42. Warszawa, d. 18 Października 1885 r. T o m IV .
A d re s IReciaiłsicyi: P o d w a le ISTr 2.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie:
rocznie rs.
8kw artalnie „
2Z
przesyłką pocztową:rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata
i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny
stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, B. Rejchm an,
mag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.
„W szechśw iat
11przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/z,
za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
Fig.
1Jo d ły pokryte szronem
6 5 8 W S Z E C H Ś W IA T . N r 42.
OBJAWY METEOROLOGICZNE
M SZOTGffl BROCKENU
przez
s . k : .
B rockcn — Ł y sa g óra podań niem iec
kich— stanow i szczyt najw yżej w yniesiony lesistego pasm a H a rzu . Zbita ta masa gór, słynna ze sw ych kopalń, wznosi się śród rów nin Niem iec południow ych, n a granicy południow ej daw nego królestw a H a n o w e r
skiego; odgraniczona od północy lin iją p ro stą., obejm uje ku południow i przestrzeń pół- cliptyczną, której długość w k ie ru n k u od wschodu ku zachodowi wynosi 90, a sze
rokość najw iększa 30 km .
P o nad całym tym obszarem falistym , po
rzniętym licznem idolinam i, stro jn y m w zam - lsi i zw aliska, góruje szczyt B rockenu, wzniesiony na 1141 m nad poziom m orza;
w zbija się on wysoko nad okalające go są
siednie m iasteczka, Q ued lin b u rg na wysoko
ści 141 m, G oslar 257 m, W ernigerode 235 m, N ordhausen 182 m, Sangershausen 217 m. B udow a g ru n tu przedstaw ia z n a czną rozmaitość, w ystępują tu bowiem for- macyje różnych epok gieologicznych, od g ra n itu i skał krystalicznych aż do po k la- dow osadowych okresów nowych.
Spow odu odosobnienia swego śród rozle
głych rów nin, wystawione na pierw sze po
ciski w ilgotnych w iatrów m orza P ó łnocne
go, pasmo H a rz u p rzedstaw ia uderzające I objaw y m eteorologiczne; one to zapew ne da
ły początek fantastycznym legendom ludo
wym, które posłużyły G oethem u za m atery- j a ł do słynnej sceny nocy W alp urgów w Fauście. N a szczycie B rockenu średnia tem p eratu ra roczna nie przechodzi
2°,4, wynosi zatem tyleż, co tem p eratu ra w yspy Trom soe, pod 70° szerokości, na k rańcu pół
nocnym E uropy; zanotow ane dotąd skrajne tem peratury lata i zimy, w ynoszą + 27°,7 i —28°. P rzy m ro zek ostatni w ystępuje śre
dnio w końcu M aja, pierw szy około 5— 10 P aździernika; w ro ku 1840 je d n a k m rozy
n a górze m iały miejsce 25 C zerw ca i
2 2W rześnia, tak, że owego roku 89 dni tylko wolnych było od m rozu, gdy pospolicie okres ten obejm uje cztery pełne miesiące.
W Styczniu roku 1838 term om etr w ciągu 18 dni nie wznosił się wyżej — 19°, zw ykle je d n a k silne m rozy nie trw a ją dłużej, aniże
li w rów ninie otaczającej.
K ażdego praw ie ra n k a szczyt B rockenu p o k ry ty je s t m głą, a dnie zupełnie pogodne są tam bardzo rzadkie, zwłaszcza podczas jesien i i zimy; często też w ierzchołek góry w ystępuje ponad gęste mgły, zakryw ające niższe stoki, a zdarza się nieraz, że człowiek zw ykłego w zrostu sięga głową ponad chm u
ry, k tó re otaczają niższą część jeg o ciała.
W takich to w arunkach ukazuje się cza
sami słynne „w idm o B rockenu“, w idzialne przy wschodzie lnb zachodzie słońca. C za
rodziejski ten obraz jest wszakże zjaw iskiem dość rządkiem , a lubo często opisywany, po
dobnie j a k „fata m organa“ sycylijska, zdaje się unikać badaczy naukow ych. W idm o B rockenu, które zresztą i n a innych wystę
pu je górach, wym aga nieba pogodnego, gę
stej pow łoki piętrzących się chm ur u stóp w idza, stojącego na szczycie góry, a słońca poza jeg o plecami; w tedy na pow ierzchni m gły rysuje się sylw etka obserw atora, j a k by wychodząca z osłony chm ur, postaci czę
sto olbrzym iej. F an tastyczny ten obraz je s t poprostu cieniem^ k tó ry obserw ator rzuca na w arstw ę chm ur, oświetloną przez słońce niew iele nad poziom wzniesione; przedm io
ty otaczające ry sują się w wym iarach rów nież potężnych. Pow iększanie to zarysów cienia jest następstw em złudzenia, jak iem u ulega oko, gdy nie znajdując dostatecznego kresu w idzenia na chw iejnej i niewyraźnej powłoce mgły, k tó ra stanow i tu ścianę przyjm u jącą ów cicń, usuw a go mimowoli dalej i tem samem nadaje mu w ym iary o wiele większe, aniżeli przysługują mu is
totnie. Złudzenie podobne zachodzi i w wie
lu innych razach, gdy odległości przedm io
tu oceniać nie możemy. W idm o B rockenu p rzedstaw ia się niekiedy otoczone aureolą, złożoną z pierścieni barw nych, otaczających jeg o głowę; pierścienie te są objawem ugi
nania światła, wywołanem przez drobne
cząstki m gły, otaczające widza. Podobne
pierścienie i z podobnej przyczyny wystę
N r 42.
W SZ E C H ŚW IA T .659 pują, gdy przez szkło osypane nasieniem
widłakowem spoglądam y na płom ień świecy.
W łaściwości m eteorologiczne B rockenu cechują się przedew szystkiem nadm ierną obfitością wilgoci, sprow adzaną przez w ia
try zachodnie, k tó ra pow oduje tam obfite opady pary wodnej, w postaci deszczu lub śniegu, rosy lub szronu. O bserw acyje do
kładne ilości wody spadłej z deszczem, da
tują od r. 1856; śnieg wszakże i szron wy
w ołują także znaczną ilość wody, co do któ
rej niem a dotąd danych pew nych. Szron zwłaszcza w ystępuje tam w ilościach p ra wdziw ie nadm iernych, d ru ty telegraficzne zryw ają się często pod jeg o ciężarem, a pod
trzym ujące j e słupy pokryte nim, dochodzą m etra i więcćj grubości. Opisy te możnaby uważać za bajki przesadne, wiarogodność wszakże tych opisów potw ierdzają załączo
ne tu rysunki, k tóre przytaczam y za pismem francuskiem N aturę, dokonane w edług fo- tografij, zdjętych w Listopadzie r. z. przez d ra Assm anna, dyrek to ra służby m eteorolo
gicznej w M agdeburgu, znanego i sumien
nego badacza; rcdakcyja tego pisma uzy
skała j e za pośrednictw em p. K aro la G rad, który przytem podał opis swój wycieczki na szczyt B rockenu.
P o k ry ty szronem, mówi p. G rad, k ra jo braz B rockenu, przedstaw ia w ejrzenie fan
tastyczne, zwłaszcza przy blasku słonecz
nym, gdy prom ienie św iatła uderzają niezli
czone ścianki drobnych kryształów . W szy
stkie prze
.1mioty, wystawione na działanie
w iatru , pokryw ają się drobniutkiem i krysz
tałam i i igiełkam i, któro ustawicznie wy
dłużają się w kierunku przeciw nym wia
trow i. Gałęzie drzew uginają się pod tym ciężarem; pod wpływem prom ieni słonecz
nych w arstw y górne zwolna tają, woda j e dnak, spływ ająca wzdłuż gałązek, skoro do
staje się do miejsc ocienionych,m arznie zno
w u i opadające krople wiążą się znów w b ry ły lodowe. W ten sposób pokłady szronu narastają w w arstw y coraz potężniejsze.
G dy wpływ ten kolejny słońca i mrozu trw a
Fig.
2. Stup telegraficzny p o k ry ty szronem.
660
wszechsw iat. N r 42.
przez czas dostatecznie długi, ilość szronu j i lodu i w zrasta ta k dalece, że w ierzchołki jo d e ł przekształcają się zupełnie; gdy m ia
nowicie osad szronu dokonyw a się je d n o stajnie, gałęzie sp ajają się tym cem entem lo
dowym i tw orzą jed n o lite bry ły łukow ate.
W G ru d n iu r. z. d r A ssm ann znalazł d ru t telegraficzny w w ielu m iejscach zerw any, a tam gdzie zdołał się on oprzeć naciskow i, p rzedstaw iał g irlan d ę białą, połyskującą w prom ieniach słońca, o średnicy
2 0do 25 cm. N a długości jednego m etra d ru t dźw igał 16 kg lodu, co na długość p rz y p a dającą m iędzy dw u słupam i czyni 570 kg.
S łupy te przekształcone były w kolum ny, k tórych grubość tuż ponad ziem ią w ynosiła 50 do 60 cm, w wyższych zaś częściach k u szczytom słupów , w zrastała coraz więciy, tak, że w m iejscach uczepienia dru tó w do
chodziła dw u m etrów . D r A ssm ann zn a jd o w ał naw et słupy o grubości 2,9 m; izolatory zaś na słupach, p o k ry te szronem , w ydaw ały się olbrzym iem i grzybam i (fig. 2). L asy j o dłowe, osnute szronem, p rz y b ie rają form y fantastyczne, w k tó ry c h , podobnie j a k w chm urach, w yobraźnia w yróżniać może w szelkie postaci m ożliw e (fig.
1). G dy chm ury B rockenu bardzo są gęste, osad szronu, tw orzący się w ciągu doby, p rze
chodzi 50 cm.
W L istopadzie i G ru d n iu r. z. d r A s
sm ann przeprow adził szereg ciekaw ych ba
dań m ikroskopow ych n ad k ropelkam i chm ur.
O d pew nego m ianow icie czasu teo ry ja d a
w na Saussurea, w edług której m g ła m a się składać z pęcherzyków , stanow iących j a k by d robniutkie bańki m ydlane, silnie za
chw ianą została, a większość m eteorologów elem entarne te cząsteczki m gły i chm ur uw aża za kropelki, badania p. A ssm anna, [ o k tórych tu mówim y, pogląd ten potw ier
dzają. U staw ił on m ikroskop na skale, śród w arstw y chm ur, przebiegające w tedy i kropelki m gły p ad a ły obficie na p ły tk ę
1szklaną m ikroskopu i p rzy pow iększeniu dw ustokrotnem , oraz p rzy stosownem oświe
tleniu, można było k o n tu ry i w ym iary k ro pelek dokładnie oznaczać. Średnica ich w ynosiła od 0,0059 m m do 0,035 m m , w w arstw ach gęstszych przew ażają wogóle kropelki większe.
Co do kw estyi pęcherzyków , to p. A s
sm ann nie zdołał dopatrzyć ich ani śladu.
G dy na przedm iot płaski pada pęcherz wo
dny, bańka m ydlana np. i pęka na nim , to pow stająca stąd woda grom adzi się w p o staci pierścienia, przestrzeń zaś środkow a pozostaje przez wodę niezajęta. T u w szak
że bez w yjątku uk azyw ały się krople, k tó re na szkiełku tw orzyły odcinki kuliste, grubiejące od brzegów k u śrdkowi. S to
sunek wysokości do średnicy wynosił oko
ło
1:
1 0.
W końcu G ru dn ia d r A ssm ann m iał spo
sobność badać pod m ikroskopem rozw ija
nie się szronu; w tym celu na tafelce szkla- nój pod m ikroskopem um ieścił włos, koło którego zatrzym yw ały się i m arzły k ro pelki m gły. T em p e ratu ra wynosiła— 10°C, pomimo to krop elk i te były w stanie cie
kłym , pom iędzy niem i nie u kazał się ani jed en kry ształek lodowy, ani je d e n p łatek śnieżny; krop elki je d n e u latn iały się pod m ikroskopem , inne k rzep ły w b ry łkę lodo
wą, przezroczystą, zachow ując kulistą swą postać; tw orzyły one w arstw ę szronu, n a
ra sta ją cą wciąż w kieru n k u przeciw nym w iatrow i. P rzy ro st ten odbyw ał się stale, w k ie ru n k u podłużnym , pow staw ały igieł
k i lodowe, bez żadnych zgoła rozgałęzień bo czr^ch .
U d erzający szczegół tych obserwacyj sta
nowi dostrzeżenie, że cząsteczki chm ur są jeszcze w tem peraturze—
1 0° zupełnie płyn
ne i szybko się ulatniają; przyjm ow ano do
tąd pospolicie, że w tem p eraturze tak ni
skiej, chm ury złożone są ju ż wyłącznie z igiełek lodowych.
ODDYCHANIE ROŚLIN
napisał 3F. S o s a o - w s k i .
(Dokończenie).
D ośw iadczenia M ajera i W olkow a, R y-
szawiego, D eh erain a i M oissona stw ierdziły
najzupełniej, że spraw a oddychania je s t
w ścisłej zależności od wysokości tem pera-
N r 42.
W S Z E C H Ś W IA T .661 tury. U czeni ci dowiedli zarów no dla k ieł
kujących nasion, ja k i dla liści i innych czę
ści roślin, że przy podwyższaniu tem peratu
ry w granicach od 16°—35,6° R. w zrasta także energija oddychania i to praw ie w prostym stosunku. P rz y wyższych zaś lub niższych tem peraturach stosunku tego zauważyć nie można. Na zasadzie faktu te
go pp. D eherain i Moisson starali się w ytłu
maczyć, dlaczego to ogrodnicy północnych krajów , a naw et i każdy w dom u utrzym u
ją c y rośliny, sta ra się przykryw ać osobliwie młode, rozw ijające się roślinki szklanemi kloszami lub też szybami (w oranżeryjach i inspektach). W danym razie pow iadają oni, my tylko chronim y roślinę od nagłych i raptow nych zm ian tem peratury, a naw et podwyższamy j ą do pewnego stopnia,— po
nieważ zaś w tedy w rasta także i energija oddychania—procesu koniecznego i niezbę
dnego dla norm alnego rozw oju rośliny, więc też osiągam y cel przez nas pożądany.
Ci sami badacze, a także Godlew ski (p ra- ca jego „S tu d y ja nad oddychaniem roślin“
1881 r. w oddzielnej odbitce) i D etm er ba
dali zależność m iędzy oddychaniem i rozw o
je m roślinki i zauważyli, że chociaż pewien stosunek istnieje, je d n a k zależności odnaleść tu nie można. Dwie krzywe, w zrostu i od
dychania, zbudow ane (dla pszenicy) przez Mej era, a także, przez Ryszawiego, chociaż m iały jednakow e w ypukłości i zaklęśnięcia, je d n a k nie były równoległem i. M aximum oddychania zawsze następuje w kilka dni później aniżeli maximum przyrostu. Do cie
kaw ych rezultatów w danym razie doszedł W ieler („P race Tubingeńskie“ a rty k u ł jeg o o wpływie zmniejszonego ciśnienia tlenu ').
O bserw ując zachow anie się roślin w rozrze- dzonem pow ietrzu a raczej w atmosferze, k tóra zaw ierała tlen u mniej niż norm alna, doszedł do przekonania, że rozwój roślinki dosięga swego m axim um nie p rzy norm al- nem atmosferycznem ciśnieniu tlenu, nie w zwykłem, ja k b y się zdawało, powietrzu, lecz przy ciśnieniu jego mniejszem niż nor
malne. B adania swoje W ieler tak ściśle
') Die Beeinflussung des W achsens dnrch vermin- d erte P artialpreaaung des Sauerstoffs.
prow adził, że zdołał naw et określić dla w ie
lu gatunków granicę ciśnienia, lub też sto
pień zaw artości tlen u w pow ietrzu, przy którym rozwój roślinki staje się m aksym al
nym. W tym fakcie widzi on przyczynę, dla której rośliny skry tok wiato we, znajd u jące się na w ysokich szczytach A lp, A n dów i innych wysokich gór, rozw ijają się bardzo dobrze i dochodzą bardzo znacznych rozm iarów , pomimo a naw et w łaśnie d late
go, pow iada ów uczony, że tam atm osfera je st rzadsza, a więc parcy jaln e ciśnienie
tlenu mniejsze.
Co do w pływ u św iatła na energij a oddy
chania można powiedzieć bardzo niewiele, w każdym je d n a k razie trzeba zwrócić uw a
gę na tę okoliczność, ja k ie znaczenie ma światło wogóle d la życia roślin. W iem y ju ż z poprzednio podanych wiadomości, że tylko p rzy działaniu św iatła w roślinach, lepiej mówiąc, w zielonych ich częściach, ma miejsce wym iana gazów, zupełnie prze
ciwna procesowi oddychania, mianowicie proces przysw ajania, podczas którego rośli-
| ny roskładają C 0
3przysw ajając węgiel i w ydzielając w olny tlen. P roces ten ma na celu pochłanianie C, k tó ry służy rośli
nom do tw orzenia organicznej m ateryi, zu
żywanej po części przy oddychaniu, a także i na budowę nowych tkanek rozwijającej się rośliny. Jeżeli więc obserw ujem y czę
ści rośliny, które nie m ają tak zwanej zapa
sowej m ateryi organicznej, inaczej— części, dla k tórych proces przysw ajania je s t nie
zbędnym, wtedy i działanie św iatła okaże się koniecznem i będzie ono wpływać w pe
wnej mierze na energij ą oddychania, gdyż zużywa się tutaj poczęści owa m ateryja o r
ganiczna, k tó rą w ytw arza proces przysw a
ja n ia . Nie tak jed n ak rzecz się będzie przedstaw iać, jeżeli spróbujem y badać czę
ści roślinne, obfitujące w zapasow y mate- ry ja ł, np. n a s i o n a . T u proces asymilacyi a więc i działanie św iatła nie je s t konie
cznem i nie może w pływ u wywierać. W szy
stkie te je d n a k przypuszczenia są czysto te
oretycznej n atu ry i chociaż co do kiełkują
cych roślin sprawdzone, co do liści i wogóle zielonych części nie mają jeszcze żadnych gruntow nych podstaw. Jed ni botanicy tw ie r
dzą, że energija oddychania w ciemności
zmniejsza się, inni znowu, j a k prof. Rysza-
w s z e c h ś w i a t.
N r 42.
wi (wyżej cytow ana p raca jeg o ) pow iada, że je s t ona jednakow ą. N iew dając się tu taj w rozbiór tych zdań, gdyż zam ało m ają one dośw iadczalnych danych, przejdźm y le
piej do kw estyi bardzo w ażnej, szczególniej w celu zbadania procesu oddychania i jeg o znaczenia. K w esty ją tą je s t stosunek po
chłanianego tle n u do wydzielanego d w u tlen k u węgla, 0 / C 0 2, przy oddychaniu.
Zaczynając od Saussurea („Recherches chim iques su r la vegetatien“ ), kw esty ją tą zajm ow ali się praw ie wszyscy badacze w dziedzinie fizyjologii roślin, je d n a k n a j
dokładniej opracow ał j ą G odlew ski (S tu d y - j a nad oddychaniem roślin, 1881 r.), szcze
gólniej co do kiełk ujących nasion.
K w estyją tę ro spatrzym y oddzielnie dla zielonych części i dla k iełkujących nasion (oleistych i skrobiow ych).
Co do stosunku 0 / C 0
2zielonych części roślin, to kw estyją ta bardzo m ało została opracow aną. P rac e przew ażnie D e h erain a i Moissona, k tó re nie odznaczają się copra- wda pożądaną dokładnością, nie m ogą być ostatniem słowem w danym razie, p rzy p u sz
czać je d n a k należy, że oddychanie w zielo
nych częściach roślin trw a ciągle, n ieustan
nie, je ż e li zaś p rzy działaniu św iatła trudno go spostrzedz, nie można go pochw ycić, to tylko dla tego, że jednocześnie odbyw a się dru g i proces przysw ajania, k tó ry m askuje pierw szy, ponieważ je s t silniejszym od nie
go; to naw et je st głów ną przyczyną faktu, dlaczego do dziś bardzo mało i skąpych ma
m y danych wogóle co do oddychania zielo
nych części roślin. Co dotyczy je d n a k s to sunku 0 / C 0
3p rzy oddychaniu k iełk u ją
cych nasion, to dokładność badań w tej kw e
styi je st bardzo wielką, szczególniej, j a k to ju ż wyżej wspomnieliśmy, w pracy G odlew
skiego. P rze d te m je d n a k , nim przejdziem y do doświadczeń tego badacza, musimy parę słów powiedzieć o składzie chem icznym na
sion. P om iędzy składow em i częściami na
sion na pierw szem m iejscu zarów no pod względem znaczenia, jak o też i ilości stoją ciała białkow e, k tóre zn a jd u ją się tam w kształcie ziarnek A leurona, następnie idą z jednój strony tłuszcze, z drugiej znow u wodany w ęgla, przew ażnie zaś skrobia, przyczcm pierw sze daleko 'więcej są rospo- wszechnione, niż druga. ' o
Nasiona, które obok białkow ych części zaw ierają tłuszcze, noszą nazw ę nasion olei
stych, zaś nasionam i skrobiowem i nazyw a
my takie, które obok białkow ych części m a
j ą jeszcze w odany węgla. M ateryjałem oddechowym t. j. m ateryj ałem, k tó ry dla rozłożenia się potrzebuje tlenu (O), pochła
nianego przy oddychaniu, są w pierw szym razie tłuszcze (przeważnie trzyoleina C
57I I
, 04O 0) w d rugim zaś skrobia (C
0H
10Os).
Stosunek C 0 2/ 0 u nasion oleistych.
J a k wiadomo w nasionach tych za m ate
ryj ał oddechowy służą tłuszcze, związki n ad zwyczaj ubogie w tlen, w skutek czego po
trze b u ją one dńżych ilości owego gazu do utlenienia nietylko swego C (węgla) na C 0
2ale także wodoru, H , na H
20 , wodę. Ju ż z tego naw et wynika, że nasiona oleiste w ię
cej pochłaniają tlenu, aniżeli w ydzielają C 0
2t. j. C 0
2/ 0 < 1 . Nie tak prosto je d n a k rzecz się przedstaw ia w istocie. Znaczenie tlen u i jego ro la daleko bardziej je st złożo
ną. D ośw iadczenia Sachsa np. dowiodły, że w m łodych ' kiełkujących roślinkach ilość tłuszczów ciągle się zm niejsza, a natom iast pow stają wodany węgla, poniew aż zaś zw ią
zki te bogatsze są w tlen, aniżeli tłuszcze, zatem pew na ilość tlen u pochłanianego pod
czas oddychania musi się zużyw ać i na tę reakcyją. Na tem jedn ak, pow iada G odlew ski, jeszcze nie koniec. Tw orzące się wo
dany węgla w późniejszem stadyjum ro z
woju same zaczynają się utleniać, roskładać, służąc ja k b y za m atery jał oddechowy, przy - czem n atu raln ie znowu pew na ilość tlenu zużyw ać się musi. (W szystkie te wnioski Godlew skiego op arte są n a w ielu bardzo dośw iadczalnych dany cli D etm era, k tóry analizow ał kiełkujące nasiona w rozm aitych stadyjach ich rozw oju i rzeczywiście zn a j
dow ał stosowne ilości tlenu, tłuszczów i wo
danów węgla). N a zasadzie tych danych, G odlew ski odróżnia trzy stad yja w rozw oju nasion oleistych.
1) S tadyjum pęcznienia, mniej więcej trw a dwie doby, stosunek COjj/O rów na się
1(co stw ierdza doświadczeniami). T łum aczy on zjaw isko to tem, że tłuszcze jeszcze nie za
czynają się roskładać, ak t oddychania odby
w a się n a rachunek innych jak ich ś związ
ków, podobnych w składzie do wodanów
węgla.
2) G dy nasiona zaczynają, kiełkować, mia
nowicie wypuszczać korzonek, zaraz stosu
nek C 0 2/ 0 staje się < 1 t. j. tlen u pochła
niają więcej stosunkowo, w tedy zaczyna się drugie stadyjum i tłuszcze zaczynają-się u tle
niać. Stosunek C 0 2/ 0 ciągle się zmniejsza i trw a tak mniej więcej przez dni 4—
6.
3) Nareszcie zaczynają działać ja k o ma
teryj ał oddechowy wodany węgla, poczęści utw orzone przedtem , a poczęści jeszcze cią
gle tworzące się, tłuszczów zaś działanie się zmniejsza, w skutek czego ilość pochłaniane
go tlenu także się zm niejsza i stosunek C 0 2/ 0 zaczyna się powiększać i zbiiżać do jedności; nakoniec rzeczywiście do niej pra
wie dochodzi na dziesiąty dzień, ja k to wy
kazuje Godlewski w swojej pracy.
Stosunek C 0 2/ 0 u nasion skrobiowych przedstawia się j a k następuje:
Ponieważ m ateryjalem oddechowym w d a
nym razie je s t m ączka czyli skrobia (ogól
nie wodany węgla), związki dosyć bogate w tlen, w skutek tego stosunek CO^/O p ra wie zawsze pozostaje rów nym
1, co też wi
dzimy z doświadczeń Godlewskiego (np.
nad bobem, Y icia faba, fasolą, Phaseolus).
M ogą i tu być małe różnice, ale w każdym razie, ogólnie biorąc, ilości pochłanianego tlenu i wydzielanego dw utlenku węgla po
zostają równemi.
Jeżeli tak ważną rolę przy oddychaniu odgryw a ak t pochłaniania tlenu, to n atu ra l
nie musi w pływ ać w pewnym stopniu i ilość tego gazu, znajdująca się w otaczającej at
mosferze, inaczej m ów iącparcyjalne ciśnienie tlenu, na energiją oddychania.
K w estyja ta b y ła odaw na badana przez Saussurea, potem Boehm a i B erta, dalćj B oro
dina. W każdym je d n a k razie i w tym wy
padku pierwszeństwo trzeba oddać pracom Ryszaw iego, a bardziej jeszcze Godlewskie
go, k tó ry w szechstronnie zbadał zajm ującą nas kw estyja. P rac a jego m a jeszcze i to doniosłe znaczenie, że pozw ala, w edług nas, pogodzić i uporządkow ać dość różne, a na
wet zupełnie przeciw ne nieraz zdania wyżej wspom nianych badaczy co do zachowania się roślin pod zwiększonein parcyjalnem ci
śnieniem tlenu, a naw et w czystym tlenie.
Zbyt dużo miejsca zajęłoby przytaczanie naj
różnorodniejszych zdań i rezultatów , przy
puszczam więc, że najlepiej będzie ostate-
N r 42. 663 _
czne tylko podać wnioski. Skrobiowe n a
siona, które, j a k wiadomo niepotrzebują zbyt wiele tlenu dla roskładu swego odde
chowego m ateryjału, nie odczują bardzo w pływ u zwiększonego ciśnienia tego gazu i energija oddychania ich będzie praw ie ró
wną w danych i norm alnych w arunkach.
Mówię praw ie rów ną, ponieważ ja k widać z doświadczeń, w pierw szych dniach kiełkow a
nia energija oddychania cokolwiek się zw ię
ksza w czystym tlenie, potem staje się zu
pełnie norm alną, nakoniec w czystym tlenie zm niejsza się i roślinki zaczynają ginąć.
Zupełnie taki sam przebieg zauważyć mo
żna i w nasionach oleistych, tylko że różni
ca w energii oddychania tych nasion w czy
stym tlenie w zw ykłem pow ietrzu będzie większą. W ytłum aczyć to można także ty l
ko przez okoliczność, że m ateryjał ich odde
chowy, tłuszcz, bardzo dużo potrzebuje tle
nu, jeżeli więc w otaczającej atmosferze znajduje się więcej tego gazu, nasienie kieł
kujące (oleiste) pochłania go z szybkością i energija oddychania w zrasta znacznie. J e dnak trw a to nie bardzo długo: po dniach kilku, energija oddychania spada i nakoniec staje się trochę słabszą, aniżeli w norm al
nych w arunkach, t. j . w zwyczajnem powie
trzu. To samo zupełnie stw ierdził p. Jcn - tys (uczeń Godlewskiego, a rty k u ł jeg o „o śróddrobinowem oddychaniu1', Kosmos, rok 1882) co do zmniejszonego parcyjalnegO ci
śnienia tlenu. O kazało się, że zmniejszenie ilości tlenu w atmosferze, otaczającej kieł
kujące nasienie skrobiowe, mniej w pływ a na energiją oddychania, aniżeli gdy bada
my nasiona oleiste.
N akoniec pozostaje nam jed n a bardzo ważna strona w kwestyi oddychania roślin, mianowicie tak zwane m iędzy drobino we (Godlewski) albo śróddrobinow e (Jentys) (intram olekularne) oddychanie.
J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla (zarówno ja k i przy norm alnem oddychaniu) i w stanie takim mogą pozostawać 2—3 dni, nieginąc. Z ja
wisko to jed n ak nie miało objaśnienia, był to fakt, niewielu może naw et znany. Do
piero Boehm (cyt. Jen ty sa „Śróddrobinow e oddychanie1*) stw ierdził najzupełniej wyżej
W SZ E C H ŚW IA T .
opow iedziany proces i nazw ał go w ew nę- trznern oddychaniem (In n ere A thm ung).
W krótce potem, kiedy Pfluger, robiąc do
świadczenia swe nad oddychaniem zw ierząt, zauw ażył, że żaba, zn ajd u jąca się w atm o sferze azotu w przeciągu
1 1godzin, w ydzie
lała także CO* (niepochłaniając n atu raln ie tlenu, gdyż nie było go tu taj), proces ten n azw ał intram olekularnem oddychaniem , term in ten wówczas przeszedł i do fizyjolo- gii roślin dla określenia analogicznego z ja wiska. S róddrobinow e oddychanie stało się kw estyją na czasie, wielu uczonych, zaczęło się nią zajm ować. P a ste u r np. zajęty b a daniam i nad ferm entacyją alkoholow ą, p rz y szedł do przekonania, że ferm entacyja ta, p roduktam i której są dw utlenek w ęgla i al
kohol, odbyw a się w skutek śróddrobinow e- go oddychania g rzy b k a Saccliarom yces ce- revisiae (drożdży) i że organizm ten bez do
stępu tlenu nietylko żyje, ale naw et rośnie i rozm nażać się może. In n i uczeni badając kw estyj ą ferm entacyi do trochę innych do
szli rezultatów , nie będę je d n a k rospisyw ać się o tem, gdyż kw estyj a ta je s t w spółcze
śnie przedm iotem obszernego opracow ania p. J . N atansona w niniejszem piśmie. Nie mogę atoli nie przytoczyć niektórych danych B refelda, dotyczących śróddrobinow ego od
dychania rozm aitych części.
U czony ten zauw ażył, że agrest, porzecz
ki, wiśnie i t. p. pozostając w beztlenow ej atm osferze, w ydzielają C 0
2w przeciągu 4 tygodni; pszenicd, groch i t. d. jeszcze d łu żej bo 5
— 6tygodni, krócej zaś liście i kw ia
ty, przyczem zawsze w ytw arzają one pew ną ilość alkoholu.
F a k t więc istnieje, fakt, że rośliny (a ta k że i niektóre zw ierzęta) m ogą żyć jak iś czas w atm osferze beztlenow ej, przyczem w y
dzielają zawsze C 0
2i w ytw arzają pew ną ilość alkoholu.
K iedy stw ierdzonem zostało istnienie mię- dzydrobinow ego oddychania u roślin, nie
któ rzy uczeni w padli na myśl nowego tłu m aczenia samego procesu oddychania. M ię
dzy innym i W o rtm an (Beziehung z u r in tra- m olecularen und norm alen A htm ung) i P fef- fer sta ra ł się w ytłum aczyć proces oddy
chania zapomocą śróddrobinow ego oddycha
nia. T w ierdzą ci uczeni, że w organizm ie roślinnym głów ną i-olę odgryw a to ostatnie
664 N r 42.
(sróddrobinowe) oddychanie, ono trw a cią
gle, ono je st głównym procesem życiowym, przytem m ateryja organiczna ciągłe się ros
kład a na dw utlenek w ęgla i alkohol, ten zaś ostatni w razie, jeżeli w otoczeniu znajduje się tlen, pochłania go (tlen) i utlenia się d a
lej na C 0
2i H
20 , jednem słowem proces oddychania chcieli oni poczytać za jedno z procesem alkoholowej ferm entacyi. Z d ru giej znow u strony B refeld i Detm er, a ta k że i G odlew ski uważają, że głównym p ro cesem fundam entalnym je s t norm alne tleno
we oddychanie, śróddrobinow e zaś zjaw ia się tylko w w arunkach anorm alnych, j est ono powolnem konaniem Organizmu, życiem su
chotnika, który na śm iertelnem ju ż spoczy
wa łożu. O statecznie więcój danych i a r gum entów je s t po stronie ostatnich. D o tychczas trzeba uważać tlenowe oddychanie za ak t niezbędny i ciągle trw ający dla u trzy m ania rośliny p rzy życiu. W praw dzie p ro ces oddychania nie je st zbyt prostym , nie je stto zw ykła zam iana gazów, lub te ż w u ta r- tem znaczeniu „palenie się organizm u1*.
T len tu odbywa bardzo złożoną drogę, osta
tecznie je d n a k utlenia, jed nem słowem o d dychanie, ja k to jeszcze Godlew ski w sw('j pracy w Kosmosie z roku 1877 powiedział, je s tto utlenianie się części składow ych orga
nizm u. Ze przy tym procesie tlen odgryw a rolę złożoną i że w formie jak ich ś związków pozostaje czasami dość długo, właśnie do
wodem je s t śróddrobinowe oddychanie. G d y
by tlen w dychany odrazu utlen iał części o r
ganiczne na dw utlenek węgla i wodę nie byłoby śróddrobinow ego oddychania; jeżeli zaś ono istnieje, jestto dowodem, że tlen w dychany pozostaje pewien czas w organi
zmie w kształcie jak ich ś związków, które potem mogą się roskładać, dając dw utlenek w ęgla, naw et gdy roślina pozostaje w a t
m osferze beztlenowej.
D ziałanie tlenu, owo utlenianie, albo ina
czej oddychanie, jakeśm y ju ż dawniej po
wiedzieli, je st głównym motorem życiowym organizm ów . P rz y tym procesie uw alnia się energija albo w formie ciepła wewnę
trznego, niezbędnego dla życia organizmu, lub też przejaw ia się w różnych objawach ruchu organizm u.
W iadom ym je s t fakt, że nasiona kiełk u ją
ce w ytw arzają dużo ciepła, tak, że naw et
W S Z E C H Ś W IA T .
N r 42.
W S Z E C H Ś W IA T .665 przy pomocy zw ykłego term om etru podwyż
szenie tem peratu ry zauważyć możemy, jeśli go umieścimy pom iędzy grom adką nasion, np. grochu, zmaczanych, albo skropionych wodą. W ted y także roślinki potrzebują naj
więcej tlenu; ich oddychanie odbywa się bardzo energicznie i właśnie dlatego wy
tw arzają one tyle ciepła.
T ak samo rzecz się przedstaw ia i z ru chem roślin: ostatecznie teraz wszyscy przy
znają, że rośliny odbyw ają pew ne ruchy, że one także m uszą pokonyw ać rozm aite prze
ciwdziałania; korzenie np. rospychają czą
steczki ziemi, szukając pożyw nych dla ro
śliny soków, łodyga pnie się w górę prze- m agając siłę przyciągania ziemi, listki w tę lub ową stronę się pochylają, stosownie do położenia słońca na sklepieniu nieba i mnó
stwo innych przeróżnych ruchów odbyw ają rośliny '). W szystkie te zjaw iska m ają miejsce tylko w tedy, jeżeli odbyw a się pro
ces oddychania, jeżeli roślina pochłania tlen.
W przeciw nym zaś razie, jeżeli np. roślina znajduje się w atmosferze beztlenowej, to chociaż wydziela jak iś czas dw utlenek wę
gla, jed n ak nie okazuje żadnych oznak ży
cia; organizm wtedy nie porusza się, nie ro
śnie wcale, bo b rak tu taj głównego czynni
ka, b rak tlenu, któ ry w stępując w związki ze
8kładowemi częściami organizmu, wy
tw arza energiją, konieczną dla życia ro
śliny.
0 ZADANIACH OBECNYCH
A S T R O N O M I I -
PRZEZ V.
A. Y o u n g a
p r z e ło ż y ł S. K.
Zagadnienia, ja k ie nam słońce s) przed
stawia, m ogłyby same jed n e zatrzym ać przez czas dłuższy, aniżeli mamy dziś do rozporzą-
') Tn m ożna tak że wspomnieć o zjawisku fosfo- rescencj i, t. j. św iecenia niektórych roślinnych or
ganizmów, szczególniej spom iędzy grzybów (Agari- cus oleraceus), o zjawisku, które je st ty lk o św ietlnym przejaw em te j samej energii, uwolnionej przy p ro cesie oddychania.
2) Ob. Słońce przez d ra J. Jędrzejewicza^NYszechś.
1. I str. 593 i nast.
dzenia. M asa słońca, w ym iary jego, ruchy, dobrze są oznaczone i znane; gdy wszakże przechodzim y do kwestyj odnoszących się do jego konstytucyi, do przyczyny i natu ry objaw ów ,zachodzących na jego pow ierzchni, do peryjodyczności plam, do tem peratury jego, do utrzym yw ania się jego ciepła, do
j