N R 5 1 9 7 3
MODLĄCY SIĘ JEREMIASZ.
„DOBRZE JEST CZEKAĆ W MIL
CZENIU RATUN
KU OD PANA”
(TRENY 3,26)
C H R M IM IN
H E PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
C H R Z E Ś C I J A N I N
EWANGELIA
ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ
POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
Rok założenia 1929
Warszawa, Nr 5., maj 19/3 r.
CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ...
SPOTKANIA
ZE ZMARTWYCHWSTAŁYM OKAZANE MIŁOSIERDZIE BÓG JEST MOIM
ŚWIADECTWEM (X)
„SŁUŻCIE PANU Z WESELEM”
LITURGIA — SŁUŻBA CHRZEŚCIJAŃSKA ŻYCIE CHRZEŚCIJANINA O CO SIĘ MODLIĆ SŁUCHACZE PISZĄ...
DAWID WILKERSON OPOWIADA LEKCJA
UZDROWIENIE SPARALIŻOWANEGO
WYTRWAŁA MODLITWA MATKI KRONIK A
M iesięcznik „C h rześcijan in ” w ysyłany jest bezp łatn ie; w ydaw anie je d n a k cza
sopism a um ożliw ia w yłącznie ofiarność Czytelników. W szelkie ofiary n a czaso
pism o w k ra ju p rosim y kierow ać na konto Zjednoczonego Kościoła E w ange
licznego: PKO W arszaw a, I Oddział M iej
ski, N r 1-14-147.252, zaznaczając cel w p ła
ty n a odw rocie blankietu. O fiary w p ła
cane za g ran icą należy k ierow ać przez oddziały zagraniczne B an k u P o lsk a K a
sa Opieki, n a ad res P rezy d iu m Rady Zjednoczonego K ościoła Ew angelicznego w W arszawie, ul. Z agórna 10.
Wydawca: Prezydium Rady Zjedno
czonego Kościoła Ewangelicznego w PRL. Redaguje Kolegium. Józel Mrózek (red. nacz.), M ieczysław K wiecień (z-ca red. nacz.), Edward Czajko (sekr. red.), Jan Tołwiński.
Adres Redakcji i Administracji:
00-441 Warszawa 1, ul. Zagórna 10.
Telefon: 29-52-61 (w. 8 lub 9). M ate
riałów nadesłanych n ie zwraca się.
RSW „ P ra sa ”, W arszaw a, S m olna 10/12. N akł. 5000 egz. Obj. 3 ark.
Zam . 524. R-102.
C hrystus zm artw ychw stał...
ale w y w to n ie w ierzycie — to było cale kazanie, ja k ie pew ien duchow ny w ygłosił w N iedzielę W ielkanocną w jed n y m z polskich kościołów . T o k a zanie, ze w sze ch m iar dziw ne od stro n y sposobu w ygłoszenia i form y, z u p ełn ie zaskoczyło św iątecznych słuchaczy za p ełn iający c h w n ę trz e św iątyni.
K tóż z nich m ógł się spodziew ać, że ktoś zdobędzie się n a odw agę, by p o tra k to w a ć ic h z ta k „serdeczną k ró tk o śc ią ” ? Je d n a k ż e zgodzim y się, że treść tego k a z a n ia -se n te n c ji je s t w ca le n ie b an a ln a. Może w ięc dobrze b ę dzie, jeśli i m y zastan o w im y się, czy n a p ra w d ę w ierzym y w to, że nasz P an zm artw y ch w stał.
W śród dow odów św iadczących o Z m a rtw y c h w stały m P a n u — poza lu d ź m i, św iad k am i tego w y d arzen ia i ich ustn y m i św iadectw am i — Kościół C hrystusow y p rze ch o w u je ró w n ież p isem n e św ia d ec tw a i przek azy o tym fak c ie; np. w ielk i H ym n o Z m a rtw y c h w stan ia u trw a lo n y w 15 roadz. I L istu do K o ry n tian . Z te k stu tego dow iad u jem y się, że: n a p raw d zie o Z m a r
tw y ch w stan iu o p a rte je s t w szystko, co je st au ten ty czn e w K ościele Bożym:
1) k a z a n ie n asze i W iara nasza, 2) praw d ziw o ść nasziego św iadectw a, 3) istn ie n ie C h ry stu sa P a n a ja k o żyw ej i działającej osoby w K ościele, w słow ach w yznaw ców P ańskich, w D uchu Sw., 4) n a d z ie ja n a zm artw y ch - w zbudzenie naszych w spółchrześcijan, k tórzy w P a n u zasnęli, 5) a k c e p ta c ja naszej w ia ry p rzez Boga, zniszczenie naszych grzechów n a K rzyżu P ańskim i n ad z ie ja now ego życia w C hrystusie Jezusie. Oto, co zaw dzięczają w szyscy w ierzący lu d zie Z m a rtw y c h w stan iu C h ry stu sa P a n a ; cyto w an y p rze z nas te k st uczy n as, że gdyby Pan nie p o w stał z grobu, to wszystko, o czym w spom nieliśm y w tych 5 p u n k ta c h w ogóle by nie istniało, nie było by tego. (por. 1 K or. 15, 12—18). „A je d n a k Chrystus zo stał wzbudzony z m ar
tw ych i je st p ie rw ia stk ie m tych, k tórzy zasnęli” (w. 20). — p ieczętuje n a j
w iększą p ra w d ę naszej w ia ry A postoł P ogan tym w ła śn ie objaw ionym św iadectw em . I te ra z za d ajm y sobie to — do głębi p o ru sza jąc e — pytan ie:
czy w ierzym y w to, że P a n z m a rtw y c h w sta ł? Z m a rtw y c h w stan ie — to fu n d a m e n ta ln a p ra w d a n aszej w ia ry ; C hrystus P a n to ty lk o jed en z w ielkich ludzi lub bohaterów , k tó rzy legli w grobach i w p roch się zam ienili. Nie!
On żyje i działa w lu d z iach -eh rześcijan ach i p rze z nich, w sw oim D uchu i w słow ach św iadectw a w iern y c h św iadków Bożych. O n głosi przez sw o jego Ś w iętego D ucha: „ J a m je s t z m artw y ch w sta n ie i życie; k to w ierz y w e M nie, choćby i u m a rł, żyć będzie. A k to żyje i w ierz y w e M nie, n ie um rze n a w ieki. Czy w ierzy sz w to ? ... J a żyję, i w y żyć będziecie” (Jan 111, 25.26 i 14, 19). N a te j w ielk iej Bożej m an ifestacji, ja k ą je st Z m a rtw y c h w stan ie Jezusa C h rystusa ja k b y n a jed n y m gw oździu zaw isło w ięc w szystko, co dotyczy isto ty naszej w iary . G dyby P a n n ie .powstał, w pad lib y śm y w o tw a r
tą paszczę p ie k ła i bylibyśm y w iecznym łu p e m didbła. A le O n w sta ł z m a rtw y c h i je s t p ie rw ia stk ie m tych, k tó rzy zasnęli — nienaruszonym fu n d a m e n te m n aszej w iary . D latego to w szystko, o czym św iadczy B iblia ma sens, p o n ie w a ż Z m a rtw y c h w stan ie P a ń sk ie je s t ta k ą potężną m a n ife sta cją Bożej mocy. I te ra z : ja k n ęd zn i i bezn ad ziejn i jesteśm y, jeśli b ra k n am w ia ry w ten cud Bożej mocy i m iłości — Z m artw y ch w stan ie C hrystusa
P ana.
O to ja k w ielk ie zbaw ienie przygotow ał Bóg dla m nie i d la C iebie — w ła ś
n ie w Z m a rtw y c h w stały m P a n u — lecz cóż m ieć będziesz z tego, co Bóg dla C iebie przygotow ał, jeśli nie uw ierzysz, że tak stało się, i jeśli nie sięgniesz sw o ją w ia rą — ja k rę k ę — b y cząstkę tego Bożego daru , d aru danego darm o, w ziąć dla siebie, n a sw o ją w łasność.
A w życiu n a s chrześcijan, z kolei, ja k że w ięcej byłoby m iłości, w y trw a łości, m odlitw y zw ycięskiej, służby n ie n asta w io n e j n a o d b ie ra n ie chw ał i odznaczeń, cichości !i odw ażnego św iadectw a, gdybyśmy w ierzyli, że C h ry stus P a n zm artw y ch w sta ł. A czy n ie w ierzy m y ? Zapew ne. A le jak w ierz y m y? Jaka jest nasza w ia ra ?
G dy o d czytujesz św ięte Słowo Boże, drogi C zytelniku, w dzień św iąteczny lu b zw ykły, ra n k ie m czy w ieczorem , sobie, sw oim dzieciom czy 'bliskim — czy czujesz n ad sobą, kolo siebie, z ty łu za sobą albo w sobie obecność Zm artwychwstałego, „k tó ry p rze n ik n ął N iebiosa” i w D uchu Sw oim jest jednocześnie z nam i, przy nas i w n a s ? A chodzi przecież o je d n o tylko — o trw anie w łą c zn o ści. z P an em naszym , danym p rze z Boga, w szystkim którzy w ierz ą; z Tym , k tó ry „w ydany został za grzechy nasze i został w zbu
dzony z m a rtw y c h dla u sp raw ie d liw ie n ia naszego” (Rz. 4, 25). M. Kw.
2
Spotkania ze Zmartwychwstałym
„A gdy oni to m ówili, stanął Je
zus w pośrodku nich i rzekł im:
Pokój w am ” (Łuk. 24,36).
Uczniowie P an a Jezusa p rzestraszeni z po
w odu tragicznej śm ierci swego M istrza, dow ie
dziaw szy się od niew iast, że znalazły grób p u sty — uw ażali wiadam ości te za przesadn ą eg
zaltację kobiet, której nie m ożna zbytnio ufać.
Dwaj z nich, z k tó ry ch jed en m iał na im ię Kleofas, zw ątpiw szy w e w szystko z pow odu ostatnich w ypadków , udali się w podróż po
w rotną do Em aus, gdzie m ieszkali. Idąc dro
gą rozm aw iali z sobą o w szystkim co się w y
darzyło. I stało się podczas gdy rozm aw iali i wzajem ni się pytali, że sam Jezus, p rzybliżyw szy się, szedł z nimi. A oczy ich były przesło
nięte, aby Go nie poznali. I rzek ł do nich:
„Cóż to za rozm owy, k tó re idąc prow adzicie m iędzy sobą?”.
Kim był ten dziw ny Podróżny, k tó ry za
dał tak ie pytanie, rozdrażniające do żywego ich bolesną ranę?... Z atrzym ali się sm utni. I po
wiedzieli Mu o Jezusie N azareńskim , że był prorokiem potężnym , a potem ja k Go k ap łan i i przełożeni żydowscy w ydali na śm ierć i ukrzyżowali, i że jest już trzeci dzień, ja k się to stało, że jakoby niew iasty m iały w idzenie aniołów, k tó rzy im pow iadali, że On żyje...
A gdy Kleofas skończył sw oje w y rzek a
nia — nieznajom y Podróżny zm ienił ton i z człowieka jakoby nieśw iadom ego rzeczy — okazał się doskonale poinform ow anym o w szy
stkim i rzekł do nich „O głupi i serca leniwego ku w ierzeniu tem u w szystkiem u, co m ówili prorocy. Czyż nie potrzeba było, aby C hrystus cierpiał i tak w szedł do chw ały Sw o jej?” ... I począwszy od M ojżesza i w szystkich proroków w ykładał im co było o N im n apisane w e w szystkich Pism ach. W ykład b y ł ta k długi, jak długa była droga, ale dla ty ch dwóch uczniów i jedno i drugie zdaw ały się bardzo krótkie.
Czytamy, że kiedy przybliżali się do m iastecz
ka — nieznajom y podróżny okazywał, że m usi iść dalej, ale Go oni przym usili, aby został z nimi. I w szedł z nim i do domu.
„I stało się, gdy zasiadł z nim i p rzy stole, że w ziął chleb, pobłogosławił, łam ał i podaw ał im. I otw orzyły się oczy ich i poznali Jezusa, lecz On zniknął z oczu ich” .
I m ówili m iędzy sobą: „Czyż serce nasze nie pałało w nas, gdy m ówił w drodze i pism a nam w y jaśniał?” .
Podziw ich i w zruszenie było ta k wielkie, że n atych m iast postanow ili w rócić do Jerozo
limy, aby się podzielić ty m w szystkim co p rze
żyli z pozostałym i uczniam i Pańskim i.
Przyszedłszy do m iasta m ieli trudności ze znalezieniem Apostołów, gdyż n ik t nie wiedział, gdzie się znajdu ją. W reszcie udało im się od
naleźć ich schronienie, gdzie przebyw ali, za
barykadow aw szy drzw i „z bo jaźni przed ży
dam i” .
G dy tylko dw aj podróżni dostali się do w n ętrza i chcieli opowiedzieć o swoim w y da
rzeniu — zebrani uczniow ie obskoczyli ich i zaczęli m ówić w szyscy n a raz: „W stał P an praw dziw ie i ukazał się Szym onow i” . A gdy tam rozm aw iali Sam Jezu s stanął w pośrodku i rzekł: „Pokój wam! Ja m jest, nie trw óżcie się. O glądajcie ręce i nogi Moje. I pokazał im ręce i nogi. A gdy jeszcze nie w ierzyli i zdu
m iew ali się z radości — rzek ł im Jezus: Macie tu co do jedzenia? A oni dali M u część ry b y pieczonej i p la s tr m iodu — i jad ł z n im i” .
W ątpliw ości uczniów rozproszyła fizyczna rzeczyw istość Jezusa. B ył z nim i jako człowiek w praw dziw ym , lecz zm artw y ch w stały m ciele, które złączone było z duszą.
P rz y ty m spotkaniu P a n Jezus otw orzył uczniom zmysł, aby rozum ieli P ism a i dał im polecenie, aby szli do w szystkich narodów i głosili Ew angelię o ukrzyżow anym i zm ar
tw ych w stałym Zbaw icielu „chrzcząc je w Imię Ojca, i Syna, i D ucha Świętego, ucząc je prze
strzegać w szystkiego co im przykazał” .
A postołowie, którzy tego w ieczoru spotkali się ze Z m artw y ch w stały m Jezusem nie byli tam w kom plecie. B rakow ało Tom asza (oprócz Judasza, k tó ry ja k w iem y, po w y d an iu P an a Jezu sa — pow iesił się). Tom asz odznaczał się nieufnością i podejrzliw ością — m ożliwie, że i tym razem nieobecność jego b y ła w ynikiem je go ch arak teru . G dy w krótce potem znalazł się w śród Apostołów, a oni zaręczali m u, że w i
dzieli P a n a — Tom asz w zruszył tylko ram io
nam i i energicznie pow iedział: „Jeśli nie ujrzę n a ręk ach Jego przebicia gwoździ i nie włożę p alca m ego w m iejsce gwoździ, i nie włożę r ę ki m ojej w bok Jego — nie u w ierzę” — i żad
ne argu m enty, w ysu w an e przez Apostołów nie by ły zdolne go przekonać.
Ale po ośm iu dniach byli znow u uczniow ie Jezusa w domu, i Tom asz b ył z nim i. Wszedł Jezus, a drzw i b y ły zam knięte i stan ął m iędzy nim i i rz e k ł: „Pokój wam! Potem rzek ł do To
m asza: Włóż tu palec tw ój i oglądaj ręce M oje i w yciągnij ręk ę tw o ją i włóż ją w bok Mój, a nie bądź niewiernym , lecz wierzącym”.
A odpow iadając Tomasz rzek ł do Jezusa:
„P an mój i Bóg m ój”. Rzekł m u Jezu s: „U w ie
rzyłeś dlatego żeś M ię u jrz a ł Tom aszu, błogo
sławieni którzy nie widzieli, a uw ierzyli”.
Czy Tom asz dotrzym ał swego postanow ie
nia — czy dotknął ciała zm artw ychw stałego J e zusa? ... Z całą pew nością — nie. N ieufność ustąpiła zupełnie w w y niku w ew n ętrznej jego przem iany duchowej.
Żyw y zm artw ych w stały P a n Jezu s jest i teraz ten Sam, k tó ry ta k ja k wówczas m ów ił do uczniów, ta k i dzisiaj przez Słowo Sw oje m ówi do nas wszystkich, a w olą Jego jest, aby Jego pokój był w każdym sercu.
Ileż to ludzi i dzisiaj dręczy się pod biczem próżności, chciwości, żądz rozm aitych i trosk, a w szystko to razem spraw ia im tak i straszn y niepokój.
Są obciążeni, obładow ani ciężko grzecham i, bojaźliwością, troską, lękiem sum ienia, k tó re ustaw icznie w yrzuca, strach em śm ierci i róż
nym i in ny m i cierpieniam i. C hrystus żyje i chce z tej żelaznej niew oli wyzw olić i dać w am praw dziw y po k ó j. On chce zdjąć z w as w szy st
kie grzechy, Sam bow iem poniósł ogrom ny ciężar naszych grzechów, abyśm y dłużej ich nie dźwigali.
Chcesz w to uw ierzyć, drogi przyjacielu, chcesz to zaraz uczynić? ... Nie zw lekaj — ju tro może być za późno. Któż ci może zaręczyć, że do ju tra dożyjesz?...
Zw róć się więc w m odlitw ie do Jezusa —- odwróć się od tego co cię dręczy, obciąża —•
u w ierz Jego Słowu, otw órz serce sw oje Je z u sowi —■ a odczujesz ten cudow ny pokój i ciszę w sercu swoim i to nie n a chwilę —■ będziesz żył ty m pokojem tu n a ziemi i z ty m pokojem Bożym odejdziesz do wieczności.
„Pokój zw iastuję w am , pokój on Mój d aję wam , nie jako d a je św iat. J a w am daję, niechże się nie trw o ży serce wasze, an i się lęk a” — to słowa P an a Jezusa, nie ludzkie. Śm ierć to b a r
dzo ciężkie przeżycie. Dusza człowieka, k tó ry odchodzi z tego św iata — bardzo się trw o ży, lęka i niepokoi. N ikt z otaczających p o móc m u nie jest w stanie, niespokojne oczy jego w patrzone są gdzieś w d a l niezgłębioną i nieznaną ... żadnego z nik ąd ratu n k u , żadnej pom ocy — to straszne. Ale ci, k tó rzy życie sw oje złożyli w ręce C hrystusa, nie p o trzeb u ją się lękać śmierci. C hrystus żyw y Sam ich p rze prow adzi przez tę dolinę cienia śmierci, a po tam tej stronie u jrz ą cudow ne Oblicze swego Zbaw iciela i przygotow ane dla nich m ieszka
nie.
Pójdź więc do Zbawcy, drogi Przyjacielu, a „nie bądź niew iernym , ale w ierzącym ” . Bło
gosław ieni są bow iem ci, co nie w idzieli a u w ierzyli Bogu — przez Jego Słowo. Am en.
S tan isław K rakiew iez
S P O T K A N I E Z M E F IB O S E T E M ( 2 )
Okazane miłosierdzie
„A gdy przyszedł Mefiboset, syn Jonatana, syna Saułowego do Dawida upadł na oblicze sw e i pokło
nił się. I rzekł Dawid: „Mefibosecie”. Który o dpow ie
dział: „Oto jestem, sługa tw ó j.” I rzek ł do niego D a
wid: „Nie bój się, bo bardzo pragnę okazać ci życzli
wość ze względu na Jonatana, tw ojego ojca. Każę ci zwrócić całą własność Saula, ojca twego, sam zaś zawsze będziesz jadł chleb ze stołu m ojego”. Mefibo
set w ięc jadł przy stole Dawida jako jeden z synów królewskich. Przebywał w Jerozolimie, gdyż jadał u stołu królewskiego. A był on chromy na obie nogi”.
II Ks. Sam. r. 9.
B iedny k a le k a M efiboset p rz y ją ł w dalek im Lo- -D ebarze zaproszenie k ró la D aw ida i nie zw lekając p rzy je ch a ł do Jeruzalem . P rzyszedł do D aw ida i p e
łen stra c h u i lęku u p ad ł ma oblicze sw e, sk ła d a ją c m u pokłon. M ieszane uczucia n ap e łn iły jego serce. Z je d n ej stro n y m ia ł m ożliw ość oglądać w ielkiego i d o b re
go króla, a le z d ru g iej stro n y był n iep ew n y sw ego losu. B ył bow iem potom kiem w ro g iej dynastii, w szys
cy jego k re w n i zginęli, a te ra z z kolei jego1 w ezw ano przed tro n k rólew ski. D aw id spostrzegł s tra c h n a jego tw arz y i zw rócił się do niego łagodnym i słow am i:
„M efibosecie, nie bój się, bo bard zo p rag n ę okazać ci
życzliwość ze w zględu na Jo n a ta n a , ojca twego, i przyw rócę ci w szystką m a jętn o ść Saula, dziadka tw o jego, a ty sa m będziesz ja d ł chleb u stołu mego zaw sze”.
O, ja k i to w ielki dowód m iłosierdzia, okazanego nieszczęśliw em u człow iekowi. M iłosierny Bóg chce przez P a n a Jezusa C h ry stu sa Obdarzyć w szystkich zgubionych grzeszników przebaczeniem grzechów , z b a
w ieniem i w iecznym , niezm ąconym szczęściem w N;ie- biesiech. Do C iebie ró w n ież dobry O jciec N iebieski k ie ru je pełne m iłości słow a: „Nie bój się, bo bardzo p rag n ę okazać Ci m iłosierdzie, 'i przyw rócę Ci w szy st
ko, co u tra c ił Tw ój p ra-o jciec — A dam . P rzyw rócę Ci dostęp do Boga, dostęp do R aju, dostęp do ko sztow nych obietnic, dam Ci w sp a n ia łe dziedzictwo w ieczności i będziesz zaw sze p rze b y w a ł ze Mną.
W szystko to d aję Ci w dow ód m iłości, o k az an e j w P a n u Jezusie C h ry stu sie”.
N iezgłębiona je s t ła sk a Boża, ale dostępna jedynie d la tych, k tó rzy p rzy jm ą to kró lew sk ie zaproszenie i p rzy jd ą do Niego. P rz y jd ź i Ty, drogi C zytelniku i w yznaj Mu całą sw oją biedę i poproś Go o okazanie m iłosierdzia i łaski. P a n Jezus pow iedział: „Pójdźcie do M nie w szyscy, k tó rzy jesteście sp rac o w a n i i ob
ciążeni, a J a w am sp raw ię odpocznienie” .
P otem w ezw ał k ró l D aw id Sybę, słu g ę S aula i
4
rzekł m u : „W szysto to co należało do S a u la i jego rodziny, p rzek azu ję M efibosetow i. Ty będziesz zb ie
ra ł plony, b ęd ą one n a chleb d la dom u p a n a tw ojego, ale M efiboset będzie zaw sze ja d a ł p rzy m oim stole.
M efiboset w ięc ja d a ł przy stole D aw ida ja k o jeden z synów k ró lew sk ich ”. Od tego czasu opuszczony, chrom y M efiboset sta ł się dziedzicem k rólew skiej p o siadłości, i ja d a ł u stołu królew skiego.
Mój P rz y jac ielu ! Czyż nie je st to dow ód Bożego m iłosierdzia, że i Tobie P an Jezus C hrystus chce dać w spaniałe dziedzictw o n iebieskie i posadzić u Swojego stołu, ja k o syna królew skiego, ja k m ów i P sa lm ista :
„Podnosi z p rochu nędznego, a z gnoju w yw yższa ubogiego, aby go posadzić z książętam i, k siążętam i ludu Sw ego”. P a n Jezus przed S w oją śm iercią p ow ie
dział do uczniów Sw oich: „ J a p rzek azu ję w am k ró lestwo, ja k i M nie Ojciec Mój p rzekazał, abyście jedli i p ili przy stole M oim w K rólestw ie M oim ”.
Słowo Boże .mówi: „A ta k M efiboset przeb y w ał w Jerozolim ie, gdyż ja d a ł u stołu królewskiego'. A był chrom y n a obie nogi”. N ie tru d n o wyoibrazić sobie w jaki sposób M efiboset z a sia d ał 'do każdego posiłku przy stole królew skim . K ażdorazow o był przynoszo
ny do stołu dlatego, że był chrom y, chrom y na, obie nogi. N aw et ten. szczegół sta ro testam e n to w ej h istorii jest niezw ykle w ażny i pocieszający, bow iem w sk a
z u je na cudow ne dzieło, k tó re P a n Jezus w ykonuje obecnie w N iebiesiech, m ianow icie przyczynia się, w staw ia się do O jca z a ludźm i grzesznym i. P an Jezus C hrystus pow iedział: „Mój O jciec dotąd działa i J a działam ”. N a ziem ię bow iem On niegdyś przyszedł, aby służyć ludziom i tę cudow ną służbę k ap łań sk ą w y k o n u je rów n ież w N iebiesiech. N iesie n a Swoich zbaw iający ch ręk a ch ta k ą chrom ą, bied n ą duszę, ab y ją posadzić u sto łu królew skiego.
S korzystaj, drogi P rzyjacielu, z tej cudow nej u słu gi, k tó rą Ci o fia ru je P a n Jezus! On i dziś C iebie w b łagalnej m o dlitw ie zaniesie przed królew ski tro n Bo
ga, oczyści z p lam i nieczystości, i pozw oli przeżyw ać p rze d sm ak N ieba n a tym padole łez i trudów . A gdy n adejdzie n ajw sp an ia lsz y m om ent tw ojego odejścia z tej ziem i, te n w sp an iały Boży Sługa — P a n Jezus C hrystus zan iesie Ciebie do Swoich N iebieskich P rz y bytków , w K tórych będziesz przebyw ać u stołu k ró lew skiego n a w iek i w ieków . P rzep ięk n ie opisał to P salm ista D aw id: „N adto dobrodziejstw o i m iłosier
dzie Twe pó jd ą za m n ą po w szystkie dni życia mego.
I zam ieszkam w dom u P a ń sk im n a zaw sze” . D roga duszo, sko rzy staj z tego w spaniałego z a proszenia jeszcze d z is ia j! A m e n .
Henryk Turkanik
Bóg
jest moim
świadectwem (x)
W róciw szy do M ontreat, w czasie praw ie codziennych sp aceró w po okolicy, prosiłem Boga o ra d ę i k ie row nictw o n a dalsze życie. W K się
dze Przypow ieści Salom onow ych czytałem , że „ten, co zdobyw a d u sze, je st m ą d ry ”. R ozm yślałem nad Słow em Bożym, sk iero w an y m do Ezechiela: „Ciebie o synu człow ie
czy, w yznaczyłem n a stró ża dla do
m u Izraela po to byś słysząc z m ych u st (napom nienia przestrzegał ich w moim im ieniu. Je śli do w ystępnego pow iem : W ystępny m usi um rzeć, — a ty n ic nie mówisz, by w ystępnego sprow adzić z jego drogi — to on um rze z pow odu sw ej przew iny, ale odpow iedzialnością za jego śm ierć obarczę ciebie” (Ezech. 33,7—8). To końcow e zd a n ie bardzo m nie n ie
pokoiło...
Dookoła w idziałem rozszerzające się zło, p rzestęp stw a, niem oralność.
Z daw ałem sobie sp raw ę z n a r a s ta ją cego pro b lem u rasow ego. Czy w t a kiej sy tu acji m am być ew angelistą, czy też n auczycielem ?
Gdy ta k chodziłem , w alcząc ze sw oim i m yślam i, pew nego dnia, n a g le w y rw a ła się z m oich u st i serca pieśń. Ju ż daw no n ie śpiew ałem tej pieśni i p ra w ie o niej zapom niałem , a je d n a k zacząłem śpiew ać:
„Ratujcie ginących, troszcie się o um ierających, w y ryw a jc ie ich z grzechu i grobu. Płaczcie nad gi
nącym i (zgubionym i), podnoście upadłych, m ów cie im o w sze c h m o cn y m Jezusie co zb a w ia ”.
N ie u legało w ięc n ajm n iejszej w ątpliw ości, że Bóg pow oływ ał m nie do służby ew angelizacyjnej.
Po la tac h zapytano m nie ja k mogę być pew ny tego, że Bóg do m nie mówi. I rzeczyw iście, nie polega to na słow ach, lub zw ykłym procesie percepcji, lecz n a m ocnym i ra d o snym przekonaniu.
Skąd wiesz, że kogoś kochasz lub, że jesteś k o ch an y ? M atk a wie, n a rzeczony lub narzeczona wiedzą...
J a k poznaję w olę B ożą? J a w iem !
Złożyłem m oją rezygnację za rzą
dow i Północnozachodnich Szkół. Od tego m om entu cały mój czas m iał być pośw ięcony ew angelizacji. P rzez n astęp n e d w a la ta prow adziliśm y k am p an ie w trz y n a stu m iastach. W czasie jed n ej z tych k am panii, w sta n ie In d ian a, R u th w ezw ała m nie do dom u. L edw ie zdążyłem zawieźć ją do szp itala a za kilk ad ziesiąt m i
n u t w yszła p ie lęg n iark a i o zn a jm iła:
,,jest p an ojcem ładnego chło p ak a”.
M oja radość n ie m ia ła sra n ie . M od
liliśm y się ju ż od dłuższego czasu o chłopca (syna). R u th życzyła sobie n azw ać go W illiam em F ra n k lin e m G ra h am em III. W tym czasie też p i
sałem m o ją pie rw sz ą książkę: „P o
kój z Bogiem ”. N apisałem ją w przekonaniu, że p otrzebna jest książka, k tó ra p rze d staw iłab y E w an gelię w m ożliw ie najp ro stszy sposób.
Z araz po o publikow aniu sta ła się ona bestsellerem . Później (jak to d a
lej opiszę), książka ta m iała w pływ rów nież na życie naszej rodziny, przez nią bow iem n aw ró cił się m ło
dy człowiek, k tó ry sta ł się później naszym zięciem.
N ależało je d n a k w rócić do dom u i przygotow ać się do k am p a n ii e w a n gelizacyjnej w Londynie. M iała się ona odbyć pod p ro te k to ra te m B ry tyjskiego A liansu E w angelicznego i
RTT T V GRAHAM W ROZMOWIE Z ARCYBISKUPEM FISHRREM, 1954 ROK
mTT.y GRAHAM WŚRÓD ROBOTNIKÓW JED N EJ Z FABRYK W MANCHESTERZE W 1961 ROKU
kilk u członków naszego zespołu ew angelizacyjnego było ju ż na m ie j
scu, p rac u jąc pod k ierow nictw em J e rr y B eavana, byłego p ro fe so ra Północnozachodnich Szkół. K am p a
n ia ta była ze w szech m ia r n ie zw ykła. Z jednej stro n y była ona potężnym dla nas bodźcem do d al
szej pracy, z d ru g iej zaś, obfitow ała w pow ażne problem y. U dział kościo
łów w k am p a n ii m alał, jednakże zdania w śród angielskiego ducho
w ieństw a były podzielone.
W izyty p rzy końcu la t ubiegłych, na początku tego stulecia takich am erykańskich ew an g elistó w ja k D.L. Moody i R.A. T orrey, były w ie l
ce błogosław ione dla A nglii, je d n a k że był też talii a m ery k ań sk i e w a n gelista, k tó ry w y n a ją ł dużą sa lę i popisyw ał się w niej m .in. ja zd ą na m otorow erze, co w yw ołało oczyw i
ście sen sację i niechęć do m asow ej ew angelizacji w w y d an iu a m e ry k a ń skim w ogóle.
M oje przyg o to w an ia do każdej w iększej ew angelizacji p o le g ają n a czytaniu, duchow ym n a p e łn ia n iu się i odprężeniu fizycznym . R u th p rz e k onała m nie, że m o ja p ra c a n ad so
bą w in n a polegać n a b u d o w an iu się duchow ym przez czytanie B iblii i in nych dobrych książek, i w ten sp o sób Bóg w y p ełn i m ojego du ch a sw o
im poselstw em i obdarzy m n ie zdol
nością do z a p am iętan ia tego w szy
stkiego, co m am ludziom do p rz e k a zania.
Z p raktycznego p u n k tu w idzenia nie je st to n ajłatw iejsz y sposób p rzygotow ania się do kazań, je d n a k że jestem przekonany, że n ajb ard zie j efektyw ne zw iasto w an ie je st to, k tó re w y p ły w a z napełnionego Słow em Bożym i d o b rą lite ra tu rą serca.
P rzygotow yw ałem się rów nież fi
zycznie, ta k ja k bokser, przez od
byw an ie długich m arszów i w sp in a czek w górzystej okolicy M ontreat.
N ade w szystko je d n a k n ieu stan n ie m odliłem się, a b y Bóg przygotow ał se rc a Londyńczyków .
W czasie podróży n a s ta tk u do Londynu, nasza g ru p a codziennie ra n o sp o ty k a ła się n a czytanie Sło
w a Bożego i m odlitw ę. W niedzielę p rze m aw ia łem n a nabo żeń stw ie dla p ro testan tó w . W p o n ied ziałek w y b u c h ła bom ba... K a p ita n s ta tk u do
w ied z ia ł się z au d y c ji rad io w e j, że pew ien londyński d zien n ik a rz n a p isał o m nie dość zja d liw y felieton.
P rzyczyną jego gniew u była p ew n a m oja rzekom o w ypow iedź w y d ru k o w a n a w w y d an y m przez nasze s to w arzyszenie ew angelizacyjne k a le n darzu. N igdy n ie w ypow iedziałem takiego zdania, ja k ie m i p rz y p i
sano i n ie w idziałem ow ego n ie fo rtu n n e g o k alen d a rz a. N ie m ając je d n a k pod rę k ą przekonyw ujących arg u m en tó w , n ie m ogłem odpow ied
nio zareagow ać. C zekając na dalsze w iadom ości od p rzy jació ł p ostanow i
liśm y raz em m odlić się w tej s p r a w ie w m ojej k abinie. W końcu, do
w iedzieliśm y się co się stało. N asze głów ne b iu ro w M inneapolis, za m ó w iło w d ru k a rn i k a le n d a rz n a now y rok. W ty m k a le n d a rz u pisaliśm y rów nież o naszych p la n a c h i n ad z ie
ja ch zw iązanych m.in. z k am p a n ią w L ondynie. W m ojej w ypow iedzi p o pełniono b łą d d ru k arsk i, k tó ry zo
sta ł zauw ażony po w y d ru k o w an iu n iew ielk iej ilości egzem plarzy k a len d arza. W idocznie ja k iś egzem p la rz z n iepopraw ionym błędem do
sta ł się do r ą k owego dziennikarza, k tó ry w ykorzystał go do swego fe
lietonu.
tłum. J.T,
BHły G ra h am
6
„Służcie Panu z weselem"
Śpiew solow y i zespołow y zaw sze .odgryw ał w ielk ą rolę w zgrom adzeniach przebudzeniow ych, nic w ięc dziwnego, że p raw ie w szyscy w ielcy ew angeliści a n glosascy m ieli w łasnych solistów . W szyscy oni 'do
ceniali znaczenie dobrego pod w zględem form y i tr e ści śpiew u w nabożeństw ie ew angelizacyjnym . G dy kiedyś zap y tan o D. L. M oody’eg© czem u przy p isu je ta k w ielkie błogosław ieństw o k am p an ii ew an g elizacy j
nych, odpow iedział: „M ówionej i śpiew anej w mocy D ucha św ię teg o — E w angelii” . T ą sa m ą odpow iedź m ogliby dać w szyscy znani i m niej znani, ubłogosła- w ieni przez Boga ew angeliści. Dzisiaj w erze w y k o rzystyw ania w ielkich środków technicznych um ożli
w iających m. in. zdobycie w iększej liczby słuchaczy, znani ew angeliści m a ją w łasn e chóry i k ilk u lu b w ię cej zaw odow ych i gościnnie w y stę p u jąc y ch solistów . Je d n ą z n a jb a rd z ie j zn an y ch w S tan a ch Z jednoczo
nych i in n y c h k ra ja c h osób „śpiew ających EWagelię w mocy D ucha Św iętego” — je st ETHEL W ATERS, re g u la rn y p rac o w n ik S tow arzyszania E w angelizacyj
nego B illy G raham a. A le p o słu ch ajm y co m ów i naocz
ny św iadek jej śpiew u i św iadectw a.
E thel W aters, n ie tylko bow iem śpiew a, lecz sk ład a b ardzo często św iadectw o sw ojego n aw ró ce n ia i a k tu alnych przeżyć z B ogiem : „P onad głow am i słuchaczy szczelnie w ypełn iający ch sta d io n w czasie k am p an ii B illy G raham a, rozlega się m iły, tch n ący rad o ścią głos. B ędąc już w dość zaaw ansow anym w iek u (76 lat), solistka E th el W aters z n a jd u je się w n a jb a rd z ie j z n a m iennym ok resie sw ojej k a rie ry p ie śn ia rsk iej. Często z uśm iechem p ow iada: bardzo lu b ię m ów ić o tym , że być św iadkiem Je zu sa C hrystusa n ie je st zajęciem tru d n y m an i przykrym , W ręcz przeciw nie — je s t n a j
łatw iejszym ,i n ajp rz y jem n iejszy m zajęciem ja k iek o l
w iek człow iek w ykonuje.
Je j obszerna, posągow a postać je st zniew alająca.
Z pow odu choroby serca porusza się ostrożnie i m a je statycznie. Jed n ak że jej u śm iechnięta tw a rz ja śn ie je bard ziej niż kiedykolw iek przedtem , a kiedy śpiew a, stadiony lu b h ale w y p e łn ia ją się dom ow ą, ciepłą atm osferą. Je j postać i głos przem aw ia teraz, b ardziej do słuchaczy niż w la tac h 30-tych, gdy była pierw szą gw iazdą bluesu (blues — p ieśli ludow e M urzynów am ery k ań sk ich — przyp. a u to ra art.) lub w la tac h czterdziestych i pięćdziesiątych, gdy była pierw szą d am ą am erykańskiego te a tru i e s tra d y ”.
„P rzed p ię tn a stu laty n igdy n ie by łam n ap ra w d ę szczęśliw a 1 p ew n a swegO' losu. S tale b yłam z a ję ta w p rogram ach rozryw kow ych lu b k lu b a ch nocnych.
To, co te ra z robię n ie je st w ięc w idow iskiem lub noc
nym klubem , jestem bow iem n ow o narodzonym chrześcijaninem czyniącym to, co zaw sze p rag n ę łam czynić”. A u to rk a ok. 259 znakom itych n a g ra ń p ły to w ych, usp raw ied liw iająco jeszcze d o d aje: „Nigdy n ie m iałam dostatecznie silnego głosu, a b y być k rzy k liw ą śpiew aczką, a n aw e t ten , co m iałam , już, d aw n o m inął,
ETHEŁ WATERS — CHWILA SKUPIENIA PODCZAS URO
CZYSTOŚCI JUBILEUSZOWYCH JESIENIĄ 1973 ROKU
lecz zgodnie z tym , co m oja bab k a m ów iła: „nie m u sisz krzyczeć, Bóg m a d obre uszy i usłyszy naw et tw ój szep t”, czy ja k w P salm ie je st n ap isan e w sta ję i w esoło ty lk o gw arzę” (Ethel W aters m ów i o P s a l
m ie 100 —■ „o o k rzykach rad o ści”, wzgl. w jej w y
daniu — „radosnym gw arze”, — przyp. a u to ra ). Ten w łaśnie rad o sn y g w ar robi zaw sze E thel i m iliony m łodych i starszych p rzy b y w ają posłuchać jej w cza
sie ew angelizacyjnych zeb rań lu b o g lą d ają w te lew i
zyjnych program ach. „W idziałem ja k 75.00A ludzi po
w stało z m iejsc gdy szła na podw yższenia”. E thel W aters je st je d n ą z n ajb ard zie j łubianych, godnych pow ażania i elektryzujących niew iast naszego s tu lecia” — p o w iad a B illy G raham .
„ Jej język je st zadziw iającą m ieszaniną w ersetów b iblijnych, slangu, błędów stylistycznych i doskona
lej elokw encji.
N aw et w sw oich n a jb a rd z ie j pow ażnych chw ilach, nie pozbyw a się całkow icie hum oru. Ś piew ając mi kiedyś pieśń: „P an je s t w szechm ocny”, w pew nym m om encie za trzy m a ła się, z ro b iła lek k i grym as na tw arz y i pow iedziała: „ale nie lekcew aż diabła. On je st dość m ocny i groźny. W iem coś o tym, gdyż b y łam rów nież je d n ą z jego n ajlepszych klientek. Teraz w iem , że stra c ił on dobry in te res, gdy m nie s tra c ił”.
W spom inając przeszłość, p o w iad a z fig larn y m uśm ie
chem : gdy tań czy łam shim m y (m odny sw ego czasu tan iec — przyp. au to ra ), m ogłam uchodzić z a Twiggy (angielska m odelka, zn a n a m. in. ze szczupłej figury), a te ra z popatrzcie n a m nie: jestem ta k a duża i otyła, że a ż d w aj aniołow ie stróże m uszą czuw ać nade m n ą ”.
Za chw ilę pow ażnie (cytując w ypow iedź ze swej
osta tn ie j k siążki „To Me I t ’;s W o n d e rfu ll): fak tem jest, że niektórzy najg o rsi z nas s ta ją się n ajszczęśliw szym i chrześcijanam i. Im byliśm y w iększym i grzeszni
kam i, tym radośniejszym i w ierzącym i m ożem y się stać”. I dalej godna uw agi w ypow iedź: „niektórzy ludzie m a ją te k m yśli z a ję te sp ra w a m i n ie b a, że z u pełnie n ie n a d a ją się do życia n a ziem i”.
E thel W aters u ro d ziła się 31 p aźd ziern ik a 1896 r.
w C hester, w sta n ie P ennsylw nia, Je j m a tk a, 12 i pół letn ia dziew czynka urodziła ją w w y n ik u dokonanego n a niej pod groźbą n o ża gw ałtu. E th e l w z ra sta ła w ięc razem ze sw o ją zalęk n io n ą niezam ężną m atk ą. W w ie ku 6 la t E th e l była ju ż dosyć w y ro słą i siln ą dziew czynką, m ogącą sobie nieźle radzić w życiu. D la z a spokojenia częstego głodu k r a d ła żyw ność w okolicz
nych sklepach. Je d n ak ż e w ysoka, szczupła dziew czyna z dużą głow ą 1 szeroko o tw arty m i oczym a nie m ogła jednej rzeczy u k raść — m iłości lub sym patii do siebie. Swoim zachow aniem się, zrażała często n aw e t przychylnie do siebie ustosunkow anych starszy ch lu dzi. Jed n ak ż e były trzy rzeczy, k tó re tro ch ę łagodziły ch a ra k te r te j dość, ja k byśm y dzisiaj nazw ali, tr u d nej dziewczyny.
P ierw szą osobą k tó ra m ia ła na n ią do b ry w pływ , była jej babka, S ally A nderson, dzieln a :i d o b ra n ie w iasta. D alej, — u p rzejm ość i p rzy jaźń Sióstr Z ak o n nych z k atolickiej szkoły dziennej, do> k tó rej dziew czyna zaczęła uczęszczać i w końcu, p raw d ziw e p rz e budzenie duchow e ja k ie przeżyła w w iek u 12 la t n a pew nym ew angelizacyjnym nabożeństw ie. Jed n ak ż e m im o ta k dobroczynnego w pływ u ludzkich i d u ch o w ych czynników na jej życie, nie m ogła całkow icie wyzw olić się ze zn iew alająco szkodliwego' w pływ u sw ego środow iska. M ałżeństw o z a w a rte w w iek u 13 la t z człow iekiem znacznie od niej starszym , okazało się w ielkim błędem życiow ym i w k ońcu rozpadło się. Później dziew czyna p raco w ała przy zm y w an iu n a czyń i ja k o zastępcza pokojów ka w jednym z hoteli w Filadelfii.
W w olnych chw ilach w godzinach p rac y w hotelu, tańcząc i podśpiew ując przed lustrem , m arzy ła o k a rierze arty sty czn ej. Aż pew nego w ieczoru, w je j 17-e urodziny, zn a jd u ją c się przypadkow o na pew nym k o n kursie ta len tó w śpiew aczych, w m iejsce nieobecnej jednej ze zgłoszonych k an d y d atek , E th el za śp ie w ała i została n aty ch m iast zaangażow ana do p rac y z p en sją tygodniow ą '10 dolarów . P ra w d z iw ą je d n a k k a rie rę gwiazdy estrady, E th el W eters rozpoczęła pewnego' w ieczoru w 1915 r. po zaśpiew aniu klasycznego St.
Louis'kiego bluesa w podrzędnym te a trz e w B altim ore.
P rzez pew ien czas jeździła z g ru p ą w odew ilow ą po S tanach Zjednoczonych. Je j ta le n t i po p u larn o ść już na początku la t dw udziestych przyciągał tłu m y b ia łych w idzów do pew nego nocnego lo k alu w H arlem ie (dzielnica m u rzy ń sk a w N ow ym Jo rk u — przyp. a u tora). O ty c h la tac h p rac y śpiew aczka p o w iad a : „ p ra cow ałam od 9-tej do u tra ty sił” . M im o przeb y w an ia w takim środow isku, E thel zn a n a była ja k o w esoła i dość dobrze p row adząca się, stro n iąca od napojów alkoholow ych dziew czyna. Jed n ak ż e w raz ie czyjejś natarczyw ości p o tra fiła jednym uderzeniem pięści p o w alić in tru z a n a ziem ię.
W niedługim czasie, zaczęła w ystępow ać obok z n a nych gw iazd, n a b ardziej renom ow anych estrad ach , W zbudzając gorący a p la u z u wi'dzów. W ro k u 11933 w ystępow ała ze zn a n ą o rk ie strą jazzow ą D uke Elling?
to n a w p ro g ra m ie zw anym „sztorm ow a pogoda” . T y
tu ł te n od p o w iad ał ja k n ajb ard zie j jej w łasn y m p rze
życiom. W tym też bow iem czasie rozpadł się jej d ru gi n ieu d an y zw iązek m ałżeński i ta k w ielb icielk a dzie
ci, m ia ła być ju ż do ko ń ca życia pozbaw iona radości p o sia d an ia w łasnych dzieci.
W ro k u 1934 sw oim i n u m e ra m i arty sty czn y m i pod
b ija ła cały B roadw ay (dzielnica ro zryw kow a w N o
w ym Jo rk u — przyp. autora). O siągnąw szy szczyt s ła w y w k a rie rz e estradow ej, za p rag n ęła sięgnąć po lau- ry w ak to rstw ie dram aty czn y m . D la w ielu jej p rzy jaciół i zn ajom ych w y d aw ało się to tru d n e do osiąg
nięcia, choćby z pow odu in n y c h w ym agań sta w ian y c h ak to ro m te a tru dram atycznego. Jed n ak ż e ju ż jej p ierw szy w ystęp w sztu ce „C órka M am by” w ro li m u rzyńskiej dziew czyny porzuconej z dzieckiem przez lekkom yślnego k ochanka, w p ra w ił w najw yższy z a chw yt publiczność w teatrze. G dy w ro k u 1949, śpie
w a ła przy końcu o statniego a k tu s ta rą pieśń: „Jego (tzn. Boga) oko czuw a n ad p ta szk iem ” (His Eye is on th e Sparrow ) lub w w olnym przek ład zie: „On troszczy się o p ta szk i”), n ie p rzeczuw ała zapew ne, że p ieśń ta sta n ie się treśc ią i hasłem jej późniejszego, ciekawego' życia.
W tym też m niej w ięcej czasie zaczęły się jej k ło poty ze zdrow iem , ze w n ętrzn y m tego o b jaw em było m.in. g w ałtow ne p rzy b ie ra n ie n a w adze. Jednakże E thel w k ró tce zrozum iała, że jej najw ięk sze kłopoty nie są zw iązane z „przem yślnie nazw an y m i przez doktorów dolegliw ościam i fizycznym i, lecz z brakiem w jej życiu Je z u sa ”. Ju ż d aw n o bow iem strac iła tą b lisk ą społeczność z Nim, ja k ą m ia ła w dzieciństw ie.
Z aczęła w ięc szukać w ieczoram i w odbiorniku ra d io w ym „n a p raw d ę praw dziw ego i odpow iedniego k a z a n ia dla sieb ie” — ja k pow iadała.
Aż pew nego m ajow ego w ieczoru w 1;,957 r. znalazła się n a nabożeństw ie in a u g u ra cy jn y m k am p an ię B illy G ra h am a w n o w ojorskiej M adison S q u are G arden (olbrzym ia h a la w N ow ym Jo rk u — przyp. autora)
„G dy w chodziłam do h a li” — w sp o m in a E th el — ,;chór śp ie w ał Jak błogo w iedzieć Jezu s je st m ój — pieśń, k tó rą często śpiew aliśm y w naszym m ałym ko
ściółku w C hester. W ydaw ało się, że od dłuższego czasu jestem znow uż w domu. I k ie d y B illy zaczął p rzem aw iać, w y d aw ało m i się, że m ów i w łaśn ie do m nie. Czułam , że P an m nie w oła. Woła sw o je dziecko, ab y w ró ciło do dom u”. E th e l przychodziła w n a stę p n e w ieczory. A by lepiej słyszeć słow a kaznodziei, p rz y sia d ła się 'do chóru. „P an dał m i odpow iedź :na m oje pro b lem y ” — p ow iada dalej E thel „zrozum iałam bo
w iem , że chociaż św iadom ie nie zasm u całam Go ta k bardzo, to je d n a k nie sp raw ia łam M u te ż żadnej r a dości, a jakżesz je st w ielk a ró żn ica m iędzy tym i dw o
m a rzeczam i”.
G dy czterom iesięczna k a m p a n ia dobiegła końca, E thel stw ierd ziła, że nie m oże w rócić d o p racy w teatrze. Jej sta re życie i now e przeżycia nie mogły pogodzić się z s o b ą / „Lecz ja k dasz sobie rad ę w ży
c iu ?” — zap y tał ją ktoś z przyjaciół. „Dzięki łasce i m iłosierdziu B ożem u w szystko pójdzie dobrze.
„P an zaopiekuje się m n ą ” — odpow iedziała. I ta k rzeczyw iście się stało. Od 1:5 la t jako reg u la rn y p r a cow nik stow arzyszenia ew angelizacyjnego, E thel W aters służy śpiew em i św iadectw em w k am p an ia ch B illy G raham a. T en zaś p o w iadał nieraz: „Tysiące r a zy dziękow ałem Bogu za to, że nasze drogi zeszły się”.
R
Je j radość i en tuzjazm w rozgłaszaniu Słow a Boże
go dodał jej la t życia (sama je s t zre sztą o tym p rz e konana) i dał jej n a w e t lepsze fizyczne sam opoczu
cie. P rzy każdej o kazji czyni w ięc ów „radosny g w ar”, d ając jednocześnie sw oim ch arak tery sty czn y m hum orem i p ik a n te rią w yrażeń duży w k ła d do> ogól
noludzkiej m ądrości.
K ilk a m iesięcy tem u, o d b y ła się sp e c ja ln a uroczy
stość w Los A ngeles w K aliforn!, pośw ięcona ju b i
leuszow i 60-lecia p rac y scenicznej (w ty m 15-lecia pracy w służbie Ew angelii) E thel W aters. W śród ok.
1000 uczestników te j uroczystości, zn a jd o w ały się osoby zn an e w całej A m eryce (m.in. T ricia N ixon Cox, córka prezy d en ta N ixona, z n a n i aktorzy, s p ra w ozdaw cy telew izji, no i oczyw iście B illy G rah am z m ałżonką). C ała czterogodzinna uroczystość w y p e ł
n io n a była przem ów ieniam i ku czci ju b ilatk i, odczy
taniem nadesłanych życzeń (m.in. od p rez y d en ta N ixona, znanego a k to ra B oba Hope, i w ła d z okręgu Los Angeles), w ykonaniem sp e cja ln ie sk om ponow a
nych na tę okazję u tw orów m uzycznych, śpiew em chórów itp. W odpow iedzi n a w iele m iłych słów w y pow iedzianych na tym przy jęciu pod jej adresem
E thel W aters pow iedziała m.in. „N ie pójdziecie do nie
ba różnym i drogam i, w oddzielnych grupach. M usicie iść przez jedną, p ro stą i w ąsk ą bram ę. A w ięc złóżcie całkow icie sw oją ufność w m oim błogosław ionym P a n u ”.
B illy G ra h am zaś sk ła d a ją c :na jej ręce księgę ży
czeń od w ielu jej przyjaciół, pow iedział: „przeżyje
m y z pew nością jeszcze w iele la t z to b ą n a ziem i, lecz będziem y rów n ież z tobą spędzać w ieczność w n ie b ie siech”. K iedy n a zakończenie uroczystości o rk ie stra ch ciała akom paniow ać jej w czasie śp ie w an ia jej ulubionej pieśni, stanow iącej jednocześnie treść jej życia — „Jego oko czuw a n ad p ta szk iem ”, E th e l po
prosiła, a b y tym razem m uzycy odłożyli sw oje in s tru m e n ty i ze w szystkim i zgrom adzonym i p rzyłączyli się do jej śpiew u. „Na sali było n iew iele suchych oczu” — pow iada uczestnik tego w ydarzenia.
oprać. Jan Tołwiński
cytaty z „R eader’s D igest” (grudzień 1972 r.) i „D ecision” (styczeń 1973 r.)
BIBLIA I TEOLOGIA
LITURGIA — służba chrześcijańska
MAŁY SŁOW NICZEK NOWEGO TESTAM ENTU (5)
1. Liturgia — pochodzenie i znaczenie słow a G reckie słow o „leitourgia”, od którego pochodzi nasze słow o „ litu rg ia ”, w ra z z w y razam i pokrew nym i stanow i grupę bardzo in te resu ją cy c h słów. W k la sycznej (i hellenistycznej) grece słow om tym n a d a w ano cztery k o lejn e znaczenia.
1.11. Początkow o czasow nik „leitourgein” oznaczał podejm ow anie ja k iejś służby p aństw ow ej dobrow ol
nie, z w łasn ej nieprzym uszonej w oli, dobrow olne w y konyw anie, z p o budek p atriotycznych p rac y społecz
nej dla d o b ra w łasnego k raju .
il,2. W późniejszym ok resie czasu słow em „lei
tou rg ein ” o k reśla n o sp e łn ia n ie obow iązków n a k ła d a nych przez pań stw o na o b y w ateli sp e cja ln ie w y zn a
czonych do ich w ykonyw ania. Czynności były te s a me, lecz te ra z były przym usow e, a nie dobrowolne.
P ew ne obow iązki na przy k ład były n a k ła d a n e na w szystkich obyw ateli, k tó rzy posiadali m a ją te k p rz e k raczający w arto ść trzech talentów . B yły cztery ta k ie typow e obow iązki:
a) choregia — pokry w an ie w y d atk ó w n a u trz y m yw anie i szkolenie chóru d la w ielkich p rzed staw ień d ram a ty cz n y ch ;
b) gymnasarchia — ponoszenie kosztów zw ią za
nych z tren o w a n iem w ybitn y ch a tle tó w n a igrzyska sportow e;
c) architheoria — opłacanie kosztów zw iązanych z w ysyłaniem poselstw poza g ran ic e p a ń stw a n a u ro czystości relig ijn e lu b in n e ;
d) trierarchia — ponoszenie w y d atk ó w n a b u d o w ę sta tk ó w (tryrem a — sta te k trójrzędow y) i o k rę
tów w ojen n y ch w ok resie kryzysu narodow ego1. Nieco później, szczególnie w Egipcie, p ra w ie w szystkie obo
w iązki m iejskie n az y w ały się „leitourgiai”. W ładze w yznaczały odpow iedniego człow ieka i n a k ła d a ły na niego obow iązek w y k o n an ia prac na obszarze m iasta, okręgu lub wsi.
1.3. Jeszcze później „leito u rg ein ” zaczęło oznaczać każdy rodzaj służby. Było używ ane na przy k ład w odniesieniu do tancerek, flecistów i m uzyków n a j
m ow anych do w ido w isk lub w odniesien iu do ro b o t
ników p rac u jąc y ch d la jakiegoś pana.
1.4. W czasach n o w otestam entow ych „leitourgein”
było p rzy ję ty m słow em dla o k re śle n ia służby, k tó rą k ap ła n lub u rzę d n ik sp e łn ia li w św iątyni.
Z . Liturgia w Nowym Testamencie
W N ow ym T estam encie to o raz p o krew ne słow a znalazły trz y głów ne zastosow ania.
2.1. L itu rg ia — to służba w y k o n y w an a przez czło
w iek a dla innego człow ieka. T ak w ięc P aw eł, gdy w yrusza w drogę dla ze b ran ia „o fiar n a ubogich św ię
tych w Jerozolim ie”, używ a słów „leitourgein” oraz
„leito u rg ia” (Rzym. 15, 27; 2 Kor. 9, 12). Podobnie używ a tych sam y ch słów, gdy m ów i o służbie F ilipian i E p afro d y ta dla niego (Filip. 2, 17 i 30).
Służyć in n y m —■ to „ litu rg ia ” nałożona przez Boga na obyw ateli K ró lestw a Niebieskiego.
2.2. L itu rg ia —■ to o kreślone czynności religijne (Łk. 1, 23; Dz. Ap. 13, 2). O kreślenie to je st rów n ież użyte w odniesieniu do arc y k ap ła ń sk ie g o dzieła s a m ego Jezusa (Hebr. 8, 2 i 6). N asze kościelne czynno
ści — to rów n ież „ litu rg ia ” zlecona n a m przez Boga.