• Nie Znaleziono Wyników

Rozrywki dla Dziec. R. 4, T. 7, nr 39 (1827)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rozrywki dla Dziec. R. 4, T. 7, nr 39 (1827)"

Copied!
51
0
0

Pełen tekst

(1)

ROZRYWKI

d l a

DZIECI.

T *

A A A A A A A A A 4 A A A A A A A 4 4 4 . A , i i A A A A A A A A A A A A A A A A A

Ner XXXIX. i- M a r c a 1827.

I .

WSPOMNIENIA NARODOWE.

W YJĄTKI Z DZIENNIKA TRZECIEY W KRAJU NASZYM PRZEJAŻDZKI,

An i e l c e Ł . p r z y p is a n e .

MoŹb z uprzykrzeniem dia ciebie, kochana A- nielko , i dla innych Czytelników Rozrywek, na­

wykłam w małych przeiazdzkach moich, Dzien­

nik utrzymywać, i udzielać im i tobie, prawie nic nie znaczących z niego wyiątków. Ale có£

robić? n a łó g iest d r u g ą n a tu r ą, zaniechać go trudno; musisz więc znowu wraz z innemi przy- iąć z pobłażaniem to drobne pismo. Jeszcze , mniey od poprzednich, ma szczegółów i zalet,

Tom VII. Ner XXXIX. 7

(2)

ale przynaymniey krótkie, znudzić me będzie mia­

ło czasu. —

Jgań f t6. Sierp n ia» 1 8*6 roku.

„...Praw da, ze bardzo mało w życiu moiem ieździłam i widziałam, prawda, ze cel przyie- mny tey moiey przeiazdzki, trudy i niewygodę mógłby umilić, iednak nie przypominam sobie, abym mil dwanaście z mnieyszym mozołem, i tak szybko przebyła; a zaiechawszy na nocleg, ró­

wnie czystą zastała izdebkę. Wyiechałam dziś z Warszawy koło dziesiątey z rana, a te słowa ieszsze przy świetle dziennem kreślę. — Wybor­

na rzecz, droga bita; powóz się toczy iak po stole; spać można bezpiecznie iadąc, czytać, a nawet i pisać. Błogosławiłam troskliwość Rządu, gorliwość Obywateli; cieszyłam się i chełpiłam razem myślą, ze iest iuź kilkadziesiąt mil podo- bney drogi w Królestwie; bo mnie wszystko co widzę u nas dobrego , nie tylko cieszy ale i du­

mą napełnia; a te uczucia podwoił ieszcze przy­

padek następuiący. Maiąc z sobą nieodstępnego przciaźdzek moich towarzysza, Krasickiego, w U- wagach w Tomie szóstym, na karcie 248, na­

padłam na Artykuł o Drogach publicznych; r.

nieiakim tryumfem czytałam dowcipne iego na­

rzekania , na nieczułość Oyców naszych w tćy mierze, o którąby iuź ieh następców obwiniać

(3)

— go ­

nie mógł; skwapliwie, w xiąźce nakreśliłam te słowa: MiloŁ to czytać na drodze bitćy naszćyl i serdecznie żałowałam, że ićy Krasicki nie wi­

dzi, i ićy użytków z swoim dowcipem nie gło­

si.— Jakol iak nie raz słyszałam, ta Droga bi­

ta wiele korzyści przyniosła; przez nią Woie- wództwo Podlaskie ożywione, zbogacone, i iak­

by zdobyte dla Stolicy zostało; dosyć żyzne i obfite,.ale w wielu mieyscach piasczyste i od rzek spławnych dalekie, bardzo trudnym był da- wniey dla mieszkańców iego, wywóz zboża i innych płodów; dziś to wszystko ułatwione; ta­

ka droga rzekę spławną zastąpi. Jakże chętnie każdy iadący tyra pochwałom wtóruie,bo gdy­

by nie ten gościniec, bez żadnego prawie wdzię­

ku byłaby ta okolica; kray płaski, położeń pię­

knych, widoków niema; lecz czegóż nie nagro­

dzi podróżnemu łatwy pośpiech, miły cywiliza- cyi i porządku obraz? wszędzie wioski zabudo­

wane, kształtne domy drogowe, schludne go­

spody, słupy z dokładnemi napisami; wpraw dzie mało odmiany, ale nieprzyiemności źadney. — Tę drogę w swey wygodzie i iednostayności przy­

równać by można do spokoynego, bez wielkich wypadków ale mile płynącego życia; mało do opisu, mało do życzenia----

7*

(4)

Siedlce, 17. Sierpni#.

Łabo to miasto iest Woiewódzkiem, i wcale po- rządnćm, przecież nie wielkie, i prawie całe dre­

wniane. W małey liczbie murowanych gmachów, odznacza się Ratusz na rynku, i trzy kościoły.

Jest tu szkoła wydziałowa, przeszło trzy tysiące mieszkańców, i sławne bułeczki. Ale wiocey nad obecność zaymuie w Siedlcach przeszłość. To miasto nim go Rząd nabył, było własnością Alexan- dry z Czartoryskich Ogińskiey, Hetmanowćy Li- tewskiey, córki iedyney Xięcia Kanclerza; i ten pałac zniszczony, ten ogród zaniedbany, w końcu zeszłego wieku, siedliskiem był wesołości. He­

tmanowa Ogińska, tak miała serce gościnne i pol­

skie, źe zupełnie smutnego stawała się umysłu, i iakby słabą, skoro iey dom napełniony nie był gośćmi różnego stanu; im dłuzszy nakryto stół iadalny, im większy widziała natłok i wrzawę, tem była weselszą, chociaż - dla wieku raczey świadkiem niśli uczestniczką zabaw bydź mo­

gła. — Zieźdźały się tez do Siedlec i ze Stoli­

cy i z całey Polski, rodziny całe; te które iu£

w Pałacu i w oficynach pomieścić się nie mogły, naymowaly sobie w Mieście domki, i tam mie­

szkały po kilka miesięcy, codziennie w Pałacu iedząc, piiąc i bawiąc się; iest ieszcze wiele źyiących osób, które chwile tam pędzone iak

_ 9i —

(5)

naymiley wspominaią. • Gościnność i smak w za­

bawach, nie były przecież iedynem Alexandry Ogińskiey upodobaniem; urodziła się Czartory­

ską; dobroczynnością więc tchnąć iey serce mu­

siało. — Ubiegała się tez o pierwszeństwo w tym szlachetnym zawodzie zstryiecznym bratem swo­

im Xięciem Jenerałem Czartoryskim ; nie maiąc dzieci, nieszczęśliwych i potrzebuiących obrała się Matką; wiele rodzin podupadłych dźwignę­

ła , wiele sierot wryposaźyła, wielu ze zdatnością do nauk ale ubogim młodzieńcom rękę podała, i wyszli na ludzi. Nie mało doznali od niey pomocy, opieki, Karpiński, Kniaźnin, Kropiński i inni; wywdzięczyli iey się czem mogli, uwiel­

bieniem i wierszami; przytoczę tu niektóre, le­

psze dadzą od słów moich dawnych Siedlec, i ich Pani wyobrażenie:

'- 'f *

K N I A Ź N I N

Do Aleocandry z Czartoryskich Ogińskiey,

— 92 —

Je ś li me pióro ie st w a rte R y so w ać p rzy iem n e w z o ry * F a n i! racz przy iąć tę k artę ,

O to S iedleckie w ieczo ry . G dzie sam a dobroć p a n u ie ,

P od w d zięcznym oney rozkazem , Ś w ia t m iłą p o stać p rz y im u ie ;

D o m tw ó y te y c n o ty obrazem .

(6)

- 9 3 -

O d n u d ó w zaw sze d a le k a ,

T u roskosz w p o ś ró d słodyczy, G d y pasm o uciech p rz e w le k a ,

fiiiących godzin nie liczy.

G d y coraz n aw ó y ma św ieży, N i go uboczna rw ie żąd za;

Sercam i rzeźw ey m łodzieży L u b a p rzy sto y n o ść rozrządza.

Jeżeli tw a rz e i oczy

D u sz y rz e te ln e ś w ia d k i;

C a ły te n orszak ochoczy,

> Ja k dzieci k o ło sw e y M atki.

W id a ć tu różnicy m a ło :

Ani- w zro k dum ny, 111 o s t r y ; Ja k na kray w o ln y p rz y s ta ło ,

W sz y s c y t u bracia i siostry.

G ość tu się codzień p rz e m ie n ia ; W z g lą d n iech y b io n y n ik o m u , O dieżdża p e łe n w ie lb ie n ia ,

I p rz y k ła d w ie z ie do dom u.

R o d ak tym w zorem szczęśliw szy, Sobie i drugim żyć u m ie , A cudzoziem iec tu by w szy,

L e p ie y o P olsce rozum ie.

KARPIŃSKI do Teyźe,

na domek wieyski Alcocandrów, zbudowany w micyscu duwniey niedostępnem.

Cóż to za siła ty m kraiem w ła d a ! Co w śró d ż y w io łó w n ie r z ą d u ,

(7)

W iec zy sty m bagnom z ufnością g a d * ,

„ W eźcie k sz ta łt w o d y i ląd u .”

Silnym p o stra c h e m gad u d erzo n y D a w n e opuszcza sied lisk a, I w o d dalone w le k ą c się s tro n y ,

K rw a w e m i c ę tk i p o ły sk a.

N a i,ego m ieysce ciep łe żó raw i«

I o d p o łu d n ia p ta k m n o g i, I^abędź i stro y n e z le c ia ły p a w ie ,

Z a le g ły w o d ę i drogi.

T am cicha cnota m a sw e s c h ro n ie n ie , K ied y się z tłu m u w y r w a ł a ; O n a n ad b laski' p rzek ład a cienie

B y le c ó i N ie b a doyrzała.

- 9 4 -

T am s ię zdaleka p o d ró żn y z w ró c ił,, A ni go bierze o ch ęta

D o d o m u ,.k t ó r y d aw n o p o r z u c ił;

T u k m iło b a w ić , gdzie C nota.

T am z m iędzy t y l u , znaiom ych pieniem P ędząc naysłodszą g o d z in ę ,

Ś p ie w a ł też także p od d rzew a cieniem . Pasterz , co k o ch ał Ju sty n ę .

Alexandra z Czartoryskich, Hetmanowa O- gińska, umarła dnia 28 Sierpnia 1798'roku, ma- iąc lat 68. Naiakiśczas przed ostatnią chorobą, w mieyseu, gdzie wznosił się ów Domek wieyski, Alexandrów, w którym gościł i brat iey ciote­

czny, Król Stanisław Poniatowski, kazała wysta­

w ić udatną Kaplicę, i tę na Grób,swój przezna*

(8)

czyła. W niey dotąd idy zwłoki spoczywaią z pięknym napisem; zniszczona przez zaniedbanie i powodź, odnowioną została nakładem Xcia Je­

nerała Czartoryskiego, i teraz w dobrym utrzy­

mana iest stanie.

B iała 21 Sieipnia.

Juz siedmnastego Sierpnia, przeieźdżałam przez to Miasteczko Obwodowe, do XX. Radzi­

wiłłów należące, ale ponieważ wtedy dążyłam do drogięh mi osób, a sercu tak łatwo nad cie­

kawością wziąść górę,' dopiero dziś zwiedziłam go dokładnie. — Samo miasteczko nie szczegól­

ne, zastanawia tylko przechodnia Pałac, iak mó­

wią, bardzo dawny. Budowa iego dziwna lecz nie piękna. Brama wchodowa nay więcćy uderza;

czoło ićy dosyć smakowne, ale ozdoby iuż nie­

co zniszczone; widać ieszcze po obu stronach postaci Rycerzy, a w górze litery D. O. M. Sa­

ma iest sklepiona, długa przynaymnićy na sto kroków i kręta, co ią ciemną czyni; prowadzi do dziedzińca czworobocznego znaczney wielko­

ści; ieden bok składa Pałac o trzech piętrach, maiący z obu stron galery e z oknami na wylot, a na rogach wieżyczki; drugi bok po prawey ręce od wschodu, długa oficyna; trzeci po le- wey, kraia jseluzna % gęstemi słupami i bramą

(9)

do ogrodu; czwarty, dwa budynki oddzielne,' a w środku nich wysoka wieża z zegarem, pod którą iest właśnie otwór owey długiey i krętey bramy. Obeszłam *cały pałac zewnątrz i we­

wnątrz; dół cały, prócz dwóch sal sklepiony, górne pokoie widać źe były paradnieysze; iest iedna sala ogromna, wysoka na dwa piętra, rzeź­

biarską ozdobiona sztuką, ale figury niezmiernie ciężkie; musiała to bydź sala do Balów; u gó­

ry prawie w koło są otwory, zapewne dla wi­

dzów. Jest wiele osób, które ten pałac mie­

szkalnym widziały; za Xięztwa Warszawskiego dawano w nim bal świetny, i dziś chciano z nie­

go iaki użytek uczynić, ale niedozwalaią tego porysowane mury; i mówią że rozwalony wnet będzie. W oficynie iest kassa i archmim Ob­

wodu. W ogrodzie nie bardzo obszernym, stoi budynek grotą nazwany; pomnik zepsutego sma­

ku, wysadzany muszlami, żużlami; w saloniku są różne płaskorzeźby z Mitologii, między inne- rni Perseusz uwalniaiący Andromedę. Naprze­

ciw tego budynku iest kompas ogromny, ale iuź upłynęły te czasy, kiedy godziny skazował. Za pałacem wznosi się, mała i nie bardzo kształtna Kapliczka, drzewami ocieniona; cały pałac i z dosyć znaczną przylegtością, opasany iest po- dwóynemi wałami i oblany wodą, która iuź

9 e -

(10)

w wielu mieyscach zarosła, znać, £e był obron­

ny. .. W wieży i w budowlach nad bramą u- rządzonych są więzienia, i dziś nieszczęśliwych pełne; lecz iuz nie gwałt i przemoc iak dawniey, ale sprawiedliwość ie zaludnia. Brzęk kayda- nów godnie odpowiadał temu, co nam w tym gmachu starzec ośmdziesiąt letni rozpowiadał...

Łubom zapisała te szczegóły w Dzienniku mo­

im, bo mogłyby podać treść do zaymuiaeey choć okropney Historycznćy Powieści, powtarzać ie tu nie śmiem. Nie dla Ciebie, kochana Aniel­

ko, ani tez dla Dzieci, takowe obrazy.. .. W iek wasz, nie trzeba postrachem występku, ale ra- czćy wdziękami cnoty ku dobremu prowadzić. — O ćwierć mili od Białey, iest przyiemna wio­

ska, Roskoszą przezwana; dawnićy XX. Radzi­

wiłłów, dziś do PP. Michałowskich należąca.

Był tam Pałacyk wystawiony umyślnie przez ie- dnę z Xięzen tego domu, dla Piotra Wielkiega, który przęieźdźaiąc przez Polskę, trzy dni w nim gościł. Kilkanaście iat temu iak umarła w Bia­

łey sędziwa kobieta; la wówczas dziecięciem będąc, trzymana była do Chrztu przez Monar­

chę i Xięźnę. Xięzna ta którey bardzo długo Roskosz-była miłą, owdowiawszy poszła drugi raz za mai, a na kilka lat przed śmiercią, w pó­

źnym wieku wstąpiła do Klasztoru. Niewiein

' ~ 97 —

(11)

czy to nie będzie ta sama siostra Taida, którą W prostocie i niewinności swoiey, Elzbietka Rze­

czy cka tak uwielbiała?... Jeszcze ieden szcze­

gół o Pałacu w Biały: w dzień kiedy ostatni ie'y dziedzic, Xiaze Dominik Radziwiłł zaciągnąwszy się do woyska, w samym kwiecie wieku umarł we Francyi, szczególne zdarzenie chciało, iż z wielkim łoskotem, spadł i pogruchotał się o- rzeł czarny (herb tego domu) rozpostarty nad drzwiami. I iak nam mówił, wyzey wspomnio- ny Starzec: „Juz po tey przepowiedni wiado-

„mość o zgonie Xią£ęcia, nie zdziwiła nikogo;

„lubo zasmuciła wielu, bo był to Pan z dobrćm

„ i wspaniałem sercem.”

— 98 —

łanów *5 Sierpnia.

To miasteczko nie wielkie, zalecaiące się dziś pięknem stadem Królewskiem, dawnićy mu­

siało bydź większe i świetnićysze, bo tu było mieszkanie Biskupów Łuckich; a w Kościele Katedralnym, bardzo starożytnym, są dotąd ich groby. Wiedząc o tern, iechałam do Janowa skwapliwie; w liczbie Biskupów Łuckich był Adam Naruszewicz, ów Maź tyle zasług w na­

ukach Ojczystych maiący, który pierwszy pra­

wie dał popęd do głębokich badań w Dzieiach Narodu Polskiego; który b y ł tern dla Historyi

(12)

naszey, czem Kopczyński dla ięzyka, iakby pra­

wodawcą, wskrzesicielem i wzorom; którego nareszcie iako Poetę, razem z Sarbiewskim, o- bok Krasickiego niektórzy mieścili. Żywo więc byłam zaięlą iadąc do Janowa; niewymowne v mnie napełniaią uczucia, ile razy się zbliżam do grobu znanego Pisarza; to imie iego ieszcze tak głośne na ziemi, kiedy duch iuź z nićy znikł oddawna; te słowa i wyrazy czytane od wszyst­

kich, kiedy iuź zmartwiały usta co ie mówiły, ręka która iekryśliła; te zaszczyty i pochwały, od niego iuź ani widziane ani słyszane; pamięć tey nieochybney dla każdego z ludzi kolei, wszy­

stko to przeyinuie mnie nad moc' wyrażenia^

Jednak w Kościele Janowskim mnićy iak zwy­

kle w takim razie przeiętą byłam; w całym tym gmachu, ieden tylko założyciel iego Biskup Ko- bieiski, uczczony został nadgrobkiem, Narusze­

wicz zaś niema nawet skromnego napisu; zwło­

ki iego spoczywaią w lochach Kościelnych, ale żaden pomnik nie mówi tego przycho­

dniom. Zawiedziona tem i zasmucona, żałuiąc w tey chwili źe mu go wystawić nie mogę, szukałam iakiegoś wynagrodzenia. - Nie dla nie­

go bynaymniey; bo któż po Czackim, Osso­

lińskim, Mostowskim, Lelewelu, Gołębiow­

skim, Bentkowskim, co sławie Naruszewicza

9 9

(13)

-- 100

dodać potrafi? ale dla samey siebie; i tak pomyślałam: Nie mogę w tym odwiecznym gma­

chu wznieść .pamięci Naruszewicza kosztowne­

go z bronzu lub marmuru pomnika, ale mogę w ulotnem Pisemku, skromny hołd Mu oddać, przemawiaiąc o Nim do tyle kochanych ode- mnie Dzieci; mogę w ich usta imie Jego wło­

żyć, przeiąć ich zasługami tego Męża w Dzie- iopisarstwie, udzielić im wyboru Poezyi Jego.

I tak uczyniłam; a ta praca miłą mi była i nie wiele innie kosztowała zachodów. Uczeni i światli znawcy, iuz opisali szeroko Naruszewi­

cza zalety; z wypielęgnowanych przez nich kwia­

tów, iam tylko prosty ułożyła wieniec; ten to­

bie kochana Anielko, i innym młodym Czytel­

nikom Rozrywek w następuiącym Numerze przy­

niosę.

(14)

— lo t --

II.

P O W I E Ś C I .

Ułomki z Pamiętnika iedncgo młodzieńca.

ŁOŻE ŚMIERTELNE STAREGO SZYMONA <*)

W dniu przykrego ieszcze zimna, choć iu£

Marzec był w połowie, wędrownik samotny przebiegałem pieszo, piękną w mych oczach, na­

wet w tey porze okolicę. N iwy, lasy, góry, między niemi ieziora i doliny, na pozór iedno-

•staynośeią śniegu zrównane, dla mnie miały roz­

maitość; a choć wiatr ostry ciął mnie w twarz, i dech tamował, przecież szedłem ochoczo, i nie czułem zmęczenia ; bom dóźył do wioski rodzin- ney, bom po siedmiu leciech niebytności, uści­

skać miał Dobroczyńcę mego--- Niekiedy te£

(*) L u b o ta pow ieść i następuiące które p o d tym że napisem podane bę dą, naśladow ane są i n iem al tłom aczone z D zie­

ła W ilso n a Ligths and Shadows of Scottish ( ś w ia ­ tła i cienia Szkockiego życia ) iednak Jktoby r z u c ił okiem na Opis Podróży w N rach 26 27 i 28. Rozrywek u m ie­

szczony, m ozeby w ty c h d w óch A rty k u łach iak i zw iązek u p a trz y ł? Przy t e m, uprzedzam źe te P o w ie śc i, a raczey O brazy, m aią sm ętną i po w ażn ą b a rw ę , któ ra m oże n ie w szystkim C zy teln ik o m do sm aku p rz y p ad a , z ty tu łem Pism a się niezgadza; ale n ieste ty ! o k o lic z n o ści i skłon*

mość W ydaw cy nayczęściey takie n a su w a ią p rz ed m io ty .

(15)

. 1 0 4

■wiatr ustawały słońce wyglądając z pod obłoków blask rzucało świetny; wtedy, milczenia powie­

trza nic nie przerywało, nawet szmer dobrze mi znanóy rzeczki, gdyż ieszcze zmarzniętą była.—

W tych chwilach uciszenia, rzucałem okiem w o ­ koło* przyglądałem się chciwie wszystkiemu;

rozpoznawałem góry, lasy świerkowe, tak' czę­

sto przezemnie zwiedzane; nie był mi oboiętnym gaik, płotek żaden, ani ślady stóp ludzkich zo­

stawione na śniegu, bom w nich upatrywał kro- ki znaiomych sobie; a gdym tez uyrzał wioski i osady sąsiedzkie, stanęły mi w pamięci obrazy życia wieyskiego w zimie, których tyle niegdyś przesunęło się przed umysłem moim. Myślałem o ciężkiey lecz wesołey w stodole pracy, o na-- prawie rolniczych narzędzi przy świetle komina;

o kołowrotku nogą pracowitey Babuni obraca­

nym , więcey ieszcze z nałogu niśli z potrzeby; o starowney Matce, stwarzającej- z starych szcząt­

ków, całą i ciepłą odzież dla dziatek; o ulubio- ney i dawney Piosnce, którą śpiewała Urodziwa dziewczyna, cienkie motaiąc nici; gdy ią zaczę­

ła , nikt iey nie słuchał,, a teraz wszyscy umilkli;

myślałem także o niespodzianych sąsiada odwie­

dzinach, o ciekawmy dalekiego wędrownika po­

wieści; kończy ią śpiesznie, bo ruszy w dalszą drogę, skoro zamieć ustanie; a nadewszystko my-

(16)

— io3 —

siałem o tych godzinach pobożney modlitwy, któ­

re takim wdziękiem domowe życie wieśniaków tey okolicy zdobią; o wieczornem czytaniu sło­

wa Bożego uroczystym głosem Oyca rodziny; o tkliwym śpiewanych Psalmów odgłosie, którego szum wiatrów zagłuszyć nie może; i o tym całym dni Świątecznych obchodzie, które w dnie sło­

tne , kiedy do Kościoła iść trudno, chatkę rolni­

ka w dom modlitwy zmieniaią. — Tak miłe, ale ogólne piastuiąc w umyśle obrazy, uszedłem ka­

wał spory, 1 prędzey niślim sio spodziewał, uy- rzałem wieżę Kościoła wioski moiey, i tę schlu­

dną Plebanią, gdziem zostawił Dobroczyńcę, i przyiaciela. Znikła wtedy wszelka myśl obca;

boiaźń napełniła me serce; bo cóż mi ręczyć mo­

gło 5 że żył ieszcze opiekun moiey młodości, ten któregom zwał Oycem? ten, który cnotami i wie­

kiem szanowny, iuż od lat czterdziestu czuwał nad tą małą lecz szczęśliwą trzodą... Gdy w tych myślach ivipagórek wstępuię, spostrzegam nieda­

leko-starca na koniu; wiatr obija iego długie i si­

we włosy o twarz sędziwą, on iednak icdzie spo­

koynie; to móy Oyciec, nie kto inny? bo on iest Z tych Pasterzy, którzy się nawałnic nie boią;

zbliżam się, iadący, krzyk zadziwienia wydaie, stawa, wyciąga rękę, którą ia z poszanowaniem całuię, wita mnie błogosławiąc. „Synu! mówi

p o

(17)

i o 5

po chwili, w uroczystą godzinę przybywrasz; ia-

»dę odwiedzić człowieka przy zgonie, człowie-

„k a , którego zapewne pamiętasz, Szymona Ko-

„ścielnika ~); iuz iego siwa głowa widzianą nie

„będzie w Domu Bożym, gdzie źadney nie omi-

„nął Niedzieli; pobożny człowiek bał sięStwór-

„cy, w każdy dzień swóy; nie opuści go zape-

„wne Stwórca w tym dniu ostatnim.”

Pamiętałem dobrze Kościelnika Szymona, pa­

miętałem i domek iego samotny, tak pięknie po­

łożony za rzeczką w dolinie nad ieziorem, obok świerkowego lasu; od chwili iak siebie zapamię­

tam, widywałem go zawsze, na iego zwyczay- nem pod kazalnicą mieyscu; i nie raz z uroczy­

stą trwogą, patrzyłem na poważną iego w Czasie Nabożeństwa postawę. Wracaiąc tak myślą do dziecinnych lat moich, zapragnąłem pomodlić się wraz z Plebanem, przy śmiertelnem łożu iego; a używaiąc tego przywileiu, którego Opatrzność ludziom użyczyła, iż przyiaciele i znaioini maią przystęp do konaiących łoża, prosiłem żeby mi wolno było, zawitać także do tego domu sjputku i śmierci. W tedy pićrwszy raz postrzegłem ko­

ło konia Plebana, chłopczynę może dziesięć lat maiącego, który patrzył często w twarz starca,

(* Koscielnik iest to stróż porządku Kościelnego, składek pieniężnych, w tey stronie Pruss.

Tom V I I - Ner X X X I X . 8 '

(18)

— io6

Oczyma łez pełnemi. Przemienny wyraz smutku i nadziei, blademi uczynił policzki zwykleJwie- źością i zdrowiem ubarwione; i poznałem w dro­

bnych i’ysach i w gładkiem czole dziecięcia, ia- kieś podobieństwo z tym, który iuz tak bliskim był śmierci. „Poczciwy Szymon, powiedział tu Pleban, przysłał pomnie wnuka swego Krystyn-

»ka; naparł się on sam tego zlecenia, i przybył

„prędko pomimo śniegu; bo miłość i sercu dzie­

cię c ia doda odwagi; i iest Ten, który wiatr do

„strzyźoney owieczki stosuie.. . ” Spoyrzałem na odważne dziecię; rumiane w tey chwili policzki iego, oczy niebieskie, włosy iasne i kręte, nie do smutku stworzone się zdawały, a iednakże słychać ieszcze było w piersiach iego, łkania tłu­

mionego żalu. „Juz teraz pewno Dziadunio o-

„zdrowieie, powiedział nareszcie, kiedy nasz Ple^

„ban do niego iedzie. Bardzo mało miałem na­

d z ie i, iakem biegł sam z pagórka na pagórek do

„w si, ale teraz mam iey więcey. Ach! iak Dzia­

d u n io ozdrowieie, iak też będę Bogu dzicko-

„wał,! będę wstawał w nocy, będę się modlił klę-

„cząc na gołych kolanach...” Tu głos iego u- stał, oczy wlepiły się w twarz Plebana, iakby słowa pociechy i zachęty zadał? Zeszliśmy zgo- ścińca, udaiąc się w stronę zupełnie bezdrożną;

mały nasz przewodnik biegł przed nami, a z do-

(19)

•wcipera do zmyślności podobnym, natrafiał na ścieszkę prawdziwą, chociaż znaku iey niebyło, prócz niemal zupełnie zawianych śladów stóp ie­

go, kiedy biegł do Plebanii. Przebywszy małą.

zmarzniętą rzeczkę, kilka pagórków, spuściliśmy się. w dolinę, i Uyrzałem domek samotny mnić*

raiącego Kościelnika. Na widok tego do id k ii '^ca­

ły potok dni spłynął z umysłu mego. Już ósmy rok miiał odczaąu, kiedym był ostatni raz w tćy dolinie. Było to w Sierpniu, pod czas wakacyi, właśnie w dzień obchodu urodzin starego Szymo­

na. Grono wesołych uczniów maiącyeh na cze­

le łaskawego Plebana, tu przybyło z powinszo*

waniem. Tańcowaliśmy na tey łące, wykręcali­

śmy gniazda z tych drzew. Lubo surową zda­

wać się mogła twarz Szymona w Kościele, my młodzi wiedzieliśmy dobrze, źe i on miewa dni swoie wesołe; a każdy z nas na skrzydłach rado­

ści, leciał w ten dzień doroczny do domku iego, na wyborną śmietanę i mlćko. Wśród zabaw, schodził ten dzień szybko; pamięć iego (rwała w nas od Sierpnia do Sierpnia, a wspomnienie o nim rozweseliło nie raz okopcone szkolne mury..

Gdyśmy dochodzili do domku szeroką ścieszką, która dla smutku panuiącego w domu umiecioną niebyła, obaczyłem przed drzwiami dziewczynę służebną, ta wnet znikła, i pokazała się w pro*

u*

107

(20)

— T 108 ---

gu urodziwa Niewiasta; ićy oczy w górę wznie­

sione, złożone ręce, dowodziły z iaką wdzięcz­

nością widziała, źe dobry Pasterz prcdzey iesz­

cze do nich dążył w smutku, niżeli w radości.

Skoro szanowny Pleban zsiadł z konia, czyn­

ny chłopczyna zaprowadził go do małćy staienki, a my weszliśmy do domu. W długićy pićrwszćy izbie w naj większym porządku zaslawionćy nic słychać nie było prócz wielkiego zegara. Nie­

wiasta, która milcząc w progu nas przywitała, drżącą ręką otworzyła drzwi do pokoiu chorego oyca; wszystko w tym pokoiu tak było schludne, świeże i czyste, iak gdyby w zdrowia i swobo­

dy mieszkaniu. Nie mogę pominąć czysfey por­

celany ustawionćy na kominie, ani krzaku mie- sięcznćy róży w oknie; wierzchołek ićy dotykał się pułapu, a piękne kwiaty rozweselały pokóy cały. Układ tego pokoiu, sprzęty w nim będą­

ce, mile wpadały w oko; i zdawało się, że sa-, ma żałość nie mogła odiąć wdzięku i smaku rę­

ce tey staranney niewiasty. Choroba oyca, cho­

roba beznadziei, pozwalała ićy iednak mieć pie­

cza o przedmiotach, które on w zdrowiu lubił i cenił; i ta sama ręka, pokóy iego w chwilach szczęścia zdobiąca, strzegła go od nieładu i w go­

dzinach smutku. — Ostrożnie i wprawnie odsło­

niła firanki łóżka, gdzie na poduszkach iak śnieg

(21)

białych, leżał umieraiący. Czytać było można śmierć z tey twarzy; wyraźnie przemawiała, ze iuż się wysmiło pasmo dni iego na tey ziemi. Po­

zdrowił Plebana lekkim uśmiechem i skłonieniem głowy, gdyż córka tak mu poduszki usłała, że raczćy siedział niż leżał. Oczy wistem było, iż wiedział że wnet umrze, i że dusza iego w zu- pełney gotowości czeka tey wielkiey odmiany.

Jednak pomimo zgadzania się z wolą Nieba, Chrze- ścianina żyiącego zawsze w zgodzie z Bogiem i Zbawicielem swoim, po wyrazie pełnym uszano­

wania ziakiin przywitał 'Kapłana Wiary, widać było, że bez modlitw i słów pociechy iego, nie byłby błogo umierał.. .. W kilku słowach Ple­

ban opowiedział kto był obcy człowiek1? a umie- raiący, zowiąc mnie po imieniu, wyciągnął w y­

schłą rękę, na znak, że mnie poanaie. Usiadłem o podał od łóżka, bliższe mieysca bliższym zosta- wiaiąc osobom. Pleban siadł w głowach, u nóg stalą Niewiasta; piękna twarz iey, w smutku tkli- wszey ieszcze piękności nabrała. Łzy które się Naturze wymykały, wstrzymywała Religia. Na­

uki pokory i poddania się woli Boga, tyle razy od Oyca słyszane, teraz w ćwiczenie obracała; a serce iey lubo ziemskiey nadziei próżne, i trwo­

gi pełne, w milczeniu i ze słodyczą cierpiało, bo prawdziwie była pobożną. — Gdyśmy tak trvłali

(22)

--- 110 --

milcząc, piękny chłopczyna, który nas przypro­

wadził, otworzył drzwi cicho, a włosy maiąc ie­

szcze zmarzniętym szronem okryte, pobiegł uca­

łować rękę Dziadunia. Juz nie płakał, nadzieią napoiło się serce iego, nadzieią ustaloną, przy­

byciem Męża, którego modlitwom ufał, iakby wstawieniu się nadludzkiey Istoty. Teraz stanął przed Starcem, i tak pilnie i nieruchomo wpa- truie się w niego, i Starzec z taką chciwością weń patrzy; iż tworzą się dwa obrazy; żywe chłop- Czyny oko, powtarza wybladłą twarz Starca, a w omdlewaiącey umieraiącego zrzenicy, odbiia się świeża dziecięcia postawa.... Ale chociaż dziecie spokoynem się zdaie, serce iego mimowolna boiaźń dręczy, i widać że iednego tylko tkliwego słówka potrzeba,a popłynie ten strumień łez, któ­

ry piersi iego tłoczy... „Jeśli szaruga nie ustanie,

„powiedział tu konaiący, z przykrością będzie

„przyiaciołom moim odprowadzić mnie na smę- tarz." To nagłe bliskiey i nieochybney śmierci wspomnienie, iak bryła lodu padło na serce chłop- czyny, westchnął ciężko, i skrył bladą twarz w posłanie Starca. Starzec dźwignął bezwładną rękę i położył ią na głowie wnuka. „O móy .iKrystynku! rzekł, bądź błogosławiony! Chło­

pczyna wtedy ryknął wielkim płaczem, i zalał

(23)

— l i i

I

się łzami; płakaliśmy wszyscy; Pleban nawet pła­

kał, chociaż żal siedmdziesiąt letniego człowieka, nie zwykł się łzami objawiać; a w całym pokoiu, oczy tylko Umieraiatcego suche były. .,Bóg był

„łaskaw na mnie grzesznika! powiedział; przez

„trzydzieści lat byłem Kościelnikiem wnaszey Pa­

ra fii, i nie opuściłem źadney Niedzieli... Kie-

„d y mi zona umarła, było to we W torek;., od­

prowadziliśmy ią w Piątek do nieochybnego

„wszystkich źyiących mieszkania.... W Niedzie­

l ę , iulem należał do publicznego Nabożeń>twa..

„iednak śpiewać Psalmów tey Niedzieli nie mo-

„głem, bom nie słyszał iey głosu w Chórze....

„potem'uspokoiło się serce moie; a Ten, którego

„przez zasługi Zbawiciela spodziewam się oglą-

„dać tey nocy, Ten wie, żem o niey dotąd nie

„zapomniał!..” Starzec przestał mówić, gdyż zmęczył się i rozrzewnił; wnuk iego nieco w łzach ulgi doznawszy, wstały z małego stoliczka wziął kubek z wzmacniającym napoiem, i trzymał go przy ustach Dziadka. W ypił i powiedział:

„Chodź bliźey do mnie, Krystynku, i pocałuy

„mnie za Oyca i za siebie!” A gdy dziecie przyłożyło różane swe listeczka do zsiniałych ust Starca, łzy potoczyły się z tak długo su­

chych oczów iego, i spadły na złotowłosą gło­

wę chłopczyny. „Krystynku, mówił daley, Oy»

(24)

s

„ ciec twóy zapomniał o tobie w dzieciństwie two­

rem , o mnie w starości moiey; ale ty, bodziesz

„zawsze czcił Oyca i Matkę twoię, bo umiesz,

„i dopełnić chcesz Przykazania Boskie!” — Peł­

ne serce chłopczyny odpowiedzi wydać nie mo­

gło; zbliżył się tylko więcey ieszcze do ukocha­

nego Dziadka, a tonąc we łzach, leżał na iego łonie. Matka padła na kolana, i zasłaniaiac twarz rękoma, zawołała: „O! gdyby mąż móy wiedział

„co się tu dzicie, pr/.ybiegł by do umieraiącego

„O yca!” Jam spoyrzał wtedy na Starca, i do­

myśliłem się, że oń boleie i modli sio, nad nie- posłusznem dziecięciem. Przypomniałem sobie że syn iego iedyny, był pięknym młodzieńcem pełnym przymiotów, lecz oraz gwałtownych na­

miętności, zbyt śmiałych zdań, i źe móy Do­

broczyńca często powtarzał: Zycie Henryka nie spłynie bez burzy!... Gdy mi to wszystko w myśli stawało, ' Pleban zbliżył się do stołu, na którym Biblia leżała, i powiedział: „Zaśpieway-

„my na część Panu, Psalm piętnasty!” i zanu- . cił drżącym głosem te słowa:

„ K t o będzie w T w o ie m m ieszkaniu p rz e b y w a ł?

K to będzie T w eg o p ałac u św iętego W ie c z n y m óy B oże! w esela z a ży w ał?

C zło w iek n iew in n y , człow iek uprzeym ego S e rc a , k tó ry sp raw ied liw o ść m iłu ie ,

K tó ry niem ów i słow a fałszy.wego.

--- 1 1 2 - r ~

(25)

K tó ry bliźniego sw eg o rad szacuie>

N ie szuka s cudzą szkodą sw e y k o rzy ści, P rz e c iw obrn o w c o m są sia d a r a t u i e ;

M a n ie p o b o in e lu d z ie w n ie n a w iś c i;

D o b r y m , g d z ie m o że p o m o c y d o d a w a , A co p r z y r z e c z e , b y n a y c ię ż e y z iś c i ; P ie n ię d z y w lic h w ę n ik o m u n ie d a w a ,

N ie b ie rz e d a r ó w p r z e c iw n ie w in n e m u : K to się ta k r z ą d z i, k to p r z y te m z o s ta w a , '

Ś m ie le n ie c h ufa p o k o io w i s w e m u .”

Małe zgromadzenie śpiewało ten Psalm ca­

ły. Umieraiący feczył nawet kiedy niekiedy, głos swóy do tey świętey harmonii; a kiedy gasnące tchnienie nie mogło się dobyć z piersi iego, powtarzał te słowa po cichu; czysty zaś i srebrny głos dziecięcia dobitnie po całym po- koiu się rozlegał; dziecie leżało na łonie Starca, a mnie patrzącemu i słuchaiącemu zdaleka, ni­

gdy nie zdarzyło się widzieć tak blisko i wyraźnie, poczynaiące i kończące się życie, grób i koleb­

k ę ... "Właśnie gdy przedostatni wiersz śpiewa­

li, drzwi się otworzyły, i wszedł Młodzian do­

rodny, lecz smutkiem, nędzą i żalem pokryty.

Zawstydzony, zmieszany odgłosem świętych i żałobnych pieni, usiadł, i oczów podnieść nie śmiał. Gdy dokończono Psalmu, Umieraiący rzekł uroczystym głosem: „ Synu móy! ieszcze w czas przyszedłeś, ieszcze cię Oyciec pobło­

gosław ić zdoła... Oby pamięć tego, co w tych

— 115 —

(26)

„ścianach się stanie, nim noc dolinę zakryje,

„zwrócić cię mogło z twey błędney drogi... Tym

„iedynie sposobem odzyskasz łaskę tego Boga,

„któregoś zapomniał.. Pleban patrzatc poważ­

nie na przybyłego Młodziana, który słowa po­

wiedzieć nie mógł, rzekł: „Henryku! iuż od

„trzech lat nie widziano twego cieniu na po-

„dwoiach otwartych domu Bożego. Lecz ten,

„który się piorunu nie b o i, często zadrży głos

„ usłyszawszy słaby... Oto godzina żalu... u-

„latuiący duch Oyca uprosić może dla twey du­

s z y wybawienie od grzeszników rady...” Tu Młodzian zbliżył się nieco do łoża, i z trudno­

ścią wyrzekł: „ Oycze! nie iestem bez serca...

„przybiegłem tu skorom posłyszał, że wezwano rPlebana... Mam nadzieię że ieszcze zdrowie

„ odzyskasz... Gdybym zaś miał bydź tak nie­

szczęśliw ym ... Błagam twego przebaczenia!..

„Mogliśmy inne mieć zdanie w wielu rzeczach

„ale i ia mam—serce... Oycze! mogłem zbłą-

„dzić, ale złym nie byłem nigdy... Błagam twe-

„go przebaczenia...” — „Przystąp bliźey, Henry-

„ku, powiedział Oyeiec; połóżcie rękę moię na

„ głowie mego syna, bo iakiś mrok oczy mi za­

słania. Tyś był moim pierworodnym, ty ie-

„steś iedynakiem moim. Wszyscy twoi bracia

„i siostry leżą na Smentarzu, obok tey, którey

— n 4 —

(27)

— n 5 —

,ftwarz, miłą twoia twarz tak przypomina...

„Długo byłeś radością, chlubą duszy moiey;

„mogę powiedzieć chlubą, bó w całćy Parafii

„nie było takiego syna, takiego męża iak móy Hen- ,-,r y k .J e ś li obłąkało się serce twoie,Bóg spro*

„ stować go zdoła! Obym mógł umierać dla cie-

„bie! obym śmiercią moią mógł cię w ybawić!.,

„ale iuź to uczynił TEN, któregoś ty zaparł....

„O! często płakałem nad tobą, iak Dawid nad

„ Absalonem wołaiąc: Henryku! synu móy! Sy-

„ nu móy Henryku!’* Głębokie westchnienie ie- dyną było odpowiedzią klęczącego młodziana; a- le łzy iego, wyraz gwałtownego cierpienia i fa­

la , w całey iego osobie, zadosyć mówiły. Ple­

ban patrzył na niego z surowością niezwyczay- ną łagodnym swym oczom, i rzekł: „Poznaiesz

„rękę lezącą na buntowniczem twem czole? A-

„le cóż znaczy ręka i mowa Oyca, dla tego,

„który się wyrzekł Boga, wszystkich ludzi Oy-

„ c a ? ...— „O! nie nastaway na niego tak srogo, (zawołała z płaczem Niewiasta, wychodząc z za- firanek łóżka, gdzie ukryć przed samą sobą chciała żal swóy, wstyd i trwogę;) ochraniay,

„ ochraniay męża moiego!.. on nigdy tak w y­

stępnym nie b y ł! ” — A przystępuiąc do niego, i klękaiąc przy nim, zarzuciła swe okrągłe i bia­

łe ramiona koło szyi iego.— „I ty także! mały

(28)

i i S

„móy Krystynku, wymówił Umieraiący, uklę*

»kniy koło twey Matki i Oyca, ażebym mógł

„was wszystkich iedną pobłogosławić modlitwą.”

Dziecię uklękło z nieśmiałością obok Oyca, on przytulił do serca, syna, który lubo zaniedba- ny, zawsze miał mieysce w tem sercu. „Niech

„Syn móy, rzekł Starzec, weźmie Słowo Boże,

„ i niech przeczył* umierającemu Oycu, a5,y,

„26 v i 27my, wiersz iedynastego Rozdziału Ewa-

„nielii, według Jana Świętego.” Pleban płakał nad klęczącemi, a podaiąc otwartą Biblią, temu marnotrawnemu Synowi, głosem litości i prze­

baczenia powiedział; „Był czas, Henryku, kiedy

„nikt Pisma lepiey nie znał od ciebie; ach! iak-

„ze mógł syn przyiaciela mego zapomnieć tych

„nauk?” ... Nie zapomniał ich przecież Mło­

dzian; i dla wypełnienia woli Oyca, nie miał potrzeby odwrócenia oczów z twarzy iego. Świę­

ty strumień Ewanielii miał niegdyś łożysko swo- ie w tern sercu, wysuszył występek zbawienne wody, lecz teraz znowu płynęły. Wyraźnym lubo cichym głosem powiedział z pamięci: „ Rzeki Jezus: Jam iest zmartwychwstanie i iyw ot;

lito we Mnie wierzy, choćby umarł, zyw bę­

dzie. A wszelki, który iyie i wierzy we Mnie nie umrze na wieki. Wierzysz temu?” — Od­

powiedziała Mu: Wierzę Panie; wszakem u­

(29)

wierzyła łeś Ty iest Chrystus, Syn Bozy, któ­

ryś na świat p r z y s z e d ł „Ten glos nie iest

„ niewiernegp głosem! zawołał Umieraiący. z rado­

ścią; nie Henryku, ty niemasz niewiernego ser-

„ca. Powiedz, źe wierzysz temu coś wyrzekł,

„a Oyciec twóy umrze szczęśliwy!” — „Wierzę!

odpowiedział głośno Młodzian; i iak ty mi prze­

b aczasz, bodayby mi tak i Oyciec Niebieskiprze-

„baczył.” —-Starzec zdawał się iakby nowem ży­

ciem natchniony; zgasłe oczy zaiaśnialy, blade policzki okryły się rumieńcem, bezwładne ręce nabrały siły, głos był niekiedy tak pełnym iak u młodzieńca w swćy wiośnie. W ręce Twoie, oBoŁe, oddaię ducha mego! zawołał nareszcie;

a to powiedziawszy, padł zwolna na poduszki; i zdało mi się źem usłyszał iakby dwa ciche we­

stchnienia; źem dostrzegł iakby lekkie dmuchnię­

cie, iakby przezroczystą parę. Nastąpiło poufm głębokie, długie, z niczóm nieporównane milcze­

nie; było to milczenie śmierci. Oyciec, Matka i dziecie powstali z wolna. Oczy wszystkich nas wlepione były w twarz bladą i nieruchomą Zmar­

łego , a bez łkań żadnych, lecz w cichych łzach zgadzaiącey się z wolą Nieba duszy, staliśmy na około łoza śmierci pobożnego Kościelnika.

( Dalszy dąg nastąpi.)

(30)

«—■ iiS —

III. *

ANEKDOTY PRAWDZIWE o DZIE­

CIACH.

Sp r a w i e d l i w e Po r ó w n a n i e.

Pięcioletniemu i grzecznemu Adasiowi K. Ro­

dzice sprawili futerko; właśnie pierwszy śnieg okrył nierówno ziemię, i widać ią było ieszcze gdzieniegdzie, gdy on ubrawszy się w zimową o*

dzież swoię, wyiechał z nićmi za miasto; obaczy- wszy pola tak na pół okryte. powiedział: „ Śnieg to iest futerko dla ziemi; ale biedna ziemia, bę­

dzie iey zimno w tym roku, bo ma bardzo dziu­

rawe futerko.’’

Sz c z e g ó l n a Ni e w i a d o m o ś ć.

W pokoiu małey, trzech lat nie maiącey dzie­

wczynki, zawsze w nocy paliła się świeca, i szczę­

śliwe to dziecię, żadnego wyobrażenia o ciemno­

ści nie miało. Zdarzyło się raz, iż wpośród czar- ney nocy zgasła świeca; dziewczynka się obu­

dziła, a nic nie widząc, zdziwiona, wołać zaczę­

ła na Matkę: „Mamo! gdzie moie oczki?” — Ta

(31)

— i »9 —

szczególna mewiadomość tak maluiąca dziecię, które nic, siebie nawet nie zna, nie wiem iak ko- mu się wyda? dla mnie ma wdzięk iakiś nie- zmiercy, i wiele myśli nastręcza.

reooc*——--- —

IV.

W YJĄTKI DO UKSZTAŁCENIA SERCA I STYLU SŁUŻYĆ MOGĄCE.

W I Ą Z A N I E P O L K I .

An d r z e j a M o d r z e w s k i e g o

O POPRAWIE RZECZYPOSPOLITEY

(D a lsz e z X ię g i trzeciey w y ią t k i)

z ROZDZIAŁU IV.

O biegłości i ćwiczeniu Rycerskicm.

... Jeśli w iakiey rzeczy, to w Rycerskiey po­

trzeba biegłości... i iako wszystkie nauki tak i rycerska rośnie wychowaniem i ćwiczeniem...?

niech Vvięc dziatki hartowane będał i w sprawach rycerskich ćwiczone; niechby ku temu i szkoły osobne b yły; niechby dorośli rycerze w czasie

(32)

120 —

pokoiu nie odwykali od bi’oni i niewygód....

niechby się i młodsi i starsi w obroty woienne ćwiczyli... niechby na każdy rok był czas, kto- regoby się na pewne mieysce wszystek stan ry­

cerski zieźdzał, zbronią, zkońmi, z opatrzeniem, tak iako na woynę iechać winien. O konie ćwi­

czone, niech także baczni będą, bo na tych wie­

le zależy... Co zaś do fortelów woiennych, szy­

kowania woyska, różności broni i żołnierza, i o inszych rzeczach do woyny potrzebnych, pisać abo naukę dawać, nieiest moia rzecz. Są w tćy mierze Mistrzowie.

z ROZDZIAŁU V.

O obyczaiach i karności kołnierzy.

. . . Żołnierzom żywot taki wieść trzeba, któ­

ryby ie okazał bydź boiącemi się Boga, a miło­

śnikami uczciwości... bo któż bodzie śmiał w hu- fie stać, kiedy go sumnienie będzie trwożyć...;

nie tylko nieprzyiaciel, ale szum listków na drze­

wie będzie go trwogą napełniał... Niechayźe te­

dy żołnierze miłuią Boga, a przykazaniu Jego po­

słuszni będą; imienia Jego niech niebluźnią, niech miłuią trzeźwość, zbytku i wszelakiey roskoszy się strzegą; skromność i mierność w kaźde'y rze­

czy niech zacho wuią; nikogo niech nie zbiią, cu­

dzych rzeczy nie biorą, niech przestawaią naswyin żołdzie.

(33)

żołdzie. Ktoby przeciw temu wystąpił, niech będzie surowo karan.... W woysku niech panu- ie zgoda — bo trudniey czasem swoich utrzymać, niźli na nieprzyiaciela uderzyć... niech także żoł­

nierze powolni Starszym będą; bo, a cóż iest męztwo żołnierskie, okrom posłuszeństwa, iedno upór? żołnierzom nie płacą za radę, ale za pracę.

A przeto chocia nie wić rady starszych swoich, ma bydź posłuszny... i chociaby o żywot szło, niema się zbraniać rozkazania.

z ROZDZIAŁU VI.

- o Wodzach.

. .. Na czele woyska winni bydź walecznicy i wyćwiczeni Rycerze, niech więc obierani bę­

dą nie zrodzaiu, abo z bogactw, ale z dowcipu, z biegłości w rzeczach rycerskich, z doświadczo­

nego wielkiego serca i męztwa w bitwach. W o­

dzowie powinni bydź więcćy ćwiczeni w kazdćy woiennćy potrzebie niźli żołnierze, bo to żołnie­

rzy posłusznemi i ochotnemi czyni. Powinni nie tylko mieć męztwo ale i naukę, a Hetman ma wszystkich przechodzić karnością, radą, dobrą r osobie nadzieią, stałością, a nay więcćy bać się Boga i Jemu samemu ufać.,.

121 —

Tom V II. Ner X X X I X . 9

(34)

— - 1 * Ł t

z ROZDZIAŁU m i VIII.

O oznajmieniu wyprawy i zbierania się.

Troieini wiciami woienna wyprawa bywa oznaj­

miona tym, którzy R. P. od postronnego nieprzy- iaciela bronić powinni; często i trzecia rycerzy naszych gotowemi nie zastawa, bo zwykle żadnćy rzeczy nawoynę potrzebney niemiewaią. Gdy­

by w pogotowiu się trzymali, dosyć byłoby tych wici, z którychby pierwsze kazały się gotować;

wtóremi naznaczono dzień okazowania; trzeciemi dzień ciągnienia, i mieysce na któreby się wszy­

scy ściągać mieli... Dobrzeby aby po dawnemu, każdy Kasztelan zebrawszy woysko zswoiego Po­

wiatu, zawiódł ie do Woiewody, i oddał mu w ręce iako Wodzowi, a Woyscy aby strzegli po­

rządku , i żołnierzy zbieraiących się swawole ha­

mowali.

z ROZDZIAŁU IX. i X.

O próżnowania w obozie, żołdzie., nagrodach, karach:

Gdy się woysko do obozu zeydzie, a nie wal­

czy ieszcze, szkodliwa; rzec a dopuszczać żołnie­

rzom proźnowania; niech im gry, gonitwy, ćwi­

czenia rycerskie^ Wodzowie wydaią, aby niegou- śnieli... Hetman niech się takoż pilnie stara, a- by powinny żołd na czas był zapłacon. Bo< o­

(35)

i * 5

mieszkanie i przewłoka zapłaty bardzo przykrą, i czyni żołnierza ociętnym, i nieposłusznym;

niech męztwo bardżoi bywa nagradzane; mężni ludzie maią bydź obdarzeni i słowy uczczeni;

mieysća celnieysze, urzędy, maią im bydź dawa­

ne ; a którzy się tak cnotą i mętwem sami oszla- chćili, herby szlactieckiemi maią bydź zdobieni, i hełmy; zasłużonym a ubogim żołnierzom, go­

dziłoby się ihaiętnosci iakie dawać; gdzieby i ó- ni przyszedłszy do starości sobie odpóczynęli, i drugim przykładem do żasługowania R. P. i do mężnych uczynków byli. A iako zasłużonym ma bydź nagroda czyniona, tak nikczemni maią bydź sromotą i karaniem, wedle sposobu wystę­

pku trapieni, aby szlachcicom szlachectwo odię*

to, a nie szlachcice w niewolnik! obracano; z u- rzędu składano, maiętności brano; abo też ieśli wielki występek i na gardle karano.

z ROZDZIAŁU XI. i XII.

0 dostawaniu pieniędzy' nd wóynę potrze- bnych., o Podatkach, it. d.

A ponieważ wszystka moc i woyny należy w pieniądzach, przeto powiem nieco, iako ich do­

stawać. .. Bo u nas dwoiaki iest sposób woyny.

Idą na nieprzyiacióla. ci, którzy to wedle praw 1 obyczaiów winni, a każdy z tych swoim kosz­

(36)

124

tem służyć powinien, gdyż i wolności wielkie maią, i maiętności z których to R. P. powinni; a zowiąto Pospolite ruszenie; idą także nawoynę żołnierze za pieniądze naięci; i na tych są poda­

tki odłana, ale niestałe i niedostarczaiące. Na­

leżałoby inaczey tę rzecz ułożyć; niechby ten, czyia maiętność szacowana bydź może za trzy tysiące złotych, iednego konia nawoynę godne­

go ustawicznie chował i zbroię dobrą miał, aby skoro potrzeba przypadnie, nawoynę bez omie­

szkania iechał; dwa, z których każdy ma maię­

tności po półtora tysiąca złotych, niechby iedne­

go konia stawili, a tak każdy wedle maiętności swey, niechby na woynę iechał. Którychby ma- iętność na mnićyszą summę szacowana była, ci niechayby pieszo służyli, tak aby pięć set zło­

tych iednego pieszego wyprawowało. Tak by­

łoby woyśko, w wielkiey potrzebie szliby wszy.

scy we spółek i iezdni i piesi; w zwyczaynych, niechayby wszystkie tych krain Powiaty na siedm lub ośm części podzielono, aby z kolei każda na pewien czas występowała, maiąc na czele swego Woiewodę czyli Hetmana , a tak R. P. nie byłaby nigdy bez obrony, a stan Rycerski miałby czas i ćwiczyć się i odpoczywać... Dla innych zaś po­

trzeb tak w czasie woyny iakpokoiu niechby za- łożony b j ł skarb pospolity. Wszyscy bogatsi,

»

(37)

niechby zrzucili w pierwszym roku połowicę swych rocznych pożytków, a potem niechby dwu- dziestą część tychże dochodów, każdy co rok da­

wał. Kto na iaki urząd wstępuie, bądź ducho­

wny bądź świecki, iakie folwarki, wieczne po­

siadłości od Króla i R.P. dostaie, ma dać dochód on' cały z iednego roku do skarbu; Kmiecie zaś zda mi się, źe zgoła od wszelakiego podatku ma- ią bydź wolni; ponieważ oni na każdy rok daią czynsze Panom i na każdy dzień robią; wielkie z nich i ustawiczne pożytki idą, ledwie kiedy /wy tchną od ciężkich brzemion; słuszna więc, a- by wytchnęli od podatku wszelkiego; raczey go nałożyć na kupców, rzemieślników, szynkarzy, aby i ci iakąś część zysków swoich do Skarbu składali. A tak założony byłby skarb R. P .; pie­

niądze za winy brane’, opatrywałyby go takoż;

niechby był chowany w Krakowskim albo Piotr­

kowskim zamku; niechby byli trzey Mężowie, któ- rzyby go strzegli, ieden z Wielkiey Polski, dru­

gi z małćy, trzeci od Króla. Przy odbieraniu pieniędzy do skarbu, i przy szafowaniu , dawali­

by i brali cyrografy. * A liczbę z odbierania i w y­

dawania czyniliby wszyscy we spółek na każdy j rok na Seymie; a mieliby takich, którzyby po całym kraiu te pieniądze wybierali, i do skarbu donosili, a ci mbgliby Poborcami bydź zwani, i

— 125 -—

Cytaty

Powiązane dokumenty

rządowe gmachy; chciełi tajiże oświecić ęhorągiewkę, żelazną, ną ązezycię wieży ratuszo- Wey dotąd Jj.ędącą, w kształcie prła, Do tey cho- rągiewlęj, z

w a radość w oczach iego, na wspaniałem czole zabłysła; ilekroć bowiem zrobić mógł komu przysługę, szczęśliwszym od tego się zdawał, kto mu tyle był

tkiego odpoczynku się zabierał, daię mu znać, że woysko Saskie się zbliża. Bez nadziei o- parcia się przewyższaięcey sile, Leszczyński Wydaie rozkaz prędkiego

wie brzydka, ani mniey kocham, ani mniey pieszczę; mówię iey wręcz o iey szpetności, ale ię przyzwyczaiam do m yśli, że to nie iest żadnę przeszkodę do

trzeba , a tych szczęściem bardzo mało; rzadko więc kiedy popisać się ze swemi cnotami mogą, i zawsze ich czułość daleko mniey ma wartości od tey, którą

Już i Basia trochę śmielsza, wstydzi się ieszcze swego pierścionka, kryie go iak może, a każdy go widzi, bo dyamenty iak gwiazdy iaśnieią.. Dziś rano wszyscy

Kiedy przychodzi obierać Króla, urzędnika, przełożonego, szukamy dobrego, poczciwego, sprawiedliwego, a czegóż też w sobie tego nie szukasz, coć się w innych

Nie day mych myśli błąkaniu się szerzyć Czego nie poymę—dosyć' temu wierzyć, ' lakiez mi znowu przewidzenia grozą ? Które utwarza przyszłość moićy