry
tusowe. Lampki i kolby do lutowania. Naczynia do benzyny, zabezpieczone
od wybuchu Wyroby galanteryjne, na
czynia kuchenne i zastawy stołowe tylko z czystego
aluminjum.
Cenniki i katalogi na żądanie.
AUTO-GARAGE „W AT”
WARSZAWA,
jasn a 9 róg Ś*° Krzyskiej,
T e le f o n 9 3 - 8 8 . Wynajem i reparacya samo
chodów, motocykli oraz gum za pomocą parowego wulka
nizatora.
N akładanie skórzanych p ancerzy.
!! D la ro d z in p o ls k ic h !!
Nakładem księgarni H . A l t e n b e r g a we Lwowie, ukazała się druga edycya wspaniałych kolorowych reprodukcyi ze zna-
nego obrazu Jana S tyk i 1 W. K ossaka
„Bitwa pod Racławicami”
Kolorowe te obrazy przedstawiające fragmenty wiekopomnej bitwy, każdy wielkości 60X50 cm., nabywać można po cenie wyjątko
wo niskiej 2 rb. OO Rop. za obydwa, z przesyłką w rolce tekturowej 2 r b . 80 k o p . Pieniądze nadsyłać należy do kantoru „ŚWIATA"
dla księgarni H . A lte n b e r g a .
Specyalna Fabryka dachówek
„MIŁOSNA
st. dr. tel. wązkotorowe] M i ł o s n a
st. dr. żel. Nadwiślańskiej W a w e r
Warszawa, N o w o s e n a to rs k a 8 , telefon
k.m.Howe PAPI£KOSV
„N° 3 nowe
„OBSTALUNKOWE”
„Nu 7”
„Ns 1”
„KOSMOS”
„NOWE”
„MARS”
„Ns 40”
z w y b o r n e g o t y to n iu
10 8Zt. 10 kop.
. . 10 . . . 7 . . . 6 . . , 4 ,
• . 4 . 15 . 6 . 25 . 10
p rą c i Polakiewicz,
J. Serkowski
właściciel
D. Krajewski
Lampy: Naftowe—Elektryczne—Spirytusowe.
Bronzy: Kościelne i salonowe.
Galanterja metalowa.
P a ln ik i n a jn o w s z y c h s y s te m ó w .
O S T A T N IA N O W O Ś C I
W yżym aczki Jifaóame Sans tjene
Udoskonalonej konstrukeyi, z łożyskam i 1 kulkow pm i L o w ella , działające tak lekko
> i szybko, że pozw alają bez najmniejszego
< zmęczenia, w tym samym czasie, w yżąć 5 razy w ięcej b ielizn y, niż przy użycia in
nych systemów.
System ..Madame Sana GAne” p rzew yższa wszystko, co było dotychczas znanem na tern
polu.
Za wyżymaczki „Madame Sana Gćne“ , przy normalnem ich użyciu, 3-Ietnią dajem y gw arancyę.
K r z y s z t o f B R U N i S Y N w Warszawie, Plac Teatralny.
_________________Cenniki na żądanie franko 1 gratis!________________
B A R „R ENA IS SAN CE ” P la c Tea traln y
GARAGE CENTRAL DE DION BOUTON
Jiowy-Śwlat 40. 0 po Jfowy-Świat 40,
rei. 94-00.
UCYt I C W=
Tel. 94-00.Niniejszem mamy zaszczyt podać do wiadomości, że zo sta ł otw arty urządzony podług n ajnow szych w y m agań tech n ik i n ajw ięk szy w Kraju GARAGE, po
siadający kilkadziesiąt wygodnych i obszernych B oksów , do których przyjmujemy Sam ochody na przechowanie.
Przy Garage urządzone wzorowe w arsztaty rep a ra cy jn e Sprzedaż Sam ochodów osob ow ych, h an d low ych , tow arow ych i wszelkich innych typów firmy de Dion Bouton.
Jeneralna reprezentacya aeroplonów M. Farmana na Królestwo Polskie i Cesarstwo.
2. >
2. czs
□ n W Q S' rd o <~
2.
>5
*■ <=>
3 cza
—3
t) >—sj B.
5
KOMARNICKI, MIERNO WSKI i 8 “ B iu ro In s ta la c y jn o -te c h n ic z n e
--- :— r- W A R S Z A W A =
ul. Ordynacka JNł 9. T elefon J\ł 65-55.
s 22 a
KANALIZACYA. WODOCIĄGI. CENTRALNE OGRZE W WIE. WENTYLACYA. OŚWIETLENIE GAZOWE BUDOWA STACYI BIOLOGICZNYCH PATENTOWANYCH WŁASNEGO SYSTEMU.
1
M l
s 5 -o «S a:
LLl
Z
Q_
2
LLl
•3
* - IL O
COi—
m
4 44
co
‘*3
•wM-M a Oj CL ó
Ł .
Oj O
o
N A JL E P S Z Y C H M AREK
WĘGIEL, KOKS, ANTRACYT
H u r to w o i d e ta lic z n ie z d o s ta w ą od 10 k o r c y p o le c a ją
Rydzewski, Freider i S-ka
Nie warto szyć w domu
G O T O W E MUNDURKT, F A R T U S Z K I
— — SZU B Y , FU T R A . ’ p rz y jm n je o b sta lu n k i
„Bazar Pensyonarski”,
W s p ó l n a JY» 3 0 T e ł . 1 4 1 - 5 5 .
Od p r z e s z ł o 4 0 - tu l a t p o le c a n a p r z e z le k a rz y całeg o św iata jako id e a ln y p o k arm d la d z ie c i
i d o ro sły c h ch o ry ch na żołądek.
N o w e w a r u n k i p o lis o w e .
S p e c y a l n e u lg i d l a u b e z p i e c z a j ą c y c h s ię : a) T e rm in u lg o w y w o p ła c ie p re m ii—trz y m ie
sięc zn y . b) P o u p ły w ie ro k u k a p ita ł p ła tn y J*st w razie ś m ie rci u b e z p ie c z o n e g o w p
je d y n k u . c) P o u p ły w ie trz e c h la t po- 1isy są n *e u m a r z a l n e . d) W s z e l - k ł e P ° d r ó ż e ląd o w e i m o rs k ie d o zw o lo n e są b ez zaw iad a- -q*\ m ian ia T -w a. e) R e-
u k c y a p o lis a u -
przeszło 5.000.000 rubli. to”“"y w „‘ '
B IU R O DYREKCY 1 u ► '
Warszawa, Mazowiecka 2 2 /^ ^ ® * *
_______ p a ł a c L . K r o n e n b e r g a .
A g e a tu ry w e w sz y stk ich m iastach K ró l, i C es.
TARYFY I PROSPEKTY NA ŻĄDANIE BEZPŁATNIE.
Kapitał zakładowy oraz rezerwowy
P IE K A R N IA
ELEKTRYCZNA
N o w y -Ś w ia t Nś 8 , t e l. 77-OO.
W o ls k a JWS 3 0 ; t e l. 8 8 -7 7 .
P oleea z n a n e z e s w e j d o b ro e i p ie e z y w a
EDWARD GUNDELACH.
BIURU SPR Z E D A Ż Y W Y R O B Ó W F A B R Y K I M ASZY N i O D L EW N I
A l f r e d U a e d t k e * * —■*>■
W A R S Z A W A , u l i c a W Ł O D Z I M I E R S K A 16. T E L E F O N 94-62 P o lec a w dziale maszyn i narzędzi rolniczych: M ło ca rn ie n a p ro s tą sło m ę i zw y k łe , m an eże, s ie c z k a r n ie , ś ro to w n ik i, w ia ln ie , p łu g i, k u lty w a to ry , b ro n y ta le rz o w e i s p rę ż y n o w e o ry g in a ln e a m e ry k a ń s k ie , s ie w n ik i, p a r n ik i o raz
n ac zy n ia m le c z a rsk ie .
W dziale technicznym: T o k a r n ie p o ciąg o w e, w ie r ta r n ie o raz w sz e lk ie o d le w y tak z w łasn y ch ja k i n a d e sła n y c h m o d eli.
S K Ł A D M A T E R J A Ł Ó W B Ł A W A T N Y C H
Sabiny Qchrke
LUDWIKI ROZMANITH --- C h m ie ln a 8. T e le f . 192-21.PO L E C A NA S E Z O N JE S IE N N Y i Z IM O W Y W DUŻYM W Y B O R Z E
N o w o ś c i k r a j o w e i z a g r a n ic z n e .
W E ŁN Y : K o stiu m o w e, w izy to w e w n o w ych 'k o lo r a c h , c z a rn e w rozm a
ity c h c e n ach .
S u k ie n k a , szew io ty k o stiu m o w e i o k ry cio w e.
F la n e le i f la n e lć ty . B a rc h a n y i b aje.
K o łd ry b a jo w e , c h u s tk i w e łn ia n e , sz a le . P łó tn a , M ad ap o lam y , c h u s tk i do n o sa, rę c z n ik i.
K r e p y a n g ie ls k ie . O raz S z e w io ty m u n d u rk o w e f a rtu sz k i p en - __i-;,. .... n u . ' .•
4 /I A
M A R S Z A Ł K O W S K Ai 8 A
1 / 1 / S^wny Warsz. fa b r. I f l , /
■ IW « Skład Dywanów« U H
Dywany, Firanki, Pokrycia na meble, Portyery, Rolety.
Kapy, Serwety, Dery, Pledy, Chustki, Kołdry, Ceraty na stoły, Dermatoidy, Wycieraczki i t. p.
W A Ż N E : G o b elin y m alo w an e P a r y s k ie , arty sty c z n e j w a r- to ś c i od rb . 2.50.—Filii żad n y ch nie p o siad a m y .—
C eny s ta łe fabryczne. O czem za w iad am ia Zarząd.
Apteka Stefana Michelisa
M o k o to w s k a 4 3 , t e l e f . 9 7 -9 7
p o le ca: n ajn o w s z e sp ecy fik i k ra jo w ć i z a g ra n ic z n e
W O D Y M I N E R A L N E Ś W I E Ż E G O C Z E R P A N I A . J e d n o c z e ś n ie p o s ia d a n a sk ła d z ie :
C u k ie rk i e u k a lip tu so w o -m e n to lo w e „Z aza“ M arm o lad a P u r g a tiv e P u r g in e , m asę do p o s a d z e k „ S y re n a " , o ra z w y ro b y F. Ad. R I C H T E R ę t C-o-
A n a l i z y f iz j o lo g ic z n e 1 b a b t e r j o lo g lc z n e .
^Restauracya
Al.
W łaśc. Sylwester WilamOWSki.
L C o d zien n ie k o n c e rt w yborow e- go tr i a m uzycznego.
S.Sałalecki
= Warszawa =
M arszałkowska 151.
= P o l e c a = = W Y K W I N T N Ą
= B I E L I Z N Ę = ARTYKUŁY MODY.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Ceny znacznie zniżone!
P O L E C A /MOI B
c 3 Skład Instrumentów Muzycznych e > <
o raz ULEPSZONYCH GRAMOFONÓW i PŁYT U w a g a : W ie lk i w y b ó r p ły t G ram o fo n o w y ch
O statnie nowości!
JA. I.TUGARINOFF
W a rS 2 a w ; ,e le L 1n8 N” 04 ly ; 1ś w i a t N 5 1 8 1uH^SB3 ZZ^ZZZZZZZ=ZZZ=ZZZ EEEEłi
BIURO MEL10RACY1 ROLNYCH
W A R S Z A W A , Ż e l a z n a 93, r ó g L e s z n a(dom w łasn y )
I dż . J. MICHALSKI
b . i n ż . p r z y k r a j o w e m b i u r z e m e l i o r a c y j n e m w C z e c h a c h . O su s z a n ie . D re n o w a n ie . N a w a d n ia n ie . S taw y ry b n e . K u ltu r a to rfo w isk
R e g u la c y a rz e k i p o to k ó w .
DLA KASZLĄCYCH I OSŁABIONYCH EKSTRAKT I KARMELKI
Ł E Ł I W A
w W a rsza w ie, ul. Z ieln a No 21, Tel. 5 9 -5 4 SPRZEDAŻ W SKŁADACH APTECZNYCH I APTEKACH.
Brandei, Moszyński i 8La
■ W A R S Z A W A - P R A G A , —
A le k s a n d r o w s k a JVa 4 . T e l . 4 8 - 8 6 . P O L E C A
Pompy do wszelkiego użytku.
B
PRENUMERATA; w W i n t a w l e kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.
Rocznie Rb. &. W K ró lee tw le I C e s a rs tw ie : Kwartalnie Rb.2.26 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró
lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb. Szt.‘* dołącza się 50 hal.
Numer 50 hal. Adres: „ŚWIAT" Kraków, ulica Zyblikiewicza N° a.
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego mielsce na 1-e| stro
nie przy tekście R b-1. na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-ej i 4-e|
stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro*
nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białej stronie kop. 30.
Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.
Marginesy: na I-ej stronie 8 rb., na ostatniej 7 rb., wewnątrz 6 rb.
Adres Redakcyl i Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolimska 49.
T e le fo n y : Redakcyi 80-76, redaktora 68-75, Administracyi 73-22.
FILIE ADMINISTRACYI: Sienna Nfi 2 tel. 114-30 i Trębacka Nfi 10.
p
Rok V. Ns 3 6 z dnia 3 Września 1910 roku.
Pierwszorz. pracownia sukien męskich Qi LEONA GRABOWSKIEGO.
Kraków, Szpitalna, 36. Tel. 561.
KANTOR „Ś W IA T A ’1 w ŁODZI: B iuro dzienników i ogłoszeń „P R O M IE Ń ” , ul. P io trko w sks.
Dom bankowy, Plac Zielony, dom Hersego K A Z IM IE R Z J A S IŃ S K I.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.
Rękawiczki ^°wy W. Malinowski, ^'53
w ysyła za zaliczeniem.
MEBLE
Z a ł ę s k i i S - k a
W a rs za w a , ul. E ryw ańska Nfi 2.
Telefonu M 16-39.
M agazyn HENRYKA SCHWARZA Kraków, ul. Grodzka, 1. 13. Tel 43.
adr. telegraf. ,.Ha8Chwarz“. C2ek P. K. 0. 803 Na lato 1910 poleca wełny, popeliny, etaminy, gre- nadiny, fulary, czapki i kapelusze sportowe, rę
kawiczkę gotowe kostiumy letnie, płaszcze od de
szczu i k*>rzu, halki i bluzki. Własne pracownie.
Próby na żądanie. Ruble przy zakup.e a 2.56.
DO CZARNEJ KAWY TYLKO
L IK IE R ,,
Vichy-Curaęao“
przygotowany na solach kuracyjnych Vichy.
PFarsA. Biuro Transportowe Domu Handlowego
JUL. HERMAN &. CO.
W arszawa, Ś-to K rzyska J2,tel. 46-12. Oddział w Ło
dzi, zarz. fil. Tow. Akc Jan Lubiniów i S-ka w Moskwie.
Clenie towarów. Przyjmuje t wysyła transporty za wła
snymi kwitami transportowymi z dostawą do domu tub bez do wszystkich stacyi Rosyjsk. D r. Żel., p rzy stani Wołgi i Kamy z dopływami, na Syberye, Ka
ukaz, do A zy i Środkowej, oraz za granice Aseku- racya transportów. Przechowywanie towarów we własnych składach. Ekspedycya na kolei. Odbiór towarów a domów i kolei własnemt furmankami.
OŻAROWSKI I DOBRSKI,
WARSZAWA, NOWY ŚW IA T 3 1 .
D T
TD V
WODOCIĄGOWE I1 \ L l \ 1
KANALIZACYJNE.POLECAMY
PIWO E. REYCH SYNOWIE.
RAR EKPRESS. Jerozolimska 80, War
szawa. Pierwszorz. restaur. Weranda'
DOM BANKOWY
BR. POPŁAWSKI, Czysta 8, róg W ierzbowej.
Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.
--- --- , ■■ , ... - j f
Czwarta emigracya.
dyna gruzach Rzeczy
pospolitej orły pol
skie pociągnęły za T ry u m fa to re m , co świat miał zdobyć i przeobrazić, część znaczna młodzieży opuściła kraj ojczysty — na zawsze. Przelewała ona krew obficie za „swoją i cudzą sprawę", za—cudzą, przedewszyst- kiem; ginęła setkami w Europie i hen, daleko, poza morzami — ląda
mi, dokąd ją rzucała wola Napo
leona.
A ci, co z tych wypraw—po- pielisk wracali bez szwanku, wra
cali przeważnie do—Francyi. W kra
ju częstokroć i mienie potracili i swych blizkich,—krewnych, przyja
ciół śmierć opłakali dawno. Nie było poco wracać, a częstokroć nie było wracać wolno.
I zostawali oni w swej dru
giej—przybranej Ojczyźnie. Wsią
kali—na różnych szczeblach,— mo
wą i obyczajami w obce społeczeń
stwo, nie zatracając nieraz, przez pokolenia całe, gorącej miłości do Polski, tej dalekiej i tej idealizo
wanej, do Polski—przeszłości.
Była to nasza pierwsza emi
gracya nad Sekwaną.
A po niej przyjść miała druga.
Przyszli już nie tylko wojacy.
Wielkie talenty literackie, wielcy czarodzieje poezyi opromieniali zdaleka Nadzieją smutną rzeczywi
stość polską; żyli wśród nas duchem-porywem-marzeniem, cia
łem—tworzyli drugi pokład emi- gracyi, drugie pokolenie „Franko- polaków".
I znowu wzrosło nowe poko
lenie. I znowu kośba bezlitośna utrąca najżywszych, najwrażliw
szych, najtęższych,—czoło Narodu.
Znowu wędrówka rozbitków poza granice kraju i—emigracya trzecia.
Szwajcarya, ówczesne Niemcy, w nader nieznacznym stopniu An
glia, służą im, jako przystań na dłu
gie lata. Francya jednak, jak i po
przednio w tym względzie, prymu trzymać nie przestaje i liczba poiaków-francuzów rośnie; rośnie tak, że już na tysiące liczyć ich wypada, a w tysiącach tych coraz częściej, niestety, pozostaje z pol
skości całej wspomnienie rze
wne o swym rodowodzie i pol
skie nazwisko. Sądzono, że to już może koniec odpływów maso
wych. Zdawało się, z początku, że trzeźwa „praca u podstaw11 ujarzmi wybuchy nagłe, a nieobli
czalne co do skutków i losu „je
dnego pracownika polskiego" zmar
nować już nie pozwoli; a następ
nie nowa chwila nadziei i złudzeń wyrodziła mniemanie, że może do tych hamowań się i kalkulacyi tra
gicznych wreszcie zbraknie przy
czyny, że wszystko pójdzie może nowym torem.
Chwila przeszła. Złudzenia pry
sły. Znów jesteśmy trzeźwi, zim
ni i—przewidujący.
Lecz miniatura metod dawnych,
1
St. Krzywoszewskiego:
Edukacya Bronki. . Rbl. 1.—
P r z y w ó d c a ...„ 1.25 Pani Jula (wyd. 11-gie). „ 1.—
A k t o r k i ...„ —.65
do nabycia we wszystkich księgarniach.
stosowanych w okresie nadziei w „sprawie szkolnej0, rodzi obec
ne skutki dawne i tworzy dziś, jak przed laty, miniaturę bolesną, emigracyi— czwartej.
Stare dzieje, stare echa; po
dobieństwa dawne i różnice nowe.
Znów „na bruku paryskim" spoty
ka się nową falę polakow. Za żołnierzami, za wieszczami, idzie dziś młodzież akademicka. Idzie szukać nauki i możności zarobko
wania—poza k.rajem, gdyż podjęta w kraju walka o wyższą szkołę własną i o średnią „z prawami"
kończy się przegraną i wędrówką obecną.
Czy młodzież ta wróci do kra
ju, czy nie utworzy — z koniecz
ności—nowego, czwartego pokładu Franko-polonii paryskiej? Oto bo
lesne pytanie, cisnące się nam dziś, w chwili analizowania skutków
„bojkotu", wszystkim na usta.
Niema chyba jednego, głębiej myślącego królewiaka, któryby py
tanie powyższe i odpowiedź, z nim związaną, za wprost palącą kwe- styę nie uznawał, ale sprawa jest tak skomplikowana i tak trudna do objektywnej oceny, tak—z koniecz
ności— do szukania mniejszego zła jedynie, jako dyrektywy prowadzą
ca, że- myślimy o niej ciągle wszy
scy, a zdobyć się wprost nie mo
żemy na rozbiór gruntowny, pu
bliczny.
A jednak milczeć dłużej nie sposób. Musimy się zastanowić i w nowych warunkach—nową linię postępowania wykreślić.
I dlatego obserwujmy, zesta
wiajmy—przedewszystkiem—fakta.
Rzucam garść takich obserwa- cyi właśnie. Niech inni mnożą ich liczbę.
Obszernąsalębibliotecznąszko- ły prawa w Paryżu cisza zalega.
W rzędzie stołów ostatnim, profesorskim, kilku wykładających
5 już „agregantów" — francuzów i przygodni docenci obcy odcinają się wyraźuie wiekiem i... ciszą przy pracy. Rzucam wzrokiem dalej, na stoły następne, studenckie. Dzie
siątki młodych twarzy; wesołe, spryt
ne twarze francuzów, a wśród nich
„oazy" międzynarodowe, nader licz
ne. Japończyk, hiszpan, kilku murzy
nów, sporo rumunów i zwłaszcza—
rosyanie. Typy słowiańskie i semic
kie. Więcej nawet ostatnich. Dwie młodziutkie studentki rosyjskie szy
kiem „spętanych" tualet i intensyw
nością flirtu z francuzami robią istotną konkurencyę „messalinet- te’kom dzielnicy... z poza biblio
teki. Ale to wyjątki. Przeważa w tonie tej oazy rosyjskiej rewo
lucyjna bieda i nastrojowa diefstuń-
tielnost'. Mało pracują. Ciągle sięodwiedzają wzajemnie i szepcą z wielkiem przejęciem nieraz całe kwadranse. A ten cichy, ledwie słyszny, szmer, jakby monotonne pluskanie strumyka, ma w sobie coś denerwującego i smutnego nie
wypowiedzianie. Jest ich tu wielu, bardzo wielu, nie jest to jednak
„oaza" najliczniejsza.
Przedemną widzę inną grupę.
Młody, małego wzrostu blondyn, tłomaczy coś dwom towarzyszom, którzy, porzuciwszy „precis’y “ i
„manuel’e “, słuchają nważnie. Mó
wią cicho, gdyż wszelki głośniej
szy odruch wywołuje natychmiast protesty, — miarowe „trois coups"
skrzętnie wyzyskujących godziny pracy francuzów.
Słyszę jednak wyraźnie dźwięk mowy polskiej i oddzielne wyrazy.
Polityka. Jakaś sprawa wewnętrz
na „Koła", „Spójni", czy „Filare- cyi“. Są skupieni i smutni. Ani cienia tej werwy i pogody, jaka maluje się na obliczach sąsiadów—
Francuzów.
Typowe, zmęczone nerwowo i nad wiek poważne twarze aka
demików polskich...
Potem, niemal przy każdym stole—w ciągu zimy—odkrywałem te smutne „oazy" nasze i pozna
wałem instynktownie, zanim się jeszcze mową zdradzały.
To spojrzał któryś z nich mi- mowoli na tytuł rozłożonej prze
demną książki polskiej. To do ro-
syanina podszedł. To znów, za
miast „Journal’a“, wyglądał mu z kieszeni plik publikacyi naszych.
Było ich w tym roku wielu, tak wielu na tym tylko terenie mych bezpośrednich obserwacyi, że wniosek o nienormalności zja
wiska narzucał się sam przez się.
„Jest nas tu, mówił mi jeden z nich, kilkudziesięciu-, na samym wstępie studyów prawnych conaj- mniej trzydziestu".
A gdzie inne wydziały i inne wyższe uczelnie paryskie, a gdzie inne kolonie studenckie w Szwaj- caryi, Belgii, na południu Niemiec?
Setki, setki! Większość tej
„wysadzonej z siodła" młodzie
ży naszej, zdezoryentowana i za
wiedziona, wciąż żyje atmosferą dni minionych; boryka się z nie
dostatkiem, pracuje usilnie, lecz dorywczo i nleporządnie, polity- kuje nadmiernie po wszystkich mniej lub więcej ciemnych, bru
dnych i „słynnych" Procoje’ach dzielnicy łacińskiej.
Wynika to z sytuacyi wyjąt
kowej, z tradycyi paryskiej, z przy
zwyczajenia wreszcie.
A na tych zebraniach aktual
nych i na obchodach dorocznych, na obiedzie w garkuchni i w ka
wiarni wieczorem, stykają się i kry
tykują wzajemnie różne grupy i różne „pokłady" emigracyjne. Dzie
lą ich przekonania społeczne i ideały polityczne, dzielą uprzedze
nia rasowe i—towarzyskie, a łączy, łączy wszystkich—emigracya.
Że to porzucenie kraju na za
wsze, że to duchowa jeno łączność z nami czeka ich w przyszłości...
niepewnej, z tego zdaje sobie spra
wę coraz liczniej „czwarta emigra
cya" polska. Wyjątki szczęśliwsze nie wchodzą tu w rachubę. Od wielu lat zjawiają się w Paryżu i zjawiać będą na studya synowie ludzi zamożnych. Dawniej przy
bywali dla—uzupełnienia wykształ
cenia, dziś, ci zamożniejsi z ma
turzystów szkół polskich — rozpo
czynają już studya wyższe za gra
nicą. 1 oni walczyć będą z trudno
ściami i oni idą drogą zygzaków specyficznych, ale ta garstka wy
branych powróci i da sobie radę.
9
Wrócą również i ci nieliczni, którym—wyjątkowo — przeszkody poważne zwalczyć się uda.
Ale tamtych, tę „większość z reguły" młodych sił naszych, tracimy pośrednio,—po raz czwarty.
Część dziś już myśli o formal
nościach „domicyliacyi" i natura- lizacyi, część ogląda się, przede- wszystkiem, za skąpym zarobkiem i, w braku przepisywań i „korek"
warszawskich, swój schemat życio
wy do tych szans niepewnych przy
stosowuje.
A odpływ ten fatalny zwięk
szać się będzie, jeśli istniejące wa
runki się nie zmienią.
Nie potępiajmy nic i nie kry
tykujmy „błędów"—Nadziei, lecz patrzmy, co jest dziś i co jutro być może.
A fakty obserwowane same narzucą nam wnioski i—decyzyę.
E. St. Rappaport
40-ta rocznica Sedanu.
P odług spółczesnych iluś trący i, ze zbioru Al. Kraushara.
Autor powyższego artykułu niedawno powrócił do Warszawy, po dłuższym poby
cie we Francyi, Swajcaryi i Anglii. W Pa
ryżu otrzymał dyplom .Nauk kryminalnych*
par ordre de mćiite. P. E. St. Rappaport ogłosił drukiem zagranicą dwie większe prace: 1) La lut te autour de la Reforme du droit pćnal en Allemagne et les trans- fo rm a tio n s du droit penal moderne (roz
prawa konkursowa seminaryum kryminali
stycznego w uniwersytecie paryskim) i 2) L a loi de pardon. Etude analytiąue des projets franęais (rozprawa doktoryzacyjna dla uniwersytetu w Neuchatel — Szwajca- rya),—szereg artykułów w Revue Peniten- tiaire, Revue Internationale de Sociologie, Eeitschrift J u r die gesam mte Strafrechs- wissenschajt, oraz brał udział w kongresie kryminalistów francuskich (Reunes, maj, 1910) i w pracach Societe Genćrale des Prisons w Paryżu.
P o w ró t rannych pod Sedanem do Paryża. Jak wiadom o, część ty lk o arm ii fra n c u s k ie j z d o ła ła się co fn ą ć, w raz z rannymi na te ryto ryu m w olne je szcze od na jeźdcy.
P ro w izo ryczn y rząd obrony narodo w ej: Gen. Trochu, gen. Lesio (m inister w ojny) Jul. Favre (c z y ta , s to ją c , m anifest rządu do m o carstw ), Julian Simon (min. wyznań), C rśm ieux, (min.
spraw iedl-). C zło n ko w ie rządu z głosem doradczym : H enryk R o ch e fo rt, E rn e st P icara. Jul- Ferry i inni.
B itw a pod Sedanem dn- 1 w rześn ia, w edłu g rysunku M- G aildrou, spe cyalneg o ko respon den ta i ilu s tra to ra ów czesnej pa ryskie j ,,L’lllu - s tra tio n “ . Jesteśm y na w zgórku, gdzie w id a ć szta b jedn ego korpusu niem ieckiego. W śro dku m issto S edan. Na lew o od m iasta p rz e d m ieście zalane wodą, na praw o w ioska B a ze ille , up am iętniona m o rderczą walka. Z re sztą , ze w szystkich stro n w idać armię niem iecką, op asująca po w o li, ale stanow czo, jakby żelaznym pierścieniem , armię fra n cu ską , któ ra , zam iast c o fa ć się po pierw szych klęskach na Z a chód, ku Chalons, gdzie m iała obozy oszańcow ane kilka linii o p a rc ia i t. d.. posunęła się niebacznie do Sedanu na g ra n icę be lg i|ską .
S ku tki te g o kroku, uczynionego bez planu, oka zały się w n e t zab ójcze dla arm ii, Francyi i dynastyi B onapartych.
3
40-ta rocznica Sedanu.
Król pruski, Wilhelm I, (cesarzem obwołany został dopiero w pół roku później w Wersalu, podczas oblężenia Paryża), zwiedza w noCj
Cesarz Napoleon III, po złożeniu szpady w ręce króla Wilhelma, I-go i Bismarka eskortowany przez ułanów pruskich, Jako Jeniec.
4
40-ta rocznica Sedanu.
Z bitwy pod Bazeilles (przedmieście Sedanu, gdzie w dniu pamiętnym odbyła się mor
dercza walka). Po wystrzale armatnim. Rysunek z natury, M. Lanęon’a, specyalnego sprawozdawoy paryskiej ,,L’ Jllustration” .
Wywłaszczenie, jako metoda naukowa.
Przeczytawszy książkę L. Stasia
ka (*), nie ma się innego wyrazu na określenie odebranego wrażenia, jak, że to są rzeczy - niesłychane. Od sze
regu lat uprawia urzędowa nauka nie
miecka bezprzykładne korsarstwo na najcenniejszych skarbach naszej kultu
ry, bez słowa protestu ze strony pol
skiego świata naukowego, zahypno- tyzowanego autorytetem niemieckich znawców. Zjawia się wreszcie skrom
ny malarz-literat, zadaje sobie trud kilkunastoletniego badania przedmiotu i ogłasza wyniki, które przejąć muszą najwyższem zdumieniem. P. Stasiak nie zajmuje żadnego stanowiska w u- czonym świecie, nie wykłada z ka
tedry, nie jest członkiem żadnego cia
ła naukowego. To budzi odruchowo i nałogowo nieufność. Lecz p. Sta
siak operuje tylu i tak jasnemi, oczy- wistemi dowodami, podaje rzeczy tak proste, że ostatecznie spostrzega się, że do ocenienia ich nie trzeba być wcale magiem, a wystarczy umieć my
śleć logicznie, lub choćby tylko—li
czyć bez błędu.
Chodzi o dwie gwiazdy w sztuce średniowiecznej: o Piotra Vischera i Wi
ta Stwosza. O bezprzykładny stosu
nek, w jakim postawiono do siebie tych dwóch ludzi.
O „wielkim norymberczyku", VI- scherze, wiemy oddawna, że ziemie polskie szczycą się posiadaniem jego czternastu spiżów, wykonanych podług własnych, lub obcych modeli, znajdu
jących się w Krakowie, w Poznaniu, w Gnieźnie, w Szamotułach, w Tomi
cach. Nie znalazł się jednak nikt, ktoby zwrócił uwagę na genezę „wiel-
’ Ludwik Stasiak: .Prawda o Piotrze Visclierze“. Kraków, 1910. Nakład autora.
Z 26 ilustr. w tekście. Str. 298.
kości" Vischera. Aż do początków XIX w. głucho było o artyście-Vische- rze, znany był tylko Vischer-odlewacz, rzemieślnik. Na podstawie podpisu na grobie św. Sebalda w Norymberdze, podjęła patryotyczna nauka niemiecka rehabilitacyę Vischera, przypisując mu cały szereg dzieł bezimiennych. Te dzieła znalazły się — w Polsce. Piotr Vischer najpiękniejsze swe dzieła two
rzył nie dla kraju ojczystego, lecz na eksport. Tworzył je dla nas. Temu osobliwemu zjawisku poświęcił p. Sta
siak pilną uwagę i po latach skrupu
latnych studyów zebrał dowody, świad
czące, że „Vischerowskie“ spiże w Pol
sce, jako to: epitafium kardynała Fry
deryka, pomniki i nagrobki Salomo
nów, Piotra Kmity, Kallimacha, Sza
motulskiego, Górków, Tomickiego, Pad- niewskiego, Grota i Lubrańskiego nie mają nic wspólnego z Vischerem i je
go warsztatem. W auteniyczność pol
skich Vischerów, co najciekawsze, wąt
piło także wielu dawniejszych pisarzy niemieckich i dopiero najnowsza, „Wil- helmowska" nauka, w szeregu specyal- nych monografii, zaanektowała stanow
czo te arcydzieła, z milczącą aproba
tą—naszych historyków sztuki. Skoro w Vischerowskie ich pochodzenie w ąt
piono w samych Niemczech, zatem p.
Siasiak nie robi właściwie żadnego od
krycia. A jednak czyta się jego dzie
ło, jak rewelacyę. Gdyż polski świat naukowy zdawał się wcale nie wie
dzieć o istnieniu tych uczonych nie
mieckich, którzy sceptycznie patrzyli na rzekomą twórczość Vischera na zie
miach naszych, natomiast znal i apro
bował monografistów ostatniej doby, którzy w klejnotach sztuki, znalezio
nych w Krakowie i Wielkopolsce, two
rzyli dyadem niemieckiej chwały.
Z tymi wywłaszczycielami prze
prowadza p. Stasiak nieubłagany i świet
ny proces. Książka, przy całej swej niezwykłej żywości i temperamencie ('które, jak wiadomo, sa „źle widziane"
w kołach urzędowo-naukowych), za
wiera materyał tak bogaty, ma treść tak skondensowaną, że nawet za głów
ną linią jej wywodów niełatwo jest w streszczeniu nadążyć. Można z niej tylko przytoczyć kilka oderwanych mo
mentów, dla charakterystyki metody autora i dla oświetlenia tego olbrzy
miego fałszerstwa, jakiego na nieko
rzyść naszą dopuściła się nauka nie
miecka.
Dzielnym sprzymierzeńcem p. Sta
siaka stał się środek tak prosty, tak łatwo dający się skontrolować, jak syn- chronistyka. Książka roi się wprost od przytoczonych przez autora absur
dów, na których chwyta niemieckich monografistów. Aby módz grobowiec kardynała Fryderyka na Wawelu „przy
pisać" Vischerowi, monografista nie
miecki Bergau musiał przyjąć, że od
lano go za życia kardynała, jak to b y ło zwyczajem w tych czasach. Lecz na pomniku widnieje napis, grawiro- wany po nad wszelką wątpliwość rów
nocześnie z robotą pomnika: „Tutaj spcczywa Fryderyk, nadzieja dostoj
nego domu, mógłby był osiągnąć naj
wyższą godność, gdyby w c z e s n a ś m i e r ć nie usunęła go od wielkie
go zaszczytu". Zatem dla wygody niemieckich uczonych p r z e w i d z i a ł Fryderyk, że umrze wczesną śmiercią!
Uczeni Kohle, Daun i Ehrenberg każą Vischerowi wykonać epitafia Opaliń
skiego i Górki na c z t e r n a ś c i e lat przed otwarciem warsztatu, bez które
go nikt w średnich wiekach nie mógł, pod rygorem prawa, wykonywać samo
dzielnych robót. Portret innego Gór
ki, przypisany sobie również, musialby Vischer, wykonać jako chłopiec c z t e r n a s t o l e t n i ! Wspomniany wyżej pomnik Fryderyka (f 1503), który miał powstać w Norymberdze, jest wybit- nem dziełem renesansu. Ale renesan
su w tym czasie nie ma jeszcze wcale ani w Norymberdze, ani wogóle w Niem
czech, on zjawia się tam dopiero w r.
1518. Dzieje się zatem rzecz niesły
chana: Nawskroś jeszcze gotycka No
rymberga tworzy renesansowe dzieła chyłkiem, mianowicie n a e k s p o r t d o P o l s k i !
Absurdów tego rodzaju wyławia p. Stasiak mnóstwo. Na takiem rusz
towaniu wspiera się Vischerowska bu
dowa, wzniesiona przez naukę niemiec
ką. Autor nasz nie ogranicza się do synchronistyki, która zresztą okazała się, w prostocie swej, przedziwnie sku
tecznym probierzem. Zbiera dowody artystycznej natury, sięga do źródeł dziejowych, uczonych niemieckich chwy
ta za rękę przy popełnianiu jawnych fałszerstw dokumentów. W ten gąszcz niepodobna się tu zapuszczać.
P. Stasiak dowodzi, że krakow
skie, poznańskie i inne wielkopolskie spiże, które dotąd uchodziły za dzieła Vischera, są dziełami Wita Stwosza, nietylko jako artysty, ale i jako odle- wacza. Tu znowu cały las dokumen
tów, zestawień, obliczeń, rozumowań,
^e Stwosz był nietylko snycerzem, ale 5
i odlewaczem, to rzecz notoryczna, tylko zapomniana. P. Stasiak obala mniemanie, jakoby Stwosz po r. 1496 już nigdy w Polsce nie bawił, a tem samem nie mógł wykonać spiżów, przypisywanych Vischerowi („krytycz
na trzeźwość" niektórych naszych l i
czonych już raz kazała nam się „że
gnać z marzeniami" (!!!), jakoby bawił kiedy w Polsce Hans Suess z Kulm- 1 achu, tymczasem nowsza historyo- grafia ustaliła, że Suess pracował tu cate lata) i wskazuje na ogromnie cie
kawe zestawienie faktów: Rozwój rzeź
by krakowskiej w drugiej połowie XV i w początkach XVI w. wykazuje za
stanawiającą lukę: brak dzieł odlewni
czych. Są wszystkie rodzaje rzeźby, nie wyłączając srebra i złota, nie ma tylko odlewów spiżowych. Tę lukę właśnie wypełnia postać legendarnego mistrza norymberskiego, Vischera. On dla Krakowa i dla Polski pracuje.
A skoro tylko Vischer umiera, wstaje, jak z pod ziemi, ogromnie rozwinięte polskie ludwisarstwo. Z tym jawnym humbugiem zestawmy dalsze ogniwo.
Notorycznym rotgisarzem był Stwosz.
Lecz znowu dzieje się rzecz zdumie
wająca. Doszły nas jego rzeźby z mar
muru, z kamienia, nawet z drzewa, tylko te z najtrwalszego materyału, ze spiżu—znikły bez śladu! Los wytępił tylko spiżowe jego dzieła. Albo też—
napisano na nich fałszywą sygnaturę człowieka, który nie oglądał nigdy Polski, a dla niej najwięcej pracował, sygnaturę Piotra Vischera!
Nie urywają się na tem wywody p. Stasiaka. Następuje olbrzymi, arty
styczny materyał dowodowy, w który nawet pobieżnie wkroczyć niepodobna.
Leży już w gruzach lwia część legendy o Vischerze. Zostaje prze
cież jego kapitalne dzieło: mauzoleum św. Sebalda, na którem się aż po trzy
kroć podpisał. Opuszczamy tu Polskę i w ślad za legendą Vischerowską po
dążamy do Norymbergi. Czeka nas tu sceptycyzm jednych pisarzy niemieckich, którzy w autorstwo Vischera stanow
czo nie wierzą i sądzą, że kazano mu odlać grób według cudzego pomysłu, może Adama Kraffta, i „patryotyczny"
zapał drugich, którzy za wszelką cenę utrzymać chcą mniemanie o „wielkim twórcy" Vischerze. P. Stasiak dowo
dzi: Grób św. Sebalda jest dziełem Stwosza, był wykonany w drzewie, potem zniszczony, a wreszcie prze
kształcony został w odlewami Vi- schera. Takim widzimy go dziś.
Wiemy, że Norymberga zamówiła w r. 1486 u Stwosza olbrzymią pracę, która w źródłach dziejowych zwie się:
das gross werck der pruecken i ain kleines pruckenwerck, wiemy, że o za
płatę za to dzieło procesował się Stwosz z miastem, że groził, iż sprze
da dzieło cesarzowi, że wreszcie Rada miejska oświadczyła mu, iż może znisz
czyć je, jeśli mu się tak podoba. Czem było „das werck der pruecken?* Kwe- stya do dziś nie była wyjaśniona. Sam wyraz staroniemiecki tłomaczą jako
„scena", „rusztowanie", „wzniesienie".
Niemieccy historycy sztuki wytłoma- czyli je, w przenośni, jako — most, lub—forteca. Wit Stwosz stawiał mo
sty i mostki i, nie mogąc odebrać za
płaty, sprzedawał je cesarzowi?! Hi
poteza jest kapitalna, ale jeszcze lep
sza jest druga: nie most wystawił, lecz fortecę! Jakże mógł fortecę sprzedać?
Możliwość utrzymywania się tych dzi
wolągów logicznych tłomaczy panicz
na obawa przed trzecią hipotezą, któ
ra w kołach uczonych niemieckich bu
dzi silne zdenerwowanie i nad którą pospiesznie przechodzi się tam zawsze do porządku, jako nad „dawno zarzu
coną". Hipoteza ta, obracająca osta
tecznie w niwecz sztucznie zlepioną wielkość Vischera, mówi, że „das
•werck der pruecken* to było mauzo
leum- św. Sebalda.
I właśnie za hypotezą tą wszyst
ko przemawia. Stwosz, rzecz dziwna, czeka cierpliwie na zapłatę za swe dzieło przez lat osiem, i wnosi pozew jak raz w tym roku, w którym Vi- scher zaczyna odlew spiżowy grobu św. Sebalda. Czy to nie pozew pod naciskiem grożącego mu plagiatu? Mia
sto „używa" zamówionego przez sie
bie „werck der pruecken* przez lat osiem i uznaje je za chybione dopie
ro wtedy, gdy funkcyę miejską ma za
stąpić ofiara prywatna, która zwłokom św. Sebalda sprawia spiżowe mauzo
leum, zamiast drewnianego, zamówio
ne w pracowni Vischera. W mozol
nym, gruntownym i świetnie przepro
wadzonym wywodzie uzasadnia p. Sta
siak absolutną trafność ostatniej hipo
tezy, zadajac śmiertelny cios bajce o artyście-Vischerze.
Nie koniec książki.
Idziemy do Rómhild, do spiżowe
go monumentu Hermana von Henne- berg, w którym znakomity niemiecki historyk sztuki, Heideloff, odczuł, „du
cha i manierę Wita Stwosza", a który najnowsza, urzędowa, „Wilhelmowska"
nauka uznała za niewątpliwe dzieło—
Vischera. Autorstwu Stwosza zaprze
czono dopiero wtedy, gdy szowinizm niemiecki począł stroić w artystyczne laury postać norymberskiego kotlarza- odlewacza. Jest na pomniku tym na
pis tajemniczy: M. F. W. S. 15 C.
Nie umiano go odczytać, lub odczy
tywano w najopaczniejszy sposób. Au
tor nasz odczytuje go: „Me fecit Wit- lus S/wnss 155 0*. Cyfra jest zna
nym skrótem średniowiecznym.
Wśród słynnych posągów kościo
ła w Insbruku, które cesarz Maksymi
lian zamówił dla swego grobowca, znajdują się dwa arcydzieła rzeźby:
posąg króla Artura i Teodoryka. Znaj
duje się także statua naszej Cymbarki mazowieckiej. Aż do połowy XIX w.
nikt autorstwa insbruckich pomników nie łączył z nazwiskiem żadnego z rzeź
biarzy średniowiecznych. Wszelka tra- dycya zginęła. Dopiero za naszych czasów, gdv Wilhelm Luebke, popar
ty przez W. Bodego, „wskrzesił" nie
istniejącego nigdy twórcę - Vischera i gdy tej nowokreowanej chwale Ger
manii „przypisywano" wszystko, co tylko dzięki bezimienności dało się przypisać, „rozpoznano" także arcy
dzieła w Insbruku, jako utwory Vi- schera.
Lecz norymberskie „Ratsverlase*
z r. 1514 mówią wyraźnie o zamówie
niach cesarza Maksymiliana u Stwo
sza, niemieckie źródła pouczają, że Stwosz odlewał dla cesarza „etliche messene pilder*, niemieccy autorzy wiedzą, że cesarz „wiele Stwoszowi daje zajęcia". Teodoryk i Artur, dwa arcydzieła insbruckie, podobnie, jak Cymbarka, są dziełami Stwosza. Mi
sterny i przekonywujący dowód pro
wadzi na to p. Stasiak. W Teodoryku widzi dzieło Stwosza i nauka fran
cuska, uznaje je takiem Louis Reau („Les maitres d'art“, Paryż, 1909).
Autorem dzieł Vischera nie jest wcale Vischer. Do odlewów Vischera rzeźby robili artyści: Stwosz i Krafft.
Autorem najlepszych „dzieł" Vischera , jest Stwosz. Cały jego rzekomy do
robek składa się z wyłącznie z dzieł
„przyznanych", „przysądzonych", „roz
poznanych". Był sławnym odlewaczem, nie był twórcą. To mówią wszystkie źródła dziejowe, wszystkie zapiski, Więc krzywda nie działa się Piotrowi Vischerowi, działa się prawdzie histo
rycznej, którą „patryotyczna" nauka niemiecka pogwałciła, aby nowy, pod
robiony laur dodać do chwały kultu
ralnej Germanii.
Jednakże—w mniemaniu uczonych niemieckich, był niemcem także Stwosz, którego ograbiono na rzecz Vischera?
Mniej jednak, niż się nam to wy- daje. Niemieckości Stwosza rozpacz
liwie się broni, ale się w nią nie wie
rzy. To „półniemiec" tylko. „Ein poluisch gewordener Meister*, mówi o nim apologeta Vischera, Daun; „był niemcem, ale stał się polakiem". Jak plącze się samym niemcom narodo
wość Stwosza, świadczy przygoda, ja
ka zdarzyła się autorowi tak poważ
nemu, jak R. Bergau, który nazywa go
„starym autochtonem norymberskim", a o parę kart dalej każę „staremu no- rymberczykowi" brać spadek „po ojcu w Polsce"! Jest jednak coś gorszego, niż te pomyłki i wahania, świadczące o złem sumieniu. To jawne fałszer
stwo, popełnione przez archiwaryusza miasta Norymbergi, Lochnera, fktóry, wydając „poprawne" wydanie pamięt
ników współczesnego Stwoszowi Neu- dorffera, opuścił przy nazwisku mi
strza wyrazy „aus Crakau birdig*—
„rodem z Krakowa", fałszerstwo, świad
czące wymownie o przekonaniu, że Stwosz był polakiem.
A oto konkluzye:
Pisarzom niemieckim, którzy naj
głośniej zapewniają, że Stwosz był niemcem, wiadomo dobrze, że to fałsz, że niemcem nie mógł być człowiek, który się w Krakowie urodził i licho po niemiecku mówił, który nietylko na sarkofagu krakowskim, ale, w piśmie do norymberskiej Rady miejskiej, pod
pisuje się polskiem imieniem „Stwosz"
i w którego sztuce sami uczeni nie
mieccy widzą elementy polskiego du
cha. Tym samym pisarzom wiadomo, że przed przybyciem Stwosza do No
rymbergi, przed r. 1474, żadnej sztuki plastycznej w Norymberdze nie ma.
Kraift, Duerrer, Holbein, Riemenschnei- der, to ludzie o wiele lat od Stwosza młodsi, jego wychowankowie, lub na
śladowcy. Z tych dwóch premis wy
pływa zabójczy <jlą szowinizmu nie- 6
Z malarstwa rosyjskiego ostatniej doby.
A rch ip iu sz Kuindżi. Gaik brzozow y. A rchipiu sz Kuindźi. Noc księżycow a na U krain ie.
mieckiego, sformułowany przez p. Sta
siaka wniosek, że polak jest twórcą norymberskiej i niemieckiej sztuki!
Przy tych słowach musi się zro
dzić w czytelniku polskim podejrzliwa nieufność. Gdyż nadmiernej pysze lu
dów szczęśliwych, którzy, jak niemcy, gotowi są doszukiwać się swego wpły
wu tam, gdzie go nie było, odpowia
da u narodów zgnębionych instynkt samoumniejszania się, niewiara w sie
bie: stąd także ślepe i niewolnicze poddawanie się naukowemu autoryte
towi zwycięzcy. O ile słuszne — mo
żemy przekonać się na sprawie Piotra Vischera i Wita Stwosza.
R. Bergau, znakomity niemiecki historyk sztuki, ten sam, który pierw
szy „rozpoznał" wielkopolskie spiże i „wskazał" je, jako odlewy Vischera, zapisuje, że Stwosz wykonał dla Ma- ryackiego kościoła w Krakowie ołtarz św. Stanisława, „który się dotąd utrzy
mał". Takiego ołtarza Stwosza w Kra
kowie wcale nie ma! O insbruckich posągach wyrokuje .ta powaga uauko- wa—na podstawie odbitek fotograficz
nych, „scrweit ich aus Abbildungen urteilen kann“\ Bertold Daun wie 0 „gotyckich ramach" krakowskiej pły
ty Piotra Salomona, która wcale żad
nych ram nie ma! Essenwein mówi, że na monumencie krakowskim jest
„popiersie" Kallimacha, gdy jest cała postać! Czemże są zresztą te „pomył
ki" wobec niedawnej kompromitacyi wielkiego Wilhelma Bodego, który w marnym biuście angielskim „rozpo
znał" rzeźbę Leonarda de Vinci! Ci sami ludzie jednak „rozpoznają" na korzyść Niemiec najcenniejsze perły naszej kultury i znajdują bezkrytyczną wiarę przedewszystkiem — w Polsce.
W Polsce wierzy się w ocenę noto
rycznych szowinistów, byle obcych, wierzy się w to, co powiedzą ludzie, wyrokujący o rzeczach, których nie wi
dzieli na oczy, ponieważ się ma in
stynktowny szacunek dla każdego sądu z zewnątrz.
Książka p. Stasiaka czyni śmiały wyłom w tym upokarzającym nałogu.
Przynosi mnóstwo rzeczy nowych, sta
wia w nowem świetle sprawę pierw
szorzędnej wagi dla honoru kultury polskiej. Jako dzieło człowieka, nie należącego „do cechu" uczonych, jest ona niezawodnie zjawiskiem dotkliwem dla naszych urzędowych przedstawi
cieli historyi sztuki. Zbyt wysokie jednak mniemanie żywimy o naszych
ludziach nauki, abyśmy przypuścić mo
gli, że dlatego zastosują do niej me
todę—przemilczenia. Przeciw temu mu- siałoby się jaknajmocniej zaprotesto
wać. Społeczeństwo ma prawo usły
szeć od swych powag sąd w sprawie tak żywo je zajmującej. Dzieło p.
Stasiaka musi posiadać błędy. Przeba je sprostować. Ale musimy także wy
magać, aby istotne jego nabytki zo
stały głośno uznane, choćby się mia
ło pokazać, że posiadając dwa uniwer
sytety i przynosząc do skarbca nauki powszechnej cenne przyczynki o sztu
ce obcej, byliśmy dotąd na własnym gruncie przedmiotem bezkarnej grabie
ży ze strony złego sąsiada i pozwala
liśmy się wywłaszczać z dóbr najcen
niejszych, jakiemi się może naród po
szczycić. Ch.
A rch ip iu sz Kuindżi.
Głośny pejzażysta rosyjski.
Archipiusz Kuindżi.
D. 24 lipca najwybitniejszy i najpopu
larniejszy ze współczesnych malarzy rosyj
skich, Kuindżi, rozstał się z światem.
Był to niezwykły człowiek i niezwy
kłą jest jego bio
grafia. Urodził się na południu Ro- syi, w roku 1842, koło Mariupola, pochodził z grec
kiej rodziny, jako syn szewca i w młodości p a s a ł bydło, był, cza- b a n e m ' , jak się to tam nazy
wa. W wolnych chwilach rysował, a wieść o utalen
towanym paste
rzu doszła do zna
komitego mary- nisty, Ajwazow- skiego, który zajął się jego losem i do
pomógł do wyjścia na właściwą drogę.
W r. 1878 Kuindżi skończył petersbur
ską akademię Sztuk Pięknych, w której był zaledwie kilka lat, i zaraz zabłysnął. Jego obrazy: „Wieś tatarska w nocy”, „Noc księżycowa na Ukrainie”, „Dniepr w no
cy”, „Ranek nad Dnieprem”, „Gaik brzo- zowy“ i t. d. pozyskują mu imię znakomi
tego pejzażysty. W krótkim czasie Kuin
dżi zdobywa sławę i majątek, staje się przyjacielem i opiekunem początkujących artystów.
Dziatwa Apolina nigdzie na święcie nie żyje w miłości i zgodzie, a w Petersburgu zaś mniej, niż gdziekolwiek. Więc dalsza jego karyera jest walką z różnemi „prąda
mi”, których nie mógł uznać Zostawszy profesorem akademii, po kilku latach ją opuścił, na znak protestu.
Znaną była jego działalność, jako pre
zesa kasy pomocy studentów akademii, gdzie zdziałał wiele dobrego. Przytem był to człowiek głębiej myślący, dowcipny, oryginalnych a niezależnych poglądów, nie tylko w rzeczach sztuki, ale pod każdym względem. Głośnym był „klub Kuindżie- go”, gdzie się zbierano na pogawędki i w celach pomocy dla artystów. Kuindżi zapisał klubowi, zorganizowanemu w To
warzystwo, 100 tysięcy rubli i swą posia
dłość w Krymie, ocenioną na półtora milio
na rubli. Malarze, spoczynku potrzebujący, jeżdżą tam po zdrowie i wytchnienie po pracy.
Chory był oddawna na zwapnienie naczyń krwionośnych. Mieszkał nawet z tego po
wodu ostatniemi czasy w Krymie, ale przed kilku miesiącami wrócił do Petersburga.
Chorował długo: śmierć jego nie zasko
czyła niespodzianie jego przyjaciół. Resztę swego majątku, wynoszącego, jeszcze oko
ło 300.000 rb., wszystkie obrazy, szkice i zbiory, zapisał malarz towarzystwu swego imienia, z warunkiem wypłacania jego wdo
wie dożywotniej renty, oraz mniej lub wię
cej znacznych zapomóg różnym towarzy
stwom dobroczynnym. Znakomity malarz był bezdzietny.
Z mądrości indyjskiej.
VII.
Kto jest żądz niewolnikiem, kto zwal
czyć nie może brudnych rozkoszy zmysłów w pokalanej duszy, temu rychło się rozum na szczęty pokruszy, jak okręt, gdy nim wstrząsa rozwichrzone morze.
VIII.
Mistrzem-woźnicą, zaiste, ten jest, co żądze zmysłowe opanował wędzidłem mą
drości, jak konie cugowe.
IX.
Trudno iście powstrzymać gadatliwe usta. Mędrzec mówi nie wiele. Długa mowa—pusta. A n to n i Lange Rok V. A6 36 z dnia 3 września 1910 roku. 7
Z fali na falę.
Nie mogę uwierzyć, że Siero
szewskiemu na szósty krzyżyk już idzie.
Przeszło pół wieku życia, i to życia pełnego takich mozołów, takich przejść, tak wytężonych, żmudnych prac, — to ciężar olbrzymi, mogący ugiąć ramiona najkrzepsze, przygnieść duszę najsprężystszą, obezsilić naj- lotniejsze skrzydła. Bo takie lata, ja
kich sporo przeżył Sieroszewski, liczą się nie podwójnie, ale poczwórnie przynajmniej, czynią z młodzieńców toczone starczym uwiądem cienie, wy
suszają źródła wszelkiej energii, wszel
kiej twórczej mocy w jakimkolwiek kierunku.
Nie mogę uwierzyć, że Siero
szewskiemu na szósty krzyżyk już idzie.
Dziwnie, wspaniale on młody, ba
jecznie męzki tą wczesną, najowoc
niejszą męzkością, co jest, jak winna latorośl pod jesień, obrzemieniona o- wocem i dojrzałym i dojrzewającym, pełnym soku, słodyczy i tej świeżości, która największem jego pięknem i uro
kiem.
Dusza jego młoda; młoda jego wrażliwość, jego moc twórcza, młoda wyobraźnia przebogata i lotna, jak orzeł sił swoich świadomy. Młody świat jego uczuć, ten ogród bajeczny, w którym ni jednego żółtego listka, ni jednego więdnącego kwiatu. Młode oko, ogarniające widnokręgi bezmierne i widzące wszystko, co mu widzieć trzeba. Młoda energia, której żaden trud nie przeraża, nie powstrzymuje, dla której właśnie trud ten jest pod
nietą i źródłem nowych zasobów.
Młody, dzielnie i tryumfująco męz
ki jest wreszcie stosunek Sieroszew
skiego do tworzywa dzieł jego. Wszyst
kie wrażenia, wszystkie wzruszenia, wszystkie obserwacye, które w nie
zliczonej mnogości uderzają w jego wyobraźnię, zachowuje on w pamięci, włada nad niemi, a nigdy nie da im nad sobą zawładnąć; są one w jego ręku posłusznem narzędziem, którego używa wtedy, gdy mu tego potrzeba.
A wszystkim umie zachować ich świeżość, ich bezpośredniość, nie da im zwiędnąć w zbiorniku pamięci, niby roślinie zielnika. Jako twórca wznosi się ponad wszystkie impresye i wzru
szenia, ma je nie tylko w sobie, ale i przed sobą, zachowuje wobec nich zupełną, absolutną objektywność, taką samą, jak wobec postaci dzieł swo
ich, — postaci, których nie odtwarza z żywych modeli, a tworzy z wyo
braźni swej, jak Prometeusz Goethe
go, form ł Menschen nach seinem B il- de... na swą własną modłę, dając ciało, krew i kości widziadłom, rodzą
cym się w jego wyobraźni, a wybra
nym z pośród wielu.
Dzięki temu bezwzględnemu pa
nowaniu nad tworzywem dzieł swo
ich, nadaje on nie tylko całości każ
dego poszczególnego dzieła, ale i każ
dej postaci stanowczo nakreśloną, niezachwianie pewną linię logiczną, idealnie zgodną z jej charakterem
W a cła w S ieroszew ski.
i typem, tak, iż koleje każdej z nich wywołują wrażenie absolutnej, nieubła
ganej konieczności, wiarę, że tak, jak działają, czują, myślą, tak myśleć, czuć, działać muszą bezwarunkowo, inaczej nie mogą i nie mogłyby nigdy w świecie.
Ale z pośród wielu innych, cha
rakterystycznych cech twórczości Sie
roszewskiego, jedną z najważniejszych i najwybitniejszych jest jego takt ar
tystyczny, umiar w użytkowaniu tych władz twórczych, tych dodatnich czyn
ników twórczych, które są w nim naj
wyżej rozwinięte.
Jest on — nie tylko w literaturze naszej, ale w ogóle w literaturze eu
ropejskiej — najwybitniej
szym, największym „po
etą Azyi", jej północnych i zachodnich krain; on je
den najgłębiej, najprawdzi- wiej wyczuwa, zna, ma w sobie poezyę tych ziem, tych ludzi, co tam żyć muszą, — wyczuwa i zna wszystkie właściwości i odrębności, i tych ziem, i tych ludzi; on jeden umie dać w sztuce niepo
równane, niedościgłe ich odpowiedniki. Ten cały świat egzotyczny niema dla Sieroszewskiego ża
dnych tajników; posiadł
on nie tylko jego zewnętrzną formę, ale i jego treść, jego duszę.
Ale egzotyzmem tym przeładowu
je treść dzieł swoich do tego stopnia, by nim nużyć, przesycać ciekawość i wyczerpywać ją do szczętu. Używa go li tylko za środek wywołania wra
żeń, które chce wywołać, ale nigdy nie widzi w him celu, któremu wszyst
kie inne podporządkować .by się mu- siało.
Tak też jest i w ostatniej jego powieści „Jak liść jesienny" wtórnie*), zawierającym prócz tego garść dro
biazgów znacznie mniejszej wagi), któ
rej treecią przymusowe współżycie najrozmaitszych egzotyków, przypad
kowo rzuconych na pokład statku, pę
dzącego z Azyi ku Europie.
I dzięki nadzwyczajnemu artyz
mowi mistrza, to właśnie tło, niesły
chanie bogate, barwne i żywe, staje się właściwą treścią powieści, głównym jej aktorem, wre pełnią gorączkowego życia, snuje się, przemienia z kinema
tograficzną szybkością, nieporównanie plastyczne, bajecznie kolorowe, charak
terystyczne w swej typowej egzo- tyczności.
Niby mrowisko nieustannie ru
chliwe, obojętne na wszystko, co nie jest teraźniejszością, bieżącą chwilą, snuje się to gorączkowe, barwne ży
cie wokoło dwóchj postaci, dla których staje sie ono przypadkiem, źródłem przeżyć głębszych, poza teraźniejszość sięgających. Z bajecznym kunsztem zdołał Sieroszewski wyodrębnić te dwie postacie z pośród mnóstwa in
*) Wacław Sieroszewski. „Z fali na falę". Kraków, Spółka nakładowa „Książka", 1910.
nych, skoncentrować na nich — mimo, że wszystko wokoło skąpane w masie słońca... największe, najintensywniejsze światło. Właściwie, na pozór przeży
cie ich nikłe i przelotne; nie stanie się dla tych dwojga ni katastrofą niszczą
cą, ni środkiem nieuleczonego bólu i smutku, co zwolna trawi dusze, od
bierając im wszelkie siły i tocząc je, jak rak. To przeżycie, ta sielanka krót
kotrwała, w której ni namiętności prze
potężnej niema, ni głębokiego uczu
cia, ale jest poezyi mnóstwo, subtel
nej, jak woń konającego kwiecia, jak puch na skrzydłach moty
lich .. to przeżycie wbije się jednak w pamięć o- bojga na zawsze, zmart- wychwstawać w nich bę
dzie w chwilach, albo nie
zmiernie bolesnych, albo niezmiernie cichych, jako wspomnienie, pełne niedo
ścigłego uroku, jako wspo
mnienie pieśni przerwa
nej — widziadła przecu
dnego,które pojawiło się—
i znikło, nim oczy nasy
cić się nim zdołały...
Z tej sielanki dwojga globetrotterów - polaków:
tej raz na zawsze złama
nej, nie zdolnej wznieść się ze swego upadku „da
my z kameliami", polki, kupczącej swem ciałem po wszystkich krańcach świata i, tego mimo wszystko także wykolejonego i zawsze wyzyskiwanego polaka, w którym jest i wielki uczony, i wielkie stare dziec
ko, i trochę Ahaswera, i sporo don Kichota, — Sieroszewski zdołał uczy
nić arcydzieło nieporównane.
Temat niezmiernie trudny umiał ująć nadzwyczaj subtelnie, unikając w przeprowadzeniu go wszelkiego, tak łatwego tu, a fałszywego sentymenta
lizmu, wszelkiego fałszywego tonu.
Ujął go męzko, stanowczo, a wytwor
nie, i tak też go przeprowadził, nada
jąc przytem całemu procesowi w du
szach obu postaci nadzwyczejną fine- zyę i wdzięk, rzucając nań światło oryginalne i czyste.
I jak każde wielkie dzieło sztuki, tak i ta prosta opowieść urasta do wyżyn symbolu.
Symbolem staje się ten statek...
Ale dajmy temu spokój. Nie szu
kajmy w tem dziele tego, czego może i sam twórca nie chciał w nie włożyć.
Resztę niech każdy sam sobie w duszy dośpiewa.
Adolf Strzelecki.
Notatki literackie.
Roman W olski. „S z k ic e z życia ko le ja rz y ". Warszawa. 1910. S kła d głów ny w
księgarni Gebethnera i W olffa.
Jazda na „gapę", pomysłowe oszustwa żydków w tym kierunku, stosunki kolejo
we i awansowe z lat dawniejszych, dały p. Wolskiemu temat do trzech bezpreten- syonalnych, lecz wesołych szkiców z życia kolejarzy. Obrazki humorystyczne zilustro
wał stylowo Franciszek Kostrzewski.
8