• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 8, nr 1 (1932)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznik Mariański. R. 8, nr 1 (1932)"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

V ' 5es2/ff

R O K VIII. / £ S T Y O Z E N IB B 2 NR. 1.

tam*.*,,, 'c

Wydawnictwo XX. Miijonany, Kraków — Stradom 4. P. K. 0 . 404 4*0

(2)

CZEŚĆ MARJI!

Ciężkie położenie, zwane kryzysem powoduje u nas różne ograniczenia. Tego i owego odm awiam y sobie... w ydatki ma­

leją, a czasem i duch się k u r c z y ... Stąd też obawa przejm uje nas i lęk wciska się w serca nasze na m yśl, wśród jakich warunków bytować będzie pism o nasze, poświęcone Marji Niepokalanej — Królowej Cudowńeg» Medalika. Jaką drogą pójdzie nasz ukochany Cudowny Medalik — Rocznik Marjań- ski w roku 1932? Ufamy,, ie D rodzy nasi Czytelnicy i Czy­

telniczki nie pozwolą upaść i pójść w poniewierkę p ism u , które jest głosem M arji Niepokalanej Królowej Cudownego Medalika, która jako najdroższa Matka odzywa się do swych dzieci, co Jej wierność przysięgały, która roztacza dłonie swoje pełne prom ieni symbolów łask i zlewa je na pokrze­

pienie nasze, byśm y dalej ochotnie trwali w Jej szeregach i w ytrw ali pracując dla Kościoła, ojczyzny i rodziny, ufni zawsze w Jej przem ożną opiekę! Tak więc jak nam był niech i ten Rocznik będzie przyjacielem nietylko w dniach szczęścia i Dowodzenia, ale p r z y naszem łożu boleści niech nauczy nas, bądź cierpieć z poddaniem woli Bożej, bądź szukać pomocy u Szafa rki Ł aski i Uzdrowienia ch o rych !

Dzieci Marji! Czciciele Niepokalanej Królowej Cudownego Medalika! Przyjm ijcie w tym ta k ie roku Rocznik M arjański!

Dopomóżcie m u do ostania się i przychylcie do jego rozwoju.

Wszak to organ Wasz, a własność Niepokalanej — Królowej Cudownego Medalika!

U W AG A! — Abonenci, którzy przedpłatę roczną uiszczą do 31 marca b. r. otrzym yw ać będą przez cały rok 1932 bez­

płatny dodatek dw um iesięczny. Misje.

(3)

\ / - 4 0 S 3 1 /

/ Z ( > 9 5 3.)

A d a jże w a m !...

A dajże w a m .. . Dobry Boże!

P rzy tym N ow ym Roku, Czego trzeba, zdrowia, chleba.

Szczęścia w ka żdym kroku...

I słoneczka na tę wiosnę, Co p r zy jd z ie do wioski...

I w ytrwania w cichej pracy, Gdy przygniotą troski.

I pogoda na te żniwa, Co ozłocą poła

I nadziei w lepszą p rzyszłość, Choć d ziś czarna dola...

A da/że w a m ... Dobry * Boże!

W usta złote słowa, Aby od nich w siłę rosła

Dziatwa nasza zdrowa, B y się każde wychowało

O jczyźnie na chlubę

I przetrw ało w walce z wrogiem Twardą losu próbę,

Byście takich wychowali Co bronić u m ie ją ...

I p r z y kośbie, choć gorąco Nie prędko potnieją ...

A dajże wam... Dobry B oże!

W sercach m iłość wielką, By się strugą lała w życiu

Nie drobną kropelką . . . Byście w szystkich nią zleczyli

Od waśni, od gn iew u. . . Iżb y p rzy sze d ł roczek zgody

Braterskiego siewu ...

Czego nie chcą wrogi Polski, To miłość nam poda,

Bo gdzie zgoda i gdzie jedność, Tam szczęście, swoboda!

A dajże wam . . . Dobry Boże!

Taką m iłość ducha, Aby dzionek zeszed ł wielki,

Zanikła noc głucha;

Byście prawdę zrozum ieli 1 wroga p o z n a li. . .

Byście p rze d nim wrota swoje Dobrze zam ykali,

Niech kołacze i niech stoi Przed chatą u proga...

Jem u inna, a wam inna Życia tego droga;

Niechże roczek ten szczęśliw y Da wam czego trze b a ;

I dla serca i dla duszy, Dla ziem i i nieba.

Jadwiga 2 Łobzowa.

U, d.

(4)

X. Z ygm unt Jakubowski 7. J.

C u d o w n y M e d a lik

W r. 1830, w czasie ostatniej swej rozm owy z N iepoka­

laną, sk a rż y ła Jej się rzew nie, jak dziecko, na spowiednika:

„Moja d o b ra Matko, widzisz, że on mi nie w i e r z y . . !“

„Bądź spokojna — brzm iała odpowiedź — przyjdzie dzień, że i on uw ierzy i spełni moje życzenia!*

Na zmianę usposobienia ks. Aladel trzeba było jed n a k czekać pełne dwa lata. Dopiero na początku r. 1832 sp o w ie ­ dnik S. Katarzyny postanow ił spełnić życzenia swej penitentki i samej Matki Najśw.

„Miałem s posobność — pisze — widzieć się z Arcyb.

P aryża Msgr. Ludwikiem Quelen. Musiałem mu opowiedzieć w szystkie szczegóły objawień, a on, w ysłuchaw szy mego opo­

w iadania, oświadczył, że nie widzi przeszkody do wybicia medalu, zwłaszcza, że nic w tem sprzecznego z wiarą Kościoła.

„Sam życzył sobie posiadać jeden z pierw szych m e d a li..!"

Kiedy w czerwcu 1832 r. pojaw iły się pierw sze medale, arcyb. Quelen pierw szym był w ich rozpow szechnianiu. Nie trzeba było z resztą gw ałtow nej słow nej a g it a c j i ..! Medal sama Matka Najśw. cudami zalecać zaczęła..!

Arcyb. Quelen, dowiedziawszy się o bliskiej śmierci za­

g o rza łeg o odstępcy od Kościoła, niegdyś biskupa, ks. Pradt, sam podążył do konającego, uzbroiwszy się znakiem Marji bez grzechu poczętej.

B ezcerem onjalnie w yproszono go za d r z w i..! Nie obraził się, nie zniechęcił..! Chwila modlitwy gorącej do Królowej medalu, a oto a p o sta ta poruszony łaską, p rzyzyw a i p rze p ra ­ sza a rc y b isk u p a, spow iada się, o p łak u je sw e błędy, syn m a r ­ n o tra w n y w raca do Kościoła, um iera p o jedna ny z B ogiem ..!

„Cudowny" istotnie m edal..!

W rozbaw iony, zepsuty, zmaterjalizow any ów czesny św iat, słowo to padło jak piorun z jas n e g o n ieb a ..! Opowia­

dają o nim w s z y s c y ..! On starców n ie p ra k ty k u ją c y c h s p r o ­

wadza do Komunji św., spraw ia, że z radością zaczynają w ie ­

rzyć w to, o czem daw no za pom nieli..! Medal ten znajdują

(5)

3

na piersiach pojedynkujących s i ę . . . On naw rócenie niesie k o n a ją c y m ... on uzdraw ia niem oce chorych, którym lekarze najw ybitniejsi nie mogli dać u le c z e n ia ..!

Nic więc dziw nego, że „widziałeś pan m edal N iepokala­

n e j " ? to najczęstsze w tym czasie p y tan ie w salonach Paryża!

Do kaplicy Objawień przy ul. du Bac, ciągną form alne p i e lg r z y m k i... tu rodzi się myśl założenia arcy b ra ctw a MB.

Zwycięskiej „de Victoria* dla naw ra ca n ia grzeszników, — stow arzyszenia, k tó re g o znakiem stał się medal z ul. du Bac..!

W szyscy się nim s z c z y c ą ... nawet oficerowie na piersiach swoich zawieszają z dum ą to m arjań sk ie o d z n a c z e n ie ..!

W dwa n iesp e łn a lata po ukazaniu się medalu, może już wielki teolog i znakom ity pisarz ks. Guillon wydawać k siążkę p. t. „Opowiadania historyczne o początku i sk u tk a c h now ego m e d a l i k a ... powszechnie nazwanego cudownym .l*

Ten sam a u to r w krótce potem w ydaje now ą „Książkę Marji bez grzechu poczętej, aby w yprosić Jej w staw iennictw o no­

szącym na szyi medal nazw any cu d o w n y m ..!*

W tym sam ym czasie spow iednik S. K atarzyny ks. Aladel, publikuje b ro sz u rę „W iadomości historyczne o m edalu", b r o ­ szurę, k tó ra w tych czasach, w ciągu k ilk u miesięcy, docze­

k a ła się pięciu wydań, tłum aczenia na języki: włoski, a ngiel­

ski, niemiecki, polski, holenderski, grecki, hiszpański, c hiń­

ski n a w e t . . . a w sam em swem fra n c u sk ie m w ydaniu rozeszła się w liczbie 223.000 egzem plarzy!

Nic dziwnego, że w bardzo kró tk im czasie, medal sam rozchodzi się po Francji całej w liczbie kilku miljonów sztuk, nic dziw nego, że kilka fabryk, zajętych jego wybijaniem, nie może zadośćuczynić w szystkim z a m ó w ie n io m ..! Nic dziwnego, że g e n e ra ło w ie Zakonów na wyścigi s ta ra ją się go rozpo­

wszechniać, a papież Grzegorz XVI w dow ód ojcowskiej swej życzliwości rozdaje go w ie rn y m ... i u stóp swego Krucyfiksu um ieścić go k a ż e ..!

* *

*

Pamięć na sza s ł a b a — to p r a w d a ..! P rę d k o zapominam y o wielu w ydarzeniach — to też p r a w d a ..! W ydarzenia te wszakże przez to zapom inanie nasze, nic nie tracą na swojej p r z e s z ło ś c i ..!

Dziś trzeba nam s o b ie'przypom nieć, że te cudow ne słowa:

„Et te in im m aculata C onceptione1*, wyśpiew yw ane przez k a p ła ­

(6)

nów całego św iata w dniu 8 grudnia i przez oktaw ę Niep.

Poczęcia... że inw okacja litanijna: „Królowo bez zmazy p ie r­

worodnej poczęta” — dodane są do prefacji czy do Litanji lore tańskiej przez G rzegorza XVI, na prośby p aryskiego arcyb.

Q u e l e n ... a powodem, dla któ re g o je w prow adzono t o . . . Medal Cudowny i łaski, jakie on niósł z sobą ś w ia tu ..! Pa­

m iętać winniśmy, że nim wielki Passaglia (teolog jezuicki) przy s tą p ił do opracow ania dzieła „O Niepokalanem Poczęciu*, k tó re dla Piusa IX. miało być bodźcem do ogłoszenia dogmatu, że istotnie: „objawioną jest rzeczą, że Marja je s t bez grzechu poczęta" — pam iętać winniśmy, że lat wiele p r z e d t e m ...

w P a ry ż u ... przy ul. du B ac... zjawiła się N i e p o k a la n a ...

a w koło Niej błyszczał złociście n a p is: „O Marjo bez g r z e ­ chu poczęta módl się za nami.*..!

I jeszcze jedno na koniec!

R eklam a zorganizow ana, to ważna r z e c z ..! Wie o tem dziś każdy!

Dzieło rozszerzenia się Medalika C udow nego nie p o stą p i­

ło b y m oże było ta k prędko, g dyby nie akcja zjednoczonych Zgrom adzeń: XX. Misjonarzy, SS. Miłosierdzia, i przez nich prow adzonej organizacji „Dzieci Marji”.

M isjonarz św. W incentego a Paulo wraz ze słowem Ewangelji, niósł z sobą w dalekie k rain y W schodu p o g a ń ­ s k ie g o ten w łaśnie m edal cudowny.

Siostra Miłosierdzia u p a try w a ła w tym m edalu — i s łu ­ sznie — sw ą tarczę i b r o ń ..! R ozdawała go wykolejeńcom, chorym , konającym , zwłaszcza zaś zatw ardziałym grzesznikom , k tó ry c h jej po szpitalach świata pow ierzała Opatrzność!

Każde „Dziecko Marji* niosło znajomość jego w szerokie masy, boć przecie medal ten, na piersiach jego, na błękitnej wiszący wstędze, b y ł jego znakiem herbow ym , znakiem, któ ry p u k a ł do jego serca, i kazał tem u „Dziecku* nauczać k a te ­ chizmu naszych m łodocianych „murzynków*, kazał mu opiekę roztoczyć nad opuszczonymi.

* *

*

J e d e n z pisarzy francuskich (A. Milion), k tó ry b a d a ł

wśród burzy rew olucyjnej zm ienne koleje starszej rodziny

św. W incentego tj. XX. Misjonarzy, mówi, że wiek XIX, wiek

zamieszek, prześladow ania duchow ieństw a, rozpędzania z a k o ­

nów, był we Francji dla Kongregacji Misji wiekiem rozkw itu

i w iekiem żywotności.

(7)

5

Podobna pom yślność, ale o wiele jeszcze większa, o k a ­ zała się zdaniem jego w Zgromadzeniu Córek Miłosierdzia..!

D la c z e g o ... Sp y ta cie ?

Rodziny te dwie spełniły w m iarę sił, jaknajgorliw iej misję, k tó rą im zwierzyła Niepokalana, zjawiająca się w la­

tach 1830 na ul. du Bac. M atka Najśw. chce nam namacalnie dać poznać, że umie być

wdzięczną..!

Kiedy u k a z y w a ła się po raz pierw szy S. La- boure, zapowiedziała jej:

„Przyjdą wielkie nieszczę­

ś c ia ... niebezpieczeństw a b ę d ą s tr a s z n e ... Nie lę ­ kajcie się j e d n a k ... Bóg opiekow ać się Wami b ę ­ d z i e . . . J a bę d ę z W ami...

ja zawsze czuwam nad wami i udzielę wam wiele...

w iele... ł a s k ..! Przyjdzie chwila takiego niebezpie­

czeństwa, że wszystko zdawać się będzie straco­

n e ..! Miejcie u f n o ś ć ... Nie opuszczę W a s ..! “

S. K a ta rz y n a Labou- re, słysząc te słowa, p o ­ m yślała wtedy: „I kiedyż się to s t a n i e . . ? I pisze:

„słyszałam w ew nątrz od

p o w iedź:„czterdzieścilat“.

0 to ja służebnica P a ń s k a ...

„Czterdzieści la t“ ...

to w sam raz r. 1870..!

Pam iętajcie go ? Znacie go z h isto rji? Słyszeliście o Ko­

munie, szalejącej na ulicach Paryża, po wioskach i miastach F r a n c j i . . ?

Kiedy tro n królew ski się w y w ra c a ł... gdy śmiercią m ę ­

c zeńską ginął sam arcyb. Paryża, gdy księża zakonni i świeccy

gnili po kazam atach lub szli na w y g n a n ie ... Siostry Szarytki,

jeśli doznały — to jedynie niew ielkich stosunkow o przykrości..!

(8)

6

S. K atarzyna Laboure przez cały ten czas nie opuściła swego obowiązku furtjanki w E n g h i e n ... rozdaw ała żołnie­

rzom, k tó ry c h dom był pełen, cudowne m ed a lik i..! Tłumnie przychodzili do niej i mówili: „Idziemy do W ielebnej S. po m edaliki..! dała je Siostra naszym t o w a rz y s z o m ... i my p r a ­ gniem y je m ie ć ..! “

„Ależ, wy biedacy — odpow iadała S iostra — wy nie macie wiary, ani p o b o ż n o ś c i... po co wam m e d a l ik i ..!

„Praw da, Siostro — odpow iadali — nie mamy wiary, ale w ierzym y w te n m edalik..! Obronił on i n n y c h ... obroni i n a s . . ! ” I oszczędzali S i o s t r y ..! Prz etrw a ły w i c h u r y . . !

A gdy przed wojną św iatow ą pożar straszliw y m ag a z y ­ nów rozszalał w okół domu S ióstr przy ul. du Bac, N iepoka­

lan a z m edalu odda la ła płom ienie od domu objawień.

Słusznie więc, nad grobem słynnego R a tisb o n n e ’a stoi dziś Królowa Medalu — słusznie w dniach naszych przeciąga przed nami p rocesja „Dzieci Marji41, niosąca w świat „Nie­

p o k a la n ą ”, słusznie kaplica Objawień stała się sa nktuarjum , do któ re g o zbliska i zdaleka ciągną czciciele Marji, by stąd o k r z y k nieść w św iata granice: „Niepokalanej c ześć“ l!

Pelplin, dnia 11. 12. 1931 r.

Cześć Marji!

Kochanym czarnym Siostrzyczkom i Braciszkom!

Przesyłamy paczkę dla Was, kochane Murzyniątka, aby Wam takową ra­

dość sprawić. Oprócz znaczków i stanjolu, znajdziecie w niej trochę czekoladki na osłodę, materjał na sukienki i płócienko na koszulki.

Cieszymy się pakując tą paczkę, jaką radość sprawimy naszym Drogim Siostrzyczkom i Braciszkom czarnym, mając nadzieję, źe z równą uciechą przyj­

mą ją od nas, pamiętając o nas w modlitwie; by Stowarzyszenie Dzieci Marji w Pelplinie wiernie służyło swej Niepokalanej Matuchnie. Zarazem życzymy wesołych Świąt Bożego Narodzenia, by Mały Jezuniu Wam błogosławił i poru­

szył serca wszystkich polskich dzieci, by o Was pamiętały.

Ściskając Was mocno, zapewniamy iż nadal Was wspierać będziemy a od Was prosimy o paciorki.

Siostra Joanna.

(9)

W Chinach u 0 0 . Jezuitów.

Dnia 26. XII o godz. 12 30, byliśm y w Szang-haju. Spie­

szyliśmy do szpitala SS. Miłosierdzia, gdzie je s t jedna Siostra z W arsz a w y (S. Zagrodzka ze szpitala św. Rocha) — mieli­

śmy dla niej jakieś paczuszki od S ióstr z Paryża. Bardzo się ucieszyła, że polscy Misjonarze przybyli do Chin i z p o ­ darkam i, k tó re Ks. S u p e rjo r jej w ręczył — oprow adzała nas po w szystkich pawilonach, po ogrodzie i t. d. Dłuższy czas tam baw iliśm y — obiecała przyłączyć się do g ro n a Sióstr, k tó re przy ja d ą z Polski i założą swój dom. Tutaj w tym szpitalu były dwie siostry z Polski z prow. k rak o w s k ie j — śp. S. Moniak i żyjąca jeszcze S. Mirska. — Nazajutrz nasi księża powzięli ponadto zam iar zwiedzić misję Ks. Jezuitów w Zi-ka-wei. — Sprow adzono sam ochód i pojechaliśm y — tow arzyszył nam jed e n z księży, tow arzysz podróży z Mar- sylji, któ ry był tam już dawniej. — W n iespełna l/t godz.

byliśm y już w Zi-ka-wei. Już z d a le k a widać kościół (widać go było z pociągu z Szang-haju do Kas-hingu). K atedralny, duży w stylu gotyckim, bardzo podobny do naszego kościoła w Tarnowie, ale większy, w ew nętrzne urządzenie proste, ale gustow ne i ta k dla księży, jako też w iernych wygodne. Misja 0 0 . J ezuitów w Zi-Ka-wei, to in sty tu t na ukow y, na szeroką skalę prow adzony, począwszy od szkoły elem entarnej, aż do uniw ersytetu, z obse rw atorjum astronom icznem włącznie.

Wyszliśmy z kościoła, poszliśmy najpierw do obserw atorjum astronom icznego, bo najbliżej kościoła. — Ks. D y re k to r tego instytutu opro w a d z ał nas wszędzie, po całym g m ac h u od suteren, gdzie pełno różnych a paratów , aż do wieży, gdzie również je s t odnośny a p a ra t, i objaśniał. Nie znając się na tej „astronom ji“, ani rozumiejąc po francusku, nie wiele k o ­ rzystałem , ale podziw iałem da r Boży udzielony ludziom, że ta k skom plikow anym i a p aratam i kierując, przew idują w a r u n ­ ki atm osferyczne i temu też obse rw atorjum zawdzięczamy, że uniknęliśm y burzy na morzu i możliwej katastrofy. Na­

stępnie pod przew odnictw em tego księdza zwiedziliśmy inne działy naukow e i rękodzielnicze, szkoły e le m en ta rn ą , gim­

nazjum i teologiczną, kaplicę domową, bibljotekę, o d ­ dzielne dla każdej kategorji, sale re k re a cy jn e , kuchnię i t. d.

Tutaj oprow adzał nas ks. rektor. Dalej rękodzielnictw o:

7

(10)

dru k arn ię, gdzie d ru k u ją różne dzieła i w różnych językach, jak łacińskim , fra nc uskim i chińskim, introligatornię, zakład m alarstw a, bronzow nię, gdzie w y konują wszelkie w yroby kościelne, od m edalików począwszy, a więc kielichy, m on­

strancje, krzyże, żyrandole, tab e rn a k u la , am pułki i t. d. a n a ­ w et je s t odlew nia dzwonów, odlew nia figur gipsowych, dalej ślusarstw o, stolarstw o, to k a rn ia i t. d.

Na szczególniejszą u w agę zasługuje muzeum, praw dzi­

wie chińskie, cenne tam są zbiory starożytnej sztuki chiń-

Ruiny dawnej św iątyni pogańskiej.

skiej, ja k posągi wielkie i małe, różne naczynia, na jw y ­ kwintniejsze rzeźbione lub in k ru s to w a n e meble, m iniaturow e pagody, narzędzia, b ro ń i t. d. w sz y stk o to z m etalu, p o rc e ­ lany, drzewa, gliny, m arm urów i t. p. (Gdyby to ta k b y ło w Krakow ie na S tradom iu! byłaby n ieu sta n n a wystawa). — Je d n e m słowem, że misja ta, na takim poziomie, wielkie oddaje usługi Kościołowi i społeczeństw u, z a tru d n ia jąc s e tk i ludzi, prow adząc ich już od sz k o ły elem entarnej, uczą ich znać i kochać P a n a Boga, zaś później w różnych rę k o d z ie ­ łach, dają im możność utrzym yw ać siebie i rodziny. — Za mało mieliśmy czasu, żeby zwiedzić uniw ersytet. — Więc pożegnaliśm y ich, życząc powodzenia.

Tuż naprzeciw ko jest jakiś k lasztor żeński — w stąpi­

liśmy i tam — w kaplicy było w ystaw ienie Najśw. S a k r a ­

mentu — była adoracja, więc pomodliliśmy się chwilę

i weszliśmy do domu, gdzie oglądaliśm y ró żn e rzeczy k o ­

(11)

ścielne przez te zakonnice oraz ich wycltow anice w y k o n y ­ w a n e : ornaty, alby, obrusy i t. d. bardzo p ięk n e i gustow ne, rów nież i bieliznę szyją — specjalnie zaś w szystko na za­

mówienie.

Tegoż dnia po obiedzie w ybraliśm y się do Poselstw a Polskiego, celem p rzedstaw ienia się p. Ministrowi zaś przy tej sposobności prolongow ania p a szp o rtu Ks. Superjora, bo już się starzał. JW P. Minister powitał nas bardzo s e r ­ decznie i cieszył się, że polscy Księża M isjonarze zapuszczają zagony na ziemie chińskie. Po dłuższej rozm owie z Ks. Su- perjorem przekonali się, że są ziomkami, a n a w e t bliskimi sąsiadam i z Poznańskiego. — Udzielił wiele różnych o bjaś­

nień, p r z e s tró g i uw ag, w wielu spraw ach poinformow ał, w koń c u polecił swem u se kre tarz ow i załatw ić sp ra w ę p a s z ­ p o rto w ą — tym czasem Ks. S u p e rjo r inform ow ał go w n ie ­ któ ry c h sto s u n k a c h brazylijskich, czego p. M inister nie wiedział, a czem bardzo się interesow ał.

Bawiliśmy tam przeszło godzinę, pożegnaliśm y się z p. M inistrem i pojechali, do domu — było już dość późno wieczór, z kolacją czekali n a nas.

Dnia 28 XII. w uroczystość SS. M łodzianków w ybieram y się znowu w podróż do Tien-Tsin, skąd do Pekinu i d a l e j .—

Część tej podróży m ieliśmy przebyć koleją — n i e s t e t y ! Z pow odu ciągłych rozruchów woj. linja ta przerw ana, zatem do Tien-Tsin m am y jechać jeszcze okrętem . Już dnia p o ­ przedniego księ ż a z p r o k u ry nadali nasze rzeczy i bilety dla n a s kupili. O godz. 9 r a n o pojechaliśm y do portu, b o ­ wiem o k rę t nasz „ S h u n tie n ” ma odejść o godz. 10-tej. Dwóch księży tow a rz ysz y n a szy c h już z Marsylji (X. G regoire, Mi­

sjonarz i ks. Vincent, św iecki)’ jad ą z nami do P ekinu. — Z niew iadom ego nam powodu zamiast o 10-tej, wyjechaliśm y o godzinie 12-tej. J e ch a liśm y znowu znaną nam już rze k ą

„ Jang-T se-K iang“ na morze Chińskie. Na rzece szedł ten

o kręcik spokojnie, sk o ro w y je c h ał na m orze zaczął „ d o k a ­

zywać*, p o p ro stu tańczy z nami n a wodzie — chwieje się,

trzeszczy i p r ze w ra c a z jednej stro n y na drugą. Kładzie się

ja k zmęczony do snu, to znowu, podnosi dziób do g ó ry , a za

chwilę ryje nim w głębię, ja k b y czego s z u k ał we wodzie —

my zaś w ta k t za nim p rzy b ie ra m y różne pozycje — n ie k tó ­

rzy p a sażerow ie zrezygnow ali z kolacji, a conto tego — nie

(12)

10

sp o s ó b było u trz y m ać się na nogach, bo p odc ina ło ja k k o ­ siarz ło d y g ę — trw a ło ta k całą noc — o sp a n iu nie było mowy.

Dnia 29 XII. niedziela, n ikt nie o dw aża się w staw ać, bo podcina, nie u trz y m a się na nogach, nie ma mowy o od­

p raw ianiu Mszy św. Morze Chińskie praw ie zawsze wzburzo ne. — Ale j e d e n z to w a rz y s z ą c y c h n am księży ogrom nie ucierpiał, b ie d n y w y g lą d a ł ja k z krzyż a zdjęty — je c h a ły i dwie Siostry jeszcze dalej, do M andżurji i te przez cały czas nie p o k a z y w a ły się — ucierpiały i one też... Dopiero wieczór około godz. 8-mej u sp o k o iło się nieco, ale trw ało t a k 30 godzin, stopniow o uciszało się coraz więcej tak , że m ogliśm y spać spokojnie, więc spaliśm y aż do godz. 7 rano.

Ale Mszy św. i te g o dnia nie mogli księża odpraw iać. O k rę t od czasu do czasu p rze c h y la ł się, co m ogło spow odow ać p rz y k re n a stę p s tw a . — O godz. 8‘30 w szystko staw iło się na śnia d a n ie — słońce zaświeciło, w szyscy ożywieni, na po­

k ład z ie m ożna się przechadzać, n a s tró j w eselny, zaś o godz.

12*30 w szyscy są na obiedzie. W godzinach p o południow ych z a ry s o w a ły się jak ie ś w iększe g ó r y „ S h a n tu n g P r o m o n to ir “, obok k tó ry c h je c h a liśm y k ilk a godzin, — n ie k tó re z nich p o k r y te b y ły śniegiem . O godz. 6 za trzym a ł się o k r ę t w zatoce ,W e i- h a i- W e i“ Kolonja Angielska, zaś o godz.

11-tej w nocy w z a to c e ; niem a tam portów , o k r ę t za­

trz y m u je się zdała na m orzu i tylko łodziami o dbyw a się dalszy ruch, t a k p e rs o n a ln y ja k i to w a ro w y . — P e ł ­ no p rzy p ły w a łodzi z brze gu, jed n e po gości, inne po to ­ w a ry — ruch n a w o ły w a n ia w ioślarzy i pasażerów , Chińczy­

ków, k tó ry c h dużo jec h a ło z S z ang-haju do ty c h p r z y s ta n ­ ków; a ta k ż e dużo tam w yładow ali tow arów .

W nocy około godz. 3-ej (1/1. 1930) w jechał o k r ę t na r ze k ę „Tien-Tsin“, k tó rą p ły n ą ł do p ortu Tien-Tsin — w e ­ d łu g ro z k ła d u m ieliśm y być w porcie o godz. 4—5. Z po­

wodu od p ły w u morza, o k r ę t p ły n ą ł bardzo wolno, dow ie­

dzieliśm y się, że dopiero około 9-ej będziem y w porcie. —

Księża mieli zam iar odpraw ić Mszę św. już na lądzie —

wobec tego, że p rzy je ch a liśm y ta k późno, zaczęliśmy znowu

b udow ać ołtarz n a sofce i w szyscy księża jed e n po drugim

odpraw ili, ja znowu służyłem i do Komunji św. w 33 lat

rocz. sw ego p o w o ła n ia na okręcie m iałem szczęście przystą-

(13)

l i ­

pie. W spom niane dwie zakonnice i tego dnia s k o rz y stały ze Mszy św. i Komunji św. Potem winszow aliśm y sobie w za­

jem nie N. Roku — ś n ia d a n ia nie jedliśmy, było zawsze 8‘30.

Że o godz. 9 mieliśmy wysiadać, spieszyliśm y się pozbierać i p oskładać rzeczy było jeszcze nieco czasu, ale p r z y p a try ­ waliśm y się wybrzeżom , osadom rybackim , różnym łodziom, p o dpływ ającym k u naszem u okrętow i; o godz. 9-ej byliśm y na miejscu. W porcie Tien-Tsin, już czekał na nas b rat z n a ­ szego domu, ułatw ił nam w ydostać rzeczy z o k rę tu i p rzy ­ p row adził do domu, b y ła godz. 10; więc najpierw p r z y w ita ­ liśmy się z księżmi, powinszowali N. R oku i poszliśm y na śniadanie. Około godz. 11 Ks. Bp. de Vienne, Misjonarz, p r z y ­ szedł odwiedzić nas, wiedział, że tym okręte m jedziem y — baw ił krótko, była późna godzina, zaś po obiedzie w y­

braliśm y się do niego, to w a rz y sz y ł nam ksiądz z p r o ­ kury. — Ks. Bp. bardzo się ucieszył, że p rzy b y w a ją i polscy Misjonarze do Chin, tem więcej, że są też i klery c y , a inni p rzygotow ują się. Z a in te re so w a ł się p o lsk ą misją — przy tej sposobności zwiedziliśmy ka te drę, dość o bszerną i gu­

stow nie w ew nątrz urządzoną. Tuż obok jest szpital SS. Miło­

sierdzia — byliśm y tylko w kaplicy.

C. d. n

Stolica św. aktem z dnia 25. marca 1931 upoważniła X. Wizytatora XX.

Misjonarzy jako przedstawiciela O. Generała XX. Misjonarzy i Sióstr Miłosier­

dzia w Polsce do subdelegowania XX. proboszczów, do zakładania Stowarzyszeń Dzieci Marji Niepokalanej od Cudownego Medalika i do agregacji tychże Sto­

warzyszeń do Prima Prima w Paryżu, ustanawiając zarazem kaplicę Objawień centrem wszystkich Stowarzyszeń Dzieci Marji.

1 w sprawie zakładania i agregacji Stowarzyszeń Dzieci Marji upraszamy Czcigodnych XX. Proboszczów o łaskawe zwracanie się do X. Wizytatora XX.

Misjonarzy, Kraków-Stradom 4. Tam również należy się zwracać o władzę poświęcania i nakładania Cudownego Medalika jakoteż o władzę zaprowadzenia Stowarzyszeń Cudownego Medalika.

li

(14)

X. Tadeusz Dziedzic, M isjonarz w Brazylji.

Wśród Polaków w Brazylji

Stanęliśm y przed D akarem (Afryka). Teraz jedźmy dalej.

Do p rze d o statn ie g o portu, t. zn. D akaru zawinęliśm y w sobotę (17. X.) ran o już około 5-ej godz. Tu pełno c z ar­

nych — „Nigrów". Kilku z nich pływ ało wokoło o k rętu krzycząc, aby im rzucić pieniądz do wody, a złapią. Rzeczy­

wiście pokazali sw ą sztukę. Policja utrzym uje w śród nich p o rządek przy pom ocy nah a je k , lub ko p n iak ó w ; sam to widziałem. Policja czarnych śmiesznie dość w ygląda, bo u b r a ­ nie (europejskie) jasne — a tw arze i ręce (cały wogóle) czarne. A więc odw rotnie niż u nas. Zawsze ma się w ra ż e ­ nie, że czego on się dotknie, to posm aruje. W łosy w szyscy mają k ró tk ie i kręcone, jak u b aranków .

Godzina w mieście temże. Domy i kościoły niskie. Ulice nie wszystkie porządne. Miejscami wcale niem a trotuarów , chociaż jezdnia w yasfaltow ana. Czarni siedzą, lub leżą na tro tu a ra e h , względnie n a piasku. Strój dam (czarnych) b o ­ gatych, jest dość wykw intny. Ciężary w szyscy noszą na głow ach — nie zawsze n aw et przy trzy m u ją c rękam i.

W miejscu ta rg u stra s z n y fetor, gdyż słońce o peruje m oc­

no — a wszystkie mięsa rozw ieszone na wolnem powietrzu.

W śród drzew tam tejszych zauw ażyłem wiele naszej akacji, kw iaty n ie k tó re podobne do naszych, lecz bujniejsze.

Liście drzew i kw iatów są o wiele grubsze, niż u nas.

Byliśmy też w kościele katol. (Misja 0 0 . św. Ducha), lecz w nętrze biednie wygląda.

Z Portu odjechaliśm y tego dnia o 11-ej przed połud. Za­

częła się podróż jed n o sta jn a na pełnem morzu. Czasami p o ­ kropił troszeczkę deszcz, czasem o k r ę t jakiś p o kazał się, to znowu jaskółki latały nad wodą, k tó re je c h a ły naszym o k r ę ­ tem „na g a p ę “ i n a w e t bez św iadectw a szczepienia ospy.

Najczęściej pokazyw ały się rybki latające, k tó re w y s k a k u ją

(15)

13

z wody i lecą n a płetw ach dość dużą p rze s trz e ń i znowu znikają we wodzie.

Co dzień, to lepiej zapoznaw ałem się z gośćmi dużymi i małymi, tak, że było dość wesoło. G rałem w w arcaby (dam kę) z inżynierem niejakim i jego 12-letnią córką, k tó rą nauczyłem g rać „w w ilka" naszego. Dzieciom w szystkim w naszej klasie dałem cudowne medaliki i obrazki, z czego

Kościół XX. M isjonarzy w Columbji — Am. Po}.

były bardzo zadowolone. I ta k dnie mijały. Mszę św. dla pasażerów odpraw iliśm y w niedzielę o godz. 8'30 w trzeciej klasie, a dla 2-ej i 1-ej k la s y o godz. 9-tej.

Na rów niku nie było chrztu, ani uroczystości ż a d n e j ; podobno zakazano z pow odu jak ic h ś zażaleń. W czasie tych kilku dni po D akarze było bardzo gorąco; w ieczory czasem c hłodne; w nocy duszno.

We czw artki i niedziele wieczorem by ło kino. Brazylję (góry sta n u Espirito Santo) zobaczyliśmy, 25. X. Do Rio de J a n e ir o przybyliśm y dnia 26. X. około g. 9-ej rano. Lecz już od w czesnego r a n k a p rze su w a ł się przed nami w spaniały widok n a góry nadbrzeżne. A potem co za cudow ny w idok b ył na m iasto z górami, gdyśm y wjeżdżali do portu.

Lecz nim dobiliśmy do naszego brzegu, o k rę t zatrzym ał

się, bo przyjechała policja i urzędnicy, bad a ć p a szp o rty

(16)

14

i św iadectw a szczepienia ospy. Potem dojechaliśm y do b rz e g u i pożegnaw szy się z pozostającym i Polakam i i gośćmi naszej k lasy, wysiedliśmy (około 11-ej).

W yszedł po n a s b r ac isze k (naszego Zgrom adzenia p r o ­ wincji brazylijskiej) bo X. Bronny pojechał dalej — nie c z e ­ k a ł na nas. Ale mimo to, przyw italiśm y b r ac iszk a jak o wi­

zyta to ra , bo zupełnie je s t podobny do X. Bronnego. Dopiero gdy przem ów ił po fra n c u sk u , p rze k o n a liś m y się, że to nie

„ o n “. Oczywiście b r ac isze k nie s p o s trz eg ł się, bośm y n a j­

pierw przemówili po polsku, sądząc, że to jest w izytator.

Po ogólnej rew izji b agaży ręcznej, pojec ha liśm y do d o ­ mu naszych K onfratrów brazylijskich. T rochę p rzykro było, gdyż znowu opuściliśm y znajom ych na ok ręc ie — a z n a le ­ źliśmy się w śród n ieznanych jeszcze osób. Lecz przyjęto nas gościnnie, ja k o brac i jednej m atki Zgrom adzenia.

Po obiedzie b isk u p z naszego Zgrom adzenia (ale bra- zylijczyk) z a b ra ł n a s dwuch na p rze c h a d zk ę autem . Ł adne w id o k i: z jednej s tr o n y morze, z drugiej m iasto zasiane g ó ­ rami, w sk u te k czego jest b a rd z o r o z c i ą g ł e ; dom y i k a m ie ­ nice, to śliczne now e b udynki, gustow nie s k o n s tru o w a n e . Na jednej z gór, zw. „góra cuk ro w a " jest k o lejk a pow ietrzna, n a drugiej zw. Corcovado (czytać korkow ado) jest s ta tu a Zbawiciela, koło które j już byłem wczoraj 27. X. po połud.

G ó ra ta ma 709 m. Trafiliśm y na niedobry czas, bo chm ury zasłoniły nam widok. Ale zato mogę powiedzieć, że b yłem w chm u ra ch i ponad c h m uram i. Na chwilę w iatr ro zry w a ł je i widać by ło zielone miasto z jeziorem i p o rt w dali.

S ta tu a Zbawiciela (w postaci stojącej) z rozpiętem i r ę ­ kom a na k s z ta łt krzyża, ma 30 m. w ysokości i 30 m. s z e r o ­ kości w linji r ą k ; nadto fu n d am e n t je s t dość wysoki. Palec u ręki (kciuk) jest ta k wielki, ja k ja, więc proszę sobie w y­

obrazić, co to za kolos. W e w n ą trz podnóża (fundam entu) jej będzie kapliczka, ale jeszcze nie je s t ukończona, bo do­

piero pośw ięcenie sta tu y było 12 października. Na tę górę można wjechać autem , lub kolejk ą zębatą, k tó rą ja w ła śn ie w d ra p a łe m się tam (Va godz. jazdy). Wieczorem s ta tu a ośw ietlona jest re flek to ra m i na w ierzchołku góry.

J e s t tu więc bardzo ładnie, b r a k tylko naszych ow o­

ców (południowe tro c h ę za mdłe) i p o tra w y bardzo ostro

z a p ra w ia ją : pieprzą, solą i Bóg wie, co oni tam dają. Dzi­

(17)

siaj w yjątkow o było wszystko d o b re (po naszemu). M oie dlatego, że to moje imieniny, chociaż oni o tem nie wiedzą.

Jeszcze jednego nam bardzo b rak, mianowicie dobrego jęz y k a w gębie, lub poza gę b ą t. zn. tłumacza. X. Bronny b o ­ wiem uciekł nam. Musimy więc sobie sami radzić w rozmowie.

I rzeczywiście nie jest ta k źle — tylko, że nie m ożna s w o ­ bodnie i w szystkiego powiedzieć, bo słów brak. 27-go rano b yłem ze Mszą św. w Zakładzie Sióstr Miłosierdzia, gdzie jest jed n a S z a rytka Polka (25 lat tu jest) — jej s io s tra jest s z a ry tk ą też u Bilińskich we Lwowie. — Po Mszy i ś n ia d a ­ niu oprow adziła mnie po dom u całym. Dzieci z tw arzy w y ­ glądają ja k e uropejskie (białe) i ład n e — n a w e t ładniejsze, niż w E uropie. Ale ja k buzie otw orzą — w te d y poznać, że to brazyljanie. Na Mszy św. dzieci śpiew ały po b r a z y l ij s k u : bardzo ładnie.

W ięc to w szystko nie ta k s tra s z n ie wygląda, ja k my­

ślic ie ; tylko, że n a razie nie można się rozmówić ze w sz y st­

kimi, lecz u celu naszej podróży będzie lepiej, bo tam są

„ n a si“.

Tutaj w szystko zielone; obecnie je s t wiosna. Owoców dużo w sklepie i na drzew ach. Z ptaków najwięcej słyszę i widzę nasze szare wróble, k tó ry c h i tu pełno. Tutejsze ptak i są bardzo ładne, ale nie śpiew ają, tylko skrzeczą, cza­

sem ładnie zagwiżdżą.

Dziś 29. X rano byliśm y z ks. biskupem (tym co p r z e d ­ tem) na wspom nianej górze „c ukrow ej". J e s t to wym arzone miejsce dla malarzy... Wjeżdża się kolejką (jeden wagon) pow ietrzną, najpierw n a niższą górę (220 m.); tam przesiada się i znowu jedzie się na w łaściw ą „Pao de a s su g a r" 400 m.

w ysoką. Ł adna jazda nad przepaścią. Otóż gó ra ta je s t w ła ­ ściwie półwyspem , skąd ma się widok z jednej stro n y na morze z w yspam i pobliskiemi, a z drugiej na miasto górzyste A ch! co za cudow ny w idok! Siedzieliśmy tam przeszło pół godziny.

Otóż brze g m orski najpierw jest w różny sposób p o ­

w y kręcany, co bardzo urozm aica widok. Następnie chm ury

niskie dodają uroku, p rzysłaniając to jedną, lo d ru g ą górę,

lub całe miasto. Zwłaszcza ślicznie w ygląda góra Corcovado

ze s ta tu ą Zbawiciela, gdy c h m u ra zasłoni ją — a potem

ukazuje się najpierw postać C hrystusa wśród chm ur n a s tę ­

(18)

16

pnie w ierz c h o łe k góry — i różnie, różnie... ja k w kinie.

Po południu (29. X.) w ybraliśm y się au te m najpierw przez m iasto (k tó re ciągnie się przez 23 kim. wzdłuż) a po­

tem ła d n ą s e r p e r ty n ą na gó rę „Tijuca“ (czyt. Tiziuka). Stam ­ tą d wróciliśmy in n ą drogą wzdłuż w ybrzeża. Była godz. 5.

Zmówiłem b rew ja rz i tera z właśnie piszę.

W yjeżdżam y £ tego ślicznego m iasta ju tro po połud.

Oczywiście d ro g ą m o rs k ą : bilety już mamy. Podróż będzie trw ać do niedzieli (1. X I ) rano. W tym porcie „ P a ra na gua "

zakończym y ostatecznie sw ą podróż m orską. Po n a s ma w y ­ jechać je d e n z naszych księży z Curytyby.

Dotychczas podróż była bardzo d o b ra — bez żadnych trudności. Nie c h orow ałem ani godziny. Dziękuję wszystkim za m odlitw y, k tó re widocznie p o s k u tk o w a ły .

Dzisiaj dopiero dnia 30. X. kończę te n list. Chciałem jeszcze dopisać o sta tn ie wrażeniu z Rio de Jan eiro , jakie m ożeby się nasu n ęły . Ale poniew aż pójdziemy zdaje się i je s z ­ cze z w izytą do P o se lstw a polskiego, lub gdzie indziej — więc nie m iałbym czasu potem dokończyć listu.

N astępny list będzie już z mojej rezydencji.

Dwanaście G rodów „K rólestw a M arji“ w hołdzie swej Królowej

1) Oniezno 2) Częstochowa 3) Kraków 4) Wilno 5) Lwów 6) Poznań 7) Warszawa 8) P rzem yśl 9) Podhamień 10) Tuchów 11) Kalwar ja 12) Mar-

Jam poi.

Gniezno (Styczeń)

Królowo Polski, Królowo Jedyna Tu u kolebki Matko Twego Syna U stóp Twych, Marjo,w stajence ubogiej Składamy hołdy wdzięczności pod nogi.

A najprzód spieszy Oniezno on gród stary, Kolebka Polski odrodzonej z wiary I pierwszy, który na cześć swej Królowej Z piersi płomiennej wyśpiewał hymn nowy Boga Rodzica Dziewica sławiona,

Wśród dziewic czysta i błogosławiona.

I dzisiaj śpiewa hołdy swej wdzięczności, Żeś wyjednała mu jutrznię wolności.

Że Biały Orzeł znów skrzydła rozwinął N ad ziemią Lecha, ku słońcu popłynął, N ad gór karpackich i nad wieżyc szczyty Lot swój skierował i wzniósł się w błękity.

Szczęśliwe Gniezno, jako wszystkie giody, Jako szczęśliwe ziemie i narody,

Które przyjęłaś za wybrane dzieci, Bo Twa opieka ja k gwiazda im świeci.

Więc swoje hołdy przynosi Ci w dani Nasz gród lechicki; Królowo i Pani.

I zawsze wiernym choćby w ciężkiej dobie Przyrzeka wytrwać, Marjo, przy Tobie!

L. O.

(19)

Szarówka

Długie szare wieczory, smętne dni listopadowe dopełniały reszty i wypełniły biedne serce tęsknotą i smutkiem po brzegi. Ach wszystko minęło!.... Tyle w tym dobiegającym roku zawiedzionych nadziei, tyle pożegnań... nieustanna walka o pracę, o byt codzienny, obawa o przy­

szłość i o tych najdroższych. 1 te ciągłe tarcia tam i tam.... a nawet w ukochanem Stowarzyszeniu... Doprawdy, czyżby wszyscy tak źli byli?... Takie czarne myśli cisną się do mózgu, nikomu wierzyć i z ni­

kim podzielić się nie można; a nadewszystko przykre to, że w sobie widać tyle nędzy, tyle upadków, taka słabość i niemoc ogarnia, a ufność we własne siły opuszcza zupełnie. 1 wszędzie ciemno i pusto i głucho;

i wloką się dni te szare, długie i dłuższe jeszcze wieczory. Szarówka prawdziwa szarówka, lecz nie ta jak niegdyś w świetle księżyca__

Gdyby choć promyk w duszy i po co iść tam... do kościoła, do stóp ołtarza, do Komunji św.?... Czyżem ja przez to lepsza?... Ciemno i szaro w duszy, ciemno w obłokach, żadnego światełka, a również ciemno i szaro na ziemi. Gdybyż choć jedna jasna gwiazdka, gdyby choć promień księżyca... ach! gdybyż choć białe płatki śniegu upa­

dły na ziemię... Nic tylko tęsknoty, słabości i zwątpienia, noc głucha, bezdenna i skroń ukryta w dłoniach....

Nagle coś drnęło, coś niby szelest, niby dźwięk miły zbudził z odrętwienia... Czyżby? Ach to Medal nieznacznym ruchem potrąco­

ny... wczoraj powieszony nad łóżkiem uderzył o krawędź żelazną.

I drgnęło serce... promień księżyca przedarł się przez chmury i spo­

czął na nim... Imię Marja a nad niem krzyż, u dołu dwa serca z tych jedno mieczem przebite, a wokół świeci 12 gwiazd. Czyżby to coś nowego? Bynajmniej — wszak gwiazdy zawsze świecą choć gęsto chmurami zakryte. A Imię Marja to »Gwiazda morza* co wśród burz i ciemności drogę wskazuje. A czemuż z krzyżem? Bo krzyż przypo­

mina ofiarę, a życie Marji to życie ofiary i dla teeo serce boleści mieczem przeszyte.... I Medal zaczyna się ożywiać i już nie promyk, ale blask z niego bije, napełnia ubogą izdebkę i zalewa całą ziemię, a w duszy sieje blaski tęczy i dźwięcznym głosem śpiewać zaczyna....

Tak, życie Marji, to życie ofiary; z Bożem Dziecięciem w noc głuchą, ciemną, pełną szczęku broni, ucieka do Egiptu, by przed złością świa­

ta uchronić swój skarb jedyny. Czyż ta Dziecina nie była Bogiem wszechmocnym?... Czyż musiał uchodzić aż w dalekie kraje... czyż serce Matki musiało drżeć obawą o życie i przyszłe losy Dziecięcia?...

Jak Go uchroni przed pogonią, gdzie skłoni głowę, gdy znużone siły ustaną,

17

(20)

18

czy znajdzie środki do życia, jaka przyszłość ją czeka?... Lecz wszyst­

ko to lżejsze bo jest z Jezusem a On Jej skarbem i światłem w ciem­

ności, radością wśród smutku i osłodą wygnania. Ale Marja miała zaz­

nać i tej tęsknoty po stracie Ukochanego i tej pustki wśród gwaru

Staruszkowie także pragną czytać Rocznik Marjański i Misje.

ludnych ulic miasta i świata, który nie rozumie biednej udręczonej duszy; i Medal mówi dalej... Patrz jak w drodze z Jerozolimy spo­

strzegłam, że niema Jezusa, jaki ból, jaka pustka i tęsknota trawi to

biedne macierzyńskie serce? Nie patrząc na trud, wraca i szuka i pyta

wokoło a boleść powiększa myśl! ja mogłam utracić Jezusa, cóż było

tego przyczyną, czym może niedość Go pilhowała, czyżem niegodną Go

(21)

19

była?... Oto noc duszy biednej... a gdy Go znajduje zamiast pieszczoty słyszy te suche na pozór słowa »Czemuście mnie szukali«... I dlaczego Panie dopuściłeś to na Twą najmilszą Matkę?... Oto, by w przyszłości świeciła swym wybranym swym ukochanym dzieciom, gdy w burzach ży­

cia zgubią się wśród ciemności, aby i one zrozumiały, iż rzeczami Ojca nie­

bieskiego t. j. spełnianiem woli bożej bawić się powinny. I skończył Medal swoją wdzięczną mowę, która rzewną nutą wieśniaczej piosenki roze­

grała w tej biednej duszy, a niebawem rozegrać miała i w wielu in­

nych smutkiem uciśnionych. Umilkł; lecz w sercu dośpiewało echo__

i Marja odnalazła Jezusa weseląc się z Nim w Nazaret, a gdy nadeszła chwila ofiary wielkiej, z Nim razem weszła na Kalwarję, by spełnić wolę bożą i stać się współodkupicielką ludzi. A za to od chwili onej wszystkie narody zowią Ją błogosławić n ą ... Otucha wstąpiła w sko­

łatane serce i dla mnie skończą się szare dni__ Oto z Medala już promień zabłysnął a choćby wszystko zawiodło, jedno mi szczęście zostanie. Jam dzieckiem Marji i jakże mogłam o tem zapomnieć?....

Czyż Marja swe dziecię opuści? O zapewne ześle i serce, które zrozu­

mie i pocieszy i jasnych chwil użyczy jak niegdyś... tam na Jasnej Górze... A gdy Pan zażąda ofiary, to z Marją razem spełnię wolę Bożą.

Medal Cudowny, zwiastun pokoju przycisnęła do ust i serca, któ­

re skołatane burzą falowało w umęczonej piersi, a w duszy rzewną nu­

tą do snu kołysała... i sen błogi pokrzepił znużone siły. Gdy zaś za­

świtał dzień, ziemia szara i smutna pokryta była białym, niewinnym

śniegiem__ Szarotka.

List Siostry Miłosierdzia Maże ze schroniska dla trędowatych w Farafanganie.

Już bardzo dawno jak nie pisałam i przypuszczam, że już może słyszeliście z innej strony, jak boleśnie Pan Bóg nas doświadczył, po­

wołując do Siebie naszego wielebnego, świątobliwego kapłana ks. Jó­

zefa Castana misjonarza. Od lat 9 pracował on z całem poświęceniem i wyłącznie w naszem schronisku dla trędowatych, żył jak prawdziwy samotnik w małej tubylczej chałupce, otoczonej małą zagrodą. Chatka ta ma tylko jeden pokój, w którym ks. Castan jadał i w którym spę­

dzał przeważną część dnia pisząc i czytając, o ile nie był zajęty kate­

chizacją, spowiadaniem lub odwiedzaniem trędowatych. Dla tych był nadzwyczaj dobry, znał ich wszystkich i każdego z osobna, interesował

Bolesna strata

(22)

20

się najmniejszym szczegółem ich życia codziennego jak prawdziwy oj­

ciec. Każdego wieczora, za pomocą świstawki zwoływał ich do kościo­

ła, gdzie przed Najświętszym Sakramentem odmawiał z nimi pacierze wieczorne. Bóg jeden wie ile dobrego ks. Castan zrobił trędowatym, którzy też kochali go i poważali głęboko. — Umarł prawdziwie z bro­

nią w ręku, bo w konfesjonale, w samą Wielką Sobotę, o godzinie 6 rano; w czasie gdy spowiadał trędowatego, dostał ataku apopleksji, któ­

ry go w parę dni później o śmierć przyprawił.

W załączeniu posyłam tłumaczenie opowiadania napisanego po malgasku przez najbardziej wykształconego z naszych trędowatych, eks- nauczyciela, który zebrał i opisał myśli i uwagi trędowatych, wygło­

szone na zebraniu urządzonem w kilka dni po śmierci ks. Castana;

tym co wspomagali nieraz tego świątobliwego misjonarza, wypłaci on teraz swój dług wdzięczności, modląc się w niebie za tych wszyst­

kich, którzy wspomagają naszych biednych trędowatych.

Co najcięższe?

Szedł raz po ziemi biały anioł. Zbierał on łzy ludzkie i ważył na złotych szalkach. Chciał się przekonać, która z łez będzie najcięż­

sza. Usłyszał płacz człowieka, który się żalił na to, że musi pracować.

Narzekał bardzo i płakał rzewnie, ale choć łez dużo było, na złotej szalce anioła nic nie zaważyły.

— Bóg stworzył ludzi do pracy, rzekł anioł. Powinnością ich jest pracować cicho bez narzekania, a kto płacze dlatego, że pracuje, czyni źle.

1 poszedł anioł dalej. Pozbierał łzy sierotki płaczącej na mogile matki. Zaważyły one na szalce, bo też były prawdziwie ciężkie. Pocie­

szył jednak anioł sierotkę temi słowy:

— Jest w niebie Bóg — który nad wszystkimi czuwa. Nie od­

dawaj się zbyt smutkowi. Żyj uczciwie i pracuj, to połączysz się kie­

dyś z matką twą w niebie.

Roztoczywszy białe skrzydła — popłynął anioł tam, skąd znów słyszał płacz głośny. Obaczył człowieka biednego, który żalił się bar­

dzo, że jest ubogim, że nie ma dostatków, a ledwie czarnym chlebem żyje.

Łzy jego — mniej od tej sieroty ważyły.

Bo ubóstwo nie jest jeszcze nieszczęściem. Czasem ci, co są naj­

bogatsi są bardziej biedni od żebraków.

(23)

— ‘21

Tam — w ubogiej chatce, obaczył anioł matkę, której z oka to­

czyły się łzy. Wziął je na szalkę i zdziwił się bardzo. Były one cięż­

kie jak kamienie i więcej ważyły od wszystkich łez do tej pory zebra­

nych.

Matka ta płakała nad swem dziecięciem. Więc odlatując stamtąd rzekł anioł z cicha:

— Strasznie ciężyć będzie kiedyś łza matki na duszy dziecka upartego i niedobrego... Oby też dzieci strzegły się tego, by z ich winy matce łzy płynęły!...

Uleciawszy znów dalej — widział anioł człowieka chorego. Smu­

tne było jego życie.

— Chciałbym pracować, a nie mogę — mówił on z płaczem. Chciał­

bym być komu pożytecznym, a tymczasem jestem ciężarem. Muszą dru­

dzy mię obsługiwać — karmić i leczyć. Wszystkobym oddał, co mam, byłem zdrowie mógł odzyskać.

Łzy jego — były również ciężkie bardzo, bo zdrowie jest skar­

bem wielkim i potrzeba je szanować.

Chciał się anioł oddalić, lecz usłyszał jęk okropnej boleści. Uj­

rzał człowieka modlącego się przed kościołem. Zbliżył się do niego i spytał:

— Dlaczego tak bardzo płaczesz? Czemu łzy twe ciężkie są jak z żelaza?...

— Zgrzeszyłem! odrzekł człek ten z pokorą... Sumienie mię nie­

pokoi — widzę, że dusza moja już nie jest tak piękną i bez plamy jak była dawniej. Płaczę i żałuję za winy.

A anioł rzekł!

Bóg ci winy odpuści — jeśli prawdziwie chcesz się poprawić.

I chciał odlecieć do nieba, ale obaczył, że się do kościoła wiele ludzi zbiera, więc został. Wszyscy przyszli do kościoła — padli na kolana i z łzami modląc się szeptali! — Boże!... błogosław naszej Ojczyźnie!

Łzy te — przy cichej modlitwie wylane, przeważyły wszystkie.

Zaniósł je anioł do nieba — złożył u stóp Pana nad Pany.

:T> <+X +X +X- rX +X - hX - fX +X X+X +X+X- fX +X+X ;t-,X+X+

Ofiary na Polską Misję w C hinach upraszam y skład ać na P. K. O. 404.450.

t ... ■ i ■ ! ■ ■ ■ i ■ i i ■-+ ■ ; ■ i \ I •• t - r.N-ł--\-l-

(24)

— 22

Ks. Piotr Baudouin

Ks. B a u d o u in k ładzie f u n d a m e n ta po d n a jw ię k sz y szpi­

tal w naszym kraju, bez grosza. Znaleźli się tac y szlachetni p om iędzy ro b o tn ik a m i, że za pół d a rm o pracow ali, resz tę s p ła c a ł Ks. B audouin z jałm użn. Budow a g m a c h u m iała k o ­ sztow ać przeszło 30.000 d u k a tó w ; w sz y stk o m iał Ks. B a u ­ douin w yprosić, a nie w szyscy chcieli przychodzić z pomocą.

W ielu bogaczów m arn o w a ło pieniądze n a zabaw y, ale ani ce n ta nie chcieli udzielić s ie ro to m Ks. B oudouina. Często n ie s te ty biedny M isjonarz d o s ta w a ł p r z y k r ą odp raw ę , gdy p rzy s z e d ł po jałm u ż n ę dla b ied n y c h dziatek. Gdy raz u p e w ­ n ego zb ie rał jałm użnę, zobaczył 2-ch bogaczów g rają cy c h w k a r t y i p rze g ry w a ją c y c h wielkie sum y pieniędzy. Pobiegł n a ty c h m ia s t do nich Ks. Baudouin, prosząc, by też coś udzielili b ied n y m sierotom . T a p r o ś b a r o z g n ie w a ła je d n e g o z rozrzut- n ików t a k gw ałtow nie, że u d e rz y ł z całej siły w tw a rz m i­

ło sie rn e g o Misjonarza. „To dla m nie" — z a w o łał niezmie- s z an y Ks. B o u douin — „ale cóż dasz b ied n y m dzieciom s ie r o to m ? " W zruszyli się na w idok takiej p o k o ry ks. Bau- d o u in a za p am ię ta li gracze i dali mu w sz y stk ie pieniądze, k t ó r e mieli.

T a k więc niczego nie z a n ie d b a ł gorliw y Misjonarz, by w y b u d o w a ć szpital dla dzieci i w szelkiej nędzy. Olbrzymie s u m y k o s z to w a ł szpital, a lu d n o ść w a rs z a w sk a , zdziwiona t a k olbrzym iem przedsięw zięciem , o p o w ia d a ła sobie, że P a n B óg sam osobiście w s p ie ra ks. B a u d o u in a i codziennie p o ­ sy ła do niego a n io ła z pieniądzm i. Całem sercem przylgnęli w szyscy do św ię te g o k a p ła n a i w spierali go w e d łu g sił i w net w zniósł się p o n a d inne g m a c h y W a rs z a w y olbrzym i szpital, k t ó r y do dziś stoi w W arszaw ie, dla opuszczonych dzieci i dla c h o ró b w szelkiego rodzaju. M usiał się ciągle ks. B au­

d o u in pow oływ ać na P a n a Je zusa , k t ó r y g ro m a d z ił dziatki koło siebie i sam s t a ł się n ieu d o ln ą dzieciną — gdyż p o ­ w szechnie zaczął lud w a rsza w sk i nazyw ać szpital s ie ro t szpi­

tale m „Dzieciątka Je z u s " . U g ó ry na facjacie szpitala, w y ­ p is a ł ks. B audouin słow a z p s a lm u X X X : „Ojciec mój i m a tk a opuścili mnie, a B óg p rzy ją ł m nie do siebie". I wiele opu­

szczonych przez rodziców dzieci znalazło tu s c h ro n ie n ie

i opiekę. W chwili śmierci ks. B a u d o u in a w yc how yw a ło się

(25)

23

w szpitalu D zieciątka J e zu s 413 sa m y c h dzieci; kilka lat p rz e d te m liczba doszła n a w e t 520 dzieci, a w sto lat po śmierci Ks. B au d o u in a w r. 1868 ogół ludności w szpitalu w ynosił 20.314 osób.

Największym i dobroczyńcam i szpitala D zieciątka J e z u s byli: król S ta n isław A ugust i sła w n y ks. St. Staszyc. Król S ta n isław A u g u st obok przyw ilejów , k tó re n a d a ł szpitalow i i obok d o chodu z o r d e r u św. S tanisław a, d a ł szpitalowi w ciągu sw ego p a n o w a n ia 797.263 złp., a więc tyle, co kraj cały zbiorowo. N aw et w tenczas, g dy złożył koronę, nie z a ­ p om nia ł o szpitalu. Ks. S taszyc z a p isa ł te s ta m e n te m na szpi­

tal Dzieciątka J e z u s 200.000 złp. Nadto m iał szpital cały sze­

r e g innych zapisów w ciągu swojego istnienia, bo ukochali go wszyscy.

Dzieło ks. B audouina p rz e trw a ło w sz ystkie bu rze i n ie ­ szczęścia i dziś jeszcze istnieje, choć w zm ienionych w a r u n ­ k ach. J a k ziarno gorczyczne, o k tó re m mówi P a n J e z u s w ew an- gelji św., w z r a s ta ło dzieło ks. B au d o u in a do olbrzym ich ro z ­ m iarów. Najpierw był to p rz y tu łe k dla p o drzutków , k tó ry się w n e t p rzem ienił w o c h ro n ę dla dzieci, w z a k ła d w y c h o w a ­ nia. N astępnie o c h ro n a ta przytuliła do siebie c horobę, n ę ­ dzę, żebractw o, starców , kobiety, ludzi pozbaw ionych zm y­

słów i szpital s ta ł się p rzy tu łk ie m dobroczynnym w najroz- leglejszych ro zm iarach. Ks. B audouin sam g rom adził nędzę do w ró t swego szpitala. Przez 40 lat p ra c o w a ł w szpitalu, przez jego ręce p rzechodziły miljony do szpitala i miljony na szpital.

Ks. B audouin i szpital Dzieciątka Jezus, te n cud c h rz e ­ ścijańskiej miłości, k tó ry stw orzył, w abił do siebie pobożne dusze. O bcow anie z ks. Baudouinem było o sło d ą dla zbola­

łych dusz, k tó r e po życiu pe łn e m zawodów, p r a g n ę ły od p o ­ cząć spokojnie w modlitwie. D latego do szpitala g ro m a d z ą się już nietylko chorzy, ale i pobożni w k u p u ją się poprostu.

Dają jaki fu n d u sz na w ła sn o ść szpitalowi za to, aby szpital naw zajem d a ł im p rzy tu łek . N aw et osoby w ysokie i b o g a te widzimy w ś ró d g a rn ą c y c h się do szpitala Dzieciątka Jezus.

Garnie się doń Z ałuska, s ta ro ś c in a r aw sk a, pani pobożna i m ą d r a ; g a rn ie się n a w e t ks. Jo z afa t Hylzen, b isk u p Sm o­

leński, k tó ry porzucił w ysokie sta n o w isk o i p rzy sz e d ł do

szpitala pom ag a ć ks. Baudouinowi.

(26)

Po życiu ta k pełnem tru d u i poświęcenia, jako 70-letni starzec, od 56 la t o p a trz n o ść s ie ro t i biednej ludności w W a r­

szawie, spokojnie wyczekiw ał ks. B audouin n a grody. W o s ta t ­ nim ro k u przed śm iercią nie m ógł już wychodzić ze szpitala.

Zajm ow ał sią wyłącznie Bogiem i w ew nętrznem kierow nic­

tw em szpitala, a modlitwy, często za sy ła n e do Boga, w yje d­

ny w a ły mu h ojne jałm użny. Sam m aw iał: „odpraw ić mszę św. lub przynajm niej jej s łu c h a ć i Kom unję św. przyjm ować, jest to jed y n a p o ciecha moja i pożytek*.

Gdy się W a rsz a w a dow iedziała o bliskiem niebe z pie ­ czeństwie, zagra ż ają c em jego życiu, przychodziły n a jd o sto j­

niejsze osoby, k lęk a ły przy jego łożu, u bolew a ły nad nim, p ro sz ą c o bło g o sła w ie ń stw o . T ak samo uczynił cały szpital D zieciątka Jezus. Dnia 10 lutego 1768 r., po w y słu c h an iu m szy św. i przyjęciu P a n a J e z u s a w Komunji św. z a sn ą ł słodkim snem śmierci bez choroby, bez boleści i p raw ie bez kona nia . Dusza jego p oszła po n agrodę, a ciało jego p o c h o ­ w ano przy udziale ludności całej praw ie W arszaw y. Ciało jego pro w a d z ił do spoczynku jego s e rd e c z n y przyjaciel i p o ­ m ocnik ks. Biskup Hylzen. Pochow ano ciało św. k a p ła n a w k ry p cie podziem nej kościoła św. K rzyża pod ołta rze m św.

W incentego a Paulo, gdzie do dziś spoczyw a i oczekuje z m a r­

tw yc hw stania .

Chciano uczcić pom nikiem a p o s to ła miłości chrześci­

jańskiej, ale żad en pom nik nie m ógłby być w spanialszy od pom nika, k tó ry sam sobie wzniósł — szpital D zieciątka J e ­ zus. P am ięć ks. B audouina nie s tr a c iła ani n a chwilę swego b la s k u u w spółczesnych, u bliższej i dalszej potom ności — ś w ię tą będzie zawsze. N ajgorętszem p rag n ie n ie m w iernych ka to lik ó w je s t je d n a k nie pom nik dla z a służonego M isjona­

rza, ale to, aby p ro c h y jego podniesiono n a o łta rz k u czci publicznej. Niemcewicz w swych śpiew ach h istorycznych^ nie w a h a ł się um ieścić ks. Boudouina w śró d królów i b o h a te ró w , a b isk u p Ignacy K rasicki uczcił go n a s tę p u ją c y m wierszem:

„Którego święta m iłość bliźniego ujęta,

M ężu p ra w y! spoczyw aj wpośród swego dzieła.J Bajeczna starożytność niech rycerzy głosi.

N ędzna sława, co światu nieszczęście p rzy n o si;

Nie ten godny pamięci, kto gnębił, kto zdzierał.

Nie ten, kto łz y wyciskał, lecz kto je ocierał“.

(27)

M arja p e łn a u f n o ś c i d la t y c h , k t ó r z y J e ] u fa j ą .

Działo się to w k ró tce po w ojnie. Do szpitala św. J a n a Bożego w Lu­

blinie przybył ciężko chory m łody p o ste ru n k o w y na krupow e zapalenie płuc. S tan jego był ta k groźny, że lekarz nie ro b ił nadziei w yzdrow ienia.

Widząc w jak iem je s t niebezpieczeństw ie zaproponow ałam mu przyjęcie S akram entów św. ale odpow iedział mi n a to, że k ilk a dni tem u był u spo­

wiedzi. Skoro je d n a k przyszła jego żona, prosiła m nie na w szystko, abym w płynęła na chorego, żeby nie u m arł bez pojed n an ia się z P anem Bo­

giem, gdyż już daw no do S akram entów św. nie p rzystępow ał. W róciwszy do łó żk a chorego dałam mu Cudowny M edalik. P rzyjął go, pocałow ał, ale 0 spowiedzi nie chciał słuchać. Było to już wieczorem , odeszłam bardzo niespokojna, a nic nie mogąc poradzić zw róciłam się w głębi duszy do M atki N ajśw iętszej m ów iąc: „M arjo N iepokalana, Ty widzisz, że ja nic zro­

bić nie mogę, ale ufam Tobie bezgranicznie i Twojej go opiece polecam ” . Pomodliwszy się ta k chw ileczkę udałam się na spoczynek. W nocy o b u ­ dzono mnie do innego chorego. Przechodząc przez i salę spojrzałam na łóżko, żeby zobaczyć ja k się miewa p o sterunkow y i zobaczyłam , że kiwa rę k ą jakby m nie przyzyw ał kiedy się zaś zbliżyłam mówi cichym głosem , ja k b y rozkapryszonego dziecka:

— .O dkąd S iostra poszła ode m nie wieczorem , w cale spać nie mogę 1 jestem bardzo zmęczony, ciągle mi coś mówi do ucha, to do jednego to do drugiego : „idź do spowiedzi, idź do spow iedzi”, nie mogę się po ­ zbyć tego głosu, w ięc niech już S iostra poprosi księdza".

U cieszyłam się bardzo, przygotow ałam chorego i pow iedziałam mu, że to M atka Najśw. to uczyniła chcąc mu przyw rócić zdrowie duszy a może i ciała, którego ta k pragnie. Skoro przyjął św. S ak ram e n ta n a d ­ spodziew anie sta n jego zdrow ia zaczął się popraw iać i w k ró tce pow rócił do zdrowia. W ypisując się ze szp itala obiecał, że przez w dzięczność za uzdrow ienie, całe życie czcić będzie M atkę N ajśw iętszą.

W ja k iś czas potem , jestem na sali u chorych, a tu wchodzi ów posterunkow y, zdrów, ale bardzo sm utny i mówi :

— „Proszę Siostry, zachorow ała roi żona, pięciu lekarzy orzekło, że nie ma nadziei w yzdrow ienia, bo je st ogólne zakażenie, wymiotujei

(28)

Brazylja: X. Porzycki wśródbrazyl.Dzieci Marji.

26

je st nieprzytom na. Nie mogę się z tem zgodzić, żeby m iała mi um rzeć tem bardziej, że nie je s t o p atrz o n a św. S ak ram en tam i, gdyż nie spodzie- w aełm się ta k raptow nego pogorszenia. P rzypom niałem sobie jednak, że

M atka N ajświętszn m nie cudow nie życie przyw róciła w ięc przyszedłem Siostry prosić o cudow ny Medalik dla mojej żony. Poproszę zaraz O. K ar­

m elitę z O lejam i św. to jej sam w łoży M edalik i ufam , że M arja N iepo­

k a la n a przyw róci mi ją do zdrow ia”.

Z budow ana byłam ta k g łęboką w iarą. Dałam m u Cudowny Medalik pocieszyłam jak um iałam i dodałam :

Cytaty

Powiązane dokumenty

odbyło się uroczyste przyjęcie do Stowarzyszenia Dzieci Marji A spirantek i Aniołów Stróżów, były rekolekcje jedno­.. dniowe dla nowo przyjętych Dzieci Marji,

Każda uczenica, przyjmując jakiś urząd musi się liczyć z tern, że jest jedną z bardzo licznych cząstek w mechanizmie samorządowym i że nieuczciwość w

W wypadku, jeśli Siostry będą chciały się w ycofać, albo adm i­.. nistracja chciała by im podziękow ać, należy pow iadom ić stronę zainteresowaną rok

W Tobiem Panie nadzieję położył Niech nie będę zawstydzon na wieki, Tyś świat cały wywołał z nicości, Tyś jest źródłem piękna i radości, Tyś

nie i zawsze będzie nosił dzień i noc Cudowny Medalik — będzie odmawiał trzy Zdrowaś Marjo i O M ar jo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy

dzi św. Siostry widząc, że ustne nam ow y nie trafią do serca chorego, zw róciły się z prośbą do N ajświętszej Marji Panny, Ucieczki grzeszników, aby

Po odwrotnej stronie Cudownego Medalika pod imieniem Marji znajduje się i Serce Jezusa, uwieńczone koroną cierniową, tak, że ciernie aż zakrywają szeroką ranę

Wachowski, jak się można było tego spodziewać Medalika nie przyjął mówiąc: Ta blaszka nie ma żadnej dla mnie wartości i z cynięznem zuchwalstwem dodał