MEDYCYNA iPRZYRODA
. 7 . h o k I I . W r ;
ILUSTROWANY MIESIECZNIK ŚWIATA LEKARSKIEGO
i . *
f
T r e ś ć n u m e r u .
P ro f D r. L. W a c h h o lz (K ra k ó w ) — S ło w o w stępne.
P rof. D r. A . O s z a c k i (K ra k ó w ) — U rz q d z e n ia g a z o le - c z n ic z e na O d d z ia le C h o ró b W e w n ę trz n y c h Państw
S z p ita la św. Ł a z a rz a w K ra k o w ie .
D r. J. T o p o ln ic k i (K ra k ó w ) — Z a ry s S z p ita ln ic tw a M a ło p o ls k ie g o i jeg o p o trz e b y .
D oc. D r. K . K a lin o w s k i (Poznań) — Z n a c z e n ie ła d u n ku e le k try c z n e g o w z w iq z k u z le czn ictw e m . D r. E. D o m a n ig (S a lz b u rg ) — P rz e ta c z a n ie k rw i k o n
se rw o w a n e j.
D r. W . H o ło b u t (W a rs z a w a ) — O ro d z a ja c h i klasy- tik a c ji n ie k tó ry c h ś ro d k ó w a n a le p ty c z n y c h .
D oc. S. B agiński (W iln o ) - D z iw y c ia ła lu d z k ie g o w u ję ciu m a te m a ty k a .
D r. B. P e tryński (Lw ów ) - W s p ra w ie o dczyn u s a li
c y lo w e g o , s w o iste g o d la s p ra w g o śćco w ych . M jr. D r. S. K o n o p k a (W a rs z a w a ) - D ro b ia z g i h is to
ry c z n e i lite ra c k ie . - J ę d rze j Ś n ia d e c k i w p o e z ji i a n e g d o cie .
Fr. O le s iń s k a (W a rs z a w a ) - O b ra z y z M a ro k k a w o b ie k ty w ie fo to g ra fic z n y m .
M W a ń k o w ic z (W a rs z a w a ) — Jak c h o ru jq i ja k się ra tu jq na k re sa ch .
P rof. I. B ro m a n (Lund) — T e o ria o d o ś ro d k o w y m r o z w o ju p łu c n ie m a nic w s p ó ln e g o z rz e c z y w is to ś c iq - D r L. J e le n k ie w ic z (W a rs z a w a ) — O le cze n iu h o r-
m o n a ln o - w ita m in o w y m z a b u rz e ń g o s p o d a rk i w a p n io w e j.
D oc. D r. S. S k o w ro n (K ra k ó w ) — H o rm o n a ln e z w iq z - ki m ię dzy m a tk q a p ło de m .
D oc. D r. C . P a w ło w s k i (W a rs z a w a ) - P ro m ie n io w a nie a m a te ria .
P rof. D r. L. W a c h h o lz (K ra k ó w ) - Poeta N o v a lis a m edycyna.
K ro n ik a .
Z ży c ia n a u k o w e g o . D z ia ł in fo rm a c y jn y .
O k ła d k a : K o m o ra d la g a z o le c z n ic tw a (do a rt. p ro f.
O s z a c k ie g o ).
C e n a egz. Z ł. 1.50.
|
L
M E D Y C Y N A
N r . 7 . R O K II. W R Z E S IE Ń 1938
K lasyczna H e lla d a c z c iła dw a bó stw a le czn ictw a : A p o llo n a i je g o syna A skle p ia d e sa (E sku la p a ). W h ie ra rc h ii bóstw A p o llo n p rz e w y ż s z a ł o w ie le A skle p ia d e sa nie ty lk o p rz e z swe p o ch o d ze n ie ja k o syn Zeusa, lecz p rz e d e wszystkim p rze z swq w ie lo stro n n o ść. Podczas g d y A skle pio s na byw szy w iedzę le ka rskq o d uczonego ce n ta u ra C h e iro n a i p rze ścig n ą w szy go naw et w te j m ierze, nie z a z n a c z y ł się p o z a um ieję tn ością skutecznego le cze n ia lu d z i cho rych, w żad nym ju ż innym kierunku, to ro d z ic a je g o „ b o s k ie g o " A p o llo n a z d o b ił i p o d n o s ił pew ien wyższy p ie rw ia s te k duchow y, w y ra ż a ją c y się w ie lk ą szerokością je g o um ysłow ego h o ryzo n tu , o b e jm u ją ce g o p o z a ta le n te m le czenia także z d o ln o ś c i w ie szczb ia rskie , m uzyczne i po etyckie . Był te d y A p o llo n b o g ie m w ie d zy, k tó ra nie z a p o m in a o n ie z a p rz e c z a ln e j p ra w d z ie , że n a w e t p rz y w spółczesnym tak potężnym ro zw o ju ścisłej na uki le ka rskie j nie w o ln o z niej ż a d n ą m ia rą w yklu cza ć ducha u o g ó ln ie ń i m yślowych d o cie ka ń , a lbow iem bez nich tra c i ona na zn a cze n iu i na b e zp o śre d n im w p ły w ie le czniczym i w y ra d z a się ła tw o w m artw y rutynizm .
Pismo le ka rskie , któ re o b ra ło sobie za b ó stw o opieku ńcze w pierw szym rz ę d z ie A p o llo n a i k tó re umie dostosow ać się do je g o w szechstronnych w ym ogów , je st pism em , którem u nie z a g ra ż a suchy rutynizm . Pismem takim s ta ł się o d c h w ili sw egó p o w sta n ia i takim się u trz y m a ł szczęśliw ie p rz e z p ie rw szy ro k swego istn ie n ia m iesięcznik ,M e d y c y n a i P rz y ro d a ", to też n a le ży M u się p e łn e , w d zięczn e i powszechne uznanie a zarazem i od zna czen ie g a łą z k ą p o ś w ię c o n e g o swemu opiekuńczem u bóstwu A p o llo n o w i, w aw rzynu.
Prof. L. W A C H H O L Z (Kraków).
U rz q d z e n ia g azo le czn icze na O d d z ia le C h o ró b W e w n ę trzn ych I B.
P a ń s tw o w e g o S z p ita la iw . Ł a z a rz a w K r a k o w ie .
O rdynator P rof U. J. Dr. A. O S ZA C K I.
Gazolecznictwo polega na zapobieganiu asfiksji tka
nek, oraz na leczeniu asfiksji tkanek już istniejącej. Przez asfiksję rozumiem tutaj niedostatek tlenu, a więc oksy- penię, jak również nadmiar względnie niedostatek bez
wodnika kwasu węglowego w tkankach, a więc hyper- lub hypokapnię. Oksypenia polega bądź na zbyt niskiej zawartości tlenu w tkankach, bądź też na zbyt niskim ciśnieniu parcjalnym tego tlenu. Hyperkapnia, jak rów
nież hypokapnia są w pierwszym rzędzie wyrazem zbyt wysokiego, lub zbyt niskiego ciśnienia parcjalnego bez
wodnika ikwasu węglowego w tkankach. Ponieważ za
wartość objętościowa gazu i jego ciśnienie parcjalne są względem siebie proporcjonalne (w przestrzeni zamknię
tej, jaką tworzą tkanki), można powiedzieć, że warun
kiem koniecznym równowagi gazowej w tkankach jest pewna wartość stała
0 X P
gdzie 0 wyraża objętość odsetkową w oma, a P ciśnie
nie parcjalne gazu. Przy oksypenii i przy hypokapnii będziemy mieli obniżenie, a przy hyperkapnii wzrost tych wartości. Stąd wypływają zasadnicze cele lecze
nia gazowego: podniesienie wartości Q.P w tkankach w pierwszym i drugim przypadku, obniżenie ich zaś w trzecim.
Aparatura i sposób zastosowania gazolecznictwa ną moim oddziale Szpitala dzielą się na dwa działy:
1. Dział leczenia namiotowego, inaczej mówiąc lecze
nia przez odpowiednie nastawienie parcjalnego ciśnienia tlenu i bezwodnika kwasu węglowego bez zmiany ciś
nienia tlenu i bezwodnika kwasu węglowego bez zmiany ciśnienia atmosferycznego w namiocie. Jak wiadomo, ciśnienie to jest sumą ciśnień parcjalnych wszystkich gazów tworzących atmosferę, a więc powietrze.
2. Dział leczenia komorowego, polegający na podnie
sieniu ciśnienia atmosferycznego w komorze, (w której
znajdują się chorzy), aż do 1 atm. t. zn. do -(-1 atm. po
wyżej ciśnienia attnosf. normalnego. Rozumie się samo przez się, że ciśnienia parcjalne tlenu, azotu i dwutlen
ku węgla wzrastają wtedy w tym samym stosunku oo ciśnienie atmosf., t. zn. [podwójnie. Dla stosowania le
czenia gazowego pierwszym sposobem, względnie także i drugim sposobem, zainstalowano na oddziale zbiorni
ki wspólne: jeden dla tlenu, drugi dla mieszanki zawie
rającej 6% bezwodnika kwasu węglowego, 40% tlenu, oraz resztę azotu. W zbiornikach tych gaz znajduje się pod stałym ciśnieniem 6 atmosfer. Są to zbiorniki me
talowe o pojemności 1,5 m*. Z tych zbiorników idą ru
rowe przewody metalowe nieuszkadzalne poprzez mu- ry budynku szpitalnego, które doprowadzają gazy do sal chorych w ten sposób, że każde łóżko dysponuje dwoma dopływami, jeden dla tlenu, drugi dla mieszanki gazowej. Manometry umieszczone na salach chorych wskazują, że ciśnienie gazu wynosi 4 atmosfery, a przy samym wylocie ciśnienie to jest sprowadzone do ciśnie
nia 1 atmosfery przy pomocy zaworów redukcyjnych.
Przy samych wylotach umieszczone są finimetry, które służą do .regulowania dopływu gazu w litrach na minu
tę. Zbiorniki centralne są więcej ekonomiczne i dają więcej bezpieczeństwa, aniżeli butle stalowe z gazem sprężonym do 200 Atm., które trzeiba dostawiać osobno do każdego łóżka.
Jak wiadomo namioty mają kształt sześcianów o po
jemności około 1 m\ a wykonane są z materiału, który nie przepuszcza tlenu, a tylko w stopniu bardzo słabym dwutlenek węgla. Klimatyzacja .powietrza namiotu odby
wa się w ten sposób, że powietrze to przechodzi z na
miotu poprzez przedzieloną na dwie części skrzynię, znajdującą się poza namiotem. W pierwszym przedziale skrzyni znajduje się wapno sodowe służące do pochła
niania dwutlenku węgla, zaś w drugim znajduje się lód
1
Fot. 1. A p a ra t systemu Prof. Reina, służqcy do oznaczenia prze
miany gazow ej, jakim posługujemy się w naszej pracow ni gazow ej.
Fot. 2. Nam iot w raz z chorq. Ponad g ło w q pacjentki w idać ujście z kasety, zaw ierającej wapno sodowe i lód. Przez ujście to powietrze oddechowe uwolnione od nadmiaru CO? i nadmiaru pary wodnej, wchodzi d o namiotu. N a lewo od namiotu w idać kurki zaw oró w redukcyjnych i litrażow ych, skqd drenami gazy oddechowe przechodzą do kasety z wapnem sodowym i lodem, w zględnie do namiotu. N a pra w o od namiotu: ga zog raf. N a desce przew ody, przeprow adzające ga zy przez pochłaniacz na C O j, dalej przez piec żarzeniow y i drugi pochłaniacz. Przed deskq stoi skrzynka „Recorderu", notującego odsetki gazów . Krzywa tlenu i bezwodnika w ę g lo w e g o w namiocie w czasie pobytu badanego. Czas pobytu, jak podano pod Fot. Krzywa tlenu wzrasta zwolna i osiąga swoje maximum tzn. około 45%
po 2 i pó ł — 3 godzinach. Potem utrzymuje się stale na pozio
mie. Krzywa bezwodnika idzie mniejwięcej rów nolegle do krzy
wej tlenu z tą jednak różnicą, że o ile ta ostatnia utrzymuje się na poziomie, to krzyw a C O2 zwolna, ale w cią ż wzrasta.
Fot. 3. Zbiorniki wspólne: jeden dla tlenu, drugi dla mieszanki gazow ej, z manometrami na górze i z butlami stalowymi o po
jemności 40 litrów . Butle te zaw ierają jużto tlen, jużto mieszankę, są stale połączone ze zbiornikam i i to w ten sposób, że utrzy
mują ciśnienie ga zó w w zbiornikach na stałej wysokości ó Atm., pomimo w yp ływ u g a zó w na salach dla celów leczniczych.
Fot. 4. N a środku sali w idzim y komorę zamkniętą w raz ze schodami stanowiącym i dostęp. N a górnym stopniu widoczne szyny, po których ślizgają się drzw i przy ich otwarciu. W id a ć, że d rzw i te mają zamknięcie promieniste w edług systemu auto
klaw ów amerykańskch. N a pra w o od komory ku przodow i zbiornik (a) na powietrze sprężone do 6 Atm. W yd a je się on z po w o d ó w perspektywicznych większy od komory, a w istocie jest on od niej znacznie mniejszy. O d zbiornika tego prow adzą gazocią gi poprzez maty zbiornik redukcyjny (b), widoczny po lew ej stronie poprzez tablicę rozdzielczą (c) do komory. N a ta b licy rozdzielczej w idzim y zaw ory do napełniania i opróżnia
nia komory, a także manometry, pokazujące ciśnienie w obu zbiornikach pow ietrza sprężonego, oraz w komorze.
Fot. 5. Kompresor chłodnicowy.
Fot. 6. N a lew o w idać tylną część komory (f). O d dołu w ychodzi z niej rura (b), w yp ro w a d za ją ca pow ietrze do filtrów (a), a stamtąd z powrotem przez rurę (c)' do komory. N a d kom ory w idzim y grzejnik termoelektryczny (g). Zbiornik (d) za
wiera w o dę chłodzoną w p row a dza ną d o filtró w . Zbiornik ten stoi w bezpośredniej komunikacji z kompresorem chłodniowym, którego tutaj nie w idać. N a zbiorniku (d) w idzim y termometr (e), regulujący temperaturę w o d y i utrzym ujący ją na po
ziomie 4°C.
Fot. 7. Zbiornik na sprężone pow ietrze. N a pra w o od zbiornika kompresor w ra z z motorem.
Fot. 8. „Recorder" wskazujący i zapisujący odsetki Oj i CO»:
na górze skala podająca w niższej swej części odsetki CO*, w wyższej Oa. Poniżej skali bęben, na którym „Recorder" zap i
suje odsetki ga zów . Jeden o b ró t bębna o d b yw a się w ciągu 24 godzin.
I str. okładki. Komora otwarta. W id a ć podw ójne drzw i: jedne otwarte na zewnątrz, drugie na wewnątrz. W środku komory kabiny, a w górze na ścianie przeciw ległej h y g ro g ra f i term ograf.
w ilości około 50 kg., który obniża temperaturę powie
trza w namiocie, uwalniając go równocześnie od nad
miaru pary wodnej. Tak oczyszczone powietrze powra
ca do namiotu. Siła tłocząca zapewniająca krążenie po
wietrza z namiotu do skrzyni i ze skrzyni do namiotu jest dostarczana przez strumienicę tlenową.
Dla badań doświadczalnych nad techniką gazolecz- nictwa jest niezmiernie ważną rzeczą kontrolowanie s t a t e składu zawartości powietrza w namiocie. Skład jego zależy od sposobu stosowania gazów leczniczych:
od ich ciśnienia, od przepływu minutowego i oczywiście od ich składu chemicznego. Zależy on jednak także — 0 czym nie należy zapominać — od zachowania się cho
rego, a więc od ilości pary wodnej, którą on wydecha względnie wypaca, oraz od ilości bezwodnika kwasu węglowego, który on wytwarza i wydecha. Ta ostatnia wartość jest wyrazem przemiany f a k t y c z n e j cho
rego, jego ruchliwości w namiocie, wielkości współczyn
nika oddechowego i w końcu ciśnienia bezwodnika kwa
su węglowego w powietrzu wydechowym oraz prze
wietrzania.
Przyrządy, którymi posługiwaliśmy się dla stałej obserwacji składu powietrza w namiocie, pochodziły z fabryki Cambridge-Instruments w Londynie. Są to przyrządy dla ciągłej rejestracji: termograf, hygrograf 1 gazograf. Ten ostatni notuje stale zawartość odsetko
w ą tlenu i dwutlenku węgla w powietrzu. Gazograf jest to duży aparat, składający się z dwóch części o wadze całkowitej wynoszącej kilkadziesiąt kg., który znajduje się naturalnie nazewnątrz namiotu, a połączony jest z nim rurką metalową. Ten aparat został zamówiony specjalnie przeze mnie i — o ile mi wiadomo — po raz pierwszy zastosowany w tym celu. Przy pomocy słabej pompy elektrycznej gazograf pobiera ciągle próby gazu z namiotu w ilości 100 cm3 na minutę. Określanie ilości gazu polega na zasadzie, że opór, jaki przeciwstawia po
wietrze prądowi elektrycznemu zależny jest od ilości odsetkowej dwutlenku węgla. W ten sposób ilość pro
centowa dwutlenku węgla jest określona bezpośrednio, zaś tlenu pośrednio, w ten sposób, że powietrze uwol
nione od dwutlenku węgla przechodzi poprzez rozżarzo
ny w piecu elektrycznym węgiel drzewny i wtedy tlen łączy się z węglem na dwutlenek węgla, a ten ostatni jest zarejestrowany, jako tlen. Zawartość tlenu i bez
wodnika kwasu węglowego jest zapisywana w postaci krzywej na obracającym się bębnie kimografu.
Błędy dla kwasu węglowego nie przekraczały + 0,2%, zaś dla tlenu — 0,3%. Te liczby zawartości ga
zów przedstawiają wartości otrzymywane przy pomocy aparatu Haldane‘a. Dla przykładu podaję opis doświad
czenia.
Odnosi się to do młodego lekarza (Dr R.), który po
zostawał w namiocie przez cały szereg godzin. W tym czasie wzmożenie się ciepłoty, przytym dość wahające się, doszło do 23° C., zaś wilgotność podniosła się aż do 70% i więcej. Ostatnia faza pobytu w namiocie ze znacz
nym wzmożeniem wilgotności względnej i nieznacznym wzrostem ciepłoty odpowiada ćwiczeniom gimnastycz
nym wykonywanym w namiocie w ciągu 3-ch minut.
O godzinie 11,30 podano badanemu śniadanie. Gazograf wykazuje wówczas wyraźny spadek tlenu i nieznaczny spadek bezwodnika węglowego. Wzmożenie wilgotności tuż przed ćwiczeniami gimnastycznymi odpowiada okre
sowi podniecenia i ożywionej rozmowy z kolegami po
przez ściany namiotu. Lekarz zamknięty w namiocie stwierdza, że hygrometr reaguje na każdy ruch, pod
niesienie kołdry, a także na zmianę sposobu oddycha
nia. W ten sposób więc tłumaczą się wahania krzywej wilgotności.
Krzywe gazograficzne ilustrują najlepiej trudności, na jakie natrafia się, chcąc ominąć z jednej strony nad
miar tlenu, a z drugiej nadmiar C 0 2 w namiocie. Doty
czy to przede wszystkim chorych wydalających dużo bezwodnika węglowego. To samo zres"*ą odnosi się również do wilgotności i ciepłoty zwłaszcza u gorącz
kujących. W adą mechanizmu namiotu jest fakt, że wen
tylacja namiotu, jego klimatyzacja, m o g ą b y ć w y k o n a n e tylko przez równoczesne podniesienie litra- żu minutowego tlenu, co siłą rzeczy doprowadza do nadmiaru tego gazu w namiocie. Ale nawet w tym w y
padku przynajmniej dla niektórych chorych, przewie
trzanie jest niedostateczne. Wynika z tego niebezpie
czeństwo zatrucia bezwodnikiem węglowym, a więc kwasicy gazowej niewyrównanej u osobników wrażli
wych na nadmiar bezwodnika węglowego, zwłaszcza u chorych, którzy są w namiocie niespokojni i wytwa
rzają przy ruchach nadmierne ilości tego bezwodnika.
W przypadku chorego Sz. M. mieliśmy możność ob
serwować, że pomimo dużej zawartości tlenu w namio
cie (50%), przy litrażu wynoszącym 5 litr/min. dwutle
nek węgla wznosił się bez przerwy do tego stopnia, że chory ten popadł w śpiączkę kwasiczą. Byliśmy zmu
szeni do natychmiastowego usunięcia namiotu, oraz do śródżylnego wprowadzenia choremu dwuwęglanu sodu i to dopiero przerwało atak. Ta zła strona namiotu szkodliwa w dużej ilości przypadków, może jednak być korzystna we wszystkich przypadkach hypokapnii.
Te trudności w wyeliminowaniu nadmiaru kwasu węglowego z namiotu są przyczyną, dla której w pew
nych przypadkach konieczną rzeczą jest zaaplikowanie leczenia komarowego, a nie namiotowego.
Nasza komora posiada kształt walca o ścianach że
laznych pokrytych od wewnątrz korkiem wytrzymują
cych ciśnienie 2—3 atm.; pojemność jej wynosi około 30 m3. Zawiera ona łóżlka typu kabinowego dla czte
rech chorych leżących; pozatym mogą się w niej po
mieścić chorzy siedzący, lekarz obserwator i pielęgniar
ka. Łączność ze światem zewnętrznym zapewniona jest przez telefon, dzwonki alarmowe, z których jeden posia
da prąd miejski, drugi zaś własne źródło energii, wresz
cie przez podajnik metalowy o średnicy około 25 om.
umieszczony w ścianie komory i zabezpieczony od we
wnątrz i od zewnątrz przez drzwiczki systemu autokla- wowego, wytrzymałe na ciśnienie.
Całość urządzenia komory składa się z trzech zasad
niczych części: 1) Komora sama. 2) Urządzenie dla sprężania powietrza. 3) Urządzenie dla klimatyzacji po
wietrza w komorze. Urządzenie dla sprężania powietrza składa się z kompresora, który ssie powietrze pokojo
we i wtłacza je do zbiornika metalowego o pojemności około 3 m3 sprężając je do 6 atm. 2 manometry kontrol
ne wskazują stopień sprężenia tego powietrza. Powie
trze pochłaniane przez kompresor jest oczyszczane przez filtr filcowy, przez drugi filtr zawierający węgiel gruboziarnisty i w końcu przez płóczkę parafinową.
W ten sposób uwalnia się powietrze od pyłu i jakiejkol
wiek domieszki gazu szkodliwej.
Pomiędzy zbiornikiem na 6 Atm. i kamorą znajduje się mały zbiornik pośredni o pojemności wynoszącej około 3 m3 sprężając je do 6 atm. 2 manometry kontrol- z dużym zbiornikiem na 6 atm. i zaopatrzony jest w za
wór redukcyjny jednokierunkowy nastawiony w ten sposób, że gdy ciśnienie w małym zbiorniku przekracza
5
2 atm., połączenie między komorą i dużym zbiornikiem jest automatycznie przecięte. Bufor ten umieszczony został ze względu na to, że iprzy napełnianiu komory należy specjalnie uważać, by nie dokonywało się ono nagle, gdyż te nagłe zmiany ciśnienia, zwłaszcza w kie
runku dodatnim, mogą być nieprzyjemne dla osoby znajdującej się w komorze. Są one specjalnie .nieprzy
jemne u osób cierpiących na nieżyt trąbki Eustachego, która też zawsze powinna być badana przed leczeniem komorowym, a w razie potrzeby przedmuchana. Zda
rza się czasami, że ciśnienie w komorze nieco się obni
ża, zwłaszcza gdy rozpoczyna się klimatyzacja, o któ
rej wkrótce będzie mowa; należy je wtedy podnieść, ale powoli i ostrożnie, gdyż osoby będące wewnątrz komory odczuwają w sposób nieprzyjemny każdą nagłą zmianę ciśnienia.
Klimatyzacja polega na przepuszczaniu powietrza sprężonego przez rury o grubych ścianach z komory do zbiornika zawierającego wodę o temperaturze 4 — 6° C.
Przechodząc przez filtry zanurzone w tej wodzie po
wietrze ochładza się i oddaje nadmiar pary wodnej.
Skraplająca się para wodna usuwa także w pewnej mie
rze nadmiar bezwodnika węglowego. Sprężone powie
trze komorowe po przejściu przez filtry powraca do komory. Ażeby uniknąć zbyt wielkiego ochłodzenia wnętrza komory powietrze to jest przed powrotem do komory ogrzane termoelektrycznie do 21° C. Celem utrzymania wody we filtrach w temperaturze 4—6° C., używa się chłodnicy z kompresorem zawierającym chlorek metylu; także tu samoczynna regulacja odbywa się w ten sposób, że kompresor z chlorkiem metylu uru
chomiony działa tylko do chwili obniżenia się tempera
tury wody do żądanego poziomu. Z chwilą osiągnięcia tej temperatury kompresor przestaje działać aż do cza
su, gdy temperatura wody zacznie się znowu podnosić powyżej wymaganego poziomu. W tedy działanie kom
presora rozpoczyna się automatycznie na nowo. Do kli
matyzacji należałoby także zaliczyć sztuczne światło dzienne w komorze, oraz wiatraczek zapewniający mie
szanie się dolnej warstwy powietrza z górną w komorze.
Te >właśnie urządzenia dla wentylacji i klimatyzacji powodują, że zawartość odsetkowa bezwodnika węglo
wego jest stosunkowo nieznaczna i nawet przy obec
ności większej ilości osób w komorze nie przekracza na ogół 7»%. Należy jeszcze dodać, że w ścianie komo
ry znajdują się przewody pozwalające na doprowadza
nie w razie potrzeby gazów takich, jak tlen, lub dwutle
nek węgla, a także w celach doświadczalnych gazów trujących <tak, jak to się stosuje dla wypróbowania ma
sek, lub dla doświadczeń na zwierzętach. Znajdują się w niej także przewody elektryczne pozwalające na zdję
cia elektrokardiograficzne u chorych znajdujących się w komorze.
Chcąc zaznaczyć różnicę, jaka istnieje zależnie od tego, czy gazoleeznictwo stosuje się przy pomocy namio
tu, czy też komory, należy wspomnieć o następują
cych cechach dodatnich komory: 1) Niski koszt używal
ności (jednak nie instalacji). 2) Możliwość jednoczesnego leczenia większej ilości osób. 3) Daleko większa swoboda chorych, którzy mogą się swobodnie poruszać (nie zmie
niając warunków gazoleczniezych), a nawet rozmawiać, przyjmować pokarmy, jak również załatwiać swoje po- trzeby fizjologiczne. 4) Fakt już wspomniany, że jednak warunki przewietrzania, zwłaszcza jeśli idzie o bezwod
nik węglowy, są lepsze w komorze, niż w namiocie.
5) W razie braku sprężonych gazów (tlenu, lub miesza
nek gazowych), powietrze atmosferyczne ma się zawsze
pod ręką. Nasi chorzy woleli na ogół leczenie komorO- we, niż namiotowe.
Z drugiej strony korzyści leczenia namiotowego są następujące: 1) Przede wszystkim łatwość otrzymania wymaganych zawartości odsetkowych dwutlenku wę
gla w przypadkach, gdzie to jest wskazane ze wzglę
dów leczniczych. 2) Możność komunikowania się w każ
dej chwili z chorym, a więc możność natychmiastowe
go interweniowania ze strony lekarza, co w komorze jest ograniczone do środków znajdujących się w aptecz
ce, w którą stale zaopatrzona jest komora. 3) Łatwość uruchomienia namiotu zwłaszcza, gdy posiada się cen
tralne zbiorniki gazowe, jak to ma miejsce na moim Od- dziele. Doświadczenia nasze wykazały, że jeśli idzie 0 24-ro godzinne leczenie gazowe, a więc leczenie ciągłe 1 długotrwałe, -to jest ono daleko łatwiejsze do przepro
wadzenia w namiotach na salach chorych, gdzie leczony znajduje się pod obserwacją innych chorych, gdzie w y
starczy, by pielęgniarka w ciągu dnia i nocy kontrolo
wała od czasu do czasu stan chorego i ,,Recorderu“.
Używanie nocne komory jest niemożliwe w naszych obecnych warunkach z powodu faktu, że wymaga ono obecności mechanika, który nie może się od komory od
dalać przez cały czas jej działania. Również konieczną jest obecność w komorze lekarza, lub przynajmniej pie
lęgniarki.
Sprawą gazolecznictwa zajmuje się osobna grupa lekarzy pracujących pod moim kierownictwem: Dr. Ore- mus, Dr. Wasercwajg i Mjr. Dr. Bednarski.
Po omówieniu metodyki gazolecznictwa, niech mi wolno będzie dorzucić jeszcze kilka słów o znaczeniu społecznym gazolecznictwa i jego organizacji. Społe
czeństwo powinno zrozumieć, że gazolecznictwo ma za cel nie tylko leczenie zatrutych gazami 'bojowymi, czy też umożliwienie pobytu na znacznych wysokościach, lub wreszcie ochronę przed chorobami zawodowymi, lecz stanowi także potężny środek pozwalający na le
czenie dużej części ludności i jej powrót do swych za
dań społecznych. Znaczna część społeczeństwa, zwłasz
cza warstwa najuboższa dotknięta jest przewlekłymi schorzeniami, polegającymi na zaburzeniach w równo
wadze gazowej, zaburzeniach wymagających leczenia gazowego. W interesie społeczeństwa leży poważne zorganizowanie ośrodków leczniczych i technicznych.
Składa się na to także organizacja lekarzy mająca za cel przeprowadzenie klasyfikacji tych chorych, w myśl po
działu, jaki gdzieindziej zaproponowałem, na tych u których asfiksja ta, grożąca, lub istniejąca jest odwra
calna, lub też nieodwracalna, względnie warunkowo od
wracalna. Zależnie od klasy, do jakiej dany osobnik został zaliczony, leczenie to będzie jednorazowe, lub też będzie się powtarzać w pewnych ustalonych porach, a czas jego trwania będzie określony przez doświadcze
nie. Nie wątpię, że podobna organizacja p o k o j o w e j d e f e n s y w y przeciwko asfiksji' tkanek jest kwestią bardzo bliskiej przyszłości i jeśli pozwoliłem sobie tu
taj ten temat poruszyć, to właśnie z wyraźnie zakreślo
nym celem propagowania tego rodzaju organizacji.
Z A K Ł A D Y G R A F I C Z N F
D O M P R A S Y s.a.
W a r s z a w a , M a r s z a ł k o w s k a 3 C e n t r a l a ł e l . 8 0 2 4 0
IW Y K O N Y W U J Ą : w s z e l k i e d r u k i , w y d a w n i c t w a i c z a s o p i s m a j e d n o i w i e l o b a r w n e , r e p r o d u k c j e o b r a z ó w , p l a k a t y , p r o s p e k t y , u l o t k i ,
p o c z t ó w k i i f p .
M A S O W O - S Z Y B K O - D O K Ł A D N I E - T A N I O — =
Z a ry s s z p ita ln ic tw a
M a ło p o ls k ie g o i jego p o trze b y.
DR JÓZEF TO P O LN IC K I Dyr. Szpitala iw . Łazarza w Krakowie.
Zanim przystąpię do właściwego tematu, chciałbym naszkicować rys ogólny szpitalnictwa polskiego. — Po wspaniałym rozwoju idei szpitalnictwa w Polsce przed
rozbiorowej, kiedy to Państwo nasze nie tylko rozwi
nęło sieć naszych szpitali, ale pod niektórymi względa
mi prześcignęło państwa zachodnie o wysokiej kultu
rze, dość wspomnieć o szpitalach dla umysłowo cho
rych, nastąpił w czasach porozbiorowych wyraźny upa
dek szpitalnictwa polskiego. Nic dziwnego, Polska roz
darta między 3 zabory utraciła swą państwowość, a tym samym możność stanowienia o swych własnych spra
wach. Toteż losy szpitali polskich potoczyły się od
dzielnymi torami, zależnie od tego na jakim 'terenie za
borczym się znajdowały. Na terenie rosyjskim zabór był wyraźnie wrogo ustosunkowany, ipragnął je zrusy
fikować. nie troszczył się o szpitale istniejące, nowych nie zakładał, a całą troskę o szpitalnictwo przerzucił na społeczeństwo polskie. Ile trzeba było trudu i pieniędzy, aby dzięki ofiarności miast i społeczeństwa polskiego utrzymać istniejące szpitale. Wytężona, a często bez
płatna praca lekarzy polskich zdołała te szpitale w tak zwanej Kongresówce uratować. Lekarze polscy nie tylko ratowali swą ,pracą szpitale, ale swym wysokim pozio
mem naukowym nadawali ton szpitalnictwu i byli współtwórcami nowych zaborczych ustaw szpitalnych.
Na terenie poznańskiego rząd niemiecki nie udzielał poparcia szpitalom polskim, jednak próba zniemczenia nie udała się i samorząd w Polsce odrodzonej potrafił w krótkim czasie szpitalnictwo własne odbudować.
Na terenie Małopolski po okresie zgubnym dla szpi
talnictwa rządów austriackich już w 1866 roku Sejm Galicyjski objął w zarząd bezpośredni szpitale i to je uratowało.
Nastąpił w ciągu lat kilkudziesięciu wybitny rozwój szpitali, reorganizacja i uporządkowanie ich finansów.
Los szpitali polskich w trzech zaborach toczył się trze
ma odmiennymi drogami, z których najlepiej na tym wyszła Małopolska.
Po roku 1918 trzeba było poważnie zająć się upo
rządkowaniem spraw szpitalnych. Tworzenie unifikowa
nej ustawy szpitalnej trwało długie lata, bo dopiero w roku 1928 wyszła nowa ustawa sizpitalna, która obo
wiązuje od roku 1931 ,na ziemiach polskich z wyjątkiem Małopolski. Ustawa przerzuca cały ciężar zakładania i utrzymywania szpitali na Samorząd terytorialny a więc powiat, miasta wydzielone, Województwo i Związki międzykomunalne. Państwo jako takie przy
czynia się jedynie do budowy szpitali specjalnych jak np. zakaźnych. Ten olbrzymi wysiłek finansowy narzu
cony samorządom jest jednak nierealnym. Samorządy mniejsze terytorialnie, a słabsze finansowo, nie są w sta
nie ponosić tych ciężarów. Gminy i samorządy są usta
wowo obowiązane do ponoszenia kosztów leczenia za swych ubogich chorych. Dla ilustracji podam, że w W o
jewództwie Krakowskim płacą w formie specjalnego podatku za chorych ubogich Gminy i Samorządy obec
nie za około milion dni leczenia razem 600.000 zł., licząc jedynie po 60 gr. za 1 dzień leczenia; z chwilą wprowa
dzenia ustawy na terenie Małopolski będą za to same płacić przeszło 3 miliony złotych licząc przeszło po 3 złote, a więc kwotę znacznie przewyższającą ich moż
ności płatnicze. Miasto Kraków płaci obecnie 90 kilka tysięcy złotych, a musiałoby płacić w przyszłości prze-
Dr. Józef Topolnicki, Dyrektor szpitala św. Łazarza w Krakowie.
szło 400.000 złotych. Dlatego też ustawa nie obowiązuje dotychczas na terenie Małopolski. A jak to się już odbiło na terenie Kongresówki. Oto szpitale są tam niewyzy- skane, bo Gminy nie chcąc płacić, wzhraniają się odsy
łać swych chorych do szpitali. Paradoks oczywisty, ma
my za mało łóżek szpitalnych, a równocześnie są nie- wyzyskane. Za to szpitale Małopolskie są zapełnione ponad miarę i trzeba je koniecznie rozbudować jak naj- orędzej.
Po tym rysie ogólnym przechodzę do historii szpi
talnictwa polskiego.
Dokumenty fundacyjne zamierzchłych czasów szpi
talnictwa polskiego głoszą nam, iż idea pomocy bied
nym i chorym była tą myślą przewodnią, która kazała już w wieku XII zakładać w Polsce przytułki i szpitale.
Idea, która powstała z miłosierdzia (Caritas) i współ
czucia, a źródłem jej ,powstania była niewątpliwie me
dycyna, wprowadzoną została w życie w Rzeczypospo
litej Polskiej przez duchowieństwo i zamożną szlachtę, która sumptem materialnym nieraz dużym, fundowała te szpitale, dając im w formie zapisów trwałe zabezpie
czenie.
Szpitale w starodawnej Polsce zakładane w pierw
szych latach, a więc w wieku XII i XIII państwowości naszej były przeważnie pod zarządem zgromadzeń du
chownych. To też jednym z pierwszych szpitali by!
szpital przy klasztorze Cystersów w Jędrzejowie, któ
ry założył w roku 1152 Janisław, biskup gnieźnieński.
Z tego też wieku pochodzą szpitale: w Zamościu — zało
żony w roku 1166 przez Henryka Mazowieckiego ora?:
szpital św. Michała w roku 1170, założony przez Miesz
ka III w Poznaniu.
Na ziemiach Małopolskich już w 1203 roku ufundo
wany został szpital w Sławkowie pod Krakowem dla górników pracujących w kopalniach soli Bochni i W ie
liczki.
Jest to z jednej strony świadectwem dużego rozwoju ówczesnych kopalni soli, z drugiej wyrazem tej troski o pracowników kopalni. W 1220 roku powstaje szpital św. Ducha w Prądniku pod Krakowem, założony przez biskupa krakowskiego Iwona oraz również szpital św.
Ducha w Krakowie w roku 1244, założony przez Jana
7
Prandotę, biskupa krakowskiego. Szpital ten był prowa
dzony przez Zakonników, t. zw. Canonici de Saxia (Du- chaków) i .był przeznaczony pierwotnie dla rodzących 1 podrzutków, jednakże mieszczono w nim również chorych innej kategorii obojga płci.
Oprócz zakonu Duchalków czynne były na ziemiach Polskich inne zakony, które przyczyniły się do zakładania coraz to nowych szpitali. Jednym z nich był zakon Krzyżaków Gwiaździstych, którzy posiadali licz
ne szpitale ,na ziemiach śląskich, a na ziemiach polskich założyli szpital w Inowrocławiu w 1268 roku oraz szpital w Brześciu Kujawskim w roku 1295.
Zakonem szpitalnym byli Bracia Miłosierdzia zwani Bonifratrami, którzy sprowadzeni zostali do Polski w 1609 roku do nowo ufundowanego szpitala w Kra
kowie.
Zakonem szpitalnym żeńskim były Siostry Miłosier
dzia zwane Szarytkami, zakon francuski, który do Pol
ski sprowadziła w 1651 roku Królowa Maria Ludwika, żona Władysława IV. Zakonnice osiedliły się w Krako
wie, zakładając swój własny szpital.
Jeżeli chodzi o szpitale miasta Krakowa, to było ich tyle, że słusznie historycy szpitalnictwa sta
wiają go 'na drugim miejscu wśród miast ówczesnego państwa polskiego. Począwszy od założonego już w 1244 roku szpitala św. Ducha, który najdłużej egzy
stował w Krakowie, bo do czasu zlania się ze szpitalem św. Łazarza, to było tych szpitali bardzo dużo, a w każ
dym razie znacznie więcej, aniżeli ich posiada Kraków obecny. Szpitale te nie były ściśle biorąc w większości szpitalami według pojęć obecnych, ale były równocześ
nie i przytułkami dla biednych. Były więc zakładami infirmorum et pauperum, a więc dla chorych i biednych potrzebujących opieki. Wieki średnie to były czasy wielkich epidemii. Szły na Polskę zarazy i trąd. Toteż zapobiegliwi mieszczanie przy silnym poparciu ducho
wieństwa przyczyniali się do tworzenia coraz nowych szpitali na terenie miasta Krakowa. Powstał szpital specjalny dla trędowatych (leprosorium) w 1327 roku na Kleparzu Szpital św. Wincentego. W XIV wieku zało
żono szpital dla zapowietrzonych SS. Szymona i Judy również na Kleparzu. Również w XIV wieku założono 2 szpitale przytułki Bożego Miłosierdzia i szpital św.
Jadwigi. Dalej szpital św. Mikołaja na Wesołej i szpital św. Agnieszki P. P. Bernardynek. W roku 1440 powstał szpital Księży emerytów pod wezwaniem św. Marcina.
W roku 1474 założony został szpital Scholarum św.
Rocha.
W XVII wieku założono szpital Bonifratrów, który przetrwał do dzisiejszych czasów, dalej szpital dla sza
łowych przy ul. Szpitalnej. W XVIII wieku powstał szpi
tal Sióstr Miłosierdzia Szarytek, dalej szpital akademi
cki św. Barbary, wreszcie olbrzymi szpital św. Łazarza.
W X IX oraz XX wieku powstały Kliniki Uniwersytec
kie, Szpital św. Ludwika, nowy szpital Szarytek, Szpital Ubezpieczalni, Szpital żydowski i szereg lecznic pry
watnych. A więc 18 szpitali naliczyć można było w Kra
kowie, a ileż z nich przetrwało do czasów dzisiejszych.
Z dawnych szpitali przytułków istnieje obecnie tylko jeden w postaci Domu XX. Emerytów przy kościele św. Marka.
Tak wyglądało szpitalnictwo w ciągu wieków na te
renie miasta Krakowa, podobnie też na terenie całego Państwa rozwijała się idea pomocy cierpiącym.
W wiekach średnich powstaje wiele szpitali, a wkrót
ce ziemie polskie pokrywają się wielką siecią szpitali
’ przytułków dla chorych i ubogich. Wieki średnie, to
okres dalszej wzmożonej ofiarności publicznej. Stan trzeci mieszczański nie chce pozostać w tyle za innymi, funduje coraz to nowe szpitale. Przykładem tego jest szpital Bonifratrów w Krakowie fundowany przez pa- trycjusza krakowskiego Walerego Tamburiniego w ro
ku 1609. Nasi bohaterscy królowie Stefan Batory oraz Jan III Sobiecki, a również cały szereg hetmanów fun
dują specjalne szpitale żołnierskie. Szpitale wojskowe we Lwowie i Ujazdowski w Warszawie pozostały jako chlubna pamiątka działalności Królów naszych.
Polska znacznie wcześnie od innych krajów europejskich rozwiązała kwestię leczenia w szpitalach dla umysłowo chorych. Na terenie miasta Krakowa już w roku 1534 istniał przytułek dla umysłowo chorych.
W roku 1679 ufundował biskup Andrzej Trzebicki szpi
tal dla umysłowo chorych przy ul. Szpitalnej, gdzie chorzy pomieszczeni w wygodnym budynku zajmowali się pracą w obszernych ogrodach szpitalnych, a nie byli traktowani jak zbrodniarze na wzór innych państw europejskich.
Szpitale początkowo parafialne, a później fundacyjne, oddawane w zarząd duchowieństwu zakonnemu, były rozsiane bardzo licznie na ziemiach polskich, tak że w roku 1791 na okrojonym już zaborem terenie było 497 szpitali z 5,621 łóżkami. Historyk szpitalnictwa Gedrojć naliczył szpitali w późniejszych czasach 635 — w 544 miejscowościach. Ileż z tych szpitali nie istnieje już wcale, a ilość ich jest ciągle niedostateczna i trzeba nam nowe szpitale budować. Obecnie wedle statystyki Bu- jalskiego, Polsika posiada tylko 660 szpitali, co prawda z liczbą 68.399 łóżek, ale mimo to liczba ta zupełnie nie- odpowiada ilości koniecznej dla obsłużenia ludności Polski. Ilość łóżeik w Polsce wynosi zaledwie na 10.000 mieszkańców 19,69 łóżek bez zakładów prywatnych, a 20,48 z zakładami prywatnymi. Jeżeli porównam te cyfry ze statystyką innych krajów, to zajmujemy w ko
lejności nie bardzo zaszczytne dopiero 15-te miejsce, a poniżej nas są tylko 3 kraje z mniejszą ilością łóżek jak Grecja, Litwa i Egipt. Ziemie Małopolskie odczuwa
ją jeszcze ciągle brak szpitali powiatowych. Jeszcze przed wybuchem wojny światowej projektował W y dział Krajowy galicyjski budowę dalszych 17 szpitali powiatowych. W miejscowościach tych do dzisiaj nie ma szpitali, to też muszą na to znaleźć się odpowiednie fundusze, aby te powiaty nie były pozbawione opieki szpitalnej. Statystyka poucza nas, że 35% ludności wo
jewództw południowych jest pozbawionych opieki szpi
talnej. Cały wysiłek w kierunku budowy szpitali w Pol
sce odrodzonej został skierowany na ziemie wschodnie, przez co w Małopolsce nie budowano nowych szpitali.
W ten sposób w Wojewódzwie Krakowskim na 23 po
wiaty nie posiada szpitali 12, w Województwie Lwow
skim na 29 — nie posiada 15, w Województwie Stanisła
wowskim na 14 powiatów nie posiada 3, wreszcie w Wojewódzwie Tarnopolskim na powiatów 17 — nie posiada szpitali 7. Tym samym w 37 powiatach Mało
polskich nie ma w ogóle szpitali publicznych i przeszło 35% ludności województw południowych nie otrzymuje pomocy szpitalnej na tym terenie.
Zabór austriacki objął wszystkie szpitale Małopol
skie w swój scentralizowany zarząd, jednak oddał je w opiekę i zarząd gmin małopolskich. Jest to okres zu
pełnego upadku szpitali małopolskich. Zawisłe od woli panów burmistrzów i rad miejskich stają się te szpitale przytułkami nędzy i niechlujstwa, a nie zakładami lecz
niczymi. Gdy Rząd austriacki chcąc się pozbyć kłopotu, oddał w roku 1866 część, a 1868 roku resztę szpitali
małopolskich w zarząd W ydziałowi Krajowemu Sejmu Galicyjskiego, relacja ówczesnego inspektora szpitali Dr.
Stelli-Sawickiego (znanego bojownika z r. 1863 płka Strusia) świadczyła o ogromnym zaniedbaniu tych szpitali. Nic dziwnego, zależne od gmin i miasteczek szpitale te były ciężarem dla nich, to też nie tylko nie zainteresowano się szpitalami, ale sprowadzono je do roli przytułków, a nie szpitali. 1 dopiero oddanie w roku 1868 wszystkich małopolskich szpitali w zarząd Cen
tralnego W ydziału Krajowego uratowało te szpitale od upadku. Sejm Galicyjski rozpoczął rozbudowę szpitali istniejących oraz ‘budowę nowych. Jako organ nadzor
czy i wykonawczy utworzony był Departament Sani
tarny, którego działalność chlubnie się zapisała w dzie
jach szpitalnictwa Małopolskiego. Bezpośredni nadzór sprawował inspektor szpitali. W miejsce Rad Szpital
nych, które jednak jako czynnik obywatelski nie wyka
zywały należytej żywotności, utworzono na mocy usta
wy krajowej z 1877 roku Komitety szpitalne, które wraz z Dyrektorem danego szpitala miały współdziałać w administracji szpitala. Szpitale obsadzono nowymi siłami, przeważnie chirurgicznymi oraz wydano statuty i regulamin. Stworzono nowe podstawy utrzymania szpi
tali przez ustawowe pokrywanie kosztów leczenia ubo
gich chorych małopolskich przez fundusz krajowy. Szpi
tal otrzymywał pełną do*tację roczną, w formie zaliczki, a od samopłacących ściągano następowo koszta lecze
nia. W ten sposób szpital miał fundusze zawsze zabez
pieczone, a dyrektor operował budżetem realnym. Jakie losy przechodziło szpitalnictwo małopolskie na prze
strzeni tych ostatnich 150 lat można obserwować na obecnym Państwowym Szpitalu św. Łazarza w Krako
wie, który powstał przed 149 laty. Troska o chorych, troska o zakład szpitalny, w którym by mogli odbywać swe studia ówcześni studenci medycyny, dała podstawy do utworzenia wielkiego .nowego szpitala Generalnego pod wezwaniem św. Łazarza w Krakowie. Inicjatywa wyszła od prof. Badurskiego, założyciela szpitala aka
demickiego św. Barbary. Gdy szpital ten okazał się za mały dla celów Uniwersytetu Jagiellońskiego, prze
prowadza zlanie się itego szpitala ze szpitalem Sióstr Miłosierdzia (Szarytek) sprowadzonych do Krakowa przez Ks. Michała Szembeka, biskupa sufragana kra
kowskiego, które posiadały swój szpital przy ul. św.
Jana. A gdy i to nie wystarcza, dla celów uniwersytec
kich uzyskuje dzięki poparciu Komisji Edukacyjnej i Prymasa Michała Poniatowskiego, nowy gmach szpi
talny pokarmelicki przy ul. Wesołej. Szpital powstaje w roku 1788, a w skład jego wchodzą oba szpitale aka
demickie i Szarytek oraz szpital św. Ducha.
Szpital wprawdzie ma byt zabezpieczony, gdyż w y
posażony został przez Księcia Prymasa dobrami i zapi
sami, ale aczkolwiek kierują nim wybitni profesorowie U. J„ przez szereg dziesiątków lat zmienia się stan jego jak w kalejdoskopie w związku z okupacją Krakowa przez wojska pruskie i austriackie. Szpital podupada, to wznosi się — ogółem jednak cierpi na brak funduszów i opieki ze strony państw zaborczych. I do
piero rok 1866 staje się przełomowy w życiu szpitalnym, kiedy to rząd austriacki pozbył się ciężaru opieki nad szpitalami i przekazał je Sejmowi Galicyjskiemu.
W szpitalu św. Łazarza wprowadzono język polski jako urzędowy w miejsce dotychczas używanego niemiec
kiego; w 1880 wybudowano 3 nowe pawilony dla cho
rych oraz budynek administracyjny, w 1891/93 wybu
dowano pawilon chirurgiczny. W roku 1903 wybudowa
no pawilon izolacyjny. Przebudowano nadto istniejące
pawilony dla chorych. Za czasów państwowości Pol
skiej budowano dalej pawilony zakaźny 1 urologiczny, przebudowano oddziały: ginekologiczno-położniczy, oraz odremontowano wszystkie inne.
Jestem osobiście za pewną centralizacją nadzoru szpitali przez Samorządy na poziomie co najmniej W o
jewódzkim z tym zastrzeżeniem, aby przy Wojewódz
kich Samorządach utworzono W ydziały szpitalne obsa
dzone przez fachowe lekarskie siły szpitalne. Nadzoro
wać i rządzić szpitalami może jedynie lekarz szpitalnik doświadczony, a nigdy lekarz administracyjny, który nie ma za sobą dłuższego stażu szpitalnego.
Zajmę sdę w dalszym ciągu najbardziej palącymi sprawami szpitalnictwa.
A więc, kwestia budowy nowych szpitali. Powiedz
my sobie otwarcie, że nie stworzyliśmy dotychczas no
woczesnej polskiej architektury szpitalnej. W pogoni za chęcią dorównania dzisiejszym zbytkownym budowom publicznym, budujemy nowe szpitale wedle starych wzo
rów albo bardzo kosztownie. Budujemy je na wielolet
nie raty, co podraża ogromnie koszt budowy i daje cyfry niepokojące, jak koszt 40.000 złotych jednego łóżka szpi-*
talnego. Szpitale buduje się efektownie, ale z dużymi błędami, które z biegiem czasu trzeba poprawiać. Na bu
dowanie luksusowych budynków nas nie stać jeszcze w tych czasach zwłaszcza, kiedy ofiarność publiczna absolutnie na ten cel nie daje. Budujmy więc szpitale skromnie, ale celowo. Budujmy w blokach wielopiętro
wych, gdyż to jest tańsze i lepsze, a wymaga mniejszej administracji. Nie żałujmy grosza na zieleńce, jakie każ
dy szpital muszą otaczać. Nie żałujmy pieniędzy na w y
posażenie materialne szpitala z pierwszorzędną obsługą lekarską oraz dobrą pielęgniarską.
Wszystkie działy wyposażenia szpitalnego muszą być ujęte ściśle w inwentarzach, łatwo mogących być kontrolowanymi. Moim zdaniem należałoby przyjąć kartotekowy inwentarz.
Obsada lekarska musi być bardzo starannie dobie
rana, od niej zależy byt danego szpitala. Sprawy obsa
dy posad winny być brane jedynie pod kątem najlepszych kwalifikacji. Trzeba raz zerwać z tym poglądem, że le
karza szpitalnego trzeba nisko opłacić, bo on może za
robić sobie więcej z praktyki prywatnej. Jest to zgubna zasada. Dyrektor szpitala, który wiele praktykuje, za
niedbuje swój szpital, bo na to nie ma czasu. Personel lekarski musi być tak dobrze opłacanym, aby mógł wie
le czasu poświęcić szpitalowi i nie szukać praktyki pry
watnej, zatrzymując sobie jedynie praktykę konsyljar- ną. Lekarze asystenci winni być .również dobrze wyna
gradzani, dzisiejsze płace nie dają minimum egzystencji, a o kupnie książki lub gazety lekarskiej nie ma już w ogóle mowy. Lekarze najmłodsi winni mieć byt za
pewniony przez odpowiednie stypendja, gdyż tylko w ten sposób uniknie się zapychania prowincji lekarza
mi bez należytego wyszkolenia szpitalnego.
Posad lekarskich w szpitalach jest stanowczo za ma
ło. W szpitalach dużych oprócz posad ordynatorów winny być utworzone posady zastępców ordynatorów, gdyż tylko w ten sposób przez dłuższą pracę szpitalną wychowa się odpowiednich specjalistów i kandydatów na ordynatorów i dyrektorów szpitali. Na czele pracow
ni bakteriologicznej, chemicznej i roentgenologicznej powinni stać specjaliści na etacie ordynatora. W szpi
talnictwie małopolskim powstał w szpitalu św. Łazarza nowy typ oddziału gazowego dla badań i leczenia cho
rych o typie zatrucia gazowego, — oddziały takie mu
9