J\@. 4 3 . Warszawa, d. 25 października 1896 r. T o m X V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECH$WIATA“ . W Warszawie: r o c z n ie rs . 8, k w a r t a ln ie rs. 2 Z przesyłką pocztową: r o c z n ie rs . 1 0 , p ó ł r o c z n ie r s . 5
P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i .W s z e c h ś w i a t a * i w e w s z y s t k i c h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g r a n ic a .
Komitet Redakcyjny Wszechświata s t a n o w ią P a n o w i e : D e i k e K ., D ic k s t e in S ., H o y e r H ., J u r k ie w ic z K . , K w i e t n i e w s k i W l., K r a m s z t y k S ., M o r o z e w ic z J ., N a - ta n s o n J ., S z to lc m a n J ., T r z c iń s k i W . i W r ó b le w s k i W .
A . d r e s I R e d s i l ^ c y i : 2 ^ r a , ] s o w s l 2 ; I e - X = r z e c i x r j . i e ś c I e , USTr © e .
H E L IU M .
W niedawno wydanym zeszycie 4 tom u I Zbio’
r u odczytów chem icznych i chem iczno-technicz’
nycli, wydawanego p rzez p. F . A hrensa, znajduje się odczyt M. M ugdana z W rocław ia p. t. Argon i helium , dwa nowa pierw iastki gazowe. P rz ed pewnym czasem (W szechś*. t. XIV str. 161) mieliśmy sposobność zapoznania czytelników n a szych ze zbadanem i dotychczas własnościami a r gonu, o których treściw ie a dokładnie opowie
d ział p. Tiiłłoczko. Obecnie chcemy skorzystać z wybornej sposobności, podając połowę odczytu p. M ugdana, dotyczącą, helium , po części w p rz e kładzie, po części zaś w streszczeniu.
H elium , ja k wiadomo, posiada znaczenie niezwykłe, sięgające daleko poza granice, jak ie zakreślić sobie musi chemia naszej ziemskiej przyrody: W edług świadectwa spektroskopu, je st ono obok wodoru jed ną z głównych części składowych słońca i gwiazd stałych. Niewypowiedziana obfitość, w j a kiej ten pierw iastek znajduje się we wszech-
£wiecie, stanowi szczególniejsze przeciwień
stwo ze skąpem jego rozpowszechnieniem na ziemi, ta k skąpem, źe helium bezwątpienia zaliczyć wypadnie do ciał najrzadszych n a naszym globie. W dalszym ciągu podam y prawdopodobną przyczynę tego stanu rzeczy, tu wszakże powstrzymać się nie możemy od nawiasowej uwagi, że argon, należący—prze
ciwnie—do ciał najbardziej rozpowszechnio
nych w przyrodzie ziemskiej, ani razu do
tychczas nie był dostrzeżony poza granicam i naszej planety.
W powyższem znajduje objaśnienie dziwna historya helium. Trzeci już la t dziesiątek upływ a od czasu, ja k ten pierw iastek che
miczny został odkryty i w pewnym względzie doskonale zbadany—nie przez chemików je d nak, ale przez astrofizyków i spektrosko- pistów i nie w pracowni chemicznej, lecz n a słońcu i gwiazdach stałych.
N orm an Lockyer w r. 1868 b a d a ł widmo chromosfery słonecznej. Z n ala zł w niej linie wodoru i kilka innych, wśród których, w po
bliżu charakterystycznych linij sodowych, lecz ze strony bardziej łamliwej części widma błyszczała jasno-żółta linia, nienależąca do żadnego z ciał znanych i niem ająca sobie od
powiedniej pomiędzy prążkam i F rau n h o fera.
Długość fali tej linii zo stała oznaczona n a
674 WSZECHSWIAT. N r 43.
5 876 ') i sądzono w pierwszej chwili, że n a leży ona do wodoru, lecz nie w ystępuje w j e go widmie, rozpatryw anem w naszych ziem skich w arunkach. O kazało się je d n a k w k ró t
ce, że nowa ta linia, oznaczona p rzez D 3 z powodu blizkiego sąsiedztw a z liniam i sodo- wemi D, i D 2, w widmie p ro tu b eran ey j nie podlega przesunięciu, k tórem u p o d leg ają linie wodoru skutkiem działania t. zw. zasady D opp lera. T o spostrzeżenie utw ierdziło w m niemaniu, że nowa linia należy do ja k ie goś pierw iastku nam nieznanego, k tórem u L ockyer i F ra n k la n d w r. 1869 n ad a li m iano helium (od greckiego helios— słońce). N ie zadługo spostrzeżono w chrom osferze pew ną liczbę innych jeszcze linij, po części również nowych: ta k np. Y o n g oznaczył lin ią 4471, stale tow arzyszącą linii D 3 i, ja k to dziś wie
my, w równym ja k ta ostatn ia stopniu zasłu g u jącą na naszę uw agę. L in ia ta ju ż wów
czas została przypuszczalnie uzn an a za n a le żą cą do helium. I ona tak że nie pow tarza się pomiędzy liniam i F ra u n h o fe ra . O prócz tego oznaczono w widmie chrom osfery około 5 linij, których niepodobna było przypisać pierw iastkom znanym na ziemi.
W idm o p ro tu rb eran cy j m a w sobie cztery główne linie wodoru i linią D 3. W idm o ko rony słonecznej składającej się zapewne z b ardzo rozrzedzonej m ateryi, zaw iera w so
bie ch arak tery sty czn ą linią 5316,87, w ystę
p u ją c ą również w widmie chrom osfery. L i
nie te chrom osfery p o w tarzają się dale- w widmach gw iazd stały ch i mgławic.
W szczególności gwiazdy O ryona i jeg o m g ła wica okazują w swem widmie obchodzącą nas tu ta j linią 4482, a niektóre z tych gwiazd i lin ią D 3.
P rze z długie la ta n adarem nie poszukiw a
no linii D3, a z nią i helium pom iędzy m ate ry a ła m i ziemskiemi, aż wreszcie z o sta ła ona znaleziona w r. 1882 przez niedaw no z m arłe
go P alm iereg o w biegu poszukiwań nad pew
n ą substancyą podobną do lawy, a w yrzucaną
') W łaściw ie należałoby pisać 0 ,0 0 0 5 8 7 6 mm, g dyż długość fal św iatła w yraża się w dzie- sięciom ilionow ych m ilim etra. D la skrócenia p rz y ję to zw yczaj opuszczania se r p rz e d w artością
liczebną.
przez W ezuwiusza. Długość fali tej linii P alm ie ri oznaczył n a 5875, ale co szczegól
niejsza, to, że spostrzeżenie ta k ciekawe, j a k kolwiek weszło naw et do książek, nie m iało je d n a k żadnych dalszych następstw . Uczy
nionej obietnicy dalszych kom unikatów o tym przedm iocie a u to r nie spełnił. W obec tego za istotnego odkrywcę helium uznać musimy W . R am saya, który w m arcu 1895 r. nietyl- ko spostrzegł tę linią, b ad ając m ateryą ziem skiego pochodzenia, lecz nadto wyosobnił i zbadał ciało linii owej dające początek.
P oszu ku jąc m atery ału i drogi do otrzym y
w ania argonu i przygotow ania jego związków, R am say zwrócił uwagę na m inerał norweski kleweit, odkryty przez N ordenskjolda i zło
żony w głównej części z uranianu uran u, to ru i ołowiu [według G ro th a ( U 0 6)* (U, T h, P b 2)3].
G . W . H illeb ra n d podał w swoim czasie, że m in era ł ten i spokrewnione z nim b ro eg g ery t i u ra n in it, oblane kwasem siarczanym albo też ogrzewane w próżni, wydzielają azot.
H ille b ra n d , b ad a ją c gaz wydzielony z urani- nitu, dostrzegł w jeg o widmie smugi azotu i w ykazał, że m ieszanina jego z wodorem w obecności kw asu lub z tlenem w obecności zasady, poddana działaniu iskier indukcyj nych, doświadcza kontrakcyi. U dało mu się naw et otrzym ać chloroplatynian am onu z ta k przygotow anego am oniaku. N ie uszło wpraw
dzie jego uwagi, że ko ntrakcya z tym gazem odbywa się n ad e r powolnie, a tak że że w widmie zn a jd u ją się jak ieś linie nieznane dla azotu, złożył to jed n ak na k arb osobliw
szego działania p rą d u i ciśnienia i nie za sta
naw iał się nad tem dłużej. R am say nie mógł się zgodzić n a to, żeby jakakolw iek m atery a po d wpływem kw asu m ogła wydzielać azot, a podejrzew ając, że H illeb ran d m iał w ręku nieznany mu argon, powtórzył jeg o doświad
czenie. G az, który otrzy m ał, pomieszał z tlenem i po dd ał działaniu iskier indukcyj
nych, przyczem spraw dził, że kontrakcya, jakkolw iek w m ałym stopniu, zachodziła je d nakże. P o zo stała część gazu została prze
prow adzona do ru rk i G eisslera, a widmo z n ią otrzym ane sk ład ało się z linij argonu (między którem i wszakże brakow ało p a rę fioletowych) i ze świetnej linii żółtej. D ługość fali tej o statniej została przez Crookesa oznaczona n a 5874,9— zgadza się zatem do»
statecznie ściśle z linią syderalną D 3.
T eraz podjęto doświadczenia na większą skalę. K lew eit, oblany rozcieńczonym kwa
sem siarczanym (1 : 8), wydziela gaz ju ż na- zimno, lecz szybko i obficie za ogrzaniem . W jednem doświadczeniu 3,662 g m inerału wydzieliły c a łą zawartość gazu, wynoszącą 26 cm 3 w przeciągu pół godziny. Okaz ura- ninitu, pochodzący z bryłki, n ad k tó rą Hille- bran d czynił doświadczenia i ofiarowany Ramsayowi, wydzielał gaz daleko powolniej.
2,5 g tego m inerału wydzieliły jed n ak w cią
g u 15 godzin 37,5 cm 3 gazu. Znajdow ało się w nim około 10% azotu, czem objaśnić łatw o wyniki doświadczeń H illebranda. G dy
by ten ostatni, mówi Ram say, posługiwał się w swych badaniach kleweitem byłby z pewno
ścią odkrył helium .
W iadomo, że helium znajduje się w wyż
szych w arstw ach chrom osfery, nie trudno więc było domyślić się, źe je st gazem lekkim.
P ierw otne oznaczenie jego ciężaru właściwe
go dało liczbę 3,89 (wodór = 1 ) , okazało się jed n ak następnie, że bad an a próbk a zaw iera
ła jeszcze w sobie argon i azot.
Zgodzono się, żeby tymczasowo stosować nazwę helium do każdego gazu, w którego widmie znajduje się linia D 3, a niem a linij c iał znanych. T halen, b ad ając gaz kleweito- wy, oznaczył długość fali pięciu innych linij spotykanych w widmie chromosfery. N a j
obszerniejsze jed n ak studyum nad widmem helium ziemskiego przeprow adził odkrywca helium słonecznego, N orm an L ockyer. Z 18 rzadkich m inerałów wydzielał on gazy przez ogrzewanie w próżni, a badanie tych różnych próbek gazu dało m u możność oznaczenia około 60 nowych linij widmowych, z których połowa conajmniej okazuje wielkie zbliżenie do linij chromosfery. Pomiędzy niemi silna linia 4472 okazała się identyczną ze wspom
nianą powyżej linią o tej samej długości fali, k tó ra razem z lin ią D 3 stale i niezmiennie wchodzi w sk ład widm a chromosfery. N a d zwyczaj często linią tę spotykam y także w widmach gwiazd stałych, świecących świa
tłem białem , a szczególniej już ch arak tery styczną je s t dla widma gwiazd Oryona. N ie
mało jeszcze innych linij ziemskich Lockyer?
uznał za identyczne z liniami Oryona. Co jed n ak ważniejsza, to wniosek Lockyera, z wielu poszlak wyprowadzony, że wszystkich linij nieznanych przedtem niepodobna przy
pisać jednem u i tem u samemu pierw iastkow i.
N iektóre linie, dostrzeżone przezeń w widmie gazu z broeggerytu, w widmie chromosfery w ystępują niezawsze lub naw et nie w ystępują nigdy. Gazy z różnych m inerałów m ają wprawdzie pewne linie wspólne, niektóre wszakże z tych linij znajdują się tylko w pe
wnych gazach. Do podobnego wniosku do
szedł i D eslandres, według którego gaz z kle- weitu musi być stanowczo uznany za m iesza
ninę.—W śró d badań, o których mówimy, udało się zidentyfikować trzy spomiędzy czte
rech najgłówniejszych linij chromosfery z liniam i ciał ziemskich: pozostała jeszcze jedn a, może najciekawsza, t. zw. linia koro- nium, której nie posiadają stanowczo widma znanych dotychczas ciał ziemskich. Lockyer posługiw ał się też m etodą rozdzielania na części składowe badanych gazów, podobną do dystylacyi frakcyonowanej.
Silne wrażenie wywarł kom unikat R unge- go i P aschena, podający w wątpliwość toż
samość linii D3 w widmach ciał ziemskich i w chromosferze. Uczeni ci, uzbrojeni w przepyszną w klęsłą siatkę refleksyjną Row landa, przewyższającą znacznie doskona
łością swoją instrum enty innych badaczów, a zwłaszcza Crookesa, stwierdzili, źe żółta linia sazu kleweitowego je st podwójna. Z po
miarów zaś samego R ow landa wiadomo było, że linia ta w widmie chromosfery je s t poje- dyńcza, a długość odpowiadającej jej fali środkuje między długościami znalezionemi przez Rungego i P aschena. O kazało się je dnak wkrótce, że rozdwajanie się owo jest zależne od warunków doświadczenia, a o stat
nie ślady wątpliwości upadły, kiedy H uggins podczas czystej pogody lipcowej dostrzegł, że i linia chromosfery je s t rozdwojona. H ale i L ockyer stwierdzili za H ugginsem , że linia ta okazuje się zawsze siln ą i pojedynczą, gdy szp ara spektroskopu je s t zwrócona na pod
stawę chrom osfery w pobliżu słońca, rozdwa- j a się zaś na dwa cieńsze i bledsze pasem ka, jeżeli obserwujemy warstwy chromosfery n a j
dalej od samego słońca położone.
Dalsze b ad an ia nad gazem z rzadkich m i
nerałów były prowadzone przez R am saya w towarzystwie N o rm ana Collie i M orrisa T ray ersa. Przedewszystkiem trze b a było się zgodzić, które m inerały wydzielają gaz, okazujący w swem w idttie linią D 3 i któro
6 7 6 WSZEUHSWIAT. N r 4 3. z nich m ogą być uznane za m atei-y a ł odpo
wiedni do otrzym yw ania tego gazu. N ie wielkie ilości m inerałów , 2 do 5 gram ów , w postaci grubego proszku umieszczano w rozszerzonej części ru rk i spalenia, k tó rą w dalszym ciągu napełniano wapnem sodo- wanem i pięciotlenkiem fosforu w celu zatrzy m ania dw utlenku w ęgla i p ary wodnej i pod
noszono tem p eratu rę aż do początków stopie
n ia ru rk i. Poniew aż wiele m inerałów b a d a nych wydziela wodór w opisanych w a ru n kach, przeto gaz m usiał być przeprow adzony zapom ocą pompy do eudyom etru i spalony z nadm iarem tlenu. P ozo stałą część tlenu należało pochłonąć pirogalusanem sodu, po- czem ju ż gaz przeprow adzano do ru re k Geis- slera, posługując się przy tem dowcipnem urządzeniem , niedopuszczającem żadnej s t r a ty gazu. W id m a przygotow anych takim sposobem gazów porównyw ano praw ie zaw
sze z widmem gazu kleweitowego. Odznakę główną tych widm stanowi pięć bardzo św iet
nych linij, po jednej w czerwieni, żółci, ziele
ni, błękicie i fiolecie.
Powyżej opisanem u badaniu było podda
nych około 30 rozm aitych rzadkich m in era
łach, przew ażnie związków rzadkich m etali ziemnych, a tak że i p arę okazów platyny r o dzimej z różnych miejscowości. P iętn aście z tych m inerałów w ydało zm ienne ilości he- j lium , a w tej liczbie itro ta n ta lit, fergusonit, sam arskit, hjelm it, ta n ta lit, blenda sm olista, polikras —m inerały zaw ierające u ra n , a dalej m onacyt, ksenotym , oranżeit i to ry t— m ine
ra ły bezuranowe, lecz zaw ierające itr i tor.
O kazuje się więc, że helium otrzym ać m ożna { ze związków uranow ych, itrow ych i torowych.
K tó ry ż z tych m etali wiąże helium ze sobą?
W ydzielanie się tego gazu z blendy smolistej przem aw ia za przyznaniem tej funkcyi u r a nowi, lecz wydzielanie się jego np. z monacy- tu lub ksenotymu wysuwa to r na plan pierw szy. A może wysoki ciężar atomowy uran u i toru stanowi przyczynę w iązania lekkiego helium ? T lenek u ra n u ogrzewany a n a stę p nie ostudzony w atm osferze helium nie po
ch łon ął tego ciała; z tlenkam i itru i to ru oraz z m ieszaninam i tych tlenków doświad
czenia jeszcze nie zostały przeprow adzone.
R am say znalazł m ałą ilość helium w m eteo
rycie z A ugusta-C ounty w W irg in ii, w którym już pierwej wykrył argon. J e s t to w pewnym
stopniu helium pochodzenia syderalnego. D a
leko ciekawszem jeszcze je s t znalezienie he
lium w wielu wodach mineralnych, chociaż^
ja k zobaczymy, gaz ten należy do bardzo skąpo rozpuszczalnych w wodzie. K ayser znalazł helium obok argonu w wodzie z W ild- b ad u w Czarnym Lesie, T roost i B ouchard wykryli je w tem że samem towarzystwie w jednem źródle siarczanem z okolicy Caute- re ts w P irenejach; w drugiem źródle w tejże okolicy znajdu je się helium bez wszelkich przymieszek, w trzeciern zaś zawiera się gaz, którego widmo obok linij helium posiada liczne inne czerwone i pomarańczowe, wzbu
dzające podejrzenie obecności jeszcze jakiegoś pierw iastku nieznanego. T roost i O uvard rz u c a ją myśl, że w okolicach, których źródła zaw ierają w sobie helium, należałoby poszu
kiwać rzadkich minerałów uranowych, itro
wych i torowych. B ouchard po trąca pytanie, czy własności lecznicze pewnych wód m ine
ralnych nie zależą od helium. W obec obo
jętn o ści chemicznej tego pierw iastku odpo
wiedź zapewne będzie przecząca. Może je d nak jak iś nieznany nam dzisiaj związek tego pierw iastku, zaw arty w wodzie m ineralnej, nie je s t już obojętny pod względem tera p eu tycznym .
Znalezienie helium w źródle wiklbadzkiem skłoniło K a y se ra do poszukiwania tego gazu w powietrzu. I w rzeczy sam ej— w rurce P liik era, napełnionej argonem , wydzielonym z pow ietrza zaczerpniętego w Bonn, dostrzegł linią D 3 i sfotografow ał linią 3889. Obie linie były bardzo słabe, lecz bezw ątpienia należały do helium . Spostrzeżenie to było potwierdzone następnie przez P ried laen d era, R ayleigh wszakże w yraża się wątpliwie o je go ścisłości, a to na mocy doświadczeń, prze
prowadzonych w sposób odmienny. R ozpusz
czalność helium w wodzie, według oznaczeń lo rd a R ayleigha je s t pięć razy m niejsza od rozpuszczalności argonu, jeżeli więc m iesza
ninę obu gazów stykam y z odpowiednio wiel
k ą ilością wody, ta k , żeby skutkiem rozpusz
czenia p o zo stała tylko m ała część pierw otnej objętości gazu, to część ta powinna być n ie
porównanie bogatszą w helium od mieszaniny pierw otnej. D o dużej flaszy napełnionej do
skonale wygotowaną wodą, R ayleigh wpro
w adził 60 cm3 argonu atm osferycznego, po długotrw ałem w ykłóceniuusu wał z mieszaniny
azot, spalając go tlenem , resztę gazu zno
wu kłócił z wodą i ostatecznie przerw ał ten szereg operacyj dopiero wtedy, gdy pozostało zaledwie 1,5 cm3 gazu. T a pozostałość d a w ała widmo bynajm niej nieróżniące się od argonu i mianowicie—nieokazujące ani śladu linij helium. S tą d lord Rayleigh wnioskuje, że jeżeli naw et helium znajduje się w atm o
sferze ziemskiej, to chyba w ilości nadzwyczaj m ałej, znacznie mniejszej niź 0,000].
W ażn ą wskazówkę co do tej ostatniej kwe
sty i daje spostrzeżenie Bel opolskiego. Z a u ważył on kilka razy, że linia D 3 w widmie protuberancyj je s t przecięta przez cieniutkie linie absorpcyjne i oznaczył długość fali dwu tak ich linij—wynosiła ona 5876 i 5875,8, by ła więc bardzo bliska długości fali ch arak terystycznej linii helium. Bełopolski sądzi, źe te linie absorpcyjne są pochodzenia ziem
skiego, gdyż znikają podczas bardzo suchej i mroźnej pogody, a występują tem wyraź
niej, im w powietrzu je s t cieplej i wilgotniej.
W każdym jednak razie atm osfera ziem ska może zawierać w sobie zaledwie znikomo m ałe ilości helium , co je s t rzeczą zupełnie niezrozum iałą, kiedy uprzytomnimy sobie, ja k niezmiernie wielki je s t zapas tego ciała we wszechświecie. Stoney próbuje objaśnić to przeciwieństwo: szybkość ruchu postępo
wego w cząsteczkach gazów lekkich je s t tak znaczna, źe stosunkowo słabe ich ciążenie do ziemi nie może ich trw ale utrzym ać w pobli
żu tej planety. W odór więc i helium wyzwa
la ją się z obrębu przyciągania ziemskiego i przenoszą się ku centrom potężniejszym, ku
słońcu i gwiazdom stałym , których atm osfery tw orzą się, o ile wiemy, istotnie z tych gazów.
Lecz wodór, chemicznie energiczny, tworzy także związki, w których postaci mamy jego obfitość na ziemi, gdy helium, chemicznie obojętne, w postaci pierw iastku wydzieliło się z naszej atm osfery prawie doszczętnie, pozo
staw iając w niej argon, wprawdzie również obojętny, lecz jednocześnie daleko cięższy.
Zn.
( C. d. nast.)
0 ROCHACH KSIĘŻYCA.
(Dokończenie).
Gdyby droga księżyca dokoła ziemi była kołem, odległość jego od ziemi w czasie j a kiejkolwiek fazy byłaby w każdym miesiącu jednakow ą; z powodu jednakże eliptycznego k ształtu tej drogi i ruchu ziemi dokoła słoń
ca, ta sam a faza księżyca w różnych m iesią
cach przypada n a inne części jego drogi i odległość jego od ziemi za każdym razem je st inna. Powyższe słowa objaśnia nam fig 3.
Niechaj S będzie słońcem, T ^ T j częścią ekliptyki, T ,, T 2 i T 3 niech będą 3 położenia kuli ziemskiej w ekliptyce w mom entach,
678 WSZECHŚWIAT. N r 43.
w których m a miejsce nów, elipsy m ałe doko
ła tych punktów określone, niech w yobrażają odpow iadające im położenia drogi księżyca, punkty zaś L ,, L 2, L 3—położenia księżyca w jego orbicie. W idzim y z tej figury, że od
ległości L , T , , L 2T 2 i L 3T 3 ja k również odle
głości Li S, L 2S, L 3S z powodu k sz ta łtu elip
tycznego drogi księżyca nie są równe, pom i
mo że k ażda z nich je s t odległością księżyca w czasie nowiu.
R uch ciała po drodze eliptycznej, k tó re g o prom ień wodzący zakreśla płaszczyzny pro- porcyonalne do czasu, określony je s t przez t. zw. równanie śro d k a t. j. k ą t, który należy dodać do anom alii średniej, aby otrzym ać anom alią praw dziw ą ruchom ego ciała. A n o m alią średnią nazyw a się k ą t pomiędzy p ro mieniem wodzącym ciała, odpow iadającym dwum różnym m om entom , jeżeli przypuścim y że ru ch jeg o odbywa się po kole z szybkością jed n o stajn ą, anom alią zaś praw dziw ą nazyw a się k ą t określony rzeczywiście przez prom ień wodzący ciała w jeg o niejednostajnym ruch u eliptycznym , ra c h u ją c go od prom ienia id ą c e go ku punktowi elipsy, najbliższem u ogniska.
Otóż rów nanie śro d k a księżyca byłoby zerem w punkcie przyziem nym i odziemnym księży
ca, najw iększą zaś w artość m iałoby przy prawdziwej anom ali 90 lub 270°, gdyby nie wpływ ewekcyi. Ew ekcya wpływa n a ru c h księżyca w taki sposób, że powiększa albo zm niejsza rów nanie środka. R ów nanie śro d k a w czasie pełni i nowiu zm niejszonem je s t o ca łą ewekcyą, w czasie zaś k w a d ra tu r o tę sarnę wielkość zwiększonem. Zależnie od tego, ja k wielką je s t anom alia prawdziwa księżyca w tych jeg o fazach, ewekcya może być w jednym m iesiącu m niejszą, w in n y m większą. S kutkiem tego, pomimo źe ewekcya o d k ry ta ju ż zo stała przez H ip p a rc h a w I I w.
przed N. Chr., dopiero Ptolem eusz w I I w- po C hr. wykrył prawo, według jakiego ewek
cya zm ienia pozycyą księżyca. Jednakow a w artość ewekcyi, k tó ra w maximum może zmienić długość księżyca o ± 1° 16' 18'', po
w tarzając a się w okresie 32-dniowym, przy
p ad a w każdym miesiącu n a inną jego fazę.
P rze z ewekcye zm ienia się nietylko średnia długość księżyca, zm iana długości zależną je s t bowiem od zmian zachodzących w śred nim ru ch u księżyca, te zaś zn a jd u ją się w ści
słym związku ze zmiennością prom ienia wo
dzącego. Z m ian a długości prom ienia wodzą
cego wypowiada się dla obserw atora ziem
skiego przez zmienność paralaksy księżyca, pozostałej po uwzględnieniu zm ian zależnych od ru ch u księżyca po drodze eliptycznej.
Z m iany, zachodzące w wielkości paralaksy księżyca skutkiem ewekcyi, po w tarzają się rów nież w okresie 32-dniowym i zaw arte są w granicach ± 34".
O gół działania ewekcyi wywołuje ten sk u tek, źe ruch księżyca nie odbywa się po elip.
sie, k tó rą zwykliśmy uważać za drogę księży
ca, ale po innej leżącej w tej samej p łasz
czyźnie, której mimośród się zmienia i której oś wielka posiada coraz inny kierunek w przestrzeni. W ja k i sposób odbywają się te zm iany, okazuje fig. 4. N iech będzie T ogniskiem drogi księżyca, w którem znajduje się ziemia, c środkiem tej drogi, gdyby nie było ewekcyi, T S niech wskazuje kierunek w k tó rym z ziemi widzianem je s t słońce, T X zaś—
kierunek w płaszczyźnie księżyca ku p unkto
wi, k tó reg o długość rów na się zeru. Jeż eli przez C oznaczymy środek rzeczywistej drogi księżyca, wywołanej przez ewekcyą, to ów p u n k t C zakreśla dokoła pu nktu c koło p ro mieniem, równym */9 odległości Tc. Jeż eli połowę wielkiej osi drogi księżyca przyjm ie
my za jedność, to Tc je s t mimośrodem tej drogi i rów na się ja k wiemy '/ 18. Jed n a k że rzeczywisty mimośród je st TC, który z powo
du zmiennego położe
nia pu nktu C również je s t zmiennym: gdy C zn ajd u je się w punkcie C0, mimośród rzeczy
wisty je s t największy j
F i g . 4.
i równa się % m imośrodu średniego, czyli
‘/ i5> za^ O znajduje się w C 2, TC2 równa się tylko 4/ s Tc, czyli y M,B. W obu tych r a zach linia absydów t. j. kierunek osi wielkiej przechodzi przez p u n k t c, znajduje się zatem w położeniu średniem i długość pu nktu przy- słonecznego m a w artość średnią. N ajw ięk
sze odchylenie linii absydów od położenia średniego m a miejsce wtedy, gdy linia ta ma kierunek stycznej do koła C0C ,C 2, wtedy śro dek elipsy znajduje się w punktach O, i 0 3 m imośród zaś ma w artość przybliżenie ś re d nią. Ściśle średnią wartość m a mimośród wtedy, gdy środek elipsy znajduje się w pun
k ta c h C 4 i 0 5, w których łuk zakreślony z T prom ieniem T c przecina owo m ałe koło.
Szybkość ruch u punktu O dokoła c je s t ta k ą że, jeżeli będziemy początek roku rachow ali od chwili, w której słońce znajduje się w k ie runku linii Tc, to, zanim słońce powróci do tego samego położenia względem linii Tc, punkt G zakreśla dwukrotnie koło względem C. Ponieważ linia T c również zm ienia k ie
ru n ek w przestrzeni dosyć szybko, w tym s a mym kierunku co i słońce, oczem bliżej powie
my innym razem , więc słońce powraca do tego samego położenia względem linii Tc nie po upływie roku, ale dopiero po upływie bliz- ko 412 dni. Zm iany mimośrodu od '/ , 5 do V2a5 odbywają się zatem w okresie 206 dni;
w tym samym czasie linia absydów, podobnie j a k w ahadło zegara, przywieszonego w p u n k cie T, wykonywa jedno wahnięcie względem położenia średniego Tc. K ą t odchylenia krańcow ego położenia od średniego wynosi 11°,ó, t. j. o k ą t 23° położenie punktu przy
ziemnego drogi księżyca na niebie zmienia się śród gwiazd w okresie 206 dni. Jednakże szybkość, z ja k ą to położenie się zmienia, nie j e s t jed n o stajn ą, lecz zależną od odległości
punktu O od T, t. j. od wielkości każdorazow e
go mimośrodu. P u n k t C zakreśla dokoła c w ciągu m iesiąca gw ia
zdowego łu k 4 7 °8\
Iju k ten z p unktu T widziany je s t raz pod mniejszym, d rugi ra z
pod większym k ątem , y zależnie od tego, w j a
kiej części koła p u n k t
C się znajduje. R uch p u n k tu C po kole od
bywa się w kierunku strzałki; gdy zatem punk t O przebiega łuk wielkości 47°8', k tóre- rego środkiem je s t C0 (fig. 5), pu nk t przy
ziemny księżyca m a szybszy ruch śród gwiazd w kierunku od A do B; szybkość ta wynosi 7° 45' w miesiącu gwiazdowym. G dy zaś środkiem łuku, przebieżonego przez C w mie
siącu gwiazdowym je s t C2, wtedy pu nkt p rzy ziemny m a najszybszy ruch wsteczny, t. j.
przebiega od B do A; wielkość tego łuk u je s t 11°. Ponieważ jednakże, ja k ju ż wzmianko
waliśmy, linia T c posiada inny jeszcze ruch»
skutkiem którego p un k t przyziemny przebie
g a około 3° w ciągu m iesiąca gwiazdowego w tym samym kierunku co i słońce, więc, skutkiem obu ruchów, najszybszy ruch postępowy punktu przyziemnego śród gwiazd wynosi 10° 45', najszybszy zaś ruch wsteczny 8° w miesiącu gwiazdowym.
Rozw ażając wpływ waryacyi i ewekcyi na ruch księżyca, przyjmowaliśmy, że droga zie
mi dokoła słońca je s t kołem, t. j.ż e odległość środka ciężkości układu ziemia-księżyc zn a j
duje się zawsze w jednakow ej odległości od słońca. Skutkiem eliptycznego kształtu o r
bity ziemskiej przybyw ają do wyżej wyłożo
nych nieregularności w ruchu księżyca jesz
cze niektóre inne, z których najsilniej n a po- zycyą księżyca wpływa t. zw. równanie roczne.
Równanie roczne pow staje stąd, że w artość waryacyi i ewekcyi, jak o zależne od wzajem nej odległości księżyca i słońca, zmienia się w zależności od położenia ziemi w ekliptyce.
G dy ziem ia znajduje się w punkcie przysło- necznym swej drogi 1 stycznia, je s t ona n a j
bliższą słońca i siła z ja k ą słońce odciąga księżyc od ziemi je s t największą; skutkiem tego w styczniu śred nia odległość księżyca od ziemi je s t najw iększą. W m iarę, ja k zie
Fig. 5.
680 WSZECHSWIAT. N r 43.
m ia oddala się od słońca, od 1 stycznia do 2 lipca (przejście ziemi przez p u n k t odsło- neczny), zmniejsza się również siła odciąga
ją c a księżyc od ziemi, skutkiem czego i śre dnia odległość księżyca od ziemi w każdym następnym m iesiącu pierwszego półrocza je s t większą. Od 2 lipca do 1 stycznia, odwrotnie, ziem ia się zbliża do słońca, siła odciągająca księżyc od ziemi w zrasta i średnia odległość jego od ziemi w zrasta. Poniew aż siła, o k tó rej mówimy, d ziałając na prom ień wodzący księżyca, nie wpływa wcale n a szybkość płaszczyznow ą, t, j. płaszczyzna, zakreślana przez prom ień wodzący, nie p rz estaje być proporcyonalną do czasu, więc skoro zmienia się prom ień wodzący, musi się również zm ie
niać szybkość kątow a księżyca. G dy p ro mień się zm niejsza, musi on zakreślić k ą t większy, gdy prom ień w zrasta— musi on z a kreślić k ą t mniejszy, aby zakreślona p ła sz czyzna w obu ra z a c h b y ła jednakow ą. J e żeli średnią szybkość księżyca w jego d ro dze z całego ro k u przyjm iem y za je d ność, to średnia szybkość w styczniu jest najm n iejszą i równa się 303/4oo średniej szybkości rocznej, najw iększą zaś średnia szybkość kątow a w czerwcu rów na się 401 Ao0 tejże.
Z tej niejednakowej średniej szybkości kątow ej księżyca w różnych m iesiącach wypływa, że i długość każdego m iesiąca, jak o rów nająca się 360°, podzielonym przez średnią szybkość kątow ą je st roz
m aitą. N ajdłuższym miesiącem je s t ten, w którym ziem ia przechodzi przez p u n k t przysłoneczny (należy tu rozum ieć rzeczywi
sty m iesiąc anom alistyczny, nie zaś m iesiąc kalendarzow y), najkrótszym zaś ten, w k tó rym ziemia przechodzi przez pu n k t odsło- neczny. R óżnica pomiędzy najdłuższym a najkrótszym miesiącem w roku wynosi około trzech godzin.
Skutkiem takiego nierównomiernego ruchu średniego, księżyc to w yprzedza o pewien łuk pozycyą, w yrachow aną bez uw zględnienia eliptycznego k s z ta łtu drogi ziem skiej, to znów pozostaje za nią w tyle. R ów naniem rocznem nazywa się właśnie owa różnica po
między rzeczyw istą a wyrachow aną długością księżyca, k tó ra na zasadzie obserwacyi z o sta ła, ja k i w aryacya, odk ry ta przez T ycbona B rak e . N ajw iększą swą w artość bezw zględną
równanie roczne posiada w m om entach, gdy prawdziwa anom alia ziemi równa się 90a' i 270°; w pierwszym z tych momentów n ale
ży je odjąć, w drugim zaś dodać; gdy ziemia znajduje się w punktach: przysłonecznym i odsłonecznym, równanie roczne je st zerem .
Prócz tych czterech „rów nań” księżycar k tó re staraliśm y się wyłożyć w tym arty kuler istnieje jeszcze kilkadziesiąt innych równań, któ re wprawdzie w znacznie mniejszym stop
niu w pływ ają n a pozycye księżyca, pomimo to przy obrachowywaniu efem eryd księżyco
wych uwzględniane być muszą. Pomimo je dnakże olbrzymiego n akładu pracy, o którym człowiek niewtajemniczony nie może naw et mieć pojęcia, nie zdołano doprowadzić teore
tycznie obrachowanych tablic księżyca do zu
pełnej harm onii z obserwacj ami.
O niektórych szczegółach, dotyczących r u chów księżyca, pozwolimy sobie powiedzieć kilk a słów jeszcze w innym artykule.
M arcin Ernst.
Fizjologia obroni/.
(W edług wykładów fizjologii profesora Riclieta w P ary żu , drukowanych w Revue Scientifiipie.)
(Ciąg dalszy).
Urazy mechaniczne (trau m atyzm y).•
Życiu człov.ieka i zw ierząt za g rażają k aż
dej chwili ws(r; ąśnienia i urazy mechaniczne, które w języku naukowym otrzym ały miano traum atyzm ów . Ażeby módz im skutecznie staw iać czoło, organizm zaopatrzony je st w jeszcze liczniejszy szereg środków obrony, niż przeciw wpływom n atu ry term icznej.
M am y tu przedewszystkiem obronę zapobie
gawczą, n a mocy której u stró j posiada in
stynktow ą świadomość grożącego mu niebez
pieczeństwa i wszystkie swe kroki kieruje ku tem u, aby, jeśli m ożna, go uniknąć. G dy te środki zapobiegawcze okazują się darem nem i
n atenczas n astępuje m oment walki ustroju z czynnikami, przeciwko jego całości i bytowi spiskującem i, a środki, jakie wówczas zostaje w grę wprowadzone, stanowią obronę bezpo
średnią ustroju. N a tem wszakże nie wy
czerpuje się cala akcya obronna. Należy uszkodzenia i spustoszenia, w organizm ie do
konane, napraw ić, zboczenia od normy, tą drogą pow stałe, wyrównać, co znowu spełnia siła lecznicza przyrody: obrona następcza.
Trzy te czynniki walki u stro ju z wszelkie- mi traum atyzm am i rozpatrzym y oddzielnie.
Ż e przy obronie zapobiegawczej ustroju czynnemi m ogą być tylko pierw iastki psy
chiczne, nad tem chyba rozwodzić się nie potrzeba. Pom iniem y jednakże w naszym rozbiorze czynności obronne psychiczne do*
wolne, gdyż te, ja k o właściwe tylko kiólowi stw orzenia—człowiekowi—nie mogą wchodzić w ram y środków obrony, pojmowanych jako czynność fizyologiczna w najobszerriejszem tego słowa znaczeniu, zastanowimy się tylko nad środkam i, w jak ie instynkt, czynność mózgu odziedziczona, sam orzutna, lecz nie dowolna, zaopatrzył wszystkie osobniki, nale
żące do jednego gatunku. In sty n k t, zapomo- cą którego zw ierzęta unikają żywych tworów lub m artw ych przedmiotów przez się n ap o ty kanych, nazywamy ogólnie uczuciem odrazy.
P rzejaw ia się ono jak o takie, jako w stręt głównie wtedy, gdy spotykam y się z tr u ciznami. Inaczej wszelako rzecz się ma, gdy obronić się nam wypada przed rz e
czami niezwykłemi, nieznanem i, a więc nie- bezpiecznemi lub tylko mogącemi się takiem i wydawać, ja k również przed zwierzętam i dzi- kiemi lub jadow item i. Uczucie, jak ie nami wtedy ow łada, jakkolw iek należy do katego- ryi odrazy, nosi jed n ak miano obawy, s tr a chu. Lękam y się zwierząt dzikich, ja k k o l
wiek doskonale nam znanych, lęk ają się wę
żów prawie wszystkie ssaki i ptaki, choćby widziały je po raz pierwszy. Oba te uczucia obawy i w strętu ta k są pokrewne sobie, źe częstokroć tru d n o stanowczo orzec, z którcm z nich mamy do czynienia. To pewna nawet, źe niekiedy w ystępują one w połączeniu, np.
u pewnych ludzi widok p ająk a lub żaby b u dzi zarówno odrazę, ja k obawę.
G dy uczucie strach u je s t reakcyą zapobie
gawczą organizm u na widok tworów żywych,
niektóre przedm ioty nieożywione wywołują w nas inny objaw instynktowy: zawrót głowy.
Gdy stajem y np. n ad przepaścią, dostajem y wnet tego przykrego uczucia, które paraliżu
je nasze ruchy, ubezwładnia i w ten sposób zabezpiecza przed naszą w łasną nierozwagą.
Gdyby nie zaw rót głowy, twierdzi E ichet, daleko częściej zdarzałyby się upadnięcia i ciężkie wypadki.
Poruszone tu zagadnienia należą raczej do dziedziny psychologii, poprzestajem y więc na.
tych kilku słowach, aby przejść do czysto fizyologicznych środków obrony.
W chwili działania wpływów traum atycz
nych, t. j. gdy obrona zapobiegawcza, jako pierwsze stadyum walki, okazała się bezsku
teczną, oddziaływanie u stro ju bardzo je s t skomplikowane. Objawy, jak ie w nim wtedy pow stają, odznaczają się niezm ierną różno
rodnością, stosownie do jakości i natężenia siły traum atycznej, pobudzającej go do sam o
obrony. Rozróżniam y w nich dwie katego- rye: 1) objawy ogólne, dotyczące całego p ra wie organizm u i 2) objawy miejscowe, wystę
pujące w poszczególnych narządach, któro uległy obrażeniu.
Objawy ogólne z kolei dzielą się na odru
chowe i świadome. Pierw sze są następstw em przeniesienia zewnętrznego podrażnienia n er
wowego przez ośrodki, drogą odruchu, na obwodowe nerwy ruchowe, drugie zaś są wy
razem uświadomienia sobie natężenia wpły
wu traum atycznego i stanowią uczucie bólu.
Ponieważ rdzeń kręgowy wraz ze swem górnem zakończeniem—rdzeniem przedłużo
nym — może być uważany za cały szereg ośrodków odruchowych, leżących jeden nad drugim , a mianowicie: ośrodków ruchów ser
ca, oddychania, rozszerzania się i kurczenia naczyń krwionośnych, zwężania się i rozsze
rzania tęczówki oka, ruchów żołądka, kiszek i t. d., przeto oczywistą je s t rzeczą, że przy gwałtownem wstrząśnieniu rdzenia kręgowe
go, za jak ie poczytywać bezwarunkowo n ale
ży wszelki czynnik traum atyczny, powstać może i najczęściej powstaje zm iana w czyn
ności wymienionych narządów ciała.
G dy zwierzę norm alne ulega jakiem ukol
wiek pobudzeniu psychicznemu lub innego rodzaju, spostrzegamy wnet u niego zmiany w oddychaniu, jakkolwiek ta funkcya fizyolo-
682 WSZECHŚWIAT N r 43.
giczna w zasadzie swojej bynajm niej od p o drażnień zew nętrznych nie zależy. N ajlżejsze dotknięcie skóry odbija się wyraźnie na r y t
mie oddychania, cóż więc dziwnego, że g w a ł
towne wstrząsy traum atyczne w yw ołują od
ruchy ze strony najrozm aitszych narządów , wedle n a tu ry d ziałającej przyczyny.
Jeszcze lepiej się to uw ydatnia n a zw ierzę
ciu, poddanem działaniu ja d u k u ra re , p o ra żającego wszystkie mięśnie ruchów dowol
nych. N ajsłab sze podrażnienia np. lekkie wstrząśnienie stołu, sprow adzają wtedy zm ia
nę w ciśnieniu tętniczem , co je st wynikiem albo zwężenia św iatła naczyń krwionośnych, albo przyspieszenia czynności serca. Z ap o mocą dokładnych przyrządów niew ątpliw ie odkryćby się dały i zm iany w kiszkach, g r u czołach, tęczówce i t. p.
P ró cz różnorodności zjaw isk, tą d ro g ą wy
woływanych, podnieść tu musimy i tę jeszcze bardzo w ażną okoliczność, źe sposób ich po w staw ania niezmiernie je s t złożony. Is tn ie ją bowiem ośrodki oddechowe i wydechowe, zwężające naczynia krwionośne i rozszerzają
ce, istnieje ośrodek rozszerzenia źrenicy i dru g i dla jej zwężenia, nerwy przyspiesza
ją c e bicie serca i zw alniające je. Poniew aż zaś każdy z tych ośrodków antagonistycznych może nadto być pobudzony do swej czynności lub w niej zaham ow any, n a stę p u ją przeto dla tych narządów n astęp u ją ce cztery kom bina- cye objawów: pobudzenie lub zaham ow a
nie ośrodka przyspieszającego i pobudzenie lub zaham owanie ośrodka zw alniającego czynność serca.
N astępstw em tak iej ogólnej reakcyi u stro ju n a w strząśnienia bólowe n a tu ry tra u m a ty c z nej je s t wzmocnienie jego siły żyw otnej, jego sprawności biologicznej. W sam ej rzeczy, gdy w następstw ie pobudzenia bólow ego, np nerw u kulszowego oddech ulega p rzyspiesze
niu, serce szybciej bić zaczyna, ciśnienie krw i w tętn icach się wzmaga, gruczoły obficiej wydzielają, tęczówka się zwęża i t. d., w szyst
kie te objawy wyraźnie w skazują spotęgow a
nie szybkości krw iobiegu i n atężen ia p roce
sów chemicznych, zachodzących wewnątrz organizm u. T en o statni, innem i słowam i, skupia w szystkie swoje rozporządzałne siły w celu podjęcia zwyciężkiej w alki. J e ś li jed n ak natężenie czynników szkodliwych zbyt
je s t wielkiem, natenczas następuje porażenie w szystkich wymienionych czynności: ciśnienie krwi w tętnicach słabnie, serce i oddychanie zupełnie naw et u stać mogą, procesy chemicz
ne u leg ają również zawieszeniu. Zawieszenie lub zredukowanie czynności życiowych je s t wtedy tak że m omentem zbawczym, usuw ając ustró j chwilowo z pod wpływu zbyt silnych bodźców mechanicznych.
W szelkie silne podrażnienie nerw u czucio
wego pociąga za sobą w organie świadomo
ści—w mózgu— uczucie przykre, dolegliwe, któ re nazywam y bólem. Ból je s t więc psy
chicznym składnikiem czynników obrony bez
pośredniej u stro ju przed wszelkiemi moźliwe- mi jego obrażeniam i. Ja k o taki, je s t on w swych skutkach donioślejszym jeszcze od odruchowej ogólnej reakcyi organizm u, k tó rą rozpatryw aliśm y przed chwilą. Stoi on na straży życia, czuwa n ad jego prawidłowym przebiegiem i jak o uczucie nieskończenie p rzy k re je s t dla u stro ju sygnałem alarm u ją
cym i ostrzegającym przed niebezpieczeń
stwem. Z d aje się, jakoby p rzy ro da niedo
w ierzała rozw adze i rozumowi ludzkiem u i w tym celu obdarzyła go najpotężniejszem z uczuć—uczuciem bólu. Gdyby nie to uczu
cie narażalibyśm y się prawdopodobnie ciągle n a najpoważniejsze uszkodzenia ciała; ból nato m iast w ystarcza, abyśmy ich unikali bez żadnego rozum ow ania, nie dlatego, źe szko
dzą naszem u bytowi, lecz że spraw iają ból, cierpienie.
W stanie norm alnym narządów ciała n a j
wrażliwszą, najczulszą, m ożna naw et rzec, je d y n ą wrażliwą z wszystkich narządów i tk a nek je s t skóra. O na je d n a je s t więc w s ta nie dostarczać ośrodkom nerwowym uczucia bólowego, ja k o ogólna powłoka całego ciała.
N arząd y tak ie, ja k : w ątroba, mięśnie, kiszki, żołądek, a naw et mózg, są wcale albo praw ie wcale nieczułe, s ta ją się zaś wrażliwemi na bodźce bólowe dopiero wtedy, gdy u legają zapaleniu. Póki więc skóra nie uległa o b ra żeniu i w nętrzności p ozo stają w stanie n o r
m alnym , ustrój nie doznaje żadnego bólu fizycznego.
P rzyjrzyjm y się te ra z objawom odrucho
wym, któ re, ja k o miejscowe środki obrony u stro ju , tow arzyszą przenikaniu ciał obcych do k a n a łu oddechowego, pokarmowego lub n a powierzchnię oka.
G dy jakiekolw iek ciało obce dostaje się do jam nosowych, wywołuje ono podrażnienie ich błony śluzowej, unerwionej przez gałązkę piątej p ary nerwów czaszkowych, a mianowi
cie nerw u trójdzielnego (n. trigem inus). P o drażnienie to udziela się ośrodkowi oddecho
wemu w rdzeniu przedłużonym , od którego powraca ku obwodowi do mięśni wydecho
wych. N asam przód więc następuje oddech głęboki, za którym idzie nagły wydech przy ustach zam kniętych. O druch ten, który n a
zywamy kichaniem, nie daje się przezwycię
żyć; je s t to silny środek obrony jam noso
wych od ciał obcych, a więc szkodliwych.
K rta ń , a mianowicie jej części składowe:
nagłośnia i głośnia, ta k są urządzone, że już z racyi anatom icznej stanowią dostateczną przeszkodę dla przenikania pokarmów i j a kichkolwiek ciał innych, płynnych lub stałych do narządu oddechowego. Prócz tego wszak
że do celu tego służą jeszcze pewne funkcye fizyologiczne. J e śli przypadkiem ciało j a kieś obce zetknęło się ze szparą głosową, na
stępuje natych m iast zupełne zatrzym anie oddechu, ażeby niepotrzebnem u przedm ioto
wi dalszą zatam ow ać drogę. Odbywa się to wskutek podrażnienia unerwiającego błonę śluzową tej części k rta n i—nerwu krtaniow e
go górnego. Zupełnem u wstrzym aniu odde
chu towarzyszy nadto nowe zjawisko odru
chowe: kaszel. J e s t to podobnie, ja k kicha
nie, nagły i silny wydech, który ciało obce, np. częsteczki pokarmów, ja k ie przypadkowo do k rta n i się dostały, w ykrztusza naze- w nątrz. Gdy przetniem y w doświadczeniu nerwy czuciowe błony śluzowej k rtan i, stano- | wiące gałązki 10-tej pary czaszkowej, t. j. j nerwu błędnego, t a ochrona dróg oddecho- j wych zapomocą kaszlu u staje i zw ierzęta giną po upływie dni kilku w znacznej części j
z powodu zaduszenia pokarm am i.
W rażliwość dróg oddechowych ujaw nia się także względem substancyj, przenikających J z wewnątrz. W ydzielina błony śluzowej oskrzeli również wydaloną zostaje z kaszlem.
I gazy gryzące, ostre, d ziała ją w ten sam sposób. Jeśli np. zaczniemy królika chloro
formować, oddychanie jego natychm iast u s ta je , a dzieje się to skutkiem podrażnienia jego \ nerw u trójdzielnego w jam ach nosowych. j Toż samo dzieje się np. przy przepuszczaniu p rą d u dw utlenku węgla, jakkolw iek nie je s t j
I on gazem b ardzo gryzącym. W edług Brown- S eąuarda, bardzo silne podrażnienie k rtan i może chwilowo nietylko oddech, lecz i bicie serca powstrzymać, co jakeśm y ju ż widzieli, również stanowi urządzenie ochronne ustroju.
Co dotyczę obrony kan ału pokarmowego przed ciałam i obcemi, to przyroda m iała tu istotnie trudne zadanie odróżniania pok ar
mów, k tóre przez narządy traw ienia przeni
kać m uszą, od ciał obcych, dla organizmu szkodliwych, J a k i je s t mechanizm tego zja
wiska, pojąć trudno, faktem je st wszelako, że pokarm y wywołują w gardzieli ruchy połyka
nia, wszelkie zaś inne substancye lub p rzed mioty powodują uczucie mdłości.
Lecz i m aterye pokarmowe niezawsze do
chodzą do m iejsca przeznaczenia. Pierwsze ruchy połykowe gardzieli przesuw ają je do przełyku i dalej do żołądka, gdy wszakże z jakiejkolwiek przyczyny połykanie je st bcz- skutecznem , wówczas gardziel robi wysiłek, ulega silnemu skurczowi, który rozprzestrze
nia się ku dołowi, na żołądek i n astęp u ją wymioty, uw alniające ustrój od ciała, które nie mogło wyjść mu na pożytek. W akcie wymiotów czynnik psychiczny odgrywa b a r
dzo ważną rolę. W iadom o przecież, że wiele osób nie może przełknąć opłatków z lekar-
" stwam i i natychm iast dostaje w skutek tego mdłości. W szelkie obrażenie gardzieli i p rz e
łyku również wywołuje silne skurcze tych narządów i długotrw ałe mdłości. R any zaś lub oparzenia żołądka, jak oteż ciała obce, którym się udało przedostać się do jam y żo
łądkow ej, sprow adzają wymioty. Te ostatnie mogą być również następstwem niestraw no
ści, pow stałej w skutek nienorm alnej jakości lub ilości pokarmów albo brak u soków t r a wiących. P okarm y leżą wtedy długo w żo
łąd ku , przesuw ając się ciągle to w tym , to w przeciwnym k ierunku wskutek jego ruchów robaczkowych, lecz ani rozm ięknąć m ogą, ani przez odźwiernik do kiszek przeniknąć. D o
piero wymioty k ła d ą kres przykrym objawom takiej niestrawności.
Rozbiorem mechanizmu ochronnego oka, tego potężnej doniosłości narządu, u trzy m u
jącego ustrój w ciągłym stosunku z otacza
jącym światem, zakończymy obronę bezpo
średnią ustroju przed wpływami trau m a ty c z- nemi.
684 WSZECHSWIAT. N r 43.
Oko sk ład a się z błon niezm iernie d elik at
nych i um ieszczone je s t bardzo powierzchow
nie, co je w większym od innych narządów stopniu naraża n a przeróżne szkodliwości.
Pom im o to jed n ak spełnia ono swą funkcyą znakomicie, zachowując swą przezroczystość, ruchomość i sprawność bez przerw y, a za
wdzięcza to środkom ochronnym , w ja k ie obfituje, a mianowicie niezm iernie wrażliwym nerwom czuciowym. Z chwilą, gdy ja k ik o l
wiek, choćby najdrobniejszych rozmiarów przedm iot zetknie się z narządem wzroko
wym, pow stają n atychm iast następujące czyn
niki jego obrony: ból, w strę t do św iatła, łz a wienie, czerwienienie i m ruganie.
Ból przy najlżejszem naw et podrażnieniu dosięga niebywałego stopnia natężenia. D ro bne ziarenko pyłu węgla lub czegoś podob
nego n a łącznicy oka spraw ia dolegliwości ta k gwałtowne, że z żadnem i innem i porów nać się prawie nie d ają. M am y tu więc w celu ochronnym wrażliwość obwodowych zakończeń nerwowych, o wiele przew yższają
cą grube pnie nerwowe.
W s tr ę t do św iatło tez je s t je d n ą z postaci bólu. O chrania on oko uległe podrażnieniu, przed działaniem słońca i św iatła.
N akoniec obfite łzaw ienie i m ruganie są środkam i w ydalającem i ciało obce, będące przyczyną obrażenia. M ruganie n adto je s t w części sposobem ochraniającym wzrok od powtórnego przeniknięcia podobnego ciała obcego.
K iedy ciało obce przeniknęło do u stroju i wywołało w nim obrażenie, ra n ę, w tedy z pomocą zjawia się siła lecznicza przyrody i pow stałe braki wyrównywa, goi. P a n a jeśli tylko nie przeniknęły do niej d ro b n o ustroje, a więc, w yrażając się naukowo, pozo
sta ją c a w stanie aseptycznym (niezakażo- nym), goi się w ciągu dni kilku lub kilkuna
stu najdalej, lecz, natu raln ie, tylko wtedy, jeśli obrażeniu nie uległ jak iś n arząd , niezbę
dny do życia.
Pom iniem y tu gojenie się ra n zapom ocą ropienia, które n astęp u je jedynie w razie za
każenia ich drobnoustrojam i, a zajm iem y się nieco przebiegiem zjaw iska prostszego, t. zw- zabliźniania ran.
W procesie tw orzenia się blizny rozróżnia
my trzy okresy: N asam przód brzegi ra n y
są spojone zapom ocą krwi, wyciekłej z ro zer wanych naczyń krwionośnych. Z jej osocza tw orzą się skrzepy włóknikowe, stanow ią
ce pierwszy, prowizoryczny cem ent rany.
W okresie drugim pow stają już dość liczne kom órki, które spoistość rany potęg ują. N ie są to wszakże jeszcze pierw iastki ostateczne, stałe. T e . ostatnie pow stają dopiero z wy
mienionych kom órek drogą ich rozm nożenia się i p rzy b ierają cechy tkanki trw ałej, blizno
w atej. Uszkodzenie zatem traum atyczne s ta je się pobudką do rozm nażania kom órek w ranie, w celu ochrony całości i budowy u stro ju .
T akiem u przebiegowi tw orzenia się blizny nie s ta ją na przeszkodzie, ja k obecne b a d a nia wskazują, ciała obce, znajdujące się w ranie, byleby zakaźonemi nie były. Jeśli ciało obce większych je s t rozm iarów, b lizna tw orzy się naokoło niego; jeśli zaś je s t ono drobniutkie, mikroskopowe, wówczas w ystę
puje na widownię zjawisko powszechnie ju ż dziś znane, t. zw. fagocytoza, polegająca na tem , że białe ciałk a krwi je pochła
niają.
U zw ierząt niższych, bezkręgowych, zjaw i
sk a odnaw iania, odbudowy części uszkodzo
nych lub zupełnie straconych u stro ju dosię
g a ją wyższych jeszcze, graniczących z cudow
nością rozmiarów. M amy wtedy do czynienia nietylko z zabliźnianiem , lecz z od tw arza
niem, z nowotworzeniem zniszczonych n a rz ą dów. W iadom o np. źe gdy przetniem y hydrę n a dwie części, każda z nich żyje oddzielnie i odtw arza całkow itą hydrę. To samo zau
ważyć się d aje u wymoczków, jeśli tylko ją d ro komórkowe nie zostało zniszczone. R ak i, którym oczy lub kleszcze odcięto, o d tw arzają na nowo te same narządy.
Przykładów takich moźnaby nam nożyć jeszcze bardzo wiele, wymienione tu jed n ak najzupełniej w y starczą dla zrozum ienia ochronnych mechanizmów w żywej p rzy ro dzie w całej ich, zdumiewającej rozciąg
łości.
M ieczysław Goldbaum.
( C■ d. 72.).
SPRAWOZDANIE.
Dr. W. I. van Bebber. Die Beurtheilung des W etters auf m ehrere Tags voraus. S tu ttg a rt.
E n k e 1896. 1 M ar.
Rozważanie poszczególnych zjaw isk m eteoro
logicznych na większej p rze strzen i daje nam możność wynajdowania zależności tych zjaw isk i zarazem ułatw ia badanie przebiegu, stanu po
gody. N a takiem właśnie rozw ażaniu polega m etoda geograficzna czyli synoptyczna, któ ra je s t podstaw ą dzisiejszych przepow iedni pogody.
W yniki tej m etody, zastosowane do w arunków klim atycznych E u ro p y środkowej stanow ią treść wymienionej wyżej broszury.
A u to r przypom ina naprzód znane prawo B u- ys-Ballota, potem opowiada w ja k i sposób stan pogody zależy od rozłożenia ciśnienia barom etry- cznego, czyli od położenia i k sz ta łtu izobarów i opisuje główne cechy cyklonu i antycyklonu, o raz ich ruchy w E uropie północnej i środkowej.
D rogi, którem i p rzeciągają cyklony ponad E u ro p ą są bardzo troskliw ie przedstaw ione. P rz y ta czamy tu ta j opis zmian zachodzących w pogodzie a spraw ianych przez cyklon:
P rzejściu cyklonu przez dane miejsce, lub na północnej stronie danego m iejsca w niewielkiej od niego odległości, tow arzyszą następujące z ja wiska: w iatr p rzyjm uje kierunek południowo- wschodni, k tó ry następnie zm ienia się na połu
dniowy i południowo-zachodni; jednocześnie na zachodniej stronie horyzontu ukazują się białe, podłużne chm ury cirro-słra tu s W krótce całe niebo pokryw a się gęstem i chm uram i, zaczyna padać drobny, a’e nieustający deszcz, który się ciągle wzm aga, aż póki nie nadciągnie środek cyklonu. W tedy w iatr, k tó ry także ciągle się wzm agał, staje się zachodnim; deszcz nagle u staje, w arstw a chm ur rozryw a się i ukazuje się jasne niebo. Ale to wypogodzenie je s t tylko chwilo- wem; rodzaj zachm urzenia zm ienia się, n as‘ępują kró tk ie lecz ulewne deszcze, tem p eratu ra szybko spada; w iałr p rzyjm uje kierunek północny i j e dnocześnie b aro m etr podnosi się. Po pewnym czasie pogoda się ustala: w iatry łagodnieją, niebo w yjaśnia się, deszcze u sta ją — dopóki nowy cy
klon nie nadejdzie.
Jeżeli droga cyklonu znajduje się na południe od nas, w tedy z niany pogody nie są ta k wy
bitne.
Poniew aż pogoda zależy przedewszystkiem od kierunku w iatru, a ten ostatni je s t zależnym znowuż od wzajem nego położenia cyklonu i anty
cyklonu, przeto zadanie prognozy m eteorologi
cznej polega na prz.w idyw aniu tego wzajemnego położenia. v. B ebber pod tym względem rozró
żnia pięć następujących typów pogody: Autycy- k lon znajduje się albo: A. na zachodzie lub pół- |
noco-zachodzie; B. nad E u ro p ą środkową; C. na północy; D. na wschodzie i E. na południu. Te t j właśnie położenia antycyldonów w połączeniu z cyklonami stanow ią o pogodzie: i zadaniem przepow iadającego pogodę je s t przewidywanie zm ian, zachodzących w układach każdego z tych pięciu typów.
A utor przedstaw ia w jak i sposób podług dzisiej
szego stanu nauki można te zm iany przewidywać.
W końcu zw raca uwagę na sposoby przew idy
wania przym rozków nocnych: przym rozku należy się spodziewać, gdy przy jasnym stanie nieba i spokojnem pow ietrzu w godzinach popołudnio
wych p u n k t rosy znajduje się poniżej zera; lub też, gdy term om etr zwilgocony w skazuje nie więcej ja k 3°.
T. W.
K R O N I K A N A U K O W A .
— Kometa na rok 1897. W lipcu roku 1890 d r. Spitaler w W iedniu zauważył m ałą kometę.
Stało się to przypadkow o, kiedy astronom nie
miecki zajęty był odszukiwaniem komety, odkry
tej przez astronom a Zona w Palerm o. S p italer zbadał dokładnie drogę nowej kom ety i wyznaczył czas je j o brotu na 6’/^ la t. Zatem na wiosnę przyszłego ro k u spodziewać się należy pow rotu tej komety. — W celu u ła ‘wienia odnalezienia kom ety d-ra S pitalera przygotowano ju ż zawcza
su dokładne dla niej tablice. A toli jasność gwiazdy tej w czasie najodpowiedniejszym do obserwacyi wynosić będzie czw artą część ja-n o ści, ja k a zauważyć się dała w chwili odkrycia w ro k u 1890. P ow rót gwiazdy w roku 1903 przew idziany j e s t w jeszcze gorszych w arunkach.
Dopiero w roku 1909 szanse obserwacyjne przedstaw iać się będą b a rlz ie j korzystnie.— J e d nakże błędy rachunkowe, znajdujące się bezwąt- pienia w obliczeniach z roku 1890, do te g o s łopnia zwiększyć się m uszą, że zachodzi pytanie, czy m ożna będzie kom etę S pitalera znów odnaleźć.
Jeśli obawy te się ziszczą, wypadkowi chyba zawdzięczyć będzie trze b a ponowne zaobserwo
wanie komety.
(W is. Rund.) F . F .
— Nowe związki boru. W ielce zasłużony ba- dach, p. H. M oissan otrzym ał borki niklu i ko
b altu tyra samym sposobem w ja k i niedawno te mu pow iod'o m u się otrzym ać borek żelaza.
686 W3ZECHSWIAT N r. 43.
Mianowicie w piecu swym elektrycznym działał borem n a wymienione m etale przy tem p eratu rze około 1 200°. B orki niklu i k obaltu, Bo Ni i Bo Co otrzym ane zostały w p o staci długich na k ilka mm kryształów pryzm atycznych. P r z y - |- 1 8 0 cięż. wł. bo rk u k o b altu określono n a 7 ,2 5 , a b o r
k u niklu n a 7 ,39. K ryształy te są nieco tw ard sze od kw arcu, m a ją w łasności m agnetyczne, wielce podobne do borku żelaza. M oissan tw ie r
dzi, że związki te pozw olą przeprow adzić b o r w połączenie z innem i m etalam i, ja k np. z że la
zem, gdyż bor podobnie ja k k rzem , w b ardzo wysokiej te m p eratu rz e w ypiera w ęgiel z połączeń tegoż z m etalam i topliw em i.
(C om ptes rend.).
A . L.
— Tem peratura iskier uranowych. J a k to wykazał M oissan, b ry ła u ran u , czystego lub nawęglonego, p rzez uderzenie ciała stałego wy
daje łatw o iskry bardzo ja sn e i w ielkie.
Is k ry te pow stają z ro zp a len ia się w powie
trz u oderw anych cząstek u ra n u , a przez u d e rz e nie lu b ta rc ie rozgrzew ających się do te m p era
tu ry niezbyt w ysokiej, w któ rej u ran łączy się z tlenem .
Isk ry te za p a la ją natychm iastow o m ięszaniny w ybuchające p ow ietrza i m etanu, a to dało spo
sobność p. Chesneau przybliżonej oceny ich tem p eratu ry . B adania, mianowicie, pp. M allarda i L e C hateliera przekonały, że m ieszaniny po
w ietrza i m etanu pozostaw ać m u sz a przez czas pewien w zetknięciu ze źródłem ciepła, zanim się zap alą, a przeciąg te n czasu zależy od te m p e
r a tu ry . Gdy gaz ogrzany zo staje do te m p e ra tu ry 650° opóźnienie to wynosi sześć sekund, ale p rz y 1 0 0 0° wybuch n astęp u je ju ż po upływ ie sekundy. Skoro więc is k ry u ra n u za p alają m ieszaninę tę natychm iastow o, te m p e ra tu ra ich wynosić musi przeszło 1000°. M ają one więc te m p eratu rę znacznie wyższą, aniżeli iskry żelaza uderzanego krzem ieniem , te bowiem m etanu zapalać nie mogą. S. C hesneau p rze k o n ał się nadto, że iskry u ran u za p alają łatw o nietylko gaz oświetlający, ale ta k że i k noty napojone cieczami takiem i, ja k alkoholem , benzyną lub naftą, k t ó rych działanie krzesiw ka zwykłego zapalić nie z d o ł a ł o . W ł a s n o ś ć ta u ran u okaże się może p rzy d a tn ą do łatwego zapalania lam p gazow ych lub olejowych.
T. R .
— . Trw ałość jadu węży S. M aisonneuve p rzekonał się dośw iadczalnie, że ja d węży może się p rze z czas długi przechow yw ać, nieulegając zm ianie. W ydobył on, mianowicie, su bstancyą nagrom adzoną w kanale zębowym żmii, k tó ra od la t dw udziestu przechow yw ana była w alkoholu, a gdy część tej substancyi w prow adził pod
skórę u d a w róbla, ju ż po upływ ie półgodziny okazało się działanie je j zabójcze, a p ta k we dwie godziny życie zakończył. W ypada stąd, że ja d w ęży utrzym yw ać się może przez długie la ta , n ietracąc zgoła strasznych swych własności należy więc ostrożnie obchodzić się z głowam i wgży jadow itych, czy to mamy do czynienia z okazam i przechowyw anem i w stanie suchym, czy też umieszczonemi w alkoholu.
T. R .
— Punkty topliwości glinu, srebra, złota, miedzi i platyny oznaczyli dokładnie pp. Hol- m ann, Law rence i B a rr w Londynie. Czystość chem iczna użytych m etali, oprócz platyny, zo
s ta ła starannie stw ierdzona. Do pom iarów tem p e ra tu ry służyło ogniwo term o-elektryczne, zło-
| żone z platy n y i platynorodu, którego jed en p u n k t zetknięcia znajdow ał się w lodzie topnie
jący m , drugi zaś w m etalu topniejącym ; w zbu
dzona w skutek tej różnicy te m p e ra tu r siła elektro w zbudzająca pozw alała obliczyć tem pe
r a tu r ę m etalu topniejącego ze skali opartej na trze ch p u n k ta ch stałych, którem i były należycie oznaczone te m p e ra fu ry topliwości lodu, w rzenia siark i i topliwości złota. Ta ostatnia te m p e ra tu r a 1072° p rz y ję tą była w edług oznaczeń Holbor- j na i W ienn, dokonanych w państwowym zakła- I dzie fizyczno-technicznym w B erlinie. D okła
dność więc, z j a k ą oznaczone zostały tem p eratu ry topliw ości innych m etali, zaw isła od dok ła
dności liczby, dotyczącej złota; gdyby wszakże p om iary w przyszłości w prow adziły co do tego p u n k tu jakąkolw iek zmianę, obliczenia m ożnaby łatw o nanowo przeprow adzić.
O stateczny r e z u lta t b ad a ń w ykazał, że p u n k t topliwości glinu wynosi 660°, sre b ra 970°, złota (w edług przyjęcia) 1072°, m iedzi 1095°, platyny 1760°. Złoto nieco mniej czyste, ja k j e s t uży
wane p rze z dentystów , okazało p u n k t topliwości 1068°, a trz y okazy m iedzi, zaw ierające drobne zanieczyszczenia, m iały p u n k ty topliwości 1094,5°, 1 0 9 4 ,7 ° i 1094,2°.
8. K.
WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.
— Now a ekspedycya Pearyego w y ru szy ła ju ż na parow cu „H ope” do Sydney na wyspie Cap- B re lon. P eary em u tow arzyszą dwie w yprawy naukow e; je d n a z nich w ysłana przez uniw ersytet w Itace, d ru g a zaś przez in sty tu t technologiczny w M assachusset. T a ostatnia w yląduje w fjor- dzie U m anak w celu dokonania dokładnych poszu