• Nie Znaleziono Wyników

Wyjście poza teren zakładu i koniec strajku - Andrzej Sokołowski - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wyjście poza teren zakładu i koniec strajku - Andrzej Sokołowski - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

ANDRZEJ SOKOŁOWSKI

ur. 1941; Komarów

Miejsce i czas wydarzeń Świdnik, PRL

Słowa kluczowe Świdnik, PRL, WSK, strajk, pacyfikacja WSK, opuszczenie terenu WSK, koniec strajku

Wyjście poza teren zakładu i koniec strajku

Wyszliśmy poza teren zakładu i takie dwa wydarzenia, które mnie utkwiły w pamięci – jak wychodziliśmy, wszyscy tak skupili się wokół mnie: „Andrzej, co dalej?”, a taki major wojska: „Co wyście zrobili? Czego wyście uciekli? Czego wyście wyszli?” i ja w takim zdenerwowaniu: „A po jaką cholerę tyś tu przyszedł? Masz pretensje, że myśmy wyszli? A idź tam, posiedź sobie”. I tak podeszliśmy sobie za zakład jakieś pięćdziesiąt metrów, [tam] jest droga do Świdnika przez park i [stał] z jednej i z drugiej taki szpaler żołnierzy z karabinami ustawionych i my między tym szpalerem mamy iść. Ja wówczas zatrzymałem wszystkich ludzi i mówię: „Słuchajcie, dziękuję za strajk – podziękowałem ludziom za strajk. – Jak możecie, to jutro nie przychodzimy do pracy. Ja będę się ukrywał”. I taki żołnierz stał, ja tak podszedłem do tego żołnierza i mówię: „Patrz synu, dobrze pamiętaj, tam gdzieś w Polsce tak samo z twoim ojcem postępują. Zapamiętaj to sobie. Tak władza ludowa z ludźmi postępuje”, a ten chłopak – łzy dosłownie ciurkiem i w takim szoku, płaczu: „Proszę pana, proszę pana, przysięgam, my byśmy nie strzelali do was. Przysięgam, my byśmy nie strzelali do was”. Ja mówię: „Ja nie wiem”. Ale byli oficerowie zaraz i z taką nienawiścią: „Już! Do przodu! Wynocha! Wynocha!” – na nas krzyczeli tak. Tak że przeszliśmy pod tory kolejowe, przez tunel przeszliśmy, tam zatrzymałem jeszcze raz ludzi i poprosiłem wszystkich, że tutaj się rozchodzimy, bo tu już jest Świdnik:

„Proszę, mówcie wszystkim, że nikomu nic się nie stało. Są ludzie poobijani, pobici, ale nie ma żadnych jakichś strat”. Nie widzieliśmy, żeby ktoś był zabity czy karetka zabrała kogoś czy nie, bo myśmy mieli przygotowane karetki i mieliśmy lekarzy przygotowanych, służbę zdrowia w razie jakiegoś nieszczęścia. Zdarzył się jeden mały incydent – jednemu z ludzi chyba pokaleczyło rękę, bo złapał petardę i odrzucił i ktoś tam przyleciał: „Andrzej, gdzie lekarze są?”. Ja mówię: „Normalnie w przychodni, idźcie, tam są lekarze. A co się stało?”. „A, chłopakowi poraniło rękę”. Ale to taki drobny uszczerbek na zdrowiu, tylko jakieś rany niewielkie. Tak się zakończył strajk, a ja nie wracałem już do domu. Koledzy zabrali mnie do siebie, dwóch ludzi zgłosiło

(2)

się: „Panie Andrzeju, pana zabierzemy”. Ja wiedziałem, że jak przyjdę do domu, to mnie zaraz zabiorą i zostanę internowany. Zacząłem się ukrywać i to jest początek mojego ukrywania się przez następne dziewięć miesięcy.

Data i miejsce nagrania 2005-08-22, Lublin

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Redakcja Piotr Krotofil

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na bramie byli wartownicy, trzeba było pokazywać przepustki i od czasu do czasu człowiek był rewidowany i były też takie rzeczy, że jeżeli kogoś złapali – bo

Tak że został taki szeroki komitet strajkowy powołany, byłem wtedy na drugiej zmianie – kiedy przyszedłem, koledzy powiedzieli mi: „Andrzej, zostałeś wybrany przez załogę

Wielu z tych, którzy się zaangażowali aktywnie w działalność związkową, miało pełną świadomość, że to nie tylko jest związek zawodowy, że tu nie idzie gra o związek

Oczywiście to już było kontrolowane przez nas, ponieważ gdy ci oficerowie przylecieli i weszli na zakład tak bez niczego, wówczas Komitet Strajkowy podjął taką decyzję,

Było wydawane pismo strajkowe, [„Biuletyn Strajkowy”] Regionalnego Komitetu Strajkowego, ukazały się przecież trzy numery, czwarty już był niedokończony i chyba

Ja to od razu mówię: to są olbrzymie korzyści dla przyjaźni, dla jakiegoś takiego wielkiego spotkania się z wieloma ludźmi i moje dzieci do dziś się przyjaźnią z

W okolicach Świdnika byłem kilka dni i już tutaj w Lublinie się ukrywałem przez całe święta, Nowy Rok.. Byłem w kilku mieszkaniach u znajomych tak na przyczepkę, jak

Mojej żony siostra miała mnie pilotować do Poznania, w razie czego, jakby się coś stało, to ona miała dać pierwsza znać. Udawaliśmy, że się