M IG (1151). J r W arszaw a, dnia 17 kw ietnia 190-1 r. Tom X X III.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A * . Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , kw artalnie rub. 2 .
r.
p r z c s y l k ? p O M to n -ij:
rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 , 1 we wszystk ic h księgarniach w k raju i zagranicą.R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
M ETODA OBSERW A CY I CZĄ STEK ULTRA M IKROSKOPOW YCH I K IL K A
J E J ZASTOSOW AŃ.
Do niedaw na przypuszczano, że najm niej
szy przedmiot, jak i można widzieć, używ a
jąc najdoskonalszych zastosowań, m ikrosko
pu, a więc objektywów najlepszych i imer- sy j, nie może być m niejszy od
l /3długości fali św iatła użytego. Przypuszczenie to opie
ra się na następującem rozum owaniu: W eź
m y za przedm iot rozpatryw any pod m ikro
skopem siatkę dyfrakcyjną. P y tam y o wa
ru n k i w jakiej można będzie odróżnić odle
głości kresek *).
Aby można było rozróżnić w m ikroskopie odległość między dwiema kreskam i siatki, do tego potrzeba ażeby do mikroskopu, obok promieni, któ re przejdą przez siatkę wprost, bez zm iany kierunku, dostały się także i pro
mienie ugięte. G dyby odległość pomiędzy kreskam i siatki była tak m ała, że k ąt utw o
rzony przez pierwszą wiązkę prom ieni ugię
tych i przez promienie przechodzące bez zm iany kierunku nie pozwalałby n a to, żeby promienie ugięte dostały się do m ikroskopu,
') S ia tk a d y fra k c y jn a je s t najp ro ściej zb u d o w anym przedm iotem obserw acyi. W sze lk ie inne przed m io ty u g in a ją św iatło w sposób m niej p r a w idłow y, a przez to tru d n ie jsz y do obliczeń.
w tedy zobaczylibyśmy tylko tło oświetlone bez obrazu siatki. Prom ienie dostałyby się do m ikroskopu tak, jak g d y b y siatki nie by
ło. Aby można było widzieć w m ikroskopie obraz, na to trzeba, aby przynajm niej jedna boczna wiązka prom ieni ugiętych dostała się do mikroskopu. Niech kąt odchylenia pierw
szej bocznej wiązki promieni ugiętych bę-
W
Fig. 1.
f
dzie a (fig. 1) w tedy sin a = A nazyw a się rozw artością optyczną mikroskopu.
Z drugiej znów strony k ą t ot, jak i tworzą promienie ugięte siatki wobec odstępu m ię
dzy kreskam i a dla św iatła o długości fali X w yraża się
sin a = — , X n
i k 1
skąd A — — ; a — —j- ; dla k ą ta 90" A = 1; a — X;
czyli w razie takiego patrzenia przez m ikro
skop, że promienie oświetlające padają w kie
242
W S Z E C H Ś W IA TJSTo 16 run k u osi m ikroskopu najm niejsza widziana
wielkość może się rów nać długości fali uży
tego światła. Granicę tę m ożna zm niejszyć przez użycie oświetlenia skośnego, w tedy do m ikroskopu wchodzi (fig.
2) tylko jed n a
/
F ig . 2.
wiązka prom ieni ugiętych, czyli sin a. =
2A X
a ~
2), ’ dla X = 1
X
t.j. m inim um widzialne je s t w tedy rów ne po
łowie długości fali.
Jeszcze nieco dalej można się posunąć u ży
w ając im ersyi (fig. 3). Jeżeli przedm iot
znajduje się w cieczy o w spółczynniku n, w tedy
sina!
—r— = n , sin a
kątow i a w cieczy odpowiada rozw artość optyczna
sin a' = n sin a
w powietrzu, w razie im ersyi jednorodnej o n — 1,5, otrzym am y
a =
2. 1,5 ’
co się rów na 0,00018 mm, jeżeli dla X zało
żym y 0,00055 mm\ je s t to już ostateczny k res powiększenia.
W w arunkach przedstaw ionych obraz w i
dziany w m ikroskopie je st podobizną przed
m iotu. Można sobie jednak zadać p ytanie odm ienne. Można zapytać ja k wielkim m usi by ć przedm iot, którego obecność m ogłaby być zapomocą m ikroskopu dostrzeżona, cho
ciażby obraz widziany w m ikroskopie nie by ł podobny do przedm iotu.
W odpowiedzi na to przypuśćm y, że drob
ne bardzo cząsteczki zachow ują się tak, ja k g d y b y samoistnie świeciły. Jeżeli św ia
tło to jest dostatecznie mocne, aby je można było zobaczyć i jeżeli odległość cząsteczek je s t dostatecznie wielka, aby światło każdej z nich można było dostrzedz odrębnie, w tedy istnieć będą w szystkie w arunki pozwalające stw ierdzić obecność cząsteczki, pomimo, że obraz w idziany w m ikroskopie nie będzie jej obrazem. Sposób, w jak i m ożna otrzym ać św iatło pochodzące jak g d y b y od cząsteczki, ilustruje najlepiej zachowanie się okruchó/w p y łu w pow ietrzu. Jeżeli wpuścimy pęk św iatła słonecznego do pokoju i patrzeć bę
dziem y prostopadle do biegu promieni, w te
dy cząsteczki pyłu będą błyszczeć jakgdyby sam oistnie świecące punkty: jest to skutek ugięcia się fali św iatła padającej na czą
steczkę.
Opierając się na powyższych założeniach, Siedentopf i Zsigm ondy ’) zbudowali p rz y rząd pozw alający stw ierdzać obecność t a kich cząsteczek, któ rych rozm iary wynoszą
6
X 10
- 6mm linearnie, lub których obję
tość wynosi 2,16 X 1 0 -1G mm'6.
B u d o w a p r z y r z ą d u . P odana pow y
żej zasada przyrządu może być urzeczyw ist
niona praktycznie, jeżeli zapomocą konden
satora oświetlim y silnie cząsteczki (fig. 4), um ieściwszy zaś pod kątem prostym do kon
densatora m ikroskop, chwycim y weń pro mienie ugięte. N a tej zasadzie zbudowany został przyrząd, którego całość urządzenia je s t następująca (fig. 5):
D ługi pryzm at m etalow y (P) służy za szy-
') U e b e r S ich tb a rm ac h u n g u n d G rossenbestim - m u n g u ltra im k ro sk o p isc k er T eilclien m it beson- d e r e r A n w en d u u g auf G oldru b in g laser. A nnalen d e r P liy sik . Tom 10, 1 9 0 3 , s tr . 11.
•N# 16 W SZ EC H ŚW IA T 243
nę, na której można swobodnie przesuwać
części składowe przyrządu. Są one następu
jące: Św iatło słoneczne odbite od zwiercia
dła pada na soczewkę złożoną St o odległo
ści ogniskowej
1 0 0mm (tworzy ją system soczewek przedm iotowych lunety). Stąd
oświetlając te miejsca przedm iotu badanego, w których zapomocą m ikroskopu (M ) szuka się obecności cząsteczek uginających światło w kierunku mikroskopu: Prom ienie wycho
dzące z kondensatora przechodzą nawskroś przez przedm iot oświetlany. Mikroskop na
stawia się jednak na to miejsce, gdzie tw o
rzy się obraz szpary. J e st to miejsce n ajb ar
dziej przewężone w przebiegu promieni, je go kształt uw yd atnia figura
6. Miejsce po- kropkowane oznacza tu przestrzeń oświetlo
ną. F ig u ra ta daje jednocześnie pojęcie o cha
rakterze widzianego pola w mikroskopie.
Przestrzeń kropkow ana jest to przestrzeń p okryta krążkam i św iatła ugiętego. K ażdy krążek odpowiada jednej cząstce. W ielkość krążka zależy od własności powiększających m ikroskopu i od barw y użytego św iatła. Im większa jest rozw artość optyczna m ikroskopu mniejsza długość fali, tem mniejszy i im
F ig . 5.
promienie padają na szparę, k tó rą można ; regulować bardzo dokładnie (p). Odległość szpary od soczewki S1 jest tak unorm ow ana, że otwór szpary leży w ognisku głównem j soczewki. Obraz słońca utw orzony na szpar
ce może być dowolnie osłabiony przez regu- lacyę jej szerokości. W dalszym przebiegu promienie przechodzą przez diafragm ę (£>), która zatrzym uje promienie pow stałe przez odbicie na ścianach szpary, następnie m ijają ! podkow iastą zasłonę (Z) pozwalającą w ra-
jzie potrzeby zasłonić połowę stożka św iatła
Ji padają na soczewkę S i o 80 mm odległości ogniskowej. Obraz (O) utw orzony przez so
czewkę S.2 służy za p u n k t świecący dla kon
densatora K . Prom ienie po przejściu przez kondensator utw orzony z soczewek przed
m iotowych m ikroskopu tw orzą zmniejszony 4 razy rzeczywisty obraz p u n k tu świecącego,
jest krążek św iatła, ugiętego przez czą
steczkę.
Z zasady budowy przyrządu wynika, że można go używać tylko w pew nych określo-
F ig . 6.
nych w arunkach. W arunkiem głównym jest, żeby cząsteczki uginające światło były tak od siebie odległe, aby każda daw ała oddziel
ny krążek. W arunkow i tem u czynią zadość
przedewszystkiem roztwory. B adany roz-
244 W S Z E C H ŚW IA T
tw ór umieszcza się w naczyniu przymocowa- t n em do m ikroskopu o ścianach równoległo- ściennych, nadzwyczaj starannnie oczysz
czonych. Jeżeli roztw ór jest należycie czy
sty (co stanow i również w arunek niezbędny), to obserwowanie cząsteczek ciała rozpusz
czonego nie przedstaw ia ju ż wtedy wielkich trudności.
Jeżeli chodzi o badanie cząsteczek zn a jd u jących się w łonie ciała stałego przezro
czystego, ja k cząsteczek złota zatopionych w szkle, w tedy należy w ycinać równoległo- ściany i starannie szlifować tę powierzchnię, przez którą wchodzą prom ienie z kondensa
tora.
Najm niejsze rozm iary cząsteczki, jak ą m ożna stw ierdzić zapomocą opisanego m i
kroskopu, możemy obliczyć z łatw ością z n a
stępującego rozw ażania.
Niech g oznacza to m inim um natężenia św iatła, jakie jest niezbędne do tego, aby oko wogóle mogło dostrzedz wrażenie św ietl
ne; niech ds będzie powierzchnią cząsteczki uginającej światło; Jc niech będzie jasność św iatła ugiętego (wyrażona w ilościach świec H efnera na mm? powierzchni); niech ozna
cza rozw artość kondensatora; a,2 rozw artość stożka św iatła ugiętego, zaś n w spółczynnik załam ania szkła. W tedy otrzym am y:
k . ds . n a ^ a ^
9 = r a n * ’
przyjm ując za lc natężenie rów ne natężeniu . . . ł ł , ■ /świec H efnera\
św iatła słonecznego, t. j.
1 0' I
2- I, zastosujm y kondensator o rozw artości 0,5 i przyjm ijm y jako granicę wrażliwości oka 10
~ 8świec na odległość 1 m. B adając zapo
mocą im ersyi jednorodnej a2 — 1,3 czą
steczki złota w szkle o n — 1,5, otrzym am y:
ds = 36 . 10
—12m m 2, jak o najm niejszą po
wierzchnię, któ rą m ożna dostrzedz okiem.
Zasada, na jakiej o parta je s t budow a p rzy
rządu, nie pozwala na określanie wielkości widzianego przedm iotu w sposób podobny do tego, jak i się p rak ty k u je dla m ierzenia powiększeń w m ikroskopie zw ykłym . A by ocenić przybliżoną wielkość cząsteczek, trze
ba uciec się do sposobów pośrednich, k tó ry ch je s t kilka.
Sposób najprostszy daje obliczenie bezpo
średnie wielkości cząsteczki. Jeżeli m am y np. cząsteczki złota w szkle, w tedy należy obliczyć ilość złota zaw artego w pewnej ob
jętości i zliczyć ilość cząsteczek. Pierw szy z pom iarów w ykonać łatw o. Zliczenie ilości cząsteczek w
1m m
3w ykonać należy przy pomocy m ikroskopu. U łatw ione ono jest : przez to, że obraz szpary utw orzony przez kondensator jest dostatecznie ostry, aby od
graniczyć pew ną objętość. W ten sposób otrzym ane pewne wyniki, po uw zględnieniu w szystkich źródeł błędu, dają dokładność w granicach 60% błędu.
Pew ną kontrolę wyników obliczenia otrzy
m uje się przez porów nanie jasności punktów świecących w mikroskopie. Przyjm ując, że jasność ta jestp ro p o rcy o n aln a do powierzch
ni, m ożna w ten sposób ocenić wielkości względne rozpatryw anych cząsteczek.
N i e k t ó r e w y n i k i b a d a ń w y k o n a n y c h z a p o m o c ą n o w e g o m i k r o s k o p u . Opisany przyrząd do badania czą
stek ultram ikroskopow ych daje się zawsze zastosować tam , gdzie cząsteczki znajdują się n a odległościach rów nych przynajm niej 2 0 0 —300 W arunkow i tem a czynią z a dość przedewszystkiem roztwory. Roztwo- i ram i też barw ników zajął się E .R aehlm ann *),
| podając szereg ciekawych spostrzeżeń.
R ozpuszczanie się barw ników odbywa się I w w ieloraki sposób. Tworzą one skalę przejść, na której jed ny m końcu znajdują się barw niki, których cząsteczki są zawieszone w roz
puszczającej cieczy, na drugim zaś końcu skali znajdują się barw niki, których cząstecz
ki rozpuszczają się całkowicie, tak, że są one najzupełniej niedostrzegalne. Są to barw niki „optycznie puste".
R ozpatryw ane przy pomocy nowego mi
kroskopu barw niki, który ch cząsteczki są zawieszone w rozpuszczalniku, okazują sze
reg objawów now ych bardzo ch araktery
stycznych. Cząsteczki barw nika świecą.
Te cząsteczki świecące w ykonyw ają stale ru ch y drgające, a jakość ty ch ruchów za
leży zarów no od wielkości cząsteczki, ja k
') E . R aeh lm an n . U ltram ik ro sk o p isch e U n te r- su ch u n g en tib e r F a rb sto ffe u n d F a r bsto f fm ischun - gen u n d d ere ń physikalisch-physiologisclie B e- d e u tu n g .
W SZ EC H ŚW IA T 2 4 5
i od jakości substancyi. Zm iana koncentra
cyi wpływa również na c h a ra k te r ruchów.
W skutek świecenia cząstek barw ą własną, otrzym uje się m etodę pozw alającą określić bardzo dokładnie czystość barw nika. Oka
zało się też, że wiele barw ników uważanych dotychczas za chemicznie czyste, są miesza
niną barw ników różnorodnych.
Szczególniej ciekawe są spostrzeżenia nad barw ą wypadkową, pow stałą przez zmiesza
nie dwu lub więcej roztw orów barw nych.
I tak barwa zielona, m ieszanina wielu barw ników, pow staje w takich w arunkach, w k tó rych, w edług obecnych poglądów fizyolo- gicznych, powinnoby powstać zabarwienie białe lub szare. A by w ytłum aczyć tę ano
malię przypuszczano, że barw nik niebieski i barw nik żółty zaw ierają jeszcze barw nik zielony. Po zmieszaniu, barw y niebieska i żółta się znoszą, a pozostaje tylko zabar
wienie zielone. B adania w ykonane przy po
mocy nowego m ikroskopu przypuszczeniu tem u przeczą najzupełniej. W ykazują one, że m ieszanina składa się tylko z cząsteczek świecących niebiesko i żółto, barw a wypad
kowa mieszanin pow staje więc jako w ynik fizyologicznego mieszania barw pojedyn
czych szybko poruszających się cząsteczek.
Ten rezultat m ieszania jest jednak odmien
ny od fizyologicznie znanych rezultatów.
In n e barw niki zachow ują się odmiennie.
Zmieszanie ich zmienia zabarwienie oddziel
nych cząsteczek. T ak np. cząsteczki barw nika błękitu pruskiego w ykazują barwę czy
stą niebieską, w razie zaś silnie osłabionych | roztworów barwę niebiesko-fiołkową lub czerwonawo-fiołkową. Cząsteczki barw nika |
„żółć naftolow a“ w yglądają miedziano-żółto.
iPo zmieszaniu obudwu barw ników następu
je zm iana zabarwienia cząsteczek. Czerwo- nawo-fiołkowa barw a cząsteczek błękitu pru-
jskiego staje się czerwono-żółtą, a cząsteczki żółci naftolowej są obecnie intensyw nie zie
lone. R uchy cząsteczek pozostają bez zm ia
ny, stosunki ilościowe pozostają też widocz
nie bez zmiany, zm ieniła się tylko barwa.
M ieszanina składa się obecnie z cząsteczek żółtoczerwonych i zielonych, oddalonych tak nieznacznie jed n a od drugiej, że barw a kilku cząsteczek musi padać na jeden czopek siat
kówki. W oku pow staje więc zmieszanie nieskończenie m ałych składników barw.
M IG
W iększość naw et takich barwników, k tó re chemicznie uważane są za jednorodne, ba
dana opisanym mikroskopem okazuje się j a ko złożona m ieszanina wielu odmiennie za
barwionych cząsteczek. Jeżeli zmieszamy dwie ciecze, z których każda posiada jeden taki złożony barw nik w roztworze, to po zmieszaniu okaże się, że niektóre z cząste
czek barw nych wchodzących w skład roz
tw oru pierwotnego giną, natom iast pojaw ia
ją się inne o zabarwieniu nowem. Zachodzą tu taj zmiany, których charakter nie jest zro
zumiały.
R aehlm ann przypom ina, że nowe pow sta
łe cząsteczki o odmiennern zabarwieniu po
w stają w ten sposób, że cząsteczki jednego z barwników pokryw ają się jakgdyby osłoną z cząsteczek innego barw nika. Pow stałe stąd zabarwienie nowo utworzonej cząstecz
ki złożonej tw orzy się w ten sposób, że b ar
wa cząsteczki stanowiącej jądro prześwieca przez otoczkę, a w skutek tego ulega prze
mianie.
Badania zapomocą nowego m ikroskopu odkrywają, ja k widać z przytoczonych przy
kładów całkiem nowe tereny. Dozwolą one wniknąć w stru k tu rę całego szeregu ciał i zbadać mechanizm znacznej ilości objawów między cząsteczkowych. Nowy mikroskop odda przypuszczalnie również usługi w hi- stologii, gdyż pozwoli w niknąć bliżej w isto
tę zabarwiania tkanek, a tem samem w yja
śnić procesy chemiczne zachodzące pomiędzy substancyą tkanki a barwnikiem.
W . H .
O Z A B A R W IA N IU S IĘ S O L I PO D W P Ł Y W E M P R O M IE N I K A T O D A L N Y C H ,
B E C Q U E R E L A I R Ó N T G EN A .
W r. 1894, gdy poznano, że pod wpływem prom ieni katodalnych następuje fosforescen- cya wielu ciał, Goldstein badał, czy nie za
chodzą równocześnie w nich jakie trw ałe zmiany. Znalazł on wtedy, że np. biały chlorek litu pod wpływem działania prom ie
ni katodalnych nabiera heliotropowej, a po
tem ciemnofioletowej barw y i w m iarę tego
zanika światło niebieskie, właściwe jego fos-
forescencyi. Podobne zabarwienie trw ałe,
246
W S Z E C H Ś W IA T16 różne od barw fosforescencyjnych, zauw ażo
ne zostało dla chlorków, brom ków i jodków potasu, sodu i litu, lecz w pływ św iatła na zabarw ienie zm niejszał się w m iarę rosnącej tem p e ra tu ry substancyj poddanych doświad
czeniu. Giesel otrzym ał takie samo zab ar
wienie soli haloidowych w ten sposób, że ogrzewał aż do czerwoności w zatopionych rurk ach szklanych Kryształy bezwodne, umieszczone w parze sodu lub potasu. Sole przebarw iały się, zachow ując przezroczy
stość, nie zm ieniały barw w pow ietrzu, lecz traciły je w tem peraturze wyższej. Griesel sądził, że działa tu tak a sam a przyczyna fizyczna, ja k i w doświadczeniach z prom ie
niam i katodalnem i.
W r. 1901 G oldstein podjął n a nowo te do świadczenia, rozszerzając je do całego szere
gu ciał, które, ze względu na pow stałe b a r
wy podzielił na 2 klasy. Do pierwszej n a leżą ciała, zabarw iające się pod wpływem krótkotrw ałego działania prom ieni k ato d al
nych w zwykłej tem peraturze, a barw a ich staje się na świetle dziennem napow rót bia
łą, ja k poprzednio. B arw y drugiej klasy po w stają tylko pod wpływem następującego po działaniu prom ieni katodalnych silnego ogrzania, a nieraz i stopienia ciała; w rażli
wość barw n a św iatło dzienne je s t bardzo nieznaczna, lecz przez silniejsze ogrzew anie barw y pow stałe m ogą i tu być usunięte.
G oldstein w yciągnął z tych doświadczeń n a
stępujący śm iały wniosek: Poniew aż w wie
lu solach barw y pozostające ukazują się do piero po ogrzaniu, więc badanie zapomocą prom ieni katodalnych pow inno stanow ić k ryteryum , czy sole p ow stały na drodze ognistopłynnej, czy przez krystalizacyę z roz
tw orów wodnych.
Później ten uczony odkrył, że i prom ienie Becąuerela ciał prom ieniotw órczych, p ro mienie św iatła w arstw ow anego przy anodzie w rurkach katodalnych i ultrafioletow e św ia
tło iskier butelki lejdejskiej w yw ołują b a r
wy soli pozostające po działaniu. W bez
względnie czystych solach nie znaleziono żadnych barw pozostających, lecz m ała ju ż domieszka innego ciała powodow ała je; do
świadczenia te m ogłyby zatem służyć do ba-
jdania soli ze względu na czystość. Holz- knech t dowiódł, że i prom ienie R óntgena działają na. sole tak, jak prom ienie k atodal
ne, a E lster i G eitel znaleźli, że związki h a
logenowe, zabarw ione przez promienie k a to dalne lub Becąuerela, rozbrajają ładunek elektryczny odjem ny, czego się nie o trzy m uje z preparatam i, zabarwionemi przez ogrzanie w parze sodu lub potasu. Szcze
gólniej ważne są świeżo przeprowadzone b a
dania Goldsteina, w których on poddawał działaniu prom ieni katodalnych związki amo
nowe, a więc nie posiadające w swym skła
dzie m etalu, k tóryb y je m ógł zabarwiać.
B arw ę otrzym ano tu ta j za oziębieniem ciała do tem p eratu ry w pobliżu tem peratury p o w ietrza ciekłego, ale nikła ona pod w pły
wem św iatła dziennego i tem peratury zw y
kłej. W ty ch w arunkach zabarw iały się:
kw as siarkowy (bursztynowo), kwas solny (zielono), kwas fosforowy (czerwoność k a m ienia hyacyntu), wreszcie i związki orga
niczne w ykazały barw y pozostające. G old
stein dowiódł na siarce, że, zgodnie z p rzy puszczeniam i W iedem anna i Schm idta, zmia
ny ciał pod w pływ em prom ieni katodalnych m ogą być uważane, jako m odyfikacye alo- tropow e. Siarka w tem peraturze powietrza ciekłego staje się biała, ale pod równocze- snem działaniem promieni katodalnych n a biera barw y skóry giemzowej; podwyższenie tem p eratu ry i światło dzienne spraw iają zniknięcie zabarw ienia. Goldstein przyjm u
je, że prom ienie katodalne powodują w wie
lu ciałach w zrost dobranej absorpcyi św iatła i że bezbarw ne lub słabo zabarwione związ
ki, które zaw ierają choć jeden pierwiastek, m ający tak ą własność, mogą już mieć b ar
wy pozostające po działaniu promieniowania.
Przez te zajm ujące badania zwiększyła się jeszcze liczba niew yjaśnionych zm ian mole
kularnych m ateryi, rozpatryw anych w od
m iennych jeszcze w arunkach. Zadawalające rozw iązanie tego p y tan ia da dopiero przy
szłość. Streszcz. p. D. T.
(N atu rw issen seh aftlich e W ochenschrift).
NO W SZE BA D A N IA D O ŚW IA DCZALNE NAD BUDO W Ą IO R G A N IZ AC YĄ J A J K A .
(D okończenie).
P rzy jrzy jm y się bliżej wynikom opisanych
doświadczeń. Po usunięciu bocznej-górnej
j\ó 16
W SZEC H ŚW IA T247 lub tylko bocznej części ja ja pow staw ała lar
wa, okazująca pewne nienormalności w roz
woju żeber. Zawsze larwom tym brakowało kilku rzęsek lub rzęski te, składające żebro, układające się zazwyczaj prom ienisto, były nieregularnie dokoła organu zmysłowego rozrzucone. L arw a tak a nie m ogła ty ch braków wyrównać, zastąpić ub ytku jednej cząstki protoplazm y inną jej częścią. J a je Beroe ovata nie składa się zatem z cząstek równowartościowych, budowa jego nie jest izotropowa. Łatw iej m oglibyśm y tu zasto
sować Hisa hypotezę „obwodów organotwór- czych“. Takim obwodem organotwórczym dla żeber (te dają się najłatw iej obserwować) byłaby część protoplazm y jaja , odpowiada
jąca odcinkowi c— cl (na fig. 10). M ateryał dla przyszłych żeber jest ściśle zlokalizowa
ny w około bieguna anim alnego (późniejsze
go zmysłowego) i możemy go sobie wyobra
zić w postaci pierścienia kolisto otaczającego jaje. Pierścień ten rozdziela się wskutek
2
pierwszych brózd jednostajnie na cztery blastom erony potom ne, dopiero dalsze po- | działy przesuwają ten m ateryał do mikronie- ronów. W stadyum , kiedy m akrom erony zo-
jstały kom pletnie obrośnięte przez mikromero- ny, można obserwować ciekawy fakt. Oto ma- | kromerony dzielą się niejednostajnie, to zna
czy —w rezultacie otrzym ujem y z każdego m akrom eronu jednę większą i jednę m n iej
szą komórkę. Te m niejsze kom órki, te „póź
ne m ikrom erony" pow stały z okolicy zn a jd u jącej się ponad jądrem i w edług M ieczniko
wa m a z nich pow staw ać mezoderma. Z ma- kromeronów powstaje entoderm a.
W ten sposób m oglibyśmy na jeszcze nie brózdkującem jajk u żebropław a zaznaczyć trzy strefy, jako zawiązki trzech organów pierw otnych—trzech listków zarodkowych:
ekto-, ento- i mezodermy.
Fischel ułożył na tej podstaw ie schem at budow y ja ja (fig.
1 1, str. 286 w n-rze po
przednim).
Najbliżej ją d ra znajduje się obwód mezo- derm alny, pod nim rozprzestrzenia się war
stw a obwodu ektoderm alnego, którego część najwyżej położoną obejm uje obwód proto- plazm atyczny, na przyszłe żebra przeznaczo
ny (Ż). Ściśle nie można określić, ja k dale
ko ku górze obwód ten sięga, albowiem po odcięciu części a—&, z pozostałości ja ja nie
j
m ożna było wyhodować larw y, ani też prze-
jto obserwować, że żebra nienorm alnie się
; rozwijają. I ku dołowi nie można ściśle określić linii, gdzie się kończy obwód przy-
1
szłych żeber, gdzie się znajduje granica m ię
dzy częścią służącą do w ytworzenia żeber a reszty ektoderm y. To tylko wiemy, że granica ta nie sięga do bieguna dolnego, od
cięcie bowiem sporej stosunkowo części z bieguna dolnego nie w pływ a wcale na przebieg rozw oju żeber.
Zam iast tworzyć, jak Driesch, hypotezy co do stru k tu ry jaja, która musi być drogą regulacyjną reorganizowana, w razie ubytku pewnej części lub zaburzenia sztucznego w b u dowie, wystarczy przyjąć, że pewne organo- twórcze obwody protoplazm y są już w nieza- płodnionem ja ju zlokalizowane. W praw dzie nie m am y praw a twierdzić, że sąd ten ostat
ni jest z pewnością prawdziwy, a hypoteza Driescha zgoła nieprawdopodobna, przyjm u
jem y jednak, że budowa żebropławów już w niezapłodnionem ja ju jest preform ow ana, zawiązki przyszłych organów ju ż w nieza
płodnionem jaju ściśle zlokalizowane, która to hypoteza jest prostszą i Fischel uw aża ją za bardziej prawdopodobną.
Zaznajomiwszy się z w ynikam i badań Fi- schla, m oglibyśmy sądzić, że rozwój zarod
ka Beroe ovata odbywa się tylko na zasa
dzie preform acyi. Przeciw takiem u poj
m owaniu rzeczy zastrzega się sam autor i mówi, że błądzi ten, kto uważa rozwój że
bropławów za ściśle i jedynie odpowiadający zasadom preform acyjnym . Wogóle, pow ia
da Fischel, tak w tym przypadku ontogene- zy Beroe ovata, ja k wogóle żadnego innego gatunku, nie tłum aczy ani sam a ewolucya, ani sama epigeneza. Oba te czynniki tak się łączą z sobą i ta k wikłają, że niejedno
krotnie badacz nie zdoła w ybrnąć z tej m at
ni. Nie zdoła stanowczo rozstrzygnąć, co zależy od epigenezy, a co od preformacyi.
T ak też i rozwój żebropławów Fischel uw a
ża za kom binacyę czynników preform acyj- nycli i epigenetycznych.
P rzypatrzm y się np. dalszemu rozwojowi ektodermy. Na pierwszy rzut oka zdaje nam się, że w rozwoju tego listka główny udział ma czynnik ewolucyjny. W idzieliśmy przecież, że żebra pow stają z części protoplaz
my ściśle zlokalizowanej w ja jk u jeszcze
niezapłodnionem. M ożnaby j;ije w tym przypadku porów nać z mozaiką, a wtedy ów okrąg protoplazm atyczny, odpowiadający późniejszym żebrom, byłby jednym kam y
kiem w skład owej mozaiki wchodzącym.
Ale przez bliższą obserwacyę przekonyw am y się, że i epigeneza w rozwoju ektoderm y ma znaczenie. Jeżeti odosobnimy blastom e
rony ja ja żebropław a na stadyum np. dw u kul, wówczas ektoderm a poczyna bujać i obrastać rozwijającą się larwę. E k to d e r
m a ta buja dopóty, dopóki nie obrośnie za
rodka dokoła. Skoro to ju ż nastąpiło roz
rost ektoderm y ustaje Możemy zatem przypuścić, że rozrost ektoderm y odbywa się dopóty, aż wszystkie kom órki ektoder- m alne napotkają na jednakow y opór w roz
woju. W tedy rozwój ustaje. Jeżeli zaś z jakiegokolwielcbądź powodu w jednym miejscu opór się zmniejszy, kom órki na no wo bujać zaczynają, tak, jakeśm y to widzieli w przypadku izolacyi blastom eronów, kiedy na płaszczyznie izolacyjnej opór się zm niej
szył. W ten sposób rozwój żeber odbyw ał
by się na drodze „samodzielnego różnicow a
nia się“ (preformacya), zaś reszta ektoderm y różnicow ałaby się pod wpływem t. zw. „róż
nicow ania zależnego
14(epigeneza Rouxa).
T rudniej je st rozpatrzyć i ściśle od siebie oddzielić m om enty epigenetyczne i ew olu
cyjne podczas rozwoju żołądka. Żołądek
jrozw ija się, ja k wiadomo, u żebropławów z ektoderm y. Pow staje on w taki sposób, że w chwili kiedy ektoderm a larw ę całkowicie obrosła i utw orzyła przeto otoczkę ze wszech stron zam kniętą, w jednem miejscu kom órki ektoderm alne poczynają się w puklać w głąb.
W y tw arza się w skutek tego rodzaj worecz
ka. T en woreczek—to w łaśnie żołądek. Moż
n aby przypuścić, że wciąż mnożące się ko
m órki nie m ogą się ju ż na pow ierzchni za
rodka pomieścić, m uszą się zatem w fałdy ułożyć i w puklają się w głąb. Zachodziłoby tylko pytanie, dlaczego te kom órki, obrósłszy larw ę dokoła, jeszcze wciąż się mnożą. Ten m om ent możemy rozstrzygnąć ta k na ko
rzyść ewolucyi, ja k i epigenezy. Możemy | przyjąć, że konieczność tego w zrostu je s t ju ż w samem ja jk u założona, preform ow a- n a —w tedy przechylam y się na stronę ewo
lucyi. Ale możemy także przypuścić, że w tem miejscu, w którem w ytw arza się żo- !
| łądek, komórki ektoderm alne napotykają na-
| m niejszy opór w rozwoju, w skutek czego w yzw alają się i bujają. Przyjęcie tej ewen
tualności rozstrzygnęłoby całą sprawę na korzyść epigenezy. Należy jed n a k zauw a
żyć, że oba te sposoby tłum aczenia pow sta
w ania żołądka są liypotetyczne i, że przeto nie możemy stanowczo rozstrzygnąć, czy w tym przypadku przewagę m ają czynniki epigenetyczne, czy preform acyjne. Oto je- : den przykład, ja k te czynniki w ikłają się
| z sobą, ja k trud n o stanowczo oświadczyć się
■ za jednym lub drugim czynnikiem .
Rozwój mezodermy przem aw ia na pozór również na korzyść ewolucyi, listek ten jest przecież w ja jk u zlokalizowany. Ale i tu mo-
! żemy odmówić znaczenia epigenezie. Albo
wiem owe drobne komórki, które dają począ
tek mezodermie, oddzielają się od m akrom e- ronów dość późno. Tę chwilę właśnie, kie
dy te komórki mezodermalne m ają się o d dzielić, z wszelkiem praw dopodobieństwem , w edług Fischla, określają czynniki epigene
tyczne. Również rozpatrzenie szczegółowe rozw oju organów listka w ew nętrznego (ento- derm y) skłaniają F ischla do przyjęcia, że podczas ontogenezy wchodzą w grę zarówno czynniki ewolucyjne, ja k epigenetyczne.
Fischel doszedł zatem do wniosku, że nie
zapłodnione jaje Beroe ovata składa się z nierówno wartości owych obwodów p roto
plazm atyczny ch;' że ju ż w niezapłodnionem ja ju znajdują się zawiązki przyszłych orga
nów. Należy tu rozum ieć tylko organy pier
wotne, listki zarodkowe, bo bardziej wyspe- cyalizowane narządy rozw ijają się najpraw dopodobniej dopiero podczas późniejszych stadyów rozwoju. Aby właśnie u żebropła
wów ten stosunek poszczególnych części protoplazm y do przyszłych organów uwi
docznić—na to trzeba było doświadczenia.
Sam a bowiem obserwacya ja ja nie pozw ala
ła na żadne praw ie przypuszczenia. Nie m ożna dostrzedz żadnych charakterystycz
nych cech co do zabarw ienia powłok tego jaja. Ale znamy cały szereg istot, których ja ja odznaczają się warstwowem ubarw ie
niem (Driesch: Myzostoma, Boveri: Strongy- locentrotus lividus).
Częścią eksperym enty, częścią wnioski na
podstaw ie analogii upraw niają nas do sądu,
że, ja k u żebropławów, podobnie rzecz ma
JSS 16
W SZ E C H ŚW IA T249 się i u pierścienic (Annelides), wrotków (Ro-
tiferae), małżów (Lam ellibranchiata) i brzu- cliopełzów (Grastropoda). U w szystkich tych grom ad istnieją zawiązki przyszłych orga
nów już w niezapłodnionem jaju , a rozwój ich odbywa się podobnie, ja k „mozaikowa robota" ’). Śmiało możemy ja ja te nazwać jajam i mozaikowemi. Tem u pojęciu „jaja mozaikowego
' 1przeciwstawiono pojęcie „jaja r e g u l a c y j n e g o a m iało to być jaje, w któ- rem przed jego zapłodnieniem niem a tak ściśle zróżnicowanych okręgów protoplazm y, a które posiada zdolność uregulow ania orga- I nizacyi, w razie, gdy organizacya ta będzie za
burzona w skutek np. odcięcia części jąja. Po uregulowaniu organizacyi z ja ja takiego po- j wstaje zarodek norm alny.
Za takie regulacyjne ja ja uważano przede- wszystkiem jaja jeżowców (Echinoderm ata).
Skoro zatem Eischel w ystąpił ze zdaniem, że najprawdopodobniej pewne zróżnicowa
nie, uwarstw ienie protoplazm y, pozostają
ce w stosunku z przyszłemi organam i, odno
si się do wszystkich jaj —należało wykazać, że pomiędzy t. zw. regulacyjnem i a mozai
kowemi jajam i niema różnic zasadniczych.
Należało istnienie podobnej warstwowej budowy stwierdzić i dla ty ch jaj regulacyj
nych.
Opierając się na własnej interpretacyi do
świadczeń Driescha i spostrzeżeń Boverego, Eischel sądzi, że różnica istniejąca między stru k tu rą i typem rozwoju żebropławów
Ja jeżowców nie jest bynajm niej zasadniczego
jznaczenia, ale raczej zachodzą tam różnice
ilościowe.
Zasadniczym typem stru k tu ry ja jk a byłaby budowa warstw owa (por. rezu ltaty powyżej podane Boverego). W arstwowość ta jest u jed nych jaj bardziej widoczna (Strongylocen- trotus lividus, Myzostoma) u innych mniej,
*) T erm in „m ozaiki11 na o k reśle n ie bud o w y j a ja pierw szy w prow adził Ilo u x . A u to r te n sądzi, że ja je dzieląc się na b lastom erony, rozdziela a zarazem przep ro w ad za różną jakościow o pro to - i plazm ę do różnych blastom eronów . D alszy roz
wój poszczególnych blastom eronów o d b y w ałb y się zupełnie sam odzielnie z m a te ry a łu w łasnego i działaniem sił i czynników , k tó ry c h siedliskiem je s t dana kom órka. K a ż d y b lastom eron b y łb y n iejako je d n y m k am ykiem w chodzącym w sk ła d mozaiki. O d te g o porów nania te o ry a Iłouxa otrzym ała m iano te o ry i m ozaikow ej.
u innych jeszcze wcale się nie ukazuje, ale o istnieniu jej możemy sądzić na mocy w yni
ków analogicznych, otrzym anych z pewnych doświadczeń u obu rodzajów zwierząt.
Prócz Fischla wielu autorów badało do
świadczalnie jaja żebropławów. Z wszyst
kich badań tych autorów również w ypływ ał wniosek, że jajko posiada pew ną strukturę.
Do tego samego doprowadziły badania nad mięczakami (Mollusca) i robakam i (Vermes).
Z badań nad robakam i rozpatrzym y pracę Wilsona.
Praca W ilsona, k tó ra ze względu na pro
blem aty nas zajm ujące m a bardzo ważne znaczenie, ukazała się zeszłego roku. Ta praca pozwala nam do pewnego stopnia w y
znaczyć chwilę, w której tw orzy się o rgani
zacya. Doświadczenia W ilsona były zrobio
ne na jajk ach robaków (Nemertinae), m iano
wicie jajkach Cerebratulus. J a jk a tego zwie
rzęcia nadają się do doświadczeń z dwu względów. N ajpierw nie tw orzą błony po zapłodnieniu, powtóre m ają pewne w łaści
wości morfologiczne, pozwalające na oryen- towanie się w topografii. Po jednej stronie m ają jakby w ypustkę plazm atyczną, po d ru giej leży jądro. To pozwala zoryentować się w osi jajka.
Proces dojrzewania zaczyna się, gdy ja jk a Cerebratulus dostaną się do wody. Po 10—15 m inutach jądro traci osłonkę. Potem tw o
rzą się ciałka kierunkowe po przeciwnej stronie, niż leżała w ypustka plazm atyczna.
Doświadczenia AVilsona wykazały, że przed zniknięciem osłonki jąd ra jajk a (pronucleus) jajko wcale nie jest zdolne do zapłodnienia.
Plem niki tam nie wnikają. Tak samo nie w nikają do fragm entów jajek, otrzym anych przez rozdzielanie niedojrzałych jajek. D a
lej Wilson wykazał, że zarówno jajka, jak fragm enty, gdy raz zostaną zapłodnione, nie są podatne do w nikania plemników.
Zatem jajko Cerebratulus przechodzi dwa okresy krytyczne. W pierwszym z nich zy
skuje zdolność do zapłodnienia, w drugim traci. Ale nas zajm uje tu głównie spraw a rozwoju jajek i ich fragm entów ..
Ja jk a zaraz po zapłodnieniu, ale przed utworzeniem pierwszej brózdy, rozdzielano na fragm enty. W ilson obserwował ich roz
wój. Najpierw zaokrąglał się fragm ent, po
tem zaczynał się podział. Podział był cał-
250
W S Z E C H ŚW IA Tkowity. F ra g m e n t dzielił się zupełnie an a
logicznie, ja k całe jajko.
W drugiej seryi doświadczeń W ilson roz
dziela blastom erony, a więc doświadczenia te robiono ju ż na brózdkującem jajku. N ie
zm iernie ciekawy jest fakt, że blastom ero
ny brózdkow ały dalej, nie, ja k całe jajko, ale, jak część jego, brózdkow ały innem i sło
wy tak, jak b y sąsiednie blastom erony leża
ły obok. Pomimo jednak tego ostatecznym rezultatem rozwoju było pilidium całe, choć zmniejszone co do kształtów .
W ilson tłum aczy rezu ltat swoich dośw iad
czeń na podstaw ie rezultatów , do których doszedł Boveri. W ilson twierdzi, że w ytw o
rzenie stru k tu ry charakterystycznej jajka, k tó rą Boveri uw aża za postulat, trzeba przyjm ow ać u jajek Cerebratulus, w okresie poprzedzającym pow stanie pierwszej brózdy.
K iedy zatem jajk o ulega podziałowi, w tedy jest ju ż wytworzona jego stru k tu ra . T a stru k tu ra w arunkuje sposób brózdkow ania, dlatego po jej wytworzeniu pozostałe części jajk a, rozdzielone, m ają ty p brózdkow ania cząstkowego. T a stru k tu ra jajk a, k tó ra w a
ru n k u je to r podziału, nie jest preform ow ana w jajku , ona jest nabyta w c ią g u rozwoju, ju ż po zapłodnieniu, przed pierwszym podziałem.
S tru k tu ra ta pow staje epigenetycznie.
Doświadczenia, które tu pokrótce poda
łem, stanowczo dowodzą istnienia pewnej organizacyi jajka. Organizacya ta, ja k zgod
nie wszyscy autorow ie w ykazują, m a ogrom
nie ważne znaczenie ze w zględu n a rozwój,
jSą jajk a , których w prost w ygląd zew nętrz
ny wskazuje tę organizacyę. J a jk a Stron- gylocentrosus, opisane przez Boverego, z bu dową w arstw ow ą widoczną z zew nątrz, da-
jlej ja jk a Myzostoma, opisane przez Drie- j scha—stanow ić mogą przykłady takiej orga- i nizacyi widocznej naw et zew nętrznie. In n e
isą znow u jajk a, dla których dopiero do- | świadczalnie można stw ierdzić fak t, że rze-
jczy wiście jajk o m a pewną organizacyę.
(Jajka jeżowców—doświadczenia Driescha).
Greneza organizacyi sięga u jed n ych g a tu n ków czasów tw orzenia ja jk a ,—widzieliśm y np. w doświadczeniach Driescha, że tam ja j
ka przed zapłodnieniem m iały ju ż ustaloną stru k tu rę, są znów inne g atun k i, u których widocznie później dopiero organizacya się tworzy. Do takich jajek należą np. ja jk a i
niektórych robaków. W ilson podaje, że u Cerebratulus organizacya n aby ta jest do
piero przed samem brózdkowaniem epigene
tycznie. Mówić o tem, że rozwój postępuje ty lko drogą epigenezy lub ewolucyi— nie można. Przegląd prac nad organizacyą j a jek poucza dobitnie o tem, ja k wielkie są w tym kierunku różnice. Są jajka, o których budow ie mozaikowej mówiliśmy, u których uw idocznia się w rozwoju w ybitnie związek m iędzy spraw ą organizacyi a przebiegiem
| procesów rozwojowych. J a jk a te zwykle m ają m niejsze zdolności regulacyjne. Są dalej inne, u który ch widzieliśmy również pew ne wyraźne cechy stru k tu ry w ew nętrz
nej, ale które m iały znaczne zdolności reg u lacyjne i dlatego daleko mniej wyraźnie uw idoczniał się ten związek między rozwo
jem a organizacyą. Tak, ja k studya nad budow ą jaje k różnych gatunków zwierząt, ta k samo badanie poszczególnych organów w rozw oju stw ierdzać się zdaje, że cała onto- geneza je s t ustaw iczną kom plikacyą czynni
ków zarów no epigenetycznych, ja k ewolu
cyjnych.
L i t e r a t u r a .
1) T h. B overi: U e b e r die P o la rita t des Seeige- leies. V erh . p h y s. m ed. Ges. W u rz b u rg N . F . 34.
1 9 0 1 .
2) T h. B oyeri: D ie P o la rita t von O yocyte, E i u n d L a rv e d es S tro n g y lo ce n tro tu s liv id u s. Zool.
J a h r b . A n at. A b t. 14. 1901.
3) H a n s D riesch: B e tra c h tu n g e n tlb e r die O r- g an isatio n d e s E ie s u n d ihre G enese. A rchiv. f.
E n tw . Mech. t. IV , 1 8 9 6 .
4) H an s D riesch: D ie iso lierte n B lastom eren des E ch in id en k e im s. A rch. f. E ntw .-M ech. t. X , 1 9 0 0 .
5) H a n s D riesch: N eue A n tw o rten u n d neue F ra g e n d e r E n tw ick lu n g sp h y sio lo g ie. E rg e b n . d e r A n at. u n d E n tw .-G esch . t X I , 1 9 0 1 .
6) A. F ischel: E n tw ic k e lu n g u n d O rg an -D iffe- re n z iru n g . A rch. f. E n tw .-M ech . t. X V , 1903.
7) E . Kor-schelt, K . H eid e r: L eh rb u c h d e r ver- gleichenden E n tw ic k lu n g sg e sc h ic h te d e r w irb el- losen T h ie re . J e n a . G. F isch e r. 1902.
8) W . R oux: G esam m elte A b h an d lu n g e n iib e r E n tw ic k lu n g s-M ec h an ik d e r O rganism en. T. I I . L ip sk . W . E n g elm an n , 1895.
9) E . B . W ilson: E x p erim e n ts on C leayage a n d L o ca liz atio n in th e N em ertine-egg. A rch. f. E n tw . t. X V I. 1 9 0 3 .
U w a g a . W u k ła d z ie niniejszego a rty k u łu ko rzy sta łe m częściowo z p lanu w y k ład ó w doc. dr.
E . G odlew skiego o em bryologii ek sp ery m en taln e j.
E dm un d Rosenhauch.
j \ s 1 6 W SZ EC H ŚW IA T
251 SZK O D LIW Y W P Ł Y W DYMU
NA ROŚLINNOŚĆ. *)
•----
Jednem z ważniej szych zagadnień, ściśle związanych z przemysłem, je st sposób usu
wania odpadków w obszernem znaczeniu te go wyrazu. M amy tu bowem na myśli nie- tylko odpadki stałe w postaci popiołu, żużli i t. p., lecz i ciecze, a naw et gazy. Samo wprawdzie usuw anie ich nie przedstaw ia praw ie żadnych trudności, złożonem n a to m iast zadaniem byw a odebranie im tych własności szkodliwych, jakie okazują w swem działaniu n a faunę i florę. Spraw a oczysz
czania odpływów fabrycznych oddawna za
prząta um ysły w ybitnych hygienistów całe
go świata i, choć obecnie znajduje się już na dobrej drodze, nie może być jedn ak uważana za rozwiązaną. Znacznie gorzej przedsta
wia się kw esty a gazów, w ytw arzających się w rozm aitych fabrykach i zabijających ro ślinność okoliczną. Rozum ie się, że szkod
liwy w pływ dym u fabrycznego na roślinność niezawsze byw a jednakow y, zależy bowiem od działania poszczególnych gazów, zaw ar
tych w dym ie—najbardziej jed n ak daje się zwykle we znaki dw utlenek siarki, ponieważ pozostałe gazy (chlor, brom, am oniak i inne) w ytw arzają się w nielicznych fabrykach w porów naniu z tem i, z których dobywa się ów bezwodnik siarkaw y.
W celu uniknięcia skutków szkodliwego działania dym u fabrycznego na roślinność zwraca się obecnie baczniejszą uwagę na w a
ru n k i miejscowości,' w której m a powstać nowa fabryka, szczególniej na panujące w niej w iatry. T ak np., o ile w danej miej
scowości p anują w iatry zachodnie, należy baczyć, by na wschód od fab ry ki nie znajdo
wały się cenne dobra, innem i słowy należy odpowiednio do warunków budow ać fabry
kę. Nie usuw a to jed nak ty ch szkód, jakie ponosi roślinność ze strony już istniejących fabryk. W tych razach dążym y do zastą
pienia jednych przedstawicieli św iata roślin
nego przez inne bardziej odporne na działa
nie dymu, jeżeli np. dym szkodzi lasowi, sta
ram y się g ru n t przezeń zajęty, zamienić w ziemię orną i t. p.
l) Według dr. G. Lindaua.
K w estya samego działania gazów na ro
ślinność nie należy również dotychczas do zagadnień rozwiązanych. W praw dzie d ro gą system atycznych doświadczeń udaje się wyjaśnić niejedno ciemne pytanie, tru dn o jednak niezm iernie utrzym yw ać znaczną ilość roślin w zupełnie jednakow ych w arun
kach tak, żeby jedynym czynnikiem szkodli
wym był, np., dw utlenek siarki. Poza tein nie należy zapominać, że wyników powyż
szych doświadczeń nie wolno bezkrytycznie przenosić na hodowle roślin na pow ietrza otwartem . Podobnież trudnem jest stw ier
dzenie szkodliwego wpływu gazu danego na roślinność, a tem bardziej określenie stopnia danego zatrucia.
W tym ostatnim celu posiłkujem y się dwiema m etodam i—chemiczną i botaniczną.
Pierwsza, polegająca na oznaczaniu ilości kwasu siarczanego w organach poszczegól
nych roślin (w razie zatrucia dwutlenkiem siarki), swego czasu wyłącznie była w uży
ciu, a i teraz jeszcze bywa stosowana zawsze wtedy, kiedy m a się do czynienia z mało wi
doczną szkodą. Poniew aż rośliny zbierają w swych organach kwas siarczany, nienor
m alnie więc wielka ilość jego przedstaw ia najlepszy m iernik zatrucia roślin dw utlen
kiem siarki. Pow staje jednak pytanie, jak ie dane liczbowe uznać należy za normalne, ja kie za nienormalne. Pytanie to ma tem wię
cej racyi bytu, że rozm aite wcale nieuszko
dzone przez gaz rośliny zaw ierają rozm aitą ilość kw asu siarczanego. T a ostatnia zmie
nia się nietylko w zależności od gatunku, lecz bywa rozm aitą u poszczególnych przed
stawicieli jednego gatunku. W razie np. do
dania do g ru n tu gipsu, rośliny, wyhodowane na nim, zawierają więcej kwasu siarczanego, niż wyhodowane na wolnym od gipsu g ru n cie. Oznaczenie więc ilości kwasu siarcza
nego ma tylko w tedy wartość, jeżeli jedno
cześnie bywa dokonywane i na roślinach, które znajdując się w tych samych w arun
kach, nie podlegają działaniu gazu. W każ
dym razie liczby, otrzym ane z badania che
micznego, aczkolwiek tylko względne, dają w połączeniu z innem i objawami botanicz- nemi pewne pojęcie o uszkodzeniu roślin pod wpływem np. dw utlenku siarki.
Rozumie się, że każda roślina reaguje po
za tem na zatrucie gazem w sposób charak
252
W S Z E C H ŚW IA T jYo16 terystyczny, ja k to zresztą widzim y także
i dla działania każdego innego czynnika szkodliwego, B adanie botaniczne dokony
wa się gołem okiem lub pod m ikroskopem stosownie do tego, czy uszkodzenia są wi
doczne gołem okiem, czy też nie. Co d o ty czę zmian makroskopowych, to te często w jednakow ym stopniu (plam y na liściach, zabarwienia, opadanie, obum ieranie i t. p.) m ogą zależeć od zatrucia, ja k i od owadów, grzybków, mrozu, suchości g ru n tu , braku pewnych składników m ineralnych i t. p.
W ocenie więc ty ch zmian nie należy o po
dobnej możliwości zapominać, starając się ją wyłączyć, a w razach w ątpliw ych należy się uciec do pomocy mikroskopu.
Pod m ikroskopem bowiem również udaje się stw ierdzić cały szereg zm ian wyw ołanych szkodliwem działaniem dym u, jako to: znisz
czenie ziarn chlorofilowych, ją d e r i zm iany w utk aniu protoplazm y. Lecz i te objaw y uszkodzenia kom órek roślinnych nie posiada
ją znaczenia bezwzględnego w stosunku do działania dym u, nie wiemy bowiem, czy po
dobne do powyższych zmiany nie zachodzą pod wpływem innych czynników prócz dym u.
Jednem słowem nie posiadam y dotychczas schem atycznej m etody, k tó rab y nam z ła twością pozwoliła stw ierdzić na pewno uszkodzenie roślin pod w pływ em dym u.
Bezwzględnie nieledwie ważnem jest, by ba
dający osobiście brał niezbędne próby do ba
dania, przy tej bowiem okazyi oryentuje się w sytuacyi, a priori ju ż m ogąc przypuścić możliwość działania dym u lub też w yłącza
ją c ją zupełnie. Jednocześnie m ożna w yłą
czyć w pływ takich czynników, ja k suchego g ru n tu , m rozu i t. p., co znacznie ułatw ia następcze rozpoznanie. Tylko sum ienne i w y czerpujące rozw ażanie w szystkich danych może doprowadzić do faktycznych w nio
sków, większa zaś ilość podobnych badań niew ątpliw ie przyczynić się m usi do posu
nięcia naprzód spraw y szkodliwości dym u dla roślin, zmuszając jednocześnie do pom y
ślenia o środkach zapobiegawczych.
Dr. M . O.
K R O N IK A N A U K O W A
—
Gwiazdy zmienne.
Od p oczątku r. b. o d k u t o znow u pew n ą ilość now ych zm iennych, z k tó ry c h trz y zaw dzięczam y pani L . C eraskiej, żonie d y re k to ra o b serw ato ry u m m oskiew skiego, k tó ra b ad a klisze fotograficzne zd jęte przez S. B łaż k ę w tem że o b serw atoryum . J e d n a z tych g w iaz d (w P erseu sz u ) od b y w a w ahania o 3 w ielkości, d ru g a (w K assyopei) należy, b y ć może, do ty p u A lgola. C iekaw ą też g w iazdę zm ienną o d k r y ł w gw iazdozbiorze B a k a M. W olf w H e id e l
b e rg u : g w iazda t a posiadała 1 0 stycznia 12-ą w ielkość, n az aju trz zaś ty lk o 14-ą.
Z apom ocą od n ied aw n a stosow anego p rzy rzą d u t. zw . ste re o k o m p a ra to ra M. W o lf o d k ry ł w ro k u u b ie g ły m w okolicy gw iazd
j
O rła 22 now ych zm iennych, należących w praw dzie do słabszych k la s w ielkości. R óżnice m iędzy w ielkościam i na dw u z e sta w io n jc h ze sobą kliszach w ynoszą w p rz y p a d k u 11 g w iaz d w ięcej niż d w ie k la sy , a d la je d n ej z nich aż 4 k la sy (od 11-ej do 15-ej).T a okolica nieb a posiad a b ardzo g ęste zalu d n ie
nie gw iezdne, to też w ielka ilość zm iennych nie b y ła b y ta k uderzającą, g d y b y inne, nie m niej obfitujące w g w iaz d y o bszary (jak np. p rzy | Ł a b ęd z ia ), nie b y ły praw ie zupełnie pozbaw ione zm iennych (A str. N achr.).
O gólna ilość zm iennych, o d k ry ty c h w r. 1 9 0 3 , w ynosi 8 5 , z k tó ry c h atoli k ilk a, ja k się okazało, w niesiono niesłusznie n a listę gw iazd zm iennych.
S. C. C handles ogłosił św ieżo (A stronom ical J o u rn a l) now e elem enty 3 1 0 -ciu zm iennych, to znaczy nanow o obliczył w artości peryodów zm ien
ności ich b la sk u .
ni. h. h.
— Ruch słońca w przestrzeni.
O pierając się n a ruchach w łasnych 67 -u słab y ch gw iazd od7-ej do 12-ej w ielkości, w ed łu g 5 0 -letnich o b se r
w ac y j, astronom a m ery k ań sk i G. C. Com stock obliczy ł k ie ru n e k i w ielkość ru c h u w łasnego słoń
ca. P o słu g iw a ł się on m etodą A iry eg o , k tó ra w y m ag a p ew n y c h założeń co do odległości gw iazd od słońca. J . C. K a p te y n z G roningi (H olandyai d ał w zór, w y ra ża jąc y zależności m iędzy b laskiem , w ielkością, ru ch u w łasnego a odległością gw iazd;
Com stock, w ychodząc z tego wzoru, znajd u je dla p u n k tu , do k tó re g o zm ierza obecny ruch słońca, czyli dla t zw. ap e k su n astęp u jące w spółrzędne:
w znoszenie p ro ste — 2 9 7 n, zboczenie = -f-28°.
W a rto ś c i te n ieb ard zo się różnią od średnich w szjrstk ic h poprzednich oznaczeń (275°, -j-3 0 ).
P od o b n ież i p ręd k o ść słońca, około 2 3
km
, zgadza się dostatecznie z w ynikiem C am pbella (1 9 ,9km.)
w y prow adzonym z ruchów gw iazd ja śn ie jszy c h w lin ii w idzenia n a pod staw ie o b serw acy j sp e k tro sk o p o w y ch . W y s ta rc z y ło b y nieco zm ienić za
łożone odległości gw iazd, b y zgodność powyżej zaznaczona sta ła się jeszcze w iększą; w ta k im r a
JVl2 16
W S Z E C H Ś W I A T 253 zie p a ra la k sa śre d n ia 6 7 -u gw iazd m iałaby w ynosić 0 ,0 0 5 1 " . P o d n ieść należy, że g w iaz d y te n ig d y jeszcze nie służyły do oznaczenia ruchu słońca, że te d y pow yższe w y n ik i zu pełnie są nie
zależne od innych. *
(P o p u la r A stronom y).
m. h. h.
— Warunki atm osferyczne w ew n ątrz mgły.
W zeszycie styczniow ym z r. b. czasopism a „D as I W e tte r ‘‘ znajdujem y doniosłą, pracę E lia sa, człon
k a b erliń sk ieg o in sty tu tu aeronautycznego, stresz
czającą b ad a n ia n a d elem entam i m eteorologicznem i w czasie m gły. D o n ied aw n a szczupłe nasze wiadom ości w tej dziedzinie o graniczały się do rezu ltató w k ilk u nielicznych obserw acyj. E lias przy tacza dostrzeżenia pułk o w n ik a W a rd a , doko
nane w r. 1 8 7 9 podczas w zniesienia się balonem, oraz S cotta, zebrane w ro k później na w ierzchoł
ku pagody w ogrodzie botanicznym w K ew . Do- d ać b y można obserw acye Lam pa, przeprow adzone w końcu r. 1 8 8 4 -g o na w ieży anem om etru ob ser
w atoryum w K ielu (15 i i i) .
B ad an ia te cechuje naogół w adliw ość stosow a
nych m etod, to też d a ły one w y n ik i rozbieżne.
T ak np. S co tt i L am p stw ierd zili, że w m gle tem p e ra tu ra rośnie z w ysokością, n ato m iast W a rd zauw ażył sp a d ek te m p e ra tu ry . N ad to o b serw a
cye te d otyczyły je d y n ie niskich w arstw m gły, w yniki ich m usiały b y ć przeto bardzo niezupełne.
T en sam b ra k należy w y tk n ą ć dostrzeżeniom , dokonyw anym na w ieży E iffla, g d y ż m g ły silne ro zciągają się zazwyczaj na w ysokości znacznie w yższe, niż szczyt tej w ieży.
D lateg o też w nieść należy, że b ad a n ia te moż
n a prow adzić skutecznie je d y n ie zapomocą p rz y rządów re g e stru ją c y c h , u trzy m y w a n y ch n a róż
nych w ysokościach b ąd ź zapomocą balonów uw ię
zionych, bądź zapomocą lataw ców . W szak że z lataw ców korzystać można rzadziej w sk u tek słabości w iatru podczas m gły. B e rliń sk i in sty tu t aeronautyczny posłu g iw ał się tem i m eto
dam i i p raca E lia sa d aje głów nie w y n ik i badań, przeprow adzonych w r. 1901 i 1 9 0 2 .
P ierw szy m w ażnym fak tem , w y pływ ającym z ty c h b ad a ń je s t, że w b re w pospolicie p rz y ję te m u poglądow i, w zrost te m p e ra tu ry z w ysokością n ie ty lk o nie je s t ch a ra k te ry sty c z n y d la m gły, ale sp o ty k a się w yjątk o w o . W z ro st ta k i stw ierd zo no ty lk o w p rz y p a d k u m gieł, zajm ujących obszar niew ielki oraz dopiero k sz ta łtu ją c y c h się. N ato
m iast sp a d ek te m p e ra tu ry stanow i w w iększości p rzy p ad k ó w zasadę ogólną; prędkość, z ja k ą tem p e ra tu ra się obniża, zależna je s t od różnych oko
liczności zm iennych i dosięg a n ie k ie d y cy fr po
w ażnych. K rańcow e w arto ści tej p ręd k o śc i w y nosiły w śród liczb zareje stro w a n y ch 0 ,2 5 ° i 7,7°
n a 1 0 0
m
w zniesienia się. D ochodzi ona do w arto ści najw yższych w chw ili, g d y m gła zaczyna się rozpraszać. P o n a d m g łą d a je się zauw a
żyć w yraźny w zro st te m p e ra tu ry , k tó rem u to w a
rzy szą nagłe zm iany w w ilgotności i w p rę d k o ści w iatru.
D ane te, dotyczące rozk ład u te m p e ra tu ry , zn aj
d u ją się w ięc w sprzeczności z w ynikam i, otrzjr- m anem i w K ew , i zdaje się praw dopodobnem , że tw orzenie się m gieł londyńskich zależy od czyn
ników nieco odm iennych od tych, k tó re rządzą pojaw ieniem się ty c h hydron-.eteorów na niskich płaszczyznach Niem iec północnych.
Ł atw o je s t zrozum ieć, że m gła nie stanow i jednorodnej całości, ale p rze d staw ia pod w zglę
dem w ew nętrznych sw ych cech dość znaczne róż
nice zależnie od tego, ja k ą rozpatrujem y w arstw ę.
C zęstokroć niższe je j części stanow ią m głę skoń
czoną czy ostateczną, k tó rą c h a ra k te ry z u je sp a d ek te m p eratu ry z w ysokością, g d y w arstw y g ó r
ne są m głą w stan ie tw orzenia się, k tó ry w yróż
nia się podnoszeniem się te m p e ra tu ry lub izoter
mią oraz silnem zgęszczaniem się. W tym razie m g ła rośnie górą.
W m iarę w znoszenia się w ew nątrz m gły można stw ierdzić naogół przyśpieszenie pręd k o ści w iatru .
P om ijając czynniki czysto m echaniczne, ro zp ra
szanie się m gły zaczyna się je d y n ie w sk u te k ogrze
w ania się pow ietrza, w yw ołującego parow anie kro p elek stanow iących m eteor. O grzew anie to mo
że działać albo z góry, albo też w w arstw ach d o l
nych, albo w reszcie jednocześnie od góry i od dołu. W pierw szym razie pow oduje je prom ie
niow anie słońca, w drugim w pływ ziemi.
P o w ietrze je s t podczas m gły naogół nasycone p arą w odną; atoli b y w a ją w y jątk i: zdarzają się p rzy p a d k i, że w ilgotność je s t w zględ n ie n ie w ielka.
I n s ty tu t aeronautyczny berliń sk i zapew ne b ę
dzie prow adził dalej system atyczne sw e badania, co w obec w spółudziału innych stacyj, pracujących w urozm aiconych w arunkach, niew ątpliw ie w y św ie tli ciekaw e zjaw isko hydrom eteoryczne, ja k ie stanow ią m gły.
m. h. h.
— W pływ niskich tem peratur na ogniwa elektryczne.
W tom ie V I A rchives n eerlandai- ses B leek ro d e ogłosił w y niki sw ych poszukiw ań nad w pływ em znacznych zmian te m p e ra tu ry na ogniw a h y d ro ele k try cz n e. P rzez rozpuszczanie w zrastający ch ilości bezw odnika w ęglow ego s ta łego w acetonie otrzy m u je się m ieszaniny, k tó re zdolne są obniżyć stopniowo te m p e ra tu rę aż do— 70°. Z anurzyw szy w tak iej m ieszaninie o gni
wo lub akum ulator, można w chw ili, g d y te m p e
ra tu ra na czas k ró tk i u stali się, zm ierzyć siłę elektrom otryczną i opór w ew nętrzny. Z d o św ia d czeń, w ykonanych przez B leekrodea w ynika, że z obniżeniem się te m p e ra tu ry aż do p u n k tu krzep n ięcia danego e le k tro litu opór w ew nętrzny ogniw a rośnie, a siła elek tro m o try czn ą m aleje.
Z d ru g ie j stro n y zbadaw szy elektrolit' oddzielnie, można stw ierd zić, że p rzy ro st je g o oporu w łaści
wego je s t głów ną przyczyną zm niejszania się n a tężen ia p rą d u , k tó ry w y tw arza ją ogniw o lub a k u m ulator, b ęd ąc po d d an e działaniu zimna.
(R ev. scient.).