• Nie Znaleziono Wyników

Praca w „Kurierze Lubelskim” - Alojzy Leszek Gzella - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Praca w „Kurierze Lubelskim” - Alojzy Leszek Gzella - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

ALOJZY LESZEK GZELLA

ur. 1932; Pelplin

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, PRL, "Kurier Lubelski"

Praca w „Kurierze Lubelskim”

W 1957 roku, w marcu, wyszedł pierwszy numer „Kuriera Lubelskiego”. Znajdowałem się w grupie pierwszych pracowników. I wtedy, pamiętam, że nas dwóch było po KUL-u i jeszcze ze trzy osoby były, które na KUL-u studiowały, ale nie ukończyły tych studiów – Malinowski, Nowicki i Spójnicki. No i oczywiście się mówiło, że to jest bezpartyjne pismo, bo kulowcy nawet tutaj są dziennikarzami, aczkolwiek po KUL-u pracowali w „Sztandarze Ludu” – Mirosława Knorr, Korneluk, jeszcze uciekło mi jakieś nazwisko, to byli kulowcy. Danielak w radiu był po KUL-u, Stepek w radiu po KUL-u, ale to wszystko był ten rok 1956, czyli akurat sprzyjający i taki pozorujący otwarcie na społeczeństwo, na obywatelstwo – wszyscy mogą [działać], jeżeli potrafią.

To krótko trwało, natomiast „Kurier Lubelski” powstał i zaczął funkcjonować. I raptem okazało się, że nakład jest za mały, że „Sztandar Ludu” nie jest sprzedawany, a

„Kurier” [był] chętnie kupowany, to było pismo poranne i tak dalej. Wszedłem w cały ten nurt dziennikarskiej pracy z takim zapałem i nowicjusza, i człowieka, który tutaj może się sprawdzać, spełniać i tak dalej. I tu pracowałem przez ćwierć wieku, do wybuchu stanu wojennego. W ostatnim okresie byłem sekretarzem redakcji, zresztą śmieszna historia była, dlatego że nie należałem do partii, do żadnej i naczelny sekretarza redakcji musiał zgłosić do Wydziału Propagandy, że takie nazwisko to stanowisko obejmuje. Wydział Propagandy nie bardzo chciał się na to zgodzić, w związku z czym naczelny postanowił powołać drugiego sekretarza, który był członkiem partii, i było dwóch sekretarzy. Ja byłem tym pierwszym, a on tam był tym sportowym dziennikarzem, żeby po prostu nikt nie miał pretensji, zresztą to nie było możliwe – sekretarz jest bezpartyjny, więc było dwóch sekretarzy. Ja autentycznie zaangażowany jako sekretarz pracowałem, w tym sekretariacie wszystko robiłem, a kolega zajmował się swoim działem sportowym, wymienialiśmy się dyżurami, bo to było uciążliwe.

Tak dobrnąłem do stanu wojennego, wcześniej jeszcze zaangażowaliśmy się w prace

(2)

Solidarności, zresztą ten drugi kolega też, on jeszcze bardziej agresywnie działał w Solidarności niż ja, bo był taki impulsywny. Stan wojenny pozbawił nas pracy, tak że po jakimś czasie nie mieliśmy możliwości pracy. Takie uniki, że jest się chorym, że nie przyjmuje się wymówienia z pracy trwały jeszcze do 1982 roku, do połowy, ale później już zlikwidowane to wszystko było.

Data i miejsce nagrania 2006-02-08, Lublin

Rozmawiał/a Tomasz Czajkowski, Marcin Fedorowicz

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

[W przypadku AK] to się otworzyło w 1956 roku – Mańkowski, Caban, Naumik wydali monografie o Armii Krajowej i tam nie wszystko było, ale było i Armia Krajowa istniała.. I

Kiedy związałem się już trochę ze środowiskiem lubelskim, dziennikarskim, kiedy poznałem trochę osób tutaj, kiedy zobaczyłem, że jest środowisko dziennikarskie, nie gazety

W „Kurierze Lubelskim” za jego czasów pokazywały się bardzo krótkie recenzje filmowe, pisał je pod pseudonimem i Czechowicz, i Łobodowski.. To dość dużo

Mój ojciec z kolei na Pomorzu – tam można byłoby jeszcze łatwiej zahaczyć się o pracę nauczycielską, bo brakowało ciągle specjalistów w różnych dziedzinach –

W Lublinie to były tytuły „Sztandar Ludu”, „Kurier Lubelski” dawny, bo to wszystko wydawała RSW Prasa, później pięć tygodników terenowych, „Tygodnik Zamojski”,

Mama pochodziła z rodziny mieszczańskiej, była urodzona w Pelplinie, a do Pelplina mój ojciec z rodziną swojej matki przyjechał po katastrofie, jaka wydarzyła się w miejscowości,

Dziennikarze przecież mogliby również uczestniczyć w takich spotkaniach, które odbywałyby się poza redakcją, ale wtedy nie było tego nakazu obecności, tego przymuszenia

Poza tym jeszcze taka anegdotka –nie wiem, czy jest to do końca prawdziwe, czy sam sobie kiedyś tego nie wymyśliłem –o ile pamiętam, to chowałem się przed mamą raz, właśnie w