• Nie Znaleziono Wyników

J\p. 35. Warszawa, d. 30 Sierpnia 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\p. 35. Warszawa, d. 30 Sierpnia 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\p. 35. Warszawa, d. 30 Sierpnia 1885 r. T o m I V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z EC H ŚW IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8

kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie 1 0 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

| Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński,

| J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, B .R ejch m an ,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy raz kop. 7 '/a,

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

A d r e s IRed-alsicyl: ZEPod/wale 3>Tr 2.

Kolosalny słoń. (Opis n a str. 551).

(2)

546 W S Z E C H Ś W IA T . N r 35.

O R U C H U G W IA Z D

p rzez

S tanisław a Kramszłyka.

Astronom iję przyw ykliśm y słusznie u w a­

żać ja k o jedne z najstarszych gałęzi w iedzy ludzkiej; człowiek wcześnie ju ż zapoznać się m usiał z niebem gwiaździstem, bo w ko­

czowniczych, pierw otnych jego w ędrów ­ kach gwiazdy jed y n ie za drogoskazy służyć mu mogły, a rozbudzona tą. drogą badaw cza uw aga pierw szych obserwatorów, ju ż w sta­

rożytności doprow adziła astronom iję do wy­

sokiego stopnia rozkw itu. Z dum iew ający ten niew ątpliw ie postęp tyczy się w łaściw ie tylko naszego układu słonecznego; astrono- m ija gw iazd stałych aż do schyłku niem al zeszłego stulecia pozostaw ała w stanie p ier­

wotnego dzieciństwa. Nowe m etody badań wprow adziły wprawdzie i ten dział n au k i na pomyślne tory, rychłego wszakże dopię­

cia celu oczekiwać tu nie można; nigdzie bo­

wiem, ja k tu właśnie, czas nie je s t ta k nie­

zbędnym sprzymierzeńcem pracy naukow ej.

Uwagi te są zwłaszcza uspraw iedliw ione, gdy o ruchu gw iazd stałych mówić mamy.

W iem y dziś dobrze, że gw iazdom stałym nazw a ta zgoła nie przysługuje, a używ ać je j można tylko dla zaznaczenia różnicy od planet. Jeżeli zajm ują pozornie niezm ien­

ne na niebie położenie, to pochodzi jed y n ie od ich niezmiernej odległości. Ze księżyc przesuwa się na niebie, dostrzegam y to ła­

two, porów nyw ając położenie jego na nie­

bie względem gwiazd sąsiednich ju ż w cią­

gu dw u następujących po sobie nocy; prze­

biega on bowiem około 1 0 0 0 0 mil dziennie, a odległy je st od nas tylko na 50000 mi}.

A by zauważyć ru c h planet, choć one szyb­

ciej się poruszają, czekać trzeba dni kilka lub kilkanaście, oddalone są bowiem od nas na milijony i dziesiątki milij ono w mil. G w ia­

zdy jed n ak stałe odległe są na try lijo n y , co- najmniej, mil,—chociaż więc dalekie takie ciało niebieskie przesunie się o setki, tysiące i milijony nawet mil, to względem nas zmie­

ni swe położenie zaledwie o długość niedo­

strzegalną. Żyw ot jed n eg o człow ieka je s t zb y t krótkim , aby zm ianę tak ą d opatrzył, a n aw et cały ciąg dotychczasow ego istnie­

n ia historycznego ludzkości nie w ystarcza, aby w sku tek tego ru c h u zm ienił się d la nas w id ok n ieba gw iaździstego, i gdyby dziś H ip p a rc h z grobu pow stał, zobaczyłby j e ­ szcze N iedźw iedzicę, O riona, P le ja d y w ty ch­

że sam ych na niebie m iejscach i ułożone w też sam e figury, ja k ie przed dwom a ty ­ siącam i la t widział.

P o ró w n y w ając jed y n ie ścisłe obserw acyje daw niejszych astronom ów z dostrzeżeniam i dzisiejszem i, dojść można, czy g w iazdy na sw oich m iejscach pozostają, czy też zm ienia­

ją położenie swe na niebie.

T ą dro g ą ju ż w ro k u 1717—-19 przez po­

rów nanie obserwacyj now ych z katalogiem w ielkiego H ip p arch a, przechow anym w A l- m ageście, w ykazał H a lle y zm ianę w poło-

j żeniu ta k zw anych gw iazd stałych; w krótce potem tem sam em zestaw ianiem zajm ow ał się D om inik Cassini. N iedostateczna je d n a k ścisłość obserw acyj daw niejszych nie do­

zw alała stąd w yprow adzać w niosków pe­

wnych, d la tego też Tobiasz M ayer i M a- skelyne dla w ykazania ruch u gw iazd j a ­ śniejszych użyli niezbyt w p raw d zie d a­

w nych ale o wiele dokładniejszych d ostrze­

żeń R om era, — M ayer też zdołał w r. 1775 w ykryć n iew ątpliw y ru c h 80 g w iazd s ta ­ łych.

N ajdo kładn iejszy spis gw iazd, p osiadają­

cych znaczny ru ch w łasny, z pierw szej po­

łow y bieżącego stulecia, zaw dzięczam y A r- gelandrow i; szczególnie wszakże pod tym względem ważne są prace M adlera, o p arte na podstaw ie słynnego spisu gw iazd B rad - leya, z połow y zeszłego stulecia.

W y k az M ad lera (1856) obejm uje 3200 gw iazd, a jeżeli dodam y do tego p race póź­

niejszych astronom ów , to liczbę gw iazd, k tó ­ rych ruch w łasny dotąd w ykazać zdołano, ocenić można n a 4000. Co do gw iazd po­

łudniow ych, za podstaw ę służy k atalo g ze- szłowieczny L acaille a, którego dane z ob- serw acyjam i nowemi zestaw iali Stonc i G ould.

YY łasny ten ruch gw iazd je st nieznaczny;

gw iazdy w skutek niego zm ieniają swe po ­ łożenie w ciągu ro k u zaledw ie o d ro b n y ułam ek sekundy. Newcom b podaje tylko

(3)

N r 35. W S Z E C H Ś W IA T . 547 71 gw iazd, k tó ry ch ru c h roczny wynosi

więcćj niż 1", a najsilniejszy ruch roczny nie przechodzi 7".

W ogólności gw iazdy jaśn iejsze posiadają też w iększy ru c h w łasny, w y jątk i wszakże od tćj reg u ły bardzo są. liczne. T a k np.

najw iększy ru ch w łasny przedstawiają, dwie g-wiazdki, m ianowicie: gw iazda 1830 k atalo-

O 7 O

g u Grroombridge 7 wielkości i gw iazda 9 352 katalogu L ac aille 7— 8 wielkości (co się ozna­

cza k ró tk o Grroombr. 1830 i L ac. 9 352);

pierw sza z nich posiada ru ch w łasny 7,05", d ru g a 6,"96. I id ąca za niem i gw iazda 61 Ł ab ęd zia je s t w ielkości 5-—6, a dopiero na jedenastem m iejscu znajdujem y gw iazdę 1

wielkości, § C en tau ra, z ruchem własnym 3,77". Z pow yższych 71 gw iazd, któ ry ch ru ch przechodzi 1" rocznie, 32 tylko są j a ­ śniejsze aniżeli 6 wielkości, a znaczna część gw iazd 1 wielkości posiada ru c h roczny m niejszy aniżeli 0,1".

M ożnaby m niemać, że gw iazdy okazujące ru c h żywszy do bliższych nam należą; ta k wszakże w ogólności nie jest, bo u w ielu z nich nie zdołano d otąd dopatrzeć ani śla­

du parałak sy , choć z d rugiej strony, z m a­

łym w yjątkiem , gw iazdy o p aralak sie wy- raźnćj, zatem stosunkow o bliskie nas, nale­

żą do gw iazd o najszybszym ruchu. Z re­

sztą, ja k to zobaczym y, w iększe lub m niej­

sze przesunięcie się gw iazdy n a sklepieniu niebieskiem nic nas jeszcze zgoła nie uczy o istotnym ru ch u , gw iazdę ożyw iającym .

O ile dotąd d o p atrzeć zdołano, ru c h y te g w iazd odbyw ają się po drogach zupełnie prostolinijnych; zresztą choćby każda z nich biegła po d ro dze zam kniętej, to dro g i te m usiałyby być ta k olbrzym ie, że w dro bnym łuku, ja k i gw iazda opisała od czasu, w któ­

rym rospoczęły się ścisłe je j obserw acyje, skrzyw ienia żadnego dojrzeć jeszcze nie zdo­

łano. P ośpieszam y tu wszakże dodać, że nie m ówim y tu o ru ch ach gw iazd podw ój­

nych, k tó re po stosunkow o drobnych d ro ­ gach krążą dokoła wspólnego swego środka ciężkości, tw orząc w spólny u k ła d gw iaździ­

sty. P odobne ru c h y poznano i w liczniej­

szych zbiorow iskach, w gw iazdach w ielo­

k rotnych. N ajciekaw sze pod tym względem badania, tyczące się znanej konstelacyi P le ­ ja d , przepro w ad zon e zo stały w ro k u zeszłym przez P ritsc h a rd a ; p rz y pom ocy m ikrom etru

zm ierzył dokładnie w zajem ne położenia 40 gw iazd tój g ru p y , a zestaw ienie ty ch po­

m iarów z oznaczeniam i Bessla (1838-—41), W olfa (1874) oraz z obserw acyjam i oks- fordzkiem i (1878— 80) w ykazało, że g w ia­

zdy te okazują m iędzy sobą ru c h y w zglę­

dne, k tó ry c h dokładnego oznaczenia zresztą dopiero od przyszłości oczekiwać m ożna.

R uchy te w skazują, że P le ja d y stanow ią istotną, fizyczną g ru p ę ciał niebieskich, że są zw iązane silnym węzłem w zajem nego cią­

żenia.

R ezu ltat ten je s t niezm iernie ważny, po raz pierw szy bowiem poznano tu ru c h y w zajem ne w obrębie jed n eg o gw iazdo­

zbioru.

Jeż eli je d n a k od ty ch ruchów w spólnych, od ty ch g ru p gw iaździstych u w agę o d ry w a­

my, a zastanaw iam y się nad ruch am i w łasne- mi ogółu gw iazd, to dostrzegam y w nich ro z­

m aitość i niepraw idłow ość, k tó re stanowczo usu w ają p rzypuszczenie o ja k ic h ś drogach oznaczonych, k tó reb y się określić dały, o j a ­ kim ś ogólnym p u nk cie centralnym całego zastępu gw iazd. W iadom o, że M ad ler p rz y ­ puszczał istnienie takiego ogólnego śro dk a ciężkości całego system u g w iazd w idzial­

nych; sądził on naw et, że p u n k t ten p rz y p a ­ da w P le jad ac h , której n ajjaśn iejsza g w ia­

zdka, A lcyona, stanow ić m a ja k b y „słońce ce n traln e“ , dokoła którego k rą ż y słońce n a ­ sze i w szystkie inn e słońca, k tó re dla nas g w iazdy stanow ią.

P e te rs wszakże w ykazał, że pogląd ten zgoła je s t nieuzasadniony i lubo błąk a się jeszcze tu i ow dzie po książkach, je s t dziś stanow czo zarzucony. W ru ch ach gw iazd, pow tarzam y, niepodobna dostrzedz ja k ie j­

k olw iek praw idłow ości; we w szystkich oko­

licach nieba biegną one z różną szybkością i w n ajrozm aitszy ch k ieru n k a ch .

W y b ija się w praw d zie w ru chach gw iazd pew na praw idłow ość ogólna, ale nie w yni­

k a ona zgoła z w łasnego ich biegu, a je s t tylko odzw ierciadleniem ru c h u naszego u k ła d u słonecznego. P o n iew aż słońce je s t tylko je d n ą z m ilijonów gw iazd, przeto , j a k w szystkie one, posiada też ru ch swój w ła ­ sny, w k tórym oczywiście cały orszak jć j p lan et u dział p rzyjm uje. R u ch u tego, po d o ­ bnie j a k wszelkiego innego ru c h u ziem i, zgoła nie czujem y; w ybija się on je d n a k

(4)

548

w ruchach gw iazd, ta k j a k o obrocie dzien­

nym ziemi świadczy wschód i zachód gw iazd, obrót pozorny sklepienia niebieskiego. G d y ­ by gw iazda ja k a n a sklepieniu pozostaw ała

w zupełnym spoczynku, to w sk u tek ru c h u słonecznego w ydaw ałoby się nam , że bie­

gnie w stronę przeciwną, tej, w którą, się w raz ze słońcem poruszam y. S koro zaś i ona posiada ru c h swój w łasny, to pozorny jej bieg będzie w ypadkow ą obu tych r u ­ chów, biegu gw iazdy i biegu słońca. R u ­ chy przeto gw iazd nie przedstaw iają się nam w zupełnej czystości, są częściowo za­

m askow ane ruchem naszego słońca; z obser- wacyi je d n a k znacznej liczby gw iazd udało się go należycie wyróżnić.

D zieje się tu toż samo, co z przechodniem n a ożywionej ulicy; w idzi on w ogólności daleko więcej osób dążących naprzeciw ko niego, aniżeli idących z nim razem w j e ­ dnym kieru n k u , a gdy poza nim tłum napo - zór coraz bardziej się skupia, ro zstępuje się przed nim ustaw icznie. T a k samo i słońce nasze je s t w ędrow cem śród niezliczonego zastępu gwiazd; gw iazdy, k u k tó ry m się zbliżamy, rozstępują się przed nam i, te zaś, od których się oddalam y, zbiegają się ku je d n em u punktow i. T ą drogą zjaw isko to d o jrz a ł ju ż w końcu zeszłego w ieku H e r- schell i niezależnie od niego P rev o st, gdy ro sp a try wali gw iazdy, k tó ry ch ru c h w łasny ju ż w tedy by ł znany. S zczupły wszakże m ateryjał, którym w ów czas rosporządzano, nie pozw ołił w yp ro w ad zić stanow czych wniosków. P óźniejsze dopiero poszukiw a­

nia A rg e lan d ra , k tó ry m iał ju ż przed sobą spis znacznej liczby gw iazd o znanym r u ­ chu, pozw oliły z dostatecznem przybliże­

niem oznaczyć p u n k t, k u którem u zm ierza słońce w przestrzeni. P u n k t ten p rzy p ad a w gw iazdozbiorze H e rk u lesa, około 260°O 9 wznoszenia prostego i -j~23° zboczenia. Szyb­

kości wszakże, z ja k ą się u k ła d nasz słone­

czny w przestrzeni posuw a, oznaczyć dotąd nic można; z bardzo niedostatecznych jed y n ie w skazówek m ożna j ą cenić na 25 km na se­

kundę, co czyni 800 m ilijonów km rocznie.

Pow iedzieliśm y w yżej, że g d y pod uw a­

gę ogół gw iazd bierzem y, w ru c h ach ich prawidłowości żadnej dostrzedz nie można.

P ro c to r jed n ak , Safford, Stone i inni astro ­ nomowie zdołali w yróżnić n iek tó re g ru p y

N r 35.

gw iazd,rozrzuconych po znacznej naw et prze­

strzeni nieba, a posiadających ru ch wspól­

ny, t. j . w jed n ak im kierunku: rzecz ta staje się zw łaszcza widoczną, gdy na k arta ch nie­

ba ru ch y gw iazd oznaczym y strzałkam i.

T a k np. w gw iazdozbiorze B y ka znaczna ilość gw iazd posuwa się wspólnie k u wscho­

dowi, o 1 0" mniej więcej w ciągu stulecia;

ta k sam o z pom iędzy siedm iu głów nych gw iazd W ielkiej Niedźwiedzicy pięć posia­

da ruch wspólny k u zachodowi, inne znów gw iazdy w sąsiedztwie tej konstelacyi dają się ująć w inną grupę. W gw iazdozbiorach R a k a i B liźniąt znajdujem y kilkadziesiąt gw iazd sunących ku południo - wschodowi, w znacznej części po linijach niem al rów no­

ległych.

O bjaw y te wspólnego ru ch u nazyw a P r o ­ cto r p rądem gwiaździstym (star-drift); sądzi on, że gw iazdy należące do jedn ego p rą d u zw iązane są pew nym węzłem fizycznym, wnioski je d n a k , ja k ie stąd w yprow adza, wy­

chodzą poza zakres kw estyi, k tó ra nas tu zaj muj e

W szystkie wszakże obserw acyje, o k tó ­ rych dotąd mówiliśmy, w ykazać nam mogą, p ozorny jed y n ie ty lk o ruch gw iazd na sferze niebieskiej. O biegu gw iazdy w tedy tylko świadom ość mieć możemy, g dy przesuw a się ona poprzecznie niejako względem po ­ łożenia naszego; ale że nie posiadam y moż­

ności oceny, w jak iej odległości gw iazda przy p ad a, nie wiem y też, czy ona ku nam się zbliża, czy też oddala.

Jeżeli gw iazda bieży w jak im k o lw ie k k ieru n k u G A , to dostrzegam y tylko rz u t te-

Ż

gu ru c h u na sklepienie niebieskie, GB. Tej zaś części składow ej ruchy, k tó ra w k ieru n -

W S Z E C H Ś W IA T .

(5)

N r 35. W S Z E C H Ś W IA T .

ku GC, k u ziemi zwróconym , przypada, zgoła znać nie możemy; gw iazdy, pozornie nieruchom e albo nieznaczny tylko ru c h w ła­

sny okazujące, w rzeczywistości posiadać mogą. ruch bardzo żywy.

T am je d n a k , gdzie teleskop usług sw ych nam odm aw ia, przybyw a z pomocą, spektro­

skop}—p rz y rzą d ten, którem u astronom ija tyle zdobyczy zawdzięcza, okazał się tu tak ­ że przydatnym i zd o łał ocenić ru ch gwiazd w prost ku nam zw rócony.

(dok. nast.)

G ODDYCHANIU

Ż Y W Y C H T K A N E K

P R Z E Z

Gastona Bonnier.

tłum . A Wiesel.

(Dokończenie).

B adanie ziarn olejow atych (rzodkiew ka, konopie, len etc.) w ykazało p. Godlew skie­

mu, że z początku okresu kiełkow ania obję­

tości przyjętego tlen u i w ydzielonego kw a­

su węglanego są rów ne; później, kiedy się zjaw ia korzeń, w zględna objętość pochło­

niętego tlen u zaczyna się powiększać; staje się coraz w iększą ilość asymilowanego tlenu.

W okresie k iełkow ania, najdalej posunię­

tym, stosunek C 0 2/ 0 w zrasta i staje się znów rów nym jedności. Jestto jeszcze jed en p rz y k ła d tego, co w idzim y u zw ierząt, p rze­

chodzących sen zim owy, a m ianowicie przy­

k ład niszczenia zapasów, połączonego z u tle­

nianiem w obecności pow ietrza.

W nioski p. G odlew skiego zostały uogól­

nione przez liczne experym entalne poszu­

kiw ania, przedsięw zięte przy pom ocy me­

tod i przyrządów , ja k ie wyżej w § IV były opisane. T ym sposobem znaleziono, że w wielu zarodniach grzybów istnieje u tle ­ nianie w skutek oddychania, że zm iany pod­

czas kiełkow ania, skonstatow ane dla sa­

mych tylko olejow atych ziarn, rozciągają się także, czego p. G odlew ski nie przypusz­

czał, n a ziarn a m ączki. T e same fakty d a­

ją się zauw ażyć przy kiełkow aniu ziarn i ro ­ zw ijaniu się cebulek. Można tedy posta­

wić w niosek ogólny następujący:

Stosunek objętości w ym ienianych gazów przedstaw ia w ogóle ułam ek w łaściw y w okresie, kiedy indyw idua rozw ijają się szybko, spożyw ając nagrom adzone zapasy.

O statecznym rezu ltatem je st w tedy asy-

| m ilacyja tlenu. Stosunek C 0 2/ 0 zmienia się podczas tego okresu. W ielkość jego ' zm niejsza się, dochodzi do m inim um , pó-

| źniej się stopniowo zwiększa. A sym ilacyja zatem tlen u posiada m axim um w ielkości w środku rozwoju.

Doszliśm y więc ju ż do pierw szego rezu l­

tatu i w niosek powyższy nasuw a nam nowe

j kw estyje do rozw iązania. Jeśli stosunek C 0 2/ 0 je s t m niejszym od jedności,w ów czas,

j kiedy p rzygotow any zapas został w ycźer- j pany, ja k a je s t przeciw nie jeg o wielkość

j w chw ili tw orzenia w organizm ie tego zapa­

su? I ja k a je s t je g o wielkość wtedy, gdy I tw orzenie się zapasu dorów nyw a widocznie

| jego niszczeniu się, t. j. w razie norm alnego życia dojrzałego osobnika?

N a pierw sze pytanie odpowiedzieć można w jed n y m szczególnym w ypadku w nioska­

mi, w yprow adzonem i z innych doświadczeń Godlewskiego, k tó ry b adał wielkość C 0 2/ 0 w owocach ziarn olejow atych w chw ili doj­

rzew ania, t. j. w chw ili tw orzenia się za p a­

sów. Z nalazł on w tym razie, że stosunek w iększy je s t od jedności. B yłab y tu więc, przeciw nie, stra ta tlen u przynajm niej w ba­

danych przykładach , strata, k tó ra ma m iej­

sce podczas tw orzenia substancyj, nag ro ­ m adzających się w tkankach w charakterze zapasu.

N a drugie pytanie można odpow ie­

dzieć licznemi poszukiw aniam i, robione- mi od czasu S aussure'a n ad oddychaniem zw ierząt i roślin w stanie dojrzałym i na- szemi bardzo nowem i doświadczeniam i.

W y n ik a z nich, że bardzo często u osobnika albo u organu dojrzałego, podczas gdy mo­

żna sądzić, że istnieje rów now aga m iędzy tw orzeniem się w danym czasie zapasu i j e ­ go niszczeniem, stosunek objętości gazów je s t bardzo bliski jedności. F a k t ten był skonstatow any dla w ielu zw ierząt i naw et dla większej części zielonych liści podczas

(6)

550 w s z e c h ś w i a t. N r 35.

przebyw ania ich w ciemności. M iędzy liśćmi zielonemi oddychające mi w ciemno­

ści je st je d n a k cała k ateg o ry ja takich, k tó re zawsze przedstaw iają wielkość C 0 2/ 0 m niej­

szą od jedności. Liście, mianowicie bogate głów nie w m ateryje żyw iczne i w tłuszcze, przedstaw iają zaw sze asym ilacyję tlen u przez oddychanie; n ig d y stosunek w ym ie­

nianych gazów nie staje się dla tych o rg a­

nów rów nym jedności.

Streszczając to, cośmy pow iedzieli, w y p a­

da, że podczas rozw oju osobnika albo o rg a ­ nu, stosunek w ym ienianych gazów zm ienia się z wiekiem , stosow nie do w aru n k ó w fizy­

jologicznych, w ew nętrznych. O ddychanie połączone je s t z asym ilacyją tle n u wówczas, kiedy niszczenie zapasu je s t faktem dom i­

nującym i zd aje się, że istnieje przeciw nie w ydzielanie tlen u w w yp ad k u w p ro st od­

w rotnym .

V II.

Co stanowi oddychanie?

Czy będzie m ożna powiedzieć, że zm iany o k tó ry ch tylko cośmy m ów ili, u sp raw ied li­

w iają k ry tyk ę, ja k i ty poddano w yra z oddy­

chanie, kryty k ę, przedstaw ioną n a początku tego arty k u łu ? B ynajm niej, gdyż funkcyja fizyjologiczna nie pow inna być koniecznie zawsze tą sam ą w śród ro zm aitych okoli­

czności fizyjologicznych, w ja k ic h badany osobnik się znajd u je. G dybyśm y tego nie przypuszczali, nie byłoby żadnej funkcyi fizyjologicznej, k tó rab y o trzym ać m ogła na­

zwę. W y ra z odżyw ianie się należałoby od­

rzucić, gdyż stosunek m iędzy rozm aitem i przyjętem i pokarm am i nie je s t zawsze ten sam, w obec rozm aitych w a ru n k ó w fizyjolo­

gicznych, w ja k ic h organizm się znajduje;

rów nież należałoby to uczynić z nazw ą tra n - spiracyi, gdyż w oda może być w pew nych razach w ydzielaną, w pew nych pochła­

nianą.

O drzucenie w ięc w y razu oddychanie by­

łoby możliwem tylko w tedy, g d yby w da­

nym stosunku C 02/ 0 , w łaściw ym danem u stanow i fizyjologicznem u, zachodziły zm ia­

ny pod wpływem w arunków zew nętrznych;

dopóki jed n ak zm iany te są w zależności nie od w arunków zew nętrznych, ale od fi-

zyjologicznych, przyjęcie funkcyi oddycha­

nia staje się niezbędnem .

Należy więc koniecznie badać stosunek dla danej tkanki przy danym stanie fizyjo- logicznym , m odyfikując w najrozm aitszy sposób w aru nki fizyczne, w ja k ic h się ona zn ajd uje: tem peraturę, światło, ciśnienie etc.

W sku tek badań, robionych przez pp. D e- h erain i Moissan i badań samegoż p. M ois- san u sta lił się pogląd, że stosunek w ym ie­

nian ych gazów, t. j. sama n atu ra zjaw iska dla danego organu w oznaczonym w ieku zm ienia się zależnie od tem p eratu ry . Sto­

sunek C 0 2/ 0 d la roślin, um ieszczonych w ciemności, je s t m niejszy, podług tych au­

torów , od j edności p rzy nizkich tem peratu­

rach a w iększy od jedności p rzy tem p eratu ­ rach wysokich. Z kąd w ypada, m iędzy in- nem i, ten w niosek, że rośliny chłodnych klim atów , asym ilując więcej tlen u przez od­

dychanie, aniżeli rośliny klim atów ciepłych, pow inny zaw ierać w sobie więcej kw asów organicznych, niż te ostatnie.

Ł atw o zapomocą m etody zam kniętej at­

m osfery i przy rząd u , o którym ty le razy m ówiliśm y, przekonać się o niedokładności tego rzekom ego praw a. D la najrozm ai­

tszych tk an ek stosunek w ym ienianych g a ­ zów je s t przeciw nie stały p rzy w szystkich tem p eratu rach , ja k ie znieść m ogą tkanki.

Z d ru giej znów strony p. G odlew ski oka­

zał, że stosunek ten nie zm ienia się przez ciśnienie, co m ożna także spraw dzić zapo­

m ocą tej samej m etody.

N akoniec z badań czynionych nad d ziała­

niem św iatła w ypada, że chociaż n a tu ra prom ieni, tak samo ja k tem peratura, w p ły ­ w a n a natężenie oddychania, działa ona j e ­ d n ak n a asym ilacyję tlenu zupełnie tak sa­

mo, ja k n a w ydzielanie się kw asu w ęglane­

go; tak, że i w tym w ypadku, ja k ie k o l- w iekby było natężenie św ietlne i jak ak o l- w iekby była jak ość użytych prom ieni, sto­

sunek zam ienianych gazów je st stały.

M ożna więc w ogóle postaw ić trzy n astę­

pujące praw a, k tóre się stosują do je d n y c h i tych sam ych indyw iduów , będących w j a ­ kim kolw iek, lecz zawsze niezm iennym sta­

nie fizyjologicznym :

1) D la jed n y ch i tych sam ych osobników, stosunek objętości w ydzielonego kw asu wę-

(7)

N r 35. W S Z E C H Ś W IA T . 551 glanego do objętości pochłoniętego tlenu je s t

stały p rz y każdej tem peraturze.

2) D la jed n y ch i tych sam ych osobników, stosunek ten je s t stały zarów no przy działa­

niu św iatła, ja k w ciemności.

3) Stosunek ten je s t rów nież stały, ja k ie ­ kolw iek byłoby całkow ite ciśnienie lub ci­

śnienie tlenu.

O gół tych trzech praw okazuje, że istnie­

j e ścisła spójnia m iędzy ilością, pochłonięte­

go podczas oddychania tlenu a ilością, w y­

dzielonego kw asu węglanego. Połączenie tych trzech praw stanow i czynność oddy­

chania.

Lecz czy istnieją powody dla przyjęcia nadzw yczajnego uogólnienia tego w yrazu i dla pojm ow ania przez oddychanie obja­

wów opierania się asfiksyi, albo objaw ów ferm entacyi? O becnie uogólnienie to polega ty lk o n a hipotezie i jeśli, np. p rz y właściwej ferm entacyi tkan ek, te ostatnie zapożyczają tłen u cukru, należałoby tedy dowieść, że stosunek pom iędzy ilością wydzielonego przez ferm entacyję tk an ek kw asu w ęglane­

go i ilością tlenu, przysw ojonego drogą ros­

k ład u cukru, je s t nie tylko stały, lecz także rów ny stosunkow i, ja k i je st w łaściw y n or­

m alnem u oddychaniu tejże samej tkanki.

D opóki dow iedzionem to nie je s t, rozsądek nakazuje nie przyjm ow ać zb y t pospieszne­

go uogólnienia.

O

S treszczając to wszystko, powiedzieć mo­

żemy, że oddychanie żyw ych tkan ek ch ara­

k tery z u je się pochłanianiem tlen u i odpo- w iedniem w ydzielaniem kw asu węglanego w ten sposób, że jak ik o lw iek b y był szereg nieznanych reakcyj, zachodzących we­

w n ą trz protoplazm y, stosunek wym ienia- nych gazów pozostaje niezależnym od oko­

liczności zew nętrznych.

K O L O S A L N Y S Ł O f t

O P IS A Ł

i k:. s .

Osobliwy budynek, którego rysunek po­

dajem y, stanow i now y okaz dziw actw ame­

ryk ań skich , a zarazem świadczy, ja k za

O ceanem lu b u ją się w olbrzym ich w ym ia­

rach. A m erykanie posiadają najw iększe rzeki, przez k tó re prow adzą najw iększe mo­

sty, b u d u ją najw iększe lokom otyw y i m a­

szyny, wznoszą najpotężniejsze gm achy i staw iają najw yższe pom niki. Opisaliśm y niedaw no obelisk W aszyngtona, któ ry je st najw yższym n a ziemi pom nikiem (W szech­

św iat r. b . str. 443), dziś, ja k o praw dziw ą osobliwość, przytaczam y opis kolosalnego gm achu — zbudow anego w postaci słonia w C oney-Island pod N ew -Y orkiem . Jestto słoń tak ich rozm iarów , że praw dziw y, żyw y słoń przechadzać się może m iędzy jego no­

gami, tak, ja k piesek k rąży ć może pośród nóg dużego konia.O O

Słoń kolosalny z C oney-Island zbudow a­

ny został w edług p lan u p. M asona K erby, arch itek ta A tlan tic-C ity N. Y. W edłu g p ro jek tu pierw otnego gmach ten służyć m iał za hotel; zarzucono je d n a k ten zam iar i postanowiono urządzić w nim w ielką salę koncertow ą, a n a górnej platform ie zało­

żyć obserw atoryjum . Słoń zbudow any je s t z drzew a, a zew nątrz pok ry ty blachą cyno­

wą. D ługość jego całkow ita wynosi 46 m, platfo rm a palan k in u w ierzchniego przy p a­

da w odległości 29 m od ziem i, wysokość zaś całej budowli wynosi 46 m (kolum na Z ygm unta w W arszaw ie m a wysokość 21,9 m). P om ięd zy brzuchem zw ierzęcia a pow ierzchnią ziemi pozostaje przestrzeń 7 vi. N ogi słonia m ają 5,50 m średnicy,—

dw ie z nich zaw ierają wschody, prow adzą­

ce do w n ętrza budynku.

P ierw sza izba, do którój się wchodzi, n a­

zyw a się żołądkow ą, z pow odu m iejsca ja k ie zajm uje. W ielka sala koncertow a, czyłi audytoryjum , zn ajdu je się w części wyższej, ma ona 25 m długości. D okoła tój sali ro z­

łożonych je s t 35 innych izb, bądź na tym sam ym poziomie, bądź na różnych piętrach;

niektóre z nich m ają naw et niewielkie wy­

m iary, odznaczają się tylko osobliwą formą.

O czy słonia, tw orzące okna dw u z tych izb, m ają po 1,2 m średnicy. D ługość kłów wynosi 1 1 m.

K o n stru k c y ja słonia p rzedstaw iała p e­

wne trudności, trzeba było każdej nodze dać w ytrzym ały fundam ent. W iązan ie n a­

stręczyło sposobność do w ystudyjow ania niektórych zawiłych zadań ciosiołki. P o ­

(8)

552 w a z E C H Ś w i A t . N r 35.

wiedzieliśmy, że całość gm achu je s t z d rz e­

wa; należy dodać, że kolum ny żelazne p rz e­

chodzące przez nogi, podtrzym ują, cały gmach i nadają m u stałość.

O lbrzym i ten gm ach w aży około 100000 ton, do złączenia mas drzew a użyto p rz e ­ szło 700 b ary łe k gwoździ.

Słoń kolosalny C oney-Island wzniesiony zo­

stał przez spółkę przedsiębiorców w w idokach spekulacyjnych, w m iejscowości odw iedza­

nej c/ęsto przez m ieszkańców Nowego Y o r­

ku: zasługuje je d n a k na uw agę, ja k o je d n a z najw iększych osobliwości a rc h ite k to n i­

cznych na ziemi.

(w edług „Scientific A m erican11).

--

Przegląd znanych zjawisk roskładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

j J óZ E F J ^ A T A N S O N .

(Ci%g dalszy).

85. Strona bijologicznn ferm entacyj octo­

wych. O d czasu zarysow anego pow yżej sporu naukow ego, P a ste u ro w sk a M ycoder- m a aceti lepiej znacznie poznaną została.

F izyj ologiczne działanie kożuszkow ego te ­ go grzybka, k tó ry w ybornie kw aśną znosi w śród p ły n u reak cy ję i tem się od w ielu istot z innych szeregów , a także od pozna­

nych wyżej grzy b k ó w słabo utleniających, wyróżnia, polega na przep ro w ad zan iu alk o­

holu (C a H0 O ) na ocet (C2 H4 0 2). Nie zachodzi tu rosszczepienie zw iązku, ja k przy w szystkich niem al roskładach, p rz y ­ najm niej w głów nej m ateryi w ęglow ej, w al­

koholu, a rosk ład polega je d n a k n a zn a- cznem zm niejszeniu energii w zw iązku u tle ­ nianym , na gw ałtow nem zredukow aniu cier

pła spalenia '). Jestto więc bardzo energi­

czna reakcyja, a szybkie absorbow anie tle­

n u przez m ykoderm ę w ykazać można n aj- odpow iedniej w herm etycznie odosobnio­

nym zbiorniku, w którym w krótkim czasie zam iast zw ykłego p o w ietrza, m ięszaninę azotu z tlenem stanowiącego, znajdziem y m ięszaninę azotu i dw utlenku węgla. G dy w taldem doświadczeniu tlen do ostatniego atom u niejako zostanie w yczerpanym , fer­

m entacyja się z konieczności zatrzym uje, żyjątko zaw iesza pozornie wszelkie czynno- I ści i objaw y życiowe, lecz nie ginie i przy napływ ie tlenu może pracow ać dalej. N aj­

lepszość tem p eratu ry w edług Ilan se n a leży

! p rz y 30—35°C, choć, praktycznie rzecz ro ­ zw ażając, ferm entacyja Octowa pom yślnie

| przy niższych naw et, bo p rz y 25— 20°C, od­

byw ać się może.

Technologija fabrykacyi octu daw no ju ż stw ierd ziła, że g dy rostw ór, któ ry podda­

nym był ukw aszeniu, zaw iera znaczną ilość

| m ateryj azotow ych (zacier z brow arów , wy­

w ar słodow y i t. d.), to w ew nętrzna po­

w ierzch n ia beczek w francuskiej (orleań- j skiej) fabrykacyi zarów no ja k cała masa tro-

| cin w fabrykach niem ieckich p ok ryw a się naraz klejkow ato-lepką, niby śluzową po­

w łoką, w dotknięciu gład ką i ślizga, a gdy to n astąpiło, najlepsze „m atki octow e“, n a j­

bardziej w yborow e trociny bukow e, p rze­

stają spełniać sw ą funkcyję propagatorów ferm entacyi: w rostw orze, choćbyśmy teraz

| n ajstarann iejszy i najczyściejszy, należycie roscieńczony i zap raw ion y alkohol ukwaszać probow ali, octow a ferm entacyja ju ż się nie zjaw i. Jeśli do ru ry , w której czyniliśm y poprzednio (§ 84) doświadczenia, raz tylko w iejem y odw aru jęczm iennego lub w ody

! drożdżowój, trociny, zarów no ja k sznur konopny lub in ny „zaraziciel“, p o k ry ją się tak ą samą g alaretą i n ig d y nam ju ż octowej nie w yw ołają ferm entacyi. W y ­ rażając fakty te w języlui naukow ym , po­

wiemy, że octow a b akteryj a w nadm iarze pokarm ów azotow ych śluzowacieje, prze-

*) Ciepło spalenia alkoholu dla wzoru C2H 60 = 3 2 1 cal., d la w agi zaś C2 H4 0 2= 2 1 0 cal.

(Przyp. A ut.).

(9)

N r 35. W S Z E C H Ś W IA T . 553 chodzi więc w ten stan szczególny, który

przy charakterystyce grzybków rosszczep- kow ych nazw aliśm y „zoogleą", — dalój, że ow a „zooglea“ nie je st w stanie w yw oły­

wać tego utleniającego roskładu, ja k ą n o r­

m alnie nam daje czynna i żywa myko- derm a.

K ożuszek m ykoderm y, a także osad, ze­

skrobany z trocin bukow ych i t. p., skła­

da się z m nóstw a drobniutkich bakteryj, czasem okrągław ych i w tedy pośrodku nieraz przew ężonych, to znów bardziej w ydłużonych, ja k b y pręcilcowatych, a przez uszeregow anie się takich oddzielnych człon­

ków pow staje ja k b y rodzaj sznureczka (por.

fig. 2d w N r 8). G rzybek w takiej swej mo- dyfikacyi zw any je s t B a c t e r i u m a c e t i K tzg.; dośw iadczenia H ansena dowodzą, że bakteryj a ta łatw o w podanych wyżej wa­

ru n k ach tw orzy zoogleę, przyczem wystę­

p u ją charakterystyczne f o r m y i n w o l u - c y j n e (por. fig. 13a). W tej oto mody- fikacyi bakteryj a nie pochłania tlenu, nie oddziaływ a na alkohol i zdaje się, że do dajszego rozw oju nie je s t ju ż zdolną. M or­

fologicznej przem ianie tow arzyszy głębo­

k a zm iana fizyjologiczna i ogólno-życiowa.

D okładne n ad kożuszkiem octowym ba­

dania A d. M eyera, Nagelego i innych, a ostatnio H ąnsena dowodzą, że prócz ty­

powej form y, k tó ra w edle dyjagnozy tego ostatniego p odpada pod nazw ę B a c t e ­ r i u m a c e t i , w pospolitych kożuszkach octow ych zn a jd u ją się jeszcze zbliżone do tej typowej modyfikacyi lecz różne od niej je d n a k b ak tery je octowe, o mniej lub wię­

cej odm iennych właściwościach (por. zre­

sztą dalej p rzy końcu niniejszego §) m or­

fologicznych i fizyjologicznych. Z bli­

skich form najlepiej poznaną je st Bact.

P asto rin n u m H ansen, różniąca się od ty ­ powej Bact. aceti je d y n ie zabarw ieniem , ja k ie przy jm u je pod działaniem jo d u , za­

barw ieniem charakterystycznem dla mącz­

ki cz. krochm alu. W obec tych różnych modyfikacyj m orfologicznych i innych, tra ­ fną w ydaje się uw aga D uclaux’a, któ ry po­

rów nyw a odm iany bakteryj octowych z od­

m ianam i drożdży.

T eraz w rócić możemy i musimy do po­

przednio poznanego działacza ferm entacyi glukonow ój. M icrococcus oblongus, gdy

go nie n a glukozie posiejem y lecz na alko­

holu, zachow uje się ftzyjologicznie j a k bak­

teryj a octowa: przeprow adza alkohol na ocet. G d y po pouczaj ącem i stano wczem doświadczeniu w tym względzie przedsię­

w ziął B o utro ux próbę w odw rotnym kie­

runku, okazało się, że m yltoderm a, zdjęta z czerwonego w ina, a na róstw ór ocukrzo- ny w obec kred y przeniesiona, w ytw orzyła charakterystyczne k ry ształy glukonianu wa­

pnia. O kazuje się przeto najw yraźniej, że M. oblongus B ou tro ux je s t odm ianą, je d n ą z licznych modyfikacyj, których typow ą for­

mą je s t w edług H ansenow skiej dyjagnozy pojęta Bact. aceti. Słaba na kw asy w ytrzy­

małość zbliża j ą wszakże do b akteryi mle- cznój.

W nauce istnieje jeszcze datujące od roku 1864 spostrzeżenie B lon deau x’a, że w pe­

w nych w arunkach cu k ier krystaliczny p rze­

chodzić może w yjątkow o w prost n a ocet, nie tw orząc wcale ja k o przechodniego’ stopnia alkoholu w w yraźnej ilości. Pospolicie, gdy ro sk ład cukrów zm ierza k u w ytw orze­

niu z nich octu, to n ajp ierw zachodzi fe r­

m entacyja drożdżowa, w ytw arzając z cu k ru alkohol, później dopiero na alkoholu rozw i­

j a się m ykoderm a, która daje ocet. N ieda­

wno, bo w roku 1882 dopiero zbad ał i opi­

sał D uclaux ciekawą, a ja k się z badań jego okazuje, i wielce pospolitą, nadzw yczaj dro­

bną wszakże istotkę, której n ad a ł nazwę:

A c t i n o b a c t e r p o l y m o r p h u s . M aleń­

ki ten grzybek żyć może n a wszelkich, a ra ­ czej na najróżniejszych cieczach pożywnych, w szczególności na m leku i na cukrow ych rostw orach i przedstaw ia raz reg ularne, po- jedyńczo lub szeregiem , po dw ie w linii, leżące, pałeczki, z jed n eg o końca bardziej płaskie, bardziej zaś ostre z drugiego (na tabl. w N r 8 fig 2ei— e2); w innych razach tenże grzybek po kryw a pow ierzchnię pły nu jak o charakterystyczna śluzowa zooglea, w której w arstw a śluzu nie je s t wspólną dla całego m nóstw a b ak tery j, lecz każda istotka otoczoną je s t oddzielną swoją otoczką ślu­

zową (fig. 2e3— postać rozgotow anego sa­

go) ')•

') N iepodobieństw em je st, m ów iąc o A ctinoba- e te r polym orplm s B uclaux, nie w spom nieć o zadzi-

(10)

554 w s z e c h ś w i a t. N r 35.

Nie rosstrzygając, o ile g rzy bek ten , A ctinobacter, zbliżony lub identyczny je s t z Neelsenowską B act. cyanogenum (por. od­

syłacz),— można dopełnić opisu bij ologiczne- go skonstatow anem i przez N eelsena d la tćj bakteryi szczegółami. P ałeczk ow ata fo rm a posiada rzęsę za m łodu; pałeczki wydają, n a ­ stępnie zarodniki (por. rysunek). W e d łu g D uclaux i N eelsena bardzo łatw o tw o rzą się form y inw olucyjne, przedstaw iające dość znaczną analogiję z inw olucyjnem i form am i Bact. aceti. A ctin o b acter je s t spalaczem i to energicznym spalaczem , gdyż n ietylko je s t w stanie utlen ić alkohol, lecz w p ro st utlenia mleko lu b c u k ier i, w części tw orząc kw as octowy, dokonyw a obok tego zarazem spalenia aż na C 02 i H20 . D ziała p rz y n i­

skich tem p eratu rach , ginie ju ż w cieple 60— 65° w ciągu je d n a j m inuty. Z daje się, że p rzek ład a pły n y zaw ierające białko ros- puszczalne nad inne, i tem się różni zn a-

w iającej zgodności opisów i rysunków doty czący ch tego grzy b k a z tem , co o b a k te ry i niebieszczącej mleko, Bact. cyanogenum F uchs, w iem y ze s ta ra n ­ nych i drobiazgowo rzecz w y czerp u jący ch opisów N eelsena (1880). C h a ra k te ry sty k a zew n ętrzn a obu głów nych form g rzy b k a (pałeczkow atej i zoogleal- nej; N eelsen podaje jeszcze i form y przech o d n ie) i ry sunki naw et u obu autorów są ta k zdum iew ająco zgodne, a zgodność ta p rz y typow ych i w y b itn y ch wielce rysach g rzy b k a ta k doniosłą, że m im ow oli nasuw a się przek o n an ie—nietylko przypuszczenie—

że obie form y są je d n y m i ty m sam ym grzybkiem . G rzybki te jednakow o przez obu uczonych hodow a­

ne być m ogły w m leku, tu i ta m p rz y kw aśnej za­

wsze i w yłącznie p rz y kw aśnej re a k c y i ośrodka (c h a ra k te ry sty k a b a k te ry j octowego ro sk ład u wogó- le). Godnera je s t je d n a k uw agi, że D uclaux nie d o ­ strz e g a ł n ig d y niebieszczenia m leka, opisuje zaś zm ian ę konsystencyi, w yw ołaną w n iem przez A cti- no b actera. Z jaw isko „niebieskiego m leka ‘ znanem je s t zarów no we F ra n c y i ja k i w N iem czech (iu n a s ), opisy w anem było jeszcze w zeszłem stuleciu, a ju ż od roku 1840 (Fuchs) dow iedzionem je s t, że pocho­

dzi ono z rozw inięcia się w m leku saprofitycznej form y (yibrio F uchsa), w ydzielającej b łę k itn y b a r ­ wnik. N eelsen podaje w praw dzie, że w roscieńczo- nem m leku i in n y ch cieczach grzybek jeg o b a rw n i­

k a nie wydziela. Swoją drogą dziw nem je st, że Du- claux nigdy zaniebieszczenia nie dostrzegł. Z go­

dność opisów u obu autorów sięga naw et c h a ra k te - rystycznych, tu taj form inw olucyjnych.

(1’rzyp. A utora).

cznie od Bact. aceti. B ardzo je s t praw do- podobnem , że znane z życia codziennego skiszenie octowe drożdży prasow anych, wy­

stępujące przy leżeniu ich przez czas n azbyt długi, je s t dziełem drobnego A ctinobactera;

być może, że tenże octotw órczy grzybek z n a jd u je się w zakwasie, używ anym przy w ypieku (wiejskiego) chleba bez drożdży.

N au k a nie w y kryła dotychczas— co ze wsty­

dem niew ątpliw ie w yznać tylko m ożna— na czem polega ważna dla nas ferm entacyja m ąki (m ączki, skrobi, krochm alu) czyli po­

dnoszenie się (,,rośnienie“ ) ciasta, służące za podstaw ę w ypieku chleba i ciast w ogólno­

ści; wiadom o tylko, że szczególny ten ros­

k ład zawdzięczam y raczej drobnym grzyb ­ kom rosszczepkow ym niż drożdżom ja k o ta­

kim i że praw dopodobnie podnoszenie się zarobionego cz. kiszonego ciasta polega na w ydzielaniu się znacznych ilości gazowego d w u tlen k u węgla, jak o p ro d u k tu en erg i­

cznego spalania m ateryi. Otóż bardzo mo- żliw em się zdaje, że g rzybki takie ja k A cti­

nobacter, lub bliskie bardzo, wy w ołują w czę­

ści czy całkow icie naw et rzeczoną ferm en- tacy ję, praw dziw ie codziennego życia n a­

szego dotyczącą.

Jeśli A ctinobacter n ietylko u tlen ia lecz i spala m ateryję organiczną i staje n a osta­

tnim ju ż szczeblu pom iędzy roskładaczam i, któ rym i się tu zajm ujem y, a spalaczam i, k tó re tu nas obchodzić nie powinny, to z d ru ­ giej stro ny i m ykoderm a octowa obok u tle ­ nian ia prow adzić może nadto i spalanie.

Z daje się dziś je d n a k nie ulegać w ątpliw o­

ści, że spalanie to je s t tylko żywieniem się, w ostateczności niejako i w b rak u alkoho­

lowej straw y, w ytw orzonym poprzednio kw asem octowym, że odbywa się dopiero po zupełnem ju ż w yczerpaniu (utlenieniu) a l­

koholu. N ie je s t je d n a k rosstrzygniętą by­

najm niej rzeczą, czy to typow a B acterium aceti m a zdolność prow adzenia roskładu da­

lej, aż do spalenia octu, czy też ro zw ija się w tedy oddzielnie przystosow ana do takich w arunków b y tu m odyfikacyja tej b akteryi (N ageli). Najczęściej je d n a k po skończo­

nej ferm entacyi octowej rozw ija się i bierze górę nad bak teryjalnem i form am i grzybek pączkujący, Saccharom yces m ycoderm a v.

S. vini, o którym wspom inaliśm y pioprze- dnio w §§ 53 i 59.

(11)

N r 35. W S Z E C H Ś W IA T . 555 O bok gnicia białkow ego może w ystępo­

wać raz m leczna, w innych znów razach octowa ferm entacyja, a to zależnie od w a­

runków , od przy p ły w u zwłaszcza tlenu.

J a k gnicie samo przy b iera w pew nych w a­

ru n k ach c h a rak ter spalenia, tak i roskład utleniający, dążący do w ytw orzenia się octu, może przechodzić dalej w spalanie m ateryi, ostatecznie więc dekonstytucyja przy tym szeregu zjaw isk daje dw utlenek w ęgla i wo­

dę, częstokroć pośrednio, lecz niekiedy na­

w et i bezpośrednio.

Zbytecznem byłoby pow iadać, że wszy­

stkie żyjątka, biorące u dział w zjaw iskach roskładow ych tego szeregu należą do P a - steurow skiej kategoryi aerobies.

(d. c. n.)

OSTATNI ROK PODROŻY

PO EKWADORZE

P R Z E Z

J a n a S ztolcm ana.

Cz. II, E K W A D O R C Z Y K . (Ciąg dalszy) >)•

„El C ab alle ro“ i „El C ha gra “.

P oznaw szy nieco pierw otnego m ieszkań­

ca E k w a d o ru , przejdźm y teraz do klasy pa­

nującej, pochodzenia hiszpańskiego. Nie- mówiąc ju ż o zdobyw cach, którzy mieli u d ział w w ypraw ach P izarró w , A lyarady i innych, elem ent hiszpański przedostał się tu jeszcze w raz z licznym i em igrantam i m etropolii, k tórzy czy to ja k o urzędnicy rządow i, czy ja k o koloniści, czy wreszcie w charak terze zw ykłych aw anturników opuszczali ojczyznę, abypozaoceanem szczę­

ścia szukać. O bok więc rodzin szlachec­

kich em igrow ało do A m eryki mnóstwo lu ­ dzi z gm inu. D ziś je d n a k tru d n o byłoby nam dojść mniej lu b więcej arystokratyczne­

go pochodzenia tej lub owej rodziny, każdy

’) Ob. N r 80 r. b.

bowiem ró d hiszpański, który ja k o tako zdo­

łał czystość krw i przechować, liczy się do miejscowej arystolcracyi. T akich je d n a k rodów dziś w E kw adorze pozostało stosun­

kowo niewiele i bodaj, że ogólną ich liczbę do k ilk un astu zaledw ie zredukow ać można, a liczba ta coraz to bardziej się zm niejsza.

A rystokracyj a bowiem ekw adorska w tem samem zupełnie położeniu zn ajd uje się, co i nasze ro d y m agnackie: nie chcąc zaw ierać zw iązków z rodzinam i podejrzanej krw i, musi się łączyć ciągle w blisko pokrew nych sobie rodach, co je j zupełny upadek spro­

w adzić musi. Jednocześnie zaś w adliw e w ychow anie robi z członków je j w ielkich niedołęgów , k tó rzy nie są w stanie ry w ali­

zować z pracow itszą i stokroć energiczniej­

szą klasą mięszańców; tym sposobem m ają­

tk i arysto kraty czne stopniowo ro z d rab n iają się i przechodzą w ręce „obyw ateli d ru g ie­

go rz ęd u “ .

C harakterystycznem je s t nietylko dla hi- szpano-am erykańskich krajów , lecz naw et i dla samój ex-m etropolii używ anie podw ój­

nych a naw et p o trójny ch nazw isk. P ocho­

dzi to z ogólnego ubóstw a nazw isk, któ ry ch rozm aitość ju ż naw et w H iszp anii nie je s t wielką, a jeszcze stokroć zm niejszyła się w A m eryce P ołudniow ej, gdzie w stosunku do m asy ludności nieznaczna liczba rodów , a tem samem nazw isk hiszpańskich n ap ły ­ nęła. P oniew aż zaś hiszpanie i ich potom ­ kow ie i do pew nych im ion chrzestnych czu­

j ą szczególną p redylekcyję, j a k np. do imion M anuel, Josó, A ntonio etc., w yniknąćby stąd m ogły częste om yłki nietylko w sądowych spraw ach, lecz i w stosunkach pryw atnych.

A by więc takich nieporozum ień uniknąć, do nazw iska swego dodają często nazwisko m a ­ tki; będziem y więc m ieli np. Z am brano-B e- nites, L arrea-C h eca, G arcia-M oreno i t. p.

G dy zaś pomimo tego w yniknie jeszcze imię i nazw isko jednobrzm ienne dla dw u osób, dodają jeszcze trzecie, które zw ykle jest n a­

zw iskiem babki po kądzieli. T akie kom ­ plikow anie nazwisk, których liczba w H isz­

panii i P o rtu g alii, a także i w A m eryce P o ­ łudniow ej dochodzi czterech a naw et pięciu, dokonyw a się nieraz bez najm niejszej po­

trzeby, jed y n ie dla pokazania, że kiedyś b y ł tam w rodzie jak iś h rab ia, lub m arkiz, co pomimo republikańskiego u stro ju k rajó w

Cytaty

Powiązane dokumenty

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie

cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki.. Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a

Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba