iM. 1. Warszawa, d. 3 Stycznia 1886 r. T o m V .
m "i ‘ * 1 1 i ~ A * ;
a S t - W » «_■
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA.“
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. Ii. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J. N atanson,
D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treść m a jakikolw iek zw iązek z nau k ą na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/i,
za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.
i ^ d r e s T S e d - a l s i c y i : P o d h a l e 3 S T x <3= n o w y .
Przedsionek szybu.
2 W SZECHŚWIAT. N r 1.
W Y S A D Z E N I E
B R A MY P I E K I E L N E J
P O D N O W Y M Y O R K I E M
P R Z E Z
s.
zk:.
Do liczby tych prac zdum iewających,l$tó- re najw idoczniej ujawniają, olbrzym i postęp różnych gałęzi techniki, przybyła je d n a jesz
cze w końcu ro k u ubiegłego. M ówim y tu o rossadzeniu potężnej skały w porcie no
wojorskim , k tó ra czyniła tam żeglugę b a r
dzo niebespieczną i była powodem zagłady licznych ju ż okrętów .
Rossadzenic to stanow i najpotężniejszą eksplozyją, ja k a dotąd wywołaną została.
P rzeprow adzenie podobnej pracy stało się możliwem, oczywiście, jedyn ie p rzy pomo
cy najsilniej działających m ateryjałów wy
buchowych, ja k ie chem ija nowoczesna odda
ła do rosporządzenia inżynierom i g ó rn i
kom; niemniej ważną je d n a k rolę o d eg rała tu i iskra elektryczna, która, kierow ana od daloną ręką, z szybkością błyskaw icy pow o
duje wybuch tysięcy nabojów. O bok tego nie należy zapominać, że prow adzenie robót przygotow aw czych ułatw iły udoskonalone przy rząd y nurkow e, oraz ogólny postęp b u dow nictw a podwodnego. P rz y u dziale ty l
ko wszystkich tych środków potężnych, któ
re posługują dziś człow iekowi w walce z przyrodą, można było pokonać trud ności, o których pojęcie daje ju ż samo spojrzenie na załączone tu, w edług A m erican scientific rysunki, przedstaw iające n iek tó re fazy ro bót przygotow aw czych.
P o r t now ojorski należy do najbardziej ożywionych portów na ziemi; w stęp wszak
że do niego u tru d n iała bardzo ta k zw ana
„bram a piek ieln a“ (H eli - G ate), złożona z licznych ra f podwodnych i z ogrom nćj skały, która stanow iła niebespieczną dla okrętów zawadę.
Ju ż w roku 1848 przedsięw zięto pierw sze próby w celu jó j rossadzenia; p rzy niedosta
tecznych wszakże ówczesnych środkach, p ró by te okazały się zgoła bezowocne; przed dw udziestu je d n a k laty podjęto je znowu i w tedy przystąpiono do uprzątnięcia dwu stosunkow o m ałych ra f „P ot-R ock “ (Ko- cieł) i „ F ry in g -p a n “. W drugiej z tych sk a ł otw ory na naboje wywiercono z ze
w n ątrz przy pomocy dzwona nurkow ego;
pierw sza wszakże wym agała większej p ra cy, została w yw ierconą w ew nątrz i naszpi
kow aną nabojam i, które zaw ierały 25000 kg dynam itu—i w rok u 1876 wysadzoną zosta
ła, nie w pow ietrze ale w wodę. Rzeczy
wiście bowiem ani jeden odłam ek skały nie został w yrzucony nad pow ierzchnię m orza, i ty lko szum przytłum iony i słup wody wy
rzucony na 50 m zd rad zały katastrofę, któ
ra się w toni oceanu dokonała.
Żegludze je d n a k niewiele to pomogło; po
została bowiem jeszcze owa w ielka skała, zw ana ,,Flood-R ock“ , m ająca 360 m dłu go
ści a 180 m szerokości, k tóra, ja k daw niej, groziła okrętom rozbiciem. Roboty opóźnia
ły się długo, kongres bowiem Stanów Zje
dnoczonych zw lekał z przyznaniem potrze
bnych funduszów w wysokości m ilijona do
larów .
D la usunięcia tak potężnej masy skalistej zastosow ano metodę, k tó ra się okazała ko
rzystną przy rossadzeniu ,,Ivotła“ , lubo w y
m agała ona tu pew nych ulepszeń.
Poniew aż F lood-R ock tylko przy odpły
wie m orza wysuwa wierzchołek swój z wo
dy, trzeba było przedew szystkiem na szczy
cie skały wystawić zabudowanie, z którego robotnicy wybić mogli w jój w nętrzu szyb głęboki na 18 m. P ierw szy z załączonych tu rysunków przedstaw ia przedsionek tego szybu; grom adzono tu gruzy wydobywane ze skały, a nadto mieściły się tu potężne pom py, skała bowiem okazała się przem a- k aln ą i trzeba było chronić od zalewu we
w nętrzne galeryje i pracujących tam robo
tników .
Z szybu pionowego w dzierali się rob otni
cy dalej w skałę, posługując się m atery ja- łam i wybuchowemi. Przedew szystkiem u rzą
dzono kanał, w którym zbierała się przecie
k ająca woda, ponad nim zaś w niew ielkich odległościach umieszczono drew niane mo
sty. Następnie w k ierun ku długości i sze
rokości skały przew iercono gęsto galeryje
N r 1 WSZECHŚWIAT. 3 poziome., tak że pozostała ponad galeryjam i
w ierzchnia w arstw a skały, m ająca około pięciu m etrów grubości, opierała się tylko na filarach skalistych, których pozostało 467 m iędzy galeryjam i; ogólna zaś długość tych ostatnich przenosiła 6500 m. R ysunek d ru gi przedstaw ia ten k anał i szereg k rzyżują
cych się z nim galeryj.
B yła to wogóle mozolna i niebespieczną część robót; życiu górników zagrażała nie
raz w dzierająca się woda, a kam ień w wielu miejscach b y ł ta k kruchy, że zapadanie się jeg o ledwo pow strzym ać można było obel-
kowaniem.
przedstaw ione na ostatnim z załączonych rysunków . U żytym był do tego wóz toczą
cy się na szynach, którego rusztow anie sto
sownie do potrzeby można było podwyższać lub zniżać; lam pki umieszczali górnicy na kapeluszach.
Nie potrzebujem y dodawać, że część ta robót, podobnie j a k i samo przygotow yw a
nie nabojów, w ym agała szczególnych ostro
żności.
N aboje były dw ojakie, — jed n e napełnio
ne dynam item , drugie substancyją, zw aną
„rack a rock“. Jestto m ięszanina dw uni- trobenzol u z chloranem potasu; oba te prze
K anał i galeryje.
P o przekopaniu galeryj trzeba było ścia
ny tych ulic podziem nych, zarówno ja k i po- ! kryw ający je pułap skalisty, przygotow ać do osadzenia w nich nabojów. Jak k o lw iek przy pomocy m aszyn wiercenie skały odby
wało się szybko i łatw o, wym agało wszakże długiego czasu; otw orów bowiem takich o średnicy 7,5 cm i o przecięciowej długo
ści 2,7 m przygotow ano 13286. Ukończo
no j e dopiero we W rześniu roku ubiegłego, a ogólna ich długość wynosiła przeszło 30 kilometrów.
Pozostała teraz ostatnia część robót— na
bijanie tak wyśw idrow anych otworów,
tw ory, dopóki są oddzielne, nie są niebespie- czne, — m ięszaninę ich przygotow yw ano w um yślnie urządzonej fabryce na sąsiedniej skale „M ill-R ock“ . N aboje „rack a rock“
m iały po 60 cm długości i 56 m,n średnicy;
ru ry zam ykano pokryw kam i przy pomocy stopu łatwo topliwego, k tó ry ogrzewano pa
rą w tem peraturze nieprzechodząct'j 45° C.
N adto każdy taki nabój zaw ierał ru rk ę mie
dzianą, napełnioną dynam item , a m ieszczą
cą się w przednim jeg o końcu,— wybuch tój brand ki dynam itow ej pow oduje wybuch mięszaniny.
Ł adunki dynam itow e m iały średnicę ta
4 W SZECH ŚW IAT. N r 1 .
kąż sam ą, ja k poprzednie, długość je d n a k m niejszą, 36 cm; w przedniej swój części za
w ierały one także b ran d k i, ale innego ro
dzaju,— były to m ianowicie ru rk i m iedziane w ypełnione piorunianem rtęci. W każdym otw orze w yśw idrow anym w skale m ieściły się oba te naboje, — w tylnej części nabój
„rack a rock“, w przedniój nabój dynam ito
wy. T en ostatni przednią swą częścią, w któ- rćj znajdow ała się ru rk a z piorunianem rtę ci, w ystępow ał na zew nątrz skały na 15 cm.
K ażdy nabój w tylnej swej części posiadał cztery kolce, którem i utw ierdzano go do skały. Z tych nabojów żaden wszakże nie zaw ierał drutó w i żaden z nich nie w ybu
chał przez bespośrednie działanie prądu.
W łaściw e ład u n k i wybuchowe nie mieści
ły się w otw orach w yśw idrow anych w ska
le, ale w samych galeryjach na listw ach d re
w nianych; każdy z nich skład ał się z dwu nabojów dynam itow ych, takich sam ych ja k naboje mieszczące się w otw orach i z ułożo
nej nad niem i rakiety elektrycznej. T ą ra k ietą elektryczną był walec m iedziany, ma
jący 18 cm długości a 4 cm szerokości, n a
pełniony dynam item ; w ew nątrz niej mieści
ła się znów ra k ie ta mniejsza, gutaperkow a, napełniona piorunianem rtęci i tu właśnie tkw iły dw a d ruciki platynow e, połączone z drutam i doprow adzającem i prąd e le k try czny.
C ała ta olbrzym ia m ina podzieloną była na 24 obwodów odrębnych, z któ ry ch każ
dy zaw ierał 25 rakiet, było ich tedy 600, [ a w szystkich nabojów razem blisko 40 000.
P rą d elektryczny zapalił więc n a ra z 600 rakiet; w strząśnienie to udzieliło się nabo
jom dynam itow ym , które, wedle w yrażenia technicznego, w ybuchnęły przez „sym paty- j ą “, powodując zarazem eksplozyją nabojów
„ ra c k a rock“, umieszczonych w głębi otw o
rów . W ybuch w szystkich tych nabojów , zaw ierających 34020 kg dynam itu i 108864 kg „ rack a rock“ w ciągu k ilk u sekund spo
w odow ał zagładę „F lood-R ock“.
B atery ja elektryczna mieściła się na p rze
ciwległym brzegu L ong-Island: eksplozyją miała miejsce 10 P aździernika, o godzinie jedenastej m inut szesnaście rano: m ała dzie
wczynka naciśnięciem gaiki zam knęła prąd elektryczny, a groźna skaty, w jed n ej chwili przep adła na zawsze.
G w ałtow ny ruch wody jed y n ie u jaw n ił olbrzym ią tę pracę, ja k a się w je j głębi do
konała. W o da w zniosła się w podskokach nieregularnych, przedstaw iając ja k b y grę w odotrysków , bijących niezależnie je d n e od drug ich; poruszana jój masa objęła obszar n a 400 m długi a n a 250 m szeroki i wzbiła się n a 60 m w górę. W chw ili wybuchu usłyszano w ystrzał silny, po k tó ry m nastą-
N abijanie otworów.
pil h uk słabszy, nie było je d n a k grzm otu przeciągłego; skutek ud erzenia osłabiła w ar
stw a wody ponad skałą.
Pam iętne to dzieło dokonane zostało pod kierunkiem je n e ra ła I. N ew tona, naczelnego inżyniera arm ii Stanów Zjednoczonych;
um iejętne spożytkow anie wszelkich zdoby
N r 1. 5 czy nauki nowoczesnej pozw oliło technikom
am erykańskim odnieść ta k świetne nad p rzyrodą zwycięstwo.
1 GIEOLOGII D O Ś W I A D C Z A L N E J
pod.ł^u.g' ZDa/u-Toreeęfo
PODAŁ
D i SlQ m .itn i s k i .
I. M E T A M O R F I Z M.
J a k wiadom o, skały tw orzące ziemską skorupę, dzielą sio na dwie wielkie grupy:
skały w ybuchow e czyli ogniowe, utw orzone w prost przez zastyganie ogniopłynnój masy ziemskiego ją d r a , oraz skały osadowe czyli okruchow e pow stałe z uniesionych przez w odę okruchów skał ogniowych. Poniew aż je d n a k n a tu ra skoków nie czyni, pomiędzy tem i dwiema w ybitnie się różniącem i kate- goryjam i stoi trzecia— skał metamorficznych czyli przeobrażonych. Do kategoryi tej n a
leżą gnejsy, gran ity , łu p k i krystaliczne, m arm ury, k w arcyty i wogóle wszelkie skały krystaliczne nieogniowego pochodzenia, po
w stałe ze skał okruchow ych, ja k piasków, iłów, glin lu b w apieni, przeobrażonych dzia
łaniem czynników gieologicznych, których poznanie będzie stanow iło treść niniejszego a rty k u łu . C zynnikam i tem i są: ciepło, wo
da i ciśnienie.
Ze trzy wyliczone czynniki odegryw ały znaczną rolę przy procesie metamorfizmu, liczne na to posiadam y w gieologii dowody;
np. kreda w zetknięciu z lawą przeobraża się w m arm u r, piaskow iec— w kw arcyt; da
lej w arstw y iłów i glin w głębszych pozio
m ach p rzy b ierają złożenie łupkow e, a m i
kroskop w ykazuje w nich obecność dro
b nych kryształków , których nic posiadają w arstw y górne etc. Ciepło zatem, para wo
dna, dobyw ająca się przy wybuchach w ul
kanicznych i ciśnienie nagrom adzonych mas skalnych, b y ły czynnikam i tow arzyszącem i zjaw isku przeobrażenia skały. C hodzi te
raz o przekonanie się, czy czynniki te ode
g ry w ały czynną w procesie tym rolę, oraz czy w yłączne ich działanie w ystarcza do w yw ołania zjaw isk metamorfizmu. W tym razie chcąc dojść do wniosków pozytyw nych m usim y użyć metody doświadczalnej i je ż e li drogą tą uda się nam z niekształtnej m a
sy, np. szkła, w ytw orzyć masę krystaliczną i z m ięszaniny rozm aitych krzem ianów wy
tw orzyć m inerały, składające skały, rezu ltat będzie stanowczą odpowiedzią na pytanie, co w yw ołało w skałach zm iany metamorfi
czne.
Chcąc się o tem przekonać, D aubróe użył następującego sposobu: w mocnej, herm ety
cznie zam kniętej ru rze stalow ej, mogącej w ytrzym ać ciśnienie 1000 atm osfer umiesz
czał ru rk ę ze zw ykłego szkła, napełnioną wodą. Następnie zaśrubow any herm etycz
nie p rzyrząd um ieszczał w piecu gazowym, utrzym u jąc go w tem peraturze około 400°.
N iejednokrotnie ru r y niew ytrzym yw ały ci
śnienia i pęk ały z hukiem podobnym do w ystrzału arm atniego. K ilk a z nich jed n ak w ytrzym ało próbę w ciągu dni kilku, a po otw orzeniu ich, okazało się, że szkło pod wpływem przegrzanej pary wodnej i wyso
kiego ciśnienia zupełnem u uległo p rzeo bra
żeniu- Z ru rk i pozostały tylko kaw ałki po
w ykrzyw iane i spękane w dziw aczny spo
sób, a rozbiór chemiczny w ykazał kom ple
tny roskład szkła, z którego utw orzyły się wodne krzem iany glinki, wapna i alkalijów , odpow iadające t. z w. zeolitom, w ypełniają
cym bańki zw ietrzałych skał w ulkanicz
nych. Niedość na tem, cała masa szkła wy
kazuje złożenie łupkow e, niekiedy w łókni
ste, a m ikroskop w ykazuje nam zamiast j e dnolitej, niedziałającej na św iatło polaryzo
wane substancyi szklistej — nieskończoną rozmaitość w łókien i ziarnek, barw iących się w świetle polaryzow anem —więc k ry sta
licznych. W reszcie na pow ierzchni zaró
wno wewnętrznej j a k i zew nętrznej prze
obrażonych odłam ków szklistych, odnajdu
jem y prześlicznie wykształcone k ryształki m inerałów szeroko w skałach w ulkanicz
nych rospowszechnionych, ja k kw arcu, au- gitu, łyszczyku i chlorytu. K aw ałki drze
wa poddane tejże operacyi przeobraziły się w kulki najczystszego antracytu, p rzy niż
szej zaś tem peraturze w węgiel kam ienny.
F a k t ten objaśnia dostatecznie pochodzenie
ziarnek an tra cy tu rossianych w gnejsach finlandzkich i am erykańskich.
O prócz przeg rzanej pary wodnej przy Wysokiem ciśnieniu, której działanie pozna
liśm y w yż^j, w procesach m etam orficznych odegryw a wielką, rolę woda gorących źró
deł, sączących się przez szpary skały. Szcze
gólniej pouczającym w tym w zględzie je s t sposób tw orzenia się zeolitów. Zeolity, ja k powiedzieliśmy, w ypełniają bańki i rospa- dliny skał w ulkanicznych nie są je d n a k współczesnemi z zastygnięciem skały, lecz pow stały znacznie później, jak o p ro d u k t ich roskładu. Z asługa odkrycia tego ważne
go dla gieologii faktu znow uż p rz y p ad ła w udziale Daubi-eemu, udało m u się bowiem odkryć i zbadać w arunki tw orzenia się zeo
litów w starożytnych cegłach, w yściełają
cych dno Rzym skich term ów m ineralnych w Plombióres. Proces tw orzenia się zeoli
tów je s t następujący: w oda źródlana, zw ła
szcza zaś gorąca, zaw iera w sobie rozpusz
czone różnorodne odczynniki chem iczne, przedew szystkiem zaś kw as w ęglany, dzia
łający silnie na najw ażniejszą część sk ład o wą skał w ulkanicznych—feldspat. T w orzą się na miejscu tegoż rospuszczalne w kw a
sie i wodzie (naturalnie w nadzw yczaj d ro bnych ilościach) w odne krzem iany glinki, wapna i alkalijów , czyli zeolity, k tóre n a tra fiwszy na pustą bańkę lub rospadlinę skały, gdzie się zaw arty w rospuszczającój j e wo
dzie kw as węglany ulatnia, osiadają, w y p eł
niając bańki i szpary.
Doświadczenia D aubreego i późniejsze L em berga w D orpacie stw ierdziły teoryją tę w zupełności, udało im się bowiem przez długie działanie kwasu węglan ego w tem pe
raturze naw et pokojowej na feld sp aty i inne krzem iany, otrzym ać w prost znaczną ilość różnorodnych zeolitów.
Ju ż z paru przytoczonych przykład ów widzim y, do ja k poważnych rezultatów su
m ienna obserw acyja faktów gieologicznych i oparte na niej doświadczenie la b o ra to ry j
ne doprow adzić może. T w órcą tej nowej jeszcze, praw ie nietkniętej i p rzy zn ać m usi
my niełatw ej wcale gałęzi naszej nauki, a ja k dotychczas praw ie jed y n y m n iezm o r
dowanym na tem polu pracow nikiem je s t A. D aubree, d y re k to r paryskiej S zkoły gór- niczij. R ezultaty, przezeń otrzym ane, są
c,
ta k różnorodne, ta k ciekawe i ty lu dotykają kw estyj pierw szorzędnej dla gieologii wagi, że zastrzegam sobie w szeregu artykułów , zaznajom ienie czytelników W szechśw iata z głównem i rezultatam i prac gianijalnego uczonego.
N r 1.
PRACE PASTEURA
N A D
OCHROMEM SZCZEPIENIEM WŚCIEKLIZNY
OPISAŁ
Józef Natanson.
L uźne wzm ianki o ciekawych pracach najnow szych L. P a ste u ra nad udzielaniem się i przeszczepianiem wścieklizny przeni
kn ęły w ostatnicli czasach aż do pism co
dziennych i politycznych. W szpaltach pism i pisem ek, naw et brukow ych, rospisy- wano się o wielkiem „odkryciu", a choć prace znakom itego uczonego nie są bynaj
mniej zam kniętem i, a mniej jeszcze przed
m iot wyczerpującem i, dajem y na tem m iej
scu, wbrew zw yczajow i naszem u i przyję
tym zasadom, w zm iankę o tem, co dotych
czas przez P asteu ra dokonanem i ogłoszo- neiu zostało, gdyż przedm iot obudził ogólne zaciekaw ienie, a z wielu stro n bywa opa
cznie i najfałszyw iej rozum iany.
N a wstępie zaraz powiedzmy, że wście
klizna, zw ana także wodowstrętem , ■— gdyż pow strzym anie się od picia stanow i zasadni
czy objaw śród całego szeregu zaburzeń nerw ow ych,— w ystępuje u zw ierząt mięso
żernych (pies, wilk, kot), u b y d ła (wół, ko
za, owca), u koni, u świń, a doświadczalnie, sztucznie tylko, przenoszono j ą na króliki, św inki m orskie, ptak i (kury), oraz na m ał
pę. C złow iek podlega jój zazwyczaj w sku
tek pokąsania przez psa lub k ota, rzadziej przez w ilki lub inne chore stw orzenia.
Dotychczas dobrze nie wiadomo, ja k a je s t n atu ra wścieklizny i co stanow i jej „z ara
zek". O gólnie tylko, od lat kilkudziesię
ciu utrw alonem je s t w nauce przekonanie, że wszystkie choroby „zaraźliw e", grasujące pospólnie i udzielające się przez zetknięcie
WSZECHŚW IAT.
czy zakażenie, spowodowanem i jed y n ie być mogą przez żywy, rozm nażający się ustrój niedostrzegalny, którego życiowa działal
ność podkopuje, nadw ątla i niszczy sprawy żywotne napastow anego organizm u i często prow adzi do śm ierci. „Z arazkiem 11 więc, przenoszącym się na człow ieka czy na zwie
rzę jakiekolw iek, je st żyw a istotka, która się pleni, rozw ija i mnoży w chorem ciele, kosztem jeg o tk anek lub soków.
B ardzo w ielka część istotnych zarazków, owych żyw ych spraw ców choroby, została w ostatnich czasach odnalezioną i uw ido
cznioną, a to dzięki w ybornym metodom, doskonałym sposobom barw ienia, a także odosobnienia i hodowli tych żyjątek poza organizm em . P oznano „istotę11 karbunku- łu czyli w ąglika, gruźlicy (suchot), zapaleń przyrannych i t. d.
W ścieklizna je d n a k , ta straszna choroba ustroju nerw ow ego, w ystępująca najczęściej i napozór samodzielnie u psów, udzielająca się je d n a k i ludziom , nie m ogła być dotąd zbadaną co do swój „istoty11. Nie znamy
„zarazk a11 wścieklizny, nie wiemy czein on je s t i ja k w ygląda. P asteu r, któ ry od lat kilk u usilnie nad przedm iotem tym pracuje, zdołał bez trudności otrzym yw ać m ateryjał, którego wszczepienie zdrow em u organizm o
wi, w yw ołuje objaw y wścieklizny, a więc zaraża. Lecz w m ateryjale tym nie zdołał odkryć nic takiego, coby mogło być poczy- tanem za ustrój oddzielny, nic takiego, coby m iało jak ąk o lw ie k w ybitną postać, choćby najdrobniejszych kuleczek lub ziarenek.
Dośw iadczalnie przez wszczepianie m atery- ja łu zw ierzętom zdrow ym , stw ierdził P a steu r znajdow anie się dom niem anego „za
ra z k a 11 wścieklizny w mózgowiu, w osoczu surowicowem z pod błon mózgowia, w rdze
niu przedłużonym i szpiku kręgow ym , a tak
że w nerw ach obwodowych czucia, w g ru czołach, niekiedy i we krw i zw ierząt, które przechodziły wściekliznę. Lecz mikroskop, najsilniejsze pow iększenia optyczne, nie da
j ą żadnego w yraźnego obrazu, żadnej ze
w nętrznej w yraźnej zmiany, zdradzającej ju ż nie form ę lecz obecność wogóle jak ieg o kolw iek drobnego żyjątka. W spraw ozda
niu Bwem, złożonem P ary sk iej Akadem ii w L utym 1884 roku tw ierdzi w praw dzie P a steu r, że zdoła rospoznać i odróżnić skra
Nr 1.
wek mózgowia chorego od zupełnie zd ro wego, lecz opisać tych różnic nie jest w sta
nie, ta k dalece są one znikające. W móz
gowiu, dotkniętem wścieklizną, ziarnka, wy
pełniające kom órki nerw ow e są zaledwie że cokolw iek drobniejsze, a liczniejsze, — ja k mówi P a ste u r,— tak, że „zdaw ałoby się, j a koby poszukiw ana istotka, ów straszny za
razek, był drobniutkim tylko punkcikiem*'.
P asteu r, copraw da, nie używ a przy bada
niach tych najrozm aitszych środków bar
wiących i utrw alających, k tóre stosowane są od czasu klasycznych p rac K ocha, W ei- g erta i E h rlic h a we wszystkich pierw szo
rzędnych pracow niach Niem iec i A nglii, ce
lem rospoznania nikłych, a często p rzejrzy stych istotek najdrobniejszych. Pom im o to, w ielkie zdają się tu zachodzić trudności i w ątpić należy, czy naw et zapomocą wzo
row ych metod K ocha i jeg o szkoły, uposta
ciowany twórca wścieklizny m ógłby być dziś pod m ikroskopem uwidocznionym .
Nieświadomość nasza, co do n atu ry i po
staci tajem niczego zarazka wścieklizny, w skazuje ju ż dostatecznie, do jakiego sto
pnia niezupełnem i i niedostatecznem i muszą być wszelkie nasze wiadomości z dziedziny wścieklizny, naukow o traktow anej. Zda-
j wałoby się, że skoro nie znam y samej p rz y czyny zaburzeń, jak im podlegają czynności nerwowe u chorych na wściekliznę, p o zb a
wieni jesteśm y odpowiedniej podstaw y do
j dalszych dociekań i napróżno staralibyśm y [ się zgłębiać okoliczności i w ytw arzać do
świadczenia odnośnie do objaw ów groźnej tej choroby. Jednakże tak nie jest, a P a steur—pomimo zasadniczego b rak u w swych wiadomościach n a tem ciekawem polu — zdołał otrzym ać interesujące i bardzo do
niosłe dane praktycznie, pouczające co do : n atu ry choroby i rzucające św iatło n a róż-
j norodność w arunków , w zależności od któ-
| rych choroba sama najzupełniej odm ienny może przybierać charakter.
Zauważmy tu n ajpierw , że wścieklizna, pomiędzy chorobam i zaraźliw em i i udziela- jącem i się przez zakażenie bespośrednie, od
znacza się w ybitnie długim stanem „u taje
n ia11, to znaczy, że objaw y choroby w ystę
pują nie zaraz po zakażeniu czy zarażeniu,
j lecz że potrzeba pewnego przeciągu czasu I od chwili zarażenia ustroju, aby mniej lub
7
WSZECHŚWIAT.
8 WSZECHŚW IAT. N r 1.
więcej groźne objaw y zaburzeń w czynno
ściach u k ła d u nerw ow ego zostały niejako przygotow ane, aby choroba się „w ykluła*1 J czy też „u jaw n iła ". Czas, pom iędzy zaka
żeniem a w ystąpieniem pierw szych choro
bliw ych objawów, zowie się stanem u tajen ia lub w ylęgania się choroby (incubation), a przy wściekliźnie trw a ć może u lu d zi np.
kilk a tygodni a naw et miesięcy, w każdym zaś razie dłużej niż p rzy jak iejk o lw iek in nej chorobie. R ozm aitym być on może, z a leżnie od w arunków zaszczepienia się i roz
w oju zarazy. P asteu r zdołał udow odnić, że dla tych samych zw ierząt, jednakow o ży
w ionych i utrzym yw anych, przy rów nych w arunkach zarażenia i okolicznościach ze
w nętrznych jednakow ych, okres lęgu wście
klizny zależy: 1) od ilości ja d u , ja k i przez ukąszenie lub szczepienie w prow adzonym zostanie do obiegu soków zw ierzęcia, oraz 2) od n atu ry owego ja d u , k tó ry może być mniej lub bardziej złośliwym czy ja d o w i
tym lub inaczej zjadliw ym . Rzecz prosta, że z dw u różnych m ateryj, przez zaszczepie
nie k tó ry ch m ożemy zw ierzę uczynić wście
kłem , tę m ateryją, która, p rzy rów nej za- szczepionćj ilości, prędzej sprow adzi w y
buch choroby, skłonni bylibyśm y uw ażać za I bardziej zjadliw ą, gw ałtow niejszą i odw ro
tnie, tę, przy której okres łęgu będzie dłuż
szym, za słabszą, mniej niebespieczną. D o świadczenie potw ierdza ten ap riorystyczny wniosek, gdyż rzeczywiście, choroba, k tó ra szybcój przechodzi przez okres u tajen ia i wcześniej się ujaw nia, je s t gw ałtow niejszą i niebespieczniejszą od tej, k tó ra po dłuż
szym przeciągu czasu występować poczyna.
Jakkolw iekbądź, czy zgodzim y się pojm o
wać zarazę, k tó ra udziela chorobę w szyb- szem niejako „tem pie" ja k o bardziej silną i zjadliw ą od innej, po wolniej się ro z w ija jącej faktem pozostanie je d n a k , że okres
*) W łaściwie, pojęcie większej lub m niejszej zja- (lliwości w arunkuje się i l o ś c i ą danej m a te ry i, w}-- starczającą do udzielenia choroby. W te m znacze
niu robili pierw otne postrzeżenia n ad zjadliw ością krw i zakażonej Coze i F e ltz przed dw udziestu laty.
Zdaje się, że pojęcie w zględnej zjadliw ości, jakie w nowszych czasach staw ia P asteu r i inni, ró żn i się
lęgu choroby może być bardzo rozm aitym , zależnie od n atu ry owej, w danym w ypadku udzielonój zarazy, że przeto istnieją rozm ai
te odm iany, czy różne stopniow ania lub od
cienie, dla zarazy, wywołującej wściekliznę.
W dziedzinie tej, zasługuje na uwagę fa k t następujący: Jeśli drobną cząstkę tk a n ki lub płyn u z mózgowia psa wściekłego, w szczepim y przez trepanacyją, t. j. przez w yjęcie k aw ałk a czaszki i w prow adzenie obcej m ateryi w prost do mózgu — króliko
wi, wścieklizna u tego ostatniego, z większą lub m niejszą stałością, wogóle dość p raw i
dłowo, ujaw ni się dopiero po dniach 15.
N astępnie, gdy z tego k rólika szczepić bę
dziem y chorobę innem u k ró lik o w i— także przez trepanacyją— i w ten sposób kolejno coraz to dalej operow ać zechcemy, przeko
nam y śię, że okres lęgu wścieklizny zm niej
sza się; po 20 lub 25 przeszczepieniach z kró-
! lik a na królika, n a tu ra zarażającej m ateryi zm ieni się dotyla, że okres w ylęgania cho
roby z pierw otnych 15 dni zejdzie do 8.
| Jeśli w dalszym ciągu, przedsięweźm iem y j znów taką samą ilość przeszczepień, to je st znów dokonam y 20 do 25 kolejnych trepa- nacyj królików , celem zarażenia coraz to nowych zw ierząt wścieklizną, to d oprow a
dzim y jeszcze do skrócenia okresu utajenia choroby o dzień jeden ; objawy choroby po takiej liczbie przeszczepień u kazu ją się po upływ ie siedm iu tylko dni, od zaszczepienia
„w zm ocnionej<! zarazy. Dalsze jeszcze pró by, doprow adzone przez P asteu ra do 90 ko lejnych przeszczepień, nie dały ju ż żadnego dalszego rezu ltatu , tak, że za najkrótszy czas w ykluw ania się choroby u królików należy—ja k dotąd — uważać okres siedm io
dniowy.
D o doświadczeń swych nad szczepieniem
cokolw iek od tego pierw otnego i l o ś c i o w e g o po
jęcia i je s t czysto j a k o ś c i o w e m . Przez odpowie
dnie bowiem w arunki hodow li istotek chorobotw ór
czych, badacze lat ostatnich, a w liczbie ich w ybi
tn e miejsce zajm uje prof. A. Prażm owski, zdołali usunąć zupełnie zjadliwośó i uczynić d aną istotkę całkow icie nieszkodliwą; niezdolną do w zniecenia choroby, ja k ą w zniecał poprzednio a n te n a t, k tó ry dał początek odnośnej hodowli.
(Przyp. Aut.).
N r 1. WSZECHŚWIAT. 9
wścieklizny w celach ochronnych, używ ał P asteu r mózgu z takich właśnie królików , które najbardziój zjadliwą, dotknięte hyły wścieklizną, t. j. u których choi-obata, wsku
tek zastosowania m ateryjału, przez odpo
wiednią ilość przeszczepień przeprow adzo
nego, objaw iała się po upływ ie siedmiu dni i przebiegała z całą. gwałtownością..
R dzeń pacierzow y królików , do tego sto
pnia spotęgowaną wścieklizną zarażonych, posiada, po odpreparow aniu go, za świeża, n a całej swój rosciągłości jednakow o wyso
ką zaraźliw ość i służyć może, p rzy natych- miastowem użyciu za silny m ateryj ał za
raźliwy. G dy je d n a k rdzeń taki, w kaw ał
ki odpowiednio pokrajany, a przed gniciem możliwie zabespieczony, będzie przez p e
wien czas przechow anym , trac i on stopnio
wo swą zjadliwość, a po k ilk u tygodniach, conaj wyżej zaś po k ilk u miesiącach, zupeł
nie niew innym , nieszkodliw ym się staje.
N ajdłużej i najlepiej przechow yw ać go mo
żna bez szkody w szklanych, dobrze zatka
nych naczyniach, w um iarkow anej wilgoci a niskiej tem peraturze, w atm osferze bestle- nowej, np. w gazie dw utlenku węgla; oczy
wiście w tedy tylko, gdy p rzy preparow a
niu zachowano najw iększą czystość i zapo- bieżono gnilnem u roskładow i.
P o upływ ie pew nego przeciągu czasu, można podobnie przechow yw any mózg wściekłego k rólika użyć ja k o szczepionkę najzupełniej beskarnie. Stopniowem sła
bnięciem zjadliwości w m ateryj ale tym po
słu g iw ał się P a ste u r w celach ochronnych.
(dok. n.).
0 I i m i G E I G Y I PSA
Z ODCZYTU
S i r J a n a L u b b o c k a
wygloszeaego at S J e iiz ie Stowarzyszenia Sryta.ii- sklege w Aberieen
podał .A.. W iz e l.
C złow iek i pies od wielu tysięcy la t żyją ze sobą w mniejszej lub większej zażyłości,
a pomimo to, m usimy przyznać, znają się w zajem nie stosunkowo mało. W iem y, że pies je s t w iernym , posłusznym i życzliwym przyjacielem swego pana, lecz nic praw ie nadto pow iedzieć o nim nie możemy; ogra
niczenie naszych wiadomości o tem zw ierzę
ciu widocznie rzuca się w oczy, ile razy przystępu jem y do rozw ażania jeg o psychi
cznej n atu ry . W innem m iejscu wypowie
działem pogląd, że stan taki w znacznym stopniu je s t następstw em tego, że dotych
czas próbow aliśm y jed yn ie uczyć zw ierzęta, a nie uczyć się od nich, usiłow aliśm y n arzu cać im nasze idee, a nie odgadnąć ich ję z y k lub znaki, zapomgcą któ ry ch mogą się poro
zum iewać między sobą. Z astanaw iając się nad m etodą b adania psa, w padłem na myśl, czy czasem system nauczania, ja k i zastoso- w ujem y do głuchoniem ych i w szczególno
ści ja k i był używ any przez D ra H o w e w zglę
dem L a u ry B ridgm an, nie b y łb y pouczają
cym w zastosow aniu do psa. Rospocząłem swoje b adania n a czarnym pu d lu „V an.“
W ziąłem dwie k artk i; na jedn ej dużemi lite- mi w ydrukow ałem w yraz „food“ (pokarm ), drugą zaś pozostaw iłem niezapisaną. N a
stępnie um ieściłem obiedwie k artk i nad dw iem a m iseczkami i do m iseczki z zapisa
ną k a rtk ą włożyłem kaw ałek chleba i n ala
łem mleka; obiedwie te rzeczy pozw oliłem Y anow i spożyć .p o zw róceniu dostatecznej uw agi na kartkę. E ksp ery m ent ten pow tó
rzyłem pew ną liczbę razy, tak, że koło dzie
w iątego dnia pudel zaczął ju ż odróżniać k artk i. N atenczas k ładłem j e na podłogę i kazałem je sobie przynosić, co pies w yko
nyw ał dość ochoczo. K ied y przynosił mi czystą kartkę, tom ją odrzucał, kiedy zaś mi przynosił k artk ę z napisem „food“, daw ałem mu kaw ałek chleba; poczem pies doszedł do takiej w prawy, źe w końcu miesiąca bardzo dobrze odczuw ał ju ż różnicę. W ów czas spo
rządziłem k a rtk i z innem i jeszcze napisam i, ja k : „out“ (na dwór), „tea“ (herbata), ,,bone“
(kość), „water"' (woda), oraz z napisam i, do których, chciałem, aby pies nie przyw iązy
w ał żadnego znaczenia, jakoto: „nought"
(nic), „plain“ (czysty), „ball“ (kula), etc. V an prędko pojął, że przyniesienie k artk i m iało oznaczać prośbę i szybko się w yuczył odró
żniać kartk ę czystą od k a rtk i z napisem;
tru d n iej mu było odróżniać rozm aite w y ra
10 w s z e c h ś w i a t. K r 1.
zy, lecz i tego stopniow o się nauczył i po jakim ś czasie rozróżniał ju ż takie słowa, ja k
„pokarm", „na d w ó r11, „kość*1, „herbata" i t. d.
G d y go się pytałem , czy nie chciałby wyjść n a spacer, wówczas u rad o w an y podejm ow ał k a rtk ę z napisem „out“, w ybierając j ą spo
m iędzy w ielu innych i albo mi j ą przynosił, albo z w idocznym tryum fem rzucał się z nią ku drzw iom . M uszę zw rócić uw agę i zaa
kcentow ać, że k a rtk i nie leżały zaw sze na tych samych m iejscach, lecz że przeciw nie były u kładane w najrozm aitszym porządku.
N astępnie, pies nie m ógł ich rów nież odró
żniać zapomocą w ęchu, gdyż b y ły one wszystkie jed nakow e i ciągle znajdow ały się u nas. P ró cz tego, dla usunięcia wszelkiej wątpliwości, dla każdego w yrazu m iałem po kilk a kartek. W obec takich w arunków tr u dno przypuszczać, aby pies k iero w ał się w ę
chem. K to w idział, j a k pies p rz y g lą d ał się uważnie szeregow i k u rtek i w y b ierał z po
śród nich żądaną k artk ę, ten, sądzę, nie w ąt
pi, że pies czuje, że tym sposobem u jaw n ia swoję prośbę i że potrafi on nietylko odró
żniać jednę k a rtk ę od d ru g iej, ale także ko
ja rz y ć pew ien w yraz z pew nym przedm io
tem.
Jestto naturalnie tylko p o c z ą te k , lecz ośmielam się przypuszczać, że naukę powyż
szą możnaby z pow odzeniem dalej pro w a
dzić, aczkolwiek ograniczone po trzeby i po
żądania zw ierzęcia stanow ią olbrzym ią ku tem u przeszkodę.
P ró cz powyższych eksperym entów ro b i
łem z V anem jeszcze inne. T a k n a p rzy k ład , przygotow ałem trzy p a ry k a rte k i każdą pa
rę zabarw iłem innym kolorem : dw ie k a rtk i żółtym , dwie niebieskim i dw ie pom arańczo
wym. N astępnie trzy k a rtk i kład łem na ziemi, inne zaś trzym ałem w rę k u i pokazu
ją c psu jed n ę z tych ostatnich, próbow ałem go nauczyć, aby podnosił d u p lik at, to je st, jeślim mu pokazyw ał niebieską k a rtk ę , on pow inien był podnieść również niebieską, je śli żółtą, on również żółtą i t. d. G d y mi podaw ał złą kartkę, kazałem mu j ą rzucić i szukać innej, dopóki nie poda w łaściw ej, za co otrzym yw ał ja k ą nagrodę. L ek cyje te prow adziłem razem z panią W e n d la n d w ciągu dziesięciu tygodni i po tych d łu gich doświadczeniach mogę stanow czo orzec, że Yan praw dopodobnie nie m iał n ajm niej
szego pojęcia o tem, jak iej żądano od niego k a rtk i. W yd aje mi się rzeczą jed y n ie w y
padku , ja k ą k artk ę podaw ał. Pom iinoto je dn ak nie sądzę, aby z prób powyższych wol
no było wnioskować, że psy nie potrafią od
różniać kolorów , gdyż je s t bardzo możli- wem, że Y an był ślepym na barw y. D o świadczenie powyższe pow tarzaliśm y później w nieco odm iennej formie; zam iast koloro
w ać k artk i, napisaliśm y n a nich I, II, III.
1 te eksperym enty, robione w ciągu dziesię
ciu tygodni, doprow adziły do ujem nego w y
padku. R ezultatu tego je d n a k nie uw ażam za stanowczy i rad byłbym w idzieć dośw iad
czenia nasze pow tórzone. G dyby się po
tw ierd z iły moje dośw iadczenia, byłoby to dowodem, że pies posiada bardzo słabą zdol
ność kom binow ania naw et nad er prostych pojęć. S tarałem się koniecznie zgłębić a ry t
m etyczne zdolności um ysłu psa, w najpo w a
żniejszych je d n a k dziełach, trak tu jący ch o inteligencyi zw ierząt, znalazłem bardzo mało danych. Zwróciwszy atoli uw agę na n ad e r ograniczone w tym względzie zdolno
ści dzikiego — wszak wiadomo, naprzyk ład, że żaden ję z y k au stralijsk i n ie zaw iera liczb więcej nad cztery, że żaden australij czyk nie je s t w stanie przeliczyć własnych p al
ców u jednej rę k i — nie możemy się dziwić, je śli zw ierzęta uczyniły tak m ały postęp.
D ziw nem je s t tylko to, że ta k mało dotych
czas obchodzi nas ta kw estyja.
L eroy , który, aczkolw iek mniema, „że na-
j tu ra duszy zwierzęcej je s t mało zn acząca/1 był znakom itym obserw atorem , wspom ina o w ypadku, w którym człowiek usiłow ał za
bić wronę. „Ażeby oszukać przezornego p tak a, ułożono plan, aby dw u ludzi czato
w ało n a niego w uk ry tem m iejscu, poczem je d e n m iał w yjść z tego miejsca, dru gi zaś pozostać; lecz w rona liczyła i nie ruszyła się. N a d ru g i dzień przyszło trzech ludzi, lecz znów w rona zauw ażyła, że tylko dwu ludzi odeszło. O statecznie okazało się ko- niecznem posłać pięciu albo sześciu ludzi, ab y zmięszać p tak a w jego rachubie. W ro na, myśląc, że wszyscy ludzie ju ż odeszli, nie om ieszkała ruszyć się z m iejsca11. S tąd L e ro y w yw nioskow ał, że w rony potrafią li
czyć aż do czterech. L ichtenb erg wspom i
na o słowiku, k tó ry um iał liczyć do trzech, j C odzień d aw ał mu trzy robaki mączne po
W SZECHŚWIAT. 11 jednym naraz; po zjedzeniu jednego słowik
zw racał się do drugiego, lecz po trzecim wiedział, że uczta ju ż skończona. Żaden z nowszych pisarzy o inteligencyi zwierząt, tacy ja k B uchiier, P eitz albo Rom anes, nie zajm ują się tą częścią przedm iotu. J e s t wie
le natom iast wiadom ości rosproszonych po rozm aitych książkach. C iekaw ą je s t naprzy- k ład uw aga w zajm ującein dziele Galtona:
„N arrative of an E x p lo rer in T ro p ical South A frica“. O pisaw szy słabe zdolności a ry t
m etyczne D am ary, a u to r tak mówi: „obser
w ow ałem raz D am arę, j a k się mięszał i wi
k ła ł w liczeniu i jednocześnie przyglądałem się mojej suczce, k tó ra była rów nież z tego pow odu zakłopotaną. Suczka ze strasznym niepokojem p a trz y ła na pół tuzina swoich now o-narodzonych szczeniąt, k tó re były je j dw a czy trzy razy odbierane; rzucała się, biegała, zw racała oczy w ty ł i naprzód, lecz w żaden sposób nie m ogła się przekonać, czy są wszystkie szczenięta, czy też którego z nich brakuje. M iała widocznie jakieś sla- be pojęcie o liczeniu, lecz liczba w tym ra
zie była zaw ielką dla je j mózgu. B iorąc oboje—psa i D am arę— tak, ja k stali i poró
wnywaj ąc ich m iędzy sobą, dojdziem y do wniosku, niebardzo zaszczytnego dla czło
wieka". A le gdyby n aw et suka potrafiła rozw iązać swoje zadanie, możnaby było po
wiedzieć, że znała każde szczenię osobno.
T a sama uw aga stosuje się do w szystkich zw ierząt. Ł abędzie podobno poznają odra- zu b ra k którego z m łodych; lecz je st pra- wdopodobnem , że p tak i te znają osobiście każdego z potom ków . Tłum aczenie to ma mniejsze znaczenie w zastosow aniu do ja j.
Z doświadczeń, ja k ie robiłem , w ynika, że gdy gniazdo zaw iera cztery ja ja , jed n o mo
że być bespiecznie zabrane, lecz je śli wziąć dwa, to p tak zw ykle opuszcza gniazdo. W y daje się tedy, jakgd ybyśm y mieli tutaj do czynienia z inteligencyją, zdolną odróżniać bardzo m ałe liczby. C iekaw a uw aga nastrę
cza się p rzy rozw ażaniu ilości ofiar, jakiej dostarczają każdej kom órce niektóre osy.
P ew ien g atu nek A m m ophila uw aża jed n ę dużą liszkę N octua segetum za dostateczną;
pew ien g atu n ek E um enes dostarcza swym młodym 5 ofiar, inny znów 10— 15 a naw et 24. Ilość ofiar w ydaje się w każdym wy
p adku stałą. S kąd ow ad może wiedzieć,
kiedy spełnił swoje zadanie? Nie wnosi on tego z zapełnienia kom órki, gdyż jeśli z niej co odjąć, osa nie uzupełnia braku. W ja k i więc sposób dow iaduje się, że przyniosła wszystkie 24 ofiar. T ru d n o tłum aczyć to istnieniem tajem niczego i wrodzonego po
czucia potrzeby zao patry w an ia w jak ąś sta łą ilość. Cóż bowiem powiem y w tedy o fa
ktach, kiedy ow ad dostarcza innej liczby ofiar jajk o m , z których m ają pow stać gąsie
nice samców i innej jajkom , które m ają wy
dać gąsienice samic? Jed ny m nap rzykład dostarcza 5 ofiar, podczas gdy drugim stale przynosi 10. Czy owad w tym razie liczy?
W ydaje się to bezw ątpienia jak g d y b y po
czątkiem arytm etyki. B yłoby rzeczywiście nader pożądanem mieć jeszcze dowody na to, o ile w istocie ilość byw a stałą. Jeśli zw rócim y uw agę na fakt, ja k w iele pisano o instynkcie, to w yda nam się zadziw iają- cem, że ta k mało dotychczas zajm ow ano się tą kw estyją. M ożnaby było sądzić, że nie powinno przedstaw iać żadnej trudności określenie, o ile zw ierzę potrafi liczyć i czy jest zdolnem n ap rzy k ład w ykony wać ja k ie proste dodaw anie takie, ja k to, że dw a a dwa je s t cztery. L ecz gdy przystępujem y do rozw ażania m etody, przy pomocy której n a
leżałoby prow adzić podobne badania, p ro blem at przestaje się w ydaw ać łatw ym . R o
biłem z psami takie doświadczenia, żeśmy k ładli przed niem i kaw ałek chleba i nie po
zw alaliśm y im ruszać go, dopóki się nie przeliczyło siedm iu. Żeby się zastrzedz przeciwko wszelkim m im ow olnym znakom, użyliśmy m etronom u (p rzy rzą d u używ ane
go przy fortepianach) i aby uczynić u d erze
nia widoczniejszemi dla psa, przyw iązaliśm y do w ahadła długi pręt. W ów czas rzeczy
wiście w ydaw ało się, ja k g d y b y psy w iedzia
ły, kiedy następuje m om ent pozwolenia.
Lecz poruszenia ich w celu wzięcia chleba nie były o tyle wyraźne, ażeby m ogły czy
nić eksperym ent niew ątpliw ym ; prócz tego psy um ieją tak łatw o pojm ow ać nasze zna
ki, naw et mimowolne, że dośw iadczenia te nie m ogły mnie zadowolnić. Jeszcze b a r
dziej zniechęciłem się do prow adzenia dalej w tym kieru n k u badań, gdy mi p. H uggins pokazał swego psa praw dziw ie inteligentne
go. P ew n a ilość k arte k by ła ułożona na podłodze, na k a rtk a c h były liczby od 1 do
1 2 W SZECHŚW IAT. N r 1.
10. P su zadaw ało się pytanie: ja k i je st | pierw iastek kw adratow y z 9 albo 16, albo ile w ynosi n ap rzy k ład fi x 5 2 — 3. P . H ug- gins w skazyw ał po kolei n a k a rtk i, pies zaś szczekał, ile razy tam ten za trzy m y w ał się na właściw ej kartce. O tóż p. H u g g in s nie d aw ał psu świadom ie najm niejszego znaku, a je d n a k pies z taką łatw ością podchw yty
wał najlżejsze z jeg o stro n y oznaki i daw ał dobre odpowiedzi. F a k t ten w ydaje się nie
zm iernie ciekaw ym , jeże li go rozw ażać w zw iązku z tak zwanem „odgadyw aniem myśli". N ik t, sądzę, nie pomyśli, że mamy tu do czynienia z „czytaniem myśli" w zna
czeniu, w jak iem używ ali tego w y ra z u B i- shop i inni. W szak widoczna, że pies chw y
tał lekkie znaki, m imowoli daw ane przez p an aH ugginsa. Spostrzeżenie to atoli św iad
czy o niezm iernej trudności przedm iotu.
Ośm ieliłem się podnieść kw estyją powyższą wobec sekcyi poczęści dlatego, że byłbym bardzo rad, gdyby k tóra z obecnych p a ń al
bo k tó ry z panów zechcieli łaskaw ie d o star
czyć mi ja k ic h uwag, — poczęści zaś d late
go, że chciałbym skłonić osoby, posiad ają
ce więcej wolnego czasu i okazyi, do zaję
cia się podobnemi obserw acyjam i, o których mogę tu tylko powiedzieć, że m uszą one sta
nowczo doprow adzić do ciekaw ych re z u lta tów.
SPRAW OZDANIE.
I 3r . P a w l e w s k i , profesor technologii chemicz.
w c. k. Szkole politechn. we Lwowie. S p o s o b y o c e n i a n i a w a r t o ś c i n a f t y . N iew ielka, bo 46 tylko stro n ic licząca książeczka pod powyższym tytułem , je s t obrazem tego, co do
tychczas zrobiono w k ieru n k u ocenienia te c h n ic z nych zalet n afty galicyjskiej. N afta, k tó rej znacze
nie d la Galicyi, dziś już n iem ałe, w p rzy szło ści za
pew ne wzrośnie bardziej jeszcze, doczekała się u nas dość wielu i pow ażnych b adań czysto naukow ych.
Techniczne wszakże jej zbadanie uważać m ożna za rospoczęte zaledw ie, a do pierw szych kroków n a tem polu n ależą b ad an ia , k tó re prof. Paw lew ski razem z kilkom a sw ym i słuchaczam i w ykonał w pracow ni technologii ch em . w P o litech n ice lwowskiej. Z ap a
tr u ją c się na swe zadanie ze stanow iska czysto p ra
ktycznego, p. P. daje wskazówki oceniania w artości różnych gatunków nafty n a zasadzie je j c ięż aru w ła
ściwego, te m p e ra tu r zapłonienia i zapalności, siły św iatła i nareszcie dystylacyi, k tó ra najlepiej obja
śnia o składzie i w łasnościach danego produktu.
W szystkie opisywane m etody p. P. w ypróbow ał na g alicyjskich naftach, w prow adzając, w razie p o trz e by, rozm aite ulepszenia i zm iany. Porów nanie naft zagranicznych, a m ianow icie am erykańskich, w ypa
da n iekorzystnie dla galicyjskich produktów . P rz y czyną tego je s t niedość dbałe oczyszczanie surowego m atery jału , lub może naw et rozm yślne w niektórych ra z a c h pozostaw ianie w nafcie, do ośw ietlania p rze
znaczonej, tak ich części, któreby najstara n n iej po
w inny być usunięte. T a okoliczność bardzo uje
m nie w pływ a na renom ę naft galicyjskich zag ran i
cą, czego tem bardziej żałow ać należy, że sumiennie otrzym ane przetw o ry z galicyjskich m ateryjałów su
row ych, am erykańskim nie ustępują wcale, a k au k a
skie w wielu w zględach przew yższają.
Ciekawą i w ażną swoję broszurkę au to r kończy kilkom a w skazówkam i, ja k w ykryć w nafcie przy- m ięszki obce, któ re dostały się do niej przypadkow o lub rozm yślnie.
KHONfKA NAUKOWA*
(A stronom ija).
— O s o b l i w e p r o t u b e r a n c y j e s ł o n e c z n e . Dnia 26 Maja r. z. dostrzegł p. Trouyelot na w schodnim brzegu słońca p ro tu b eran cy ją, której wysokość w ynosiła 10,5', czyli trzecią część całej śred n icy słonecznej. Już wysokość ta je s t uderza
jąca , p ro tu b eran cy je bowiem przechodzą rzadko 3' lub 4 ale n ad to p rotuberancyja ta odznaczała się postacią. W dolnej bow iem części zw iązana z po
w ierzch n ią słońca w ąską ty lk o sm ugą, rosszerzała się silnie w odległości 3' i rossyłała pow ikłane g ałę
zie, któ re obejm ow ały do 30° obwodu słońca. J a sność je j m alała tak szybko, że już po 15 m inutach tru d n o było j ą dostrzedz. N ajciekawszą wszakże rzeczą je s t to, że n a brzegu zachodnim słońca, w m iejscu dyjam etralnie przeciwległem , w idziano p ro tu b e ra n c y ją równej praw ie wysokości. Ponie
waż ta k olbrzym ie w ybuchy n a słońcu, dochodzące 460 C00 km stanow ią zjawisko rzadkie, tru d n o p rz y puścić, aby jednoczesne w ystąpienie dwu takich objawów na przeciw ległych końcach jed n ej średnicy było przypadkow em ; przypuścić należyr, że między niem i zachodził pew ien zw iązek i wywołane zostały przez jednę i tęż sam ą przyczynę.
D nia 16 Sierpnia, p. Trouvelot obserw ow ał znów p ro tu b e ra n c y ją podobnej wysokości, odznaczającą się rozgałęzieniem i zaw iłym ruchem . W przeciw ległem m iejscu słońca nie było w praw dzie protube- rancyi, ale w ystępow ała tam plam a, przechodząca w łaśnie na d ru g ą półkulę słońca, dla nas niew idzial- ,