W O L A N I E B I E D N Y C H .
R O C Z N IK MARIAŃSKI
CENTRALNY KRAJOW Y O RG A N KRUCJATY CUD. MEDALIKA j STOW. C U D O W N E G O MEDALIKA I DZIECI MARII W POLSCE { Rok XIII/S Redaktor X. Pius Pawellek, Misjonarz Wrzesień 1937 \
Narodzenie Najśw. Marii Panny
“Albowiem oto odtąd błogosławioną mnie zwać będą wszystkie narody, albowiem uczy
nił mi wielkie rzeczy, który możny jest, i święte Imię Jego». Łuk. 1, 48— 49.
Na wskroś radosnym jest dla nas on dzień, w którym naro
dziła się w ybrana M atka Zbaw iciela Boskiego, Najświętsza Panna M aria. „Twoje narodzenie, o Najświętsza P anno M ario“ , woła dzi
siaj cały K ościół, „zwiastowało całem u światu radość“ . Przez N ią przyszedł na świat Ten, k tóry w ybaw ił świat cały, cały rodzaj lu d zk i z grzechu i w y k u p ił od śmierci wiecznej. Najświętsza Panna M aria przyszła na świat jak o po ranna zorza przed wschodem słońca spra
wiedliwości, przed Jezusem, który rozproszył ciemności świata i u w o ln ił stracone dzieci A d am a, jęczące pod jarzm em grzechu, od gniew u Bożego i wiecznej kary. Chociaż Najśw. P anna M aria p o chodziła z królewskiego rodu D aw ida, to przecież Opatrzność Boska zrządziła tak, że u rod ziła się w ciemności, ubóstwie i po niże niu, albow iem Je j przodkow ie ju ż daw niej stracili blask swego rodu i żyli w niedostatku i zapo m nien iu . R od zicam i Najświętszej P anny M arii b y li Jo a ch im i A n n a, a m iejscem urodzenia Nazaret, m ałe m ia steczko w G a lile i; wszystko było w ogóle m ały m i n isk im w oczach ówczesnego świata, a to dlatego, aby i pod tym względem Boga R o dzicielka stała się podobną Synowi Swemu, Boskiem u Zbaw icielow i, i ażeby nas nauczyła przykładem Swoim pokory i wzgardy światem.
198 —
Św. M aria była dziecięciem gorącej m odlitw y i licznych pobożnych łez i westchnień. A lbow iem przez lat 20 kazał Bóg cierpliw ie cze
kać pobożnym rodzicom i pokornie błagać, n im m odlitw y ich wy
słuchał i obdarzył ich dziecięciem łaski. Lecz tak ju ż Bóg przezna
czył w Swojej mądrości, iż dziecię to, którego życie m ia ło być sze
lągiem w ielkich cudów, mocy i łaski, m iało przyjść na świat nie po
dług praw zwyczajnej natury, a tak stać się dowodem nieskończonej łaskawości i miłości Bożej. P o bożn i rodzice, którzy z D uch a Bożego po znali przeznaczenie swej córki, dali Je j na im ię M iriam , czyli M aria, co oznacza w syryjskim języku P an ią, W ładczynię, Księ
żniczkę, a w hebrajskim G w iazdę Morską. —- „W zniosłe im ię M arii“, pisze św. H ie ron im , „zeszło z nieba i danym było Dziewicy na roz
kaz Boga“ . Ju ż przed narodzeniem pośw ięcili rodzice dziecię Bogu i w yp ełnili śluby swoje wiernie, wychowawszy służbę. N iebiańskim było usposobienie M arii i nieb iańskim je j całe życie, poświęcone m i
łości i chwale Bożej. — D zień narodzenia Najświętszej P an n y M arii obchodzi Kościół k atolicki uroczyście ju ż począwszy od V-go lub VI-go wieku. Z uroczystością Je j narodzenia stoi w bezpośrednim zw iązku uroczystość Je j Im ie n ia , które obchodzonym jest w na
stępną niedzielę. Po wszystkie czasy było Im ię Najświętszej Panny M a rii w najw iększej czci w Kościele k a to lic k im wyznaw ane; a oso
b ną uroczystość obchodzi się od roku 1683, jako święto wdzięczno
ści na p am iątkę odsieczy W ie d n ia i zachowania w iary chrześcijań
skiej przed T urkam i, co się stało wskutek przyw ołania Najświętszej Panny M arii na pomoc.
N a D zień N arodzenia N ajśw . M a r ii P a n ny
J u ż nocy ciem nej m rok i rozprasza Śliczna Jutrzenka iv przepychu cnót, Zw iastując bliski Słoneczka Wschód...
J u ż m am y przyszłą M atkę Mesjasza...
Podnieśćcie oczy święci w otchłani I spraw iedliw i na zie m i też...
U prosi rychło dla lu d zk ic h rzesz Zbawcę ta wasza R adość i Pani...
W itaj, rozkoszna Dziecinko droga...
K ażdy C i dzisiaj niezm iernie rad...
R o ś n ij nam , k w itn ij — ja k rajski kwiat, Co da nam Owoc —- Jezusa Boga...
Uroczystość Podwyższenia Krzyża św.
«A Ja, jeśli będę podwyższon od ziemi, pociągnę wszystko do Siebie». Jan 12, 32.
14 września obchodzi nasz K ościół św. uroczystą pam iątk ę P o d
wyższenia K rzyża św., na k tóry m Jezus Chrystus dokonał najświętsze
go Swego dzieła zbaw ienia ro d zaju ludzkiego. K rzyż on leżał praw ie trzy w ieki w ziem i, aż go odkryła św. H elena, m atk a cesarza K onstan
tyna W ielkiego, przy sposobności odw iedzin swoich u świętych miejsc. P o szukując to święte Drzewo, znalazła je cudow nym sposo
bem i została pouczona przez Boga o tym , że znaleziony K rzyż jest bez w ątpien ia praw dziw ym . Św. H elena kazała więc K rzyż ten op ra
w ić w srebrne ram y, ozdobione dro gim i k a m ie n ia m i i wystawiła tą cenną relikw ię w kościele, w ybudow anym z rozkazu cesarza K o n stantyna n a górze kalw aryjskiej. W rok u 614 zdobył Chozroes, k ró l perski, m iasto Jero zolim ę i zrabow ał wszystkie skarby i dro
gocenne rzeczy, m iędzy n im i też i K rzyż św. W k ilk a lat potem od
niósł cesarz H erakliusz zwycięstwo n a d k rólem perskim i zażądał w ydania K rzyża świętego, jak o pierwszy w arunek po ko ju . Zw ycię
ski cesarz zabrał więc K rzyż św. do K onstantynopola, a p ó źn ie j w rok u 629 przeniósł go z powrotem do Jerozolim y, gdzie dostał się jeszcze na lat 14 do rąk pogańskich. Cesarz chciał sam nieść to święte Drzewo na własnych barkach na górę kalw aryjską. Je d na ko woż zaledwie w ziął je cesarz w swej pu rpurze z k oro ną na głowie na siebie, uczuł, że jakaś niew ytłum aczona cudowna siła wstrzym ała k rok i jego. Naraz odezw ał się obok idący patriarcha, ja k gdyby oświecony łaską B o żą : „P an ie ! Jesteś u b ra ny w szaty cesarskie, a Je
zus Chrystus niósł K rzyż ten w u b o g im odzieniu, głowa tw oja b ły szczy koroną drogocenną, a Z baw iciel by7ł cierniam i uwieńczony i szedł boso“ . N atychm iast złożył cesarz kosztowności wraz z p u r p u rą i przywdziawszy ubo gi płaszcz pokutniczy, odniósł bez prze
szkody K rzyż do kościoła. W szystko odbyło się z najw iększą uro
czystością i pobożnością lu d u , a Bóg uczynił przy tym wiele cudów, albow iem k ilk u chorych i k alek odzyskało utracone zdrowie. Szcze
gólnej O patrzności Boga zawdzięczać należało, że K rzyż święty nie
uszkodzony dostał się z pow rotem do Jerozolim y, że nawet poganie nie naruszyli zew nętrznej oprawy, ja k to świadczą nienaruszone pie
częcie. To uroczyste Przeniesienie K rzyża św. odbyło się dn ia 14 września 629 rok u i stało się pow odem dzisiejszego święta, bę d ą
cego je d n y m z najw iększych w naszym świętym Kościele.
Matka Boża pod Krzyżem
O wszyscy wy, którzy m im o przechodzicie, obaczcie a przy
patrzcie się, czy jest boleść, jak o boleść m oja (Tren. 1). M aria tak do nas skierowuje sm utną tę mowę proroka. Jeruzalem , w radości środowisko świąteczne, Jeruzalem , przez usta Jeremiasza skarżące się w trenach żałosnych, Jeruzalem to przez przem oc pogaństwa jest strzaskane, przecież nie tak, ja k czuła dusza M arii, która popadła pod surowość nieprzebłagalną Boga sprawiedliwego i znosić wspól
ne boleści musi.
N a Golgocie jesteśmy, Zbawca m iędzy niebem a ziem ią zawie
szony, w boleściach w ydaje na świat nowy ród, lu d wybrany, ro
dzinę świętą. Do całości tej rodziny potrzeba m atki. Jest. U stóp krzyża we łzach stoi M atka boleściwa. Praw da!
Stała M atka po d krzyżem sm utna, W e łzach tonąc, iż śmierć okrutna
Syna Je j zabiera.
P atrzm y! Stoi prosto na znak niezachw ianej siły w cierpieniu, na znak stanowczej w oli przyłączenia się do ofiary Syna; trzyma się mocno, aby z bliska przyjąć do duszy zbolałej, sm utnej, strapionej, oddziaływ anie m ąk Syna Najm ilszego, aby przyjąć to przeszywanie mieczem niezbadane, a ongi zapowiedziane przy ofiarow aniu, trzy
m a się m ężnie przy krzyżu Syna.
Tu Jej duszę w ucichłym jęk u I żal z m ę k i i bó l on z lęk u
Mieczem wskroś przedziera.
W zięta, ja k m iędzy m łot a kow adło, przez dw ojaką miłość, m i
łość własnego Syna i m iłość ludzkości chrześcijańskiej, M aria ra
czej, w Swym wyborze, w naszą stronę w oli się skłonić. Kocha owoc żywota Swego i m iłością m acierzyńską ogarnia Go, praw dą, właśnie je d n ak ta miłość Syna przynagla J ą do m odłów o zm iłow anie w nie
biosach. Jezus, Syn jedyny (pam iętam y o ty m ); O na Jego tylko m a;
ten jedyny Syn zawdzięcza życie Je j. M iłość k u N iem u, m iłość czuła, niepodzielna, przepaścista, m iłość M atk i Dziewicy, m iłość ta wsze
lako wzniósłszy się w wyżyny i ponad n a m i się zawahawszy, spada k u nam i ja k przez gwałt wyrywa z duszy Je j ono fiat (stań się, niecli m i się stanie) na to, by począć nas i duchowo urodzić. Mówi przez m iłość do krw i, która płynie ze wszystkich ran O d k u piciela;
201
do śmierci, która tu ż czyha i ostatecznie rozstrzygnie cel i skutek ukrzyżow ania, do katuszy też, k tó rą znosi sama..., m ó w i M aria:
„Niech będzie, fiat, dziej się !“
A Jezus Je j tego tylko czeka, więc uznawszy w yb ór M a tk i Swej, przeznacza cały rodzaj lu d zk i na własność Je j w Ja n a osobie i m ów i:
„Niewiasto, oto syn T w ó j!“ — rodzajow i zaś lu d zk ie m u M arię wska
zując rzecze: „O to M atka tw oja. Ecce M ater t u a !“ (Ja n 19. 27).
Miłościw a i przeczysta Dziewico, darząc grzeszny świat życiem nowym m usiałaś w ziąć u d z ia ł w boleściach rodzenia.
Bez boleści dałaś światu Syna Swego, Jezusa, wszakże, ja k o Ewa nowa, nas rodząc na nowo, nie mogłaś nie odczuć skutków prze
kleństwa na Ew ę starą rzuconego: „ W boleściach rodzić będziesz.
In dolore paries filio s“ (R odz. 3, 6).
Przy tym jakżebyś n a d rodzajem lu d z k im m ogła wykonywać prawo Swego m acierzyństw a, gdybyś go była nie otrzym ała tak, ja k Jezus osiągnął n ad n im praw o ojcostwa?
W a żm y zatem i ro zb ie rajm y tę słodyczy i pociechy pe łn ą m yśl:
„M aria, M atka Boża, jest naszą M a tk ą“ .
Ona M a tk ą : m y J e j dziatw ą. Z rod ziła nas w boleściach współ- cierpienia. Czyż zatem skąpo m a być m iłości naszej względem N ie j?
Cierpienie, jak o przyczyna czułej, a przecież m ocnej m iłości, jest onym łączn ik ie m taje m n y m dw óch serc, tj. serca dobrego syna i serca m atki szlachetnej. W eźm yż tedy dobrze pod uwagę to, ile łez, wes
tchnień, u d rę k i zm artw ień w ydarły urodziny nasze.
M aria m a tk ą naszą, m y Je j dziećm i. D la synów w edług łaski poświęciła Syna w edług natury. Czyż to nie dość serdecznie przem a
wia za tym , ja k w ielk ą ufność m ieć k u N iej m am y ? W ie lk ie m iło sierdzie, k tóry m na K a lw a rii przepełnione m ia ła serce, chodzi teraz za n am i, otacza nas i ogarnia nas stałą opieką. W zm artw ieniach Ona nas pociesza, w dolegliwościach ulgę przynosi, w pokusach śpie
szy z pom ocą, przy zam ieran iu, przez grzech spowodowanym , czuwa dniem i nocą n ad n am i, na podobieństwo nieszczęśliwej Resfy, szczą
tek swych dzieci strzegącej (3 K ról. 21, 10), aby odpędzać drapieżne ptactwo i dzikiego zwierza, z pie k ła wyszłego na pożarcie ostatków z tego nędznego życia. Czeka. I dziw na rzecz: prośbam i Swym i pod
nieca jak o b y zapalczywość łaski, aby ta podniósłszy z barłogu uzdro- wieńców, rzu ciła nas w Je j objęcia, jak o w objęcia kochającej m atki.
M aria P an n a to nasza m a tk a : syny m y J e j! O na serce, z m iło ści zranione, n a m chce dać. Trzebaż tedy w spom inać, ja k boleśnie J ą dotyka nasze niedbalstw o i obojętność nasza: dla Je j zatem prze
jed nan ia dobrze jest ochoczo przyjm ow ać doświadczenia, przez Boga zsyłane, jeśli ju ż nie m a się odwagi samym w ychodzić na spotkanie cierpieniom . M atko pię k ne j m iłości poucz i jeszcze uproś zdolność
202
do współcierpienia z Tobą. D aj n am to! Chcę płakać z T obą razem.
Łzy m oje niech zleją się z Twym i, Twoja boleść niech złączy się z m oją. Zyskać przez to T w oją m iłość koniecznie chcę.
Padłszy, M atko, m iłości wzorze, U nóg Syna pod krzyż, w pokorze P łakać chcę prawdziwie.
Cierpiąc wespół ju ż odtąd szczerze, D am C i serce; p rzy jm je w ofierze,
Proszę Cię rzewliwie.
X . A n drze j Masny
Święty Ojcze nasz!...
O, święty Ojcze nasz! ...Idzie dalej wizja święta, jak cudna postać Twa cicha, tęczowa przez wieki, błyska gdzie nędzy mrok — W ielka równie w burzy szumie, gdzie bólu serca jęk jak i w cnocie niepojęta!...
i opuszczona łza Zawsze dobra, zawsze żywa — rozpaczą mąci wzrok zawsze czynna — równie tkliwa.
— — — — — — — — — I dziś jeszcze otrzeć umie
— — — — — — — — — tę tak gorzką łzę z powieki
— — — — — — — — — i pokrzepić duszę w boju
— On sam nadzieją już, i ożywić serce w znoju — promieniem lepszych zórz... miłosierdzia rajskim tchnieniem, Niesie miłości dźwięk, Boga, nieba przypomnieniem, niebiański, słodki czar Jako Ojciec ukochany do rozstrojonych dusz tych najmniejszych czule pieści
— Ten boski żar... i w ubóstwie i w boleści...
Wlewa do serca tam A za Ojca dziś przykładem ukojną, rajską woń — spieszą dzieci Jego drogie!
On z Bogiem sam...! Ich zastępy takie mnogie, ...Jak cudna postać Twa!... rozpalone Jego duchem Dziś już na cały świat, i miłością połączone — przez wiary jasny szlak, dążą wiernie w górną stronę, przez krzyża władzy znak, za tym świetlnym Ojca śladem, idzie z Jezusem... z Miłością! Prosto, mężnie aż na szczyty — Cicha, tak piękna w pokorze, przez słoneczne gdzieś błękity:
potężna idzie w dal idą, idą tak wytrwale do walki z nędzą, ze złością ku niebieskiej Ojca chwale!
...i niesie zorze! W dusz zapale — w uniesieniu, W miłosnym idzie zachwycie, Tu w dolinie pieśń ich płynie między
przez mroki tylu lat... ludzi —
zawsze tak jasna — w błękicie, Poświęcenia, pojednania pieśń...
w słońcu skąpana lśni. Taka piękna i gorąca serca budzi, Wincenty Ojciec ubogich! kochająca...
Jego nie zetrze już żadna siła Pieśń zapału — w lot do Ideału — do On w sercu głębiej tam — Miłości.
Dusza tych małych już się z nim zżyła Ku wyżynom woła Cnoty Przez tyle smutnych dni — * do wiecznego ukochania.
W śród łez -— On radość siał
i Boga dał z jałm użną wraz — dusz — - zbawienie.
— 203 Godne dzieci, w świętym dziele idą naprzód zawsze śmiele — Boża miłość nagli, woła do męczeństwa — do światłości!
Któż się oprzeć może, zdoła, by nie wypić pełnej czary,
Poświęcenia i Ofiary?!
Któż nie schyli swego czoła na ten słodki rozkaz W iary — kto w zapale świętym ducha Boga, Ojca nie usłucha?
Złote słońce jasno świeci — kwiat wychyla się w rozkwicie
blaskiem swoim wabi oczy
— taki uroczy...
w słonecznej toni cały się płoni —
Kwiat anieli — w srebrnej bieli.
— Kto z miłości upojenia dla Jezusa odda życie...?!
Godne Ojca wierne dzieci!
Dziś przy Ojcu dzielne syny, a na skroniach ich wawrzyny...
Dla Jezusa dali życie — kwiat ten złoty
tak z ochoty — z ukochania.
Przykład wzrusza i zapala, płonie serce, płoną skronie, wznoszą się błagalnie dłonie,
wzdycha dusza i myśl goni
tam, gdzie oni — do zarania...
pragnie dusza, pragnie serce roz
modlone,
drży i pała — w tam tą stronę!
Myśl czystą w dal gwiaździstą do Jezusa — do Marii...!
— ! — Jako oni żyć, umierać, w wiośnie kwiaty zasług zbierać ten miłości kwiat jedyny i męczeńskiej krwi rubiny, jako bracia ukochani!
Dla Jezusa dziś w ofierze
— za zbawienie dusz tych bratnich, rzucić w dani:
pracy, życia dar, wszystkie nadzieje,
marzenia śpiew — wiosenny czar.
wszystko, a szczerze, na Miłości zew, co zapał sieje.
Tak niech cienie błędu prysną zewsząd światła Wiary błysną!
Ojciec złączy dusz tych loty i szeregi te pomnoży — pójdą z krzyżem dzielne roty, by rozpalać płomień Boży, rzucać ziarna wiary, cnoty
na cały świat przez wieki lat.
Marsze, biegi i lo ty...
Z n a m y rozm aite marsze, biegi i loty. Jest marsz Szlakiem K a drów ki. N ie dawno byliśm y tego św iadkam i. Ćwiczebne marsze.
D zieje się to przew ażnie we wojsku. D ale j, m oże się zdarzyć marsz bezrobotnych na jakąś „szanow ną14 instytucję.
N ie obce też n am rozm aite biegi. Bieg na 100, 400, 800, 1000, 1500, 5000, 10000 m , bieg na przełaj, bieg przez p ło tk i itd.
N ie brak też różnych lotów. Słyszymy o lotach nad Saharą, A tlan tyk ie m . L ot dokoła świata, w stratosferę również.
W szystkie te marsze i biegi m a ją na celu podniesienie spraw
ności fizycznej lu b są pewnego ro d zaju m anifestacją. Loty dążą do ułatw ien ia k o m u n ik a c ji.
Marsz, bieg, lot na... niebo... o tym jeszcze nie słyszeliśmy.
A leż owszem!
Marsz na niebo, to codzienna praca wewnętrzna nad urobie
n iem duszy w atmosferze re lig ijn e j. Marsz na niebo, to codzienna praca wewnętrzna n ad w yrobieniem charakteru. Stawia się krok za
2(4 —
krokiem . Idzie się naprzód. Z czasem dzięk i wytężonym wysiłkom woli udaje się przebiec spory kawał... marsz zam ienia się wówczas w bieg. Bieg z czasem przechodzi w lot tryum falny. Sprawność d u
chowa wzrasta.
Uczestnicy marszu „Szlakiem K a d ró w k i41 dochodzą do Belwe
deru, czy innego historycznego miejsca. B ezrobotni także docierają do upragnionego celu. W ojskow y oddział dosięga oznaczonego te
renu. Sportowcy dobiegają do mety. Lotnicy osiągają Nowy Jork czy Tokio. Piccard wznosi się na 18 k m wzwyż. Słowem wszyscy docierają do celu.
w
p racy nad sobą dochodzi się też do mety. Jest n ią niebo.Ten marsz, ten bieg czy lot trwa całe życie — k ilkadziesiąt dobrych la t; ale po tym jest coś więcej, n iż defilada przed kom itetem , zdo
bycie pracy czy zasiłku, zbadanie terenu, czy atmosfery, odśpiewa
nie h y m n u narodowego przy podniesionej banderze. Po tym jest
niebo. H . K.
Lilia na ołtarzach
Piękne lilie tej ziem i nie przekw itają zwykle bez pożytku w ogrodach naszych, ale ręka m iłu ją c a zrywa je i stawia na ołta
rzach, jako wyraz uczuć serca ludzkiego. P odobnie postępuje Pan Bóg. W zapo m nien iu pozostawiając m ilio n y , wynosi na ołtarze du
sze wybrane, które pięknością swoją zachwycają Jego Boskie Serce, aby one i nasze serca pociągały do Jego m iłości i do naśladowania ich cnót.
W o ń świętości, związana tradycyjnie w pam ięci lu d u z posta
cią bł. Bronisławy, b u d ziła ufność w je j opiekę i m ożne wstawien
nictwo u Boga. Podaw ano sobie z ust do ust niezw ykłe wieści, że na m iejscu, gdzie m o d liła się za życia swego bł. Bronisława, uka
zuje się ona jak o niebiańska zjawa, w postaci rozm odlonej, wśród blasku gorejących pochodni, przy czym słyszeć się daje cudowna m u zyka i śpiewy. Śpieszono więc grom adnie na tę górę, by polecić się m odlitw o m ukochanej Patronki.
Ks. H erm an Suchodębski, norbertanin, a zarazem proboszcz zwierzyniecki, chcąc przyjść z pom ocą tym objaw om m iłości i czci dla bł. Bronisławy, zbudow ał na tym m iejscu k aplicę pod je j wezwa
niem . Do tej kaplicy napływ ały liczne pielgrzym ki, zwłaszcza pod
czas zarazy morowego powietrza. N a um ieszczonym tam że obrazie błogosławionej, która klęczy w zachwycie z rozkrzyżow anym i ręka
m i, w yrzynali niektórzy swoje nazwiska obok postaci, ja k b y chcieli
— 205
przez to m ów ić je j nieustannie o swych potrzebach. Obraz ten wisi obecnie na górnym do rm itażu w klasztorze na Zwierzyńcu.
K ie dy w rok u 1707 w ybuchła m orowa zaraza, dziesiątkując ludność, przybyw ało tysiące p ątn ik ó w z okolicznych m iast i wsi do tej kapliczk i, aby odprosić tę plagę i w ielu otrzym ało uzdrowienie.
Zapisały też k ro n ik i zwierzynieckiego klasztoru, że w tym czasie obroniła bł. Bronisław a swój klasztor od zarazy, która szerzyła się dokoła.
N a uczczenie 500-letniej rocznicy zgonu bł. Bronisław y, prze
budow ała tę k ap lic zk ę ksieni Petronela Poniatow ska w r. 1759 i wy
starała się u w ładz kościelnych o pozwolenie odpraw iania w n iej Mszy świętej. P o pły nęły nowe dowody zaufania, palono tam świece i zam aw iano Msze święte w różnych intencjach , a ks. Teleżyński po
daje, że od r. 1782 do 26-go września 1787 zanotowano tam w księ
dze 1081 odpraw ionych Mszy św. k u czci bł. Bronisławy.
W ty m też czasie powstał utw ór sceniczny „K antata w muzyc», bł. Bronisław a41, przez nieznanego autora napisany.
O siadł też przy k aplicy na S ik o rn ik u pierwszy pustelnik K a zim ierz M ilew icz, szlachcic litew ski w r. 1778, który w przedziw ny sposób otrzym ał pow ołanie do tego ro d zaju życia. M ia ł on widzenie, w k tórym zobaczył górę, otoczoną niezw ykłą jasnością, a na je j szczy
cie ołtarz i zakonnice w b ia ły m odzieniu, przy czym usłyszał głos:
„ W tym m iejscu twoje zbaw ienie44. U w ażając to za wskazówkę B ożą, począł szukać tej góry po rozm aitych krajach. B ył też i w R zym ie, a utw ierdzony przez papieża w swym zam iarze, postanow ił po znalezieniu tego m iejsca, poświęcić się życiu pustelniczem u. Z kolei przybył w okolice K rakow a, a gdy zobaczył k aplicę bł. Bronisław y na wzgórzu S ik orn ik a, ucieszył się niezm iernie, gdyż poznał, że to jest miejsce święte, ja k ie og lądał w w idzeniu. Przy pomocy k la sztoru i okolicznych m ieszkańców, w ybudow ał sobie w p o b liżu p u stelnię i ży jąc tu św iątobliw ie, zn alazł cel swych poszukiw ań, zba
wienie duszy. O p o w iad a ł on rów nież odw iedzającym go, że podczas m od litw y do bł. Bronisław y słyszał prześliczne nadziem skie m elo
die, k tórej to łaski doznało rów nież dwóch k apłanów , o d p raw iają
cych Mszę świętą w kapliczce. Szczegóły te p o d a ją dawne życiorysy bł. Bronisławy.
W r. 1835 przyciągnęła ze wschodu straszna plaga cholery, która p o ch łan iała niezliczone ofiary. N ie w idząc żadnego ratu n ku na ziem i, zw róciły się oczy lu d u na górę bł. Bronisławy, która ja k morska latarn ia rzucała dokoła łagodne światło, budząc nadzieję wy
baw ienia. Z ebrały się więc liczne procesje pod przew odnictwem ka
płan ów , ciągnąc k u kapliczce 1)1. Bronisław y, tej pocieszycielki sm ut
nych i strapionych. Po od praw ien iu Najśw. O fiary przed obrazem
— 206 —
i odśpiew aniu suplikacyj, ustała plaga cholery, ja k to zeznali świad
kowie pod przysięgą i n ik t ju ż na Zw ierzyńcu na n ią nie um arł.
Tymczasem m iara łask, przez sześć wieków świadczonych, do
pełniła się. Postanowiono wynieść na ołtarze tę ukrytą dziewicę, która tyle dobra i piękna rozsiała w ludzkie serca z pozagrobowej krainy. Z ajęła się tą sprawą ówczesna ksieni zwierzynieckiego k la
sztoru Ewa Stobieska, wysyłając do R zy m u ks. Józefa Pawłowskiego, kan on ik a kolegiaty Wszystkich Świętych w K rakow ie r. 1838. Ówcze
sny biskup krakow ski ks. K aro l Skórkowski po p arł życzliwie swą powagą te zbożne starania, potw ierdził dwie książeczki życiorysu bł. Bronisławy z języka polskiego na łaciński przetłum aczone: „Cześć Boska w bł. Bronisław ie14 i „Żywot wielebnej sługi Bożej Bronisła- wy“ , z który m i ks. Pawłowski u d a ł się do wiecznego miasta. Po przedstawieniu tych książeczek O jc u św. Grzegorzowi X V I i św. K o n gregacji Obrzędów , oraz przedłożeniu dowodów k u ltu , które na m ie j
scu zebrali ks. Franciszek Czekan, franciszkanin i ks. dr Ja n Gwal- bert Leszczyński, d o m in ik an in , a ks. Pawłowski po bibliotekach rzym skich, uzyskano 23-go sierpnia 1839 roku Dekret potw ierdza
jący cześć oddaw aną od sześciu blisko wieków bł. Bronisławie, za
konnicy zwierzynieckiego klasztoru Sióstr Norbertanek.
W tydzień potem św. Kongregacja zatw ierdziła pacierze ka
płańskie k u czci bł. Bronisławy dla polskich klasztorów norberta
nek i mszę św. dla diecezji krakow skiej. Cały zakon premonstrateń- ski p rzy jął bł. Bronisławę do brewiarza i m szału w rok u 1892.
Na u r o c z y s t o ś ć Im ie n ia N ajśw . M a r ii P a n n y
W dniu Twych Im ie n in , Matuch.no Najświętsza, W inszuję Tobie tej czci, która spływa
N a Ciebie z Boga i ze stworzeń wnętrza K u Tobie wznosi się... Żeś tak szczęśliwa...
W in szuję Tobie przedziw nej godności — Bogarodzicy... bez grzechu poczęcia...
W ładzy nad piekłem , które tak się złości, Że w ciąż niweczysz jego przedsięwzięcia...
I życzę T obie: — N iech stary i m łody Pozna Cię, kocha gorąco i służy
W iernie... B y wszystkie na ziem i narody Tobie k łan iały się w dziejów p o d ró ż y !...
A z n ich n ajb a rd zie j w k ażdej życia chw ili By Cię kochali do grobowej deski — Polacy i rycerzami, też byli
T w ym i — ja k k ról nasz Ja n Trzeci Sobieski...
Apostolska wyprawa na Daleki Wschód
D n ia 19 p aźd ziern ik a 1936 r. żegnani serdecznie przez pozosta
łych w spółbraci, opuszczaliśm y wieczorem drogie m u ry K rakow a, spiesząc za głosem wołającego Zbaw iciela. Było nas pię ciu m łodych m isjonarzy, którzy przed czterema m iesiącam i złożyli Bogu pierw szą ofiarę Mszy św. Z w o li Bożej i przełożonych m ieliśm y opuścić wszystko, by nieść Jezusowi n a jm ilszą ofiarę poświęcenia i apostol
skiego zapału w pracy około naw racania dusz pogańskich. Pociąg pośpieszny drogą n a Czechy, A ustrię, Jugosławię, niezapom n ian ą n i
gdy dla swych przecudnych w idoków i krajobrazów , wiezie nas do W łoch, skąd okrętem m am y udać się na D ale k i W schód, — do C hin.
N azajutrz po w yjeździe z K rakow a stanęliśm y u celu swej drogi że
laznej w Trieście, b y stąd dalszą drogę odbyw ać wodą. D n ia 21 p aź
dziernika od praw iliśm y w Trieście ostatnią Mszę św. przed podróżą, polecając się gorąco P a n u Bogu na n ieznaną drogę, załatw iliśm y sprawy paszportowe, bagażowe i w nocy 22. X . odbiliśm y od brzegu Triestu. D rogą na A frykę, In d ie , F ilip in y zdążam y do Chin.
N a okręcie „V icto ria“ zapoznajem y się zaraz z bardzo licznym i m isjonarzam i. Jedzie dw óch w ikariuszów apostolskich msgr. Paci- ficus V a n n i i msgr. R afae l C azzanelli, obydw aj z zakonu oo. fran ciszkanów. J a d ą oo. franciszkanie w liczbie 21, wszyscy księża z W ło ch i jeden franciszkanin Chińczyk. Teren ich przyszłej pracy m isyjnej to p row incje chińskie: Szensi, H u p e h , H u na n. Ja d ą sale
zjanie w liczbie 29, księża, klerycy i bracia do In d y j 10, C h in 4 i 15 do Ja p o n ii. W iększość z n ich to W łosi, reszta z W ęgier, Irla n d ii, Jugosław ii, Czechosłowacji i Polski. Z apoznajem y się z dwo
ma m isjon arzam i (ksiądz i brat zakonny) z zakonu oo. benedyk
tynów z N iem iec, zdążających na Koreę, 5 je zu ita m i — 4 z B elgii, 1 Jugosłow ianin, jad ący do In d y j. G dy do tych m isjonarzy doliczym y naszą polską grupę m isy jn ą w liczbie 5 ze Zgrom adzenia Księży M isjonarzy św. W incentego a P au lo , to przekonam y się, że okręt nasz
— 208
m óg ł słusznie szczycić się nazwą „okrętu m isyjnego", wioząc 63 m i
sjonarzy i dwóch biskupów . Nie brakło i sióstr m isjonarek. Jedzie 7 sióstr m iłosierdzia (nie szarytki), 6 z B elgii i jedna Irla n d k a do In d y j i na Cejlon, 4 benedyktynki z Niem iec na Koreę, 2 siostry m i
łosierdzia z P olski do polskiej prefektury w Szunteh w C hinach p ó ł
nocnych, 4 siostry św. A n n y z W ło ch do In d y j. Ogółem sióstr m i
sjonarek 17.
Przepiękne te liczby świadczą o zrozum ieniu idei m isyjnej na zachodzie, a równocześnie są żywym świadectwem niespożytych sił Kościoła katolickiego, w łonie którego rodzi się podobny święty za
p ał do ofiar i zaparcia siebie, byleby nawet kosztem życia zdobyć nowych wyznawców Jezusowi. Co najw ięcej podziw iałem , to odwagę niezłom nych zapaleńców m isyjnych w wieku lat około 20, którzy nie w ahali się rzucić wszystko, by na froncie Kościoła walczyć i zwy
ciężać pod sztandarem Chrystusowym. P aru spotkałem m isjonarzy, jadących powtórnie na placów ki apostolskie. W ojczyźnie nabrali nowych sił do pracy, odświeżyli ducha swego, serce nie pozwala im pozostać wśród najdroższych, po naw iają ofiarę i jad ą znów do tych rzesz pogańskich, które z braku zdrowia i wyczerpania musieli opuścić.
N iejednem u może się zdawać, że ta pokaźna liczba misjonarzy i m isjonarek to chyba porządnie zaleje świat pogański. Niestety, kiedy sobie uprzyto m nim y półtora m ilia rd a pogan, to zobaczymy, że to zaledwie kropelka na bezkresne morze pogaństwa. By choć w części zaspokoić nieustanne wołanie biednych m isjonarzy o no
wych pracowników , liczbę tę trzebaby ogrom nie pomnożyć.
N ajw iększą radością i pociechą dla nas na m orzu było to, że m ogliśm y codziennie odpraw iać Mszę św. Morze ogólnie było bar
dzo spokojne, nie było zatem najm niejszego niebezpieczeństwa znie
ważenia Najświętszej Ofiary. K aplicy nie m ieliśm y. Zwyczajny po
k oik, salonik, zam ienialiśm y na kaplicę, przyrządzając wszystko, co potrzeba do Mszy św. N a stół kładziem y płytę k am ie nn ą z relikw ia
m i św. (portatyl), obrusy, świece, m ały krzyżyk w pośrodku, insza- lik ja k książeczka do nabożeństwa, alba dla wszystkich ta' sama, zwykle po kolana dla większych. Służym y sobie w zajem nie do Mszy św. Ubóstwo zdaje się tu być naszym prawem. Nie wiem , ja k wielka rzeczywiście zachodziła różnica m iędzy naszą prowizoryczną ka
p lic ą a stajenką betlejem ską. To jedno bezsprzecznie pewne, że tu ja k i tam rów nie w ielkie ubóstwo. W czasie Mszy św. p o t dosłow
nie spływa z czoła p o d stopy ołtarza, do n óg Jezusowych. N a m o
rzu u p a ł nieznośny, w k a b in ie nie m ożna w ytrzym ać, w czasie Mszy św. pocim y się do n itk i. M yślę, że p o d o b ała się B o g u ta skrom na o fiara z naszej strony w p o łąc ze n iu z N ie p o k a la n ą O fia rą.
P odróż, ja k w spom niałem , m ieliśm y ogólnie bardzo spokojną.
Jedynie od Singapore do M a n ili było najgorzej. Spotkała nas b u rza, coś ja k ta jfu n i przez dwa d n i tak szalała, że m yśleliśm y o ostat
nich godzinach. O kręt huśtał się dosłownie ja k zapałka na rozhu
kanych falach oceanu. N a F ilip in y dojechaliśm y d zięk i Bogu szczę
śliwie, choć z 12-godzinnym op óźnieniem . C horoba m orska dała się wszystkim we znaki, nie p o m ija ją c i m isjonarzy. M oi koledzy prze
szli na tej drodze czyściec, cierpiąc bardzo dużo z pow odu niezw y
kłej huśtaw ki okrętu. M n ie choroba m orska om inęła ja k i ks. Ste
fanowicza, a tak m ieliśm y sposobność do spełnienia k ilk u aktów m i
łości bliźniego.
Po 25 dniach drogi na m orzu przypłynęliśm y cało do C h in 15 listopada. T u w S zanghaju rozjechaliśm y się. D w aj m oi koledzy ks.
Krzysteczko i ks. Jankow ski u d a li się na północ pociągiem do px-e- fektury Szunteh wraz z dw iem a Siostram i M iłosierdzia G łuchow ską i Gołębiowską, a ks. Stefanowicz, ks. W ieczorek i podpisany okrętem na po łud nie do W enchow.
Radość była nieopisana, gdyśmy wreszcie przyjechali. „N ow i m isjonarze przy b y li14 — pow tarzali sobie wszyscy. Ks. K urtyk a, prze
łożony tutejszego dystryktu p rzy jął nas z otw artym i rękom a. K sięża, katechiści, chrześcijanie nie posiadali się z radości, że pom oc nade
szła z k raju . I nasze serca były przejęte szczęściem na myśl, że Bóg przypuścił nas do uczestnictwa w szczytnej pracy apostolskiej około nawracania pogan n a w iarę katolicką. Z ja k im rozrzewnieniem skła
daliśm y n azaju trz po przyjeździe pierwszą ofiarę Mszy św. na ziem i chińskiej zroszonej k rw ią męczeńską naszych poprzedn ik ów ! Ze łzam i prosiliśm y Jezusa i M arię, by n am zawsze błogosławieństwo Boże towarzyszyło w pracy ew angelizacyjnej, a m y ze swej strony oddam y wszystko, nie lęk ając się i największych ofiar, byleby otwo
rzyć oczy na światło Boże choć cząstce m ilionow ych rzesz pogan n a
szego dystryktu m isyjnego.
R ezydencjalne nasze m iasto W enchow liczy około 300 tysięcy mieszkańców, w tym niecałe 4 tysiące katolików , reszta masa pogan.
K ościół jedyny w mieście strzela śm iało swą w ieżą k u n ieb u i zdaje się wskazywać pogaństw u na ostateczny cel człowieka na ziem i. Oby Bóg dał, by wkrótce nadeszła ta up rag nion a chw ila, kiedy ru n ą prze- liczne tu pagody, a na ich gruzach staną rozśpiewane chw ałą B ożą kościoły Jezusowe. T, ,, . . r. . „ , ,
l\ s. h ranciszek Bąba, G. M.
m isjonarz w C hina ch (W enchow ).
209 —
Kalendarz Cud. Medalika na 1938 r. niebawem się ukaże!
Praca medyczna na misji
Ja k potrzebną i korzystną jest praca medyczna na m isji, wska
zuje n ajle p ie j przed rokiem otworzona przychodnia oczna w m ie
ście N ejciu. Miasto i cały pow iat N e jciu liczy 112 tysięcy pogan.
Poganie ci od wieków k ła n ia ją się swoim bożkom . W samym m ie
ście N ejciu jeszcze przed rokiem nie było ani jednej rodziny kato
lick iej, chociaż m isjonarze ju ż od 30 lat pracow ali w po blisk im Ta- sindżłanie, osadzie leżącej 9 k im na po łud nie od N ejciu. Przez te dziesiątki lat zdołano liczbę C hińczyków ochrzczonych naokoło Nej
ciu doprow adzić tylko do 900. Miasto samo jest stacją kolejow ą głó
wnego toru H an k ów — Pekin. Na tej stacji wysiadali nieraz m isjo
narze i ochrzczeni Chińczycy, którzy m ieszkańców tego m iasta z na
szą religią zaznajam iali. O d roku 1912 p an u je w C hinach wolność religijna, która sprzyja przechodzeniu na łono Kościoła.
Lecz ani pobliska stacja m isyjna, ani stacja kolejow a, ani wol
ność religijn a nie zdołały rozniecić jednej iskierki praw dziw ej wiary w tym mieście, oddanym od wieków praktykom bałwochwalczym. Ci poganie nie chcieli się wcale zbliżyć do katolickiego m isjonarza.
Lecz od k ilk u miesięcy m ieszkają ju ż 2 katolickie rodziny w Nejciu. Co tydzień przychodzi do naszej ocznej przychodni 100 osób do zak rapian ia chorych oczu. W samej przychodni mieszka i przebywa stale ju ż 14 osób dorosłych, które po d gorliwą opieką miejscowego katechisty-infirmarza pana Żena uczą się katechizm u i przygotow ują się do przyjęcia C h rztu św. Co niedzielę przyjeżdża k ole ją z Szunteh ks. dr Szuniewicz lu b n iże j podpisany z Mszą św., na której jest obecnych do 30 osób, około 10 zaś przyjm u je K o
m u n ię św.
Tak więc od k ilk u miesięcy p a li się ju ż m ałe ognisko misyjne w N ejciu. Jego głów nym paliw em to łaska Boża i praca medy
czna w przychodni.
Chciałbym tu krótko przedstawić, ja k to w yglądają takie za
biegi medyczne w Nejciu.
Oto w sobotę dn ia 10 kw ietnia 1937 po p o łu d n iu o 14,15 przy
jeżdżam y do N e jciu : ks. dr Szuniewicz i niżej podpisany. W cho
dzim y na głów ną wyboistą ulicę m iasta i skręcamy na prawo. Prze
chodzim y przez skład baw ełnianej m aterii i jesteśmy na wąskim po
dw órku przychodni. W ita ją nas dość liczni pacjenci, wśród nich k ilk a m atek z dziećm i na ręku.
— 211
Ks. doktór um yw a ręce w m ałym p o k o ik u i zaraz ogląda cho
rym po kolei oczy, stawia diagnozę, zapisuje do księgi i p o d a je kartki. Z b a d a ł około 20 osób, a 9 z n ich przeznaczył do n atychm ia
stowej operacji w sąsiednim po ko iku. Ledwo się tam zmieścić m oże stół i stolik do narzędzi chirurgicznych. N arzędzia i bielizn ę stery
lizow aną przyw ieźliśm y z Szunteli.
G od zin a 16. N a stół kładzie się w u b ra n iu na w znak C hińczy k dorosły. P rzykryw a go katechista Żen prześcieradłem. A le p an Żen nie starczy. N ie m a żadnej Szarytki do pomocy. W ięc ks. doktor w kłada na m n ie w yjałow iony płaszcz biały, za p in a rękawy i k aże m i przez 5 m in u t m yć ręce w ciepłej wodzie i sublim acie. Zaczynam pracować p o d k om e nd ą ks. doktora. Z d aje m i się, że to sen, że je
stem n a scenie i odgryw am rolę asystenta chirurga. A le to nie sen*
to rzeczywistość. Poniew aż m a to być pom oc jednorazow a, przeto biorę całą tę sprawę żartem i z ciekawością w yczekuję, co to bę
dzie. O tu la m głowę C hińczyka płótn em , p o m azu ję całą jego twarz jodyną. P o tem zwężam p łó tn o tak, iż w idać tylko oczy, trochę nosa i czoło.
Ks. doktor żegna głowię pacjenta, bierze strzykawkę z kokainą,- żga igłę w górną pow iekę i znieczula lokalnie. N astępnie nożem wy
krawa chorą chrząstkę z pow ieki. K rew leje się obficie po twarzy na szyję. B iorę skrawki jałow ej gazy, m aczam jeden po d ru g im w ciepłej krw i. Jeszcze n igdy w życiu nie zanurzałem swoich p a l
ców w- cudzej k rw i lu d zk ie j. Ks. doktór wyrzyna kaw ałek po k a
w ałku. Czasem z przeciętej m ałe j tętnicy wytryska cie n iu tk i stru
m ie ń k rw i i farb u je kropk o w an ą lin ią b ia ły m ó j rękaw. Upłynęło^
p ó ł godziny. Chrząstka wycięta. Teraz ks. do któr zakrzyw ioną ig łą i jed w ab ną n itk ą zaszywa rozciętą powiekę. Biorę nożyczki i u cin am końce n ic i n ad w ęzełkiem . O d czasu do czasu wybieram gazą sączącą się krew. Po godzinie pierwsza operacja skończona. Z aczynają m n ie nogi boleć od ustawicznego stania.
I tak tych operacyj było 9.
J a ju ż o 22 godzinie poszedłem na spoczynek. O d razu zasną
łem . Ale tra p iły m nie straszne sny. Bardzo m ię to wszystko um ęczyło.
N atom iast ks. do któr operow ał do 3-ciej w nocy.
N a zaju trz rano o 6-tej w siadł na rower i m im o w ichury (tzw . kłafo n ) p o je chał do T asindżłan (9 k im ) , aby tam dla 50 chłopców , 30 dziewcząt szkolnych i p arafian tej osady i okolicy odpraw ić Mszę św. Ja zaś wysłuchałem k ilk a osób spowiedzi św. i odpraw iłem Mszę św. w N ejciu. Po Mszy św. puścił się ks. doktór na rowerze z Tasin
dżłan do Szunteh drogą p o ln ą, wynoszącą 25 k im . O godz. 11-tej b y ł
„w d o m u“ .
— 212
T ak pracuje w C hinach ks. dr Szuniewicz. A le ta praca w chw ili obecnej ponad jego siły. Jeżeli w N ejciu było tej soboty pracy dla 3 lu d z i po uszy, to dla 9 pow iatów prefektury Szunteh po
trzeba dzisiaj n a jm n ie j 10 lekarzy i 20 pom ocników in firm arzy lub S ióstr M iłosierdzia, czyli razem 30 osób personelu medycznego.
W ychować i wyszkolić ta k i zastęp medyczno-misyjny stanowi d la nas ogromne zadanie, którem u w obecnych w arunkach ubogich tru d n o sprostać.
Gdyby je d n ak grono naszych drogich P rzyjaciół w Polsce po
w ażn ie się powiększyło, m ożnaby tę kwestię wnet postawić na na
czelnym miejscu w program ie działalności polskiej m is ji w Chinach i liczbę rocznych chrztów znacznie powiększyć.
Oby dobry Bóg pobudzał w Polsce naszych gorliwych współ
pracow ników , aby w bieżącym roku pozyskali ja k najw ięcej ludzi n a m życzliwie oddanych i w ten sposób przyczynili się do pięknego rozw oju chrześcijaństwa w C hinach.
Ks. Jęczm ionka, m isjonarz.
Misja do pogan w Wenchow
Czytając ktoś powyższy tytuł, pow ie: cóż to m a znaczyć, prze
cie ż m isjonarze m ieszkają w C hinach, by pogan nawracać, po to tam poszli, to zupełnie jasne. Istotnie w ielu w E uropie zdaje się, że m i
sjonarze oblężeni przez pogan, cisnących się do chrztu, m isjonarz nie nastarczy wody chrzcielnej, tak wszystko spragnione łaski Bożej.
Niestety, trzebaby sprawy zobaczyć na m iejscu, by je należycie zro
zum ieć. Masowy chrzest Polski za Mieszka, Litw y za Jagiełły to w y p ad k i rzadkie w historii, w iekopom ne, niecodzienne. Dziś trzeba p o d b ija ć jednostki, by zdobyć naród.
W C hinach ju ż m ało takich, którzyby o religii katolickiej nie słyszeli. Są i tacy, którzy m a ją do n iej dużo uprzedzenia, albo są
^zaciętymi po ganam i; ci wszyscy nie przy jd ą na kazanie m isjonarza, a iść do icli chaty, to m ożna spotkać się z... m io tłą. Zatem i o kon
ta k t z czystymi poganam i nie łatwo. Z gorliwością świeżo nawróco
nych chrześcijan bywa czasem ja k ze słom ianym ogniem. To słabe roślinki, delikatne, pojęcia nowe, tak szczytne nie zawsze m ogą się utrzym ać w głowach nasiąkłych bo żkam i, zabobonam i. To też czy nie najw iększej troski potrzeba ze strony m isjonarza, by tych do
brych lu d z i oświecać, w iadom ości ich utrw alać pogłębiać? Nawra
canie pogan dokonuje się w najw iększej mierze przez ich braci chrze
213
ścijan. D obra now ina nie zostaje pod korcem, ale idzie na świecz
n ik , z ust do ust, z serc do serc i zdobywa dusze. D u żą pom ocą są zw iązki m ałżeńskie. Jeżeli icli się dobrze p iln u je , zdobywa się now e rodziny dla Kościoła. Czy nie najw iększy procent przynoszą n a m jed nak różne choroby i sam szatan? Dusza pogan jest na wskroś re
lig ijna . Nie zna praw dziw ej religii, zatem m a swoje bałw any, zabo
bony. W w ypadku choroby, nieszczęścia, woła swych bonzów z m o
dlitw am i, zaklęciam i, składa bo żko m ofiary, wykosztuje się. Je że li nie m a skutku, prosi o pom oc K ościół k atolick i. Idzie tam katechi- sta, m o d li się, głosi kazania, kruszy i w ym iata bożki. Choroba ustaje, spokój wraca do dom u, rodzina nawraca się do w iary katolickiej- Często by w ają to dziwne choroby, z w szelkim i oznakam i op ętan ia szatańskiego, jedynie m od litw a i woda święcona odnoszą skutek, d u sze pozyskane.
A je d n ak nie m ożem y poprzestać na owieczkach, które ju ż s%
w zagrodzie pasterskiej; m usim y nowe zdobywać, wyrywać z p a szczy w ilka. Z a wszelką cenę zatem szukam y zetknięcia się bezpo
średniego z poganam i. Z a w schodnią bra m ą w W enchow m am y k a plicę, od ulicy mieszka katechista, mieści się tam jed nak i jed en duży p o k ó j gościnny, salonik-biblioteczka, ja k kto nazwie. Postano
w iłem to położenie wyzyskać i ściągnąć tam pogan na pogadankę.
D n ia 21 m a ja w ybrałem się tam wieczorem w towarzystwie ks. S itk i.
Sąsiadów, pogan, zaw iad om ił katechista, że wieczorem przyjdzie t u ksiądz europejski z w ykładem o religii. W ieczorem siódm a godzina, zapalam y światło w p o k o ju , drzw i od ulicy otw ieram y na oścież, p o ścianach zawieszamy duże kolorowe obrazy katechizm owe, czekamy.
Nie m a nikogo, pustka. M ocno obaw iam się, że n ik t nie przyjdzie.
Katechista donosi m i nadto, że w sąsiedniej, w spaniałej pagodzie w ielka uroczystość; istotnie słychać bębny, gongi, hałas p ie k ie ln y . Przy tym tam dobre jedzenie... Jeden z chrześcijan opow iada m i, że pagoda w trudnościach finansow ych, by „budżet“ zrów now ażyć, u rządzają rodzaj balu, bufet m a pokryć niedobór.
Myślę sobie, że darem nie fatygowaliśm y się d z is ia j; ok a zu je się jed nak , że nie należy robić “ kon k uren cji,, pagodzie. W szystko stracone, trzeba wybrać dzień in n y — „straciliśm y tw arz". W m o im sm utku rzucam przypadkow o w zrok na obraz św. W incentego, w i
szący na ścianie. O tucha w stępuje w m oje serce. Ja k to, więc u ro czystości diabelskie m a ją unicestw ić m o ją B o żą m isję? N ie jestem sam, m o ja sprawa, to sprawa Boża. Św. W incenty, uproś u Boga pom oc w pr-acy ew angelizacji pogan.
Niew iele czasu u p ły n ęło , a zjaw iło się k ilk u chrześcijan, p a rę dzieci pogańskich, wreszcie sypią się i dorośli m ężczyźni, p o je dyn czo, to znów całym i grupam i. O k azu je się, że sala za ciasna. R o zp o
214 -
czynam pogawędki w pojedynkę, ale widzę, że lu d u moe, więc za
czynam kazanie do mas całą piersią...
Tłum aczę im wszystkie po bu dk i, które nas skłaniają do czci Boga. M ów ię o konieczności tej czci, o duszy nieśm iertelnej, o wie
czności itd. Ilu stru ję obrazam i katechizm ow ym i, bo te najw ięcej p rzy k u w a ją oczy wszystkich. Zachrypłem , przem ów ił więc katechi- sta, słuchają go chętnie. Czas jed nak leci, ju ż mocno po dziew ią
te j; niektórzy zmęczeni wysuwają się niepostrzeżenie.
O ficjalnie kończym y m isję, następuje cały szereg pogadanek religijnych, konferencyj duchow nych, zwierzeń partykularnych. W i
dzę starszego ojca z dwoma chłopaczkam i, w dajem y się w rozmowę.
Jest poganinem , sąsiaduje z k a p lic ą; jedyną przeszkodę w nawró
ceniu się stanowi niedziela. Co siódm y dzień świętować, to za dużo.
T en sam zarzut stawiali i in n i, tłum aczyłem im , że to wola Boża, że to konieczność dla zdrowia, życia i godności człowieka... U zna
w a li słuszność, ale czy zdobędą się? In n i porów nyw ali naszą reli- gię z protestantami. Istotnie jed ną i drugą głoszą obcokrajowcy, lud prosty zasadniczej różnicy p o jąć nie może. Jednej i drugiej towa
rzyszą uczynki miłosierne, mnóstwo zasad tych samych. Jeden wy
sunął trudności pochodzenia osób boskich od siebie, ale w sposób ta k w ulgarny, że sami poganie śmiać się z niego zaczęli; k ilk a słów uspokoiło jego wątpliw ości zupełnie. Z n a la zł się tylko jeden śmia
łek, który zaczął bronić swoich bożków. „Zarzucacie nam . że czci
m y bożków z gliny ulepionych, a i wy czcicie waszego Boga na
malowanego na papierze, m y czcimy glinę, wy czcicie pap ier". Zno
w u chór śm iechu samych pogan był odpow iedzią na jego słowa. W y
jaśn iłem m u, że Bóg nasz jest duchem , obrazy to tylko sposób Jego uprzyto m n ie nia sobie. In n i poganie, kiedy m ów iłem , że nie wolno czcić bożków, że to grzechem wobec Stwórcy wszechrzeczy, jedni śm ia li się ze swych bałw anów bezsilnych, in n i „p o b o żn i", głęboko wierzący w swe zabobony, cichaczem wynosili się, nie chcąc ranić swych uszu słuchaniem tak św iętokradzkich słów.
G odzina późna, w idziałem , że w ielu chętnie by słuchało takich n a u k , zatem zaproponow ałem im , że przyjdę tu częściej, by i oni do pisali, na co zgodzili się bardzo chętnie. W id zę dziewczynkę może 10-letnią, ale uprzejm ie się do nas odnoszącą. Pytam , czy czci Pana n ie b a? „Ja czczę b o żk i", pada odpow iedź. Zdziw iony, nie rozum ia
łem , bo tak m ile odnoszą się do nas tylko katolickie dzieci. W tej c h w ili tłum aczą m i in n i, że ona chodzi tu do szkoły katolickiej i zna dobrze katechizm . Ta sama dziewczynka przypatruje się obrazom katechizm ow ym , pytam więc o ich znaczenie, wie wszystko. Pytam :
„a gdzie lepiej w piekle czy n ie b ie "? „W n ieb ie ", odpow iada. „A czy poganie dostaną się do n ie b a ? " „N ie", b rzm i odpow iedź i pewien
sm utek m a lu je się na je j twarzy. Zachęcam ją . by koniecznie m y ślała o re lig ii k atolick ie j, bo żków nie czciła i naw róciła rodziców'.
To je d n ak sprawa dość trudna. Dziewczyna m usi słuchać rodziców, a potem m ęża, często z gw ałtem swego sum ienia i stratą duszv.
Syn katechisty prezentuje m i swego kolegę, 17-letniego m ło dzieńca. A ch, p am iętam go, przed dwom a laty uczęszczał do naszej szkoły, uczyłem go katechizm u. Teraz do w iadu ję się, że chodzi wiernie do kościoła, jest gorliw ym k ato lik ie m wbrew w oli rod zi
ców, których nie m oże oderwać od czci bożków . Sam jeden w ro
dzinie nie czci bałw anów ! P o dziw iałem odwagę, a w sercu Bogu dziękow ałem za tę łaskę m u udzielon ą i prosiłem n ada l o opiekę dla niego.
Z radością wracałem do do m u na spoczynek. Przed oczam i stała i stoi m i szkoła katolicka ze setkami dzieci pogańskich. Uczyć tę m łodzież, podnosić m oralnie i intelektualnie, wyrywać dusze b a ł
wanom, ach, co za szczytne pow ołanie! K to n am w tym dopom oże?
M arzeniem m o im dusze m łod zieży; nie pozw olić, by ich kolana i czoła schylały się przed szatanem, ale by pierwszy rozum ny po
kłon w życiu oddaw ały Stwórcy swojemu. Szkoły, ale to ciężar, to duża troska i praca m isjonarza, ale to fu nd am en t solidny K ościoła — co za śliczne owoce!
Ks. Paw eł K urtyk a, M isjonarz.
D o Św. M ich a ła Archanioła
W odzu hufców anielskich w ielki, prom ienisty — N ajp ięk n iejszy i najpotężniejszy M ichale, Pokonałeś sztana, który w buntu szale Piencszy się n apiętno w ał m ianem anarchisty...
Ja k ie ś w niebie rozpraw ił się z tym, co zuchwale G o d ził na w ładzę Boga, tak T w ój miecz ognisty N iech zm ia żd ży jego sferę, — te piekielne glisty N a ziem i, — i strąci ją w zatracenia fale...
Byśmy m ogli z Twym hasłem: — K tó ż ja k B ó g ! — w łask zbroję Obleczeni — zwycięsko zakończyć tu boje
P od Twym dow ództw em , drogi Obrońco Kościoła...
A gdy Sticórca nas przed S w ój try bu n ał zawoła,
Spraw, żeby u r a z z Twym tryum fem , nasz b rzm iał też przez całe W ie k i na ja k najw iększą A ajwyższego chwałę...
215
3 3 3 2 2 3: JSSSX ZSC SSZ^S& 3.
Dzielny bojownik
Pewien bogaty szlachcic przeżył b y ł lat wiele, jak o paź na dwo
rze cesarskim. N a koniec przychodzi do poznania, że wszelka roz
kosz światowa ziemską jest i p rzem ijającą. W yrzeka się tedy próż
ności, żegna się ze światem i udaje się na samotność. T am przepę
dził był ju ż czas bardzo długi. Naraz dostaje wizytę. Bogaty rycerz, przyjaciel lat jego m łodości, który z n im pospołu na dworze cesar
skim przebywał, przychodzi do niego i usiłu je go nam ów ić, by opu
ścił samotną ustroń swą, na świat pow rócił i używ ał rozlicznych ży
cia tego uciech. Pustelnik ato li odzywa się:
— K ochany przyjacielu! ty jesteś rycerzem i w ojownikiem . Pozw ól, bym miasto wszelkiej odpow iedzi opow iedział ci pewną bitwę.
— Posłuchaj w ięc! — Piękność, — m łodość, — zdrowie, — siła, — bogactwo, — sława, — rozkosz życia, — z w ybranym a nie
przejrzanymi) m nóstwem (zastępem) najrozm aitszych uciecli pano
wały nad pewnym krajem .
Przeciw tem u potężnem u, silnem u zastępowi w ystępują trzy nędzne szkielety: starość, choroba i śmierć, — n a p a d a ją go, zwy
ciężają i niszczą zupełnie. Z całej m nogiej ludności nic nie pozo
stało, ja k tylko grzech, żal i kara, które m iędzy tym w ielkim woj
skiem były ukryte. — To jest owo podobieństwo, które ci chcia
łem opowiedzieć.
N auka w n im zawarta jest zrozum iała i właśnie dlatego obra
łem sobie teraźniejszy swój sposób życia. Starość, choroba i śmierć- są nieun ik n ion e. N ieprzyjaciołom tym ujść nie mogę. C i pochwycą m ię prędzej luli późn iej. D la tego całe usiłowanie m oje zmierza da tego, aby u n ik n ąć p rzy n ajm n ie j grzechu, żalu i kary.
— Id ź , przyjacielu m ó j, i uczyń toż samo.
M ó j chrześcijaninie. W o jn a na tej ziem i jest ustawiczna. Po jed ne j stronie rozpościerają się: piękność, młodość, zdrowie, siła, bogactwo, sława, chęć życia i uciechy wszelkiego rodzaju, i od dają