• Nie Znaleziono Wyników

Kolejne miejsca zamieszkania - Lubartów, Puławy, Lublin - Barbara Rybicka - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kolejne miejsca zamieszkania - Lubartów, Puławy, Lublin - Barbara Rybicka - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

BARBARA RYBICKA

ur. 1918; Kraszewice, pow. ostrzeszowski

Miejsce i czas wydarzeń Lubartów, Puławy, Lublin, PRL

Słowa kluczowe rodzina i dom rodzinny, życie codzienne, dzieci

Kolejne miejsca zamieszkania – Lubartów, Puławy, Lublin

Od czterdziestego czwartego roku do czterdziestego siódmego mieszkaliśmy w Lubartowie. Tam się urodził drugi synek, Maciuś.

[Po wojnie] wujek [ksiądz] był prałatem przy wizytkach [w Lublinie], ale tylko rok czasu. [Ja] byłam w ciąży po Januszku w roku czterdziestym szóstym i przyjechałam z Lubartowa do wizytek, bo miałam tutaj rodzić. Wujek już zaczął chorować trochę.

Tu się urodziła ta córeczka w styczniu, wujek umarł w marcu, a w maju przyjechała ciocia do Lubartowa, mówi: „Coś ta Marylka taka blada jest”, tak fiołeczkami był wózek ubrany, ja mówię: „Może od tych fiołków odbija albo co takiego?”. Ale [poszłyśmy] do doktora, a tam prosówka – to tak zwane galopujące suchoty. Złapała zarazek, bo jak myśmy przyjechali tutaj do Lublina, to męża brat wrócił z niewoli i był tam u nas w Lubartowie w tym mieszkaniu z miesiąc chyba, bo mnie miesiąc nie było.

Okazało się, że on miał gruźlicę, ale nawet nie wiedział o tym. I jak wróciłam do tego mieszkania, widocznie tam były te zarazki i dziecko złapało. I już nie było ratunku – jeździliśmy po Warszawie, wszędzie – ale nie było wtedy jeszcze streptomycyny; ona umarła w czerwcu, a w lipcu dopiero się streptomycyna ukazała, może by ją [to]

uratowało. [Miało] pięć miesięcy i umarło to dziecko, tak że mieliśmy taką tragedię. A takie było śliczne dziecko; jak się urodziło, to tam nosili w szpitalu, pokazywali – takie miało długie włoski, z gazy pielęgniarka jej taką kokardę zrobiła i oglądali. Była duża i bardzo piękna dziewczynka i nie uchowała się – choroba nie wybiera. A ten brat [męża] nie wiedział, że ma gruźlicę, dopiero potem się okazało. Wrócił taki zniszczony z tych Niemiec, z obozu jakiegoś. [On] się wyleczył, a dziecko poszło.

Myśmy po śmierci tej Marylki pojechali do Zakopanego, potem z Zakopanego nad morze, żeby troszkę zagłuszyć [ból]. A z Januszkiem została ciocia Loda i tam się nim opiekowała. A myśmy musieli jakoś się odprężyć trochę. Materialnie się nieźle powodziło, to można było sobie pozwolić zagłuszyć to nieszczęście. Za rok urodził się Maciuś. Też był taki ładny chłopczyk. On urodził się w Lublinie, ale jeszcze mieszaliśmy w Lubartowie, miał trzy miesiące jak pojechaliśmy do Puław i tam

(2)

miałam też służącą, wyjeżdżała z nim z wózeczkiem, to się ludzie zatrzymywali:

„Czyje to takie piękne dziecko?”. „A to moje – ta Jasia mówiła. – To moje”.

Z tego Lubartowa – mąż dostał pracę w Puławach – pojechaliśmy do Puław. Taka była wędrówka. Tam było bardzo ładne mieszkanie, jak na Puławy. I tam m i e s z k a l i ś m y d w a l a t a . W c z t e r d z i e s t y m d z i e w i ą t y m w m a j u z n o w u ż [przeprowadziłam się] do Niedrzwicy, bo mąż dostał pracę w Lublinie, a w Lublinie nie mieliśmy mieszkania; mąż miał tam pokój służbowy, więc ja tam byłam rok czasu w Niedrzwicy i potem przyjechałam do Lublina. Takie małe mieszkanko znajoma pani odstąpiła, jeden pokój taki przechodni i tak jak w pociągu żeśmy tam mieszkali z trójką dzieci, bo w międzyczasie urodził się jeszcze jeden synek. Mieszkaliśmy w tym ciasnym mieszkanku jakiś rok, a potem w tym samym domu zwolniło się większe mieszkanie, [pewien] pan zamienił się z nami na dwa pokoje z kuchnią i mieszkaliśmy [tam] aż do pięćdziesiątego siódmego roku. [Na Ogrodową] przeprowadziliśmy się w pięćdziesiątym siódmym.

Mąż był ekonomistą, w zakładach mięsnych pracował cały czas, tylko w różnych miejscach. W Puławach i w Lubartowie był kierownikiem, a [w Lublinie] już awansował na stanowisko dyrektora.Od czterdziestego czwartego roku do czterdziestego siódmego mieszkaliśmy w Lubartowie. Tam się urodził drugi synek, Maciuś.

[Po wojnie] wujek [ksiądz] był prałatem przy wizytkach [w Lublinie], ale tylko rok czasu. [Ja] byłam w ciąży po Januszku w roku czterdziestym szóstym i przyjechałam z Lubartowa do wizytek, bo miałam tutaj rodzić. Wujek już zaczął chorować trochę.

Tu się urodziła ta córeczka w styczniu, wujek umarł w marcu, a w maju przyjechała ciocia do Lubartowa, mówi: „Coś ta Marylka taka blada jest”, tak fiołeczkami był wózek ubrany, ja mówię: „Może od tych fiołków odbija albo co takiego?”. Ale [poszłyśmy] do doktora, a tam prosówka – to tak zwane galopujące suchoty. Złapała zarazek, bo jak myśmy przyjechali tutaj do Lublina, to męża brat wrócił z niewoli i był tam u nas w Lubartowie w tym mieszkaniu z miesiąc chyba, bo mnie miesiąc nie było.

Okazało się, że on miał gruźlicę, ale nawet nie wiedział o tym. I jak wróciłam do tego mieszkania, widocznie tam były te zarazki i dziecko złapało. I już nie było ratunku – jeździliśmy po Warszawie, wszędzie – ale nie było wtedy jeszcze streptomycyny; ona umarła w czerwcu, a w lipcu dopiero się streptomycyna ukazała, może by ją [to]

uratowało. [Miało] pięć miesięcy i umarło to dziecko, tak że mieliśmy taką tragedię. A takie było śliczne dziecko; jak się urodziło, to tam nosili w szpitalu, pokazywali – takie miało długie włoski, z gazy pielęgniarka jej taką kokardę zrobiła i oglądali. Była duża i bardzo piękna dziewczynka i nie uchowała się – choroba nie wybiera. A ten brat [męża] nie wiedział, że ma gruźlicę, dopiero potem się okazało. Wrócił taki zniszczony z tych Niemiec, z obozu jakiegoś. [On] się wyleczył, a dziecko poszło.

Myśmy po śmierci tej Marylki pojechali do Zakopanego, potem z Zakopanego nad morze, żeby troszkę zagłuszyć [ból]. A z Januszkiem została ciocia Loda i tam się nim opiekowała. A myśmy musieli jakoś się odprężyć trochę. Materialnie się nieźle

(3)

powodziło, to można było sobie pozwolić zagłuszyć to nieszczęście. Za rok urodził się Maciuś. Też był taki ładny chłopczyk. On urodził się w Lublinie, ale jeszcze mieszaliśmy w Lubartowie, miał trzy miesiące jak pojechaliśmy do Puław i tam miałam też służącą, wyjeżdżała z nim z wózeczkiem, to się ludzie zatrzymywali:

„Czyje to takie piękne dziecko?”. „A to moje – ta Jasia mówiła. – To moje”.

Z tego Lubartowa – mąż dostał pracę w Puławach – pojechaliśmy do Puław. Taka była wędrówka. Tam było bardzo ładne mieszkanie, jak na Puławy. I tam m i e s z k a l i ś m y d w a l a t a . W c z t e r d z i e s t y m d z i e w i ą t y m w m a j u z n o w u ż [przeprowadziłam się] do Niedrzwicy, bo mąż dostał pracę w Lublinie, a w Lublinie nie mieliśmy mieszkania; mąż miał tam pokój służbowy, więc ja tam byłam rok czasu w Niedrzwicy i potem przyjechałam do Lublina. Takie małe mieszkanko znajoma pani odstąpiła, jeden pokój taki przechodni i tak jak w pociągu żeśmy tam mieszkali z trójką dzieci, bo w międzyczasie urodził się jeszcze jeden synek. Mieszkaliśmy w tym ciasnym mieszkanku jakiś rok, a potem w tym samym domu zwolniło się większe mieszkanie, [pewien] pan zamienił się z nami na dwa pokoje z kuchnią i mieszkaliśmy [tam] aż do pięćdziesiątego siódmego roku. [Na Ogrodową] przeprowadziliśmy się w pięćdziesiątym siódmym.

Mąż był ekonomistą, w zakładach mięsnych pracował cały czas, tylko w różnych miejscach. W Puławach i w Lubartowie był kierownikiem, a [w Lublinie] już awansował na stanowisko dyrektora.

Data i miejsce nagrania 2006-09-03, Lublin

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Transkrypcja Piotr Krotofil

Redakcja Piotr Krotofil

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mój ojciec mówił: „Najgorzej to było, jak przez Krakowskie szedłem, bo cały czas ten sędzia Pogoda trzymał się mnie kurczowo i szedł za mną, bo się bał”.. Po jakimś

To teraz tylko widzi się bloki, widzi się te wszystkie wygody, kiedyś ciągnęło się wodę ze studni, wylewało się gdzieś tam, był śmietnik w podwórku, wylewało

Pamiętam sąsiedztwo z posesją Hollakowej i za Hollakową posesja była doktora Kowalskiego, którego bardzo dobrze znałem, a to z tego, że to był lekarz powiatowy, a w [19]39 roku,

Mieszkałem do piątego roku życia u swoich dziadków na ulicy Staszica w szpitalu, nad położnictwem. Na drugim piętrze było położnictwo, a na trzecim i czwartym

Na Kościuszki [ktoś] miał taką ciastkarnię – tam takie babeczki były i z kremem, i różne inne owoce były – i to trzeba sobie było jakoś uciułać na te ciasteczka..

Za jakiś czas dyrektora zaaresztowali i zginął na Zamku ten dyrektor – bardzo solidny człowiek, taki był przychylny w ogóle, tylko że był taki dosyć

[Edward Hartwig] miał taki barak na Narutowicza, w podwórku i tam myśmy sobie robili [z mężem] ślubne zdjęcia nawet. Prymitywny

Kiedyś w tym Corsie byłam [o] takiej niedozwolonej godzinie i to z chłopakiem jakimś, a na balkonie siedział prefekt i trzeba było uważać, jakoś żeśmy tam się chowali, ale on