STAŁA POMOC LEKARSKA N a ż ą d a n ie w y j a z d y le k a r z y s p e c y a li s t ó w .
B ra c k a
JMś19.
Telefon 102-86.Fabryka mebli giętych „Feliksów”
- « B r . R o s e n w a « s e p >Najnowsze modele. Wyrób wytworny.
W a r sz a w a , O g r o d o w a 62. T e l. 7 9 *9 0 . Ceny najniższe Cenniki gratis i franco.
■ = # = * = # = * = ■
SKLHD HflCZYfl KOCHEfiflYCH, II g a la n t e r y j n y c h i s p r z ę tó w g o s p o d a r s k ic h
t d. S. KORSAK Marszałkowska 141,
Warszawa, y?Telefon 90-55.
S p rzed aż za g o tó w k ę 1 na r a ty .
■ = = # = = fc = = = # = = & = H Jow.yikc. J. JOHN wfodzi
w y r a b ia w S -ch o d d z ie ln y c h f a b r y k a o h i ' P ę d n ie (Transmisye). I I . W y g ła d z ia r k i (Kalandry) i wal
ce do nich. I I I . O ry g in a ln e k o t ły S tr e b la do ogrzewań.
Biuro Warszawskie, Marszałkowska 148.
LITOGRAFIA i DRUKARNIA }
' F A B R Y K A 1 -
Del<all<omanii i Plakatów reklam ow ych.
B. A. B U K A T Y
Warszawa, Wspólna 46. róg Majkowskie]
Cecha fabr. Tel. 13-05. E g z y stu je od 1870 roku.
Marzenie wszystkich kobiet urzeczywistnione:
! ! ! T w a r z b e z z m a r s z c z e k ! ! !
„La Jeunesse
M-on „Vivienne” Rue Jules-Valles 24 w Paryżu
Pasta „L A JEUNESSE" usuwa zupełnie zmarszczki i obrzmienia po dwutygodniowem użyciu. C e n a s ł o i k a 1 .5 0 . Przesyłka 50 k.
o o Do n a b y c ia w p erfu m eryach o o 1 w ięk sz y ch sk ład ach a p teczn ych .
Reprezentanci: W e i n s t e i n i S - k a , Nowowielka 14, tel. 207,55.
K A U K A SK I M AGAZYN
M. M URATÓW ta*i ™ .ow
Poleca NA SEZON ZIMOWY J e d w a b i e na suknie i bluzki, oraz D y w a n y P e r s k i e .
r * | * g i l A l * Pierwszorzędnych firm no- I I A IW l i n A we i używane na raty naj-
■ I ł n l n l l w ł n dogodniejsze i za gotówkę --- TANIO poleca SKŁAD: - - ••
Franciszek Sobol,
= W a r s z a w a , M a r s z a ł k o w s k a Aft 1 3 9 .---
P IW O Bawarskie, Pilzeńskie Kulmbach
Browaru Parowego HflBERBUSCH & SCHIELE.
SK ŁA D PA PIER U i DRUKARNIA
ANTONI SZUSTER
Warszawa, Krak.-Przedmieście Hotel Europejski tel. 12-28.
poleca: Materyały piśmienne 1 rysunkowe (kalki płócienne I papierowe).
K sięgi baehalteryjne, R ejestr* gospodarcze. Menu, karty wizytowe, zaproszenia ślubne. Draki w szelk ieg o rodzaj a, galanterią piśmienną 1 skórzaną, Albumy do fotografii, do kart pocztowych, Papier do masła lt. d.
nbałshinkl » nrawlnm/l r s istw ls alp odwrotna Donztn
W Na G w ia z d k ę !
- w
/T łłsrsłw °d rb- kop- 6 0 do rb. 2 0 0
Jiparaiy
T-wa KODAK i inneERNEST NEUMANN
Skład przyborów fotograficznych
W a rsza w a , M a z o w ieck a 0 , tel. 54-96.
---- CENNIK NA ŻĄDANIE. ■
Ini. Zdzisław Tawan i 5 “
Jerozolimska 59. Tel. 78-44. Skłafly: Wspólna 47*. Tel. 151-30
Posadzka terrakotowa, Bramówka oryg. Pabsta, Piece zwyczajne berlińskie majolikowe, Glazura. = Wielki wybór. Ceny niskie.
Warszawska Kas a Kredytowa
W ło d z im ie r s k a 6
Udziela p o ż y c z e k spłacanych ratami ( d o 1 0 0 0 r b . ) przyj
muje kapitały n a l o k a c j ę i płaci od 4 % do 67,% .
Prezes Rady K s . Z d z i s ł a w L u b o m i r s k i , Wiceprezes K o n s t a n t y P a p r o c k i . Prezes Zarządu L e o n a r d B o b i ń s k i Wiceprezes Zarządu L e o n D z i ę g i e l e w s a i .
KOMARNICKI, MIERNOWSKI i S“
kanalizacya. wodociągi. CENTRALNE OGRZEWANIE. WENTYLACYA. OŚWIETLENIE GAZOWE.
PATENTOWANYCH WŁASNEGO SYSTEMU.
B iu ro In s ta la c y jn o -te c h n ic z n e
- = W A R S Z A W A = =
ul. Ordynacka JNł 9. Telefon JNł 65-55.
BUDOWA STACYI BIOLOGICZNYCH,
I
■O -
« o
< x , - -55
ó .o £
o H
■A gf O S
■o *
<L> C C
▼3 — cfl
° S S
>*> o
•o "C .2 fc £
• ° e - O o w
K I
>
K t 4/b
0 ) o
I ■■■■
cz>
£
CZ5
■
55
<
Z Otf
<
< £
<
u -J
£
N o w e w a r u n k i p o lis o w e . BIURO ARCHITEKTONICZNO-BUDOW LANE
ROGÓYSKI, Bracia HORN, RHP1EW1CI
u lic a K r ó le w s k a 5, w W a r s z a w ie .
W SZELKIE R O B O T Y BUDO W LANE I ROB. ŻE L A Z O -B E T O N O W E . S p e c y a l n e u lgi d la u b e z p ie c z a j ą c y c h s ię :
h * a) T er m in u lg o w y w o p ła c ie p rem ii—trzym ie- sią cz n y . b) Po u p ły w ie roku kapitał płatny je s t w razie śm ier ci u b e z p ie c z o n e g o w p o - jed yn ku . ć) P o u p ły w ie trzech lat po- / © . / ^ i ^ l i s y są n ie u m a r z a ln e . d J W s z e l-
"k l c P o<* r ó ż e ląd ow e i m orsk ie d o zw o lo n e są bez zaw isd a-
Kapitał zakładowy m’an,a T -w a. e) R e-
oraz rezerwowy u k c y a p o lis a u -
przeszło 5.000.000
BIURO D T R E K C f i ---
Warszawa, Mazowiecka 22. < ^ '* - *
p a ła c L . K r o n e n b e r g a .
S S ELEKTRYCZNA
N o w y -Ś w ia t JYś 8 , t e l. 77-OO.
W o ls k a M l 8 0 , t e l. 8 8 -7 7 .
Poleca z n a n e z e s w e j d o b ro ci p ie e z y w a
EDWARD GUNDELACH.
A gen tury w e w sz y stk ic h m iastach K ról, i C es.
TARYFY 1 PROSPEKTY l\IA ŻĄDANIE BEZPŁATNIE.
PA T E N T O W A N Y C H W ŁA SN EG O SY ST E M U
A P A R A T Y A M A T O R S K I E .. Skład aparatów i przyborów fotograficznych « k l is z b O rtochrom atyczne „c o l o r” i *wj-
* o k łe w y so k o c z u łe n iep o ró w n a n e j d o b r o c i
tow KoBak Coerz
i innych2 Kfihle, Mlksche 1 Tiirk i Zow. yikc. W estendorp I Wehner
«>UW< JlUUail, MUtt A
1 innycn -
właściciel B Ż U R K O W S K I . o r .z w ł.s n e j m .r L, _ __ , a. , WiaSCICiei O. ÓUKi\U n 5 ł \ l W sz e lk ie a rty k u ły ty lk o renom ow an ych m arek o d R b . 2.5 0 d o R b . 2 0 0 . Warszawa, Al. Jerozolimskie 43, tel. 3127. -g po cenach b. n izk ic h .
! TOWARZ. l i T / a
V *C G 0 C D C ^ / T
aA
oddział nakról,
polskie AKCYJNEW n T O O CC i r r C - T 1 H k J
Ł ó d ź , Z a k ą t n a 8 7 .• Przedsiębiorstwo budow li Betonowych i Żelazobetonowych, oraz wszelkich Inżynierskich w najobszerniejszym zakresie. :
//X£MLS/£}PLOM
^ a w o ^ ^ T A ^ c z APTEKA
J Ł B S f f l
MR5HWA
L
przy
ANEMII.
WYCEfiCZEB CH9R9BAMI i.t.p
w F 9 S T A C L (PIGUŁEK. TABLETEK?
CZEK9LADY (dladzieci)^
P Ł Y N N Y .
JEROZO
LIMSKA Tł-2Z
.KRISTAL1?
SÓL S T O Ł O W A
<«8> HY6IENICZNA
onach i kar
tonach jest zawsze w suchym i sypkim stanie, nie kawali się, nie zanieczysz.
cza; je st ekonomi' czna f wielce prakty --na w Ożyciu.
FRANCISZEK FUCHS i 5 YNOWIE w WARSZAWIE
| POLSKIE TOWARZ. ESPERANTYSTÓW Nowy-Swiat 2 1 -3 , p o otrzym aniu marki 15 k. w y ś le p o d r ę c z n ik -sło w n ik języ k a I 2 rb kurs nauki CCDCDAklTH
T e le fo n N° 149-11. COrŁnMPIIU.
A L A S S I O .
W illa „Dei Ficri” RlYlera włoska.
PENSYONAT Doktorowej S A W I C K I E J . G odzina d ro g i od S a n -R em o . U rzą d zen ie w y k w in tn e , w sp a n ia ły ogród, e le k tr y c z n o ść , w ann a, kuchnia p olsk a i d y etety cz n a w e d łu g doktora
B ir c h e r -B e n n e r a i L a h m a n a .
T aboratorjum
C H E M IC Z N E D? LUDW. HANTOWERA
Badania z p o ra d a m i chem iczno*
łechnicznemi dla przemysłu i handlu
Warszawa,KRoiiWSKk39,Tei.ll?li;
Skład fabr. M eb li giętych B r a c i
THONET
W A R S Z A W A , Marszałkowska 141, te l. 20-29.
K o m p le tn o urządzenie apartamentów, will, teatrów, zakładów gastronomi*
cznych, klubów, eto. etc . W ie lk i w y b ó r g o to w y ch Jad aln i, S y p ia ln i,
S a lo n ó w i t. p. na s k ła d z ie .
w Warszawie, Mokotowska 43, Tel. 97-97.
P o leca : N a jn o w sze sp e cy fik i krajow e i za graniczn e. W ody m in eraln e św isż e g o czerp an ia.
W yrabia: Ś ro d k i op atru nk ow e w y ja ło w io n e w azkle i p e r g a m in ie , oraz p łyn y w y ja ło w io n e do p odsk órn ych w strzyk iw ań.
M asę do p o sa d ze k „LUNA", C ukierki E u calip tu 8ow o«m en tolow c.
R e p r e z e n ta c y a w y ro b ó w F. Ad. R ich tera.
A n a lizy fiz y o lo g ic z n e i b akte ry o lo g iczn e.
•GRODZISK •
ZAKŁAD WODOLECZNICZY i SANATORYUM
C a ły r o k o tw a rty .
40 minut do Warszawy kalaj Wiadańska. Ładny park. Kanalizacya, OŚWIE
TLENIE ELEKTRYCZNE. Najnowaza urządzania laoznleza. Kueheie WŁASNA dyetetyczna. Centralne ogrzewanie. Choroby nerwowe, przemiany mataryi,
= narządów k rątan ia, przewodu pokarmowego, alkoholicy i m orfiniici. = Ceny 3 rb. BO kop. do 4 rb. BO kop. dziennie.
Kierownik Zakładu D r . B r o n is ła w M a le w s k i.
Zakład wyrabia zn an yż dobruol EKSTRAKT IGLIWIA SOSNOWEGO.
PIĄTE WARSZAWSKIE TOWARZYSTWO
Pożyczkowo- Oszczędnościowe
P la c W a re c k i JNŁ 6, te le fo n 65-12.
U d z iela p o życzek i przyjm uje w kłady, płacąc o d 3 d o 6*/<°/c p r z v n i e o g r a n ic z o n e j o d p o w i e d z i a l n o ś c i c z ł o n k ó w i zw o ln io n e je s t od w sz e lk ic h
PRGMUMC&ATĄj « W t r e t a w l f t kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. * . Rocznie Rb. 8. W K r A l o t w l e I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.60 Roctnle Rb. 9. Z a g r a n ic a ’ Kwartalnie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró
lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb. Szt.'* dołącza sią 60 hal.
Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Zyblikiewicza Ns 8.
CĘNA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-e| stro
nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-ej i 4-e|
stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro
nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białej stronie kop. 30.
Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.
Marginesy : na l*ej stronie 8 rb., na ostatniej 7 rb., wewnątrz 6 rb.
Adres Redakcyi i Administracyi: W ARSZAW A, Al.Jerozolimska 49.
T e le fo n y : Redakcyi 80-76, redaktora 68*76, Administracyi 73-22.
FIUIE ADMINISTRACYI: Sienna Ns 2 tel. 114-30 i Trębacka Ns 10.
P
Rok V. Ns 4 9 z dnia 3 grudnia 1910 roku.
Magazyn konfekcyi damskiej W LEONA GRABOWSKIEGO
Kraków, Rynek gł. 4. Tel. 990.
NOWOWYBUDOWANA, z komfortem urzą- dzona wspaniała sala restauracyjna w Ho
telu Pollera w Krakowie.
Rękawiczki Nowy W. Malinowski, ^53
_________ w ysyła za zaliczeniem.
Dom bankowy, Plac Zielony, dom Hersego KAZIMIERZ JASIŃSKI.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.
M a g a iy n HENRYKA SCHWARZA Kraków, ul. Grodzka, 1. 13. Tel. 43.
adr. telegraf. „Haschw arz**. ciek P. K. 0. 803.
Poleca wełny, popeliny, etaminy, grenadiny, fala*
ry, czapki i kapelusze sportowe, rękawiczki, go
towe kostiumy letnie, płaszcze od deszczu i knrzu, halki i bluzki. Własne pracownie. Próby na żą
danie. Ruble przy zakupie a 2.56.
LWÓW, ul Lelewela, 2. D r a BRONISŁAWA SABATA Z A K Ł A D R O E N T G E N O W S R I i E L E K T R O M E D Y C Z N Y do celów roz
poznawczych I leczniczych.
HOTEL EUROPEJSKI
W WARSZAWIE.
Z a k ł a d g a lw a n ic z n y L . K a r d a s z y ń s k i e g o , K r a k - P r z e d m . 6 0 .
Krajowa Fabryka
Tytoniowa „ (J lllU ll
Kołodziejskiego i Filipowskiego
= w WARSZAWIE =
POLECA PAPIEROSY i TYTUNIE
Skłafl główny
Nowy-Świat Ns 31,tel, 5-33,
C O G N A C
l REMY MARTIN&c.
NAJLEPSZYCH MAREK
Węgiel, Koks, Antracyt Hurtowo i detalicznie z dostawą od 10 korcy
polecają
Rydzewski, Freider i S-ka
KANTOR: Miedziana 1, tel. 77-02.
SKŁADY: Srebrna, 3, tef. 81-03.
C H A M P A G N E
LOUIS de BARY
KANTOR ,.ŚWIATA” w ŁODZI: Biuro dzienników i ogłoszeń „PROMIEŃ”, ul. Piotrkowska81.
Świątynia buddyjska w Petersburgu
Budowa świątyni buddyjskiej w Petersburgu wywołała pole
mikę w prasie rosyjskiej. Pan Mienszików zapewnia, że nie bę
dzie protestował przeciwko budowie — i przepowiada nawet z tej racy i, że Rosya .powróci do swego Boga przez pogań
stw o', które się w niej szerzy...
aczęło się od za
miarów, na wiel
ką z a k ro jo n y c h miarę— skończy
ło, narazie przy
najmniej, na bu- dowiegontynyty- betańskiej w del
cie Newy. Wzno
szą się coraz wyżej mury jejzcio- sanego granitu o liniach pochyłych nakształt starożytnych gmachów egipskich, a uwieńczą je u góry dachy mosiężne i złociste emble
maty tajemniczej wiary ludów azya- tyckich.
I—kto wie? — drobny ten na pozór wypadek wzniesienia w sto
licy nadnewskiej przybytku bogom, których dziwaczne, wielogłowe i wieloramienne posągi złocone o po
twornych zbyt często obliczach, czy
nią na nas wrażenie czegoś bezmier
nie obcego,—drobny ten wypadek znaczy może więcej od zamiarów politycznych i od wysileń, by im sprostać. Jest już w Petersburgu wspaniałasynagoga, położono przed miesiącem kamień węgielny me
czetu, a dalej, za wyspami delty newskiej, nad morzem i nad ostat- niem jej ramieniem, rosną mury świątyni buddyjskiej. Stolica im- peryum staje się rodzajem Pan
teonu rzymskiego, a z obcymi bo
gami wchodzą ich kapłani i rzesze.
Jest to symbol zarówno ewolucyi politycznej państwa, jak zarazem większej ewolucyi dziejowej, któ
ra zbliża do siebie narody, aż zjednoczą się duchowo w zapowie
dzianą od wieków, a tak daleką jeszcze od nas i od najbliższych po nas pokoleń jednę wszechludz- ką rodzinę.
O niej marzyli wieszcze na
rodów od zarania dziejów, jej słu
żyć chcieli założyciele wielu ko
ściołów i wyznań, i po tym pier
wiastku powszechności poznać się dają z nich największe. Pamiętać by o tern winni zwolennicy ko
ściołów narodowych, które osta
tecznie stają się narzędziami wła
dzy państwowej i wyłączności ple
miennej czyli potęg „książęcia te
go świata",—wroga nieprzejednane
go ideałów wszechludzkich: spra
wiedliwości i pokoju.
Buddaizm takim niejest. Uro
dził się z miłosierdzia i współczu
cia dla nędzy ludzkiej i życia, uznał, że jej źródłem jest żądza użycia, której zaspokoić bez czy
nienia krzywd nie można i której zrzec się trzeba, by w ciągu szeregu odrodzeń, doskonaląc się coraz bardziej, wstępując ze szczebla na szczebel, dosięgnąć wreszcie wy
żyn Nirwany nie dla siebie tylko, dla marnej małoznaczącej jednost
ki, ale by stać się pomocą innym, niejako świat ze sobą podnosić, być dlań przykładem i błogosła
wieństwem skutecznem.
Tkwi przeto w nauce Buddy coś ogólnoludzkiego, przemawia
jącego do wszystkich serc, zdol
nych odczuwać marność i nędzę tylu trosk i zabiegów powszednich, cierpienia, zawody, klęski, krzyw
dy, smutki i rozpacze życia, i tę
sknotę za czemś lepszem, dosko- nalszem, stanowiącą, obok powie
wu odwiecznej tajemnicy, najistot
niejszy i najgłębszy pierwiastek wszelkiej religijności, począwszy od ekstazy mistycznej, a kończąc na teoryach socyalistycznych.
Powstał buddaizm w Indyach,
PYTANIE?
K to z d o ła przeko
nać mnie, że istnie
ją leps'e p e rfu m y o d p e r fum AMA8I- LIS fabryki MILLOT
w PARYŻU.
MAGAZYN JUBILERSKI
K . G Ł f l Z I E W I C Z , _____________________WIERZBOWA Ne 5.
P A T E N T Y NA w y n a lazk i inż. W . Jakubowski, W lodzimierska 16._________
FRANCUSKIE TUW. UBEZBIEc e łN N A ZYCIE.
„UURBAINE”
Ulgi na wypadek niezdolności do pracy Filja dla Królestwa Polskiego Marszałkowska 138.
Oddział miejski Jerozolimska 21.
CHAMPAGNE
CLOS ROTHSCHILD
EPERNAY.
B A Z A R K R A JO W Y
W KRAKOWIE poleca:
rzeźby zakoDi»ńskie.
pijcie piwo Waldschleschen.
D O M B A N K O W Y
BR. POPŁAWSKI, C z y sta 8, r ó g W ie rz b o w e j.
Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Tel. 655.
zapewne w okolicach Benaresu, gdzie na pięć czy sześć wieków przed naszą erą żył mędrzec Gau- tama-Sakjamuni, założyciel nowej religii, którego grobowiec został przed kilku laty odnaleziony przez Anglików i którego szczątki prze
słano do Syamu, jako do jedyne
go państwa niezależnego, wyzna
jącego buddaizm urzędownie.
Legenda przybrała postać Gau- tamy we wszystkie urojenia in d y j
skiej wyobraźni. Uczyniła go sy
nem królewskim, ale zrodzonym z promienia, który przeszył serce jego matki,— księciem Siddartą, któ
ry zaznał wszelkich rozkoszy ży
cia, ale który na widok starości, nędzy, choroby i śmierci ludzkiej odrzucił rozkosze, udał się na puszczę i tam pod drzewem wiedzy stał się Buddą, osiągnął mądrość doskonałą.
Streścił ją później w swoich naukach, spisanych wkrótce po jego śmierci przez trzech uczniów:
Upalę, Anandę i Maha-Kaszjapę, i zawartą w świętej księdze Tri Pitaka, w swej odmianie tybetań
skiej zwanej Gańdzur. Nauka Bud
dy, którą streścił na sposób euro
pejski Schopenhauer, ale pomija
jąc jej zasady moralne i jej wznio
sły optymizm, daje się sprowadzić
do kilku orzeczeń zasadniczych.
Cierpienie jest nieodłączne od ży
cia, ponieważ bierze źródło w żą
dzy tego życia, w złudzie istnienia krótkotrwałego, które jest tylko ogniwem nieskończonego szeregu przeobrażeń. Dokonywują się one według prawa Karmy, które spra
wia, że istoty rodzą się z wła
snych czynów w poprzednich is t
nieniach. „Sprawiedliwego witają po śmierci jego dobre czyny", mówi Budda, i żąda dlatego, by istoty świadome osiągały przez swe dobre uczynki coraz większą doskonałość w pośmiertnych swych istnieniach aż do chwili, w której spadnie z ócz łuska złudzeń, a w ser
cach wygaśnie żądza życia, i do
skonałe już istoty poznają wyższy byt Nirwany.
W kastowem społeczeństwie indyjskiem nauka Buddy ostawać się długo nie mogła. Po krót
kim okresie rozwoju została z pół
wyspu wyparta, i tylko na Cejlo
nie do dni dzisiejszych przetrwa
ła. Rozszerzyła się natomiast na wschód i północ wśród ludów ma- lajskich i mongolskich i rozkwitła w dziwny sposób na płaskowzgó- rzach Tybetu, który stał się kra
jem klasztorów buddyjskich, rzą
dzonym przez ich przełożonych.
Buddaizm pogmatwał się tu z daw
niejszym szamanizmem, przyjął odeń rozmaite praktyki czarodziej
skie, zaklęcia i obrzędy, a nie
okiełznana wyobraźnia stworzyła niezliczoną ilość bogów, oraz ge
niuszów wyższych i niższych, któ
rych dziwaczne posągi zaludniły tybetańskie, chińskie, japońskie i mongolskie świątynie. Zasługu
je na wzmiankę nauka o wcieleniu się w ludzi istot wyższych, które m ogłyby już kosztować słodyczy Nirwany, ale które wolą powtarzać istnienia ziemskie, by przyczyniać się do postępu moralnego ludzko
ści. Wcielają się tedy w arcy
kapłanów buddaizmu albo w lu
dzi potężnych stanowiskiem i w pły
wem, na większą chwałę buddai
zmu. Łatwo wyobrazić sobie, jak stosuje się ta teorya w rzeczywi
stości i jaką rolę polityczną gra w dziejach buddaizmu owo wcie
lenie się istot nadludzkich w roz
maitych dostojnych śmiertelników.
Reforma, dokonana w X IV wie
ku przez Tsonhawę, który w swo
ich wędrówkach spotkał się z mni
chem „o długim nosie i błękitnych oczach", być może jakimś misyo- narzem katolickim, oczyściła wpra
wdzie buddaizm tybetański od wie
lu naleciałości szamanistycznych i zaprowadziła niektóre zbliżone do katolickich obrzędy, ze zdzi
wieniem ujrzane przez misyę o. Hu-
ca w pierwszej połowie X IX wie
ku, nie zdołała wszakże przywró
cić nauce Buddy jej pierwotnej czystości. Samego Tsonhawę uzna
no po śmierci za wcieleńca Ami- tabhy, a gdy z biegiem czasu po
tęga zakonów wzrastała, książęta tybetańscy poddać się im musieli, i na czoło zgromadzeń buddyj
skich wysunął się klasztor w Lha- sie, przełożony zaś tego klarsztoru objął rządy nad krajem. Stał się on Dalaj-lamą — „Morzem cnót"
i wcieleńcern Awalokiteszwary, Bud
dy przyszłego okresu świata, skarb
nicą wszechmiłości i wszechmiło- sierdzia. Gdy Dalajlama umiera, zjeżdżają się przełożeni większych klasztorów, by szukać, wśród zro
dzonych w dniu jego zgonu dzieci, chłopca, posiadającego aż siedm- dziesiąt oznak, po których daje się poznać nowe wcielenie bóstwa.
Żaden Dalaj-Iama, z wyjątkiem pierwszego i dziś żyjącego, a było ich już wielu, nie dożył pełnolecia.
Sprawowało rządy kolegium do
stojników, hambów i Tsanit-ham- bów, i dopiero Dalaj-lama obecny, uniknąwszy wczesnego zgonu, ujął w swe ręce ster polityki.
Zawcześnie dziś na szczegóły.
Dość, że przerachował się, szląc poselstwa do Petersburga. W yw o
łał niepokój w A nglii, która nie
zwłocznie zorganizowała wyprawę zbrojną do Tybetu i zmusiła lamów do poddania się jej żądaniom.
Potem zaszły w Azyi wypadki, po których Rosya nie mogła popierać polityki Dalaj-Lamy, wreszcie za
niepokojone wpływami anglo-ro- syjskiemi Chiny w ypraw iły do T y betu 17 tysięcy wyćwiczonego po europejsku żołnierza, który w kro
czył go Lhasy, położył koniec względnej niezawisłości lamajskie- go kraju i zmusił Dalaj-Lamę do ucieczki za Himalaje pod skrzy
dła potęgi angielskiej.
Co będzie dalej—niewiadomo, ale w Petersburgu staje oto świą
tynia buddyjska. Dawny poseł nad
zwyczajny Dalaj-Lamy, a dziś ty l
ko kapłan buddyjski, hambo Ag- wan, przywiózł ze sobą księgi, na
czynia i ubiory świątyniowe oraz mnóstwo posągów, które zaludnią gontynę.
Pójdą tam wyznawcy buddai
zmu, by powtarzać modlitwy, brać udział w ceremoniach, kłaść ziar
na zboża i palić świece przed po
sągami Buddy-Sakjamuni, Aw alo
kiteszwary, miłosiernego bóstwa, czczonego także w kobiecej po
staci pod imieniem Kwanony, Man- dżuszri i Waczyrwana i wielu, wielu innych, w których objawiła się ludom azyatyckim mądrość, potęga
A A A Z . ' s ' S v ^ , y ^ / : ' v v
L 1--.JL
ducha i miłosierdzie1— trzy cnoty najwyższe, zdobiące nasze życie, trzy pawęże przed jego zawodami, ciosami i nędzą.
Petersburg. Bh. Kutylowskl.
Czego chcą od nas litwini?
2 ‘ ---
Na polu walki.
Tak wyglądają teorye i propo- zycye.
Spojrzyjmy teraz w oblicze fak
tom. Zobaczmy, jak przedstawia się sam obraz walki i sam teren boju.
Po usunięciu przez rząd z Wilna biskupa Roppa, administratorem dyece- zyi został ks. prałat Kazimierz Michal- kiewicz, dziekan miński. Zastał on w wielu parafiach wileńszczyzny stan zapalny, wywołany przez walkę naro
dowościową na gruncie kościelnym.
F ro n t jw iq ty m b u d a yjse isl w P etersburgu.
Kapłan, młody jeszcze, energiczny, stanowczy, jednakowo sercem obejmu
jący polaków i litwinów, przejął się poczuciem obowiązku wprowadzenia pokoju między powaśnione żywioły.
I obrał po temu drogę, zdawałoby się, najprostszą i najlepszą, ponieważ to była droga Sprawiedliwości. I niedłu
go przekonał się, iż to była droga — mylna.
Postanowił wysłuchać skarg li
twinów i przekonać się: ile w nich było racyi i podstawy?
Zaczął od stolicy swojej dyecezyi, gdzie stosunki polsko-litewskie nale
żały do najgorszych. Litwini głosili bez przerwy o swojem upośledzeniu w sprawie nabożeństw litewskich. O ile to było słuszne ?
Ks. administrator przeto postano
wił przeprowadzić spis ludności kato
lickiej.
Wydawaio mu się, że cyfry do
starczą dostatecznie pewnego funda
mentu do uregulowania sprawy.
Aby osiągnąć bezstronność naj
wyższą, powierzono przeprowadzenie spisu kapłanom litewskim. Cni to z ambony głosili o akcie i o leiminie
spisu; oni nawoływali ludność do sa- mookreślenia się i oni prowadzili listy.
Rezultaty okazały się niesłychane:
Litwinów znalazło się w Wilnie 2 2 2 7
na 95 tysięcy katolików.
Ponieważ litwini otrzymali już dawniej wyłącznie dla siebie kościół św. Mikołaja, a inni katolicy mają dla siebie szesnaście kościołów, przeto wypada:
jeden kościół na 2227 litwinów i jeden na 5500 polaków (łącznie z nie
zmiernie drobnym odsetkiem białoru- sinów).
Ci pokrzywdzeni litwini są więc w Wilnie faktycznie bardzo fawory
zowani.
Ks. Michalkiewicz zamierzał prze
prowadzić takie spisy we wszystkich miejscowościach, skąd tylko dochodzi
ły skargi. Ale dokonał faktycznie tylko jednego jeszcze spisu: w parafii Janiszki wileńskiego powiatu. I tu zachowano wszystkie możliwe ostro
żności, i tu dano litwinom wszystkie gwarancye. Spisowi przewodniczył sam ks. administrator.
Rezultaty były jeszcze jaskrawsze:
Na kilka tysięcy parafian do na
rodowości litewskiej przyznało się 39.
Podobnego spisu dokonać zamie
rzono przedewszystkiem w najbardziej litewskim po
wiecie trockim.
I dla kontroli ks.
adm ini strator powołał komi- svę, złożoną z 5-iuosób,wtem 3-ch litwinów:
ks. Petrulis, ks.
H a szew icz, i przewodniczą
cy komisyi, re
d a k to r pisma
„Viltis“, Sme
tana,— na 2-ch polaków oby
wateli miejsco
wych: pp. Malewskiego i Sokołow
skiego.
Ale ta komisya niczego nie do
konała.
Powstał naprzód w obozie litew
skim hałas, a w prasie litewskiej pro
testy. „Spis niczego nie dowodzi! — wołano — wielu litwinów się nie zapi
sało z lenistwa, bierności, nieuświado- mienia",—co było możliwem w Wil
nie, ale co było nie możliwem w Ja- niszkach. I jeszcze wielu nie podało się
„ze strachu." Poruszono widmo agi - tacyi. W czem może była prawda.
Ale ta agitacya przecież działała ze stron obu. Co jednak jest przesadą i nawet kłamstwem, to opowiadania o jakiemś najściu żywiołów agitacyj
nych. A do jakiego stopnia namięt
ność polityczna może oślepić nawet człowieka tak roztropnego, jak ks. Tu- mas, niech posłuży fakt, że nie wahał się on mi opowiadać, że radykalni na
rodowcy polscy dla postrachu zgwał
cili w Janiszkach sześć litewskich dziewcząt, „zapowiadając, że każdej tak zrobią, która się do litewskiej naro
dowości przyzna!"
Ks. K. M icha lkiew icz
3
Ten hałas doszedł do uszu na
turalnych obrońców uciśnionych na
rodowości, jakimi są „Nowoje Wre- mia“ i p. Filewicz. A artykuł p. Fi- lewicza wywołał interwencyę i za
interesowanie departamentu wy
znań obcych, który nakazał wytło- maczyć sobie postępki ks. Michal- kiewicza, „dążące do rozniecenia sporu litewsko-polskiego".
Ze swej strony począł robotę
„Związek do odzyskania praw litew
skiego języka w kościele rzymsko
katolickim na Litwie". Taki zwią
zek bowiem istnieje. Duszą jego są dwaj zasuspendowani księża li
tewscy. In stru m e n te m działania ich — denuncyacye. Na administra
tora, że polonizuje lud; na księży polaków, że z ambony prowadzą
„złą prowokacyę"; na „polityczne
go zesłańca, ks. Ceraskiego" że prawi „rozpalające i wzywające do buntu mowy". I na podstawie ta
kich usług związek domaga się od generał-gubernatora w ile ń sk ie g o wprowadzenia nabożeństw litew
skich do wszystkich kościołów Wil
na i wszędzie, gdzie jest chociażby najmniejsza ilość litwinów.
Wobec tych ogni, rozpalonych przez ideę ks. Michalkiewieża, na
tchnioną duchem zgody i sprawiedli
wości, spisu trzeba było zaniechać.
Nie miałem możności przeprowa
dzenia wyczerpującej rozmowy z ks.
administratorem. Jest on zrażony do dziennikarskich wywiadów od czasu, jak jakiś kłusownik dziennikarski z „Na
szej kopiejki" nadużył jego zaufania.
Przy tern zastałem go bardzo wzbu
rzonego artykułem nędznego piśmidla litewskiego, wychodzącego w Prusach po niemiecku, które znieważyło czci
godnego kapłana z następującej okazyi:
Do seminaryum wileńskiego zgło
sił się kandydat z podrobionem świa
dectwem gimnazyalnem. Ponieważ cyr- kularz ministeryalny nakazywał na
czelnikom szkół sprawdzać świadectwa szkolne, rektor wileńskiego semina
ryum uczynił to i w tym razie. Fał
szerstwo wyszło na jaw i sprawę oddano prokuratorowi.
Stało się to w czasie pobytu ks.
Michalkiewicza w Rzymie.
Gdyby jednak bawił on w czasie tej sprawy w Wilnie — czyż mógłby postąpić inaczej? i czy nawet wtedy, gdyby mógł, nie należało jednak od
dać sądowi niegodziwca, który od fał
szerstwa rozpocząć zamierzył swój zawód kapłański? Z takich przecież wyrastają Macochy!
Śmiem wyrazić moje zdanie, że głosy takie, jak owego pisemka litew- sko-niemieckiego w Tylży, nie powin
ny być brane w rachubę na tak do- stojnem miejscu, jakie zajmuje czcigo
dny pasterz.
Znalazłem jednakże w Wilnie oso
by wiarogodne i dobrze poinformowa
ne, które zapewniły mnie, że litwini nie mają żadnej racyi skarżyć się na ks. Michalkiewicza.
A wiele osób dowodziło mi, że
Ze sztuki polskiej.
H. P iątkow ski. ...Idą sobie dw ie ko b ie ty.
to właśnie polacy mają powody raczej do skarg.
Pomimo uprzywilejowania litwi
nów w Wilnie, ks. Michalkiewicz do
dał kazania litewskie w trzech kościo
łach wileńskich. Wprowadził do semi
naryum język litewski, jako przedmiot obowiązujący (cu uznają wszyscy za słuszne). W wielu parafiach miesza
nych o małym procencie ludności li
tewskiej wprowadził lub zostawił księ
ży litwinów. Np. w Porzeczu, gdzie jest 100 litwinów na 3750 parafian, i w Dziśnie, gdzie jest ich 300 na 4325 parafian. W Szyrwintach, gdzie jest 2000 litwinów na 8000 parafian— pro
boszcz i wikary obaj litwini. W Me- reczu.Naczy, . więcianach, gdzie mniej
szości polskie są bardzo znaczne — duchownych polskich wcale nie ma.
Tembardziej w Oranach, Giedrojciach, Intarkach, Butrymowiczach, Zoślach, Nowoświęcianach, gdzie te polskie mniejszości są nie tyle poważne.
Jeden z obywateli naszych mó
wił mi:
— Dlaczego prasa litewska krzy
czy na ks. Michalkiewicza, ja tego, do
prawdy, nie rozumiem. Chyba tylko dla tego, że wie, iż krzyk to jest szczególnie użyteczna broń w tym ra
zie. Ot! krzyknie „Viltis“, że dać tam a tam księdza litewskiego — i zaraz tam ksiądz litewski idzie! W tych samych Janiszkach, gdzie znaleziono 39 parafian litwinów, ks. administrator nakazał dla ich dzieci katechizacyę po litewsku. Jest to więc zabezpieczenie ich przed polonizacyą. I wszędzie, gdzie są mniejszości litewskie, ksiądz uwzględnia w nabożeństwie język li
tewski.
— Czyż wszyscy księża dyecezyi umieją po litewsku?
— Nie wszyscy. Ale wielu. A tyl
ko takich, co umieją oba języki, posyła się do parafii mieszanych. Wkrótce zaś będą wszyscy księża umieć po li
tewsku, ponieważ wprowadzono ten język do seminaryum wileńskiego.
— Ale przećież ci księża obsłu
gują i mniejszości polskie po pol
sku, skoro znają oba języki?
— O ile nie są dotknięci trą
dem szowinizmu. A, niestety, takich nie brak. Trafiają się tacy kapłani, co wyrywają i drą polskie książki do nabożeństwa; co rozgłaszają, że polscy księża podburzają wiernych do walk, choćby te miały doprowa
dzić do zamknięcia; ba! znalazł się taki nawet ananas w księżej sukni, który powiedział, że „lepiej jest po
święcić grób dla psa, niż dla pola
ka". Co prawda, tacy działacze na
rodowi odradzającej się Litwy tro
chę się poskromili obecnie, ponie
waż ks. administrator, wobec pre- tensyi litewskich tak miękki, umie być surowym tam, gdzie ekscesy są jawne. Nie mniej jednak doświad
czenie litwinów nauczyło, że krzy
kiem, samym krzykiem można wie
le zrobić. Więc też krzyczą.
Zdajemisię, że staje się właśnie rzeczywistością to, czego sobie życzy ks.Tumas. Jeżeli nie we wszystkich miejscach spornych, to w wielu już polonizacya litwinów została powstrzy
maną. Kościół to uczynił. Polityka ks. Michalkiewicza tern się głównie kieruje, aby litwini nie mieli prawa skarżyć się na krzywdy. Ponieważ polacy, których zawsze tropią i obez
władniają skargi na ich niesprawiedli
wości, zachowują się wobec polityki ks. Michalkiewicza spokojnie i biernie, szanowny administrator dyecezyi wi
leńskiej z ich stłumionemi dezydera
tami się nie liczy.
W każdym razie litwini mogą mieć do nas pretenzye, ponieważ pretensya—
to rzecz jednostronna i subjektywnie tylko określona. Ale gdy mówią o do
znawanych od nas krzywdach — po
pełniają wtedy świadome nadużycie, wiino. Wz. Kosiakiewicz.
„A kiedy z zórz powstanie dzień."
A kiedy z zórz powstanie dzień
naszych zaślubin, upajających pełen tchnień —
zapłonie wśród płomiennych drżeń serce, jak rubin.
Pójdziemy szepcąc w wonny sad, pójdziemy razem...
Pochyli ku nam konchę kwiat, w którą się słońca promień wkradł
złotym topazem.
Aleją długą będziem iść,
przetkaną winem...
Zaszumi cicho drżący liść, i rozślni w cieniu winna kiść
ros seledynem.
Z gałązek spadną perły ros
na złoto żwiru...
i, jak promienny szczęścia los, rozbłyśnie złoty szczęścia kłos
z niebios szafiru.
A kiedy z zórz powstanie dzień,
dzień promienisty—
wewiodę cię w altanę śnień, kędy w szmaragdy spływa cień
przez ametysty.
Tadeusz Starczewski.
Wystawa aplikacyi pani Rychter-Janowskiej w Warszawie.
Zbieranie grzybów.
Brzozy-
Park’ w zimie.
Podkarpacie*
Wystawa aplikacyi.
O pani Rychter-Janowskiej m ówił już „Ś w iat" kilkakrotnie. Artystka je
dnak poraź pierwszy urządziła w War
szawie zbiorową wystawę swych apli
kacyi, które, w dziedzinie Sztuki sto
sowanej, zajmują miejsce pod każdym względem pierwszorzędne. Nadzwy
czajna umiejętność w doborze kolorów, w ich cieniowaniu, w operowaniu sze
roką płaszczyzną, dobry smak w po
mysłach, doborze przedmiotu, naresz
cie precyzya wykonania, sprawiają, że sztuka stosowana nic w tern zastoso
waniu do makaty na artyzmie nie traci. Każda rzecz jest dziełem sztu
ki. W krajobrazie przedewszystkiem celuje artystka, a zarazem w dosko
naleni odczuciu świata zwierzęcego, umieszczonego na tle pejzażu. Każdy obraz posiada właściwy ton, wybornie uchwycony nastrój pory roku, pory dnia, albo okolicy. Na gałęzi siedzi całe stado wron — ale każda z nich jest inna, zaobserwowana odmiennie; na łące ciemnozielonej kroczy poważnym, chwiejnym krokiem gromadka gęsi.
I znów każda jest inna, każda posiada
ruch właściwy; na tle zimowego kraj
obrazu dworek wiejski, znakomity, jako typ i charakter; przez park, śniegiem zasypany, z drzewami sterczącemi smut
nie gołemi konarami, idzie para sta
ruszków—wszystko razem wprost do
skonałe, naturalne, proste, żywe— a prze
cie zszyte z kawałków materyału.
Dalej znów dyskretny, półtonem prze
prowadzony pejzaż, jakby skopiowany z wazonu japońskiego—jednak nie, bo na wskroś swojski. Wogóle artystka prawie wyłącznie operuje motywem polskim. M otyw ten jest zawsze pro
sty, i właśnie tą prostotą ładny i wdzię
czny.
O sztuce stosowanej bardzo się dużo u nas mówiło i pisało, zwłaszcza—
w ostatnich czasach. Natomiast robiło się w tym kierunku bardzo mało. To też gust pnbliczności, kształconej na tandecie berlińskiej lub pozłacanej pstrokaciżnie nalewkowskiej, jest u nas, trzeba przyznać— zupełnie barbarzyń
ski. Umeblowanie mieszkań, zbiory obrazów na ścianach, nareszcie archi
tektura Warszawy, są smutnym złego smaku pomnikiem i dowodem.
Więc sztuka stosowana, tak, jak ją pojmuje i w życie wprowadza pani
Rychter-Janowska, jest nietylko w y stawą i zbiorem — ładnych motywów, ujętych w kształt artystyczny, ale po
siada dalsze jeszcze znaczenie: poucza, jak się ludzie kulturalni na rodzaj sztu
ki zapatrywać i jak ją rozumieć po
winni. Chodzi o to, żeby ją dobrze zrozumiano.
Wystawa mieści się na ul. Trę
backiej 10, w lokalu Związku artystów.
N iewielki salon w tymże lokalu, ale ładny, z dobrem oświetleniem górnem, jest do podobnych wystaw specyal- nych, zupełnie odpowiedni.
a. b.
W dniu otwaroia wystawy. Pani Rychter- Janowska (x) w otoczeniu kola znajomych,
na tle swoich dzieł.
5
Dyable eliksiry.
Przekład na język polski powieści o występnym mnichu, przekład wyda
ny przez Bibliotekę D z-el wyboro
wych, a dokonany przez pana Ludwika Eminowicza, przypomniał powtórnie w ciągu ostatnich trzech lat naz
wisko jednego z najgłośniejszych ro
mantyków niemieckich, najpoczytniej
szego pisarza początku dziewiętnastego stulecia, E. T. A. Hoffmanna, zbycie autora Złotego garnka (noweli spol
szczonej przez J. Kleczyńskiego w 1907 r.), należy do najfantastyczniejszych między temi, jakie się zdarzyło opi
sywać piórom biografów.
Urodzony w 1776 r. w Królewiec
kiej rodzinie urzędniczej, Hoffmann zaciekawiał już samym zewnętrznym wyglądem. Był mały, ale na szerokich barkach nosił „za
dużą“ głowę. P o dłużną twarz oz
dabiał wielki, gar
baty nos, zagięty nad sz e ro k ie m i, wygolonemi usta
mi. Hoffmann wy
konywał ruchy u- rywane, szybkie, nieomal gwałto
wne: gdv się z kimś witał lub żeg
nał, kiwał wielo
krotnie i pośpiesz
nie głową i tym e. T. A. Hoffmann,
ogromnym nosem,
który się zaczynał między błyskającemi oczkami, przyczem zupełnie nie zginał ramion. Gdyby nie uprzejmy uśmiech bardzo szerokich ust, mogłoby się zdawać ludziom przechodzącym, że Hoffmann siarczyście urąga.
Równie dziwaczny, jak jego fute
rał, był i duch Hoffmanna. Ten mały człowieczek, z wykształcenia prawnik, potrafił nie tylko pisać rozchwyty
wane powieści, które najszerzej roz
sławiły jego banalne imię. On umiał również niepospolicie rysować, malo
wać, grać na fortepianie i na skrzyp
cach, dyrygować orkiestrą, kompono
wać opery, uczyć śpiewu, reżyserować komedye, pisać teorytyczne artykuły o muzyce (np. „O instrumentalnej muzyce Beethovena“—artykuł umiesz
czony w Upskiej Gazecie Muzycz
nej Rochlitza), a nadto umiał być poszukiwanym towarzyszem zabaw, będąc jednocześnie radcą stanu kame
ralnego (W Prusach!).
Niechętnie, lecz młodo, kończy wydział prawny. Otrzymuje rządową posadę, najpierw w Głogowie, potem w Berlinie, wreszcie, jako asesor Ko- misyi Rządowej, wyjeżdża do Poznania, gdzie poślubia polkę, Michalinę Trzciń- ską. Zaczyna mu być na świecie do
brze i wesoło. Jest mu do tego stop
nia wesoło, że pewnego razu rysuje karykatury znanych osobistości poznań
skich, nie wyłączając nietykalnych osób własnych naczelników, i każę „obel
żywe" kartki rozdać, wprawdzie bez
imiennie, rozbawionym gościom w cza
sie karnawałowego balu,
Więc go przenoszą z Poznania do Płocka. Śród prowincyonalnych nudów pisze komedyę, dziennik swe
go życia, i coraz częściej zagląda do butelki. W roku 1804 jedzie, jako czło
nek Komissyi Rządowej do Warszawy.
Ogląda ją z zachwytem. Przez kilka tygodni chodzi po ruchliwem mieście, mieniącem się najróżniejszemi kostyu- mami, podziwia kontusze wielmożów, ich żółte i ponsowe buiy, lub stroje młodych elegantów, ubranych według ostatniej paryskiej mody a 1'iucroya- bte', przygląda się habitom zakonników rozmaitych reguł, sukniom zakonnic, jasnokolorowym płaszczom i płaszczy
kom młodych „gwarliwych Polek", tłumnie nawiedzających rynki; przyglą
da się malarskim okiem długim żydow
skim brodom i pejsom, czyniącym z twarzy lichwiarskich oblicza Haba- kuków, Jobów, Jzajaszów; przygląda się barwnym szatom Turków, Rosyan, Włochów, Greków i Francuzów, któ
rych nie brakowało wówczas w War
szawie, tudzież ogląda maryonetki, tańczące niedźwiedzie, kozłujące mał
py, wodzone wielbłądy... nie zwraca
jące uwagi na pobłażliwą ówczesną policyę.
W Warszawie poznał Hitziga, as- sesora tego kolegium, w którym sam był radcą, i zawarł z nim przyjaźń. W kil
kanaście lat później skonał na jego rękach?
Naprzyglądawszy się miastu, Hof
fmann wspólnie z przyjaciółmi zakła
da w Warszawie „Akademię śpiewu".
W nabytym (po spaleniu) pałacu Mnisz
ków maluje własnoręcznie prawie wszystkie ściany, dla reszty ścian do
starcza wzorów, i trzeciego sierpnia (w dzień imienin króla Pruskiego) od
bywa się pierwszy koncert pod batutą Hoffmanna.
Odtąd dawano koncert co nie
dziela.
Hoffmann nie zaprzątał sobie gło
wy polityką. Spełniał obowiązki biu
rowe, grał, dyrygował i pędził bez tro
ski życie towarzyskie.
Ale pewnego dnia pod Jeną dano inny koncert, z akompaniamentem ar
mat, pod batutą mistrza też małego wzrostu, mistrza francuskiego, który krwią pisał swoje symfonie na rozle
glej ziemi; a słuchały tej bohaterskiej muzyki europejskie narody w sku
pieniu.
Koncert pod-jeneński dobrze sły
szano w Warszawie.
Pod wodzą generała Milhaud’a zbliżała się jazda francuska ku stolicy Polski. Skutek przybycia Francuzów był bardzo niemiły dla Niemców. Naj
pierw im powiedziano: II est detendu sous peine de mort d ’entrer en cor- respondence avee 1'ennemi, a w trzy dni później generał Favier, szef sztabu korpusu Murata, rozwiązał w imieniu Cesarza Francyi rząd Pruski, zaś Wy
bicki, który tu nadjechał z Paryża wraz z Kościuszką, mianował Trybunał, zło
żony z samych Polaków.
Hoffmann niezbyt się przejął za- szłemi wypadkami. Zajmowały go pa
rady wojskowe, rysował kostyumy wojsk polskich, śpiewał tenorem w kościele 0 0 . Bernardynów, pił bernardyński miód
na bernardyńskich śniadaniach i... kon
certował nadal w pałacu Mniszków *).
W kilka miesięcy później ciężko się rozchorował, lecz jego silny orga
nizm zwyciężył chorobę. Porzuciwszy łoże, Hoffmann — zupełnie natenczas osamotniony, gdyż jego towarzysze, korzystając z różnych sposobności, wszyscy już wrócili do ojczyzny,—po
stanowił jechać do Berlina, dokąd po
przednio wysiał był żonę z dziećmi.
Teraz się zaczęły dla Hoffmanna czasy najsmutniejsze, czasy poszuki
wania pracy, czasy tułaczki, nędzy, niepowodzeń, zmartwień moralnych (stracił najukochańszą córkę), czasy poszukiwania prawdy w winie.
W Bydgoszczy dyryguje teatralną orkiestrą, komponuje, reżyseruje sztu
ki, maluje dekoracye, za które to czyn
ności otrzymuje regularnie pięćdzie
siąt florenów miesięcznie.
Z Bydgoszczy udaje się do Lipska (jako portrecista), z Lipska do Drezna, aż po wielu przygodach wraca w 1814 roku do Berlina, gdzie za staraniem wiernego druha Hippela zostaje mia
nowany radcą kolegialnym. Wystawie
niem opery „Undiny" podbija Berlin.
Fantastyczne opowiadania, które daw
niej ledwie śmiał przedstawiać wydaw
com do druku, teraz rozsławiają jego imię. Powieść historyczna „ Madę moi- selle de Scuderi" wzbogaca Frankfurc
kiego nakładcę.
Lecz Hoffamnn nie umie się już cieszyć. Zmęczył się i zcierpł przez dziesięć lat nadludzkich wysiłków dla zdobycia chleba. Dziś garnie się do niego świat, woła go do siebie. Ale zestarzał się Hoffmann, nie odpowiada na liczne wezwania. Lubi towarzystwo kilku starych przyjaciół i wino. Rzuca na rynek księgarski coraz straszniejsze opowiadania, coraz okropniejsze wizye,
i coraz częściej szuka samotności.
W nocy, kiedy jest najciszej, sia
da w swoim pokoju do fortepianu, uderza kilka bezładnych akordów...
Powoli wymyka mu-się z pod palców dziwaczna melodya... zasłuchuje się w nią, potem ją przerywa i idzie bez szmeru do drzwi, aby je zamknąć na klucz. Z szafy wyjmuje butelkę i kie
liszek. Z szuflady wyciąga powyci
nane z kartonu figurki bohaterów wła
snych utworów. Siada w głębokim fotelu i długo, długo patrzy na po
układane w żółtym kręgu lampy ma
leńkie postacie. Widzi uśmiechy i łzy tych ludzi, których stworzyła jego wy
obraźnia, widzi ich męki, słyszy ich krzyki; uśmiecha się do nich, gdy się mieszają w jednym karuzelu, drży kre-
*) Przypuszczam że Hoffmann musiał się w tym czasie niejednokrotnie spotykać z wielkim pisarzem francuskim, dzisiaj do
piero należycie ocenionym, z autorem Je Rouge et le noir‘ , z Henri Beyle’em. Zwra
cam na ten szczegół, pozbawiony zresztą większego znaczenia, uwagę Ste”dha1-Uubu, Daru, intendent armii francuskiej, zajął dol
ne pokoje pałacu Mniszków i uczęszczał na Hoffmanowskie koncerty, w których nawet uczestniczył Paer, kapelmistrz Na
poleona. Standhai, jako attache i protego
wany Daru, i zresztą jako wielbiciel muzy
ki, niezawodnie towarzyszył swemu roz
kazodawcy.
dy kochają nieszczęśliwie, opanowuje go lodowy strach, kiedy zadają sobie cierpienie, gdy się okłamują bez lito
ści, gdy się podstępnie czają...
Tak najmilej spędza autor „Dya- blich elixirów“ swój ostatni czas: bez żywych ludzi—z widmami!
Alkoholik, chory na tabes dorśalis, sparaliżowany, nie może pisać, dyktu
je „opowiadania" niemal do ostatniej chwili. Gaśnie w r. 1822 r. ze strasz
nym dowcipem na ustach, nie dokoń
czywszy noweli, którą był nazwał
„Wróg".
Zamierzałem pisać o powieści, a oto mimowoli dałem szkic biogra
ficzny jej autora. I jestem w kłopo
cie. Brak miejsca nie pozwala mi na należyte ocenienie „Dyablich elixirów“, opowiadania niesamowitego, pełnego sentymentalnej, niemieckiej poezyi, miejscami przysłonionego jakby dy
mem cygar, czasem uderzającego za
pachem tabaki, opowiadania, pełnego zmiennych obrazów, trzymającego do końca naszą uwagę w napięciu, chwi
lami wzniecającego dreszcz grozy.
Czem jest fantastyczność?
To napozór mało złożone zagad
nienie wyłania się z utworów E. T. A.
Hoffmanna i staje kokietująco przed nami, kusząc niespodzianie trudnością ujęcia jego prawdziwej, a dobrze ukry
tej istoty. To krótkie pytanie: czem jest fantastyczność? zabrało mi nie
jednę godzinę rozmyślań, z których mam zamiar zdać sprawę osobno.
O polskim przekładzie fantastycznej powieści Hoffmana, którą, jak gdyby w przeczuciu sensacyi, drukowała dwa miesiące temu Biblioteka D ziel Wy
borowych, da się powiedzieć najpierw, iż ze względów czysto wydawniczych t. j. wyłącznie handlowych, przekład ten nie mógł się ukazać w odpowie
dniejszym ;„sezonie“. Następnie, iż
Oblężenie Gniezna
Niby mały Rzym, rozłożyło się Gniezno na siedmiu wzgórzach, i po
dobną jemu rolę odegrało w dziejach:
rolę kolebki narodu. Tylko dziwnie zatarły się tu ślady przeszłości. Błą
dząc ulicami tej najdawniejszej stolicy Polski, o całe wieki starszej od Kra
kowa, z trudem przychodzi oswoić się z myślą, że tak właśnie wygląda ksią
żęca siedziba Lecha i Popiela. Nie wiem, gdzieby jaskrawiej mógł zary
sować się kontrast wyobraźni i rze
czywistości. Z wrażeniem nowocze
snego szablonu, który wyziera zewsząd, mięsza się . w przykrym rozdźwięku wspomnienie koronacyjnego miasta Chrobrego i jego następców, wspom
nienie siedziby prymasów polskiego kościoła!..
Długą aleją, prowadzącą od dwor
ca kolei, wgłębiamy się w senne, ci
che, typowe miasto powiatowe. Z wzru
szeniem i niepokojem szuka oko in
stynktownie pamiątek po wielkich dniach, jakie przemknęły ponad zamarłą mieściną. Nie ma ich. Regularnemi liniami biegną nowe, nieciekawe ulice, obszerny, pusty rynek nie różni się ni- czem od tylu innych, widzianych już.
Współczesność wycisnęła na wszystkiem swe smutne, ujednastajniące piętno,
^adnych cech charakterystycznych, nic, coby było legitymacyą górnie prze
żytej przeszłości.
. Aż oto w perspektywie ulicy Tum
skiej zabłysły białe absydy i baroko
we wieże gnieźnieńskiej katedry! Tu tuli się „stare" Gniezno, którego ma
lownicze, piętrowe domki nie sięgają zresztą pamięcią głębiej, jak w wiek—
osiemnasty. Starożytna katedra, nisz
czona i przekształcana wiele razy, jest w dzisiejszej swej postaci przeważnie również dziełem tej epoki. Lecz ona
przerażająca spowiedź ojca Medarda wpolskiem tłomaczeniu pozostawia wie
le do życzenia. Dzieła mistrzów win
ny być tłomaczone przez pierwszorzęd
nych stylistów, których przecież ma
my. Wreszcie, że korektor Biblio/eki D ziel Wyborowych źle czyni, zosta
wiając w przedmowie p. Otto Germa- na błędy. Mianowicie, zamiast „Panna de Scuderi" wydrukowano (tytuł!)
„Panna Sindery. W. Grubiński.
jedna wstrząsa i rozmarza, podnieca i przypomina. Dokoła niej tylko snu- ją się mary wieków.
Jesteśmy tu na „wzgórzu Lecha".
Ożywiona wyobraźnia odtwarza sobie kształty pogańskiego chramu bo
gini Niji, której posągi strącono ztąd w nurty opływającego wzgórze „świę
tego jeziora". Od niepamięci wyschły jego fale... Na miejscu ich kwieci się zielona, zamiejska dolina. Na gruzach słowiańskiej gontyny stanęła Mieczy- sławowa katedra. I z niej, w ciągu zmian tysiącletnich, zostały tylko śla
dy. Lecz jakże silnie mówią! Wszy
stko inne, nawet wspaniały jeszcze, mimo szwedzkiego rabunku, skarbiec katedralny, zdają się przesłaniać sobą niewidzialne, ale tu, pod stopami na- szemi, w podziemiu spoczywające trum
ny Dąbrówki i Judyty, i sławne spi
żowe podwoje Krzywoustego, i góru
jąca ponad całą nawą kościelną sre
brna trumna z prochami apostoła Polski.
Cała katedra zalana ludem gnieź
nieńskim. Jego stara pobożność i je
go niewolniczy ból wylewają się w od
wiecznej, błagalnej pieśni, która wyso
ko bije o strop świątyni. A potem, u grobu św. Wojciecha, wśród ciszy ogólnej, zrywa się chóralny śpiew księ
ży, posępny, twardy, uroczysty.
To Bogarodzica!
* **
Chociaż opanowane przez nie
miecką radę miejską, jest Gniezno je- dnem z bardziej polskich miast w Księ
stwie. Na tysiąc żydów i pięć razy tyle niemców liczy 15.000 polskiej lu
dności. Korzystniej jeszcze przedsta
wi się ten stosunek, gdy uwzględni się, że trzecia część mieszkańców nie
mieckich składa się z ruchomego ży-
G niezno. U lica Tum ska z w idokiem na ty ły ka te dry. Sem inaryum du chow ne w Gnieźnie.
Rok V Ni 49 z dnia 3 grudnia 1910 roku. 7