• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 14, nr 8 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznik Mariański. R. 14, nr 8 (1938)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

O d R e d a k c j i

D la Czcig. Ks. K u rty k i 75 zl, Ks. K rz y ż a k a 75 zl, K s. A rciszew skiego 75 zł o f ia ru je P a n i St. B. z P o z n a n ia p rz e z S io stry M iło sie rd z ia w C ho­

rzo w ie — n a s k u te k a r ty k u łó w u m ie sz c z o n y c h w lip c o w y m n u m e rz e «Rocz- n ik a M ariańskiego® . — P rz y k ła d p o c ią g a ją c y ! K to p ó jd z ie jeg o śla d e m ?

N a d e sła n e fo to g ra fie «z ży cia i d z ia ła ln o ś c i D zieci M a rii» um ieścim y w n u m e rz e p a ź d z ie rn ik o w y m .

U k aże sit* n ie b a w e m b ro s z u ra : CU D OW NY M ED A L IK CZYLI MEDA­

L IK N IEPO K A L A N E G O PO CZĘC IA N A JŚ W IĘ T S Z E J PAN N Y .

M ANUALIK C U D O W N EG O M ED A LIK A (w d ru k u ). P rz e p ię k n a ta b ro s z u ra p o w in n a b y ć u lu b io n ą k s ią ż k ą w sz y stk ic h czcicieli N ie p o k a la n ie P o c z ę te j.

B a rd z o p ro sim y w sz y stk ic h S zan . A b o n en tó w i A p o sto łó w C udow nego M e d alik a o ła s k a w ą p o m o c! N ie z a p o m in a jm y , że ty m sz la c h e tn y m czynem p rz y c z y n im y się do w ię k sz e j c h w a ły B o żej, ro z sz e rz a m y K ró lestw o M arii N ie p o k a la n e j, p e łn im y a p o sto lstw o z a le c o n e p rz e z K o śció ł św . d la d o b ra d u sz i o jc z y z n y , a w y słu g u je m y so b ie i b liź n im b a rd z o w iele! — O co p ro ­ sim y ? O p re n u m e ra tę ! l a k w ie lu z a le g a z je j u isz c z e n ie m , a p rz e c ie ż ta d ro b n a su m a z n a la z ła b y się i s ta ła p o m o c n ą w ta k p ię k n y m d ziele u rz e c z y ­ w istn ie n ia zleceń sa m e j M arii N ie p o k a la n e j, k tó r a n ie in n y m , ale Z g ro m a ­ d z e n io m św . W in c e n te g o a P a u lo zleciła a p o sto lstw o C u d o w n e g o M edalika!

N a stę p n ie p ro sim y o n a d e s ła n ie n a le ż y to ś c i za m a n u a lik i, d y p lo m y i m e d a ­

liki! — W sz y stk im z a ś z głębi se rc a d z ię k u je m y za k a ż d ą p o m o c i w szelki

o b ja w ży czliw o ści! B óg z a p ła ć ! Ks. R e d a k to r.

(3)

ROCZNIK MARIAŃSKI

1 CEN TRA LN Y KRAJOWY OR G A N KRUCJATY C UD. MEDALIKA j

| STOW . C U D O W N E G O MEDALIKA I DZIECI MARII W POLSCE j 1 Rok XIV /8 R edaktor X. Pius P aw ellek, M isjonarz W rzesień 1938 i

Cudowny Medalik a zm ysłow ość

Zmysłowość, to zaćm ienie rozumu i wyuzdanie woli, oddaje ducha pod panowanie ciała i zmysłów. Używać! Oto hasło zmysło­

w ości. „Jedzmy i pijm y; wieńczm y się różami, gdyż jutro pomrze­

m y !“ Opierając się na tych zasadach, nowi Epikurejczycy czynią z życia szereg przyjemności, po których n ie ma nic.

Zapewne, n ie wszyscy mają odwagę wyznawać głośno te bez­

czelne teorie, powstrzymuje ich od tego jakaś resztka wstydu. Lecz żm ija, która się ukrywa i potajem nie wypuszcza swój jad, może za­

dać ranę śmiertelną. A jak dobrze um ie ona wkraść się pomiędzy zieleń i kwiaty!

Wezbrane fale brudu i błota przewalają się przez świat. N ie­

bezpieczeństw o jest wszędzie, u nas, w nas, poza nami, na ulicy, w książkach, na przedstawieniach, w oknach wystawowych, między naszym i przyjaciółm i, nawet u naszych bliskich. Niebezpieczeństwo jest tak w ielkie, że św. Augustyn m ógł napisać: „Przed moim na­

wróceniem sądziłem, że jest rzeczą niem ożliwą być czystym, teraz

w idzę, że to m ożliwe, ale tylko z łaską Twoją, o' P a n ie!“ Świat,

który nie wierzy w łaskę, nie wierzy także w niewinność; dla niego

cnotą nieposzlakowaną jest tylko ta, która nie zetknęła się jeszcze

z sposobnością do grzechu; przy pierwszej okazji upadnie tak jak

inni. Na szczęście jest Bóg, a wszystko może ten, którego On

.umacnia.

(4)

198

W alka jest i będzie zawsze ciężką. T rzeba zwyciężyć dwóch wrogów n ara z: pokusę zew nętrzną i siebie samego. Gdy św iat uzbroi się w nienaw iść i prześlad u je nas, skupiam y w sobie w szystkie siły, by go odeprzeć, lecz gdy u zbroi się w pieszczoty i pochlebstw a, wtedy ju ż nas w pięćdziesięciu procentach pozyskał. T rzeba walczyć ze zdradliw ym czarem rozkoszy i je j w ojow nikam i — zm ysłami.

Te ostatnie są zawsze gotowe nas zdradzić i trze b a nieraz ciężkiego wysiłku, by je opanow ać, okiełzać, nakazać im m ilczenie i pow tó­

rzyć te wzniosłe słowa m łodego m ęczennika z L yonu: „U nas duch rozkazuje, a ciało s łu c h a !“

T ak, to je st w alk a; ona skończy się dopiero z śm iercią. I w alka ta staje się jeszcze cięższą przez tę zmysłowość zw ierzęcą, k tó ra po­

pisuje się bezw stydnie, — w śród te j atm osfery przeładow anej pod­

nietam i chorobliw ym i, k tó rą m usim y oddychać, gdyż je st to atm o­

sfera św iata, wśród którego żyć jesteśm y zmuszeni. Niegdyś, — przez wiarę, — ciało było po d d an e pod panow anie duszy; — człowiek względem swego ciała zajm ow ał stanow isko k ró la, k tó re Bóg n ad ał m u w z a ran iu wieków, gdy rzek ł do n ie g o : „O panujesz swoje żą­

dze, k tó re pozostaną po d tw ym i stopam i“ . D zisiaj, — cynizm wy­

cisnął piętn o zmysłowości na całym naszym społeczeństwie, od n a j­

wyższych do najniższych. Świat, k tó ry goni ja k oszalały za p rzy jem ­ nościam i, stał się podobny do tych zniew ieściałych, któ rzy tr u ją się zapachem kwiatów^.

T rzeba więc walczyć z tym podstępnym wrogiem , k tó ry czeka na nas prawTie na każdym zakręcie d rogi; trzeb a walczyć, bo „tam , gdzie nie m a czystości, je st tylko zgnilizna i próchno g ro b u "; trzeba walczyć, bo, naw et czyści, jesteśm y tacy słabi, naw et kochający, je ­ steśmy ta k kuszeni! C hrystus, po d postaciem i chleba i w ina, m ie­

sza istotnie i fizycznie swoje życie z naszym życiem ; przez E u ch a­

rystię C hrystus jest w nas, ta k ja k w nas je st krew naszej m atki.

Dla w szystkich tych powodów i dla w ielu innych trzeb a nam walczyć.

Przeciw ko tym , którzy głoszą zbrodnię, przeciw ko tym , którzy ją p o p ie ra ją , przeciw ko tym żm ijom , k tórzy zad ają śm iertelne u k ą­

szenia, staje M aria i p o d aje n am swój M edalik.

Światu, k tó ry nie chce wierzyć, że czystość je st m ożliw ą, Me­

dalik u k az u je rzeczywistość czystości p ro m ie n n ej, czystości lilij po­

śród cierni. Mówi o T ej, k tó ra została poczęta bez grzechu, k tó ra nie zaznała nigdy najm n iejszej pokusy i k tó re j nie tk n ę ła n ajlż e j­

sza naw et zmaza. Co za wymowny p rotest! Ja k i wzniosły ideał!

P rzy p atrzm y się naszej M atce N iepokalanej na C udow nym M eda­

liku. Święta, czysta i słodka unosi się p onad m głam i i błotem ziemi i pociąga k u sobie oczy wszystkich. U w ielbia się Ją , kocha i bez­

w iednie n a b ie ra się podziw u dla cnoty. O na jest cała piękna, „piękna

(5)

199

w swej największej piękności14 — jak mówiła błog. Katarzyna La- boure; na ten w idok serce nasze się uspokaja, wyobraźnia napełnia obrazami czystymi i stajem y się czyści w tej cichej szkole czystości.

Jeżeli czystość Marii obudzą w nas um iłowanie cnoty przez samo podziw ianie Jej, o ile głębszy wpływ ma Ona na tych, którzy się do N iej modlą. I Maria sama uczy nas m odlić się. Wezwanie wy­

ryte wokół M edalika: „O Mario bez grzechu poczęta, m ódl się za nami, którzy się do Ciebie uciekam y41, oto modlitwa, która odpę­

dza czarta, oczyszcza, dodaje odwagi, podnosi, wzmacnia. Samo no­

szenie na sobie M edalika, a tym samym tej modlitwy, jest nieustan­

nym wołaniem wznoszącym się z serc naszych ku Najświętszej Dziewicy.

Iluż grzeszników, którzy zw ątpili o uwolnieniu się od swoich namiętności, znalazło w prostym odmawianiu tej m odlitwy siłę, któ­

rej im brakowało!

A gdy pom yśli się o tych olbrzymich zastępach dzieci, dziew­

cząt, m łodych ludzi, mężczyzn i kobiet, którzy w m iłości do Marii zaczerpnęli zam iłowanie czystości, którzy noszą na sobie dzień i noc puklerz tak cenny, jakim jest Cudowny Medalik, wtedy słusznie można się dopatrzyć wymownego protestu przeciw ukrytej zmysło­

wości, która usiłuje nas upodlić. Czyż nie jest to jakby nieustanne

„Sursum corda41. Lecz ponieważ czystość jest udziałem mocnych, tych, którzy um ieją walczyć i nie cofają się przed żadną ofiarą, Serce Marii, które Medalik ukazuje nam przebite mieczem, obok Serca Jezusa uwieńczonego cierniam i, poucza nas, że cnota może kwitnąć tylko dzięki walce nieustannej. Krzyż górujący nad ini­

cjałam i Marii powtarza nam to samo; czystość i umartwienie, — te dwa słowa wyrażają jedną ideę, tylko drugie wskazuje środek, a pierwsze wyraża skutek, jaki się przez ten środek osiąga.

Oto jak Cudowny Medalik pomaga nam w walce ze zmysło­

wością i zaszczepia w nas cnotę czystości, która powinna promie­

niować na całe nasze otoczenie.

SZCZERE NAWRÓCENIE

Młoda dziewczyna w Paryżu, dawna wychowanka sióstr m iło­

sierdzia, zeszła i drogi cnoty i od kilku lat żyła w grzechu. Pod­

czas triduum poprzedzającego święto Objawienia Cudownego Me­

dalika, obudziła się pewnego ranka z myślą odmówienia trzy razy następującej m odlitwy, której od dawna nie m ówiła: „Wierzę i wy­

znaję, o Przenajświętsza Panno, Twoje Święte i Niepokalane Poczę­

cie; "wejrzyj w ięc na m nie, o Przenajświętsza Dziewico, a przez tę

panieńską czystość, przez Twoje Niepokalane Poczęcie i chwalebną

(6)

200

•godność Matki Bożej, wyjednaj m i u Syna Twojego ukochanego po­

korę, miłość, czystość wielką serca, ciała i umysłu, święte wytrwa­

n ie w dobrym, dar m odlitwy, dobre życie i śmierć szczęśliwą41.

Po chw ili zdawało jej się, że pokój napełnił się wielką świa­

tłością, wśród której ujrzała Najświętszą Pannę, która robiła jej wyrzuty za jej dotychczasowe, grzeszne postępowanie.

Przejęta żalem, dziewczyna upadła na kolana i obiecała ży- c ie swe zmienić. I dotrzymała słowa.

MODLITWA

O Mario, Matko najczystsza, Matko nieskalana, Matko, któraś je st zawsze dziewicą, Matko bez zmazy, Ty znasz nasze walki i wi­

dzisz nasze zmagania. Spuść czystość i światło na naszą ziem ię splu- gaw ioną ponurym i występkami. Jesteśmy pochopni do złego, ska­

ż e n i w naszym ciele, zepsuci w sercach; nawet najświętsi noszą w so­

b ie zarzewie pożądliwości. Zdani na własne siły, nie potrafim y iść przeciw prądowi i pozostać zawsze czystymi. Łecz Ty wyciągasz ku nam ramionami, o słodka Dziewico z Cudownego Medalika! Z rąk Tw oich biją prom ienie łask, które mogą nas oczyścić. Dziękujemy C i, o Królowo niebios za Twoją dobroć dla biednych Twoich dzieci ziem skich. Tak jesteśmy Twoim i dziećmi, jesteśm y także Twoimi braćmi. Strzeż nas, o Mario, i niech Medalik, który nosimy, mówi szatanom : „Precz! Maria jest z n am i!“

N a dzień Świętego Antoniego

N ie ty lk o w P a d w y drogiej św iątyni, N ie tylk o w ducha cich ej ustroni,

W szędzie i zaw sze nam. dobrze czyn i — ■ Ś w ięty Antoni.

G d y ból serdeczny w śród ziem skich trudów W ciąż tętnem serca lu dzkiego dzw oni, Z ja w ia się z czarą spełnionych cudów — ;

Ś w ięty A ntoni.

O , z e jd ź na zie m ię w d zisiejszej porze, O grody pełn e barw y i woni,

P łom ien n ej w iary n iezłom ny w zorze —

Ś w ięty Antoni. W. G.

(7)

201 W

Św ięto Narodzenia N. P. Marii

„ K tó ż je st ta, która się u kazu je ja k o ju trzen k a w schodząca?“

Pozdrawiam Cię świetna jutrzenko, zapowiadająca p ięk ny dzień odkupienia. Pozdrawiam Cię gwiazdo Jakubowa, poprzedzi- cielko słońca sprawiedliwości. Przyjdź i oświeć świat pogrążony w ciemnościach zbrodni, błędów wszędzie się szerzących. Człowiek ten król stworzeń, uczyniony na obraz i podobieństwo Boga, zapo­

mina godności celu, na jaki stworzony został, i h ołduje podłem u stworzeniu ze szkodą przynależną samemu Stworzycielowi. P iek ło odnosi zwycięstwo, panuje nad ziem ią; i wszystkie narody stają się niewolnikam i szatana.

A le w schodzi piękna jutrzenka, zjawia się niebiańskie D zie­

ciątko i pyszny nieprzyjaciel Boga został obalony. Lucyfer zw ycię­

żony, głowa H olofem a spada u nóg nowej Judyty, niebo odnosi chwałę, ziem ia odnowienie. A niołow ie i święci Pańscy łączcie s ię z nami, aby śpiewać hym ny wdzięczności. Otoczmy kolebkę Matki Zbawiciela, błogosławm y niewiastę mężną, przynoszącą pokój i szczę­

ście, pozdrawiajmy Jej błogosławione narodzenie okrzykami rado­

ści i uwielbienia.

A leż czy mamy prawo radowania się! Twoje przyjście na św iat błogosławiona D ziecino, jest radością dla wielu, ale czy dla wszyst­

kich? Ogłaszasz nam łaski Pana, zapowiadasz Zbawiciela, którego masz porodzić; ależ jesteśm y też godnymi takiej Matki?. Zmazani i nieczyści w naszym poczęciu i narodzeniu, zostaliśmy wprawdzie- odrodzonymi wodą chrztu świętego, w którym zasługi Jezusa Chry­

stusa były nam zbawiennie udzielonym i. Ależ, niestety, ile odtąd razy daliśm y zwyciężyć się światu 'ż jego pompą, nieprzyjacielowi zbawienia naszego z jego ułudą, naszym własnym nam iętnościom, pomim o, żeśm y się ich solennie zarzekli; ileż razy zaczerpnęliśm y z czary zatrutej świata tego, ile razy dozwoliliśm y zamieszkać w serca naszym pysze, próżności, roztargnieniu, zmysłowości, nieposłuszeń­

stwu. A leż rodzi się nam Matka, a Matka najczulsza. O Mario, czy pozostawisz Twe dzieci w n ied oli i w więzach piekła? Matko Zba­

w iciela, czy dozwolisz na stratę naszą wieczną? Przez Tw oje naro­

dzenie tak pocieszające uwolnij nas od niew oli grzechu, otrzymaj nam odrodzenie, życie łaski i przyjaźni z Boskim Synem Tw oim , ale odrodzenie, któreby nigdy śmierci podlegać nie mogło, abyśmy w iecznie Twe m iłosierdzie wychwalać mogli.

P raktyka. Postanowić sobie żyć w połączeniu z Marią.

(8)

202 -

Św ięto Imienia N. P. Marii

A im ię D ziew icy było Maria.

Co ma tak uprzedzającego Im ię Maria? Bo po najczcigodniej­

szym Im ieniu Boga, po najświętszym Im ieniu Zbawiciela nie ma nic w niebie, ani na ziem i czulszego, większą pociechę sercu przyno­

szącego, jak im ię Maria. To im ię zapowiada Jej najwyższe tytuły czci, majestatu, wszechmocności i chwały. To im ię, mówią Ojcowie święci, ma swoje pochodzenie z nieba, z skarbów Bóstwa samego!

Maria znaczy Pani wszechwładna; czy może być lepiej zastosowane im ię. Ona jest Panią, Monarchinią wszechwładną nieba i ziemi.

Umieszczona po Bogu nad wszystkimi duchami niebieskim i, panuje nad Cherubinami i Serafinami, tronami i władzami. Używaj tej chwały Królowo nieba, Twoje zasługi Ci ją zjednały.

W zywajmy Marię pod m ianem tak pocieszającym dla bied­

nych wygnańców puszczy tego świata. Maria znaczy, podług św. Ber­

narda, gwiazda morza; nazwa godna Matki Boga, ponieważ owa jest światłością, latarnią na pobrzeżu morskim, przyświecającą nie­

szczęśliwym, którzy płyną po burzliwym morzu tego świata, a wszy­

scy niechcący zatonąć, zapatrujcie się na to światło dobroczynne.

Pokusy, jako wichry straszliwe, m iotają sercami waszymi, spojrzyj­

cie na gwiazdę, wezwijcie Marię. Pycha, chciwość, nienawiść, na- wałność napełniają serca wasze, spojrzyjcie na gwiazdę, wezwijcie Marię. N ieuległość ciała waszego wystawia cnotę waszą na niebez­

pieczeństwo; spojrzyjcie na gwiazdę, w ezwijcie Marię. Wielkość grzechów waszych przeraża was, do rozpaczy przyprowadza? Bo- jaźń sądów waszych przeraża was? Spojrzyjcie na gwiazdę, wezwij­

cie Marii. To im ię najsłodsze ukoi wszystkie lękliwości. W niebez­

pieczeństwach, troskach, nieszczęściach pomnij na Marię, wezwij Marię, niech to im ię będzie nieustannie na ustach twoich, wyryte w sercu twoim.

Tak jest Mario, im ię Twoje jest w ielkie, słodkie, wszechwła­

dne, uwielbienia godne! W ielkie w niebiosach, których jest rado­

ścią, w ielkie na ziem i, której jest pociechą, w ielkie w piekle, któ­

rego jest postrachem. A słodsze od m iodu nosi z sobą pokój i szczę­

ście. W szędzie, gdzie tylko jest znane, jest błogosławione, przywła­

szczone, czcią otoczone. I cóż dziwnego, że wierne sługi Marii z po­

chylonym czołem powtarzają: Mario... Mario... Mario... ponieważ słodko dziecku wzywać im ię Matki. Ty jesteś ich radością, pocie­

chą, nadzieją, szczęściem.

A ja chociaż najniegodniejsza z dzieci Twoich tego zaszczytu,

Mario u dziel m i daru, abym bezustannie wzywała to im ię, Mario,

(9)

203

Twoje najświętsze, błogosławiąc je bezustannie wraz z im ieniem Syna Twego w czasie i w wieczności.

P raktyka. W zywanie codzienne najświętszego Im ienia Maria, a .szczególniej w pokusach przeciw czystości.

r

Św ięto Matki Boskiej Bolesnej

A m iecz boleści p rze szy je serce Twe.

I spełniła się przepowiednia św. starca Symeona: dusza Twoja, Mario, była przeszyta m ieczem boleści. A le żeby zrozumieć w iel­

kość cierpienia Matki, trzebaby zrozumieć czułość, siłę i czystość Jej miłości dla Syna. Jezus opuszczony od nieba i ziem i, szuka serca, któreby Go zrozumieć zdołało, i znajduje odpowiednie swemu żą­

daniu Serce Marii. Od żłóbka aż do śmierci krzyżowej Zbawiciel był napawany wzgardą, upokorzeniem i cierpieniam i. Maria wszystkie z nim w spólnie dzieliła. Męka Syna stała się męką Matki, zadając boleść jednem u, zadawano ją obojgu; jedno cierpiało na ciele, dru­

gie na duszy i w spólnie stawało się jedną i tąż samą ofiarą.

M iłość w Sercu Marii spełniła to, co bicze, ciernie, gwoździe i włócznia wykonała na ciele Jej najświętszego Syna.

N igdy żadna Matka nie zdołała umiłować swego dziecięcia, jak Maria ukochała Syna swego jedynego, dlatego też większe męki cierpiała,- aniżeliby je sama ponosiła; zapatrując się na zniewagi wyrządzone Temu, którego miłowała nad siebie, przez rozjadłe ży- dostwo i nie dość na tym , że była przytomną włóczeniu Go po u li­

cach jerozolim skich, znieważanego u Piłata, zelżonego u Heroda, że widziała go ubiczowanego^ cierniem ukoronowanego; że każdy raz ob ił się boleśnie o jej serce macierzyńskie. Ojciec przedwieczny wymaga jeszcze dopełnienia ofiary, wymaga po tej czułej Matce, aby go widziała zem dlonego, z sił opadłego, upadającego pod cię­

żarem krzyża, aby słyszała przebijanie gwoźdźmi jego rąk i nóg najświętszych; aby stała pod krzyżem i odebrała ostatnie tchnienie boleści najstraszliwszych Syna swego. A jakoż życie Ci nie uchodzi Mario na widok tak bolesny? Kościół Cię tak słusznie czuła Matko mianuje nazwą tak zasłużoną Królowej m ęczenników. Wszystkie cierpienia na świecie połączone nie mogą się równać z Twoimi. Je­

żeli matka Machabejczyków umierała z każdym z siedm iu synów swoich, Maria co chwila umierała od początku m ęki Syna swego jedynego aż do spełnienia w ielkiej ofiary. N iebo i ziem ia, łzy wa­

sze do łez Matki i Królowej waszej przyłączcie!

(10)

204

O Ma rio, daj na łaskę p ła k an ia z T obą i dzielenia Twego u tr a p ie n ia i cierp ien ia najm ilszego Syna Twego! Fac m e vere tecum fle re , C rucifixo condolere. Jakże jesteś p ię k n ą u stóp krzyża! Jakież u cz u cia uw ielb ien ia, wdzięczności, m iłości n a p e łn ia w idok serca Tw ego m ieczem przeszytego! N asze to grzechy ro zd z ierają to serce m acierzyńskie, k rzyżując Boskiego Syna Twego! Obyśmy mogły w zam ian ukrzyżow ać ciała nasze z w szystkim i nam iętnościam i i po- żą d liw o śc iam i! Gdybyśm y m ogły znosić cierpliw ie i z radością na­

w et cierp ien ia w ew nętrzne i zew nętrzne, uciśnienia um ysłu, u tru ­ d ze n ia ciała! Ob, i cierp ien ia m a ją swój uro k za p a tru ją c się na c ie rp ie n ia M atki i Syna! K rólow o m ęczenników spraw , by za Twoim p rzy k ła d em stałyśm y się praw dziw ym i dziećm i krzyża, a cierpiąc tu z T o b ą i Tw oim B oskim Synem , stałyśm y się uczestniczkam i Jego chwały.

P ra ktyk a . R ozm yślać co p ią te k M ękę Jezusa i M arii.

Maria Uzdrowienie chorych

Kuzyn m ój zachorow ał na złośliwą anginę; gorączka przeszło 40 stopni, gardło zaatakow ane, a całe ciało pokryło się czerwonymi p la m am i. W ezw ani dw aj lekarze zaopiniow ali, że stan jest bardzo ciężki, a wobec w ieku chorego, la t około sześćdziesięciu, w prost bez­

nad ziejn y . K ilk a w ypadków tego ro d za ju anginy, ja k ie się zdarzyły w tym czasie, zakończyły się śm iercią. Z aw iadom iona o tym , uda­

ła m się do mego chorego z w odą z L ourdes i Cudow nym M edali­

k iem . Z achęciłam go do ufności w Bogu, zapew niając, że m oje le­

k arstw a skuteczniejsze są i pew niejsze od w szelkich innych. Poda­

ła m m u troszkę wody, odm aw iając „Zdrow aś M aria“ , a przy tym b ła g ała m N iep o k alan ą Dziewicę, aby n ie zaw iodła naszej ufności w je j skuteczność, ja k o też i M edalika, k tó ry założyłam m u na szyję.

Z aczęliśm y też now ennę i chory codziennie odm aw iał króciutką m odlitw ę, p rzy jm u jąc po k ilk a k ro p e l w ody z L ourdes w ciągu 9 dni, a cho ro b a z każdym dniem ustępow ała. Po p a ru dniach przybyli le k arze i zdum ieni byli stanem zdrow ia chorego, zaś jed en z nich p o w ied z ia ł: „To uzdrow ienie je st w prost cudow ne11.

S kładam za to najgorętsze dzięki M arii N iepokalanej.

S. A n n a M.

(11)

M iłość Boża w życiu w ielkich ludzi

Sw. Wincenty a Paulo

O t o j e d e n z n i c h

Liczy n iew iele ponad lat siedem. Silnie zbudowany, ma jed­

nak nieco zgarbione ramiona i chód ociężały. W krągłej głowie, m o­

cno rozw iniętej, o kształcie potężnym, sterczy nos płaski, jakby wy­

ciosany dla późniejszych sztychów historycznych, poniżej dwojga czarnych, głęboko osadzonych oczu, żywo błyszczących spod wy­

niosłej opoki czoła, znamionującego cierpliwość i wolę nieugiętą.

Brunatny beret wciśnięty aż po szerokie uszy, zapowiedź podobno długotrwałej starości; uszy o kształcie konchy dużej m uszli, prze­

znaczone do słuchania zwierzeń, by usłyszane, zachować dla siebie.

Nogi obute czymś w rodzaju kamaszy, obszerny płaszcz w ełniany otula ramiona, a u boku w isi torba, w której z chlebem i serem, sta­

nowiącym południowy posiłek chłopca, sąsiaduje fujarka, k ozik , trzy sztuki m iedziaków, m ały krzyżyk drewniany, przez niego wy­

strugany przy dźwiękach gwizdanej piosenki ludowej. N ie m inął jeszcze chłodny poranek wiosenny, szarą, m iękką mgłą spowity.

Bozprasza się ona powoli, odsłaniając nieliczne stadko, ukryte do­

tąd w białawych kłębach, złożone z kilku owiec i czujnego psa, uga­

niającego z wywieszonym jęzorem. Zamiast na lasce, wspiera s ię dziecko na koszlawej gałęzi, postępując drobnymi krokami. Owce bowiem nie posuwają się nigdy pospiesznie i trzeba pozwolić, aby napasły się dowoli, gryząc mokre od rosy mchy i krzewiny. P opełn i­

libyśm y om yłkę, wnosząc z ruchów chłopaczka, to naprzód kroczą­

cego, to przystającego, że wałęsa się bezm yślnie, podług własnej cz y owiec zachcianki. K ieruje on swą gromadką, choć pozornie jej ulega.

Łagodnie, głosem i ruchem ręki, lekkim dotknięciem pręcia, oraz myślą, odgadywaną przez zwierzęta, zwraca je stosownie do swej

woli. Instynktem czy roztropnym zamiarem wiedziony, wie dobrze,

w którą stronę udać się należy, gdzie wieść swoje owieczki, wie, czego

(12)

206

im trzeba, kocha je i z nim i żyje. Mówi sobie, że jem u zostały po­

wierzone, że nieukrzywdzone ma odprowadzić do owczarni.

Nadchodzi południe, które rozpoznaje według słońca; siada na ziem i i smacznie zajada gruby chleb, dzieląc się z psem, siedzą­

cym obok niego, jak człowiek, podczas gdy owce pasą się wokoło.

Po czym dziecko, pies i nieliczne stadko wyruszają na nowo, po­

w oli i statecznie, odbywając codzienną drogę, nie zawsze tą samą.

Wczoraj obeszli równinę, dzisiaj krążą po lesie, jutro pójdą nad wodę. Lecz w jakąkolwiek skierują się stronę, zawsze, gdy wieczór zapadnie i z om dlałej ziem i przenosić się zacznie na blednące niebo, drobna gromadka, razem zbita, znajdzie się na zwykłym miej­

scu, skąd wydeptaną przez siebie ścieżyną podąży ku domowi.

C h a t a j e g o

Jest tak skromna i niepozorna, tak głęboko ukryta, że nie­

łatwo zauważyć ją zdaleka. Niska a szeroka, bez piętra, zbudowana jest z chróstu i desek drewnianych. Pom iędzy dwoma oknami, za­

opatrzonymi w pełne okiennice, silne i z grubsza ociosane, drzwi prowadzą do obszernej izby, służącej jednocześnie za kuchnię i wspólny pokój mieszkalny rodziny. Prosta, ubita glina zastępuje podłogę. Naprzeciwko drzwi otwiera paszczę zczem iała od wielo­

letniego ognia i dymu czeluść pieca kuchennego, oszołomiona kap­

turem, pokrytym grubą warstwą sadzy. W pośrodku izby stół ciężki i wąski, na nim talerz czy misa, dookoła ław ki i stołki. Na ścianach wiszą narzędzia, a na półkach ustawione są naczynia kuchenne.

W reszcie w narożnikach staroświeckie łóżka ukrywają się w cieniu.

Kołyszą się nad nim i, przy najlżejszym podmuchu bawełniane fi­

ranki -^7 oto wszystko.

Przecież nie wszystko jeszcze. Cóż to za szmer słychać z poza ściany? Znajdują się tam widocznie istoty żyjące. Niezawodnie i to istoty przyjazne, cenione i użyteczne, gdyż właśnie tam położona jest stajnia, połączona z izbą główną rozsuwanymi wrotami; przede wszyBtkim dla tego, aby ułatwić nadzór mieszkańcom izby, ale i z tego powodu, że u poczciwego ludu wiejskiego zwierzęta z od­

wiecznej tradycji zaliczane bywają do rodziny i byłoby nieładnie, gdyby czuły się odosobnione, zam knięte, jakby za karęt To też z wieczora, jesienią czy zimą, gdy wszystko już zawarte bywa z oba­

wy przed zimnem i wilgocią nocy, gdy rodzina gromadzi się naokoło ogniska, w którym migają zm ienne cienie, pośród wydłużonych ję­

zyków płom ieni, a także w lecie, kiedy drzwi i okna pozostają otwarte

aż do świtu, rozwierają się wrota i wół wsuwa leniw ie rogatą głowę,

porykując mniej głośno jednak niż na postwisku, jakby dziękując,

(13)

_ 207 VMg

a owce cisną się, aby coś zobaczyć. Słodka ta wspólnota, to obcowa­

nie ze zwierzętami w zim ie raczej daje się odczuwać, bo w okresie pogody i ciepłych nocy bydło często n ie powraca wcale z wieczora i pozostaje na dworze aż do świtu. Podczas gdy w czasie zim y ostre zimna, wczesne ciem ności, dnie krótkotrwałe, co za tym idzie, noce przeciągłe, sprzyjają uroczemu współżyciu wieczornemu wieśniaków.

W spom nienie tych chw il pełnych wdzięku utkwiło głęboko zapewne w um yśle i sercu niezwykłego dziecka, którego dzieje zamierzamy skreślić.

Pielgrzym ka do Rzymu

( Ciąg dalszy)

Po południu we W ielki Czwartek byłyśm y na ciemnej jutrzni u św. Jana w Lateranie. Jest to kościół papieży, jak i biskupów rzymskich, to też jest piękny i wspaniały, prawdziwy klejnot sztuki i artyzmu. Zachwycone wprost byłyśm y śpiewem chóru kapłań­

skiego. Śpiewają w nim również chłopcy od 9 roku życia, a także księża-prałaci. K ościół ten i plac darował Konstantyn W ielki papieżow i w r. 324 i postaw ił w nim ołtarz drewniany, na którym odprawiał nabożeństwo św. Piotr A postoł. Obecnie jest dużo ołta­

rzy wspaniałych, marmurowych w bocznych kaplicach. K ościół ten został zbudowany w stylu barokowym w r. 1734. Tu również, jak niem al w każdym kościele rzymskim znajduje się w iele pamiątek.

Jest płyta ze stołu z W ieczernika, na którym Pan Jezus spożywał ostatnią wieczerzę. Tu także wysłuchałyśm y Mszy św. i przyjęłyśm y Kom unię św. Mieszczą się w tej bazylice także drogie relikw ie głów św. A postołów Piotra i Pawła. Nad bocznym i drzwiami bazyliki wisi u sufitu chorągiew turecka, przysłana przez króla Jana Sobie­

skiego po zwycięstwie pod W iedniem roku 1683. Obok wznosi się pałac papieski (daw ny), który będąc własnością papieży, dziś uży­

wany jest jako muzeum, pod nazwą Muzeum Gregoriańskie. Tu ró­

wnież niedaleko jest budynek z czasów papieża Sykstusa V, a w nim

„Scala Santa" (święte schody), po których Pan Jezus szedł do pa­

łacu Piłata. Schody te przywiozła św. Helena z Jerozolimy -— jest

ich 28. Po schodach tych czołgałyśmy się na kolanach w W ielki

Czwartek, Piątek i Sobotę, całując w czterech m iejscach, gdzie ślady

Krwi Pana Jezusa pozostawione po dziś dzień istnieją, nakryte gru-

(14)

208

bym szkłem. P rz y końcu schodów św. zn a jd u je się O ra to riu m p a­

pieskie — jed y n ie papież może tam odpraw iać Mszę św. Jest tu obraz m alow any przez św. Łukasza. T u ta j papież Innocenty I II przy.

ją ł św. F ranciszka, gdy przyszedł do R zym u prosić o pozw olenie n a założenie swego Zakonu.

A utobusem przejeżdżałyśm y Via A p p ia w zdłuż starych gro­

bowców rzym skich. Jechałyśm y obok kościółka „Quo V adis“ , wy­

stawionego na m iejscu, gdzie św. P iotrow i, u ciekającem u z Rzym u, u k az ał się P a n Jezus, idący naprzeciw , aby być ukrzyżow anym po­

w tórnie. W je d n e j płycie k am ien n e j w posadzce je st praw dopodob­

nie odcisk stopy P ana Jezusa.

W IĘ Z IE N IE M A M ERTY Ń SK IE

U sam ych stóp wzgórza K ap ito lu zn a jd u je się sławne okrop­

nością w ięzienia, składające się z dwóch pięter. Wyższe zowie się M am ertinum , a niższe T ullium . W wyższej izbie ciem no i ciasno, a w dolnej jeszcze gorzej. W posadzce w górnej izbie zn a jd u je się otw ór okrągły, a ta k ciasny, że ledwo m ożna było ciało ludzkie na linach spuścić do niższej izby, gdzie skazańcy ginęli śm iercią gło­

dową lub przez uduszenie. T u byli więzieni św. P io tr i Paw eł, stąd anioł w yprow adził św. P io tra. T u także na m odlitw ę św. P io tra wy­

trysnęło cudowne źródło, którego w odą ochrzcił św. P io tr straż­

n ik a naw róconego z pogaństw a; źródło to istn ieje do dnia dzisiej­

szego.

B A ZY LIK A I PLA C ŚW. P IO T R A

W p o środku p rze d b azyliką stoi obelisk egipski m iędzy dwo­

m a fontannam i. P lac otacza 284 k o lu m n , a n ad n im i figury świę­

tych w liczbie 166 wysokości około 4 m etry. B ije stąd wielkość i potęga. Je st tam również św. W incenty a P aulo.

K ościół św. P io tra jest najw iększy na świecie, a stoi n a m iej­

scu, gdzie b y ł znaleziony grób św. P io tra. N ad grobem , obecnie w kościele, wznosi się właściwy w ielki ołtarz, na k tó ry m tylko sam O jciec św. celeb ru je trzy razy do ro k u : na W ielkanoc, Boże N aro­

dzenie i uroczystość śś. P io tra i P aw ła. Tego ro k u pap ież nie cele­

b row ał z pow odu choroby, b ra ł wszakże udział w cerem oniach, sie­

dząc na tro n ie , a k a rd y n a ł o d p raw ia ł Mszę św. Bogactwo bazyliki

n ie da się w yrazić słowam i — tu trzeba być i widzieć te cuda. T ru ­

dno sobie coś podobnego w yobrazić. W nętrze bazy lik i św. P iotra

w spaniałe i bardzo bogate, ro b i w rażenie efektow ne; artystyczny

p rzepych dek o racji w zbija się na najwyższy stopień.

(15)

209 -

B azylikę św. Piotra nazywają papieskim kościołem obrzędo­

wym. I słusznie, bo nigdzie wspaniałość i powaga Kościoła katolic­

kiego nie w ystępuje w takim majestacie, blasku i chwale, jak tu.

Tom y możnaby w ypełnić opisem uroczystości, jakie odbywają się w tej świątyni. Ograniczę się do krótkiej wzm ianki o błogosławień­

stwie papieskim dawanym całem u światu.

„U BBI ET ORBI“

Papież niesiony jest na wspaniałym krześle „Sedia Gestatoria“.

otoczony kardynałam i, biskupam i i tłum em dworzan wszelkiego stopnia do balkonu frontowego bazyliki i umieszczony jest wysoko nad głównym wejściem do bazyliki. Krzesło to niesie sześciu na ramionach. O jciec św. ozdobiony tiarą (potrójną koroną zakoń­

czoną krzyżem ), siedział m ajestatycznie, podobny w swoich śnieży­

stych białych szatach do anielskiego zjawienia. Spoglądał z m iło­

ścią na owczarnię swoją przybyłą z całego świata. Podniósłszy swe ręce, w których dzierży klucze nieba, śpiewając w doniosłych sło­

wach, udzielił kilkutysiącznem u tłum owi, zalegającemu plac św. P io­

tra, swego uroczystego, apostolskiego błogosławieństwa. Wzruszająca ta scena nie da się dokładnie opisać.

W krótkości opiszę wprowadzenie Ojca św. do bazyliki w W iel­

kanoc przed nabożeństwem. Zachwycałam się wspaniałą w swym splendorze procesją całej hierarchii kościelnej, lecz ta znikła mi z oczu, gdym ujrzała w oddali Ojca św. niesionego na tym wspa­

niałym Sedia Gestatoria. Oblicze Ojca św. tak się wyryło w mej pa­

m ięci, iż zdaje m i się w tej chw ili, że go w idzę w tym całym ma­

jestacie, chwale i potędze. Tłum ludu na w idok Ojca św. z radości krzyczał co sił: „Viva Papa“, klaskał w ręce, wiewał chusteczkami, jak tylko m ógł okazywał swą cześć, hołd i radość Pasterzowi najwyż­

szemu. Zanim pokazał się Ojciec św., trębacze (trumpeters) dali znak kilkurazowym trąbieniem.

św iętość i pogoda biła z świętego oblicza Ojca św. gdy błogo­

sław ił 80.000 ludzi będących w bazylice. Natłok .był ogromny, lecz niczym to było ze szczęściem, jakie nas spotkało, że z takiej b li­

skości b iła i rozpływała się po murach tej świątyni, — świętość.

Miałyśm y szczęście być na audiencji u Ojca św. wraz z p iel­

grzymką francuską, która przybyła z okazji 50-lecia pielgrzym ki św. Tereni, a która w tymże dniu była na audiencji. Było to w po­

niedziałek po n iedzieli przewodniej. 0 0 . karm elici przybyli z Fran­

cji ofiarowali Ojcu św. obraz i w elon św. Tereni, w którym była na audiencji.

W sali tronowej w W atykanie byłyśm y na tej audiencji, gdzie

(16)

one zawsze się odbyw ają. T u także był w niesiony O jciec św. na Se-

<lia G estatoria w uroczystej procesji, skład ającej się z dygnitarzy Kościoła. O jciec św. zeszedł z tego krzesła i u sia d ł na swym wspa­

niałym tro n ie, skąd wygłosił w języku francuskim uroczystą mowę na tem at świętości św. T eren i. Byłyśm y b ardzo blisko tak , że gdy przenosili go obok nas, O jciec św. zw rócił swe oczy n a nas, błogo­

sławiąc nas. W tym czasie oczy m e spotkały się z oczam i O jca św.

Żałowałam , że nie m ogłam przem ów ić do niego tak , ja k św. T ere­

nia. Sala tronow a jest w spaniale upiększona m alarstw em sławnych artystów. Ludzi było ta k dużo, że brakow ało m iejsca wolnego, choćby na je d n ą osobę więcej.

N EA PO L

Teraz przeniosę się do N eapolu. Zw iedziłyśm y N eapol w W ielką S obotę; w yjechałyśm y z R zym u wcześnie z ran a i jechałyśm y ja ­ kie trzy godziny. O kolica N eapolu należy do je d n e j z n a jp ię k n ie j­

szych w E u ro p ie, lecz m iasto samo w sobie jest ciasne, b ru d n e i nie­

przyjem ne. Położenie m iasta i jego okolica, b u jn a południow a ro­

ślinność, m ajestatyczny groźny w ulkan W ezuwiusz w pobliżu, bez­

m ia r wód m orskich pieniących się na brzegu — wszystko to razem stw arza obraz czarujący swą pięknością.

A utam i zajechałyśm y do stoku W ezuw iusza, a potem pół go­

dziny przeszło serp en ty n ą okrążałyśm y górę ja k tylko daleko mo­

żna było jechać. R esztę drogi aż do k ra te ru trzeba było odbyć pie­

szo, co zabrało jeszcze dobre pół godziny m ozolnej i niebezpiecz­

nej w ędrów ki po nierów no p o u k ła d an e j lawie. W spaniały był wi­

dok olbrzym ieli m as zastygłej lawy, barw y szarej, zielonej, b ru ­ n atn ej n a ogrom nych przestrzeniach ro zp o sta rtej, skłębionej i ska­

m ieniałej. B iałe słu p k i tu i ówdzie w etk n ięte oznaczają daty wy­

buchów . Im w yżej, tym też je st n iebezpieczniej. W reszcie u samego szczytu nowych i jeszcze silniejszych doznaje się w rażeń. Ziem ia drży lekko po d nogam i i je st ta k gorąco, że niep o d o b n a długo ustać na jed n y m m iejscu. Z tysięcy szczelin w ydobyw ają się ciężkie smugi dym u, w pow ietrzu czuć zapach sia rk i i woń smoły. W u lk an obec­

nie, choć w praw dzie czynny, w ybucha tylko gęstym dym em . Trzy m iesiące tem u w yrzucał tro ch ę lawy, k tó ra w p obliżu k ra te ru jeszcze była m iękką. Z aglądałyśm y do k ra te ru , skąd buchało o k ro p n e go­

rąco i zapach siarki, a w ew nątrz w idać było ogień ro zpalony do najwyższego stopnia. J a k w ielkim m usi być Bóg, k tó ry stw arza ta­

kie siły.

Istn ie je przysłow ie: „Zobacz N eapol, a potem u m ie ra j“ , lecz

jeśli chodzi o w nętrze m iasta, przysłow ie to w ydaje się m ocno prze­

(17)

sadzone; przypuszczam , że stosuje się w ięcej do o taczającej go ok o ­ licy. Zw iedziłyśm y także kościół św. Jan u areg o , gdzie spoczyw ają jego zw łoki, także i krew św. zachow ana w am p u łce; krew ta b u ­ rzy się dwa razy do roku. Jest to cud p o w tarzający się dotychczas.

P O M P E JA

O godzinę drogi od N eap o lu je st starożytne m iasto P o m p eja . O lbrzym iego znaczenia dla p o zn a n ia sztuki starożytnej są w yko­

paliska p o m p e jań sk ie. N igdzie na całym świecie, m ówiono nam , r ' m a podobnego m iejsca ja k w P o m p ei, gdzie m iasto starożytne, rzym skie, zniszczone w je d n e j chw ili przez straszny w ybuch W ezuw iu­

sza, a od k o p an e po w iekach 18-tu, przedstaw ia się zdum ionem u w i­

dzowi we w szystkich szczegółach tak , ja k gdyby dopiero w czoraj opustoszało. M uzeum p o m p e jań sk ie p o k az u je dziś kilkanaście szkie­

letów lu d zk ich i zw ierzęcych i różne przedm ioty, k tó re ocalały i nie uległy zu p ełn em u zniszczeniu. B ardzo in teresujące zjaw isko. M ia­

sto przedstaw ia w idok sm utny — praw dziw y cm entarz, m iasto um arłych.

Prześliczna połu d n io w a przy ro d a kąpiąca się w m orzu zieleni stanow i ja k b y je d e n prześliczny ogród, świetny tysiącem barw i odm ian.

T ru d n o oddać słowam i dziwne, błogie, ale zarazem niespo­

kojne uczucie, ja k ie b u d zi się w duszy p odróżnika, gdy po w ielu godzinach m ęczącej jazd y k o leją zbliża się wreszcie do u p rag n io ­ nego celu swych m arzeń , do stolicy św iata chrześcijańskiego — wie­

cznego m iasta B zym u. • (Ciąg dalszy nastąpi).

C33EC 03CC OjfcC g a c ę Ł r e F Oa-iC g r j - ^ C 3 »lC OaJ 0 :+ C 3 + C j a t C 3

W ieczne miasto na przestrzeni stuleci

Ja k w ykazują o sta tn ie statystyki, W ieczne M iasto liczy obecnie 1,240.000 m ieszkańców . C yfra ta dwa razy większa od liczby 600.000 p odanej przez statystyki z ro k u 1914. T ak poważny wzrost liczeb­

ności m ieszkańców B zym u nie jest spow odow any przyłączeniem p o ­ bliskich m ałych m iasteczek, lecz je st rez u ltatem rozszerzenia się na K am p a n ię rzym ską.

W te n sposób osiągnął Bzym po dwóch tysiącach la t liczbę m ieszkańców n o tow aną za życia C hrystusa, za czasów cesarza A ugu­

sta. N ie m a na świecie drugiego takiego m iasta, k tó reb y ta k im po­

(18)

n ująco się rozrosło ja k Rzym. N astępujące cyfry w sposób intere­

sujący ilu stru ją h isto rię W iecznego M iasta.

P rz ed erą chrześcijańską dokonano w R zym ie 39 spisób lud­

nościowych, z k tó ry ch pierw szy m ia ł m iejsce w r. 568 p rzed Chry­

stusem , za panow ania przedostatniego k ró la Serwiusza Tulliusza (84.000 m ieszkańców ), a o statni w r. 51 p rzed N arodzeniem Chry­

stusa za Ju liu sza Cezara (1,000.000 m ieszkańców ). N a przestrzeni n astępnych trzech stuleci, okresu w ielkiego im p e riu m rzymskiego, do m niej w ięcej r. 350 po N arodzeniu C hrystusa liczba m ieszkań­

ców, fig u ru jąc a za A ugusta, tj. 1,300.000 n ie m al wcale się nie zmie­

nia. Po tym n astęp u je u p a d e k cesarstwa. D ekadencja ta postępuje bardzo szybko; ju ż za panow ania ostatniego cezara Rom ulusa A ugusta, Rzym liczy zaledw ie 100.000 m ieszkańców.

Po tym n astęp u je okres „papieskiego R zym u“ . O bok napoły zrujnow anych gmachów m iasta republikańskiego i cesarskiego wid­

n ie ją nowowzniesione kościoły i bazyliki. Z biegiem la t Rzym co­

raz b ard z iej się w yludnia. Gdy Grzegorz X I pow raca z niew oli awi- n iońskiej do swej rezydencji, Rzym jest zaledwie m ieściną nie mia­

stem , liczącym około 17.000 m ieszkańców. L udność, w tym oczywi­

ście i rod zin y patrycjuszow skie, zam ieszkuje bądź przedm ieścia od­

ległe, bądź zam ki w arow ne w pobliżu. O d San Silvestro do miejsca, k tó re później zostało nazw ane P iazza del P opolo, ciągnęły się roz­

ległe ogrody i błota. Na P ala ty n ie , daw nej siedzibie cezarów , pasły się kozy, a na F o ru m przechodzień coraz to spotykał stado krów, w racających z pastw iska. N aw et za czasów rozk w itu Odrodzenia, R zym nie liczy zbyt wiele mieszkańców'. W r. 1535 za pap ieża Pa­

w ła IV liczba m ieszkańców zm niejsza się z 80.000 do 50.000. W ostat­

n ich la tac h p o n ty fik a tu Sykstusa V (około 1590) liczba m ieszkań­

ców znów w zrasta do 100.000. P apieżow i te m u zawdzięcza Rzym now y p la n urbanistyczny, szereg p ięk n y ch gm achów itd. Za cza­

sów Inocentego X, tj. w r. 1650 po okresie p apieży „W ielkich Bu­

dow niczych", ja k Juliusz I I i M edyceusze, liczył Rzym 120.000 mie­

szkańców. Po ro k u 1870 Rzym p ap iesk i staje się równocześnie sto­

licą Zjednoczonego K rólestw a Italii. O d te j chw ili liczba m ieszkań­

ców zwiększa się niem al z m iesiąca na m iesiąc. W 1870 liczy Rzym 226.000 m ieszkańców , w o statnich la tac h X IX w. — 460.000, w roku 1914 — 600.000, a na jesieni zaś b. r. 1,240.000.

G odnym uw agi je st fak t, że podczas gdy w 1858 ro k u 73 pro­

cent ludności było pochodzenia rzym skiego, w r. 1931 statystyki w ykazują zaledw ie 42,6 p ro ce n t m ieszkańców urodzonych w Wiecz­

nym Mieście.

C3 + C3 ♦ C3 + FJiaECJacC355Q3j» fc C3+: •H'. 3♦ C3:> T u ♦ C3 *C :■»:£ 3^*J3-*~-b 3VC3♦. C 3♦ C3

(19)

N ajśw ieższy wypadek

Katechista z Pe-sa opowiada m i następujący wypadek. W po­

bliżu jego k aplicy mieszka rodzina, której ojciec jest katechum enem od paru lat. Samo to, że dłuższy czas jest katechum enem i jeszcze nie ochrzczony, świadczy, że n ie odznacza się w ielką gorliwością, jednak szczerze chce czcić Boga prawdziwego; żona poganka, syn 14-letni Lu-wu-ce ani poganin, ani chrześcijanin. Ojciec m iał zamiar przysłać go do naszej rezydencji na naukę zeszłego roku, ale za­

miar n ie doszedł do skutku, bo taksa najniższa u nas za naukę cztero­

m iesięczną z kom pletnym utrzymaniem wynosi aż najm niej 8 złp.

N ie m ógł się na tyle zdobyć, albo też tyle odżałować, zatem chło­

piec został w domu.

Obecnie, m oże przed trzema tygodniam i, chłopiec zachorował.

Objawów choroby nie m iał żadnych, ale m ówił nie do rzeczy, świa­

domość zamglona. Ojciec przypom niał sobie, że w takich wypad­

kach trzeba w ołać katechistę z m odlitwami. Istotnie przez osiem dni rano i w ieczór katechista z chrześcijanami odm aw iali m odlitwy przy chorym. W pierwszych dniach wszystko bez skutku, w trzecim, czwartym dniu chory ręką w ykonuje ruchy, jakby trzymał dzwo­

nek i chciał dzwonić. W ten sposób naśladował ruchy bonzów po­

gańskich. Otoczenie pogańskie natychm iast zrozumiało sens i ra­

dziło wołać bonzów taoistycznych z ich m odłam i, zaklęciam i. Jeden z sąsiadów ofiarował już na ten cel sześć złotych.

O jciec biegnie do katechisty, co robić? Katechista absolutnie zakazuje i obiecuje wyzdrowienie, jeżeli ojciec wytrwa we wierze, ale nie jak dotąd ozięble, lecz z całą gorliwością. Modlitwy odma­

wiają dalej nasi wierni. Tymczasem chłopiec dostaje gorączki i nie­

wyraźnym głosem powiada, że chce jeść mięso świńskie. Matka zro­

zumiała, że m ięso kury (nazwa świni i kury po chińsku bardzo po-

(20)

214

dobna, „ c ij“ — Świnia, k u ra ) , zatem obiecuje zabić natychm iast i podać m u mięso. C hłopiec p ro testu je, że nie o k u rę chodzi, ale 0 świnię. Sens rzeczy je d n a k znowu był inny. P oganie natychm iast zrozum ieli, że należy św inię zabić, ofiarow ać bałw anom i urządzić ucztę dla pogan, ja k to jest u n ich w zwyczaju bałwochwalskim.

O jciec znow u do katechisty. T en stanowczo się sprzeciw ia. Ofiaro­

wane p ien iąd ze przez sąsiadów rad zi n a jle p ie j dać na mszę św., albo na ja k ieś p otrzeby k aplicy, m odlić się trzeb a w ytrw ale, a Pan Bóg na pewno wysłucha.

M odlitw y id ą dalej, chrześcijanie grom adzą się rano i wie­

czór. W czasie ta k ie j m odlitw y wszyscy klęczą, chory leży w sąsied­

nim pokoju, czuwa przy nim m atka. Nagle m atka przychodzi do k atec h isty i pow iada, że chory prosi o wodę święconą, chce pić. Po skończonych m odlitw ach k atech ista p o d aje chorem u filiżankę z wodą święconą. C hory m acza palec i dotyka ust. K iedy je d n a k skoszto­

wał, w ykrzyw ił usta ok ro p n ie, począł parskać, ja k b y coś piekącego w ziął do ust. K atech ista k ro p i go w odą święconą, chory w ije się kon- w ulsyjnie, odchyla się, chcąc się uchronić, zasłonić n ib y przed ogniem . K atech ista ju ż nie w ątp i, że to „diabelska choroba“ . Mo­

dlitw y o d p raw ia ją w dalszym ciągu. Po ośm iu dniach chłopiec wy­

zdrow iał zupełnie.

Ojciec chłopca opow iadał, że w czasie choroby m ia ł syna przy sobie nocą. Razu jednego w idział ja k ja k iś człowiek o czarnej twa­

rzy rozchylił siatki, zawieszone przeciw kom arom , zajrzał do środka 1 zniknął.

W ypadek ten cały w yw arł duże w rażenie we wiosce. N ajpierw cała ro dzina uzdrow ionego chłopca spobożniała. Zaczęli uczęszczać do k ap licy co niedziela. Poganie-sąsiedzi p o w iad a ją : „T a woda świę­

cona co za moc posiada". W ta k ic h w ypadkach rod zin y pogańskie się ru jn u ją . S prow adzają bonzów, z a b ija ją n a jm n ie j je d n ą świnię, k tó ra czasem je st całym m a jątk iem biedaków , na o fiarę diabełkom , u rzą d zają ucztę i często chory u m iera na dodatek. T u ta j poganie podziw iali, że bez kosztów się obeszło, chrześcijanie i katechista m od lili się za darm o i skutek ta k świetny i ta k szybki, bo po ośmiu dniach.

K atechista oczywiście skorzystał z okoliczności, by wygłaszać odpow iednie nauki. W ielu po w iad a: „To dobrze czcić P ana nieba“.

N iestety, ci sam i je d n a k dopiero w tedy słowa w p rak ty k ę zamie­

n ia ją. kiedy d iabeł nagina im k ark u .

K s. Paw eł K u rtyk a , m isjonarz.

(21)

1 % } ^

v*^&

v ^

v*^& v a ^ v*^& v%j^ v s ^

v ^

tro^^

r o - ^ v ^ v ^

„Przypatrzcie się krainom, żeć już białe są ku żn iw u “

Już od kilkunastu dni jestem na misjach. Trzeba m i wracać, bo i wyczerpanie daje się we znaki i w domu zapewne czekają wa­

żne sprawy. Jeszcze jedna misja i już na pewno wrócę do domu.

Późnym wieczorem przed ową „ostatnią m isją“ przybywa do m nie pokaźna grupa mężczyzn'. Prowadzi ich gorliwy i energiczny katechista Chanszytchaj. Katechistę znam, lecz ludzi tych widzę po raz pierwszy.

— Co w y za jedni pytam śmiało.

— My chrześcijanie z Limło.

— Chrześcijanie z Limło? — pytam zdziwiony. —- Przecież w Lim ło jest tylko trzech chrześcijan. Skądżeście się w zięli i to w takiej liczbie?

— Jesteśmy jeszcze katechum enam i i pragniemy się ochrzcić.

Słysząc, że O jciec Misjonarz jest w pobliżu, przyszliśmy zaprosić Ojca do nas ze Mszą św. i kazaniem. Jest nas bardzo dużo. Chcemy posłuchać nauki z ust samego misjonarza.

Przed oczyma m ym i stanął tak nęcący obraz powrotu do domu dla w ypoczynku, a tu nieprzewidziany i niepew ny wyjazd do Limło.

Lecz radość, że poganie się nawracają, całkowicie wzięła górę nad wszystkim i innym i względam i. Gdy tam pojadę, przecież ogromnie to ożyw i i podniesie na duchu katechumenów. A i pogan może do­

brze usposobi do religii katolickiej.

— D obrze — rzekłem. — Z całą przyjemnością pojadę do was. Przyślijcie tylko wóz po skrzynkę m isyjną z przyborami do Mszy św.

Jadę do Limło. Już widzę olbrzymią chińską wieś. Zbite małe domki z gliny, dach przy dachu. Serce m i puka w piersiach. W ie­

działem bowiem , że m ieszkańcy tej wsi to twarde dusze. Przed dwu­

nastu laty zdołano ochrzcić tu tylko 3 ludzi, a reszta odwróciła się od prawdziwej drogi. W iedziałem też, że to ludzie dziwnego uspo­

sobienia, którym trzeba najpierw zaimponować, by ich sobie pozy­

skać. Zaimponować? Gdy ja ledwo się wlokę. Polecam siebie i ich Panu Bogu. W jeżdżam w granice wsi.

Na drodze czeka na m nie grupa młodzieńców. W itają mnie

życzliw ie, uprzejm ie i szczerze, z dziwną radością w oczach, że aż

(22)

216

m iło. Z araz zaczyna się serdeczna rozm ow a, ja k gdybym b y ł do­

brym ich znajom ym , gdy tym czasem ja tu przybyw am po raz pierwszy.

— K to w am polecił wyjść n a sp o tk a n ie ? — pytam .

■ — N ikt. M y z d o b rej w oli — pad a odpow iedź.

— Czy w y ju ż ochrzczeni?

— Nie. W łaśnie spodziew am y się, że nam O jciec M isjonarz udzieli ch rz tu św.

— Znacie m n ie? — py tam ośm ielony ich serdecznością.

— A n a tu ra ln ie — o d p o w iad ają jednogłośnie.

— No, a skąd wy m nie znacie?

— C hodziliśm y na w iększe św ięta i uroczystości do p ara fia l­

nego kościoła w C zankudże. U częszczaliśm y też i n a m isje, które Ojciec daw ał w okolicy. Z nam y w ięc O jca bardzo dobrze.

Z aprow adzono m nie do k atec h u m en a tu . W m ig rozeszła się wieść po całej wsi, że zjec h ał sam m isjonarz. W krótce zap ełn ił się p okój m ężczyznam i. R ozm ow a dziw nie się wiąże i p ły n ie gładko.

Po chw ili u stę p u ją m ężczyźni, a p rzychodzą niew iasty. K ła n ia ją się ch iń sk im zw yczajem po trzy k ro ć i zaczyna się rozm ow a jeszcze żyw­

sza od p o p rze d n iej. Z dum ienie m n ie ogarnia. P rzecież to wszystko jeszcze poganie. P oganie zaś n a pierw szy raz ta k m iło, serdecznie, życzliwie rzadko kiedy przem aw iają. Co to jest? Skąd ta zm iana?

Boża to spraw a. Żniwo dojrzałe. I nasu n ęły m i się słowa C hrystusa P a n a : „P odnieście oczy wasze, a p rzy p a trz cie się k rain o m , żeć już b iałe są k u żniw u“ (Ja n 4, 35).

W ieczorem grom adzą się tłum y. T ym razem przyszli nie na pogadankę, lecz n a słuchanie d o b rej now iny. N ie m ogą się pom ie­

ścić w pok o ju . W iększość m usi stać n a podw órzu. D o w iaduję się, że p rzy b y li naw et i p ro testan c i posłuchać k azania. Z b ie ra m ostatnie myśli. M ierzę p okój szerokim i k ro k a m i w zdłuż i wszerz. Gotowy.

W ychodzę.

M ówiłem im dlaczego opuściłem ojczyznę i dom rodzicielski i p rzy ja ció ł i dlaczego ja zu p ełn ie im obcy człow iek p rzyjechałem tu do nich. T łum aczyłem im , że nie w chodzą tu w rac h u b ę żadne doczesne względy i zam iary. Usunąwszy m o żliw e p odejrzenia i n ie­

dow ierzania, m ów iłem im dopiero o Bogu, k tó r y wszechświat stwo­

rzy ł i o duszy, któ ra nie um iera, i o niebie, któ re je st wym arzoną szczęśliwością, i o drodze, k tó ra do niej prowadzi... Skończyłem , bo głosu i sił zabrakło. Godzina już późna, więc rozpuściliśm y rzeszę.

Poganie w rócili do domów. Zostali tylko katechum eni na wspólne wieczorne modlitwy. Co to za rozkosz słuchać tych mocnych, mę­

skich głosów, niezdarnie jeszcze i niepew nie w ym awiających słowa

modlitwy.

(23)

W yszedłem na podw órze, by się ochłodzić i zaczerpnąć nieco świeżego pow ietrza. Noc by ła śliczna, pogodna, gwiaździsta. N ie ża­

łow ałem , że tu przybyłem . N ie czułem zm ęczenia. Odczuwałem tylko w duszy w ielką radość i błogość, bo m iłosierny Bóg w ejrzał na tę wieś, liczącą przeszło tysiąc dusz, bo godzina ich naw rócenia ju ż w ybiła.

K oniecznie trze b a tu będzie założyć m ęski i żeński k a te c h u ­ m enat, a p o te m pom yśleć i o przyzw oitej kap licy , co m i się na pewno u d a u skutecznić dzięki pom ocy z k o ch an ej Polski. A trzeba śm iało wyznać, że za ta k ą ochoczość i w iarę w całej p ełn i zasługują na to, by im w ybudow ać kościółek, spraw ić dzwon. Dzwon będzie ich wzyw ał n a m odlitw y i nabożeństw a, a w kościółku będ ą m ogli sw obodnie i bez przeszkód wylewać swe uczucia przed M ajestatem Boga w szechm ogącego. A i o dob ro d ziejach swoich na pew no nie zapom ną.

P o w ró t do dom u b y ł okropny. R ano po Mszy św. zerw ał się gw ałtow ny w ich er z pro ch em i piaskiem . W ia tr dął w prost w tw arz.

R ow erem nie m ożna było u je ch a ć naw et na k ro k , bo szalony żywioł co chw ilę n iem iło siern ie pow alał na ziem ię. B orykałem się ta k z w i­

ch u rą przez dłuższy czas, póki nie osłabłem zupełnie. N ie m a rady.

T rz eb a iść pieszo, prow adząc rower. P iasek zasypyw ał oczy, tam o ­ w ał oddech. P osuw ałem się n ap rz ó d z przew odnikiem tylko z w iel­

k im tru d e m i b ardzo wolno. M arsz trw ał pół dnia. W reszcie do­

ta rłem do dom u, cały p o k ry ty żółtym lossem (p ro c h em ). Ale nic to. Bo L im ło się naw raca, poganie garn ą się do Boga. Dusze zdo­

byw a się tylk o kosztem o fia r i pośw ięcenia.

Ks. Fr. K rzyża k , m isjonarz.

217

Do polskiej Misji w Shuntehfu

T ru d n o uw ierzyć, żeby niew idom y Chińczyk m ógł się w ybrać w drogę, k tó re j długość wynosi przeszło 1.200 km , tylko w tym celu, aby przybyć do polskiego m isjo n arza okulisty, k tó ry b y m u w zrok przyw rócił.

A je d n a k są to w y p ad k i nie w yjątkow e, a naw et dosyć czę­

ste w C hinach. W tych d niach p rzebyw ałem k ilk a dni w szpitalu

naszych polskich Sióstr M iłosierdzia ja k o pacjent. Pew nego dnia

m ów i m i je d n a z S ióstr:

(24)

— Mamy chorego na oczy, który przed m iesiącem przybył do nas z prowincji H upei z m iejscowości odległej o 1.200 km stąd.

— Co? 1.200 km stąd? — zapytałem bardzo zdziwiony. — To niepodobieństwo. To niesłychane. Czy przybył pieszo?

— Pieszo i koleją.

— Czy ja mogę go zobaczyć i sam się o tym przekonać?

— Owszem, zaraz go do Ojca przyprowadzę.

Po chw ili przyprowadza Siostra H elena Chińczyka, ubranego w szarą kurtkę, białe spodnie i ciem ne trepki. Zaczynam przy po­

mocy katechisty wydobywać z niego różne szczegóły.

Jakie jest tw oje nazwisko rodowe?

. *-r- Słen?

— A twoje osobiste nazwisko?

— K che sza.

jjSilji- Ile masz lat?

— 32.

— Czym jesteś z zawodu?

— Byłem przy wojsku, ale gdy przed rokiem zaniewidziałem, wyrzucili m nie z wojska i przez cały rok tułałem się w moich ro­

dzinnych stronach.

— A jak się nazywa twoja wieś rodzinna?

-— Peigła. Mieszka w niej 2.000 rodzin.

— A kto cię namówił, abyś aż do Szunteh wędrował?

— Tamtejsi żołnierze, którzy m i m ówili, że znają Szunteh, bo się tu w szpitalu u Sióstr leczyli.

Tu sobie pom yślałem , ile dobrego czyni nasza przychodnia oczna w Szunteh, do której niekiedy 200 żołnierzy dziennie przy­

chodzi z chorymi oczyma po zastrzyki i „wycierki“. To oni głównie opowiadają o pożytecznej pracy polskiego lekarza i naszych Sza­

rytek po całych Chinach i usposabiają życzliw ie pogan względem Kościoła katolickiego.

— A jak długo szedłeś -— pytam dalej Chińczyka -§?" z Pejgła do Szunteh i w jaki sposób się tu dostałeś?

— Szedłem kilka tygodni. Błąkałem się od wsi do wsi. Usta­

wicznie pytałem się ludzi, czy idę dobrze w kierunku północnym. Po­

nieważ nic a nic nie w idziałem , przeto drogę sobie kijem wyma- cywałem. Czasem prowadził m nie dobry człowiek, który szedł ze mną od jednej wsi do następnej. Nocowałem gdzie bądź i żyłem tym, co m i ludzie po drodze podali. Najczęściej otrzymywałem zupę z prosa. W ten sposób przybyłem do toru kolejowego, który idzie do Szunteh i do Pekinu. Na jednej stacji zabrało m nie z sobą woj­

sko i we wagonie towarowym przyjechałem do Szunteh. Idąc z dwor­

ca przez miasto, szukałem kijem ulicy, stukałem drewnem o kij, aby

Cytaty

Powiązane dokumenty

CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY

[r]

nego Medalika, Dzieciom Marii, Dostojnym ich Przewodnikom i gorąco prosimy, aby w świetle chwały Zmartwychwstania znaleźli prawdziwy pokój swoich serc i dusz i

Cześć św iętego Józefa sięga sam ego p oczątku Kościoła.. Józefa odznaczali się

zbyć się tych m ęczarni nieznośnych, byle tylko znaleźć się u celu swych m arzeń.. Więc zastanow ili się wspólnie, postanow ili opuścić niewdzięczną ziemię

odbyło się uroczyste przyjęcie do Stowarzyszenia Dzieci Marji A spirantek i Aniołów Stróżów, były rekolekcje jedno­.. dniowe dla nowo przyjętych Dzieci Marji,

W Tobiem Panie nadzieję położył Niech nie będę zawstydzon na wieki, Tyś świat cały wywołał z nicości, Tyś jest źródłem piękna i radości, Tyś

nie i zawsze będzie nosił dzień i noc Cudowny Medalik — będzie odmawiał trzy Zdrowaś Marjo i O M ar jo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy