• Nie Znaleziono Wyników

42. Warszawa, d. 18 Października 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "42. Warszawa, d. 18 Października 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

42. Warszawa, d. 18 Października 1885 r. T o m IV .

A d re s IReciaiłsicyi: P o d w a le ISTr 2.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie:

rocznie rs.

8

kw artalnie „

2

Z

przesyłką pocztową:

rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata

i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny

stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, B. Rejchm an,

mag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat

11

przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/z,

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

Fig.

1

Jo d ły pokryte szronem

(2)

6 5 8 W S Z E C H Ś W IA T . N r 42.

OBJAWY METEOROLOGICZNE

M SZOTGffl BROCKENU

przez

s . k : .

B rockcn — Ł y sa g óra podań niem iec­

kich— stanow i szczyt najw yżej w yniesiony lesistego pasm a H a rzu . Zbita ta masa gór, słynna ze sw ych kopalń, wznosi się śród rów nin Niem iec południow ych, n a granicy południow ej daw nego królestw a H a n o w e r­

skiego; odgraniczona od północy lin iją p ro ­ stą., obejm uje ku południow i przestrzeń pół- cliptyczną, której długość w k ie ru n k u od wschodu ku zachodowi wynosi 90, a sze­

rokość najw iększa 30 km .

P o nad całym tym obszarem falistym , po­

rzniętym licznem idolinam i, stro jn y m w zam - lsi i zw aliska, góruje szczyt B rockenu, wzniesiony na 1141 m nad poziom m orza;

w zbija się on wysoko nad okalające go są­

siednie m iasteczka, Q ued lin b u rg na wysoko­

ści 141 m, G oslar 257 m, W ernigerode 235 m, N ordhausen 182 m, Sangershausen 217 m. B udow a g ru n tu przedstaw ia z n a ­ czną rozmaitość, w ystępują tu bowiem for- macyje różnych epok gieologicznych, od g ra n itu i skał krystalicznych aż do po k la- dow osadowych okresów nowych.

Spow odu odosobnienia swego śród rozle­

głych rów nin, wystawione na pierw sze po­

ciski w ilgotnych w iatrów m orza P ó łnocne­

go, pasmo H a rz u p rzedstaw ia uderzające I objaw y m eteorologiczne; one to zapew ne da­

ły początek fantastycznym legendom ludo­

wym, które posłużyły G oethem u za m atery- j a ł do słynnej sceny nocy W alp urgów w Fauście. N a szczycie B rockenu średnia tem p eratu ra roczna nie przechodzi

2

°,4, wynosi zatem tyleż, co tem p eratu ra w yspy Trom soe, pod 70° szerokości, na k rańcu pół­

nocnym E uropy; zanotow ane dotąd skrajne tem peratury lata i zimy, w ynoszą + 27°,7 i —28°. P rzy m ro zek ostatni w ystępuje śre­

dnio w końcu M aja, pierw szy około 5— 10 P aździernika; w ro ku 1840 je d n a k m rozy

n a górze m iały miejsce 25 C zerw ca i

2 2

W rześnia, tak, że owego roku 89 dni tylko wolnych było od m rozu, gdy pospolicie okres ten obejm uje cztery pełne miesiące.

W Styczniu roku 1838 term om etr w ciągu 18 dni nie wznosił się wyżej — 19°, zw ykle je d n a k silne m rozy nie trw a ją dłużej, aniże­

li w rów ninie otaczającej.

K ażdego praw ie ra n k a szczyt B rockenu p o k ry ty je s t m głą, a dnie zupełnie pogodne są tam bardzo rzadkie, zwłaszcza podczas jesien i i zimy; często też w ierzchołek góry w ystępuje ponad gęste mgły, zakryw ające niższe stoki, a zdarza się nieraz, że człowiek zw ykłego w zrostu sięga głową ponad chm u­

ry, k tó re otaczają niższą część jeg o ciała.

W takich to w arunkach ukazuje się cza­

sami słynne „w idm o B rockenu“, w idzialne przy wschodzie lnb zachodzie słońca. C za­

rodziejski ten obraz jest wszakże zjaw iskiem dość rządkiem , a lubo często opisywany, po­

dobnie j a k „fata m organa“ sycylijska, zdaje się unikać badaczy naukow ych. W idm o B rockenu, które zresztą i n a innych wystę­

pu je górach, wym aga nieba pogodnego, gę­

stej pow łoki piętrzących się chm ur u stóp w idza, stojącego na szczycie góry, a słońca poza jeg o plecami; w tedy na pow ierzchni m gły rysuje się sylw etka obserw atora, j a k ­ by wychodząca z osłony chm ur, postaci czę­

sto olbrzym iej. F an tastyczny ten obraz je s t poprostu cieniem^ k tó ry obserw ator rzuca na w arstw ę chm ur, oświetloną przez słońce niew iele nad poziom wzniesione; przedm io­

ty otaczające ry sują się w wym iarach rów ­ nież potężnych. Pow iększanie to zarysów cienia jest następstw em złudzenia, jak iem u ulega oko, gdy nie znajdując dostatecznego kresu w idzenia na chw iejnej i niewyraźnej powłoce mgły, k tó ra stanow i tu ścianę przyjm u jącą ów cicń, usuw a go mimowoli dalej i tem samem nadaje mu w ym iary o wiele większe, aniżeli przysługują mu is­

totnie. Złudzenie podobne zachodzi i w wie­

lu innych razach, gdy odległości przedm io­

tu oceniać nie możemy. W idm o B rockenu p rzedstaw ia się niekiedy otoczone aureolą, złożoną z pierścieni barw nych, otaczających jeg o głowę; pierścienie te są objawem ugi­

nania światła, wywołanem przez drobne

cząstki m gły, otaczające widza. Podobne

pierścienie i z podobnej przyczyny wystę­

(3)

N r 42.

W SZ E C H ŚW IA T .

659 pują, gdy przez szkło osypane nasieniem

widłakowem spoglądam y na płom ień świecy.

W łaściwości m eteorologiczne B rockenu cechują się przedew szystkiem nadm ierną obfitością wilgoci, sprow adzaną przez w ia­

try zachodnie, k tó ra pow oduje tam obfite opady pary wodnej, w postaci deszczu lub śniegu, rosy lub szronu. O bserw acyje do­

kładne ilości wody spadłej z deszczem, da­

tują od r. 1856; śnieg wszakże i szron wy­

w ołują także znaczną ilość wody, co do któ­

rej niem a dotąd danych pew nych. Szron zwłaszcza w ystępuje tam w ilościach p ra ­ wdziw ie nadm iernych, d ru ty telegraficzne zryw ają się często pod jeg o ciężarem, a pod­

trzym ujące j e słupy pokryte nim, dochodzą m etra i więcćj grubości. Opisy te możnaby uważać za bajki przesadne, wiarogodność wszakże tych opisów potw ierdzają załączo­

ne tu rysunki, k tóre przytaczam y za pismem francuskiem N aturę, dokonane w edług fo- tografij, zdjętych w Listopadzie r. z. przez d ra Assm anna, dyrek to ra służby m eteorolo­

gicznej w M agdeburgu, znanego i sumien­

nego badacza; rcdakcyja tego pisma uzy­

skała j e za pośrednictw em p. K aro la G rad, który przytem podał opis swój wycieczki na szczyt B rockenu.

P o k ry ty szronem, mówi p. G rad, k ra jo ­ braz B rockenu, przedstaw ia w ejrzenie fan­

tastyczne, zwłaszcza przy blasku słonecz­

nym, gdy prom ienie św iatła uderzają niezli­

czone ścianki drobnych kryształów . W szy­

stkie prze

.1

mioty, wystawione na działanie

w iatru , pokryw ają się drobniutkiem i krysz­

tałam i i igiełkam i, któro ustawicznie wy­

dłużają się w kierunku przeciw nym wia­

trow i. Gałęzie drzew uginają się pod tym ciężarem; pod wpływem prom ieni słonecz­

nych w arstw y górne zwolna tają, woda j e ­ dnak, spływ ająca wzdłuż gałązek, skoro do­

staje się do miejsc ocienionych,m arznie zno­

w u i opadające krople wiążą się znów w b ry ­ ły lodowe. W ten sposób pokłady szronu narastają w w arstw y coraz potężniejsze.

G dy wpływ ten kolejny słońca i mrozu trw a

Fig.

2

. Stup telegraficzny p o k ry ty szronem.

(4)

660

wszechsw iat

. N r 42.

przez czas dostatecznie długi, ilość szronu j i lodu i w zrasta ta k dalece, że w ierzchołki jo d e ł przekształcają się zupełnie; gdy m ia­

nowicie osad szronu dokonyw a się je d n o ­ stajnie, gałęzie sp ajają się tym cem entem lo­

dowym i tw orzą jed n o lite bry ły łukow ate.

W G ru d n iu r. z. d r A ssm ann znalazł d ru t telegraficzny w w ielu m iejscach zerw any, a tam gdzie zdołał się on oprzeć naciskow i, p rzedstaw iał g irlan d ę białą, połyskującą w prom ieniach słońca, o średnicy

2 0

do 25 cm. N a długości jednego m etra d ru t dźw igał 16 kg lodu, co na długość p rz y p a ­ dającą m iędzy dw u słupam i czyni 570 kg.

S łupy te przekształcone były w kolum ny, k tórych grubość tuż ponad ziem ią w ynosiła 50 do 60 cm, w wyższych zaś częściach k u szczytom słupów , w zrastała coraz więciy, tak, że w m iejscach uczepienia dru tó w do­

chodziła dw u m etrów . D r A ssm ann zn a jd o ­ w ał naw et słupy o grubości 2,9 m; izolatory zaś na słupach, p o k ry te szronem , w ydaw ały się olbrzym iem i grzybam i (fig. 2). L asy j o ­ dłowe, osnute szronem, p rz y b ie rają form y fantastyczne, w k tó ry c h , podobnie j a k w chm urach, w yobraźnia w yróżniać może w szelkie postaci m ożliw e (fig.

1

). G dy chm ury B rockenu bardzo są gęste, osad szronu, tw orzący się w ciągu doby, p rze­

chodzi 50 cm.

W L istopadzie i G ru d n iu r. z. d r A s­

sm ann przeprow adził szereg ciekaw ych ba­

dań m ikroskopow ych n ad k ropelkam i chm ur.

O d pew nego m ianow icie czasu teo ry ja d a­

w na Saussurea, w edług której m g ła m a się składać z pęcherzyków , stanow iących j a k ­ by d robniutkie bańki m ydlane, silnie za­

chw ianą została, a większość m eteorologów elem entarne te cząsteczki m gły i chm ur uw aża za kropelki, badania p. A ssm anna, [ o k tórych tu mówim y, pogląd ten potw ier­

dzają. U staw ił on m ikroskop na skale, śród w arstw y chm ur, przebiegające w tedy i kropelki m gły p ad a ły obficie na p ły tk ę

1

szklaną m ikroskopu i p rzy pow iększeniu dw ustokrotnem , oraz p rzy stosownem oświe­

tleniu, można było k o n tu ry i w ym iary k ro ­ pelek dokładnie oznaczać. Średnica ich w ynosiła od 0,0059 m m do 0,035 m m , w w arstw ach gęstszych przew ażają wogóle kropelki większe.

Co do kw estyi pęcherzyków , to p. A s­

sm ann nie zdołał dopatrzyć ich ani śladu.

G dy na przedm iot płaski pada pęcherz wo­

dny, bańka m ydlana np. i pęka na nim , to pow stająca stąd woda grom adzi się w p o ­ staci pierścienia, przestrzeń zaś środkow a pozostaje przez wodę niezajęta. T u w szak­

że bez w yjątku uk azyw ały się krople, k tó ­ re na szkiełku tw orzyły odcinki kuliste, grubiejące od brzegów k u śrdkowi. S to­

sunek wysokości do średnicy wynosił oko­

ło

1

:

1 0

.

W końcu G ru dn ia d r A ssm ann m iał spo­

sobność badać pod m ikroskopem rozw ija­

nie się szronu; w tym celu na tafelce szkla- nój pod m ikroskopem um ieścił włos, koło którego zatrzym yw ały się i m arzły k ro ­ pelki m gły. T em p e ratu ra wynosiła— 10°C, pomimo to krop elk i te były w stanie cie­

kłym , pom iędzy niem i nie u kazał się ani jed en kry ształek lodowy, ani je d e n p łatek śnieżny; krop elki je d n e u latn iały się pod m ikroskopem , inne k rzep ły w b ry łkę lodo­

wą, przezroczystą, zachow ując kulistą swą postać; tw orzyły one w arstw ę szronu, n a­

ra sta ją cą wciąż w kieru n k u przeciw nym w iatrow i. P rzy ro st ten odbyw ał się stale, w k ie ru n k u podłużnym , pow staw ały igieł­

k i lodowe, bez żadnych zgoła rozgałęzień bo czr^ch .

U d erzający szczegół tych obserwacyj sta­

nowi dostrzeżenie, że cząsteczki chm ur są jeszcze w tem peraturze—

1 0

° zupełnie płyn ­

ne i szybko się ulatniają; przyjm ow ano do­

tąd pospolicie, że w tem p eraturze tak ni­

skiej, chm ury złożone są ju ż wyłącznie z igiełek lodowych.

ODDYCHANIE ROŚLIN

napisał 3F. S o s a o - w s k i .

(Dokończenie).

D ośw iadczenia M ajera i W olkow a, R y-

szawiego, D eh erain a i M oissona stw ierdziły

najzupełniej, że spraw a oddychania je s t

w ścisłej zależności od wysokości tem pera-

(5)

N r 42.

W S Z E C H Ś W IA T .

661 tury. U czeni ci dowiedli zarów no dla k ieł­

kujących nasion, ja k i dla liści i innych czę­

ści roślin, że przy podwyższaniu tem peratu­

ry w granicach od 16°—35,6° R. w zrasta także energija oddychania i to praw ie w prostym stosunku. P rz y wyższych zaś lub niższych tem peraturach stosunku tego zauważyć nie można. Na zasadzie faktu te­

go pp. D eherain i Moisson starali się w ytłu­

maczyć, dlaczego to ogrodnicy północnych krajów , a naw et i każdy w dom u utrzym u­

ją c y rośliny, sta ra się przykryw ać osobliwie młode, rozw ijające się roślinki szklanemi kloszami lub też szybami (w oranżeryjach i inspektach). W danym razie pow iadają oni, my tylko chronim y roślinę od nagłych i raptow nych zm ian tem peratury, a naw et podwyższamy j ą do pewnego stopnia,— po­

nieważ zaś w tedy w rasta także i energija oddychania—procesu koniecznego i niezbę­

dnego dla norm alnego rozw oju rośliny, więc też osiągam y cel przez nas pożądany.

Ci sami badacze, a także Godlew ski (p ra- ca jego „S tu d y ja nad oddychaniem roślin“

1881 r. w oddzielnej odbitce) i D etm er ba­

dali zależność m iędzy oddychaniem i rozw o­

je m roślinki i zauważyli, że chociaż pewien stosunek istnieje, je d n a k zależności odnaleść tu nie można. Dwie krzywe, w zrostu i od­

dychania, zbudow ane (dla pszenicy) przez Mej era, a także, przez Ryszawiego, chociaż m iały jednakow e w ypukłości i zaklęśnięcia, je d n a k nie były równoległem i. M aximum oddychania zawsze następuje w kilka dni później aniżeli maximum przyrostu. Do cie­

kaw ych rezultatów w danym razie doszedł W ieler („P race Tubingeńskie“ a rty k u ł jeg o o wpływie zmniejszonego ciśnienia tlenu ').

O bserw ując zachow anie się roślin w rozrze- dzonem pow ietrzu a raczej w atmosferze, k tóra zaw ierała tlen u mniej niż norm alna, doszedł do przekonania, że rozwój roślinki dosięga swego m axim um nie p rzy norm al- nem atmosferycznem ciśnieniu tlenu, nie w zwykłem, ja k b y się zdawało, powietrzu, lecz przy ciśnieniu jego mniejszem niż nor­

malne. B adania swoje W ieler tak ściśle

') Die Beeinflussung des W achsens dnrch vermin- d erte P artialpreaaung des Sauerstoffs.

prow adził, że zdołał naw et określić dla w ie­

lu gatunków granicę ciśnienia, lub też sto­

pień zaw artości tlen u w pow ietrzu, przy którym rozwój roślinki staje się m aksym al­

nym. W tym fakcie widzi on przyczynę, dla której rośliny skry tok wiato we, znajd u ­ jące się na w ysokich szczytach A lp, A n ­ dów i innych wysokich gór, rozw ijają się bardzo dobrze i dochodzą bardzo znacznych rozm iarów , pomimo a naw et w łaśnie d late­

go, pow iada ów uczony, że tam atm osfera je st rzadsza, a więc parcy jaln e ciśnienie

tlenu mniejsze.

Co do w pływ u św iatła na energij a oddy­

chania można powiedzieć bardzo niewiele, w każdym je d n a k razie trzeba zwrócić uw a­

gę na tę okoliczność, ja k ie znaczenie ma światło wogóle d la życia roślin. W iem y ju ż z poprzednio podanych wiadomości, że tylko p rzy działaniu św iatła w roślinach, lepiej mówiąc, w zielonych ich częściach, ma miejsce wym iana gazów, zupełnie prze­

ciwna procesowi oddychania, mianowicie proces przysw ajania, podczas którego rośli-

| ny roskładają C 0

3

przysw ajając węgiel i w ydzielając w olny tlen. P roces ten ma na celu pochłanianie C, k tó ry służy rośli­

nom do tw orzenia organicznej m ateryi, zu­

żywanej po części przy oddychaniu, a także i na budowę nowych tkanek rozwijającej się rośliny. Jeżeli więc obserw ujem y czę­

ści rośliny, które nie m ają tak zwanej zapa­

sowej m ateryi organicznej, inaczej— części, dla k tórych proces przysw ajania je s t nie­

zbędnym, wtedy i działanie św iatła okaże się koniecznem i będzie ono wpływać w pe­

wnej mierze na energij ą oddychania, gdyż zużywa się tutaj poczęści owa m ateryja o r­

ganiczna, k tó rą w ytw arza proces przysw a­

ja n ia . Nie tak jed n ak rzecz się będzie przedstaw iać, jeżeli spróbujem y badać czę­

ści roślinne, obfitujące w zapasow y mate- ry ja ł, np. n a s i o n a . T u proces asymilacyi a więc i działanie św iatła nie je s t konie­

cznem i nie może w pływ u wywierać. W szy­

stkie te je d n a k przypuszczenia są czysto te­

oretycznej n atu ry i chociaż co do kiełkują­

cych roślin sprawdzone, co do liści i wogóle zielonych części nie mają jeszcze żadnych gruntow nych podstaw. Jed ni botanicy tw ie r­

dzą, że energija oddychania w ciemności

zmniejsza się, inni znowu, j a k prof. Rysza-

(6)

w s z e c h ś w i a t.

N r 42.

wi (wyżej cytow ana p raca jeg o ) pow iada, że je s t ona jednakow ą. N iew dając się tu ­ taj w rozbiór tych zdań, gdyż zam ało m ają one dośw iadczalnych danych, przejdźm y le­

piej do kw estyi bardzo w ażnej, szczególniej w celu zbadania procesu oddychania i jeg o znaczenia. K w esty ją tą je s t stosunek po­

chłanianego tle n u do wydzielanego d w u ­ tlen k u węgla, 0 / C 0 2, przy oddychaniu.

Zaczynając od Saussurea („Recherches chim iques su r la vegetatien“ ), kw esty ją tą zajm ow ali się praw ie wszyscy badacze w dziedzinie fizyjologii roślin, je d n a k n a j­

dokładniej opracow ał j ą G odlew ski (S tu d y - j a nad oddychaniem roślin, 1881 r.), szcze­

gólniej co do kiełk ujących nasion.

K w estyją tę ro spatrzym y oddzielnie dla zielonych części i dla k iełkujących nasion (oleistych i skrobiow ych).

Co do stosunku 0 / C 0

2

zielonych części roślin, to kw estyją ta bardzo m ało została opracow aną. P rac e przew ażnie D e h erain a i Moissona, k tó re nie odznaczają się copra- wda pożądaną dokładnością, nie m ogą być ostatniem słowem w danym razie, p rzy p u sz­

czać je d n a k należy, że oddychanie w zielo­

nych częściach roślin trw a ciągle, n ieustan­

nie, je ż e li zaś p rzy działaniu św iatła trudno go spostrzedz, nie można go pochw ycić, to tylko dla tego, że jednocześnie odbyw a się dru g i proces przysw ajania, k tó ry m askuje pierw szy, ponieważ je s t silniejszym od nie­

go; to naw et je st głów ną przyczyną faktu, dlaczego do dziś bardzo mało i skąpych ma­

m y danych wogóle co do oddychania zielo­

nych części roślin. Co dotyczy je d n a k s to ­ sunku 0 / C 0

3

p rzy oddychaniu k iełk u ją­

cych nasion, to dokładność badań w tej kw e­

styi je st bardzo wielką, szczególniej, j a k to ju ż wyżej wspomnieliśmy, w pracy G odlew ­

skiego. P rze d te m je d n a k , nim przejdziem y do doświadczeń tego badacza, musimy parę słów powiedzieć o składzie chem icznym na­

sion. P om iędzy składow em i częściami na­

sion na pierw szem m iejscu zarów no pod względem znaczenia, jak o też i ilości stoją ciała białkow e, k tóre zn a jd u ją się tam w kształcie ziarnek A leurona, następnie idą z jednój strony tłuszcze, z drugiej znow u wodany w ęgla, przew ażnie zaś skrobia, przyczcm pierw sze daleko 'więcej są rospo- wszechnione, niż druga. ' o

Nasiona, które obok białkow ych części zaw ierają tłuszcze, noszą nazw ę nasion olei­

stych, zaś nasionam i skrobiowem i nazyw a­

my takie, które obok białkow ych części m a­

j ą jeszcze w odany węgla. M ateryjałem oddechowym t. j. m ateryj ałem, k tó ry dla rozłożenia się potrzebuje tlenu (O), pochła­

nianego przy oddychaniu, są w pierw szym razie tłuszcze (przeważnie trzyoleina C

57

I I

, 04

O 0) w d rugim zaś skrobia (C

0

H

10

Os).

Stosunek C 0 2/ 0 u nasion oleistych.

J a k wiadomo w nasionach tych za m ate­

ryj ał oddechowy służą tłuszcze, związki n ad ­ zwyczaj ubogie w tlen, w skutek czego po­

trze b u ją one dńżych ilości owego gazu do utlenienia nietylko swego C (węgla) na C 0

2

ale także wodoru, H , na H

2

0 , wodę. Ju ż z tego naw et wynika, że nasiona oleiste w ię­

cej pochłaniają tlenu, aniżeli w ydzielają C 0

2

t. j. C 0

2

/ 0 < 1 . Nie tak prosto je d n a k rzecz się przedstaw ia w istocie. Znaczenie tlen u i jego ro la daleko bardziej je st złożo­

ną. D ośw iadczenia Sachsa np. dowiodły, że w m łodych ' kiełkujących roślinkach ilość tłuszczów ciągle się zm niejsza, a natom iast pow stają wodany węgla, poniew aż zaś zw ią­

zki te bogatsze są w tlen, aniżeli tłuszcze, zatem pew na ilość tlen u pochłanianego pod­

czas oddychania musi się zużyw ać i na tę reakcyją. Na tem jedn ak, pow iada G odlew ­ ski, jeszcze nie koniec. Tw orzące się wo­

dany węgla w późniejszem stadyjum ro z­

woju same zaczynają się utleniać, roskładać, służąc ja k b y za m atery jał oddechowy, przy - czem n atu raln ie znowu pew na ilość tlenu zużyw ać się musi. (W szystkie te wnioski Godlew skiego op arte są n a w ielu bardzo dośw iadczalnych dany cli D etm era, k tóry analizow ał kiełkujące nasiona w rozm aitych stadyjach ich rozw oju i rzeczywiście zn a j­

dow ał stosowne ilości tlenu, tłuszczów i wo­

danów węgla). N a zasadzie tych danych, G odlew ski odróżnia trzy stad yja w rozw oju nasion oleistych.

1) S tadyjum pęcznienia, mniej więcej trw a dwie doby, stosunek COjj/O rów na się

1

(co stw ierdza doświadczeniami). T łum aczy on zjaw isko to tem, że tłuszcze jeszcze nie za­

czynają się roskładać, ak t oddychania odby­

w a się n a rachunek innych jak ich ś związ­

ków, podobnych w składzie do wodanów

węgla.

(7)

2) G dy nasiona zaczynają, kiełkować, mia­

nowicie wypuszczać korzonek, zaraz stosu­

nek C 0 2/ 0 staje się < 1 t. j. tlen u pochła­

niają więcej stosunkowo, w tedy zaczyna się drugie stadyjum i tłuszcze zaczynają-się u tle­

niać. Stosunek C 0 2/ 0 ciągle się zmniejsza i trw a tak mniej więcej przez dni 4—

6

.

3) Nareszcie zaczynają działać ja k o ma­

teryj ał oddechowy wodany węgla, poczęści utw orzone przedtem , a poczęści jeszcze cią­

gle tworzące się, tłuszczów zaś działanie się zmniejsza, w skutek czego ilość pochłaniane­

go tlenu także się zm niejsza i stosunek C 0 2/ 0 zaczyna się powiększać i zbiiżać do jedności; nakoniec rzeczywiście do niej pra­

wie dochodzi na dziesiąty dzień, ja k to wy­

kazuje Godlewski w swojej pracy.

Stosunek C 0 2/ 0 u nasion skrobiowych przedstawia się j a k następuje:

Ponieważ m ateryjalem oddechowym w d a­

nym razie je s t m ączka czyli skrobia (ogól­

nie wodany węgla), związki dosyć bogate w tlen, w skutek tego stosunek CO^/O p ra ­ wie zawsze pozostaje rów nym

1

, co też wi­

dzimy z doświadczeń Godlewskiego (np.

nad bobem, Y icia faba, fasolą, Phaseolus).

M ogą i tu być małe różnice, ale w każdym razie, ogólnie biorąc, ilości pochłanianego tlenu i wydzielanego dw utlenku węgla po­

zostają równemi.

Jeżeli tak ważną rolę przy oddychaniu odgryw a ak t pochłaniania tlenu, to n atu ra l­

nie musi w pływ ać w pewnym stopniu i ilość tego gazu, znajdująca się w otaczającej at­

mosferze, inaczej m ów iącparcyjalne ciśnienie tlenu, na energiją oddychania.

K w estyja ta b y ła odaw na badana przez Saussurea, potem Boehm a i B erta, dalćj B oro­

dina. W każdym je d n a k razie i w tym wy­

padku pierwszeństwo trzeba oddać pracom Ryszaw iego, a bardziej jeszcze Godlewskie­

go, k tó ry w szechstronnie zbadał zajm ującą nas kw estyja. P rac a jego m a jeszcze i to doniosłe znaczenie, że pozw ala, w edług nas, pogodzić i uporządkow ać dość różne, a na­

wet zupełnie przeciw ne nieraz zdania wyżej wspom nianych badaczy co do zachowania się roślin pod zwiększonein parcyjalnem ci­

śnieniem tlenu, a naw et w czystym tlenie.

Zbyt dużo miejsca zajęłoby przytaczanie naj­

różnorodniejszych zdań i rezultatów , przy­

puszczam więc, że najlepiej będzie ostate-

N r 42. 663 _

czne tylko podać wnioski. Skrobiowe n a­

siona, które, j a k wiadomo niepotrzebują zbyt wiele tlenu dla roskładu swego odde­

chowego m ateryjału, nie odczują bardzo w pływ u zwiększonego ciśnienia tego gazu i energija oddychania ich będzie praw ie ró­

wną w danych i norm alnych w arunkach.

Mówię praw ie rów ną, ponieważ ja k widać z doświadczeń, w pierw szych dniach kiełkow a­

nia energija oddychania cokolwiek się zw ię­

ksza w czystym tlenie, potem staje się zu­

pełnie norm alną, nakoniec w czystym tlenie zm niejsza się i roślinki zaczynają ginąć.

Zupełnie taki sam przebieg zauważyć mo­

żna i w nasionach oleistych, tylko że różni­

ca w energii oddychania tych nasion w czy­

stym tlenie w zw ykłem pow ietrzu będzie większą. W ytłum aczyć to można także ty l­

ko przez okoliczność, że m ateryjał ich odde­

chowy, tłuszcz, bardzo dużo potrzebuje tle­

nu, jeżeli więc w otaczającej atmosferze znajduje się więcej tego gazu, nasienie kieł­

kujące (oleiste) pochłania go z szybkością i energija oddychania w zrasta znacznie. J e ­ dnak trw a to nie bardzo długo: po dniach kilku, energija oddychania spada i nakoniec staje się trochę słabszą, aniżeli w norm al­

nych w arunkach, t. j . w zwyczajnem powie­

trzu. To samo zupełnie stw ierdził p. Jcn - tys (uczeń Godlewskiego, a rty k u ł jeg o „o śróddrobinowem oddychaniu1', Kosmos, rok 1882) co do zmniejszonego parcyjalnegO ci­

śnienia tlenu. O kazało się, że zmniejszenie ilości tlenu w atmosferze, otaczającej kieł­

kujące nasienie skrobiowe, mniej w pływ a na energiją oddychania, aniżeli gdy bada­

my nasiona oleiste.

N akoniec pozostaje nam jed n a bardzo ważna strona w kwestyi oddychania roślin, mianowicie tak zwane m iędzy drobino we (Godlewski) albo śróddrobinow e (Jentys) (intram olekularne) oddychanie.

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla (zarówno ja k i przy norm alnem oddychaniu) i w stanie takim mogą pozostawać 2—3 dni, nieginąc. Z ja­

wisko to jed n ak nie miało objaśnienia, był to fakt, niewielu może naw et znany. Do­

piero Boehm (cyt. Jen ty sa „Śróddrobinow e oddychanie1*) stw ierdził najzupełniej wyżej

W SZ E C H ŚW IA T .

(8)

opow iedziany proces i nazw ał go w ew nę- trznern oddychaniem (In n ere A thm ung).

W krótce potem, kiedy Pfluger, robiąc do­

świadczenia swe nad oddychaniem zw ierząt, zauw ażył, że żaba, zn ajd u jąca się w atm o ­ sferze azotu w przeciągu

1 1

godzin, w ydzie­

lała także CO* (niepochłaniając n atu raln ie tlenu, gdyż nie było go tu taj), proces ten n azw ał intram olekularnem oddychaniem , term in ten wówczas przeszedł i do fizyjolo- gii roślin dla określenia analogicznego z ja ­ wiska. S róddrobinow e oddychanie stało się kw estyją na czasie, wielu uczonych, zaczęło się nią zajm ować. P a ste u r np. zajęty b a ­ daniam i nad ferm entacyją alkoholow ą, p rz y ­ szedł do przekonania, że ferm entacyja ta, p roduktam i której są dw utlenek w ęgla i al­

kohol, odbyw a się w skutek śróddrobinow e- go oddychania g rzy b k a Saccliarom yces ce- revisiae (drożdży) i że organizm ten bez do­

stępu tlenu nietylko żyje, ale naw et rośnie i rozm nażać się może. In n i uczeni badając kw estyj ą ferm entacyi do trochę innych do­

szli rezultatów , nie będę je d n a k rospisyw ać się o tem, gdyż kw estyj a ta je s t w spółcze­

śnie przedm iotem obszernego opracow ania p. J . N atansona w niniejszem piśmie. Nie mogę atoli nie przytoczyć niektórych danych B refelda, dotyczących śróddrobinow ego od­

dychania rozm aitych części.

U czony ten zauw ażył, że agrest, porzecz­

ki, wiśnie i t. p. pozostając w beztlenow ej atm osferze, w ydzielają C 0

2

w przeciągu 4 tygodni; pszenicd, groch i t. d. jeszcze d łu ­ żej bo 5

— 6

tygodni, krócej zaś liście i kw ia­

ty, przyczem zawsze w ytw arzają one pew ną ilość alkoholu.

F a k t więc istnieje, fakt, że rośliny (a ta k ­ że i niektóre zw ierzęta) m ogą żyć jak iś czas w atm osferze beztlenow ej, przyczem w y­

dzielają zawsze C 0

2

i w ytw arzają pew ną ilość alkoholu.

K iedy stw ierdzonem zostało istnienie mię- dzydrobinow ego oddychania u roślin, nie­

któ rzy uczeni w padli na myśl nowego tłu ­ m aczenia samego procesu oddychania. M ię­

dzy innym i W o rtm an (Beziehung z u r in tra- m olecularen und norm alen A htm ung) i P fef- fer sta ra ł się w ytłum aczyć proces oddy­

chania zapomocą śróddrobinow ego oddycha­

nia. T w ierdzą ci uczeni, że w organizm ie roślinnym głów ną i-olę odgryw a to ostatnie

664 N r 42.

(sróddrobinowe) oddychanie, ono trw a cią­

gle, ono je st głównym procesem życiowym, przytem m ateryja organiczna ciągłe się ros­

kład a na dw utlenek w ęgla i alkohol, ten zaś ostatni w razie, jeżeli w otoczeniu znajduje się tlen, pochłania go (tlen) i utlenia się d a­

lej na C 0

2

i H

2

0 , jednem słowem proces oddychania chcieli oni poczytać za jedno z procesem alkoholowej ferm entacyi. Z d ru ­ giej znow u strony B refeld i Detm er, a ta k ­ że i G odlew ski uważają, że głównym p ro ­ cesem fundam entalnym je s t norm alne tleno­

we oddychanie, śróddrobinow e zaś zjaw ia się tylko w w arunkach anorm alnych, j est ono powolnem konaniem Organizmu, życiem su­

chotnika, który na śm iertelnem ju ż spoczy­

wa łożu. O statecznie więcój danych i a r ­ gum entów je s t po stronie ostatnich. D o ­ tychczas trzeba uważać tlenowe oddychanie za ak t niezbędny i ciągle trw ający dla u trzy ­ m ania rośliny p rzy życiu. W praw dzie p ro ­ ces oddychania nie je st zbyt prostym , nie je stto zw ykła zam iana gazów, lub te ż w u ta r- tem znaczeniu „palenie się organizm u1*.

T len tu odbywa bardzo złożoną drogę, osta­

tecznie je d n a k utlenia, jed nem słowem o d ­ dychanie, ja k to jeszcze Godlew ski w sw('j pracy w Kosmosie z roku 1877 powiedział, je s tto utlenianie się części składow ych orga­

nizm u. Ze przy tym procesie tlen odgryw a rolę złożoną i że w formie jak ich ś związków pozostaje czasami dość długo, właśnie do­

wodem je s t śróddrobinowe oddychanie. G d y­

by tlen w dychany odrazu utlen iał części o r­

ganiczne na dw utlenek węgla i wodę nie byłoby śróddrobinow ego oddychania; jeżeli zaś ono istnieje, jestto dowodem, że tlen w dychany pozostaje pewien czas w organi­

zmie w kształcie jak ich ś związków, które potem mogą się roskładać, dając dw utlenek w ęgla, naw et gdy roślina pozostaje w a t­

m osferze beztlenowej.

D ziałanie tlenu, owo utlenianie, albo ina­

czej oddychanie, jakeśm y ju ż dawniej po­

wiedzieli, je st głównym motorem życiowym organizm ów . P rz y tym procesie uw alnia się energija albo w formie ciepła wewnę­

trznego, niezbędnego dla życia organizmu, lub też przejaw ia się w różnych objawach ruchu organizm u.

W iadom ym je s t fakt, że nasiona kiełk u ją­

ce w ytw arzają dużo ciepła, tak, że naw et

W S Z E C H Ś W IA T .

(9)

N r 42.

W S Z E C H Ś W IA T .

665 przy pomocy zw ykłego term om etru podwyż­

szenie tem peratu ry zauważyć możemy, jeśli go umieścimy pom iędzy grom adką nasion, np. grochu, zmaczanych, albo skropionych wodą. W ted y także roślinki potrzebują naj­

więcej tlenu; ich oddychanie odbywa się bardzo energicznie i właśnie dlatego wy­

tw arzają one tyle ciepła.

T ak samo rzecz się przedstaw ia i z ru ­ chem roślin: ostatecznie teraz wszyscy przy­

znają, że rośliny odbyw ają pew ne ruchy, że one także m uszą pokonyw ać rozm aite prze­

ciwdziałania; korzenie np. rospychają czą­

steczki ziemi, szukając pożyw nych dla ro­

śliny soków, łodyga pnie się w górę prze- m agając siłę przyciągania ziemi, listki w tę lub ową stronę się pochylają, stosownie do położenia słońca na sklepieniu nieba i mnó­

stwo innych przeróżnych ruchów odbyw ają rośliny '). W szystkie te zjaw iska m ają miejsce tylko w tedy, jeżeli odbyw a się pro­

ces oddychania, jeżeli roślina pochłania tlen.

W przeciw nym zaś razie, jeżeli np. roślina znajduje się w atmosferze beztlenowej, to chociaż wydziela jak iś czas dw utlenek wę­

gla, jed n ak nie okazuje żadnych oznak ży­

cia; organizm wtedy nie porusza się, nie ro­

śnie wcale, bo b rak tu taj głównego czynni­

ka, b rak tlenu, któ ry w stępując w związki ze

8

kładowemi częściami organizmu, wy­

tw arza energiją, konieczną dla życia ro­

śliny.

0 ZADANIACH OBECNYCH

A S T R O N O M I I -

PRZEZ V.

A. Y o u n g a

p r z e ło ż y ł S. K.

Zagadnienia, ja k ie nam słońce s) przed­

stawia, m ogłyby same jed n e zatrzym ać przez czas dłuższy, aniżeli mamy dziś do rozporzą-

') Tn m ożna tak że wspomnieć o zjawisku fosfo- rescencj i, t. j. św iecenia niektórych roślinnych or­

ganizmów, szczególniej spom iędzy grzybów (Agari- cus oleraceus), o zjawisku, które je st ty lk o św ietlnym przejaw em te j samej energii, uwolnionej przy p ro ­ cesie oddychania.

2) Ob. Słońce przez d ra J. Jędrzejewicza^NYszechś.

1. I str. 593 i nast.

dzenia. M asa słońca, w ym iary jego, ruchy, dobrze są oznaczone i znane; gdy wszakże przechodzim y do kwestyj odnoszących się do jego konstytucyi, do przyczyny i natu ry objaw ów ,zachodzących na jego pow ierzchni, do peryjodyczności plam, do tem peratury jego, do utrzym yw ania się jego ciepła, do

j

rozległości jego atm osfery i do n atu ry jeg o korony, napotykam y poglądy wręcz sobie przeciwne.

Trudności tych kwestyj wzm agają się nie­

w ątpliw ie w sposób znaczny, skutkiem ol­

brzymiej różnicy m iędzy w arunkam i, w j a ­ kich istnieje słońce, a w arunkam i, ja k ie urzeczyw istniać możemy w naszych p raco ­ wniach. Staraliśm y się często osiągnąć p o ­ dobieństwo dostateczne, by ustalić pew ien łącznik i dać podstawę naszym przypuszcze­

niom: różnica je d n a k wybija się tak w y ra­

źnie, że rachunki liczebne czyni niebezpie- cznemi, a wnioski ostateczne m ało pew ne­

mi. Możemy dzisiaj tw ierdzić o ognistym stanie słońca, o obecności na niem wodoru i k ilku innych pierw iastków , a to w skutek podobieństw, które odtw arzam y na ziemi;

nie możemy jed n ak zupełnie bespiecznie do oznaczenia tem peratur słonecznych stosować formuł em pirycznych, wyprow adzonych ze zw ykłych doświadczeń (jak np. p raw a Du~

longa i Petita); postępując w ten sposób, przeprow adzam y ekstrapolacyj ą błędną, której nic nie uspraw iedliw ia i która nam daje rezu ltaty zgoła niedokładne.

Co do mnie, jestem zadowolony z ogólnej dokładności teoryi budow y słońca,która je s t powszechnie przyjm ow aną; uw aża ona tę bryłę za kulę olbrzym ią p ar i gazów, o tem ­ p eraturze nadzwyczaj wysokiej, a otoczoną pow łoką obłoków olśniewających, utw orzo­

nych przez zagęszczenie się substancyj n a j­

mniej lotnych w krople i kryształy, odpo­

w iadające deszczowi i śniegowi. Co praw da, hypoteza ta podaw ana jest jeszcze w w ątpli­

wość przez wysokie powagi, które utrzym u­

ją w raz z Kirchhoffem i Zoellnerem, że foto ­ sfera w idzialna utw orzona je s t nietylko z obłoków, ale także ze skorupy skrzepłej lub z oceanu ciekłego, złożonego z m etali O 7 O stopionych. Niektórzy utrzym ują naw et poglądy W . Ilersch la (które przechow ują się w wielu książkach klasycznych), żc m iano­

wicie ją d ro wewnętrzne słońca je s t kulą sta­

(10)

(560

w s z e c h , s W i A t .

N r 42.

łą i naw et m ieszkalną, a pow ierzchnia tylko skrajna je j atm osfery ok ry ta je s t pow łoką prom ieni, utrzym yw anych przez m atę ryją rosproszoną w orbicie tego systemu. P o ­ wiedzieć możemy, że kw estyja konstytucyi słońca nie je s t jeszcze rozjaśnioną.

N adto, n a tu ra i w aru n k i m ateryi sk ład a­

jącej słońce, są nam nieznane. Czy zn a jd u ­ jem y tam żelazo, sod i w odór takie, ja k zna­

my na ziemi, czy też substancyje słoneczne są w odm iennym stanie m olekularnym , k tó ­ rego roskład pierw iastkow y dalej je s t posu­

nięty?

W ja k ik o lw ie k sposób rosp atru jem y teo- ry ją ogólną konstytucyi słońca, niew iele za­

pew ne osób chciałoby utrzym yw ać, że tłu ­ maczenie plam słonecznych je s t zupełnie za­

da walniające. Z najdujem y się tu wciąż wobec zjaw isk, które, jeże li nie są wręcz przeciw ne pojęciom obecnym, nie zn a jd u ją w nich w yjaśnienia łatw ego.

W e d łu g pozorów, ja k ie nam plam y te przedstaw iają, sądzę, że tłum aczenie n a jn a ­ turalniejsze będzie następujące: plam y są to ciem ne szczątki lub drobne odłam ki w y rzu ­ cane z w arstw w ew nętrznych, ja k b y piana z kotła; odłam ki te pływ ające za n u rza ją się częściowo w płom ienie olśniew ające foto­

sfery, k tó re okryw ają ich brzegi, przebiega­

j ą je i otaczają ja k b y zasłonam i błoniastem i, aż do chw ili, kiedy odłam ki te schodzą znów i nikną.

B ardzo m ało podobne są one do otw orów , w ypełnionych param i oziębionemi, w ejrze­

niem swem nie d ają zgoła obrazu cyklonu widzianego z góry. Z drugiej strony widmo ich, w wielkiem rosszczepieniu, przedstaw ia w idok zupełnie szczególny: nie je stto zgoła widmo rozgrzanej skorupy stałej, ale składa się z nieskończonej ilości drobnych linij cie­

m nych, k tóre się niem al dotykają, a które je d n a k , od czasu do czasu, przedstaw iają li- niją jasną, lu b p rzynajm niej przestrzeń szer­

szą, aniżeli zw ykła odległość linij pierw ia­

stkow ych; o ile wiem, dośw iadczenia w p ra­

cowniach naszych nie w ykazały dotąd wi­

dma analogicznego. Zdaje się wszakże, że należy ono do k ategoryi w idm absorpcyj­

nych i, w edług teoryi, w skazuje, że plama jest ciemną w skutek pewnej u tra ty światła, a nie spow odu b ra k u w łasnego swego blasku.

Są to zadania, k tó re w ym agają rozw iązania.

W łaściwości obrotu słońca, a mianowicie, przyspieszenie równikowe stanow ią zaga­

dnienie jed no z najważniejszych. R ozw ią­

zanie jego zależy w części praw dopodobnie od dokładnej znajomości wym iany substan- cyi, k tó ra przechodzi z w nętrza na zew nątrz tej masy płynnej i j ą oziębia. Zaznaczyłem ju ż ten fakt godny uwagi, że toż samo zja­

wisko zachodzi praw dopodobnie i na kuli Jow iszow ej. P lam y jasne, położone w po­

bliżu rów nika planety, dokonyw ają obrót swój o pięć m inut prędzej, aniżeli plam a czerwona, położona o 40° od rów nika. D o­

dać tu zaledwie potrzeba, że astronom , ros- patru jący nasze plam y ziemskie z jakiegoś stanow iska zewnętrznego, z księżyca np., w idziałby w łaśnie objawy w prost przeci­

wne. C hm ury równikowe dokonyw ają obrót swój wolniej, aniżeli chm ury w naszych sze­

rokościach. B urze nasze idą ku wschodo­

wi, gdy pył w ulkaniczny K ra k ato a kieruje się szybko ku zachodowi. Możemy p rzy ­ puszczać, że różnica m iędzy planetam i w ią­

że się z kw estyją, czy ciało, którego prądy atm osferyczne obserwujem y, otrzym uje wię­

cej ciepła, aniżeli wysyła. Jakiem kolw iek będzie praw dziw e wyjaśnienie tej szczegól­

ności ruch u plam słonecznych, pociągnie ono za sobą rozw iązanie wielu innych taje­

mnic i doprow adzi do rosstrzygnięcia sporu m iędzy różnem i hypotezam i.

P eryjodyczność plam słonecznych nasuw a zadania liczne, ważne i zajm ujące, które z jednej strony wiążą się z tajem niczą jej przyczyną, a z drugiej z w pływ em tej pe- /yjodyczności na ziemię i je j mieszkańców.

N ie jestem stronnikiem hypotezy, k tó ra p la­

mom słonecznym przypisuje w ielką wagę i zapytuję się, czy rzekom y w pływ ich na ziem ię m a w artość jakąkolw iek, wyjąwszy co się tyczy m agnetyzm u. P rzy zn ają mi wszyscy, że dowodu dotąd nie dano, a nie łatw o też dowieść pogląelu przeciwnego; są zapew ne fakty i przypuszczenia, które wzy­

w ają do nowych i rozleglej szych poszuki­

wań w tym przedm iocie. B adania te u tru - ełnia okoliczność, zaznaczona przez d ra G oul­

da, żc następstw a peryj ody czności plam

słonecznych, jeżeli istnieją (ja k on u trzy ­

m uje) są praw dopodobnie bardzo różne

w rozm aitych częściach ziemi. W p ływ p ro ­

m ieniowania słonecznego na ziemię doznaje

(11)

N r 42.

w s z e c h ś w i a t .

667 wielkich zmian spowodu w iatrów panują­

cych, które m odyfikują roskład ciepła i de­

szczu na pow ierzchni ziemi, nieoddziały- waj ąc wszakże znacznie na ich w artość bez­

względną. N iektóre okolice są ciepłe i su­

che podczas naj większości plam , gdy tym ­ czasem okolice sąsiednie są przeciw nie zi­

mne i wilgotne.

Jednem z najw ażniejszych i najbardziej naglących zadań astronom ii obserwacyjnej je s t zapew ne obmyślenie przyrządów i me­

tod dosyć czułych, któreby pozw oliły astro­

nomom śledzić szybko i ściśle praw dopodo­

bne zm iany dzienne, a naw et godzinne pro­

m ieniowania słonecznego. P rz y pomocy przyrządów dzisiejszych możnaby otrzymać rezu ltaty poważne z szeregu obserwacyj tro ­ skliwych, prow adzonych w ciągu la t kilku na szczycie jakiej góry, wolnym od deszczu, jeżeli stacyja taka istnieje; byłoby to wszak­

że przedsięwzięcie tru d n e i mozolne, prze­

chodzące znacznie zw ykłe nasze środki.

Do tegoż samego przedm iotu należy zwią­

zek zachodzący m iędzy działalnością na po­

wierzchni słońca a zakłóceniami m agnety- cznemi na ziemi, zw iązek ten je st niezaprze­

czony, ale teoryja nie zdołała go jeszcze wytłum aczyć. B yć może, że przyczyna j e ­ go polega poniekąd na uderzającej przew a­

dze żelaza w spisie m ateryjałów słonecz­

nych; m ożnaby też dla wyjaśnienia tego zw iązku odwołać się do przejścia prom ieni św ietlnych i cieplikow ych przez przestrze­

nie m iędzyplanetarne, opierając się przy tem na teoryi elektro-m agnetycznej światła.

Chrom osfera i w ybuchy przedstaw iają nam zadania zajm ujące. Jedno z najobfi­

tszych tyczy się zjaw isk spektroskopowych, a mianowicie szczególnych różnic, jak ie nam przedstaw ia w ejrzenie linij widmo­

wych, pochodzących z tejże samej substan­

cyi, ja k to znajdujem y i w obserwacyjach naszych pracow ni. Z dw u linij (żelaza np.), położonych w pobliżu je d n a drugiej, jed n a będzie gorąca i św ietna, druga m ętna i cie­

mna; pierw sza będzie skręcona i rosszerzo- na, praw dopodobnie pod gwaltownem dzia­

łaniem p ary żelaza, k tó ra j ą w ytw arza, d ru ­ ga pozostanie prostą i wąską.

Różnice te m ają zapewne źródło istotne;

dotąd nie podano wyjaśnienia dostateczne­

go, pomimo prób licznych i gienijalnych.

P łodna i śm iała hypoteza Lockyera, że w tem peraturze słońca lub gw iazd, m atery- ja ły nasze ziemskie roskładają się na p ier­

wiastki prostsze, w ydaje się niedostateczną i traci gru n t. M ożna wszakże powiedzieć, że pow inna ona być praw dziw ą i dodać na­

wet, że nadejdzie kiedyś dzień, gdy te p ra ­ wdy ustalone zostaną w sposób niew ąt­

pliwy.

Obecnie to tylko powiedzieć możemy, że widmo p ary m etalicznej zależy nietylko od składających j ą pierw iastków chemicznych, ale także i od w arunków fizycznych; tak d a­

lece, że w różnych głębokościach atmosfery słonecznej widmo żelaza przedstaaw iać bę­

dzie linije bardzo różnego blasku w zględne­

go. Może się w ten sposób zdarzyć, żc gdy p ertu rbacy ja jak ako lw iek dotyka masy że­

laza rospaloncgo, te tylko linije zostaną skręcone lub odwrócone, które cechują ten stan szczególny, gdy inne pozostaną niena­

ruszone.

(d. c. nast.)

«•{,—

Przegląd znanych zjawisk rozkładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

(Ciąg dalszy).

2. R ozkłady siarkowe.

98. Witalistyczne powstawanie siarki.

P iątym pierw iastkiem zasadniczym m ateryi białkowej obok czterech głów nych (C, II, O, N) je s t siarka. P rz y dekonstytucyi białka siar­

ka musi mieć swoje koleje, tak ja k azot (por. wyżój) i wogóle wszelki składnik m a­

tery i (o fosforze specyjalnic nic praw ie nam

niewiadom o) ma swoje. P rzem ian y, jak im

ulega siarka przy procesach utleniania ma-

(12)

668

W SZE C H ŚW IA T.

N r 42.

teryi, nie są nam znane i nie wiadomo, czy pod fizyjologicznem działaniem istotek roz­

kładu w ytw arza się kw as siarkaw y (d w u ­ tlenek siarki) i sole siarczane. N atom iast dobrze znanem i powszechnem zjaw iskiem p rzy psuciu się (§

8 6

) i w szelkich ro z k ła­

dach bezpow ietrznych je s t w ydzielanie się siarkow odoru, którego zapach z tego pow o­

du pospolicie określanym byw a ja k o zapach

„zepsutych ja j To samo zresztą wiem y i odnośnie do fosforu zaw artego w białku, k tó ry p rzy tych zjaw iskach rów nież ja k o fosforowodór (zapach „zgniłej ry b y “) się w ydziela. S konstatow anie gołego chem i­

cznego faktu nie je s t jeszcze wszakże n au ­ kow ą istotną wiadomością. R odzi się py­

tanie, czy specyjalne ja k ie istotki w yw ołują pow staw anie tych połączeń w odornych, czy też zachodzi tu chemiczne, drugorzęd ne działanie, bez fizyjologicznego w pływ u, lub wreszcie, czy większość, a może ogół naw et, grzybków „odtleniających“, m ianow icie zaś te, k tó re p rz y rozszczepieniu w ytw arzają m iędzy innem i i w odór (§§ 87— 88), mogą wywoływać i pow staw anie zw iązków w o­

dornych, siarki i fosforu. Z doświadczeń M iquela, o których wspom nim y w następ u­

jący m §, zdaw ałoby się, że n ietyle pod fizy­

jologicznem działaniem grzybka, ile w prost w skutek chem icznych własności pow stają­

cego (in statu nascendi) w odoru, siarka i fos­

for się hidrogienizują. W spom nieliśm y ju ż w §

8 6

, że niekiedy p rz y odtlenianiu, siarka łączy się w prost z węglem, tw orząc CS

2

czyli siarek w ęgla (gnicie k ap u sty ), k tó ry jed n ak że je s t wysoce przeciw gnilną, za­

uważyć należy, substancyją.

O ddzielną g ru p ę rozkładaczy, specyjalnie siarkow ych, stanow ią grzy b k i, k tóre obok redukcyi s i a r c z a n ó w n a odpow iednie so ­ le s i a r k o w o d o r u czyli na s i a r k i , m ają charaktery styczną w łasność posuw ania re ­ dukcyi jeszcze o stopień dalej i zdolne są w prost w ytw arzać rodzim ą siarkę, ziarna czystej siarki w ydzielając we w nętrzu swe­

go organizm u. P ierw szą istotą, poznaną w szeregu tych w ytw órców siarki, je st n it­

kow ata, w formie w odorostu rosnąca B e g - g i a t o a a l b a Y auch., k tó ra w skutek zale- gających jó j w nętrze ziarn siarkow ych (fig. 9 a), ma zw ykle biaław o-m leczny, rza­

dziej przezroczysty w ygląd. Bozszczepko-

wy ten grzybek, m ający obyczaje wodoro­

stu, charakteryzuje przedew szystkiem gorą­

ce źródła siarczane, w których je s t bezpo­

średnią przyczyną osadzania się siarki i do pew nego stopnia produkcyi siarkow odoru;

przyczynow y ch a rak ter roślinności w źró­

dłach siarczanych, względnie do zachodzą­

cego tutaj zjaw iska ro zk ładu siarczanów, stw ierdzony został przed laty kilkunastu (1870) przez C ram era i L o tary ju sza M eye­

ra, na mocy obserwacyi zjaw islta w zdrojo­

w iskach szw ajcarskich i szląskich, a także na mocy sztucznej hodowli B eggiatoi w roz­

tw orze z siarczanem sodu. O statnio znów (1882) podobne doświadczenia w ykonywali P la u ch u d oraz E ta rd i 01ivier, a z prac tych ostatnich spostrzegaczy wnioskowaćby n a­

leżało, że Beggiatoa, jak ko lw iek odtleniają- cą w najwyższym stopniu dokonyw a czyn­

ność chemiczną, lepiej żyje w w arstw ach wierzchnich, bardziej obfituj ących w tlen, niż tam w głębi, gdzie tlen zupełnie przez nią w yczerpanym został. T a dążność do tlenu u istoty, prow adzącej energiczne od- tlenianie, je s t wielce interesującym faktem , gdyż daje nam p rzy k ład życia, bynajm niej nie „anaerobijnego“ (wedle zasad P asteura), a dającego w rezultacie najistotniejsze od- tlenienie. W yznać wszakże należy, że cy­

tow any ostatnio fakt, niezupełnie w p rzy ­ rodzonych w arunkach życia Beggiatoi po­

tw ierdzenie znajduje, gdyż w jeziorach, mo­

rzach i bagnach, gdzie gniją białkow e m a­

teryj e w obfitości, B eggiatoa i jój tow arzy­

sze flory odtleniającej żyją zazwyczaj na dnie samem, prow adząc tutaj dzieło ro zk ła­

du i w ydzielając siarkę. Sprzeczność co do tego w inna być przez dalsze badania dopie­

ro usuniętą. Jeśli Beggiatoę z ziarnam i siark i czystej przenieść do ośrodka, w któ­

ry m niem a siarczanów (lub innych odpo­

wiednich zw iązków siarkow ych), to siark o ­ we skupienia znikają; pojaw ia się, odw ro­

tnie, siarka, gdy grzybek do odpowiedniego znów przeniesionym będzie ośrodka. W e­

dłu g Zopfa, młode osobniki nigdy n ie są ,,siarkonośnem i“ ; dopiero u starszych poczy­

na się charakterystyczne w ytw arzanie ziarn siarkow ych w ew nątrz roślinki.

O bok pospolitej Beggiatoi, (B. alba) dość

częstą je s t jeszcze odm iana, żyjąca zarówno

w slodkićj wodzie ja k i w solankach, opisa­

(13)

N r 42.

w s z e c h ś w i a t .

669 na (1873) przez L ankastra, a której nadał

Zopf nazw ę B eggiatoa roseo-persicina; tutaj ziarna siarki byw ają ciemno wiśniowego do brzoskwiniowego odcienia. T a pięknie za­

barwiona Beggiatoa, z wielką, łatwością przechodzi w stan zooglealny i opisyw aną była w tej zajm ującej, siatkow ej formie swojej, ja k o C lathrocystis roseo-persicina Cohn.

Skupienia siarki w różnych odcieniach znajdow ane są i u różnych, czy to w bło­

tach i miejscach bagnistych, czy też w so­

lankach i na m orskich wybrzeżach żyjących form, podpadających (ze w zględu na kształ­

ty ciała) pod nazw ę Spirillum ; z tych to ru ­ chliw ych spirylow atych form, najpospolitszą je st S. sangnineum (Ophidom onas sangui- nea E hrbg.), m ająca barw ę krw istoczerw o­

ną w skutek ciem nych ziarn siarki; cały zaś szereg pokrew nych odmian opisał W arm ing, który zbadał w ybrzeża duńskie. Zopf j e ­ dnak dowodzi, że owe S pirille czy O phido- monady są to jedynie oderwane od pnia ma­

cierzystego i sam odzielnie żyjące, odmłodzo­

ne Beggiatoe, k tó rych rozwój rzeczywiście w ydaje formy, bardzo do spiryllów zbliżone (por. fig. 9 a

2

i a

3

z fig.

6

); Ophidomonas sanguinea (fig.

6

b) ma być odmłodzoną pły ­ wką Lankasterow skiej B eggiatoa roseo-per­

sicina.

Do bijologicznej charakterystyki Beggia- toi, dodać tu należy, że niteczki tej wodoro- stowatej roślinki w ykonyw ają łagodne, fa- listo-pełzające ruchy, d rgają i przelew ają się stopniowo oddalającym się ruchem fali­

stym, wielce dla tego szczególnego saprofita charakterystycznym . Zauw ażyć także ko­

niecznie w ypada nadzw yczajną zdolność tych grzybków do przystosow yw ania się i znoszenia rozlicznych w arunków tem pera­

tury; w gorących źródłach, w tem peraturze 50— 60° i wyżej jeszcze żyje B eggiatoa r ó ­ wnie dobrze ja k w pokojowej lub chłodniej­

szej niż pokojow a tem peraturze.

Jeśli siarkonośne spirylle zaliczyć i w łą­

czyć do rozw oju form B eggiatoa, to i wtedy jeszcze form y te nie będą w żadnym razie jedynem i istotam i uskuteczniającem i reduk- cyją.siarczanów , produkującem i zaś siarko­

wodór i siarkę. Obok Beg. alba i ciemnych odmian, żyją zawsze różne O scylaryje (wo­

dorosty rozszczepkowe), które również te

same m ają fizyjologiczne własności. W e­

dług E ta rd a i 01iviera i pomiędzy chlorofi- lowemi wodorostam i (rodz. U lothrix) z n a j­

dują się fizyj ologiczni towarzysze zarówno Beggiatoi ja k O scylaryj, dokonywający na tych samych praw ach odtleniania siarcza­

nów w głębiach w ód stojących.

(d. c. ii.)

P o s i e d z e n i e s i e d e m n a s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h . Po odczytaniu i przyjęciu protokułu posiedzenia sze­

snastego, pan A. W ałecki odczytał prace p. Józefa Siem iradzkiego, dotyczące

Pięrta cenomatiskiego w gub. Lubelskiej.

„W K rólestwie Polskiem pom iędzy utw oram i na- leżącemi do najw yższych ogniw ju ry , a kredow ą opoką istnieje wszędzie przerw a, ujaw niająca się niezgodnem uław iceniem ty ch utworów, gdy bowiem pokłady jurajskie, od liasu aż do najw yższych w k ra ­ ju naszym ogniw — świeżo przez p. M ichalskiego o d k ry ty ch w arstw z Amm. yirgatus, tw orzą część grzbietu Krakowsko-W ieluńskiego, zapadając pochy­

ło po obu tegoż stokach,—kredow a opoka przedstaw ia wszędzie uw arstw ienie zupełnie lub praw ie zupełnie poziomo.

Była więc pomiędzy osadzeniem się najwyższych w arstw ju rajsk ich i najniższych ogniw k red y , p rzer­

wa, nietak jednakże wielka, ja k większość gieologów dotychczas sądzi, w ychodząc z błędnego przypusz­

czania, ja k o b y w szystkie osady kredowe w kraju n a ­ szym do najwyższego poziomu czyli t. zw. p iętra se- nońskiego odnieść należało. Istotnie, przyznać na­

leży, że w arstw y senońskie z ch arak tery sty czn ą dla nich skam ieniałością B elem nitellam ucronata główną pom iędzy kredow em i utw oram i u nas odgryw ają rolę, nie panują jednakże w yłącznie, gdyż ja k się to za­

rów no z bad ań Puscha ja k i nowszych prof- Ju rk ie­

wicza i m oich okazuje, posiadam y w Lubelskiem w arstw y należące do środkow ych ogniw kredowych, tu ro n u i cenomanu. Już bowiem w kolekcyi Puscha znajdujem y zebrane w okolicy Kaźm ierza okazy ga­

tunków ta k charakterystycznych, ja k Inoceram us concentricus P ark ., T e re b ra tu la sella, T erebratula biplicata, N autilus elegans, na podstawie których m ożna było orzec o przynależności w arstw je zawie­

rających do cenomanu, w wyżej leżących w arstw ach opoki k ilk a gatunków wskazuje piętro turońskie najwyższe w arstw y zaw ierają B elem nitella mucro- n ata, są zatem senońskiemi. Przejścia są zupełnie stopniowe, bez przerw żadnych, w arstw y opoki od cenomanu do senonu zgodnie poziomo uławicone.

W roku 1870 prof. Jurkiew icz ogłosił swoją dok-

toryzaeyjną rospraw ę o form acyi kredow ej gub. Lu-

(14)

(570

W SZECHŚW IAT.

ISr 42.

bełskiej, w której w yraźnie obecność cenom atiu i tu ­ ronu zaznacza, p rz y ta c z a ją c w bogatym m atery jale paleontologicznym nowe dowody na poparcie swego zdania. P racę tg ze wszech m iar cenną, sp o tk ał los w szystkich w oddzielnej odbitce drukow anych ros- praw h ab ilitacy jn y ch : n ie zwrócono na n ią uwagi, a ponieważ w ty m sam ym czasie R oem er, k tó ry w Lubelskiem nie b y ł w cale, w ygłosił zdanie, że k red a L ubelska nie ró żn i się niem al od opoki n a le­

w ym brzegu W isły, gdzie ty lk o p ię tro senońskie w y­

stępuje, zdanie znakom itego gieologa W rocław skiego wygłoszone w jego klasycznem i każdem u znanem dzieło o gieologii Szląskiej, zostało bez k ry ty k i powszechnie przyjętem i pow tarzanem . A je d n a k różnice naw et pom iędzy senonem n a p raw y m i le ­ w ym brzegu W ieły, są bardzo w ybitne, n a lewym znajdujem y mnóstw o jeżowców, na praw y m niem a ich w cale, dopiero w ty m roku udało m i się w N a­

łęczowie znaleśó okaz nieznanego dotychczas w k r a ­ ju gatunku H em iaster bufo, ju ż te n sam fa k t powi- nienby w ystarczyć do w yróżnienia L ubelskiej kredy jak o odrębnego zupełnie typu. W lecie bieżącego roku udało m i się znaleśó nową miejscowość, bogatą w dobrze zachow ane skam ieniałości, w yłącznie ccno- m aneńskie, nad W ieprzem , na p rzestrzen i pom iędzy staeyją kolei N adw iślańskiej—M inkow icam i i m ają­

tkiem p. lir. A ntoniego Rostw orow skiego — Milejo­

wem. Dwa kam ieniołom y w L ysołajach i Jaszczo- wie, dostarczyły najciekaw szych okazów, spom iędzy nich w ym ienim y naprzód Ilip p u ry ta i Plagioptyehus sp. praw dopodobnie now y gatunek, jeżeli się nie oka­

że g atunkiem P. H aueri z cenom anu czeskiego, dalej A m m onit z rodzaju D esm oeerus, praw dopodobnie D. Selliguinum Sow., w łaściw y najniższym w ar­

stwom cenom aneńskim , a może naw et jeszcze n iż ­ szemu poziomowi A lbien francuskich gieologów;

Pholadom ya decunata, Plioladom ya sp., z grupy P h. C asim iri, Gervillia sp., Spondylus striatu s, Bele- m nites sem icana liculatus (?), B aculites sp., Scaphi- tes constrictus, P ecten asper, kaw ałek ostatniego zw ojuVoluta? ozy też H arpa? sp. olbrzym ich rozm ia­

rów, bo

1 2

cm śred n icy m ierzący, N ucula pro d u cta T e re b ra tu la sella, T e ra b ra tu la sp. i k ilk a innych mięczaków, k tó ry ch spis po opracow aniu całego ma- te ry ja lu w raz z figuram i w przyszłorocznym tom ie P am iętn ik a Fizyjograficznego, um ieścić zam ierzam . Koło m iasteczka Mełgwi, na szczycie w zgórka w prost stacyi M inkowice położonego, odsłonięte są leżące na opoce za Scaphites constrictus i Pecten asper szare w apienie sarm ackie z olbrzym iem ikon- krecyjam i krzem ienistem i, w k tó ry ch po usilnych poszukiw aniach udało m i się znaleśó dwa okazy Ta- pes gregaria, odcisk jakiegoś F ususa i źle zachowane szczątki niezw ykle dużego ra c z k a z rodzaju Cy- clas.

O ile wnosić mogę z m a te ry ja łu zebranego, n ajn iż­

sze w arstw y kredy lubelskiej trzeb a praw dopodo­

bnie zaliczyć do wyższego g au ltu czyli do ogniw a l­

bien. P rzed zupełnera je d n a k opracow aniem zda­

nie to w ypow iadam ty lk o z w szelkiem zastrzeże­

n ie m /

(dok. nast.).

KEGHfKA HMiKGWA*

(Meteorologija).

— R e z u l t a t y s p o s t r z e ż e ń n a d z a ­ c h m u r z e n i e m n i e b a podaje J. L iz n a r w sier­

pniow ym zeszycie: ,.Z eitschrift der O esterreichischen G esellschaft fiir Meteorologie". Gdy pozostało ele­

m en ty m eteorologiczne m ogą być obserwowane w całodziennych swych zm ianach, zapomocą samo- piszących aparatów , zachm urzenie nieba, rzadko gdzie podlegając więcej niż trzy k ro tn y m na dobę obserwacyjom , z trudnością mogło być badane co do dziennego swego przebiegu; L izn ar zatem podaje średnie w ielkości z obserwacyj, dokonanych na kil­

k unastu stacyjach, robiących spostrzeżenia nad za­

chm urzeniem co godzina lub przynajm niej co trzy godziny. R ezu ltaty pom ieścił L iz n a r w dwu ta b li­

cach: pierw sza z nich podaje średnie zachm urzenie danej stacyi, w każdej z godzin obserwaoyi, w każ­

dym z dw unastu miesięcy; d ruga wskazuje różnicę średniego zachm urzenia danej stacyi w danej go­

dzinie i danej porze roku, od średniej dziennej w tejże porze roku. Pierw sza tab lica d ała możność przeprow adzenia dla każdej stacyi linij krzyw ych, w skazujących przebieg dzienny zachm urzenia w ka­

żdej z czterech pór roku. Ponieważ na każdej ze w spom nianych stacyj obserw acyje trw ały czas dość długi (3—19 lat) i L iznar, przy w yprow adzaniu ś re ­ dnich, ograniczył się czterem a poram i roku, otrzy­

m ał więc krzyw e bardzo regularne i był w stanie z podobnych tab lic graficznych ułożyć drugą z w y ­ m ienionych powyżej tablic, stosując ją i do ty ch sta ­ cyj, na k tó ry ch spostrzeżenia odbyw ały się co trz y godziny. T a druga tab lica dała możność w yznacze­

nia najpraktyczniejszych godzin d la odbyw ania trzy k ro tn y c h n a dobę obserwacyj n ad zachm urze­

niem .

Z ałączona ta b e lk a przedstaw ie streszczenie rezul­

tatów , otrzym anych przez L iznara. Stacyje w licz­

bie czternastu położone są w różnych częściach św iata, rep rezen tu ją zatem, choć niedokładnie, cały glob ziemski. W pierwszej ru b ry ce podane są ma- xim a i m inim a roczne, ze w skazaniem m iesiąca, w k tó ry m m ają miejsce. W drugiej w skazana jest godzina przeciętnego z czterech pór roku m axim um i m inim um dziennego; przy tem popołudniowe go­

dziny m ają p rzy sobie znaczki, a godziny głównego m axim um i głównego m inim um w ydrukow ano k u r­

sywą. Trkecia ru b ry k a nareszcie wskazuje najdogo­

dniejszą z trzech kom binacyj godzin dla spostrzeżeń n ad zachm urzeniem . Te tr z y kom biuacyje są:

7 , 2 , 9'

6

.

2

',

10

'

8,2', 8'

Cytaty

Powiązane dokumenty

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie

cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki.. Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a