• Nie Znaleziono Wyników

Medycyna i Przyroda. R. 2, nr 7 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Medycyna i Przyroda. R. 2, nr 7 (1938)"

Copied!
43
0
0

Pełen tekst

(1)

MEDYCYNA iPRZYRODA

. 7 . h o k I I . W r ;

ILUSTROWANY MIESIECZNIK ŚWIATA LEKARSKIEGO

i . *

(2)

f

T r e ś ć n u m e r u .

P ro f D r. L. W a c h h o lz (K ra k ó w ) — S ło w o w stępne.

P rof. D r. A . O s z a c k i (K ra k ó w ) — U rz q d z e n ia g a z o le - c z n ic z e na O d d z ia le C h o ró b W e w n ę trz n y c h Państw

S z p ita la św. Ł a z a rz a w K ra k o w ie .

D r. J. T o p o ln ic k i (K ra k ó w ) — Z a ry s S z p ita ln ic tw a M a ­ ło p o ls k ie g o i jeg o p o trz e b y .

D oc. D r. K . K a lin o w s k i (Poznań) — Z n a c z e n ie ła d u n ­ ku e le k try c z n e g o w z w iq z k u z le czn ictw e m . D r. E. D o m a n ig (S a lz b u rg ) — P rz e ta c z a n ie k rw i k o n ­

se rw o w a n e j.

D r. W . H o ło b u t (W a rs z a w a ) — O ro d z a ja c h i klasy- tik a c ji n ie k tó ry c h ś ro d k ó w a n a le p ty c z n y c h .

D oc. S. B agiński (W iln o ) - D z iw y c ia ła lu d z k ie g o w u ję ciu m a te m a ty k a .

D r. B. P e tryński (Lw ów ) - W s p ra w ie o dczyn u s a li­

c y lo w e g o , s w o iste g o d la s p ra w g o śćco w ych . M jr. D r. S. K o n o p k a (W a rs z a w a ) - D ro b ia z g i h is to ­

ry c z n e i lite ra c k ie . - J ę d rze j Ś n ia d e c k i w p o e z ji i a n e g d o cie .

Fr. O le s iń s k a (W a rs z a w a ) - O b ra z y z M a ro k k a w o b ie k ty w ie fo to g ra fic z n y m .

M W a ń k o w ic z (W a rs z a w a ) — Jak c h o ru jq i ja k się ra tu jq na k re sa ch .

P rof. I. B ro m a n (Lund) — T e o ria o d o ś ro d k o w y m r o z ­ w o ju p łu c n ie m a nic w s p ó ln e g o z rz e c z y w is to ś c iq - D r L. J e le n k ie w ic z (W a rs z a w a ) — O le cze n iu h o r-

m o n a ln o - w ita m in o w y m z a b u rz e ń g o s p o d a rk i w a ­ p n io w e j.

D oc. D r. S. S k o w ro n (K ra k ó w ) — H o rm o n a ln e z w iq z - ki m ię dzy m a tk q a p ło de m .

D oc. D r. C . P a w ło w s k i (W a rs z a w a ) - P ro m ie n io w a ­ nie a m a te ria .

P rof. D r. L. W a c h h o lz (K ra k ó w ) - Poeta N o v a lis a m edycyna.

K ro n ik a .

Z ży c ia n a u k o w e g o . D z ia ł in fo rm a c y jn y .

O k ła d k a : K o m o ra d la g a z o le c z n ic tw a (do a rt. p ro f.

O s z a c k ie g o ).

C e n a egz. Z ł. 1.50.

|

L

(3)

M E D Y C Y N A

N r . 7 . R O K II. W R Z E S IE Ń 1938

K lasyczna H e lla d a c z c iła dw a bó stw a le czn ictw a : A p o llo n a i je g o syna A skle p ia d e sa (E sku la p a ). W h ie ra rc h ii bóstw A p o llo n p rz e w y ż s z a ł o w ie le A skle p ia d e sa nie ty lk o p rz e z swe p o ch o d ze n ie ja k o syn Zeusa, lecz p rz e d e wszystkim p rze z swq w ie lo stro n n o ść. Podczas g d y A skle pio s na byw szy w iedzę le ka rskq o d uczonego ce n ta u ra C h e iro n a i p rze ścig n ą w szy go naw et w te j m ierze, nie z a z n a c z y ł się p o z a um ieję tn ością skutecznego le cze n ia lu d z i cho rych, w żad nym ju ż innym kierunku, to ro d z ic a je g o „ b o s k ie g o " A p o llo n a z d o b ił i p o d n o s ił pew ien wyższy p ie rw ia s te k duchow y, w y ra ż a ją c y się w ie lk ą szerokością je g o um ysłow ego h o ryzo n tu , o b e jm u ją ce g o p o z a ta le n te m le czenia także z d o ln o ś c i w ie szczb ia rskie , m uzyczne i po etyckie . Był te d y A p o llo n b o g ie m w ie d zy, k tó ra nie z a p o m in a o n ie z a p rz e c z a ln e j p ra w d z ie , że n a w e t p rz y w spółczesnym tak potężnym ro zw o ju ścisłej na uki le ka rskie j nie w o ln o z niej ż a d n ą m ia rą w yklu cza ć ducha u o g ó ln ie ń i m yślowych d o cie ka ń , a lbow iem bez nich tra c i ona na zn a cze n iu i na b e zp o śre d n im w p ły w ie le czniczym i w y ra d z a się ła tw o w m artw y rutynizm .

Pismo le ka rskie , któ re o b ra ło sobie za b ó stw o opieku ńcze w pierw szym rz ę d z ie A p o llo n a i k tó re umie dostosow ać się do je g o w szechstronnych w ym ogów , je st pism em , którem u nie z a g ra ż a suchy rutynizm . Pismem takim s ta ł się o d c h w ili sw egó p o w sta n ia i takim się u trz y m a ł szczęśliw ie p rz e z p ie rw szy ro k swego istn ie n ia m iesięcznik ,M e d y c y n a i P rz y ro d a ", to też n a le ży M u się p e łn e , w d zięczn e i powszechne uznanie a zarazem i od zna czen ie g a łą z k ą p o ś w ię c o n e g o swemu opiekuńczem u bóstwu A p o llo n o w i, w aw rzynu.

Prof. L. W A C H H O L Z (Kraków).

U rz q d z e n ia g azo le czn icze na O d d z ia le C h o ró b W e w n ę trzn ych I B.

P a ń s tw o w e g o S z p ita la iw . Ł a z a rz a w K r a k o w ie .

O rdynator P rof U. J. Dr. A. O S ZA C K I.

Gazolecznictwo polega na zapobieganiu asfiksji tka­

nek, oraz na leczeniu asfiksji tkanek już istniejącej. Przez asfiksję rozumiem tutaj niedostatek tlenu, a więc oksy- penię, jak również nadmiar względnie niedostatek bez­

wodnika kwasu węglowego w tkankach, a więc hyper- lub hypokapnię. Oksypenia polega bądź na zbyt niskiej zawartości tlenu w tkankach, bądź też na zbyt niskim ciśnieniu parcjalnym tego tlenu. Hyperkapnia, jak rów­

nież hypokapnia są w pierwszym rzędzie wyrazem zbyt wysokiego, lub zbyt niskiego ciśnienia parcjalnego bez­

wodnika ikwasu węglowego w tkankach. Ponieważ za­

wartość objętościowa gazu i jego ciśnienie parcjalne są względem siebie proporcjonalne (w przestrzeni zamknię­

tej, jaką tworzą tkanki), można powiedzieć, że warun­

kiem koniecznym równowagi gazowej w tkankach jest pewna wartość stała

0 X P

gdzie 0 wyraża objętość odsetkową w oma, a P ciśnie­

nie parcjalne gazu. Przy oksypenii i przy hypokapnii będziemy mieli obniżenie, a przy hyperkapnii wzrost tych wartości. Stąd wypływają zasadnicze cele lecze­

nia gazowego: podniesienie wartości Q.P w tkankach w pierwszym i drugim przypadku, obniżenie ich zaś w trzecim.

Aparatura i sposób zastosowania gazolecznictwa ną moim oddziale Szpitala dzielą się na dwa działy:

1. Dział leczenia namiotowego, inaczej mówiąc lecze­

nia przez odpowiednie nastawienie parcjalnego ciśnienia tlenu i bezwodnika kwasu węglowego bez zmiany ciś­

nienia tlenu i bezwodnika kwasu węglowego bez zmiany ciśnienia atmosferycznego w namiocie. Jak wiadomo, ciśnienie to jest sumą ciśnień parcjalnych wszystkich gazów tworzących atmosferę, a więc powietrze.

2. Dział leczenia komorowego, polegający na podnie­

sieniu ciśnienia atmosferycznego w komorze, (w której

znajdują się chorzy), aż do 1 atm. t. zn. do -(-1 atm. po­

wyżej ciśnienia attnosf. normalnego. Rozumie się samo przez się, że ciśnienia parcjalne tlenu, azotu i dwutlen­

ku węgla wzrastają wtedy w tym samym stosunku oo ciśnienie atmosf., t. zn. [podwójnie. Dla stosowania le­

czenia gazowego pierwszym sposobem, względnie także i drugim sposobem, zainstalowano na oddziale zbiorni­

ki wspólne: jeden dla tlenu, drugi dla mieszanki zawie­

rającej 6% bezwodnika kwasu węglowego, 40% tlenu, oraz resztę azotu. W zbiornikach tych gaz znajduje się pod stałym ciśnieniem 6 atmosfer. Są to zbiorniki me­

talowe o pojemności 1,5 m*. Z tych zbiorników idą ru­

rowe przewody metalowe nieuszkadzalne poprzez mu- ry budynku szpitalnego, które doprowadzają gazy do sal chorych w ten sposób, że każde łóżko dysponuje dwoma dopływami, jeden dla tlenu, drugi dla mieszanki gazowej. Manometry umieszczone na salach chorych wskazują, że ciśnienie gazu wynosi 4 atmosfery, a przy samym wylocie ciśnienie to jest sprowadzone do ciśnie­

nia 1 atmosfery przy pomocy zaworów redukcyjnych.

Przy samych wylotach umieszczone są finimetry, które służą do .regulowania dopływu gazu w litrach na minu­

tę. Zbiorniki centralne są więcej ekonomiczne i dają więcej bezpieczeństwa, aniżeli butle stalowe z gazem sprężonym do 200 Atm., które trzeiba dostawiać osobno do każdego łóżka.

Jak wiadomo namioty mają kształt sześcianów o po­

jemności około 1 m\ a wykonane są z materiału, który nie przepuszcza tlenu, a tylko w stopniu bardzo słabym dwutlenek węgla. Klimatyzacja .powietrza namiotu odby­

wa się w ten sposób, że powietrze to przechodzi z na­

miotu poprzez przedzieloną na dwie części skrzynię, znajdującą się poza namiotem. W pierwszym przedziale skrzyni znajduje się wapno sodowe służące do pochła­

niania dwutlenku węgla, zaś w drugim znajduje się lód

1

(4)
(5)
(6)

Fot. 1. A p a ra t systemu Prof. Reina, służqcy do oznaczenia prze­

miany gazow ej, jakim posługujemy się w naszej pracow ni gazow ej.

Fot. 2. Nam iot w raz z chorq. Ponad g ło w q pacjentki w idać ujście z kasety, zaw ierającej wapno sodowe i lód. Przez ujście to powietrze oddechowe uwolnione od nadmiaru CO? i nadmiaru pary wodnej, wchodzi d o namiotu. N a lewo od namiotu w idać kurki zaw oró w redukcyjnych i litrażow ych, skqd drenami gazy oddechowe przechodzą do kasety z wapnem sodowym i lodem, w zględnie do namiotu. N a pra w o od namiotu: ga zog raf. N a desce przew ody, przeprow adzające ga zy przez pochłaniacz na C O j, dalej przez piec żarzeniow y i drugi pochłaniacz. Przed deskq stoi skrzynka „Recorderu", notującego odsetki gazów . Krzywa tlenu i bezwodnika w ę g lo w e g o w namiocie w czasie pobytu badanego. Czas pobytu, jak podano pod Fot. Krzywa tlenu wzrasta zwolna i osiąga swoje maximum tzn. około 45%

po 2 i pó ł — 3 godzinach. Potem utrzymuje się stale na pozio­

mie. Krzywa bezwodnika idzie mniejwięcej rów nolegle do krzy­

wej tlenu z tą jednak różnicą, że o ile ta ostatnia utrzymuje się na poziomie, to krzyw a C O2 zwolna, ale w cią ż wzrasta.

Fot. 3. Zbiorniki wspólne: jeden dla tlenu, drugi dla mieszanki gazow ej, z manometrami na górze i z butlami stalowymi o po­

jemności 40 litrów . Butle te zaw ierają jużto tlen, jużto mieszankę, są stale połączone ze zbiornikam i i to w ten sposób, że utrzy­

mują ciśnienie ga zó w w zbiornikach na stałej wysokości ó Atm., pomimo w yp ływ u g a zó w na salach dla celów leczniczych.

Fot. 4. N a środku sali w idzim y komorę zamkniętą w raz ze schodami stanowiącym i dostęp. N a górnym stopniu widoczne szyny, po których ślizgają się drzw i przy ich otwarciu. W id a ć, że d rzw i te mają zamknięcie promieniste w edług systemu auto­

klaw ów amerykańskch. N a pra w o od komory ku przodow i zbiornik (a) na powietrze sprężone do 6 Atm. W yd a je się on z po w o d ó w perspektywicznych większy od komory, a w istocie jest on od niej znacznie mniejszy. O d zbiornika tego prow adzą gazocią gi poprzez maty zbiornik redukcyjny (b), widoczny po lew ej stronie poprzez tablicę rozdzielczą (c) do komory. N a ta b licy rozdzielczej w idzim y zaw ory do napełniania i opróżnia­

nia komory, a także manometry, pokazujące ciśnienie w obu zbiornikach pow ietrza sprężonego, oraz w komorze.

Fot. 5. Kompresor chłodnicowy.

Fot. 6. N a lew o w idać tylną część komory (f). O d dołu w ychodzi z niej rura (b), w yp ro w a d za ją ca pow ietrze do filtrów (a), a stamtąd z powrotem przez rurę (c)' do komory. N a d kom ory w idzim y grzejnik termoelektryczny (g). Zbiornik (d) za­

wiera w o dę chłodzoną w p row a dza ną d o filtró w . Zbiornik ten stoi w bezpośredniej komunikacji z kompresorem chłodniowym, którego tutaj nie w idać. N a zbiorniku (d) w idzim y termometr (e), regulujący temperaturę w o d y i utrzym ujący ją na po­

ziomie 4°C.

Fot. 7. Zbiornik na sprężone pow ietrze. N a pra w o od zbiornika kompresor w ra z z motorem.

Fot. 8. „Recorder" wskazujący i zapisujący odsetki Oj i CO»:

na górze skala podająca w niższej swej części odsetki CO*, w wyższej Oa. Poniżej skali bęben, na którym „Recorder" zap i­

suje odsetki ga zów . Jeden o b ró t bębna o d b yw a się w ciągu 24 godzin.

I str. okładki. Komora otwarta. W id a ć podw ójne drzw i: jedne otwarte na zewnątrz, drugie na wewnątrz. W środku komory kabiny, a w górze na ścianie przeciw ległej h y g ro g ra f i term ograf.

(7)

w ilości około 50 kg., który obniża temperaturę powie­

trza w namiocie, uwalniając go równocześnie od nad­

miaru pary wodnej. Tak oczyszczone powietrze powra­

ca do namiotu. Siła tłocząca zapewniająca krążenie po­

wietrza z namiotu do skrzyni i ze skrzyni do namiotu jest dostarczana przez strumienicę tlenową.

Dla badań doświadczalnych nad techniką gazolecz- nictwa jest niezmiernie ważną rzeczą kontrolowanie s t a t e składu zawartości powietrza w namiocie. Skład jego zależy od sposobu stosowania gazów leczniczych:

od ich ciśnienia, od przepływu minutowego i oczywiście od ich składu chemicznego. Zależy on jednak także — 0 czym nie należy zapominać — od zachowania się cho­

rego, a więc od ilości pary wodnej, którą on wydecha względnie wypaca, oraz od ilości bezwodnika kwasu węglowego, który on wytwarza i wydecha. Ta ostatnia wartość jest wyrazem przemiany f a k t y c z n e j cho­

rego, jego ruchliwości w namiocie, wielkości współczyn­

nika oddechowego i w końcu ciśnienia bezwodnika kwa­

su węglowego w powietrzu wydechowym oraz prze­

wietrzania.

Przyrządy, którymi posługiwaliśmy się dla stałej obserwacji składu powietrza w namiocie, pochodziły z fabryki Cambridge-Instruments w Londynie. Są to przyrządy dla ciągłej rejestracji: termograf, hygrograf 1 gazograf. Ten ostatni notuje stale zawartość odsetko­

w ą tlenu i dwutlenku węgla w powietrzu. Gazograf jest to duży aparat, składający się z dwóch części o wadze całkowitej wynoszącej kilkadziesiąt kg., który znajduje się naturalnie nazewnątrz namiotu, a połączony jest z nim rurką metalową. Ten aparat został zamówiony specjalnie przeze mnie i — o ile mi wiadomo — po raz pierwszy zastosowany w tym celu. Przy pomocy słabej pompy elektrycznej gazograf pobiera ciągle próby gazu z namiotu w ilości 100 cm3 na minutę. Określanie ilości gazu polega na zasadzie, że opór, jaki przeciwstawia po­

wietrze prądowi elektrycznemu zależny jest od ilości odsetkowej dwutlenku węgla. W ten sposób ilość pro­

centowa dwutlenku węgla jest określona bezpośrednio, zaś tlenu pośrednio, w ten sposób, że powietrze uwol­

nione od dwutlenku węgla przechodzi poprzez rozżarzo­

ny w piecu elektrycznym węgiel drzewny i wtedy tlen łączy się z węglem na dwutlenek węgla, a ten ostatni jest zarejestrowany, jako tlen. Zawartość tlenu i bez­

wodnika kwasu węglowego jest zapisywana w postaci krzywej na obracającym się bębnie kimografu.

Błędy dla kwasu węglowego nie przekraczały + 0,2%, zaś dla tlenu — 0,3%. Te liczby zawartości ga­

zów przedstawiają wartości otrzymywane przy pomocy aparatu Haldane‘a. Dla przykładu podaję opis doświad­

czenia.

Odnosi się to do młodego lekarza (Dr R.), który po­

zostawał w namiocie przez cały szereg godzin. W tym czasie wzmożenie się ciepłoty, przytym dość wahające się, doszło do 23° C., zaś wilgotność podniosła się aż do 70% i więcej. Ostatnia faza pobytu w namiocie ze znacz­

nym wzmożeniem wilgotności względnej i nieznacznym wzrostem ciepłoty odpowiada ćwiczeniom gimnastycz­

nym wykonywanym w namiocie w ciągu 3-ch minut.

O godzinie 11,30 podano badanemu śniadanie. Gazograf wykazuje wówczas wyraźny spadek tlenu i nieznaczny spadek bezwodnika węglowego. Wzmożenie wilgotności tuż przed ćwiczeniami gimnastycznymi odpowiada okre­

sowi podniecenia i ożywionej rozmowy z kolegami po­

przez ściany namiotu. Lekarz zamknięty w namiocie stwierdza, że hygrometr reaguje na każdy ruch, pod­

niesienie kołdry, a także na zmianę sposobu oddycha­

nia. W ten sposób więc tłumaczą się wahania krzywej wilgotności.

Krzywe gazograficzne ilustrują najlepiej trudności, na jakie natrafia się, chcąc ominąć z jednej strony nad­

miar tlenu, a z drugiej nadmiar C 0 2 w namiocie. Doty­

czy to przede wszystkim chorych wydalających dużo bezwodnika węglowego. To samo zres"*ą odnosi się również do wilgotności i ciepłoty zwłaszcza u gorącz­

kujących. W adą mechanizmu namiotu jest fakt, że wen­

tylacja namiotu, jego klimatyzacja, m o g ą b y ć w y ­ k o n a n e tylko przez równoczesne podniesienie litra- żu minutowego tlenu, co siłą rzeczy doprowadza do nadmiaru tego gazu w namiocie. Ale nawet w tym w y­

padku przynajmniej dla niektórych chorych, przewie­

trzanie jest niedostateczne. Wynika z tego niebezpie­

czeństwo zatrucia bezwodnikiem węglowym, a więc kwasicy gazowej niewyrównanej u osobników wrażli­

wych na nadmiar bezwodnika węglowego, zwłaszcza u chorych, którzy są w namiocie niespokojni i wytwa­

rzają przy ruchach nadmierne ilości tego bezwodnika.

W przypadku chorego Sz. M. mieliśmy możność ob­

serwować, że pomimo dużej zawartości tlenu w namio­

cie (50%), przy litrażu wynoszącym 5 litr/min. dwutle­

nek węgla wznosił się bez przerwy do tego stopnia, że chory ten popadł w śpiączkę kwasiczą. Byliśmy zmu­

szeni do natychmiastowego usunięcia namiotu, oraz do śródżylnego wprowadzenia choremu dwuwęglanu sodu i to dopiero przerwało atak. Ta zła strona namiotu szkodliwa w dużej ilości przypadków, może jednak być korzystna we wszystkich przypadkach hypokapnii.

Te trudności w wyeliminowaniu nadmiaru kwasu węglowego z namiotu są przyczyną, dla której w pew­

nych przypadkach konieczną rzeczą jest zaaplikowanie leczenia komarowego, a nie namiotowego.

Nasza komora posiada kształt walca o ścianach że­

laznych pokrytych od wewnątrz korkiem wytrzymują­

cych ciśnienie 2—3 atm.; pojemność jej wynosi około 30 m3. Zawiera ona łóżlka typu kabinowego dla czte­

rech chorych leżących; pozatym mogą się w niej po­

mieścić chorzy siedzący, lekarz obserwator i pielęgniar­

ka. Łączność ze światem zewnętrznym zapewniona jest przez telefon, dzwonki alarmowe, z których jeden posia­

da prąd miejski, drugi zaś własne źródło energii, wresz­

cie przez podajnik metalowy o średnicy około 25 om.

umieszczony w ścianie komory i zabezpieczony od we­

wnątrz i od zewnątrz przez drzwiczki systemu autokla- wowego, wytrzymałe na ciśnienie.

Całość urządzenia komory składa się z trzech zasad­

niczych części: 1) Komora sama. 2) Urządzenie dla sprężania powietrza. 3) Urządzenie dla klimatyzacji po­

wietrza w komorze. Urządzenie dla sprężania powietrza składa się z kompresora, który ssie powietrze pokojo­

we i wtłacza je do zbiornika metalowego o pojemności około 3 m3 sprężając je do 6 atm. 2 manometry kontrol­

ne wskazują stopień sprężenia tego powietrza. Powie­

trze pochłaniane przez kompresor jest oczyszczane przez filtr filcowy, przez drugi filtr zawierający węgiel gruboziarnisty i w końcu przez płóczkę parafinową.

W ten sposób uwalnia się powietrze od pyłu i jakiejkol­

wiek domieszki gazu szkodliwej.

Pomiędzy zbiornikiem na 6 Atm. i kamorą znajduje się mały zbiornik pośredni o pojemności wynoszącej około 3 m3 sprężając je do 6 atm. 2 manometry kontrol- z dużym zbiornikiem na 6 atm. i zaopatrzony jest w za­

wór redukcyjny jednokierunkowy nastawiony w ten sposób, że gdy ciśnienie w małym zbiorniku przekracza

5

(8)

2 atm., połączenie między komorą i dużym zbiornikiem jest automatycznie przecięte. Bufor ten umieszczony został ze względu na to, że iprzy napełnianiu komory należy specjalnie uważać, by nie dokonywało się ono nagle, gdyż te nagłe zmiany ciśnienia, zwłaszcza w kie­

runku dodatnim, mogą być nieprzyjemne dla osoby znajdującej się w komorze. Są one specjalnie .nieprzy­

jemne u osób cierpiących na nieżyt trąbki Eustachego, która też zawsze powinna być badana przed leczeniem komorowym, a w razie potrzeby przedmuchana. Zda­

rza się czasami, że ciśnienie w komorze nieco się obni­

ża, zwłaszcza gdy rozpoczyna się klimatyzacja, o któ­

rej wkrótce będzie mowa; należy je wtedy podnieść, ale powoli i ostrożnie, gdyż osoby będące wewnątrz komory odczuwają w sposób nieprzyjemny każdą nagłą zmianę ciśnienia.

Klimatyzacja polega na przepuszczaniu powietrza sprężonego przez rury o grubych ścianach z komory do zbiornika zawierającego wodę o temperaturze 4 — 6° C.

Przechodząc przez filtry zanurzone w tej wodzie po­

wietrze ochładza się i oddaje nadmiar pary wodnej.

Skraplająca się para wodna usuwa także w pewnej mie­

rze nadmiar bezwodnika węglowego. Sprężone powie­

trze komorowe po przejściu przez filtry powraca do komory. Ażeby uniknąć zbyt wielkiego ochłodzenia wnętrza komory powietrze to jest przed powrotem do komory ogrzane termoelektrycznie do 21° C. Celem utrzymania wody we filtrach w temperaturze 4—6° C., używa się chłodnicy z kompresorem zawierającym chlorek metylu; także tu samoczynna regulacja odbywa się w ten sposób, że kompresor z chlorkiem metylu uru­

chomiony działa tylko do chwili obniżenia się tempera­

tury wody do żądanego poziomu. Z chwilą osiągnięcia tej temperatury kompresor przestaje działać aż do cza­

su, gdy temperatura wody zacznie się znowu podnosić powyżej wymaganego poziomu. W tedy działanie kom­

presora rozpoczyna się automatycznie na nowo. Do kli­

matyzacji należałoby także zaliczyć sztuczne światło dzienne w komorze, oraz wiatraczek zapewniający mie­

szanie się dolnej warstwy powietrza z górną w komorze.

Te >właśnie urządzenia dla wentylacji i klimatyzacji powodują, że zawartość odsetkowa bezwodnika węglo­

wego jest stosunkowo nieznaczna i nawet przy obec­

ności większej ilości osób w komorze nie przekracza na ogół 7»%. Należy jeszcze dodać, że w ścianie komo­

ry znajdują się przewody pozwalające na doprowadza­

nie w razie potrzeby gazów takich, jak tlen, lub dwutle­

nek węgla, a także w celach doświadczalnych gazów trujących <tak, jak to się stosuje dla wypróbowania ma­

sek, lub dla doświadczeń na zwierzętach. Znajdują się w niej także przewody elektryczne pozwalające na zdję­

cia elektrokardiograficzne u chorych znajdujących się w komorze.

Chcąc zaznaczyć różnicę, jaka istnieje zależnie od tego, czy gazoleeznictwo stosuje się przy pomocy namio­

tu, czy też komory, należy wspomnieć o następują­

cych cechach dodatnich komory: 1) Niski koszt używal­

ności (jednak nie instalacji). 2) Możliwość jednoczesnego leczenia większej ilości osób. 3) Daleko większa swoboda chorych, którzy mogą się swobodnie poruszać (nie zmie­

niając warunków gazoleczniezych), a nawet rozmawiać, przyjmować pokarmy, jak również załatwiać swoje po- trzeby fizjologiczne. 4) Fakt już wspomniany, że jednak warunki przewietrzania, zwłaszcza jeśli idzie o bezwod­

nik węglowy, są lepsze w komorze, niż w namiocie.

5) W razie braku sprężonych gazów (tlenu, lub miesza­

nek gazowych), powietrze atmosferyczne ma się zawsze

pod ręką. Nasi chorzy woleli na ogół leczenie komorO- we, niż namiotowe.

Z drugiej strony korzyści leczenia namiotowego są następujące: 1) Przede wszystkim łatwość otrzymania wymaganych zawartości odsetkowych dwutlenku wę­

gla w przypadkach, gdzie to jest wskazane ze wzglę­

dów leczniczych. 2) Możność komunikowania się w każ­

dej chwili z chorym, a więc możność natychmiastowe­

go interweniowania ze strony lekarza, co w komorze jest ograniczone do środków znajdujących się w aptecz­

ce, w którą stale zaopatrzona jest komora. 3) Łatwość uruchomienia namiotu zwłaszcza, gdy posiada się cen­

tralne zbiorniki gazowe, jak to ma miejsce na moim Od- dziele. Doświadczenia nasze wykazały, że jeśli idzie 0 24-ro godzinne leczenie gazowe, a więc leczenie ciągłe 1 długotrwałe, -to jest ono daleko łatwiejsze do przepro­

wadzenia w namiotach na salach chorych, gdzie leczony znajduje się pod obserwacją innych chorych, gdzie w y­

starczy, by pielęgniarka w ciągu dnia i nocy kontrolo­

wała od czasu do czasu stan chorego i ,,Recorderu“.

Używanie nocne komory jest niemożliwe w naszych obecnych warunkach z powodu faktu, że wymaga ono obecności mechanika, który nie może się od komory od­

dalać przez cały czas jej działania. Również konieczną jest obecność w komorze lekarza, lub przynajmniej pie­

lęgniarki.

Sprawą gazolecznictwa zajmuje się osobna grupa lekarzy pracujących pod moim kierownictwem: Dr. Ore- mus, Dr. Wasercwajg i Mjr. Dr. Bednarski.

Po omówieniu metodyki gazolecznictwa, niech mi wolno będzie dorzucić jeszcze kilka słów o znaczeniu społecznym gazolecznictwa i jego organizacji. Społe­

czeństwo powinno zrozumieć, że gazolecznictwo ma za cel nie tylko leczenie zatrutych gazami 'bojowymi, czy też umożliwienie pobytu na znacznych wysokościach, lub wreszcie ochronę przed chorobami zawodowymi, lecz stanowi także potężny środek pozwalający na le­

czenie dużej części ludności i jej powrót do swych za­

dań społecznych. Znaczna część społeczeństwa, zwłasz­

cza warstwa najuboższa dotknięta jest przewlekłymi schorzeniami, polegającymi na zaburzeniach w równo­

wadze gazowej, zaburzeniach wymagających leczenia gazowego. W interesie społeczeństwa leży poważne zorganizowanie ośrodków leczniczych i technicznych.

Składa się na to także organizacja lekarzy mająca za cel przeprowadzenie klasyfikacji tych chorych, w myśl po­

działu, jaki gdzieindziej zaproponowałem, na tych u których asfiksja ta, grożąca, lub istniejąca jest odwra­

calna, lub też nieodwracalna, względnie warunkowo od­

wracalna. Zależnie od klasy, do jakiej dany osobnik został zaliczony, leczenie to będzie jednorazowe, lub też będzie się powtarzać w pewnych ustalonych porach, a czas jego trwania będzie określony przez doświadcze­

nie. Nie wątpię, że podobna organizacja p o k o j o w e j d e f e n s y w y przeciwko asfiksji' tkanek jest kwestią bardzo bliskiej przyszłości i jeśli pozwoliłem sobie tu­

taj ten temat poruszyć, to właśnie z wyraźnie zakreślo­

nym celem propagowania tego rodzaju organizacji.

Z A K Ł A D Y G R A F I C Z N F

D O M P R A S Y s.a.

W a r s z a w a , M a r s z a ł k o w s k a 3 C e n t r a l a ł e l . 8 0 2 4 0

IW Y K O N Y W U J Ą : w s z e l k i e d r u k i , w y d a w n i c t w a i c z a s o p i s m a j e d n o i w i e l o b a r w n e , r e p r o d u k c j e o b r a z ó w , p l a k a t y , p r o s p e k t y , u l o t k i ,

p o c z t ó w k i i f p .

M A S O W O - S Z Y B K O - D O K Ł A D N I E - T A N I O — =

(9)

Z a ry s s z p ita ln ic tw a

M a ło p o ls k ie g o i jego p o trze b y.

DR JÓZEF TO P O LN IC K I Dyr. Szpitala iw . Łazarza w Krakowie.

Zanim przystąpię do właściwego tematu, chciałbym naszkicować rys ogólny szpitalnictwa polskiego. — Po wspaniałym rozwoju idei szpitalnictwa w Polsce przed­

rozbiorowej, kiedy to Państwo nasze nie tylko rozwi­

nęło sieć naszych szpitali, ale pod niektórymi względa­

mi prześcignęło państwa zachodnie o wysokiej kultu­

rze, dość wspomnieć o szpitalach dla umysłowo cho­

rych, nastąpił w czasach porozbiorowych wyraźny upa­

dek szpitalnictwa polskiego. Nic dziwnego, Polska roz­

darta między 3 zabory utraciła swą państwowość, a tym samym możność stanowienia o swych własnych spra­

wach. Toteż losy szpitali polskich potoczyły się od­

dzielnymi torami, zależnie od tego na jakim 'terenie za­

borczym się znajdowały. Na terenie rosyjskim zabór był wyraźnie wrogo ustosunkowany, ipragnął je zrusy­

fikować. nie troszczył się o szpitale istniejące, nowych nie zakładał, a całą troskę o szpitalnictwo przerzucił na społeczeństwo polskie. Ile trzeba było trudu i pieniędzy, aby dzięki ofiarności miast i społeczeństwa polskiego utrzymać istniejące szpitale. Wytężona, a często bez­

płatna praca lekarzy polskich zdołała te szpitale w tak zwanej Kongresówce uratować. Lekarze polscy nie tylko ratowali swą ,pracą szpitale, ale swym wysokim pozio­

mem naukowym nadawali ton szpitalnictwu i byli współtwórcami nowych zaborczych ustaw szpitalnych.

Na terenie poznańskiego rząd niemiecki nie udzielał poparcia szpitalom polskim, jednak próba zniemczenia nie udała się i samorząd w Polsce odrodzonej potrafił w krótkim czasie szpitalnictwo własne odbudować.

Na terenie Małopolski po okresie zgubnym dla szpi­

talnictwa rządów austriackich już w 1866 roku Sejm Galicyjski objął w zarząd bezpośredni szpitale i to je uratowało.

Nastąpił w ciągu lat kilkudziesięciu wybitny rozwój szpitali, reorganizacja i uporządkowanie ich finansów.

Los szpitali polskich w trzech zaborach toczył się trze­

ma odmiennymi drogami, z których najlepiej na tym wyszła Małopolska.

Po roku 1918 trzeba było poważnie zająć się upo­

rządkowaniem spraw szpitalnych. Tworzenie unifikowa­

nej ustawy szpitalnej trwało długie lata, bo dopiero w roku 1928 wyszła nowa ustawa sizpitalna, która obo­

wiązuje od roku 1931 ,na ziemiach polskich z wyjątkiem Małopolski. Ustawa przerzuca cały ciężar zakładania i utrzymywania szpitali na Samorząd terytorialny a więc powiat, miasta wydzielone, Województwo i Związki międzykomunalne. Państwo jako takie przy­

czynia się jedynie do budowy szpitali specjalnych jak np. zakaźnych. Ten olbrzymi wysiłek finansowy narzu­

cony samorządom jest jednak nierealnym. Samorządy mniejsze terytorialnie, a słabsze finansowo, nie są w sta­

nie ponosić tych ciężarów. Gminy i samorządy są usta­

wowo obowiązane do ponoszenia kosztów leczenia za swych ubogich chorych. Dla ilustracji podam, że w W o­

jewództwie Krakowskim płacą w formie specjalnego podatku za chorych ubogich Gminy i Samorządy obec­

nie za około milion dni leczenia razem 600.000 zł., licząc jedynie po 60 gr. za 1 dzień leczenia; z chwilą wprowa­

dzenia ustawy na terenie Małopolski będą za to same płacić przeszło 3 miliony złotych licząc przeszło po 3 złote, a więc kwotę znacznie przewyższającą ich moż­

ności płatnicze. Miasto Kraków płaci obecnie 90 kilka tysięcy złotych, a musiałoby płacić w przyszłości prze-

Dr. Józef Topolnicki, Dyrektor szpitala św. Łazarza w Krakowie.

szło 400.000 złotych. Dlatego też ustawa nie obowiązuje dotychczas na terenie Małopolski. A jak to się już odbiło na terenie Kongresówki. Oto szpitale są tam niewyzy- skane, bo Gminy nie chcąc płacić, wzhraniają się odsy­

łać swych chorych do szpitali. Paradoks oczywisty, ma­

my za mało łóżek szpitalnych, a równocześnie są nie- wyzyskane. Za to szpitale Małopolskie są zapełnione ponad miarę i trzeba je koniecznie rozbudować jak naj- orędzej.

Po tym rysie ogólnym przechodzę do historii szpi­

talnictwa polskiego.

Dokumenty fundacyjne zamierzchłych czasów szpi­

talnictwa polskiego głoszą nam, iż idea pomocy bied­

nym i chorym była tą myślą przewodnią, która kazała już w wieku XII zakładać w Polsce przytułki i szpitale.

Idea, która powstała z miłosierdzia (Caritas) i współ­

czucia, a źródłem jej ,powstania była niewątpliwie me­

dycyna, wprowadzoną została w życie w Rzeczypospo­

litej Polskiej przez duchowieństwo i zamożną szlachtę, która sumptem materialnym nieraz dużym, fundowała te szpitale, dając im w formie zapisów trwałe zabezpie­

czenie.

Szpitale w starodawnej Polsce zakładane w pierw­

szych latach, a więc w wieku XII i XIII państwowości naszej były przeważnie pod zarządem zgromadzeń du­

chownych. To też jednym z pierwszych szpitali by!

szpital przy klasztorze Cystersów w Jędrzejowie, któ­

ry założył w roku 1152 Janisław, biskup gnieźnieński.

Z tego też wieku pochodzą szpitale: w Zamościu — zało­

żony w roku 1166 przez Henryka Mazowieckiego ora?:

szpital św. Michała w roku 1170, założony przez Miesz­

ka III w Poznaniu.

Na ziemiach Małopolskich już w 1203 roku ufundo­

wany został szpital w Sławkowie pod Krakowem dla górników pracujących w kopalniach soli Bochni i W ie­

liczki.

Jest to z jednej strony świadectwem dużego rozwoju ówczesnych kopalni soli, z drugiej wyrazem tej troski o pracowników kopalni. W 1220 roku powstaje szpital św. Ducha w Prądniku pod Krakowem, założony przez biskupa krakowskiego Iwona oraz również szpital św.

Ducha w Krakowie w roku 1244, założony przez Jana

7

(10)

Prandotę, biskupa krakowskiego. Szpital ten był prowa­

dzony przez Zakonników, t. zw. Canonici de Saxia (Du- chaków) i .był przeznaczony pierwotnie dla rodzących 1 podrzutków, jednakże mieszczono w nim również chorych innej kategorii obojga płci.

Oprócz zakonu Duchalków czynne były na ziemiach Polskich inne zakony, które przyczyniły się do zakładania coraz to nowych szpitali. Jednym z nich był zakon Krzyżaków Gwiaździstych, którzy posiadali licz­

ne szpitale ,na ziemiach śląskich, a na ziemiach polskich założyli szpital w Inowrocławiu w 1268 roku oraz szpital w Brześciu Kujawskim w roku 1295.

Zakonem szpitalnym byli Bracia Miłosierdzia zwani Bonifratrami, którzy sprowadzeni zostali do Polski w 1609 roku do nowo ufundowanego szpitala w Kra­

kowie.

Zakonem szpitalnym żeńskim były Siostry Miłosier­

dzia zwane Szarytkami, zakon francuski, który do Pol­

ski sprowadziła w 1651 roku Królowa Maria Ludwika, żona Władysława IV. Zakonnice osiedliły się w Krako­

wie, zakładając swój własny szpital.

Jeżeli chodzi o szpitale miasta Krakowa, to było ich tyle, że słusznie historycy szpitalnictwa sta­

wiają go 'na drugim miejscu wśród miast ówczesnego państwa polskiego. Począwszy od założonego już w 1244 roku szpitala św. Ducha, który najdłużej egzy­

stował w Krakowie, bo do czasu zlania się ze szpitalem św. Łazarza, to było tych szpitali bardzo dużo, a w każ­

dym razie znacznie więcej, aniżeli ich posiada Kraków obecny. Szpitale te nie były ściśle biorąc w większości szpitalami według pojęć obecnych, ale były równocześ­

nie i przytułkami dla biednych. Były więc zakładami infirmorum et pauperum, a więc dla chorych i biednych potrzebujących opieki. Wieki średnie to były czasy wielkich epidemii. Szły na Polskę zarazy i trąd. Toteż zapobiegliwi mieszczanie przy silnym poparciu ducho­

wieństwa przyczyniali się do tworzenia coraz nowych szpitali na terenie miasta Krakowa. Powstał szpital specjalny dla trędowatych (leprosorium) w 1327 roku na Kleparzu Szpital św. Wincentego. W XIV wieku zało­

żono szpital dla zapowietrzonych SS. Szymona i Judy również na Kleparzu. Również w XIV wieku założono 2 szpitale przytułki Bożego Miłosierdzia i szpital św.

Jadwigi. Dalej szpital św. Mikołaja na Wesołej i szpital św. Agnieszki P. P. Bernardynek. W roku 1440 powstał szpital Księży emerytów pod wezwaniem św. Marcina.

W roku 1474 założony został szpital Scholarum św.

Rocha.

W XVII wieku założono szpital Bonifratrów, który przetrwał do dzisiejszych czasów, dalej szpital dla sza­

łowych przy ul. Szpitalnej. W XVIII wieku powstał szpi­

tal Sióstr Miłosierdzia Szarytek, dalej szpital akademi­

cki św. Barbary, wreszcie olbrzymi szpital św. Łazarza.

W X IX oraz XX wieku powstały Kliniki Uniwersytec­

kie, Szpital św. Ludwika, nowy szpital Szarytek, Szpital Ubezpieczalni, Szpital żydowski i szereg lecznic pry­

watnych. A więc 18 szpitali naliczyć można było w Kra­

kowie, a ileż z nich przetrwało do czasów dzisiejszych.

Z dawnych szpitali przytułków istnieje obecnie tylko jeden w postaci Domu XX. Emerytów przy kościele św. Marka.

Tak wyglądało szpitalnictwo w ciągu wieków na te­

renie miasta Krakowa, podobnie też na terenie całego Państwa rozwijała się idea pomocy cierpiącym.

W wiekach średnich powstaje wiele szpitali, a wkrót­

ce ziemie polskie pokrywają się wielką siecią szpitali

’ przytułków dla chorych i ubogich. Wieki średnie, to

okres dalszej wzmożonej ofiarności publicznej. Stan trzeci mieszczański nie chce pozostać w tyle za innymi, funduje coraz to nowe szpitale. Przykładem tego jest szpital Bonifratrów w Krakowie fundowany przez pa- trycjusza krakowskiego Walerego Tamburiniego w ro­

ku 1609. Nasi bohaterscy królowie Stefan Batory oraz Jan III Sobiecki, a również cały szereg hetmanów fun­

dują specjalne szpitale żołnierskie. Szpitale wojskowe we Lwowie i Ujazdowski w Warszawie pozostały jako chlubna pamiątka działalności Królów naszych.

Polska znacznie wcześnie od innych krajów europejskich rozwiązała kwestię leczenia w szpitalach dla umysłowo chorych. Na terenie miasta Krakowa już w roku 1534 istniał przytułek dla umysłowo chorych.

W roku 1679 ufundował biskup Andrzej Trzebicki szpi­

tal dla umysłowo chorych przy ul. Szpitalnej, gdzie chorzy pomieszczeni w wygodnym budynku zajmowali się pracą w obszernych ogrodach szpitalnych, a nie byli traktowani jak zbrodniarze na wzór innych państw europejskich.

Szpitale początkowo parafialne, a później fundacyjne, oddawane w zarząd duchowieństwu zakonnemu, były rozsiane bardzo licznie na ziemiach polskich, tak że w roku 1791 na okrojonym już zaborem terenie było 497 szpitali z 5,621 łóżkami. Historyk szpitalnictwa Gedrojć naliczył szpitali w późniejszych czasach 635 — w 544 miejscowościach. Ileż z tych szpitali nie istnieje już wcale, a ilość ich jest ciągle niedostateczna i trzeba nam nowe szpitale budować. Obecnie wedle statystyki Bu- jalskiego, Polsika posiada tylko 660 szpitali, co prawda z liczbą 68.399 łóżek, ale mimo to liczba ta zupełnie nie- odpowiada ilości koniecznej dla obsłużenia ludności Polski. Ilość łóżeik w Polsce wynosi zaledwie na 10.000 mieszkańców 19,69 łóżek bez zakładów prywatnych, a 20,48 z zakładami prywatnymi. Jeżeli porównam te cyfry ze statystyką innych krajów, to zajmujemy w ko­

lejności nie bardzo zaszczytne dopiero 15-te miejsce, a poniżej nas są tylko 3 kraje z mniejszą ilością łóżek jak Grecja, Litwa i Egipt. Ziemie Małopolskie odczuwa­

ją jeszcze ciągle brak szpitali powiatowych. Jeszcze przed wybuchem wojny światowej projektował W y ­ dział Krajowy galicyjski budowę dalszych 17 szpitali powiatowych. W miejscowościach tych do dzisiaj nie ma szpitali, to też muszą na to znaleźć się odpowiednie fundusze, aby te powiaty nie były pozbawione opieki szpitalnej. Statystyka poucza nas, że 35% ludności wo­

jewództw południowych jest pozbawionych opieki szpi­

talnej. Cały wysiłek w kierunku budowy szpitali w Pol­

sce odrodzonej został skierowany na ziemie wschodnie, przez co w Małopolsce nie budowano nowych szpitali.

W ten sposób w Wojewódzwie Krakowskim na 23 po­

wiaty nie posiada szpitali 12, w Województwie Lwow­

skim na 29 — nie posiada 15, w Województwie Stanisła­

wowskim na 14 powiatów nie posiada 3, wreszcie w Wojewódzwie Tarnopolskim na powiatów 17 — nie posiada szpitali 7. Tym samym w 37 powiatach Mało­

polskich nie ma w ogóle szpitali publicznych i przeszło 35% ludności województw południowych nie otrzymuje pomocy szpitalnej na tym terenie.

Zabór austriacki objął wszystkie szpitale Małopol­

skie w swój scentralizowany zarząd, jednak oddał je w opiekę i zarząd gmin małopolskich. Jest to okres zu­

pełnego upadku szpitali małopolskich. Zawisłe od woli panów burmistrzów i rad miejskich stają się te szpitale przytułkami nędzy i niechlujstwa, a nie zakładami lecz­

niczymi. Gdy Rząd austriacki chcąc się pozbyć kłopotu, oddał w roku 1866 część, a 1868 roku resztę szpitali

(11)

małopolskich w zarząd W ydziałowi Krajowemu Sejmu Galicyjskiego, relacja ówczesnego inspektora szpitali Dr.

Stelli-Sawickiego (znanego bojownika z r. 1863 płka Strusia) świadczyła o ogromnym zaniedbaniu tych szpitali. Nic dziwnego, zależne od gmin i miasteczek szpitale te były ciężarem dla nich, to też nie tylko nie zainteresowano się szpitalami, ale sprowadzono je do roli przytułków, a nie szpitali. 1 dopiero oddanie w roku 1868 wszystkich małopolskich szpitali w zarząd Cen­

tralnego W ydziału Krajowego uratowało te szpitale od upadku. Sejm Galicyjski rozpoczął rozbudowę szpitali istniejących oraz ‘budowę nowych. Jako organ nadzor­

czy i wykonawczy utworzony był Departament Sani­

tarny, którego działalność chlubnie się zapisała w dzie­

jach szpitalnictwa Małopolskiego. Bezpośredni nadzór sprawował inspektor szpitali. W miejsce Rad Szpital­

nych, które jednak jako czynnik obywatelski nie wyka­

zywały należytej żywotności, utworzono na mocy usta­

wy krajowej z 1877 roku Komitety szpitalne, które wraz z Dyrektorem danego szpitala miały współdziałać w administracji szpitala. Szpitale obsadzono nowymi siłami, przeważnie chirurgicznymi oraz wydano statuty i regulamin. Stworzono nowe podstawy utrzymania szpi­

tali przez ustawowe pokrywanie kosztów leczenia ubo­

gich chorych małopolskich przez fundusz krajowy. Szpi­

tal otrzymywał pełną do*tację roczną, w formie zaliczki, a od samopłacących ściągano następowo koszta lecze­

nia. W ten sposób szpital miał fundusze zawsze zabez­

pieczone, a dyrektor operował budżetem realnym. Jakie losy przechodziło szpitalnictwo małopolskie na prze­

strzeni tych ostatnich 150 lat można obserwować na obecnym Państwowym Szpitalu św. Łazarza w Krako­

wie, który powstał przed 149 laty. Troska o chorych, troska o zakład szpitalny, w którym by mogli odbywać swe studia ówcześni studenci medycyny, dała podstawy do utworzenia wielkiego .nowego szpitala Generalnego pod wezwaniem św. Łazarza w Krakowie. Inicjatywa wyszła od prof. Badurskiego, założyciela szpitala aka­

demickiego św. Barbary. Gdy szpital ten okazał się za mały dla celów Uniwersytetu Jagiellońskiego, prze­

prowadza zlanie się itego szpitala ze szpitalem Sióstr Miłosierdzia (Szarytek) sprowadzonych do Krakowa przez Ks. Michała Szembeka, biskupa sufragana kra­

kowskiego, które posiadały swój szpital przy ul. św.

Jana. A gdy i to nie wystarcza, dla celów uniwersytec­

kich uzyskuje dzięki poparciu Komisji Edukacyjnej i Prymasa Michała Poniatowskiego, nowy gmach szpi­

talny pokarmelicki przy ul. Wesołej. Szpital powstaje w roku 1788, a w skład jego wchodzą oba szpitale aka­

demickie i Szarytek oraz szpital św. Ducha.

Szpital wprawdzie ma byt zabezpieczony, gdyż w y­

posażony został przez Księcia Prymasa dobrami i zapi­

sami, ale aczkolwiek kierują nim wybitni profesorowie U. J„ przez szereg dziesiątków lat zmienia się stan jego jak w kalejdoskopie w związku z okupacją Krakowa przez wojska pruskie i austriackie. Szpital podupada, to wznosi się — ogółem jednak cierpi na brak funduszów i opieki ze strony państw zaborczych. I do­

piero rok 1866 staje się przełomowy w życiu szpitalnym, kiedy to rząd austriacki pozbył się ciężaru opieki nad szpitalami i przekazał je Sejmowi Galicyjskiemu.

W szpitalu św. Łazarza wprowadzono język polski jako urzędowy w miejsce dotychczas używanego niemiec­

kiego; w 1880 wybudowano 3 nowe pawilony dla cho­

rych oraz budynek administracyjny, w 1891/93 wybu­

dowano pawilon chirurgiczny. W roku 1903 wybudowa­

no pawilon izolacyjny. Przebudowano nadto istniejące

pawilony dla chorych. Za czasów państwowości Pol­

skiej budowano dalej pawilony zakaźny 1 urologiczny, przebudowano oddziały: ginekologiczno-położniczy, oraz odremontowano wszystkie inne.

Jestem osobiście za pewną centralizacją nadzoru szpitali przez Samorządy na poziomie co najmniej W o­

jewódzkim z tym zastrzeżeniem, aby przy Wojewódz­

kich Samorządach utworzono W ydziały szpitalne obsa­

dzone przez fachowe lekarskie siły szpitalne. Nadzoro­

wać i rządzić szpitalami może jedynie lekarz szpitalnik doświadczony, a nigdy lekarz administracyjny, który nie ma za sobą dłuższego stażu szpitalnego.

Zajmę sdę w dalszym ciągu najbardziej palącymi sprawami szpitalnictwa.

A więc, kwestia budowy nowych szpitali. Powiedz­

my sobie otwarcie, że nie stworzyliśmy dotychczas no­

woczesnej polskiej architektury szpitalnej. W pogoni za chęcią dorównania dzisiejszym zbytkownym budowom publicznym, budujemy nowe szpitale wedle starych wzo­

rów albo bardzo kosztownie. Budujemy je na wielolet­

nie raty, co podraża ogromnie koszt budowy i daje cyfry niepokojące, jak koszt 40.000 złotych jednego łóżka szpi-*

talnego. Szpitale buduje się efektownie, ale z dużymi błędami, które z biegiem czasu trzeba poprawiać. Na bu­

dowanie luksusowych budynków nas nie stać jeszcze w tych czasach zwłaszcza, kiedy ofiarność publiczna absolutnie na ten cel nie daje. Budujmy więc szpitale skromnie, ale celowo. Budujmy w blokach wielopiętro­

wych, gdyż to jest tańsze i lepsze, a wymaga mniejszej administracji. Nie żałujmy grosza na zieleńce, jakie każ­

dy szpital muszą otaczać. Nie żałujmy pieniędzy na w y­

posażenie materialne szpitala z pierwszorzędną obsługą lekarską oraz dobrą pielęgniarską.

Wszystkie działy wyposażenia szpitalnego muszą być ujęte ściśle w inwentarzach, łatwo mogących być kontrolowanymi. Moim zdaniem należałoby przyjąć kartotekowy inwentarz.

Obsada lekarska musi być bardzo starannie dobie­

rana, od niej zależy byt danego szpitala. Sprawy obsa­

dy posad winny być brane jedynie pod kątem najlepszych kwalifikacji. Trzeba raz zerwać z tym poglądem, że le­

karza szpitalnego trzeba nisko opłacić, bo on może za­

robić sobie więcej z praktyki prywatnej. Jest to zgubna zasada. Dyrektor szpitala, który wiele praktykuje, za­

niedbuje swój szpital, bo na to nie ma czasu. Personel lekarski musi być tak dobrze opłacanym, aby mógł wie­

le czasu poświęcić szpitalowi i nie szukać praktyki pry­

watnej, zatrzymując sobie jedynie praktykę konsyljar- ną. Lekarze asystenci winni być .również dobrze wyna­

gradzani, dzisiejsze płace nie dają minimum egzystencji, a o kupnie książki lub gazety lekarskiej nie ma już w ogóle mowy. Lekarze najmłodsi winni mieć byt za­

pewniony przez odpowiednie stypendja, gdyż tylko w ten sposób uniknie się zapychania prowincji lekarza­

mi bez należytego wyszkolenia szpitalnego.

Posad lekarskich w szpitalach jest stanowczo za ma­

ło. W szpitalach dużych oprócz posad ordynatorów winny być utworzone posady zastępców ordynatorów, gdyż tylko w ten sposób przez dłuższą pracę szpitalną wychowa się odpowiednich specjalistów i kandydatów na ordynatorów i dyrektorów szpitali. Na czele pracow­

ni bakteriologicznej, chemicznej i roentgenologicznej powinni stać specjaliści na etacie ordynatora. W szpi­

talnictwie małopolskim powstał w szpitalu św. Łazarza nowy typ oddziału gazowego dla badań i leczenia cho­

rych o typie zatrucia gazowego, — oddziały takie mu­

9

Cytaty

Powiązane dokumenty

wości, że amoniak (NHa) łączy się z dwutlenkiem węgla ( C 0 2) bezpośrednio i zagadnieniem głów nym było, czy przetworem pośrednim jest kwas karbam inow y

miłowanie do zawodu jest jakby leit-motywem niniejszego odczytu i dlatego podkreślam tu tylko jego konieczność. Bez tych cech można przypadkowo „urządzić się“

dług klasyfikacji chorób psychicznych. Na siódmym piętrze znajduje się kilka większych i mniejszych pracowni, a na dziesiątym dwie ogromne sale gimnastyczne —

2) Od sinicy tętniczej należy odróżnić sinicę żylną. Jest ona zawsze objawem zbyt powolnego przepływu krwi przez tkanki i głodu tlenowego w tkankach. Na

zały szybko rosnące anaplastyczne carcinoma sąuamo- sum. Rak pojawiał się zarówno w miejscach brodawek, jakoteż w miejscach smarowanych niezajętych przez

wany ujemnie. u wodoru krążący elektron, otrzymamy jon wodorowy o ładunku dodatnim. Taki jon staje się niezmiernie czynnym. Otóż w myśl prawa tego rodzaju

Istnieje jeszcze w sercu drugi węzeł na granicy przed- sioinkowo-komo&gt;rowej, węzeł Aschoffa-Tavary, który również posiada zdolność wytwarzania bodźców, lecz wytwarza

wało się więc pytanie, czy promienie Roentgena zawsze towarzyszą fluorescencji (Poincare), czy też są od niej zupełnie niezależne.. Pierwsze próby naświetlania