• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 49 (3 grudnia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 49 (3 grudnia)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

STAŁA POMOC LEKARSKA N a ż ą d a n ie w y j a z d y le k a r z y s p e c y a li s t ó w .

B ra c k a

JMś

19.

Telefon 102-86.

Fabryka mebli giętych „Feliksów”

- « B r . R o s e n w a « s e p >

Najnowsze modele. Wyrób wytworny.

W a r sz a w a , O g r o d o w a 62. T e l. 7 9 *9 0 . Ceny najniższe Cenniki gratis i franco.

■ = # = * = # = * = ■

SKLHD HflCZYfl KOCHEfiflYCH, II g a la n t e r y j n y c h i s p r z ę tó w g o s p o d a r s k ic h

t d. S. KORSAK Marszałkowska 141,

Warszawa, y?

Telefon 90-55.

S p rzed aż za g o tó w k ę 1 na r a ty .

■ = = # = = fc = = = # = = & = H Jow.yikc. J. JOHN wfodzi

w y r a b ia w S -ch o d d z ie ln y c h f a b r y k a o h i ' P ę d n ie (Transmisye). I I . W y g ła d z ia r k i (Kalandry) i wal­

ce do nich. I I I . O ry g in a ln e k o t ły S tr e b la do ogrzewań.

Biuro Warszawskie, Marszałkowska 148.

LITOGRAFIA i DRUKARNIA }

' F A B R Y K A 1 -

Del<all<omanii i Plakatów reklam ow ych.

B. A. B U K A T Y

Warszawa, Wspólna 46. róg Majkowskie]

Cecha fabr. Tel. 13-05. E g z y stu je od 1870 roku.

Marzenie wszystkich kobiet urzeczywistnione:

! ! ! T w a r z b e z z m a r s z c z e k ! ! !

„La Jeunesse

M-on „Vivienne” Rue Jules-Valles 24 w Paryżu

Pasta „L A JEUNESSE" usuwa zupełnie zmarszczki i obrzmienia po dwutygodniowem użyciu. C e n a s ł o i k a 1 .5 0 . Przesyłka 50 k.

o o Do n a b y c ia w p erfu m eryach o o 1 w ięk sz y ch sk ład ach a p teczn ych .

Reprezentanci: W e i n s t e i n i S - k a , Nowowielka 14, tel. 207,55.

K A U K A SK I M AGAZYN

M. M URATÓW ta*i ™ .ow

Poleca NA SEZON ZIMOWY J e d w a b i e na suknie i bluzki, oraz D y w a n y P e r s k i e .

r * | * g i l A l * Pierwszorzędnych firm no- I I A IW l i n A we i używane na raty naj-

I ł n l n l l w ł n dogodniejsze i za gotówkę --- TANIO poleca SKŁAD: - - ••

Franciszek Sobol,

= W a r s z a w a , M a r s z a ł k o w s k a Aft 1 3 9 .---

P IW O Bawarskie, Pilzeńskie Kulmbach

Browaru Parowego HflBERBUSCH & SCHIELE.

SK ŁA D PA PIER U i DRUKARNIA

ANTONI SZUSTER

Warszawa, Krak.-Przedmieście Hotel Europejski tel. 12-28.

poleca: Materyały piśmienne 1 rysunkowe (kalki płócienne I papierowe).

K sięgi baehalteryjne, R ejestr* gospodarcze. Menu, karty wizytowe, zaproszenia ślubne. Draki w szelk ieg o rodzaj a, galanterią piśmienną 1 skórzaną, Albumy do fotografii, do kart pocztowych, Papier do masła lt. d.

nbałshinkl » nrawlnm/l r s istw ls alp odwrotna Donztn

W Na G w ia z d k ę !

- w

/T łłsrsłw °d rb- kop- 6 0 do rb. 2 0 0

Jiparaiy

T-wa KODAK i inne

ERNEST NEUMANN

Skład przyborów fotograficznych

W a rsza w a , M a z o w ieck a 0 , tel. 54-96.

---- CENNIK NA ŻĄDANIE.

Ini. Zdzisław Tawan i 5 “

Jerozolimska 59. Tel. 78-44. Skłafly: Wspólna 47*. Tel. 151-30

Posadzka terrakotowa, Bramówka oryg. Pabsta, Piece zwyczajne berlińskie majolikowe, Glazura. = Wielki wybór. Ceny niskie.

Warszawska Kas a Kredytowa

W ło d z im ie r s k a 6

Udziela p o ż y c z e k spłacanych ratami ( d o 1 0 0 0 r b . ) przyj­

muje kapitały n a l o k a c j ę i płaci od 4 % do 67,% .

Prezes Rady K s . Z d z i s ł a w L u b o m i r s k i , Wiceprezes K o n s t a n t y P a p r o c k i . Prezes Zarządu L e o n a r d B o b i ń s k i Wiceprezes Zarządu L e o n D z i ę g i e l e w s a i .

KOMARNICKI, MIERNOWSKI i S“

kanalizacya. wodociągi. CENTRALNE OGRZEWANIE. WENTYLACYA. OŚWIETLENIE GAZOWE.

PATENTOWANYCH WŁASNEGO SYSTEMU.

B iu ro In s ta la c y jn o -te c h n ic z n e

- = W A R S Z A W A = =

ul. Ordynacka JNł 9. Telefon JNł 65-55.

BUDOWA STACYI BIOLOGICZNYCH,

I

(2)

■O -

« o

< x , - -55

ó .o £

o H

■A gf O S

■o *

<L> C C

▼3 — cfl

° S S

>*> o

•o "C .2 fc £

• ° e - O o w

K I

>

K t 4/b

0 ) o

I ■■■■

cz>

£

CZ5

55

<

Z Otf

<

< £

<

u -J

£

N o w e w a r u n k i p o lis o w e . BIURO ARCHITEKTONICZNO-BUDOW LANE

ROGÓYSKI, Bracia HORN, RHP1EW1CI

u lic a K r ó le w s k a 5, w W a r s z a w ie .

W SZELKIE R O B O T Y BUDO W LANE I ROB. ŻE L A Z O -B E T O N O W E . S p e c y a l n e u lgi d la u b e z p ie c z a j ą c y c h s ię :

h * a) T er m in u lg o w y w o p ła c ie p rem ii—trzym ie- sią cz n y . b) Po u p ły w ie roku kapitał płatny je s t w razie śm ier ci u b e z p ie c z o n e g o w p o - jed yn ku . ć) P o u p ły w ie trzech lat po- / © . / ^ i ^ l i s y są n ie u m a r z a ln e . d J W s z e l-

"k l c P o<* r ó ż e ląd ow e i m orsk ie d o zw o lo n e są bez zaw isd a-

Kapitał zakładowy m’an,a T -w a. e) R e-

oraz rezerwowy u k c y a p o lis a u -

przeszło 5.000.000

BIURO D T R E K C f i ---

Warszawa, Mazowiecka 22. < ^ '* - *

p a ła c L . K r o n e n b e r g a .

S S ELEKTRYCZNA

N o w y -Ś w ia t JYś 8 , t e l. 77-OO.

W o ls k a M l 8 0 , t e l. 8 8 -7 7 .

Poleca z n a n e z e s w e j d o b ro ci p ie e z y w a

EDWARD GUNDELACH.

A gen tury w e w sz y stk ic h m iastach K ról, i C es.

TARYFY 1 PROSPEKTY l\IA ŻĄDANIE BEZPŁATNIE.

PA T E N T O W A N Y C H W ŁA SN EG O SY ST E M U

A P A R A T Y A M A T O R S K I E .. Skład aparatów i przyborów fotograficznych « k l is z b O rtochrom atyczne c o l o r i *wj-

* o k łe w y so k o c z u łe n iep o ró w n a n e j d o b r o c i

tow KoBak Coerz

i innych

2 Kfihle, Mlksche 1 Tiirk i Zow. yikc. W estendorp I Wehner

«>UW< JlUUail, MUtt A

1 innycn -

właściciel B Ż U R K O W S K I . o r .z w ł.s n e j m .r L

, _ __ , a. , WiaSCICiei O. ÓUKi\U n 5 ł \ l W sz e lk ie a rty k u ły ty lk o renom ow an ych m arek o d R b . 2.5 0 d o R b . 2 0 0 . Warszawa, Al. Jerozolimskie 43, tel. 3127. -g po cenach b. n izk ic h .

! TOWARZ. l i T / a

V *C G 0 C D C ^ / T

a

A

oddział nakról

,

polskie AKCYJNE

W n T O O CC i r r C - T 1 H k J

Ł ó d ź , Z a k ą t n a 8 7 .

Przedsiębiorstwo budow li Betonowych i Żelazobetonowych, oraz wszelkich Inżynierskich w najobszerniejszym zakresie. :

//X£MLS/£}PLOM

^ a w o ^ ^ T A ^ c z APTEKA

J Ł B S f f l

MR5HWA

L

przy

ANEMII.

WYCEfiCZEB CH9R9BAMI i.t.p

w F 9 S T A C L (PIGUŁEK. TABLETEK?

CZEK9LADY (dladzieci)^

P Ł Y N N Y .

JEROZO­

LIMSKA Tł-2Z

.KRISTAL1?

SÓL S T O Ł O W A

<«8> HY6IENICZNA

onach i kar­

tonach jest zawsze w suchym i sypkim stanie, nie kawali się, nie zanieczysz.

cza; je st ekonomi' czna f wielce prakty --na w Ożyciu.

FRANCISZEK FUCHS i 5 YNOWIE w WARSZAWIE

| POLSKIE TOWARZ. ESPERANTYSTÓW Nowy-Swiat 2 1 -3 , p o otrzym aniu marki 15 k. w y ś le p o d r ę c z n ik -sło w n ik języ k a I 2 rb kurs nauki CCDCDAklTH

T e le fo n N° 149-11. COrŁnMPIIU.

A L A S S I O .

W illa „Dei Ficri” RlYlera włoska.

PENSYONAT Doktorowej S A W I C K I E J . G odzina d ro g i od S a n -R em o . U rzą d zen ie w y k w in tn e , w sp a n ia ły ogród, e le k tr y c z n o ść , w ann a, kuchnia p olsk a i d y etety cz n a w e d łu g doktora

B ir c h e r -B e n n e r a i L a h m a n a .

T aboratorjum

C H E M IC Z N E D? LUDW. HANTOWERA

Badania z p o ra d a m i chem iczno*

łechnicznemi dla przemysłu i handlu

Warszawa,KRoiiWSKk39,Tei.ll?li;

Skład fabr. M eb li giętych B r a c i

THONET

W A R S Z A W A , Marszałkowska 141, te l. 20-29.

K o m p le tn o urządzenie apartamentów, will, teatrów, zakładów gastronomi*

cznych, klubów, eto. etc . W ie lk i w y b ó r g o to w y ch Jad aln i, S y p ia ln i,

S a lo n ó w i t. p. na s k ła d z ie .

w Warszawie, Mokotowska 43, Tel. 97-97.

P o leca : N a jn o w sze sp e cy fik i krajow e i za graniczn e. W ody m in eraln e św isż e g o czerp an ia.

W yrabia: Ś ro d k i op atru nk ow e w y ja ło w io n e w azkle i p e r g a m in ie , oraz p łyn y w y ja ło w io n e do p odsk órn ych w strzyk iw ań.

M asę do p o sa d ze k „LUNA", C ukierki E u calip tu 8ow o«m en tolow c.

R e p r e z e n ta c y a w y ro b ó w F. Ad. R ich tera.

A n a lizy fiz y o lo g ic z n e i b akte ry o lo g iczn e.

•GRODZISK •

ZAKŁAD WODOLECZNICZY i SANATORYUM

C a ły r o k o tw a rty .

40 minut do Warszawy kalaj Wiadańska. Ładny park. Kanalizacya, OŚWIE­

TLENIE ELEKTRYCZNE. Najnowaza urządzania laoznleza. Kueheie WŁASNA dyetetyczna. Centralne ogrzewanie. Choroby nerwowe, przemiany mataryi,

= narządów k rątan ia, przewodu pokarmowego, alkoholicy i m orfiniici. = Ceny 3 rb. BO kop. do 4 rb. BO kop. dziennie.

Kierownik Zakładu D r . B r o n is ła w M a le w s k i.

Zakład wyrabia zn an yż dobruol EKSTRAKT IGLIWIA SOSNOWEGO.

PIĄTE WARSZAWSKIE TOWARZYSTWO

Pożyczkowo- Oszczędnościowe

P la c W a re c k i JNŁ 6, te le fo n 65-12.

U d z iela p o życzek i przyjm uje w kłady, płacąc o d 3 d o 6*/<°/c p r z v n i e o g r a ­ n ic z o n e j o d p o w i e d z i a l n o ś c i c z ł o n k ó w i zw o ln io n e je s t od w sz e lk ic h

(3)

PRGMUMC&ATĄj « W t r e t a w l f t kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. * . Rocznie Rb. 8. W K r A l o t w l e I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.60 Roctnle Rb. 9. Z a g r a n ic a ’ Kwartalnie Rb. 3.

Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró­

lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb. Szt.'* dołącza sią 60 hal.

Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Zyblikiewicza Ns 8.

CĘNA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-e| stro­

nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-ej i 4-e|

stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro­

nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białej stronie kop. 30.

Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.

Marginesy : na l*ej stronie 8 rb., na ostatniej 7 rb., wewnątrz 6 rb.

Adres Redakcyi i Administracyi: W ARSZAW A, Al.Jerozolimska 49.

T e le fo n y : Redakcyi 80-76, redaktora 68*76, Administracyi 73-22.

FIUIE ADMINISTRACYI: Sienna Ns 2 tel. 114-30 i Trębacka Ns 10.

P

Rok V. Ns 4 9 z dnia 3 grudnia 1910 roku.

Magazyn konfekcyi damskiej W LEONA GRABOWSKIEGO

Kraków, Rynek gł. 4. Tel. 990.

NOWOWYBUDOWANA, z komfortem urzą- dzona wspaniała sala restauracyjna w Ho­

telu Pollera w Krakowie.

Rękawiczki Nowy W. Malinowski, ^53

_________ w ysyła za zaliczeniem.

Dom bankowy, Plac Zielony, dom Hersego KAZIMIERZ JASIŃSKI.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.

M a g a iy n HENRYKA SCHWARZA Kraków, ul. Grodzka, 1. 13. Tel. 43.

adr. telegraf. „Haschw arz**. ciek P. K. 0. 803.

Poleca wełny, popeliny, etaminy, grenadiny, fala*

ry, czapki i kapelusze sportowe, rękawiczki, go­

towe kostiumy letnie, płaszcze od deszczu i knrzu, halki i bluzki. Własne pracownie. Próby na żą­

danie. Ruble przy zakupie a 2.56.

LWÓW, ul Lelewela, 2. D r a BRONISŁAWA SABATA Z A K Ł A D R O E N T G E N O W S R I i E L E K T R O M E D Y C Z N Y do celów roz­

poznawczych I leczniczych.

HOTEL EUROPEJSKI

W WARSZAWIE.

Z a k ł a d g a lw a n ic z n y L . K a r d a ­ s z y ń s k i e g o , K r a k - P r z e d m . 6 0 .

Krajowa Fabryka

Tytoniowa „ (J lllU ll

Kołodziejskiego i Filipowskiego

= w WARSZAWIE =

POLECA PAPIEROSY i TYTUNIE

Skłafl główny

Nowy-Świat Ns 31,

tel, 5-33,

C O G N A C

l REMY MARTIN&c.

NAJLEPSZYCH MAREK

Węgiel, Koks, Antracyt Hurtowo i detalicznie z dostawą od 10 korcy

polecają

Rydzewski, Freider i S-ka

KANTOR: Miedziana 1, tel. 77-02.

SKŁADY: Srebrna, 3, tef. 81-03.

C H A M P A G N E

LOUIS de BARY

KANTOR ,.ŚWIATA” w ŁODZI: Biuro dzienników i ogłoszeń „PROMIEŃ”, ul. Piotrkowska81.

Świątynia buddyjska w Petersburgu

Budowa świątyni buddyjskiej w Petersburgu wywołała pole­

mikę w prasie rosyjskiej. Pan Mienszików zapewnia, że nie bę­

dzie protestował przeciwko budowie — i przepowiada nawet z tej racy i, że Rosya .powróci do swego Boga przez pogań­

stw o', które się w niej szerzy...

aczęło się od za­

miarów, na wiel­

ką z a k ro jo n y c h miarę— skończy­

ło, narazie przy­

najmniej, na bu- dowiegontynyty- betańskiej w del­

cie Newy. Wzno­

szą się coraz wyżej mury jejzcio- sanego granitu o liniach pochyłych nakształt starożytnych gmachów egipskich, a uwieńczą je u góry dachy mosiężne i złociste emble­

maty tajemniczej wiary ludów azya- tyckich.

I—kto wie? — drobny ten na pozór wypadek wzniesienia w sto­

licy nadnewskiej przybytku bogom, których dziwaczne, wielogłowe i wieloramienne posągi złocone o po­

twornych zbyt często obliczach, czy­

nią na nas wrażenie czegoś bezmier­

nie obcego,—drobny ten wypadek znaczy może więcej od zamiarów politycznych i od wysileń, by im sprostać. Jest już w Petersburgu wspaniałasynagoga, położono przed miesiącem kamień węgielny me­

czetu, a dalej, za wyspami delty newskiej, nad morzem i nad ostat- niem jej ramieniem, rosną mury świątyni buddyjskiej. Stolica im- peryum staje się rodzajem Pan­

teonu rzymskiego, a z obcymi bo­

gami wchodzą ich kapłani i rzesze.

Jest to symbol zarówno ewolucyi politycznej państwa, jak zarazem większej ewolucyi dziejowej, któ­

ra zbliża do siebie narody, aż zjednoczą się duchowo w zapowie­

dzianą od wieków, a tak daleką jeszcze od nas i od najbliższych po nas pokoleń jednę wszechludz- ką rodzinę.

O niej marzyli wieszcze na­

rodów od zarania dziejów, jej słu­

żyć chcieli założyciele wielu ko­

ściołów i wyznań, i po tym pier­

wiastku powszechności poznać się dają z nich największe. Pamiętać by o tern winni zwolennicy ko­

ściołów narodowych, które osta­

tecznie stają się narzędziami wła­

dzy państwowej i wyłączności ple­

miennej czyli potęg „książęcia te­

go świata",—wroga nieprzejednane­

go ideałów wszechludzkich: spra­

wiedliwości i pokoju.

Buddaizm takim niejest. Uro­

dził się z miłosierdzia i współczu­

cia dla nędzy ludzkiej i życia, uznał, że jej źródłem jest żądza użycia, której zaspokoić bez czy­

nienia krzywd nie można i której zrzec się trzeba, by w ciągu szeregu odrodzeń, doskonaląc się coraz bardziej, wstępując ze szczebla na szczebel, dosięgnąć wreszcie wy­

żyn Nirwany nie dla siebie tylko, dla marnej małoznaczącej jednost­

ki, ale by stać się pomocą innym, niejako świat ze sobą podnosić, być dlań przykładem i błogosła­

wieństwem skutecznem.

Tkwi przeto w nauce Buddy coś ogólnoludzkiego, przemawia­

jącego do wszystkich serc, zdol­

nych odczuwać marność i nędzę tylu trosk i zabiegów powszednich, cierpienia, zawody, klęski, krzyw­

dy, smutki i rozpacze życia, i tę­

sknotę za czemś lepszem, dosko- nalszem, stanowiącą, obok powie­

wu odwiecznej tajemnicy, najistot­

niejszy i najgłębszy pierwiastek wszelkiej religijności, począwszy od ekstazy mistycznej, a kończąc na teoryach socyalistycznych.

Powstał buddaizm w Indyach,

(4)

PYTANIE?

K to z d o ła przeko­

nać mnie, że istnie­

ją leps'e p e rfu m y o d p e r fum AMA8I- LIS fabryki MILLOT

w PARYŻU.

MAGAZYN JUBILERSKI

K . G Ł f l Z I E W I C Z , _____________________WIERZBOWA Ne 5.

P A T E N T Y NA w y n a lazk i inż. W . Jakubowski, W lodzimierska 16._________

FRANCUSKIE TUW. UBEZBIEc e łN N A ZYCIE.

„UURBAINE”

Ulgi na wypadek niezdolności do pracy Filja dla Królestwa Polskiego Marszałkowska 138.

Oddział miejski Jerozolimska 21.

CHAMPAGNE

CLOS ROTHSCHILD

EPERNAY.

B A Z A R K R A JO W Y

W KRAKOWIE poleca:

rzeźby zakoDi»ńskie.

pijcie piwo Waldschleschen.

D O M B A N K O W Y

BR. POPŁAWSKI, C z y sta 8, r ó g W ie rz b o w e j.

Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Tel. 655.

zapewne w okolicach Benaresu, gdzie na pięć czy sześć wieków przed naszą erą żył mędrzec Gau- tama-Sakjamuni, założyciel nowej religii, którego grobowiec został przed kilku laty odnaleziony przez Anglików i którego szczątki prze­

słano do Syamu, jako do jedyne­

go państwa niezależnego, wyzna­

jącego buddaizm urzędownie.

Legenda przybrała postać Gau- tamy we wszystkie urojenia in d y j­

skiej wyobraźni. Uczyniła go sy­

nem królewskim, ale zrodzonym z promienia, który przeszył serce jego matki,— księciem Siddartą, któ­

ry zaznał wszelkich rozkoszy ży­

cia, ale który na widok starości, nędzy, choroby i śmierci ludzkiej odrzucił rozkosze, udał się na puszczę i tam pod drzewem wiedzy stał się Buddą, osiągnął mądrość doskonałą.

Streścił ją później w swoich naukach, spisanych wkrótce po jego śmierci przez trzech uczniów:

Upalę, Anandę i Maha-Kaszjapę, i zawartą w świętej księdze Tri Pitaka, w swej odmianie tybetań­

skiej zwanej Gańdzur. Nauka Bud­

dy, którą streścił na sposób euro­

pejski Schopenhauer, ale pomija­

jąc jej zasady moralne i jej wznio­

sły optymizm, daje się sprowadzić

do kilku orzeczeń zasadniczych.

Cierpienie jest nieodłączne od ży­

cia, ponieważ bierze źródło w żą­

dzy tego życia, w złudzie istnienia krótkotrwałego, które jest tylko ogniwem nieskończonego szeregu przeobrażeń. Dokonywują się one według prawa Karmy, które spra­

wia, że istoty rodzą się z wła­

snych czynów w poprzednich is t­

nieniach. „Sprawiedliwego witają po śmierci jego dobre czyny", mówi Budda, i żąda dlatego, by istoty świadome osiągały przez swe dobre uczynki coraz większą doskonałość w pośmiertnych swych istnieniach aż do chwili, w której spadnie z ócz łuska złudzeń, a w ser­

cach wygaśnie żądza życia, i do­

skonałe już istoty poznają wyższy byt Nirwany.

W kastowem społeczeństwie indyjskiem nauka Buddy ostawać się długo nie mogła. Po krót­

kim okresie rozwoju została z pół­

wyspu wyparta, i tylko na Cejlo­

nie do dni dzisiejszych przetrwa­

ła. Rozszerzyła się natomiast na wschód i północ wśród ludów ma- lajskich i mongolskich i rozkwitła w dziwny sposób na płaskowzgó- rzach Tybetu, który stał się kra­

jem klasztorów buddyjskich, rzą­

dzonym przez ich przełożonych.

Buddaizm pogmatwał się tu z daw­

niejszym szamanizmem, przyjął odeń rozmaite praktyki czarodziej­

skie, zaklęcia i obrzędy, a nie­

okiełznana wyobraźnia stworzyła niezliczoną ilość bogów, oraz ge­

niuszów wyższych i niższych, któ­

rych dziwaczne posągi zaludniły tybetańskie, chińskie, japońskie i mongolskie świątynie. Zasługu­

je na wzmiankę nauka o wcieleniu się w ludzi istot wyższych, które m ogłyby już kosztować słodyczy Nirwany, ale które wolą powtarzać istnienia ziemskie, by przyczyniać się do postępu moralnego ludzko­

ści. Wcielają się tedy w arcy­

kapłanów buddaizmu albo w lu­

dzi potężnych stanowiskiem i w pły­

wem, na większą chwałę buddai­

zmu. Łatwo wyobrazić sobie, jak stosuje się ta teorya w rzeczywi­

stości i jaką rolę polityczną gra w dziejach buddaizmu owo wcie­

lenie się istot nadludzkich w roz­

maitych dostojnych śmiertelników.

Reforma, dokonana w X IV wie­

ku przez Tsonhawę, który w swo­

ich wędrówkach spotkał się z mni­

chem „o długim nosie i błękitnych oczach", być może jakimś misyo- narzem katolickim, oczyściła wpra­

wdzie buddaizm tybetański od wie­

lu naleciałości szamanistycznych i zaprowadziła niektóre zbliżone do katolickich obrzędy, ze zdzi­

wieniem ujrzane przez misyę o. Hu-

ca w pierwszej połowie X IX wie­

ku, nie zdołała wszakże przywró­

cić nauce Buddy jej pierwotnej czystości. Samego Tsonhawę uzna­

no po śmierci za wcieleńca Ami- tabhy, a gdy z biegiem czasu po­

tęga zakonów wzrastała, książęta tybetańscy poddać się im musieli, i na czoło zgromadzeń buddyj­

skich wysunął się klasztor w Lha- sie, przełożony zaś tego klarsztoru objął rządy nad krajem. Stał się on Dalaj-lamą — „Morzem cnót"

i wcieleńcern Awalokiteszwary, Bud­

dy przyszłego okresu świata, skarb­

nicą wszechmiłości i wszechmiło- sierdzia. Gdy Dalajlama umiera, zjeżdżają się przełożeni większych klasztorów, by szukać, wśród zro­

dzonych w dniu jego zgonu dzieci, chłopca, posiadającego aż siedm- dziesiąt oznak, po których daje się poznać nowe wcielenie bóstwa.

Żaden Dalaj-Iama, z wyjątkiem pierwszego i dziś żyjącego, a było ich już wielu, nie dożył pełnolecia.

Sprawowało rządy kolegium do­

stojników, hambów i Tsanit-ham- bów, i dopiero Dalaj-lama obecny, uniknąwszy wczesnego zgonu, ujął w swe ręce ster polityki.

Zawcześnie dziś na szczegóły.

Dość, że przerachował się, szląc poselstwa do Petersburga. W yw o­

łał niepokój w A nglii, która nie­

zwłocznie zorganizowała wyprawę zbrojną do Tybetu i zmusiła lamów do poddania się jej żądaniom.

Potem zaszły w Azyi wypadki, po których Rosya nie mogła popierać polityki Dalaj-Lamy, wreszcie za­

niepokojone wpływami anglo-ro- syjskiemi Chiny w ypraw iły do T y ­ betu 17 tysięcy wyćwiczonego po europejsku żołnierza, który w kro­

czył go Lhasy, położył koniec względnej niezawisłości lamajskie- go kraju i zmusił Dalaj-Lamę do ucieczki za Himalaje pod skrzy­

dła potęgi angielskiej.

Co będzie dalej—niewiadomo, ale w Petersburgu staje oto świą­

tynia buddyjska. Dawny poseł nad­

zwyczajny Dalaj-Lamy, a dziś ty l­

ko kapłan buddyjski, hambo Ag- wan, przywiózł ze sobą księgi, na­

czynia i ubiory świątyniowe oraz mnóstwo posągów, które zaludnią gontynę.

Pójdą tam wyznawcy buddai­

zmu, by powtarzać modlitwy, brać udział w ceremoniach, kłaść ziar­

na zboża i palić świece przed po­

sągami Buddy-Sakjamuni, Aw alo­

kiteszwary, miłosiernego bóstwa, czczonego także w kobiecej po­

staci pod imieniem Kwanony, Man- dżuszri i Waczyrwana i wielu, wielu innych, w których objawiła się ludom azyatyckim mądrość, potęga

(5)

A A A Z . ' s ' S v ^ , y ^ / : ' v v

L 1--.JL

ducha i miłosierdzie1— trzy cnoty najwyższe, zdobiące nasze życie, trzy pawęże przed jego zawodami, ciosami i nędzą.

Petersburg. Bh. Kutylowskl.

Czego chcą od nas litwini?

2 ‘ ---

Na polu walki.

Tak wyglądają teorye i propo- zycye.

Spojrzyjmy teraz w oblicze fak­

tom. Zobaczmy, jak przedstawia się sam obraz walki i sam teren boju.

Po usunięciu przez rząd z Wilna biskupa Roppa, administratorem dyece- zyi został ks. prałat Kazimierz Michal- kiewicz, dziekan miński. Zastał on w wielu parafiach wileńszczyzny stan zapalny, wywołany przez walkę naro­

dowościową na gruncie kościelnym.

F ro n t jw iq ty m b u d a yjse isl w P etersburgu.

Kapłan, młody jeszcze, energiczny, stanowczy, jednakowo sercem obejmu­

jący polaków i litwinów, przejął się poczuciem obowiązku wprowadzenia pokoju między powaśnione żywioły.

I obrał po temu drogę, zdawałoby się, najprostszą i najlepszą, ponieważ to była droga Sprawiedliwości. I niedłu­

go przekonał się, iż to była droga — mylna.

Postanowił wysłuchać skarg li­

twinów i przekonać się: ile w nich było racyi i podstawy?

Zaczął od stolicy swojej dyecezyi, gdzie stosunki polsko-litewskie nale­

żały do najgorszych. Litwini głosili bez przerwy o swojem upośledzeniu w sprawie nabożeństw litewskich. O ile to było słuszne ?

Ks. administrator przeto postano­

wił przeprowadzić spis ludności kato­

lickiej.

Wydawaio mu się, że cyfry do­

starczą dostatecznie pewnego funda­

mentu do uregulowania sprawy.

Aby osiągnąć bezstronność naj­

wyższą, powierzono przeprowadzenie spisu kapłanom litewskim. Cni to z ambony głosili o akcie i o leiminie

spisu; oni nawoływali ludność do sa- mookreślenia się i oni prowadzili listy.

Rezultaty okazały się niesłychane:

Litwinów znalazło się w Wilnie 2 2 2 7

na 95 tysięcy katolików.

Ponieważ litwini otrzymali już dawniej wyłącznie dla siebie kościół św. Mikołaja, a inni katolicy mają dla siebie szesnaście kościołów, przeto wypada:

jeden kościół na 2227 litwinów i jeden na 5500 polaków (łącznie z nie­

zmiernie drobnym odsetkiem białoru- sinów).

Ci pokrzywdzeni litwini są więc w Wilnie faktycznie bardzo fawory­

zowani.

Ks. Michalkiewicz zamierzał prze­

prowadzić takie spisy we wszystkich miejscowościach, skąd tylko dochodzi­

ły skargi. Ale dokonał faktycznie tylko jednego jeszcze spisu: w parafii Janiszki wileńskiego powiatu. I tu zachowano wszystkie możliwe ostro­

żności, i tu dano litwinom wszystkie gwarancye. Spisowi przewodniczył sam ks. administrator.

Rezultaty były jeszcze jaskrawsze:

Na kilka tysięcy parafian do na­

rodowości litewskiej przyznało się 39.

Podobnego spisu dokonać zamie­

rzono przedewszystkiem w najbardziej litewskim po­

wiecie trockim.

I dla kontroli ks.

adm ini strator powołał komi- svę, złożoną z 5-iuosób,wtem 3-ch litwinów:

ks. Petrulis, ks.

H a szew icz, i przewodniczą­

cy komisyi, re­

d a k to r pisma

„Viltis“, Sme­

tana,— na 2-ch polaków oby­

wateli miejsco­

wych: pp. Malewskiego i Sokołow­

skiego.

Ale ta komisya niczego nie do­

konała.

Powstał naprzód w obozie litew­

skim hałas, a w prasie litewskiej pro­

testy. „Spis niczego nie dowodzi! — wołano — wielu litwinów się nie zapi­

sało z lenistwa, bierności, nieuświado- mienia",—co było możliwem w Wil­

nie, ale co było nie możliwem w Ja- niszkach. I jeszcze wielu nie podało się

„ze strachu." Poruszono widmo agi - tacyi. W czem może była prawda.

Ale ta agitacya przecież działała ze stron obu. Co jednak jest przesadą i nawet kłamstwem, to opowiadania o jakiemś najściu żywiołów agitacyj­

nych. A do jakiego stopnia namięt­

ność polityczna może oślepić nawet człowieka tak roztropnego, jak ks. Tu- mas, niech posłuży fakt, że nie wahał się on mi opowiadać, że radykalni na­

rodowcy polscy dla postrachu zgwał­

cili w Janiszkach sześć litewskich dziewcząt, „zapowiadając, że każdej tak zrobią, która się do litewskiej naro­

dowości przyzna!"

Ks. K. M icha lkiew icz

3

(6)

Ten hałas doszedł do uszu na­

turalnych obrońców uciśnionych na­

rodowości, jakimi są „Nowoje Wre- mia“ i p. Filewicz. A artykuł p. Fi- lewicza wywołał interwencyę i za­

interesowanie departamentu wy­

znań obcych, który nakazał wytło- maczyć sobie postępki ks. Michal- kiewicza, „dążące do rozniecenia sporu litewsko-polskiego".

Ze swej strony począł robotę

„Związek do odzyskania praw litew­

skiego języka w kościele rzymsko­

katolickim na Litwie". Taki zwią­

zek bowiem istnieje. Duszą jego są dwaj zasuspendowani księża li­

tewscy. In stru m e n te m działania ich — denuncyacye. Na administra­

tora, że polonizuje lud; na księży polaków, że z ambony prowadzą

„złą prowokacyę"; na „polityczne­

go zesłańca, ks. Ceraskiego" że prawi „rozpalające i wzywające do buntu mowy". I na podstawie ta­

kich usług związek domaga się od generał-gubernatora w ile ń sk ie g o wprowadzenia nabożeństw litew­

skich do wszystkich kościołów Wil­

na i wszędzie, gdzie jest chociażby najmniejsza ilość litwinów.

Wobec tych ogni, rozpalonych przez ideę ks. Michalkiewieża, na­

tchnioną duchem zgody i sprawiedli­

wości, spisu trzeba było zaniechać.

Nie miałem możności przeprowa­

dzenia wyczerpującej rozmowy z ks.

administratorem. Jest on zrażony do dziennikarskich wywiadów od czasu, jak jakiś kłusownik dziennikarski z „Na­

szej kopiejki" nadużył jego zaufania.

Przy tern zastałem go bardzo wzbu­

rzonego artykułem nędznego piśmidla litewskiego, wychodzącego w Prusach po niemiecku, które znieważyło czci­

godnego kapłana z następującej okazyi:

Do seminaryum wileńskiego zgło­

sił się kandydat z podrobionem świa­

dectwem gimnazyalnem. Ponieważ cyr- kularz ministeryalny nakazywał na­

czelnikom szkół sprawdzać świadectwa szkolne, rektor wileńskiego semina­

ryum uczynił to i w tym razie. Fał­

szerstwo wyszło na jaw i sprawę oddano prokuratorowi.

Stało się to w czasie pobytu ks.

Michalkiewicza w Rzymie.

Gdyby jednak bawił on w czasie tej sprawy w Wilnie — czyż mógłby postąpić inaczej? i czy nawet wtedy, gdyby mógł, nie należało jednak od­

dać sądowi niegodziwca, który od fał­

szerstwa rozpocząć zamierzył swój zawód kapłański? Z takich przecież wyrastają Macochy!

Śmiem wyrazić moje zdanie, że głosy takie, jak owego pisemka litew- sko-niemieckiego w Tylży, nie powin­

ny być brane w rachubę na tak do- stojnem miejscu, jakie zajmuje czcigo­

dny pasterz.

Znalazłem jednakże w Wilnie oso­

by wiarogodne i dobrze poinformowa­

ne, które zapewniły mnie, że litwini nie mają żadnej racyi skarżyć się na ks. Michalkiewicza.

A wiele osób dowodziło mi, że

Ze sztuki polskiej.

H. P iątkow ski. ...Idą sobie dw ie ko b ie ty.

to właśnie polacy mają powody raczej do skarg.

Pomimo uprzywilejowania litwi­

nów w Wilnie, ks. Michalkiewicz do­

dał kazania litewskie w trzech kościo­

łach wileńskich. Wprowadził do semi­

naryum język litewski, jako przedmiot obowiązujący (cu uznają wszyscy za słuszne). W wielu parafiach miesza­

nych o małym procencie ludności li­

tewskiej wprowadził lub zostawił księ­

ży litwinów. Np. w Porzeczu, gdzie jest 100 litwinów na 3750 parafian, i w Dziśnie, gdzie jest ich 300 na 4325 parafian. W Szyrwintach, gdzie jest 2000 litwinów na 8000 parafian— pro­

boszcz i wikary obaj litwini. W Me- reczu.Naczy, . więcianach, gdzie mniej­

szości polskie są bardzo znaczne — duchownych polskich wcale nie ma.

Tembardziej w Oranach, Giedrojciach, Intarkach, Butrymowiczach, Zoślach, Nowoświęcianach, gdzie te polskie mniejszości są nie tyle poważne.

Jeden z obywateli naszych mó­

wił mi:

— Dlaczego prasa litewska krzy­

czy na ks. Michalkiewicza, ja tego, do­

prawdy, nie rozumiem. Chyba tylko dla tego, że wie, iż krzyk to jest szczególnie użyteczna broń w tym ra­

zie. Ot! krzyknie „Viltis“, że dać tam a tam księdza litewskiego — i zaraz tam ksiądz litewski idzie! W tych samych Janiszkach, gdzie znaleziono 39 parafian litwinów, ks. administrator nakazał dla ich dzieci katechizacyę po litewsku. Jest to więc zabezpieczenie ich przed polonizacyą. I wszędzie, gdzie są mniejszości litewskie, ksiądz uwzględnia w nabożeństwie język li­

tewski.

— Czyż wszyscy księża dyecezyi umieją po litewsku?

— Nie wszyscy. Ale wielu. A tyl­

ko takich, co umieją oba języki, posyła się do parafii mieszanych. Wkrótce zaś będą wszyscy księża umieć po li­

tewsku, ponieważ wprowadzono ten język do seminaryum wileńskiego.

— Ale przećież ci księża obsłu­

gują i mniejszości polskie po pol­

sku, skoro znają oba języki?

— O ile nie są dotknięci trą­

dem szowinizmu. A, niestety, takich nie brak. Trafiają się tacy kapłani, co wyrywają i drą polskie książki do nabożeństwa; co rozgłaszają, że polscy księża podburzają wiernych do walk, choćby te miały doprowa­

dzić do zamknięcia; ba! znalazł się taki nawet ananas w księżej sukni, który powiedział, że „lepiej jest po­

święcić grób dla psa, niż dla pola­

ka". Co prawda, tacy działacze na­

rodowi odradzającej się Litwy tro­

chę się poskromili obecnie, ponie­

waż ks. administrator, wobec pre- tensyi litewskich tak miękki, umie być surowym tam, gdzie ekscesy są jawne. Nie mniej jednak doświad­

czenie litwinów nauczyło, że krzy­

kiem, samym krzykiem można wie­

le zrobić. Więc też krzyczą.

Zdajemisię, że staje się właśnie rzeczywistością to, czego sobie życzy ks.Tumas. Jeżeli nie we wszystkich miejscach spornych, to w wielu już polonizacya litwinów została powstrzy­

maną. Kościół to uczynił. Polityka ks. Michalkiewicza tern się głównie kieruje, aby litwini nie mieli prawa skarżyć się na krzywdy. Ponieważ polacy, których zawsze tropią i obez­

władniają skargi na ich niesprawiedli­

wości, zachowują się wobec polityki ks. Michalkiewicza spokojnie i biernie, szanowny administrator dyecezyi wi­

leńskiej z ich stłumionemi dezydera­

tami się nie liczy.

W każdym razie litwini mogą mieć do nas pretenzye, ponieważ pretensya—

to rzecz jednostronna i subjektywnie tylko określona. Ale gdy mówią o do­

znawanych od nas krzywdach — po­

pełniają wtedy świadome nadużycie, wiino. Wz. Kosiakiewicz.

„A kiedy z zórz powstanie dzień."

A kiedy z zórz powstanie dzień

naszych zaślubin, upajających pełen tchnień —

zapłonie wśród płomiennych drżeń serce, jak rubin.

Pójdziemy szepcąc w wonny sad, pójdziemy razem...

Pochyli ku nam konchę kwiat, w którą się słońca promień wkradł

złotym topazem.

Aleją długą będziem iść,

przetkaną winem...

Zaszumi cicho drżący liść, i rozślni w cieniu winna kiść

ros seledynem.

Z gałązek spadną perły ros

na złoto żwiru...

i, jak promienny szczęścia los, rozbłyśnie złoty szczęścia kłos

z niebios szafiru.

A kiedy z zórz powstanie dzień,

dzień promienisty—

wewiodę cię w altanę śnień, kędy w szmaragdy spływa cień

przez ametysty.

Tadeusz Starczewski.

(7)

Wystawa aplikacyi pani Rychter-Janowskiej w Warszawie.

Zbieranie grzybów.

Brzozy-

Park’ w zimie.

Podkarpacie*

Wystawa aplikacyi.

O pani Rychter-Janowskiej m ówił już „Ś w iat" kilkakrotnie. Artystka je ­

dnak poraź pierwszy urządziła w War­

szawie zbiorową wystawę swych apli­

kacyi, które, w dziedzinie Sztuki sto­

sowanej, zajmują miejsce pod każdym względem pierwszorzędne. Nadzwy­

czajna umiejętność w doborze kolorów, w ich cieniowaniu, w operowaniu sze­

roką płaszczyzną, dobry smak w po­

mysłach, doborze przedmiotu, naresz­

cie precyzya wykonania, sprawiają, że sztuka stosowana nic w tern zastoso­

waniu do makaty na artyzmie nie traci. Każda rzecz jest dziełem sztu­

ki. W krajobrazie przedewszystkiem celuje artystka, a zarazem w dosko­

naleni odczuciu świata zwierzęcego, umieszczonego na tle pejzażu. Każdy obraz posiada właściwy ton, wybornie uchwycony nastrój pory roku, pory dnia, albo okolicy. Na gałęzi siedzi całe stado wron — ale każda z nich jest inna, zaobserwowana odmiennie; na łące ciemnozielonej kroczy poważnym, chwiejnym krokiem gromadka gęsi.

I znów każda jest inna, każda posiada

ruch właściwy; na tle zimowego kraj­

obrazu dworek wiejski, znakomity, jako typ i charakter; przez park, śniegiem zasypany, z drzewami sterczącemi smut­

nie gołemi konarami, idzie para sta­

ruszków—wszystko razem wprost do­

skonałe, naturalne, proste, żywe— a prze­

cie zszyte z kawałków materyału.

Dalej znów dyskretny, półtonem prze­

prowadzony pejzaż, jakby skopiowany z wazonu japońskiego—jednak nie, bo na wskroś swojski. Wogóle artystka prawie wyłącznie operuje motywem polskim. M otyw ten jest zawsze pro­

sty, i właśnie tą prostotą ładny i wdzię­

czny.

O sztuce stosowanej bardzo się dużo u nas mówiło i pisało, zwłaszcza—

w ostatnich czasach. Natomiast robiło się w tym kierunku bardzo mało. To też gust pnbliczności, kształconej na tandecie berlińskiej lub pozłacanej pstrokaciżnie nalewkowskiej, jest u nas, trzeba przyznać— zupełnie barbarzyń­

ski. Umeblowanie mieszkań, zbiory obrazów na ścianach, nareszcie archi­

tektura Warszawy, są smutnym złego smaku pomnikiem i dowodem.

Więc sztuka stosowana, tak, jak ją pojmuje i w życie wprowadza pani

Rychter-Janowska, jest nietylko w y ­ stawą i zbiorem — ładnych motywów, ujętych w kształt artystyczny, ale po­

siada dalsze jeszcze znaczenie: poucza, jak się ludzie kulturalni na rodzaj sztu­

ki zapatrywać i jak ją rozumieć po­

winni. Chodzi o to, żeby ją dobrze zrozumiano.

Wystawa mieści się na ul. Trę­

backiej 10, w lokalu Związku artystów.

N iewielki salon w tymże lokalu, ale ładny, z dobrem oświetleniem górnem, jest do podobnych wystaw specyal- nych, zupełnie odpowiedni.

a. b.

W dniu otwaroia wystawy. Pani Rychter- Janowska (x) w otoczeniu kola znajomych,

na tle swoich dzieł.

5

(8)

Dyable eliksiry.

Przekład na język polski powieści o występnym mnichu, przekład wyda­

ny przez Bibliotekę D z-el wyboro­

wych, a dokonany przez pana Ludwika Eminowicza, przypomniał powtórnie w ciągu ostatnich trzech lat naz­

wisko jednego z najgłośniejszych ro­

mantyków niemieckich, najpoczytniej­

szego pisarza początku dziewiętnastego stulecia, E. T. A. Hoffmanna, zbycie autora Złotego garnka (noweli spol­

szczonej przez J. Kleczyńskiego w 1907 r.), należy do najfantastyczniejszych między temi, jakie się zdarzyło opi­

sywać piórom biografów.

Urodzony w 1776 r. w Królewiec­

kiej rodzinie urzędniczej, Hoffmann zaciekawiał już samym zewnętrznym wyglądem. Był mały, ale na szerokich barkach nosił „za

dużą“ głowę. P o ­ dłużną twarz oz­

dabiał wielki, gar­

baty nos, zagięty nad sz e ro k ie m i, wygolonemi usta­

mi. Hoffmann wy­

konywał ruchy u- rywane, szybkie, nieomal gwałto­

wne: gdv się z kimś witał lub żeg­

nał, kiwał wielo­

krotnie i pośpiesz­

nie głową i tym e. T. A. Hoffmann,

ogromnym nosem,

który się zaczynał między błyskającemi oczkami, przyczem zupełnie nie zginał ramion. Gdyby nie uprzejmy uśmiech bardzo szerokich ust, mogłoby się zdawać ludziom przechodzącym, że Hoffmann siarczyście urąga.

Równie dziwaczny, jak jego fute­

rał, był i duch Hoffmanna. Ten mały człowieczek, z wykształcenia prawnik, potrafił nie tylko pisać rozchwyty­

wane powieści, które najszerzej roz­

sławiły jego banalne imię. On umiał również niepospolicie rysować, malo­

wać, grać na fortepianie i na skrzyp­

cach, dyrygować orkiestrą, kompono­

wać opery, uczyć śpiewu, reżyserować komedye, pisać teorytyczne artykuły o muzyce (np. „O instrumentalnej muzyce Beethovena“—artykuł umiesz­

czony w Upskiej Gazecie Muzycz­

nej Rochlitza), a nadto umiał być poszukiwanym towarzyszem zabaw, będąc jednocześnie radcą stanu kame­

ralnego (W Prusach!).

Niechętnie, lecz młodo, kończy wydział prawny. Otrzymuje rządową posadę, najpierw w Głogowie, potem w Berlinie, wreszcie, jako asesor Ko- misyi Rządowej, wyjeżdża do Poznania, gdzie poślubia polkę, Michalinę Trzciń- ską. Zaczyna mu być na świecie do­

brze i wesoło. Jest mu do tego stop­

nia wesoło, że pewnego razu rysuje karykatury znanych osobistości poznań­

skich, nie wyłączając nietykalnych osób własnych naczelników, i każę „obel­

żywe" kartki rozdać, wprawdzie bez­

imiennie, rozbawionym gościom w cza­

sie karnawałowego balu,

Więc go przenoszą z Poznania do Płocka. Śród prowincyonalnych nudów pisze komedyę, dziennik swe­

go życia, i coraz częściej zagląda do butelki. W roku 1804 jedzie, jako czło­

nek Komissyi Rządowej do Warszawy.

Ogląda ją z zachwytem. Przez kilka tygodni chodzi po ruchliwem mieście, mieniącem się najróżniejszemi kostyu- mami, podziwia kontusze wielmożów, ich żółte i ponsowe buiy, lub stroje młodych elegantów, ubranych według ostatniej paryskiej mody a 1'iucroya- bte', przygląda się habitom zakonników rozmaitych reguł, sukniom zakonnic, jasnokolorowym płaszczom i płaszczy­

kom młodych „gwarliwych Polek", tłumnie nawiedzających rynki; przyglą­

da się malarskim okiem długim żydow­

skim brodom i pejsom, czyniącym z twarzy lichwiarskich oblicza Haba- kuków, Jobów, Jzajaszów; przygląda się barwnym szatom Turków, Rosyan, Włochów, Greków i Francuzów, któ­

rych nie brakowało wówczas w War­

szawie, tudzież ogląda maryonetki, tańczące niedźwiedzie, kozłujące mał­

py, wodzone wielbłądy... nie zwraca­

jące uwagi na pobłażliwą ówczesną policyę.

W Warszawie poznał Hitziga, as- sesora tego kolegium, w którym sam był radcą, i zawarł z nim przyjaźń. W kil­

kanaście lat później skonał na jego rękach?

Naprzyglądawszy się miastu, Hof­

fmann wspólnie z przyjaciółmi zakła­

da w Warszawie „Akademię śpiewu".

W nabytym (po spaleniu) pałacu Mnisz­

ków maluje własnoręcznie prawie wszystkie ściany, dla reszty ścian do­

starcza wzorów, i trzeciego sierpnia (w dzień imienin króla Pruskiego) od­

bywa się pierwszy koncert pod batutą Hoffmanna.

Odtąd dawano koncert co nie­

dziela.

Hoffmann nie zaprzątał sobie gło­

wy polityką. Spełniał obowiązki biu­

rowe, grał, dyrygował i pędził bez tro­

ski życie towarzyskie.

Ale pewnego dnia pod Jeną dano inny koncert, z akompaniamentem ar­

mat, pod batutą mistrza też małego wzrostu, mistrza francuskiego, który krwią pisał swoje symfonie na rozle­

glej ziemi; a słuchały tej bohaterskiej muzyki europejskie narody w sku­

pieniu.

Koncert pod-jeneński dobrze sły­

szano w Warszawie.

Pod wodzą generała Milhaud’a zbliżała się jazda francuska ku stolicy Polski. Skutek przybycia Francuzów był bardzo niemiły dla Niemców. Naj­

pierw im powiedziano: II est detendu sous peine de mort d ’entrer en cor- respondence avee 1'ennemi, a w trzy dni później generał Favier, szef sztabu korpusu Murata, rozwiązał w imieniu Cesarza Francyi rząd Pruski, zaś Wy­

bicki, który tu nadjechał z Paryża wraz z Kościuszką, mianował Trybunał, zło­

żony z samych Polaków.

Hoffmann niezbyt się przejął za- szłemi wypadkami. Zajmowały go pa­

rady wojskowe, rysował kostyumy wojsk polskich, śpiewał tenorem w kościele 0 0 . Bernardynów, pił bernardyński miód

na bernardyńskich śniadaniach i... kon­

certował nadal w pałacu Mniszków *).

W kilka miesięcy później ciężko się rozchorował, lecz jego silny orga­

nizm zwyciężył chorobę. Porzuciwszy łoże, Hoffmann — zupełnie natenczas osamotniony, gdyż jego towarzysze, korzystając z różnych sposobności, wszyscy już wrócili do ojczyzny,—po­

stanowił jechać do Berlina, dokąd po­

przednio wysiał był żonę z dziećmi.

Teraz się zaczęły dla Hoffmanna czasy najsmutniejsze, czasy poszuki­

wania pracy, czasy tułaczki, nędzy, niepowodzeń, zmartwień moralnych (stracił najukochańszą córkę), czasy poszukiwania prawdy w winie.

W Bydgoszczy dyryguje teatralną orkiestrą, komponuje, reżyseruje sztu­

ki, maluje dekoracye, za które to czyn­

ności otrzymuje regularnie pięćdzie­

siąt florenów miesięcznie.

Z Bydgoszczy udaje się do Lipska (jako portrecista), z Lipska do Drezna, aż po wielu przygodach wraca w 1814 roku do Berlina, gdzie za staraniem wiernego druha Hippela zostaje mia­

nowany radcą kolegialnym. Wystawie­

niem opery „Undiny" podbija Berlin.

Fantastyczne opowiadania, które daw­

niej ledwie śmiał przedstawiać wydaw­

com do druku, teraz rozsławiają jego imię. Powieść historyczna „ Madę moi- selle de Scuderi" wzbogaca Frankfurc­

kiego nakładcę.

Lecz Hoffamnn nie umie się już cieszyć. Zmęczył się i zcierpł przez dziesięć lat nadludzkich wysiłków dla zdobycia chleba. Dziś garnie się do niego świat, woła go do siebie. Ale zestarzał się Hoffmann, nie odpowiada na liczne wezwania. Lubi towarzystwo kilku starych przyjaciół i wino. Rzuca na rynek księgarski coraz straszniejsze opowiadania, coraz okropniejsze wizye,

i coraz częściej szuka samotności.

W nocy, kiedy jest najciszej, sia­

da w swoim pokoju do fortepianu, uderza kilka bezładnych akordów...

Powoli wymyka mu-się z pod palców dziwaczna melodya... zasłuchuje się w nią, potem ją przerywa i idzie bez szmeru do drzwi, aby je zamknąć na klucz. Z szafy wyjmuje butelkę i kie­

liszek. Z szuflady wyciąga powyci­

nane z kartonu figurki bohaterów wła­

snych utworów. Siada w głębokim fotelu i długo, długo patrzy na po­

układane w żółtym kręgu lampy ma­

leńkie postacie. Widzi uśmiechy i łzy tych ludzi, których stworzyła jego wy­

obraźnia, widzi ich męki, słyszy ich krzyki; uśmiecha się do nich, gdy się mieszają w jednym karuzelu, drży kre-

*) Przypuszczam że Hoffmann musiał się w tym czasie niejednokrotnie spotykać z wielkim pisarzem francuskim, dzisiaj do­

piero należycie ocenionym, z autorem Je Rouge et le noir‘ , z Henri Beyle’em. Zwra­

cam na ten szczegół, pozbawiony zresztą większego znaczenia, uwagę Ste”dha1-Uubu, Daru, intendent armii francuskiej, zajął dol­

ne pokoje pałacu Mniszków i uczęszczał na Hoffmanowskie koncerty, w których nawet uczestniczył Paer, kapelmistrz Na­

poleona. Standhai, jako attache i protego­

wany Daru, i zresztą jako wielbiciel muzy­

ki, niezawodnie towarzyszył swemu roz­

kazodawcy.

(9)

dy kochają nieszczęśliwie, opanowuje go lodowy strach, kiedy zadają sobie cierpienie, gdy się okłamują bez lito­

ści, gdy się podstępnie czają...

Tak najmilej spędza autor „Dya- blich elixirów“ swój ostatni czas: bez żywych ludzi—z widmami!

Alkoholik, chory na tabes dorśalis, sparaliżowany, nie może pisać, dyktu­

je „opowiadania" niemal do ostatniej chwili. Gaśnie w r. 1822 r. ze strasz­

nym dowcipem na ustach, nie dokoń­

czywszy noweli, którą był nazwał

„Wróg".

Zamierzałem pisać o powieści, a oto mimowoli dałem szkic biogra­

ficzny jej autora. I jestem w kłopo­

cie. Brak miejsca nie pozwala mi na należyte ocenienie „Dyablich elixirów“, opowiadania niesamowitego, pełnego sentymentalnej, niemieckiej poezyi, miejscami przysłonionego jakby dy­

mem cygar, czasem uderzającego za­

pachem tabaki, opowiadania, pełnego zmiennych obrazów, trzymającego do końca naszą uwagę w napięciu, chwi­

lami wzniecającego dreszcz grozy.

Czem jest fantastyczność?

To napozór mało złożone zagad­

nienie wyłania się z utworów E. T. A.

Hoffmanna i staje kokietująco przed nami, kusząc niespodzianie trudnością ujęcia jego prawdziwej, a dobrze ukry­

tej istoty. To krótkie pytanie: czem jest fantastyczność? zabrało mi nie

jednę godzinę rozmyślań, z których mam zamiar zdać sprawę osobno.

O polskim przekładzie fantastycznej powieści Hoffmana, którą, jak gdyby w przeczuciu sensacyi, drukowała dwa miesiące temu Biblioteka D ziel Wy­

borowych, da się powiedzieć najpierw, iż ze względów czysto wydawniczych t. j. wyłącznie handlowych, przekład ten nie mógł się ukazać w odpowie­

dniejszym ;„sezonie“. Następnie, iż

Oblężenie Gniezna

Niby mały Rzym, rozłożyło się Gniezno na siedmiu wzgórzach, i po­

dobną jemu rolę odegrało w dziejach:

rolę kolebki narodu. Tylko dziwnie zatarły się tu ślady przeszłości. Błą­

dząc ulicami tej najdawniejszej stolicy Polski, o całe wieki starszej od Kra­

kowa, z trudem przychodzi oswoić się z myślą, że tak właśnie wygląda ksią­

żęca siedziba Lecha i Popiela. Nie wiem, gdzieby jaskrawiej mógł zary­

sować się kontrast wyobraźni i rze­

czywistości. Z wrażeniem nowocze­

snego szablonu, który wyziera zewsząd, mięsza się . w przykrym rozdźwięku wspomnienie koronacyjnego miasta Chrobrego i jego następców, wspom­

nienie siedziby prymasów polskiego kościoła!..

Długą aleją, prowadzącą od dwor­

ca kolei, wgłębiamy się w senne, ci­

che, typowe miasto powiatowe. Z wzru­

szeniem i niepokojem szuka oko in­

stynktownie pamiątek po wielkich dniach, jakie przemknęły ponad zamarłą mieściną. Nie ma ich. Regularnemi liniami biegną nowe, nieciekawe ulice, obszerny, pusty rynek nie różni się ni- czem od tylu innych, widzianych już.

Współczesność wycisnęła na wszystkiem swe smutne, ujednastajniące piętno,

^adnych cech charakterystycznych, nic, coby było legitymacyą górnie prze­

żytej przeszłości.

. Aż oto w perspektywie ulicy Tum­

skiej zabłysły białe absydy i baroko­

we wieże gnieźnieńskiej katedry! Tu tuli się „stare" Gniezno, którego ma­

lownicze, piętrowe domki nie sięgają zresztą pamięcią głębiej, jak w wiek—

osiemnasty. Starożytna katedra, nisz­

czona i przekształcana wiele razy, jest w dzisiejszej swej postaci przeważnie również dziełem tej epoki. Lecz ona

przerażająca spowiedź ojca Medarda wpolskiem tłomaczeniu pozostawia wie­

le do życzenia. Dzieła mistrzów win­

ny być tłomaczone przez pierwszorzęd­

nych stylistów, których przecież ma­

my. Wreszcie, że korektor Biblio/eki D ziel Wyborowych źle czyni, zosta­

wiając w przedmowie p. Otto Germa- na błędy. Mianowicie, zamiast „Panna de Scuderi" wydrukowano (tytuł!)

„Panna Sindery. W. Grubiński.

jedna wstrząsa i rozmarza, podnieca i przypomina. Dokoła niej tylko snu- ją się mary wieków.

Jesteśmy tu na „wzgórzu Lecha".

Ożywiona wyobraźnia odtwarza sobie kształty pogańskiego chramu bo­

gini Niji, której posągi strącono ztąd w nurty opływającego wzgórze „świę­

tego jeziora". Od niepamięci wyschły jego fale... Na miejscu ich kwieci się zielona, zamiejska dolina. Na gruzach słowiańskiej gontyny stanęła Mieczy- sławowa katedra. I z niej, w ciągu zmian tysiącletnich, zostały tylko śla­

dy. Lecz jakże silnie mówią! Wszy­

stko inne, nawet wspaniały jeszcze, mimo szwedzkiego rabunku, skarbiec katedralny, zdają się przesłaniać sobą niewidzialne, ale tu, pod stopami na- szemi, w podziemiu spoczywające trum­

ny Dąbrówki i Judyty, i sławne spi­

żowe podwoje Krzywoustego, i góru­

jąca ponad całą nawą kościelną sre­

brna trumna z prochami apostoła Polski.

Cała katedra zalana ludem gnieź­

nieńskim. Jego stara pobożność i je­

go niewolniczy ból wylewają się w od­

wiecznej, błagalnej pieśni, która wyso­

ko bije o strop świątyni. A potem, u grobu św. Wojciecha, wśród ciszy ogólnej, zrywa się chóralny śpiew księ­

ży, posępny, twardy, uroczysty.

To Bogarodzica!

* **

Chociaż opanowane przez nie­

miecką radę miejską, jest Gniezno je- dnem z bardziej polskich miast w Księ­

stwie. Na tysiąc żydów i pięć razy tyle niemców liczy 15.000 polskiej lu­

dności. Korzystniej jeszcze przedsta­

wi się ten stosunek, gdy uwzględni się, że trzecia część mieszkańców nie­

mieckich składa się z ruchomego ży-

G niezno. U lica Tum ska z w idokiem na ty ły ka te dry. Sem inaryum du chow ne w Gnieźnie.

Rok V Ni 49 z dnia 3 grudnia 1910 roku. 7

Cytaty

Powiązane dokumenty

leżycie całego tego ruchu, ogranicza się wciąż jeszcze do niejasnych ogól­. ników, sądów, trafnych raczej przez intuicyę jakąś, lecz nie opierających się

sa niemiecka nie ukrywa nawet ostat- niemi czasy lamentu nad wewnętrzne- mi niedomaganiami instytucyi, która miała być wielkiem dziełem, a okazała się wprost

Zawsze więcej zyska od rodziców syn, co jest przy nich, niż ten, którego życie usuwa się z pod ich bezpośredniej obserwacyi.. Otóż wszelka wielka organi- zacya

Pominąwszy to, że żyje on z gwałtu i cudzej krzywdy, każdy krok jego jest otoczony opieką państwa, na wszystko, czem może się wykazać, złożyły się i

zmem, złagodzonym przez głupotę, przyznaje się, że stary AUenstein był w jej życiu tylko epizodem bez na­.. stępstw,, ojcem zaś Jakóba jest lekarz domu, ten

dzi w Galicyi i niedawny namiestnik tego kraju, wybitny znawca sztuki, autor kilku ciekawych książek z tej dziedziny, przystępny, uczynny, zawsze pierwszy tam,

naście miesięcy w roku z jednakową łatwością; żaden inny nie daje ciału tyle giętkości, nie pobudza obiegu krwi z taką równomiernością; żaden inny nie

dowej, a przez założenie labora- toryum dla eugeniki narodowej przy uniwersytecie londyńskim stał się pionierem.&#34; „Powtóre, co mi się wydaje koniecznem, to