Rodzina chrześciańska
Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w J^iedzietę.
Bezpłatny dodatek do „Górnoślązaka
*1i „Straży nad Odrą".
N a N ied zielę III. po Z ie l. Ś w ią tk a c h .
Ewangelia u święt. Łukasza
w R o z d z iale V .
Onego czasu: Gdy rzesze nalegały na Jezusa, aby słuchały słowa bożego, a On stał podle jeziora Cenezareth. I ujrzał dwie łodzie stojące pizy je
ziorze; a rybitwy wyszli byli i płókali sieci. A wszedł
szy w jednę łódź, która była Szymonowa, prosił go, aby maluczko odjechał od ziemi. A siadłszy, uczył rzesze z łodzi. A gdy przestał mówić, rzekł do Szy
mona : Zajedź na głębią, a zapuśćcie sieci wasze na połów. A Szymon odpowiedziawszy, rzekł mu: Na
uczycielu ! przez całą noc pracując, niceśmyr nie j
ułowili. Wszakże na słowo twoje zapuszczę sieć.
A gdy to uczynili, zagarnęli ryb mnóstwo wielkie, i rwała się sieć ich I skinęli na towarzyszów, co byli w drugiej łodzi, aby przybyli i dopomogli im.
I przybyli i napełnili obie łodzie, tak iż się mało nie zanurzały. Co widząc Szymon Pi.otr, upadł u kolan Jezusowych, mówiąc: Wynijdź odemnie! bom jest człowiek grzeszny, Panie. Albowiem go było zdu
mienie ogarnęło, i wszystkich, co przy nim byli z po
łowu ryb, któren pojmali; także też Jakóba i Jana, syny Zabedeuszcwe, którzy byli towarzysze Szymona.
I rzekł Jezus do Szym ona: Nie bój się; odtąd już ludzi łowić będziesz. A wyciągnąwszy łodzie na zie
mię, wszystko opuściwszy, szli za nim.
S r e b r n i k .
Legenda.
(Ciąg dalszy.)
Po długiej naradzie zgodzono się wreszcie na to, aby srebrnik wmurować w ścianę kurytarza kla
sztornego.
Stało się tak, ale murarze mieli wiele pracy, za
nim dzieła dokonali. Zdawało się, jakoby mur nie chciał nieszczęsnego srebrnika przyjąć, bo długo opierał się narzędziom, aż wreszcie po długich mo
zołach zdołano w murze wykuć otwór i włożyć weń srebrnik i otwór znowu zamurować. Ale i to ostatnie także tylko z trudem się udało. Kamień i wapno, któremi otwór zamurowano, zdawał się ustępować, aby nie mieć styczności z zapłatą zd rajcy; ponownie
kamień wypadał, aż wreszcie się udało zamknąć otwór w sztuczny sposób. Lecz i to nie pomogło. Naza
jutrz cały mur był w tem miejscu, w którem srebrnik zamurowano, wilgotny i mokry, chociaż ściana po
przednio zupełnie była sucha. Zdawało się, że ściana się poci, tak woda z niej występowała. Zaledwie 3 dni upłynęły, mur w onem miejscu zaczął się kruszyć, a-niezadługo obok wymurowanego kamienia i srebrnik leżał na ziemi, jakoby ze ściany wyrzucony.
Teraz wrzucono go do stawu w ogrodzie, ale staw zaczął wysychać, szerząc straszliwe wyziewy, a żaby i wodne płazy uciekały od niego, od strasznej zapłaty zdrady na Zbawicielu dokonanej.
Następnie zakopano srebrnik w ziemi w ogro
dzie. Lecz i tu pokazały się straszne skutki, bo trawa i wszystkie rośliny naokoło uschły, jakoby za zbliżeniem się zimy: ziemia wzdrygała się trzymać w swem łonie przeklęty pieniądz, bo niezadługo wyrzu
ciła go ze siebie, tak że leżał na powierzchni.
Najstraszliwszą jednakże rzeczą było, że mie
szkańcy klasztoru zdawali się zupełnie być zmienieni od czasu, gdy zapłata judaszowa w obrębie klaszto
ru pozostawała. Te same uczucia, których doznawali obaj bracia pielgrzum i później opat, ogarnęły teraz wszystkich zakonników. Utracili spokój i swobodę ducha, a natomiast ogarnęły wszystkich straszliwy niepokój, tęsknota i niewypowiedziany smutek. Była to jakoby klątwa szerząca rozpacz, jak gdyby wszystka
j rozpacz, rozdziernjąca wiecznie serca potępionych
j w piekle, wkradła się do klasztoru i do serc wszyst
kich jego mieszkańców. Nie było tam już ani uśmie
chu, ani wesołego spoirzenia, ani wdzięcznej mo- { dlitw}', ani oznaki miłości i pokoju; wszyscy chodzili jakoby potępieni i skazańcy, pełni niedowierzania wzajemnego, podejrzliwości, posępni i upadli na du
chu. A jednakowoż nikt nie miał grzechu na su
mieniu !
Jakież to muszą być męki potępionego Judasza w piekle, jaka to okropna kłątwa, jaka to niezmierna, straszliwa kara musi czekać tego, który jest »winnym Ciała i Krwi Pańskiej*, skoro już takie objawy przy
wiązane są do monety tylko, która z nim miała sty
czność. O dobry Zbawicielu, zachowaj nas od nie
szczęśliwej śmierci i świętokradzkiego przyjmowania Najświętszego Sakramentu!
Wreszcie me było podobieństwem wytrzymać dłużej, to widział każdy; klasztor byłby, jakoby przez niewidzialnego nieprzyjaciela, wewnętrznie zupełnie został zburzony.
Zakonnicy zgromadzili się ponownie w kapitu
larzu i naradzili się, jakim sposobem nieszczęsny srebrnik uczynić nieszkodliwym.
i86
Gdy wszyscy byli zebrani, powstał opat i uro
czysta zapanowała cisza.
— Straszną naukę w tych dniach odebraliśmy, bracia, — lozpoczął z powagą i z wzruszeniem.1 — Wiecie, co mam na myśli. Mamy pośród siebie część tej ceny Krwi, za którą występny apostoł zdradził swego Mistrza a naszego Zbawiciela, a jakoby ten pieniądz miał udział w rozpaczy i mękach piekła, do którego wtrącony został dawniejszy jego właściciel, jest i do niego prz) -
wiązana klątwa sze
rząca rozstrój i nie
pokój. Jakoby krzyk przeraźliwy rozpaczy potępio
nego apostoła dla swych wiecznych i nieskończonych mąk w piekielnej otehlani, głosi nam ten nieszczęsny pie
niądz najwymo
wniej tę straszną prawdę, że jest sprawiedliwy sąd Boży, źe jest pie
kł Cóż się dziać musi w duszy tego nieszczęśliwego, którego męki głosi ten pieniądz! Ja
ką on straszną cierpi karę, jaka go bezdenna ogar
niać musi rozpacz, jakie boleści bez końca krępują go już od tyle wieków, i po wszystkie wie
ki i dręczą go me- przestannie dniem i n o cą! Jakież ogarniać go muszą uczucia i co teraz sądzi o swej zbro
dni i nagrodzie, ja
ką otrzymał od świata: 3 j srebrni
ków za wieczną szczęśliwość! Jakże on teraz przeklinać musi ten pieniądz, który go pozbawił Boga i Zbawiciela łaski i pokoju, szczę
ścia i nieba! O S trą c e n ie an io łó w , bracia moi, gdy ten
klasztor obróci się
w giuzy, a my wszyscy w proch się obrócimy, — Judasz żyć będzie;, a gdy i świat cały w proch bę
dzie starty', i tysiące i miliony lat przeminą, i wie
czność dawno się rozpoczęła, — wtenczas on w swych mękach wciąż jeszcze przeklinać będzie ten pieniądz i szatana i samego siebie, że się nie przezwyciężył i nie słuchał napomnienia dobrego Pana swojego, którego był kiedyś apostołem! Dla tego, bracia moi, obawiajmy się samych siebie i naszych namię
tności; nie dawajmy im żadnej wolności, stłumiajmy je, módlmy się i czuwajmy, abyśmy nie weszli w po
kuszenie i nie byli w niem na wieki zatraceni, tak jak t#n nieszcaęśliwy!
I całe zgromadzenie padło na kolana, wszyscy wznieśli ręce ku niebu i w świętej trwodze i z drże
niem przed strasznie blizkiem potępieniem modlili się gorąco :
— Panie, Boże Ojcze 1 Zbawicielu nasz, Jezu Chryste, nie oddawaj nas w moc naszych namiętno
ści i chuci! Wybaw nas odezlego. nie wódź nas na pokuszenie, wzmocnij nas w dobrem przeciwko wła
sne] naszej słabości i wrodzonemu nam lenistwu.
A Ty, Najświętsza Matko B o ż a , uproś i.am u tronu Bo
żego największą łaskę, abyśmy byli wytrwali i dobro
wolnie me dopu
ścili się żadnego grzechu. Amen.
Następnie na
radzali się, co te
raz począć z sre
brnikiem, skoro go ani kamień, ani ziemia, ani w o d a
przyjąć nie chcą i ponieważ z jego obecnością jakoby niewidzialny, stra
s z liw y powiew z miejsca wiecznego zatracenia nad kla
sztorem się unosił i wszystkim jego mieszkańcom od
bierał pokój, mi
łość i wesele, żar
liwość i błogą na
dzieję.
Wreszcie za uważył jeden za konnik:
— Może moc złego zostanie zła
maną , gdy ten srebrnik zamknie
my w jakim pred- miocie poświęco
nym do służby Bożej. Znaną prze
cież jest rzeczą, źe zle świętością przezwyciężyć mo
żna.
Na to odezw a się inny :
Do wiersza na str. 188. . . czf t0 nie będzie zbesz- czeszczeniem świę
tości, gdy rzecz świętą połączymy z przeklętą za
płatą zdrady judaszowej? A zresztą gdziebyśmy ten srebrnik umieścili, czy możę w ołtarzu, albo w re
likwiarzu? Nie byłoby to w rzeczy samej zbez
czeszczeniem ?
— Nie tak, odpowiedział pierwszy. — miałem na myśli, abyśmy z tego srebrnika zrobili coś, coby do służby Bożej służyło, np. spręt jaki z tego srebra ulali, stopili go, pomięszali z innem srebrem i z tego ulali podstawę krzyża lub lichtarza. Niejeden’ okru- tnik pokutujący przerobił złotą rękojeść swojego miecza, tego narzędzia mordów, na krzyż, niejedna dostojna pani przerobiła swe stroje i klejnoty, które-
188 służyły tej pysze na święte szaty kościelne, a w ten sposób zamieniło się to, co było narzędziem złego, w środek do dobrego. Tak też sąd/.ilbym, że z kruszcu tej przeklętej monety możnaby zrobić jaki środek do dobrego i do błogosławieństwa Boga.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Strącenie aniołów.
Do ryciny na str. 186.
W dobroci swojej niezmierny Stworzył w niebieskich krainach Bóg aniołów, aby wiernie Byliże mu na usługach.
W śliczne szaty ich ozdobił, Pięknością nieba samego, Aby każdy z nich go chwalił, Tego Stwórcę wszechmocnego.
Odtąd się rozległa chwała U stóp tronu Najwyższego, Która nigdy nie ustała
W przybytku Boga wiecznego.
Lecz w swej pysze, nikczemności, Mając się za samych bogów, Przeciw Stwórcy się podnieśli Legion tych złych aniołów.
W swoim gniewie sprawiedliwym, Aby innym me szkodzili,
Bóg skarcił ich swem przekleństwem, Za to, że się zbuntowali.
Jakby najstraszliwsza burza, Z rykiem wielkim, przeraźliwym, Wtrącił ich w otchłanie piekła, Karcąc ogniem ich straszliwym.
Wiecznie za swą pychę cierpieć, Są przez Boga osądzeni,
W obrzydliwą szatę czarta Zamiast bieli, są odziani.
Tak Bóg pychę ludzi karze, Gdy się stać chcą jemu równi, Którzy bluźiiią swojej wierze, Wiecznym ogniem są karani!
J a n B ed n arski.
Nawrócona macocha.
Zdarzenie z bieżącego czasu.
Smutek panuje w domu leśniczego. Ostatnie promienie listopadowego słońca pozłacają łóże bo
leści, na którem dogorywa młoda żona leśniczego.
Mój Boże, jakaż zaszła tu zmiana? przed kilku ty
godniami kwitnęła jeszcze jak róża, a dziś blada i zwiędła, jak kosą podcięta lilia. Przed łóżem stoi mąż, ręce załamując i rozpaczając. Trzy lata z nią najszczęśliwszego przeżył dopiero małżeństwa, a teraz mu ją śmierć zabiera? —
Bojaźliwie bierze bladą jej rękę: »jak się mie
wasz, droga Rozalio ?« — pyta się drżącym głosem.
— »Dobrze!« — odpowiedziała choru słabym głosem, przymuszając się do uśmiechu, aby pocie
szyć męża, którego gorąco kochała— »wkrótce będę się miała zupełnie dobrze!
sRózio! — najdroższa Rózio! — zupełnie do
brze? — mówisz o śmierci?! — Przytłumiony płacz nie pozwolił mężowi dalej mówić, a dopiero po chwili znów narzekał: »spojrzyj na mnie, żonko! — spojrzyj na dziecko nasze! — nas chcesz opuścić?
— na wieki ?« —
— »Chętniebym żyła z wami, boście mnie uszczęśliwiali niezmiernie! — ciężko mi o p u s z c z a ć
ciebie i Wandusię, naszego aniołka...!*
Dziecię, bawiące się wesoło na ziemi, gdy usły
szało głos matki, spiesznie biegło do niej, przytuląc się do łoża.
— Niech cię Bóg błogosławi, Najświętsza Matka niechaj cię otacza swą świętą opieką, a Anioł Stróż opatruje od wszystkiego złego! — modliła się matka, kładąc zimne już ręce na głowiczkę córki, która nie rozumiała, co to ma znaczyć.
— Cóż ja pocznę sobie? cóż będzie z Wandy bez matki ? o mój Boże!
— Lepiej, że ja schodzę ze świata, jak ty, bo masz służbę i chleb!
Umierająca matka złożywszy ręce, modliła się gorąco za męża i córeczkę; dwa dni wprzód już była przyjęła św. Sakramenta, i dla tego z pokojem ocze
kiwała ostatniej godzinki, która nastąpiła rano, gdy dzwon kościoła wzywał wiernych na Aniół Pański.
Wacław — tak się leśniczy nazywał — nie dziw rozpaczał od żalu i bolu; serce mu się krajało, ile razy maleńka Wanda przyczołgawszy się do trupa, rączkami pociągała matkę za kołdrę lub za rękę, ją wołając, aby się ocuciła i do niej pizemówiła.
* *
*
Już rok przeminął od pogrzebu Rózi, lecz rana w sercu Wacława jeszcze nie zagojona, bo nie mógł zapomnieć szczęśliwych trzech lat, które był przeżył z ukochaną żon ą; uczuł niemal codziennie brak żony i gospodyni, a jednak nie chciał zawrzeć powtórnego małżeństwa, szczególnie ze względu na sierotę, która przecież najbardziej potrzebował.* opiekunki.
Często powiadali mu sąsiedzi i przyjaciele, że koniecznie potrzeba, aby się znów ożenił, inaczej zniszczeje nietylko swe gospodarstwo, ale także i swe dziecko!
— Nie trudno o zonę! — odpowiadał smutnie wdowiec — lecz dla ukochanej córki czyliż znajdę dobrą matkę ?
— Znasz Julkę, córkę naszego kolegi i sąsiada,
— przymawiał mu najszczerszy jego przyjaciel, — wychowana na ustroniu w lesie, jako córka leśni
czego, jest przyzwyczajona do życia naszego; tobie będzie wierną żoną, a sierocie zapewnie troskliwą matką! czyś nie spostrzegł, jak kocha twą Wandę, jak całowała i pieściła się z nią, nazywając ją »zło- tym aniołkiem ?
Wacław milczał, lecz w duchu przypomniał sobie Julkę pieszczącą się z jego córeczką, i to rozbroiło wątpliwość i uspokoiło wszelką o los sieroty obawę serca jego.
— Masz słuszność, mój przyjacielu! — odpo
wiedział Wacław, — sądzę, że Wanda znajdzie w Julii poczciwą matkę, a tego pragnę przedewszyst- kiem ; o tem zaś jesiem przekonany, źe Julia nigdy nie zastąpi w sercu mojem Rózi, której zapomnieć nie m ogę!
Odtąd Wacław odwiedzał często kolegi swego, kióry oraz był ojcem Julii i zawsze towarzyszyła mu Wanda. Zbliżał się wdowiec do Julii, która zawsze była najgrzeczniejszą dla sieroty przyjaciółką i po kilku tygodniach wprowadził ją do domu swego jako małżonkę.
Wanda wkrótce uczuła, że zamiast matki do
stała m acochę; więcej więc tuliła się do ojca, który niezmierną kochał ją miłością.
Jeszcze smutniejsze dla Wandy nastały czasy, gdy po upływie roku Julia powiła córeczkę; odtąd musiała sierota cichutko siadywać w kąciku.
Macocha nie ścierpiała ani jej wesołego śmie
chu, ani głośnego śpiewu, i z każdym tygodniem była dla sieroty surowszą.
Pięcioletnia Wanda widziała się opuszczoną 1 prześladowaną w domu własnego ojca. Uboga Rózia, gdyby mogła wrócić z grobu, cóżby ta po
wiedziała na widok bladej i znędzniałej córeczki, która milcząco jak niemowa ukrywała się z kącika do kącika. Lecz Rózia umierająca przecież błogo
sławiła sierocie i polecała ją Bogu 1 — czyliż można żeby Matka Najświętsża i Anioł Stróż o niej zapo- mnieć mieli?
Nie posądzajcie Boga, bo On uderzył w sumie- n>e macochy karząc ją surowo.
Młoda żona leśniczego obsypała swą córkę pieszczotami i łakótkami, gdy tymczasem Wanda nieraz głód cierpiała. Nagle zachorowała mała L u dwina — tak się nazywała córeczka Julii — serce matki rozpaczając dostarczało wszelakich lekarstw, nie odstępując ani na chwilkę chorej, modliła się do Boga, obiecując hojne ofiary na ozdobienie kościoła, lecz Pan B óg nie dał się ubłagać, bo zesłał śmierć, która przecięła nić żywota małej dzieciny. Julia sto
jąc nad grobem skarbu i szczęścia swego, poznała w sercu, że śmierć Ludwiny jest sprawiedliwą karą Bożą, ponieważ surowo i bezsumiennie obchodziła się z sierotą. Klęcząc nad mogiłą ukochanej córki, ślubowała Bogu i Najświętszej Pannie, że odtąd bę
dzie pełniła sumiennie powinności najtroskliwszej matki dlą Wandy. Dotrzymała ściśle swego ślubu;
Pan Bóg nie użyczył jej potomstwa żadnego i dla tego wszelką miłość macierzyńską poświęcała Julia podrastającej Wandzie, którą się wszelkim sposobem odwdzięczała mateczce.
Rodzice wydali Wandę za zamożnego gospo
darza w sąsiedztwie. Gdy Wacław pożegnał się ze światem, wdowa Julia znalazła w domu WTandy naj
serdeczniejsze przyjęcie.
Często jednak, kiedy swawolni chłopcy i we
sołe córki W andy wieszali się na szyję ukochanej babki, przypomniała sobie swoją Ludwinkę i surową karę Bożą za nielitościwe obchodzenie się z biedną sierotą.
M acochy! — pamiętajcie sobie historyjkę, którą wam opowiedziałem w >Rodzinie*. /. B.
poD niebem Dalmacyi.
Skreślił S t a n i s ł a w B e ł z a .
(Ciąg dalszy.)
Na jednym z jego południowych przylądków, otoczone z trzech stron wodą, wśród ogrodów zie
lonych i woniejących, leży miasto bezsprzecznie naj
piękniejsze w Cdłej Dalmacyi, jedno z najpiękniejszych w Europie, coś w rodzaju czarodziejskiej oazy, w tem pustkowiu bezpłodnem, spieczonem, martwem.
Miastem tem jest Raguza.
Dziś cicha i niewielka, kiedyś jednak w całym tym kraju grała dominującą rolę, była puklerzem ochraniającym od gwałtów obcych narodowe swo
body, słońcem rozlewającem błogosławione promie
nie oświaty, aż het na dalekie krańce słowiańskiej Europy.
Zapoznajmy się pokrótce z je j dziejami, odsłoń
my rąbek blasku tego jej słońca, ale przedewszyst- kiem przyjrzymy się jej obecnemu stanowi, zoba
czymy jak wygląda i czem ona jest dziś ? jak wygląda i czem jest dziś ?
II.
Podróżny, który odbył statkiem parowym drogę z Fiumy wzdłuż wybrzeży Kroacyi i Dalmacyi, do
jeżdżając do Raguzy, doznaje prawdziwego zdziwienia.
Jechał dwadzieścia godzin bez mala wzdłuż wy
brzeży spieczonych i nagich, gdzieniegdzie tylko wśród kamienistych wzniesień ukazywały mu się kępy drzew, gdzieniegdzie tylko zamożniejsze domo
stwa mówiły mu, że osiadła w nich ludność zażywa jakiego takiego dobrobytu.
Aliści niespodziewanie i nagle, jak gdyby za dotknięciem czaiodziejskiej różdżki, krajobraz się od
mienia. przed zdumionym jego wzrokiem roztacza się wspaniały pejzaż, pełen blasku, pełen ożywienia i wesela.
U lica Stradone w Raguzie.
Od wybrzeży Dalmacyi, odcina się o fantasty
cznych kształtach półwysep, w przeciwległych dwóch zagłębieniach swoich tworzący dwa nierównej wiel
kości porty, a zaledwie statek parowy go objedzie, na skalistem, stromo spuszczonem w głębiny morskie wzniesieniu, wyłania się niby widmo z zamarłych czasów, ufortyfikowany gród, o średniowiecznych kolistych bastonach, i czworokątnych wieżycach.
Kiedy się grodowi temu, z pokładu podpływa- jącago okrętu uważnie przygląda, robi on wrażenie
niezwykłe i dziwne.
Ostrym i wązkim klinem wrzynając się w morze, wydaje się jak gdyby był wpychany dłońmi jakichś nie z tego świata tytanów, w jego głąb, by znaleść w niej niechybne zatracenie i śmierć.
Wpatruje się więc w oryginalny ten gród z uczu
ciem przerażenia, jak gdyby w niepłonnem prze
świadczeniu, że ta masa skalista obciążona fortami i domostwami, zawieruszona w odmęty wodne, nie wydostanie się już z nich bez szwanku, że lada chwila runie w te odmęty, posłuszna nieodmiennym prawom ciążenia, niepozostawiając po sobie nic.
Ale przewidywania na szczęście się nie spra
wdzają, miasto stoi, albo raczej bezpiecznie zdaje się pływać po wodzie, i w miarę posuwającego się na
przód statku, przybliża się, ukazując całą swoją wspaniałość i obronność.
Bo Raguza dzisiejsza ma wygląd miasta w aro wnego i obronnego.
Czy się do niej podjeżdża od strony morza, czy drożyną przerzynającą czarodziejskie woniejące ogrody, wstępuje w jej progi drogą lądową, od naj
190 bliższej jej sąsiadki Gravozy, widzi się wyraźnie, źe się jest w miejscowości, mieszkańcy której w dawno zamarłych czasach, nietylko w pośród idyli kwieci- j
stych, w pogoni za motylkami i kochankami prze
pędzali czas.
Widzieliśmy te strome mury z okrętu, nie co innego ukazuje się nam kiedy woźnica minąwszy wspaniały, świeżo na progach miasta zbudowany hotel, złą włoszczyzną oznajmi nam, że jesteśmy już w mieście.
Gdzie okiem rzucimy, foity i warowne bramy, czego się d )tkniemy nosi na sobie ślady rycerskości, i kiedy się zdumieni posuwamy naprzód, czekamy, rychło li z poza tych murów wysunie się uzbrojona w halabardy kohorta, z hulaczą Fastafowską piosenką na ustach, by nas zuchwale zagadnąć, zkąd i po co wkraczamy w te mury, w które nikt nigdy bez po
zwolenia prześwietnego rektoratu wkraczać dawmei nie śmiał.
I dziwi nas ten spokój panujący dokoła, zasta- i nawiają te pogodne twarze, jakie nam wchodzą w j
drogę na głównej ulicy Raguzańskiego ruchu »Stra
Okolica Raguzy.
done« i mówimy sobie, że tu coś umarło i coś się narodziło, że z tego ciała uleciała precz dusza, ustą
piwszy innej miejsca, która się dopasować dó niego nie potrafi, która z niem spaja kit sztuczny, ulepiony na prędce niedołężną jakąś ręką.
Tak jest, co dzisiejsza Raguza, to parodya da
wnej, wielkiej, potężnej, światłej, kipiącej rycerskością średniowieczną.
Zamknięta w tych samych co i dawna grani
cach, niby potok wysuszony skwarem słońca, płynie w tem samem co i dawna korycie, ale płytldem i le- niwem łożyskiem.
Te same domy i pałace stoją tu co stały, te.
same place rozpościerają się na prawo i na lewo, ale ludzie zamieszkujący pierwsze, stąpający po dru
gich, jakże są niepodobni do tycb, których zapadłe mogiły trawa już od wieków porasta.
Więc przyglądamy im się tylko mimochodem, i całą naszą uwagę skupiamy na tych martwych do
koła, a przecież tyle mówiących murach, w prze
świadczeniu, że coś nam one powiedzieć_potrafią dokładniejszego od suchych kronik, o swojej minio
nej wielkości, źe wpatrując się w ich szczerniałe cegły, rozwiązać zdołamy zagadkę ich samych, a wraz z niemi i całego miasta, — przyszłości.
Raguza dzisiejsza to jest jedna niemal ulica Stradone.
Ulica ta przerzyna wzdłuż całe miasto, i choć przecięta jest wieloma poprzecznicami, przecież cen
tralizuje w sobie cały ruch miejski, ukazuje wszystko co tu jest godnego widzenia.
Więc oryginalną staroświecką studnię, więc a b o k
kościołów typowe włoskie domy, w których po osta- tniem wielkiem trzęsieniu ziemi, zamieszkiwała oli
garchia Raguzańska, niemniej od weneckiej dumna i oświecona, niemniej zasłużona dla rzeczy pospolitej, więc ten pałac wenecki o Maurytańskiej strukturze, który tak wyraźnie świadczy o tem, źe te dwie perły:
Dalmacyi i Adryatyku, pozostawały ongi z sobą w duchowem pokrewieństwie.
A tuż mamy siedzibę rektorów dawnych wład
ców Raguzy i Rzeczypospolitej, słynny na całym południu gmach, gdzie usadowieni możnowładcy zdumiewali świat zręcznością swoją, umożliwiając słabej stosunkowo Raguzie dzięki mistrzowskiej po
lityce, wśród silnych i bezwzględnych, owocną dla cywilizacyi pracę.
I ten gmach przesławny pochłania już całą naszą tu uwagę, i przed jego murami powołujemy w myśli do życia cały długi szereg związanych z jego przeszłością wspomnień, i niby bluszcz ruin, cze
piamy się tych wspomnień, bo ich moc c z a r o d z ie js k a ,
bo ich bohaterska niby bajecznych tytanów wymo
wa, dozwalają nam wziąść rozbrat z Pignejską miasta tego teraźniejszością.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Poradnik gospodarczy.
O g ra d o b iciu .
Straszna to klęska, co niszczy nieraz całą na
dzieję zbiorów, całoroczny trud rolnika w niwecz obraca, a grozi widmem niedostatku, nędzy i głodu, jakże łatwo upaść w takiej chwili na duchu, gdy się widzi bujne przed chwilą i pięknym kłosem śmie- I jące się do nieba łany, zbite, zniszczone, obrócone w kupę połamanjch zdziebeł, z których chyba tylko nawóz jeszcze być może!
Są okolice, w których często, prawie corocznie, zdarzają się gradobicia większe lub mniejsze, tam gospodarze powinni się zabezpieczać (asekurować) od gradu w towarzystwach asekuracyjnych pewnych i uczciwie za szkody wypłacających. Przy ubezpie
czaniu się podawać trzeba rzeczywistą wartość plonu, jaki można zebrać. Nie przesadzać jej, bo się niepo
trzebnie drożej za polisę płaci i nie umniejszać, gdyż w razie gradu, odszkodowanie jest mniejsze. W oko
licach niektórych grady zdarzają się rzadziej, tam ubezpieczanie się nie jest tak konieczne, ale także
j polecenia godne, bo w razie klęski ratuje od straty przynajmniej w części. Przy zabezpieczeniu podaje się zwykle tylko zboża i płody przemysłowe; roślin pastewnych i ziemniaków nie zabezpieczają.
Zabezpieczenie od gradu ratuje wprawdzie czę
ściowo od straty, ale całej szkody nie zdoła wyna
grodzić, jeżeli grad był tak gęsty i mocny, że wszystko zostało zbite na miazgę. Ale i w takiej chwili rol
nikowi zwątpić nie wolno, bo zwątpienie złym jest doradcą i nigdy pożytku nie przyniesie. Choć wielka klęska, to przecież nie należy rąk opuszczać, nie la mentować napróżno i zawodzić nad dolą nieszczę
śliwą, ale ze zdwojoną dzielnością zabrać się do roboty, by naprawić i uratować jeszcze, co można.
Często w pierwszej chwili klęska gradowa wydaje się gorszą niż potem jest istotnie. Gdy grady wczesną porą spadną to nieraz roślinność później się jeszcze podnosi i poprawia. Szczególnie zboża jare najmniej cierpią od wczesnego gradu, wypuszczają na nowo
źdźbła i kłosy i mogą dać jeszcze plon nie najbar
dziej lichy.
-> Zyto, zbite podczas kłoszenia się tizeba przeorać, bo już niema na nie rady, przeciwnie pszenica o tej porze może jeszcze wypuścić nowe źdźbła i da chociaż połowę plonu. Trzeba więc, gdy zbita do szczętu, skosić ją trochę nad ziemią, broną ziemię spulchnić, a dobrze i gnojówką rozwodnioną skropić, to jeszcze słomy cokolwiek urośnie. Gorzej jest, gdy grad zbije zboże już podczas kwitnienia. Wtedy już nie pozostaje nic innego do zrubienia jak przy- orać, albo jeżeli wsiana jest koniczyna, czemprędzej zesiec i sprzątnąć, aby leżące zboże koniczyny nie wydusiło pod sobą.
Groch i bobik wytrzymuje lepiej grad niż zboże, szczególnie groch jeszcze może boczne pędy puścić i dać jaki taki zbiór.
Najwięcej cierpi rzepak już od słabego nawet gradu, ziemniaki najmniej. Buraki młode wczesny grad tak w ziemię wbije, że nie mogą się już po
prawić, trzeba je nadsadzać. Gdy niema rozsady buraków do nadsadzania, to często udają się jeszcze karpiele albo rzepa angielska olbrzymia, zasiana w rzędy. Pastewne rośliny zielone skosić po gradzie zaraz, żeby odiosły. Po wczesnym gradzie nie tracić czasu, ale przeorać co już uratować nie można i zasiać co się da: w maju można jeszcze siać jęczmień dwurzędowy, a i ziemniaki wczesne, później, w początku czerwca grykę, proso lub kukurudzę na ziarno lub na paszę zieloną, mięszanki wszelkie na zieloną paszę z wyki, gryki, gorczycy, grochu wcze
snego; można sadzić kapustę pastewną, zasiać późny len, lub lniankę (rżyj).
W końcu czerwca i w lipcu można siać jeszcze żyto świętojańskie (krzycę), które w jesieni daje pokos na zieloną paszę, a następnego roku plon na ziarno, do żyta dodaje się wyki kosmatej 30 do 50 kilo na mórg, utrzymuje się gęstszy pokos w jesieni i pożywniejszą paszę zieloną.
Także zasiew szporku olbrzymiego, łubinu i rzepy ściernianki w takich wypadkach doskonale się nadaje. Na wypadek takiej potrzeby należy mieć zawsze w zapasie trochę odpowiedniego ziarna, a przynajmniej sklepy kółek rolniczych mogłyby w interesie ogółu swy'ch członków zaopatrzyć się w nasiona do późnych zasiewów. Gdzie i słomę zbiło i zniszczyło, tam trzeba się zakrzątnąć koło zebrania ściółki i paszy dla bydła na zimę, więc np.
torfu nakopać i ususzyć zawczasu, postarać się 0 pozwolenie brania liści i cetyny z lasów i t. p.
W razie klęski gradobicia tak jak zresztą w ra
zie innych klęsk, np. powodzi, należy natychmiast zrobić doniesienie do starostwa lub do najbliższego urzędu podatkowego, aby uzyskać opust podatku gruntowego ze zniszczonej parceli, doniesienie musi być zrobione najpóźniej tydzień od dnia klęski, gdyż inaczej traci się prawo do opustu. Podanie może być zrobione przez poszczególnych gospodarzy lub też zbiorowo przez przełożonego gminy.
R o z m a it o ś c i.
M ia sta m ilio n o w e. Na kuli ziemskiej istnieje dotychczas tylko 17 miast posiadających milion lub więcej mieszkańców. Z nich przypada 7 na Europę, 7 na Azyę, a 3 na Amerykę. W Kuropie najwięcej, bo 6'/a miliona mieszkańców posiada Londyn. P a
ryż ma już znacznie mniej, bo tylko 290000x3 mie
szkańców. Inne milionowe miasta Europy posiadają
następującą liczbę mieszkańców: Berlin 2 Y2 miliona, Wiedeń 1700000, Petersburg 1500000, Konstanty
nopol 1 150000, Moskwa 1040000. W Azyi Kanton 2 miliony, Kalkuta 1 3 1 0000, Tokio 1 140060, Pekin, Siangtun, Singan, Czanczu po milionie. W Am e
ryce New-York 372 miliona, Chicago 1900000, Fila
delfia 1300000. Afryka i Australia nie mają żadnego miasta milionowego. Blizko miliona mieszkańców posiadają miasta następujące: Tiensin 950000, Gla- sgów 890000, Bombaj Hankou i Hangczou po 850 tysięcy, Buenos Ayres 840000, Rio de Janeiro 830 tysięcy, Osaka 825 ooo, Warszawa 750000, Budapeszt i Hamburg po 720 000.
B ły s k a w ic z n a sz y b k o ść. Że złodziej potrafi w mgnieniu oka ukraść palto gościa w lestauracyi, to rzecz wiadoma, nigdy jednak zapewne nie zała
twił się tak szybko, jak zemną wczoraj. Idąc do teatru, wchodzę do restauracyi, zawieszam palto na kołku, siadam przy stoliku, wypijam kufel piwa, płacę, sięgam po palto i oto znajduję zamiast niego zawieszony na kołku... kwit lombardowy.
W y trz y m a ło ść ż ó łw ia . Żółw jest tak dobrze I zaopatrzony przez naturę w środki obronne, że nie boi się niczego i nikogo, prócz człowieka. Wszystko mu jedno, czy jest we wodzie czy na lądzie: i w jednym i w drugim żywiole może wytrzymać w razie potrzeby i parę tygodni. Mało też sobie robi z tego, czy ma co jeść, czy nie ma. Raz żółwia trzymano
! w beczce przez siedm tygodni: po upływie tego czasu wypuszczono go : był zdrów i żywy, choć przez 50 dni pozostawał bez pokarmu, a prawie że i bez po
wietrza. Żadne zwierzę nie posiada tej wytrzy
małości, co żółw. Piszący te słowa widział raz, jak wielkiego żółwia morskiego wyjęto ze sko
rupy, powieszonej na drzewie. Niedocięte i przyro
śnięte do skorupy kawały mięsne poruszały się kon- wulsyjnie przez kilka godzin. Raz marynarze wycięli ze skorupy cały kadłub żółwia, pozostawiając tylko ogon i głowę. W parę godzin potem jeden z majt
ków włożył przez ciekawość palec w otwartą paszczą, chcąc namacac zęby. W tem szczęki zamknęły się z taką siłą, że palec został odcięty jakby nożem. — Pewien uczony włoski przekonał się, źe żółw bez głowy może żyć 23 d n i; zaś żółw, któremu mózg wyjęto, żył całe pół roku i zachowywał się tak, jakby wcale nie wiedział, że mu się co stało.
N o w o czesn y h an d el n ie w o ln ik a m i. Spro
wadzono chińskich robotników do Transwaalu, wkrótce też 10000 Chińczyków, t. zw. Kuli, ma od
płynąć do Afryki Południowej. Warunki pracy, na które ci chińscy nędzarze muszą się godzić, są tego j rodzaju, że stosunek ich do przedsiębiorstw zamienia się w niewolnictwo. Robotnicy chińscy zobowiązują się pracować pewną ilość lat, z tym warunkiem, że ani miejsca pobytu, ani pracodawcy nie wolno im samowolnie zmienić pod groźbą cielesnych k a r; każdy ktokolwiek byłby robotnikowi pomocnym przy zmia
nie miejsca pobytu, podlega bardzo surowym karom.
Po upływie kontraktem przepisanej liczby lat musi robotnik wrócić do ojczyzny.
S ło w n ik P o lsk o -D u ń sk i. Zamieszkały w K o
penhadze rodak nasz p. Włodzimierz Karpiński na zamówienie jednego z wybawców tamtejszych opra
cował słownik skrócony polsko-duński i odwrotnie.
Słownik p. Karpińskiego jest skwapliwie nabywany przez ziemian posługujących się przy pracy rolnej robotnikami polskimi. Również i robotnicy nasi za
opatrują się w wydawnictwo, które bardzo ułatwia im porozumienie się z pracodawcami.
--- ---
192
Wyjaśnienie rycin.
P a ła c su łta n a M a ro k a ń s k ie g o i sk ła d a n ie h ołd u . Często dziś czytamy w gazetach o kraju zwanym Maroko i to z powodu układu angielsko- francuskiego dotyczącego zwierzchnictwa nad tym krajem, który leżąc w północno - zachodnim kącie Afryki, na południe od Hiszpanii i cieśniny Gibraltar- skiej, stanowi dziś resztkę świetnego i rozległego ongi państwa kalifów arabskich. Kraj ma dwie sto
lice, Maroko i Fez, Ludność jest ta sama co w są
siedniej Algeryi, tylko mniej Europejczyków. N aj
ważniejszym portem jest Tanger. Monarcha tego kraju nosi tytuł sułtan, jest niezależny, lecz faktycznie a zwłaszcza po źawaiciu najnowszego układu między Francyą i Anglią, będzie on lennikiem Francyi, tak samo jak bey tuniski, lub kediwe egipski względem Anglii i sułtana tureckiego. Sułtan panuje absoluty- stycznie, lecz w rzeczywistości wielka część jego pod
danych, a zwłaszcza liczne plemionia koczujących Arabów i mieszkańce pustyni i gór drwią sobie z jego władzy iluzyjnej i choć mu przy wstąpieniu na tron i później przy różnych sposobnościach składają hołd, jak nasza rycina przedstawia, to jest to tylko mniej- więcej formalna ceremonia, którą się lubują mie- ; szkańcy tego kraju.
N a b alu .
— jakże możesz pan tańczyć bez rękawiczek! j
— Nic nie szkodzi, proszę pani. Zaraz po tań- j
cach umyję ręce.
Ś ro d e k na poty.
— Co pan robisz, panie Kohn, jeszcze pan wy
strzelisz!
— Daj mi pan spokój! Doktor mi zalecił poty, i dlatego trzymam w ręku ten pistolet, wyobrając sobie, że iest nabity.
N a u lic y .
— Mój kochany, powiedz mi, dlaczego ty się j nie kłaniasz Pawłowi ?
— Czyż ty nie wiesz, że jeszcze za czasów Mojżesza Pan Bóg zabronił kłaniać się bałwanom.
P r z y ja c ió łk a .
— Przedstawiam ci, droga przyjaciółko, mego narzeczonego.
— Miło mi poznać pana, tem więcej, że jego poprzednicy mniej mi się podobali!
T r a fił sw ó j na sw e g o .
— Wyobraź pan sobie, gdy byłem pod biegu
nem, płomienie nam zamarzały, musieliśmy rąbać je siekierami.
Phiii... mój panie, gdy ja byłem pod równi
kiem, tośmy kurom kawałki lodu dawali do łykania, gdyż inaczej znosiły na twardo gotowane ja ja !
D e lik atn a k r y ty k a .
Dyletant przyniósł do artysty dwa utwory. P ° odegraniu pierwszego mistrz rzecze: *
— Dosyć, ten drugi lepiej mi się podoba.
M y ś l w d o w y .
— Mieszkania ju ż tak drogie, a o d N o w e g o
Roku jeszcze chcą podwyższyć. To jednak dobrze, ż e m ó j skąpy mąż nie doczekał się tego, gdyż by- łoby go to zabiło !
U m alarza.
— To mają być krowy! To?... Jak żyję podo
bnych nie widziałem !
— Bardzo wierzę — rzecze z rozdrażnieniem malarz — przecież nie mogłeś pan wszystkich krów na całym świecie widzieć.
Ł a t w y sp o só b .
— Podobno nasz gospodarz kawalerem... Świe
tna partya dla naszej Niusi, ale jak go ściągnąć?
— Bardzo łatwo. Czynszu nie zapłacę na pierwszego, a będziemy go mieć codziennie.
N asze dzieci.
— Niegrzeczny jesteś, Janku, wstydź się!
— A po co ja mam być grzeczny, kiedy już dawno po gw iazdce!
ZAGADKA.
Zwierz jestem, doskonałą daję wam pieczynię, Wsadź mi głoskę na czoło, w miasto się przemienię’
S Z A R A D A . Wszech roślin początkiem jest pierwsze.
Drugie często na wsi słyszę, Drugie i trzecie, jest ich wiele, A ma je każde wiejskie wesele.
Wszystko jecie — teraz zgadniecie!
Za rozwiązanie powyższej szarady przeznacza
my nagrodę. ___
Rozwiązanie szarady z nr.
22-g'O .P a —g ó r — k i.
Dobre rozwiązania nadesłali:
Jan Wieczorek*, Stanisław Nowak, Mała Dą
brówka, Franciszek Rychter z Rożdzienia, Jan W er
ner z Lipin, Ryszard Bodynek, Świętochłowice.
1 nagroda, która przypadła temu, którego na
zwisko oznaczone jest gwiazdką, jużeśmy wysłali.
N akiadem i czcionkam i »Góm oślązaka«, spółki w ydaw niczej z ograniczoną odpow iedzialnością w K atow icach.
R edaktor odpow iedzialny: A ntooi W olaki w K atow icach.