• Nie Znaleziono Wyników

Chrześcijanin, 1973, nr 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chrześcijanin, 1973, nr 5"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

N R 5 1 9 7 3

MODLĄCY SIĘ JEREMIASZ.

„DOBRZE JEST CZEKAĆ W MIL­

CZENIU RATUN­

KU OD PANA”

(TRENY 3,26)

C H R M IM IN

H E PRZYJŚCIE CHRYSTUSA

(2)

C H R Z E Ś C I J A N I N

EWANGELIA

ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ

POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA

Rok założenia 1929

Warszawa, Nr 5., maj 19/3 r.

CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ...

SPOTKANIA

ZE ZMARTWYCHWSTAŁYM OKAZANE MIŁOSIERDZIE BÓG JEST MOIM

ŚWIADECTWEM (X)

„SŁUŻCIE PANU Z WESELEM”

LITURGIA — SŁUŻBA CHRZEŚCIJAŃSKA ŻYCIE CHRZEŚCIJANINA O CO SIĘ MODLIĆ SŁUCHACZE PISZĄ...

DAWID WILKERSON OPOWIADA LEKCJA

UZDROWIENIE SPARALIŻOWANEGO

WYTRWAŁA MODLITWA MATKI KRONIK A

M iesięcznik „C h rześcijan in ” w ysyłany jest bezp łatn ie; w ydaw anie je d n a k cza­

sopism a um ożliw ia w yłącznie ofiarność Czytelników. W szelkie ofiary n a czaso­

pism o w k ra ju p rosim y kierow ać na konto Zjednoczonego Kościoła E w ange­

licznego: PKO W arszaw a, I Oddział M iej­

ski, N r 1-14-147.252, zaznaczając cel w p ła­

ty n a odw rocie blankietu. O fiary w p ła­

cane za g ran icą należy k ierow ać przez oddziały zagraniczne B an k u P o lsk a K a­

sa Opieki, n a ad res P rezy d iu m Rady Zjednoczonego K ościoła Ew angelicznego w W arszawie, ul. Z agórna 10.

Wydawca: Prezydium Rady Zjedno­

czonego Kościoła Ewangelicznego w PRL. Redaguje Kolegium. Józel Mrózek (red. nacz.), M ieczysław K wiecień (z-ca red. nacz.), Edward Czajko (sekr. red.), Jan Tołwiński.

Adres Redakcji i Administracji:

00-441 Warszawa 1, ul. Zagórna 10.

Telefon: 29-52-61 (w. 8 lub 9). M ate­

riałów nadesłanych n ie zwraca się.

RSW „ P ra sa ”, W arszaw a, S m olna 10/12. N akł. 5000 egz. Obj. 3 ark.

Zam . 524. R-102.

C hrystus zm artw ychw stał...

ale w y w to n ie w ierzycie — to było cale kazanie, ja k ie pew ien duchow ny w ygłosił w N iedzielę W ielkanocną w jed n y m z polskich kościołów . T o k a ­ zanie, ze w sze ch m iar dziw ne od stro n y sposobu w ygłoszenia i form y, z u ­ p ełn ie zaskoczyło św iątecznych słuchaczy za p ełn iający c h w n ę trz e św iątyni.

K tóż z nich m ógł się spodziew ać, że ktoś zdobędzie się n a odw agę, by p o ­ tra k to w a ć ic h z ta k „serdeczną k ró tk o śc ią ” ? Je d n a k ż e zgodzim y się, że treść tego k a z a n ia -se n te n c ji je s t w ca le n ie b an a ln a. Może w ięc dobrze b ę ­ dzie, jeśli i m y zastan o w im y się, czy n a p ra w d ę w ierzym y w to, że nasz P an zm artw y ch w stał.

W śród dow odów św iadczących o Z m a rtw y c h w stały m P a n u — poza lu d ź ­ m i, św iad k am i tego w y d arzen ia i ich ustn y m i św iadectw am i — Kościół C hrystusow y p rze ch o w u je ró w n ież p isem n e św ia d ec tw a i przek azy o tym fak c ie; np. w ielk i H ym n o Z m a rtw y c h w stan ia u trw a lo n y w 15 roadz. I L istu do K o ry n tian . Z te k stu tego dow iad u jem y się, że: n a p raw d zie o Z m a r­

tw y ch w stan iu o p a rte je s t w szystko, co je st au ten ty czn e w K ościele Bożym:

1) k a z a n ie n asze i W iara nasza, 2) praw d ziw o ść nasziego św iadectw a, 3) istn ie n ie C h ry stu sa P a n a ja k o żyw ej i działającej osoby w K ościele, w słow ach w yznaw ców P ańskich, w D uchu Sw., 4) n a d z ie ja n a zm artw y ch - w zbudzenie naszych w spółchrześcijan, k tórzy w P a n u zasnęli, 5) a k c e p ta c ja naszej w ia ry p rzez Boga, zniszczenie naszych grzechów n a K rzyżu P ańskim i n ad z ie ja now ego życia w C hrystusie Jezusie. Oto, co zaw dzięczają w szyscy w ierzący lu d zie Z m a rtw y c h w stan iu C h ry stu sa P a n a ; cyto w an y p rze z nas te k st uczy n as, że gdyby Pan nie p o w stał z grobu, to wszystko, o czym w spom nieliśm y w tych 5 p u n k ta c h w ogóle by nie istniało, nie było by tego. (por. 1 K or. 15, 12—18). „A je d n a k Chrystus zo stał wzbudzony z m ar­

tw ych i je st p ie rw ia stk ie m tych, k tórzy zasnęli” (w. 20). — p ieczętuje n a j­

w iększą p ra w d ę naszej w ia ry A postoł P ogan tym w ła śn ie objaw ionym św iadectw em . I te ra z za d ajm y sobie to — do głębi p o ru sza jąc e — pytan ie:

czy w ierzym y w to, że P a n z m a rtw y c h w sta ł? Z m a rtw y c h w stan ie — to fu n ­ d a m e n ta ln a p ra w d a n aszej w ia ry ; C hrystus P a n to ty lk o jed en z w ielkich ludzi lub bohaterów , k tó rzy legli w grobach i w p roch się zam ienili. Nie!

On żyje i działa w lu d z iach -eh rześcijan ach i p rze z nich, w sw oim D uchu i w słow ach św iadectw a w iern y c h św iadków Bożych. O n głosi przez sw o ­ jego Ś w iętego D ucha: „ J a m je s t z m artw y ch w sta n ie i życie; k to w ierz y w e M nie, choćby i u m a rł, żyć będzie. A k to żyje i w ierz y w e M nie, n ie um rze n a w ieki. Czy w ierzy sz w to ? ... J a żyję, i w y żyć będziecie” (Jan 111, 25.26 i 14, 19). N a te j w ielk iej Bożej m an ifestacji, ja k ą je st Z m a rtw y c h w stan ie Jezusa C h rystusa ja k b y n a jed n y m gw oździu zaw isło w ięc w szystko, co dotyczy isto ty naszej w iary . G dyby P a n n ie .powstał, w pad lib y śm y w o tw a r­

tą paszczę p ie k ła i bylibyśm y w iecznym łu p e m didbła. A le O n w sta ł z m a rtw y c h i je s t p ie rw ia stk ie m tych, k tó rzy zasnęli — nienaruszonym fu n d a m e n te m n aszej w iary . D latego to w szystko, o czym św iadczy B iblia ma sens, p o n ie w a ż Z m a rtw y c h w stan ie P a ń sk ie je s t ta k ą potężną m a n ife sta ­ cją Bożej mocy. I te ra z : ja k n ęd zn i i bezn ad ziejn i jesteśm y, jeśli b ra k n am w ia ry w ten cud Bożej mocy i m iłości — Z m artw y ch w stan ie C hrystusa

P ana.

O to ja k w ielk ie zbaw ienie przygotow ał Bóg dla m nie i d la C iebie — w ła ś­

n ie w Z m a rtw y c h w stały m P a n u — lecz cóż m ieć będziesz z tego, co Bóg dla C iebie przygotow ał, jeśli nie uw ierzysz, że tak stało się, i jeśli nie sięgniesz sw o ją w ia rą — ja k rę k ę — b y cząstkę tego Bożego daru , d aru danego darm o, w ziąć dla siebie, n a sw o ją w łasność.

A w życiu n a s chrześcijan, z kolei, ja k że w ięcej byłoby m iłości, w y trw a ­ łości, m odlitw y zw ycięskiej, służby n ie n asta w io n e j n a o d b ie ra n ie chw ał i odznaczeń, cichości !i odw ażnego św iadectw a, gdybyśmy w ierzyli, że C h ry ­ stus P a n zm artw y ch w sta ł. A czy n ie w ierzy m y ? Zapew ne. A le jak w ierz y ­ m y? Jaka jest nasza w ia ra ?

G dy o d czytujesz św ięte Słowo Boże, drogi C zytelniku, w dzień św iąteczny lu b zw ykły, ra n k ie m czy w ieczorem , sobie, sw oim dzieciom czy 'bliskim — czy czujesz n ad sobą, kolo siebie, z ty łu za sobą albo w sobie obecność Zm artwychwstałego, „k tó ry p rze n ik n ął N iebiosa” i w D uchu Sw oim jest jednocześnie z nam i, przy nas i w n a s ? A chodzi przecież o je d n o tylko — o trw anie w łą c zn o ści. z P an em naszym , danym p rze z Boga, w szystkim którzy w ierz ą; z Tym , k tó ry „w ydany został za grzechy nasze i został w zbu­

dzony z m a rtw y c h dla u sp raw ie d liw ie n ia naszego” (Rz. 4, 25). M. Kw.

2

(3)

Spotkania ze Zmartwychwstałym

„A gdy oni to m ówili, stanął Je­

zus w pośrodku nich i rzekł im:

Pokój w am ” (Łuk. 24,36).

Uczniowie P an a Jezusa p rzestraszeni z po­

w odu tragicznej śm ierci swego M istrza, dow ie­

dziaw szy się od niew iast, że znalazły grób p u ­ sty — uw ażali wiadam ości te za przesadn ą eg­

zaltację kobiet, której nie m ożna zbytnio ufać.

Dwaj z nich, z k tó ry ch jed en m iał na im ię Kleofas, zw ątpiw szy w e w szystko z pow odu ostatnich w ypadków , udali się w podróż po­

w rotną do Em aus, gdzie m ieszkali. Idąc dro­

gą rozm aw iali z sobą o w szystkim co się w y­

darzyło. I stało się podczas gdy rozm aw iali i wzajem ni się pytali, że sam Jezus, p rzybliżyw ­ szy się, szedł z nimi. A oczy ich były przesło­

nięte, aby Go nie poznali. I rzek ł do nich:

„Cóż to za rozm owy, k tó re idąc prow adzicie m iędzy sobą?”.

Kim był ten dziw ny Podróżny, k tó ry za­

dał tak ie pytanie, rozdrażniające do żywego ich bolesną ranę?... Z atrzym ali się sm utni. I po­

wiedzieli Mu o Jezusie N azareńskim , że był prorokiem potężnym , a potem ja k Go k ap łan i i przełożeni żydowscy w ydali na śm ierć i ukrzyżowali, i że jest już trzeci dzień, ja k się to stało, że jakoby niew iasty m iały w idzenie aniołów, k tó rzy im pow iadali, że On żyje...

A gdy Kleofas skończył sw oje w y rzek a­

nia — nieznajom y Podróżny zm ienił ton i z człowieka jakoby nieśw iadom ego rzeczy — okazał się doskonale poinform ow anym o w szy­

stkim i rzekł do nich „O głupi i serca leniwego ku w ierzeniu tem u w szystkiem u, co m ówili prorocy. Czyż nie potrzeba było, aby C hrystus cierpiał i tak w szedł do chw ały Sw o jej?” ... I począwszy od M ojżesza i w szystkich proroków w ykładał im co było o N im n apisane w e w szystkich Pism ach. W ykład b y ł ta k długi, jak długa była droga, ale dla ty ch dwóch uczniów i jedno i drugie zdaw ały się bardzo krótkie.

Czytamy, że kiedy przybliżali się do m iastecz­

ka — nieznajom y podróżny okazywał, że m usi iść dalej, ale Go oni przym usili, aby został z nimi. I w szedł z nim i do domu.

„I stało się, gdy zasiadł z nim i p rzy stole, że w ziął chleb, pobłogosławił, łam ał i podaw ał im. I otw orzyły się oczy ich i poznali Jezusa, lecz On zniknął z oczu ich” .

I m ówili m iędzy sobą: „Czyż serce nasze nie pałało w nas, gdy m ówił w drodze i pism a nam w y jaśniał?” .

Podziw ich i w zruszenie było ta k wielkie, że n atych m iast postanow ili w rócić do Jerozo­

limy, aby się podzielić ty m w szystkim co p rze­

żyli z pozostałym i uczniam i Pańskim i.

Przyszedłszy do m iasta m ieli trudności ze znalezieniem Apostołów, gdyż n ik t nie wiedział, gdzie się znajdu ją. W reszcie udało im się od­

naleźć ich schronienie, gdzie przebyw ali, za­

barykadow aw szy drzw i „z bo jaźni przed ży­

dam i” .

G dy tylko dw aj podróżni dostali się do w n ętrza i chcieli opowiedzieć o swoim w y da­

rzeniu — zebrani uczniow ie obskoczyli ich i zaczęli m ówić w szyscy n a raz: „W stał P an praw dziw ie i ukazał się Szym onow i” . A gdy tam rozm aw iali Sam Jezu s stanął w pośrodku i rzekł: „Pokój wam! Ja m jest, nie trw óżcie się. O glądajcie ręce i nogi Moje. I pokazał im ręce i nogi. A gdy jeszcze nie w ierzyli i zdu­

m iew ali się z radości — rzek ł im Jezus: Macie tu co do jedzenia? A oni dali M u część ry b y pieczonej i p la s tr m iodu — i jad ł z n im i” .

W ątpliw ości uczniów rozproszyła fizyczna rzeczyw istość Jezusa. B ył z nim i jako człowiek w praw dziw ym , lecz zm artw y ch w stały m ciele, które złączone było z duszą.

P rz y ty m spotkaniu P a n Jezus otw orzył uczniom zmysł, aby rozum ieli P ism a i dał im polecenie, aby szli do w szystkich narodów i głosili Ew angelię o ukrzyżow anym i zm ar­

tw ych w stałym Zbaw icielu „chrzcząc je w Imię Ojca, i Syna, i D ucha Świętego, ucząc je prze­

strzegać w szystkiego co im przykazał” .

A postołowie, którzy tego w ieczoru spotkali się ze Z m artw y ch w stały m Jezusem nie byli tam w kom plecie. B rakow ało Tom asza (oprócz Judasza, k tó ry ja k w iem y, po w y d an iu P an a Jezu sa — pow iesił się). Tom asz odznaczał się nieufnością i podejrzliw ością — m ożliwie, że i tym razem nieobecność jego b y ła w ynikiem je ­ go ch arak teru . G dy w krótce potem znalazł się w śród Apostołów, a oni zaręczali m u, że w i­

dzieli P a n a — Tom asz w zruszył tylko ram io­

nam i i energicznie pow iedział: „Jeśli nie ujrzę n a ręk ach Jego przebicia gwoździ i nie włożę p alca m ego w m iejsce gwoździ, i nie włożę r ę ­ ki m ojej w bok Jego — nie u w ierzę” — i żad­

ne argu m enty, w ysu w an e przez Apostołów nie by ły zdolne go przekonać.

Ale po ośm iu dniach byli znow u uczniow ie Jezusa w domu, i Tom asz b ył z nim i. Wszedł Jezus, a drzw i b y ły zam knięte i stan ął m iędzy nim i i rz e k ł: „Pokój wam! Potem rzek ł do To­

m asza: Włóż tu palec tw ój i oglądaj ręce M oje i w yciągnij ręk ę tw o ją i włóż ją w bok Mój, a nie bądź niewiernym , lecz wierzącym”.

(4)

A odpow iadając Tomasz rzek ł do Jezusa:

„P an mój i Bóg m ój”. Rzekł m u Jezu s: „U w ie­

rzyłeś dlatego żeś M ię u jrz a ł Tom aszu, błogo­

sławieni którzy nie widzieli, a uw ierzyli”.

Czy Tom asz dotrzym ał swego postanow ie­

nia — czy dotknął ciała zm artw ychw stałego J e ­ zusa? ... Z całą pew nością — nie. N ieufność ustąpiła zupełnie w w y niku w ew n ętrznej jego przem iany duchowej.

Żyw y zm artw ych w stały P a n Jezu s jest i teraz ten Sam, k tó ry ta k ja k wówczas m ów ił do uczniów, ta k i dzisiaj przez Słowo Sw oje m ówi do nas wszystkich, a w olą Jego jest, aby Jego pokój był w każdym sercu.

Ileż to ludzi i dzisiaj dręczy się pod biczem próżności, chciwości, żądz rozm aitych i trosk, a w szystko to razem spraw ia im tak i straszn y niepokój.

Są obciążeni, obładow ani ciężko grzecham i, bojaźliwością, troską, lękiem sum ienia, k tó re ustaw icznie w yrzuca, strach em śm ierci i róż­

nym i in ny m i cierpieniam i. C hrystus żyje i chce z tej żelaznej niew oli wyzw olić i dać w am praw dziw y po k ó j. On chce zdjąć z w as w szy st­

kie grzechy, Sam bow iem poniósł ogrom ny ciężar naszych grzechów, abyśm y dłużej ich nie dźwigali.

Chcesz w to uw ierzyć, drogi przyjacielu, chcesz to zaraz uczynić? ... Nie zw lekaj — ju ­ tro może być za późno. Któż ci może zaręczyć, że do ju tra dożyjesz?...

Zw róć się więc w m odlitw ie do Jezusa —- odwróć się od tego co cię dręczy, obciąża —•

u w ierz Jego Słowu, otw órz serce sw oje Je z u ­ sowi —■ a odczujesz ten cudow ny pokój i ciszę w sercu swoim i to nie n a chwilę —■ będziesz żył ty m pokojem tu n a ziemi i z ty m pokojem Bożym odejdziesz do wieczności.

„Pokój zw iastuję w am , pokój on Mój d aję wam , nie jako d a je św iat. J a w am daję, niechże się nie trw o ży serce wasze, an i się lęk a” — to słowa P an a Jezusa, nie ludzkie. Śm ierć to b a r­

dzo ciężkie przeżycie. Dusza człowieka, k tó ry odchodzi z tego św iata — bardzo się trw o ­ ży, lęka i niepokoi. N ikt z otaczających p o ­ móc m u nie jest w stanie, niespokojne oczy jego w patrzone są gdzieś w d a l niezgłębioną i nieznaną ... żadnego z nik ąd ratu n k u , żadnej pom ocy — to straszne. Ale ci, k tó rzy życie sw oje złożyli w ręce C hrystusa, nie p o trzeb u ją się lękać śmierci. C hrystus żyw y Sam ich p rze ­ prow adzi przez tę dolinę cienia śmierci, a po tam tej stronie u jrz ą cudow ne Oblicze swego Zbaw iciela i przygotow ane dla nich m ieszka­

nie.

Pójdź więc do Zbawcy, drogi Przyjacielu, a „nie bądź niew iernym , ale w ierzącym ” . Bło­

gosław ieni są bow iem ci, co nie w idzieli a u w ierzyli Bogu — przez Jego Słowo. Am en.

S tan isław K rakiew iez

S P O T K A N I E Z M E F IB O S E T E M ( 2 )

Okazane miłosierdzie

„A gdy przyszedł Mefiboset, syn Jonatana, syna Saułowego do Dawida upadł na oblicze sw e i pokło­

nił się. I rzekł Dawid: „Mefibosecie”. Który o dpow ie­

dział: „Oto jestem, sługa tw ó j.” I rzek ł do niego D a­

wid: „Nie bój się, bo bardzo pragnę okazać ci życzli­

wość ze względu na Jonatana, tw ojego ojca. Każę ci zwrócić całą własność Saula, ojca twego, sam zaś zawsze będziesz jadł chleb ze stołu m ojego”. Mefibo­

set w ięc jadł przy stole Dawida jako jeden z synów królewskich. Przebywał w Jerozolimie, gdyż jadał u stołu królewskiego. A był on chromy na obie nogi”.

II Ks. Sam. r. 9.

B iedny k a le k a M efiboset p rz y ją ł w dalek im Lo- -D ebarze zaproszenie k ró la D aw ida i nie zw lekając p rzy je ch a ł do Jeruzalem . P rzyszedł do D aw ida i p e­

łen stra c h u i lęku u p ad ł ma oblicze sw e, sk ła d a ją c m u pokłon. M ieszane uczucia n ap e łn iły jego serce. Z je d ­ n ej stro n y m ia ł m ożliw ość oglądać w ielkiego i d o b re­

go króla, a le z d ru g iej stro n y był n iep ew n y sw ego losu. B ył bow iem potom kiem w ro g iej dynastii, w szys­

cy jego k re w n i zginęli, a te ra z z kolei jego1 w ezw ano przed tro n k rólew ski. D aw id spostrzegł s tra c h n a jego tw arz y i zw rócił się do niego łagodnym i słow am i:

„M efibosecie, nie bój się, bo bard zo p rag n ę okazać ci

życzliwość ze w zględu na Jo n a ta n a , ojca twego, i przyw rócę ci w szystką m a jętn o ść Saula, dziadka tw o ­ jego, a ty sa m będziesz ja d ł chleb u stołu mego zaw sze”.

O, ja k i to w ielki dowód m iłosierdzia, okazanego nieszczęśliw em u człow iekowi. M iłosierny Bóg chce przez P a n a Jezusa C h ry stu sa Obdarzyć w szystkich zgubionych grzeszników przebaczeniem grzechów , z b a­

w ieniem i w iecznym , niezm ąconym szczęściem w N;ie- biesiech. Do C iebie ró w n ież dobry O jciec N iebieski k ie ru je pełne m iłości słow a: „Nie bój się, bo bardzo p rag n ę okazać Ci m iłosierdzie, 'i przyw rócę Ci w szy st­

ko, co u tra c ił Tw ój p ra-o jciec — A dam . P rzyw rócę Ci dostęp do Boga, dostęp do R aju, dostęp do ko ­ sztow nych obietnic, dam Ci w sp a n ia łe dziedzictwo w ieczności i będziesz zaw sze p rze b y w a ł ze Mną.

W szystko to d aję Ci w dow ód m iłości, o k az an e j w P a n u Jezusie C h ry stu sie”.

N iezgłębiona je s t ła sk a Boża, ale dostępna jedynie d la tych, k tó rzy p rzy jm ą to kró lew sk ie zaproszenie i p rzy jd ą do Niego. P rz y jd ź i Ty, drogi C zytelniku i w yznaj Mu całą sw oją biedę i poproś Go o okazanie m iłosierdzia i łaski. P a n Jezus pow iedział: „Pójdźcie do M nie w szyscy, k tó rzy jesteście sp rac o w a n i i ob­

ciążeni, a J a w am sp raw ię odpocznienie” .

P otem w ezw ał k ró l D aw id Sybę, słu g ę S aula i

4

(5)

rzekł m u : „W szysto to co należało do S a u la i jego rodziny, p rzek azu ję M efibosetow i. Ty będziesz zb ie­

ra ł plony, b ęd ą one n a chleb d la dom u p a n a tw ojego, ale M efiboset będzie zaw sze ja d a ł p rzy m oim stole.

M efiboset w ięc ja d a ł przy stole D aw ida ja k o jeden z synów k ró lew sk ich ”. Od tego czasu opuszczony, chrom y M efiboset sta ł się dziedzicem k rólew skiej p o ­ siadłości, i ja d a ł u stołu królew skiego.

Mój P rz y jac ielu ! Czyż nie je st to dow ód Bożego m iłosierdzia, że i Tobie P an Jezus C hrystus chce dać w spaniałe dziedzictw o n iebieskie i posadzić u Swojego stołu, ja k o syna królew skiego, ja k m ów i P sa lm ista :

„Podnosi z p rochu nędznego, a z gnoju w yw yższa ubogiego, aby go posadzić z książętam i, k siążętam i ludu Sw ego”. P a n Jezus przed S w oją śm iercią p ow ie­

dział do uczniów Sw oich: „ J a p rzek azu ję w am k ró ­ lestwo, ja k i M nie Ojciec Mój p rzekazał, abyście jedli i p ili przy stole M oim w K rólestw ie M oim ”.

Słowo Boże .mówi: „A ta k M efiboset przeb y w ał w Jerozolim ie, gdyż ja d a ł u stołu królewskiego'. A był chrom y n a obie nogi”. N ie tru d n o wyoibrazić sobie w jaki sposób M efiboset z a sia d ał 'do każdego posiłku przy stole królew skim . K ażdorazow o był przynoszo­

ny do stołu dlatego, że był chrom y, chrom y na, obie nogi. N aw et ten. szczegół sta ro testam e n to w ej h istorii jest niezw ykle w ażny i pocieszający, bow iem w sk a ­

z u je na cudow ne dzieło, k tó re P a n Jezus w ykonuje obecnie w N iebiesiech, m ianow icie przyczynia się, w staw ia się do O jca z a ludźm i grzesznym i. P an Jezus C hrystus pow iedział: „Mój O jciec dotąd działa i J a działam ”. N a ziem ię bow iem On niegdyś przyszedł, aby służyć ludziom i tę cudow ną służbę k ap łań sk ą w y k o n u je rów n ież w N iebiesiech. N iesie n a Swoich zbaw iający ch ręk a ch ta k ą chrom ą, bied n ą duszę, ab y ją posadzić u sto łu królew skiego.

S korzystaj, drogi P rzyjacielu, z tej cudow nej u słu ­ gi, k tó rą Ci o fia ru je P a n Jezus! On i dziś C iebie w b łagalnej m o dlitw ie zaniesie przed królew ski tro n Bo­

ga, oczyści z p lam i nieczystości, i pozw oli przeżyw ać p rze d sm ak N ieba n a tym padole łez i trudów . A gdy n adejdzie n ajw sp an ia lsz y m om ent tw ojego odejścia z tej ziem i, te n w sp an iały Boży Sługa — P a n Jezus C hrystus zan iesie Ciebie do Swoich N iebieskich P rz y ­ bytków , w K tórych będziesz przebyw ać u stołu k ró ­ lew skiego n a w iek i w ieków . P rzep ięk n ie opisał to P salm ista D aw id: „N adto dobrodziejstw o i m iłosier­

dzie Twe pó jd ą za m n ą po w szystkie dni życia mego.

I zam ieszkam w dom u P a ń sk im n a zaw sze” . D roga duszo, sko rzy staj z tego w spaniałego z a ­ proszenia jeszcze d z is ia j! A m e n .

Henryk Turkanik

Bóg

jest moim

świadectwem (x)

W róciw szy do M ontreat, w czasie praw ie codziennych sp aceró w po okolicy, prosiłem Boga o ra d ę i k ie ­ row nictw o n a dalsze życie. W K się­

dze Przypow ieści Salom onow ych czytałem , że „ten, co zdobyw a d u ­ sze, je st m ą d ry ”. R ozm yślałem nad Słow em Bożym, sk iero w an y m do Ezechiela: „Ciebie o synu człow ie­

czy, w yznaczyłem n a stró ża dla do­

m u Izraela po to byś słysząc z m ych u st (napom nienia przestrzegał ich w moim im ieniu. Je śli do w ystępnego pow iem : W ystępny m usi um rzeć, — a ty n ic nie mówisz, by w ystępnego sprow adzić z jego drogi — to on um rze z pow odu sw ej przew iny, ale odpow iedzialnością za jego śm ierć obarczę ciebie” (Ezech. 33,7—8). To końcow e zd a n ie bardzo m nie n ie­

pokoiło...

Dookoła w idziałem rozszerzające się zło, p rzestęp stw a, niem oralność.

Z daw ałem sobie sp raw ę z n a r a s ta ją ­ cego pro b lem u rasow ego. Czy w t a ­ kiej sy tu acji m am być ew angelistą, czy też n auczycielem ?

Gdy ta k chodziłem , w alcząc ze sw oim i m yślam i, pew nego dnia, n a g ­ le w y rw a ła się z m oich u st i serca pieśń. Ju ż daw no n ie śpiew ałem tej pieśni i p ra w ie o niej zapom niałem , a je d n a k zacząłem śpiew ać:

„Ratujcie ginących, troszcie się o um ierających, w y ryw a jc ie ich z grzechu i grobu. Płaczcie nad gi­

nącym i (zgubionym i), podnoście upadłych, m ów cie im o w sze c h ­ m o cn y m Jezusie co zb a w ia ”.

N ie u legało w ięc n ajm n iejszej w ątpliw ości, że Bóg pow oływ ał m nie do służby ew angelizacyjnej.

Po la tac h zapytano m nie ja k mogę być pew ny tego, że Bóg do m nie mówi. I rzeczyw iście, nie polega to na słow ach, lub zw ykłym procesie percepcji, lecz n a m ocnym i ra d o ­ snym przekonaniu.

Skąd wiesz, że kogoś kochasz lub, że jesteś k o ch an y ? M atk a wie, n a ­ rzeczony lub narzeczona wiedzą...

J a k poznaję w olę B ożą? J a w iem !

Złożyłem m oją rezygnację za rzą­

dow i Północnozachodnich Szkół. Od tego m om entu cały mój czas m iał być pośw ięcony ew angelizacji. P rzez n astęp n e d w a la ta prow adziliśm y k am p an ie w trz y n a stu m iastach. W czasie jed n ej z tych k am panii, w sta n ie In d ian a, R u th w ezw ała m nie do dom u. L edw ie zdążyłem zawieźć ją do szp itala a za kilk ad ziesiąt m i­

n u t w yszła p ie lęg n iark a i o zn a jm iła:

,,jest p an ojcem ładnego chło p ak a”.

M oja radość n ie m ia ła sra n ie . M od­

liliśm y się ju ż od dłuższego czasu o chłopca (syna). R u th życzyła sobie n azw ać go W illiam em F ra n k lin e m G ra h am em III. W tym czasie też p i­

sałem m o ją pie rw sz ą książkę: „P o­

kój z Bogiem ”. N apisałem ją w przekonaniu, że p otrzebna jest książka, k tó ra p rze d staw iłab y E w an ­ gelię w m ożliw ie najp ro stszy sposób.

Z araz po o publikow aniu sta ła się ona bestsellerem . Później (jak to d a­

lej opiszę), książka ta m iała w pływ rów nież na życie naszej rodziny, przez nią bow iem n aw ró cił się m ło­

dy człowiek, k tó ry sta ł się później naszym zięciem.

N ależało je d n a k w rócić do dom u i przygotow ać się do k am p a n ii e w a n ­ gelizacyjnej w Londynie. M iała się ona odbyć pod p ro te k to ra te m B ry ­ tyjskiego A liansu E w angelicznego i

(6)

RTT T V GRAHAM W ROZMOWIE Z ARCYBISKUPEM FISHRREM, 1954 ROK

mTT.y GRAHAM WŚRÓD ROBOTNIKÓW JED N EJ Z FABRYK W MANCHESTERZE W 1961 ROKU

kilk u członków naszego zespołu ew angelizacyjnego było ju ż na m ie j­

scu, p rac u jąc pod k ierow nictw em J e rr y B eavana, byłego p ro fe so ra Północnozachodnich Szkół. K am p a­

n ia ta była ze w szech m ia r n ie ­ zw ykła. Z jednej stro n y była ona potężnym dla nas bodźcem do d al­

szej pracy, z d ru g iej zaś, obfitow ała w pow ażne problem y. U dział kościo­

łów w k am p a n ii m alał, jednakże zdania w śród angielskiego ducho­

w ieństw a były podzielone.

W izyty p rzy końcu la t ubiegłych, na początku tego stulecia takich am erykańskich ew an g elistó w ja k D.L. Moody i R.A. T orrey, były w ie l­

ce błogosław ione dla A nglii, je d n a k ­ że był też talii a m ery k ań sk i e w a n ­ gelista, k tó ry w y n a ją ł dużą sa lę i popisyw ał się w niej m .in. ja zd ą na m otorow erze, co w yw ołało oczyw i­

ście sen sację i niechęć do m asow ej ew angelizacji w w y d an iu a m e ry k a ń ­ skim w ogóle.

M oje przyg o to w an ia do każdej w iększej ew angelizacji p o le g ają n a czytaniu, duchow ym n a p e łn ia n iu się i odprężeniu fizycznym . R u th p rz e ­ k onała m nie, że m o ja p ra c a n ad so­

bą w in n a polegać n a b u d o w an iu się duchow ym przez czytanie B iblii i in ­ nych dobrych książek, i w ten sp o ­ sób Bóg w y p ełn i m ojego du ch a sw o­

im poselstw em i obdarzy m n ie zdol­

nością do z a p am iętan ia tego w szy­

stkiego, co m am ludziom do p rz e k a ­ zania.

Z p raktycznego p u n k tu w idzenia nie je st to n ajłatw iejsz y sposób p rzygotow ania się do kazań, je d n a k ­ że jestem przekonany, że n ajb ard zie j efektyw ne zw iasto w an ie je st to, k tó ­ re w y p ły w a z napełnionego Słow em Bożym i d o b rą lite ra tu rą serca.

P rzygotow yw ałem się rów nież fi­

zycznie, ta k ja k bokser, przez od­

byw an ie długich m arszów i w sp in a ­ czek w górzystej okolicy M ontreat.

N ade w szystko je d n a k n ieu stan n ie m odliłem się, a b y Bóg przygotow ał se rc a Londyńczyków .

W czasie podróży n a s ta tk u do Londynu, nasza g ru p a codziennie ra n o sp o ty k a ła się n a czytanie Sło­

w a Bożego i m odlitw ę. W niedzielę p rze m aw ia łem n a nabo żeń stw ie dla p ro testan tó w . W p o n ied ziałek w y ­ b u c h ła bom ba... K a p ita n s ta tk u do­

w ied z ia ł się z au d y c ji rad io w e j, że pew ien londyński d zien n ik a rz n a ­ p isał o m nie dość zja d liw y felieton.

P rzyczyną jego gniew u była p ew n a m oja rzekom o w ypow iedź w y d ru k o ­ w a n a w w y d an y m przez nasze s to ­ w arzyszenie ew angelizacyjne k a le n ­ darzu. N igdy n ie w ypow iedziałem takiego zdania, ja k ie m i p rz y p i­

sano i n ie w idziałem ow ego n ie ­ fo rtu n n e g o k alen d a rz a. N ie m ając je d n a k pod rę k ą przekonyw ujących arg u m en tó w , n ie m ogłem odpow ied­

nio zareagow ać. C zekając na dalsze w iadom ości od p rzy jació ł p ostanow i­

liśm y raz em m odlić się w tej s p r a ­ w ie w m ojej k abinie. W końcu, do­

w iedzieliśm y się co się stało. N asze głów ne b iu ro w M inneapolis, za m ó ­ w iło w d ru k a rn i k a le n d a rz n a now y rok. W ty m k a le n d a rz u pisaliśm y rów nież o naszych p la n a c h i n ad z ie­

ja ch zw iązanych m.in. z k am p a n ią w L ondynie. W m ojej w ypow iedzi p o ­ pełniono b łą d d ru k arsk i, k tó ry zo­

sta ł zauw ażony po w y d ru k o w an iu n iew ielk iej ilości egzem plarzy k a ­ len d arza. W idocznie ja k iś egzem ­ p la rz z n iepopraw ionym błędem do­

sta ł się do r ą k owego dziennikarza, k tó ry w ykorzystał go do swego fe­

lietonu.

tłum. J.T,

BHły G ra h am

6

(7)

„Służcie Panu z weselem"

Śpiew solow y i zespołow y zaw sze .odgryw ał w ielk ą rolę w zgrom adzeniach przebudzeniow ych, nic w ięc dziwnego, że p raw ie w szyscy w ielcy ew angeliści a n ­ glosascy m ieli w łasnych solistów . W szyscy oni 'do­

ceniali znaczenie dobrego pod w zględem form y i tr e ­ ści śpiew u w nabożeństw ie ew angelizacyjnym . G dy kiedyś zap y tan o D. L. M oody’eg© czem u przy p isu je ta k w ielkie błogosław ieństw o k am p an ii ew an g elizacy j­

nych, odpow iedział: „M ówionej i śpiew anej w mocy D ucha św ię teg o — E w angelii” . T ą sa m ą odpow iedź m ogliby dać w szyscy znani i m niej znani, ubłogosła- w ieni przez Boga ew angeliści. Dzisiaj w erze w y k o ­ rzystyw ania w ielkich środków technicznych um ożli­

w iających m. in. zdobycie w iększej liczby słuchaczy, znani ew angeliści m a ją w łasn e chóry i k ilk u lu b w ię ­ cej zaw odow ych i gościnnie w y stę p u jąc y ch solistów . Je d n ą z n a jb a rd z ie j zn an y ch w S tan a ch Z jednoczo­

nych i in n y c h k ra ja c h osób „śpiew ających EWagelię w mocy D ucha Św iętego” — je st ETHEL W ATERS, re g u la rn y p rac o w n ik S tow arzyszania E w angelizacyj­

nego B illy G raham a. A le p o słu ch ajm y co m ów i naocz­

ny św iadek jej śpiew u i św iadectw a.

E thel W aters, n ie tylko bow iem śpiew a, lecz sk ład a b ardzo często św iadectw o sw ojego n aw ró ce n ia i a k tu ­ alnych przeżyć z B ogiem : „P onad głow am i słuchaczy szczelnie w ypełn iający ch sta d io n w czasie k am p an ii B illy G raham a, rozlega się m iły, tch n ący rad o ścią głos. B ędąc już w dość zaaw ansow anym w iek u (76 lat), solistka E th el W aters z n a jd u je się w n a jb a rd z ie j z n a ­ m iennym ok resie sw ojej k a rie ry p ie śn ia rsk iej. Często z uśm iechem p ow iada: bardzo lu b ię m ów ić o tym , że być św iadkiem Je zu sa C hrystusa n ie je st zajęciem tru d n y m an i przykrym , W ręcz przeciw nie — je s t n a j­

łatw iejszym ,i n ajp rz y jem n iejszy m zajęciem ja k iek o l­

w iek człow iek w ykonuje.

Je j obszerna, posągow a postać je st zniew alająca.

Z pow odu choroby serca porusza się ostrożnie i m a je ­ statycznie. Jed n ak że jej u śm iechnięta tw a rz ja śn ie je bard ziej niż kiedykolw iek przedtem , a kiedy śpiew a, stadiony lu b h ale w y p e łn ia ją się dom ow ą, ciepłą atm osferą. Je j postać i głos przem aw ia teraz, b ardziej do słuchaczy niż w la tac h 30-tych, gdy była pierw szą gw iazdą bluesu (blues — p ieśli ludow e M urzynów am ery k ań sk ich — przyp. a u to ra art.) lub w la tac h czterdziestych i pięćdziesiątych, gdy była pierw szą d am ą am erykańskiego te a tru i e s tra d y ”.

„P rzed p ię tn a stu laty n igdy n ie by łam n ap ra w d ę szczęśliw a 1 p ew n a swegO' losu. S tale b yłam z a ję ta w p rogram ach rozryw kow ych lu b k lu b a ch nocnych.

To, co te ra z robię n ie je st w ięc w idow iskiem lub noc­

nym klubem , jestem bow iem n ow o narodzonym chrześcijaninem czyniącym to, co zaw sze p rag n ę łam czynić”. A u to rk a ok. 259 znakom itych n a g ra ń p ły to ­ w ych, usp raw ied liw iająco jeszcze d o d aje: „Nigdy n ie m iałam dostatecznie silnego głosu, a b y być k rzy k liw ą śpiew aczką, a n aw e t ten , co m iałam , już, d aw n o m inął,

ETHEŁ WATERS — CHWILA SKUPIENIA PODCZAS URO­

CZYSTOŚCI JUBILEUSZOWYCH JESIENIĄ 1973 ROKU

lecz zgodnie z tym , co m oja bab k a m ów iła: „nie m u ­ sisz krzyczeć, Bóg m a d obre uszy i usłyszy naw et tw ój szep t”, czy ja k w P salm ie je st n ap isan e w sta ję i w esoło ty lk o gw arzę” (Ethel W aters m ów i o P s a l­

m ie 100 —■ „o o k rzykach rad o ści”, wzgl. w jej w y­

daniu — „radosnym gw arze”, — przyp. a u to ra ). Ten w łaśnie rad o sn y g w ar robi zaw sze E thel i m iliony m łodych i starszych p rzy b y w ają posłuchać jej w cza­

sie ew angelizacyjnych zeb rań lu b o g lą d ają w te lew i­

zyjnych program ach. „W idziałem ja k 75.00A ludzi po­

w stało z m iejsc gdy szła na podw yższenia”. E thel W aters je st je d n ą z n ajb ard zie j łubianych, godnych pow ażania i elektryzujących niew iast naszego s tu ­ lecia” — p o w iad a B illy G raham .

„ Jej język je st zadziw iającą m ieszaniną w ersetów b iblijnych, slangu, błędów stylistycznych i doskona­

lej elokw encji.

N aw et w sw oich n a jb a rd z ie j pow ażnych chw ilach, nie pozbyw a się całkow icie hum oru. Ś piew ając mi kiedyś pieśń: „P an je s t w szechm ocny”, w pew nym m om encie za trzy m a ła się, z ro b iła lek k i grym as na tw arz y i pow iedziała: „ale nie lekcew aż diabła. On je st dość m ocny i groźny. W iem coś o tym, gdyż b y ­ łam rów nież je d n ą z jego n ajlepszych klientek. Teraz w iem , że stra c ił on dobry in te res, gdy m nie s tra c ił”.

W spom inając przeszłość, p o w iad a z fig larn y m uśm ie­

chem : gdy tań czy łam shim m y (m odny sw ego czasu tan iec — przyp. au to ra ), m ogłam uchodzić z a Twiggy (angielska m odelka, zn a n a m. in. ze szczupłej figury), a te ra z popatrzcie n a m nie: jestem ta k a duża i otyła, że a ż d w aj aniołow ie stróże m uszą czuw ać nade m n ą ”.

Za chw ilę pow ażnie (cytując w ypow iedź ze swej

(8)

osta tn ie j k siążki „To Me I t ’;s W o n d e rfu ll): fak tem jest, że niektórzy najg o rsi z nas s ta ją się n ajszczęśliw ­ szym i chrześcijanam i. Im byliśm y w iększym i grzeszni­

kam i, tym radośniejszym i w ierzącym i m ożem y się stać”. I dalej godna uw agi w ypow iedź: „niektórzy ludzie m a ją te k m yśli z a ję te sp ra w a m i n ie b a, że z u ­ pełnie n ie n a d a ją się do życia n a ziem i”.

E thel W aters u ro d ziła się 31 p aźd ziern ik a 1896 r.

w C hester, w sta n ie P ennsylw nia, Je j m a tk a, 12 i pół letn ia dziew czynka urodziła ją w w y n ik u dokonanego n a niej pod groźbą n o ża gw ałtu. E th e l w z ra sta ła w ięc razem ze sw o ją zalęk n io n ą niezam ężną m atk ą. W w ie ­ ku 6 la t E th e l była ju ż dosyć w y ro słą i siln ą dziew ­ czynką, m ogącą sobie nieźle radzić w życiu. D la z a ­ spokojenia częstego głodu k r a d ła żyw ność w okolicz­

nych sklepach. Je d n ak ż e w ysoka, szczupła dziew czyna z dużą głow ą 1 szeroko o tw arty m i oczym a nie m ogła jednej rzeczy u k raść — m iłości lub sym patii do siebie. Swoim zachow aniem się, zrażała często n aw e t przychylnie do siebie ustosunkow anych starszy ch lu ­ dzi. Jed n ak ż e były trzy rzeczy, k tó re tro ch ę łagodziły ch a ra k te r te j dość, ja k byśm y dzisiaj nazw ali, tr u d ­ nej dziewczyny.

P ierw szą osobą k tó ra m ia ła na n ią do b ry w pływ , była jej babka, S ally A nderson, dzieln a :i d o b ra n ie ­ w iasta. D alej, — u p rzejm ość i p rzy jaźń Sióstr Z ak o n ­ nych z k atolickiej szkoły dziennej, do> k tó rej dziew ­ czyna zaczęła uczęszczać i w końcu, p raw d ziw e p rz e ­ budzenie duchow e ja k ie przeżyła w w iek u 12 la t n a pew nym ew angelizacyjnym nabożeństw ie. Jed n ak ż e m im o ta k dobroczynnego w pływ u ludzkich i d u ch o ­ w ych czynników na jej życie, nie m ogła całkow icie wyzw olić się ze zn iew alająco szkodliwego' w pływ u sw ego środow iska. M ałżeństw o z a w a rte w w iek u 13 la t z człow iekiem znacznie od niej starszym , okazało się w ielkim błędem życiow ym i w k ońcu rozpadło się. Później dziew czyna p raco w ała przy zm y w an iu n a ­ czyń i ja k o zastępcza pokojów ka w jednym z hoteli w Filadelfii.

W w olnych chw ilach w godzinach p rac y w hotelu, tańcząc i podśpiew ując przed lustrem , m arzy ła o k a ­ rierze arty sty czn ej. Aż pew nego w ieczoru, w je j 17-e urodziny, zn a jd u ją c się przypadkow o na pew nym k o n ­ kursie ta len tó w śpiew aczych, w m iejsce nieobecnej jednej ze zgłoszonych k an d y d atek , E th el za śp ie w ała i została n aty ch m iast zaangażow ana do p rac y z p en sją tygodniow ą '10 dolarów . P ra w d z iw ą je d n a k k a rie rę gwiazdy estrady, E th el W eters rozpoczęła pewnego' w ieczoru w 1915 r. po zaśpiew aniu klasycznego St.

Louis'kiego bluesa w podrzędnym te a trz e w B altim ore.

P rzez pew ien czas jeździła z g ru p ą w odew ilow ą po S tanach Zjednoczonych. Je j ta le n t i po p u larn o ść już na początku la t dw udziestych przyciągał tłu m y b ia ­ łych w idzów do pew nego nocnego lo k alu w H arlem ie (dzielnica m u rzy ń sk a w N ow ym Jo rk u — przyp. a u ­ tora). O ty c h la tac h p rac y śpiew aczka p o w iad a : „ p ra ­ cow ałam od 9-tej do u tra ty sił” . M im o przeb y w an ia w takim środow isku, E thel zn a n a była ja k o w esoła i dość dobrze p row adząca się, stro n iąca od napojów alkoholow ych dziew czyna. Jed n ak ż e w raz ie czyjejś natarczyw ości p o tra fiła jednym uderzeniem pięści p o ­ w alić in tru z a n a ziem ię.

W niedługim czasie, zaczęła w ystępow ać obok z n a ­ nych gw iazd, n a b ardziej renom ow anych estrad ach , W zbudzając gorący a p la u z u wi'dzów. W ro k u 11933 w ystępow ała ze zn a n ą o rk ie strą jazzow ą D uke Elling?

to n a w p ro g ra m ie zw anym „sztorm ow a pogoda” . T y­

tu ł te n od p o w iad ał ja k n ajb ard zie j jej w łasn y m p rze­

życiom. W tym też bow iem czasie rozpadł się jej d ru ­ gi n ieu d an y zw iązek m ałżeński i ta k w ielb icielk a dzie­

ci, m ia ła być ju ż do ko ń ca życia pozbaw iona radości p o sia d an ia w łasnych dzieci.

W ro k u 1934 sw oim i n u m e ra m i arty sty czn y m i pod­

b ija ła cały B roadw ay (dzielnica ro zryw kow a w N o­

w ym Jo rk u — przyp. autora). O siągnąw szy szczyt s ła ­ w y w k a rie rz e estradow ej, za p rag n ęła sięgnąć po lau- ry w ak to rstw ie dram aty czn y m . D la w ielu jej p rzy ­ jaciół i zn ajom ych w y d aw ało się to tru d n e do osiąg­

nięcia, choćby z pow odu in n y c h w ym agań sta w ian y c h ak to ro m te a tru dram atycznego. Jed n ak ż e ju ż jej p ierw szy w ystęp w sztu ce „C órka M am by” w ro li m u ­ rzyńskiej dziew czyny porzuconej z dzieckiem przez lekkom yślnego k ochanka, w p ra w ił w najw yższy z a ­ chw yt publiczność w teatrze. G dy w ro k u 1949, śpie­

w a ła przy końcu o statniego a k tu s ta rą pieśń: „Jego (tzn. Boga) oko czuw a n ad p ta szk iem ” (His Eye is on th e Sparrow ) lub w w olnym przek ład zie: „On troszczy się o p ta szk i”), n ie p rzeczuw ała zapew ne, że p ieśń ta sta n ie się treśc ią i hasłem jej późniejszego, ciekawego' życia.

W tym też m niej w ięcej czasie zaczęły się jej k ło ­ poty ze zdrow iem , ze w n ętrzn y m tego o b jaw em było m.in. g w ałtow ne p rzy b ie ra n ie n a w adze. Jednakże E thel w k ró tce zrozum iała, że jej najw ięk sze kłopoty nie są zw iązane z „przem yślnie nazw an y m i przez doktorów dolegliw ościam i fizycznym i, lecz z brakiem w jej życiu Je z u sa ”. Ju ż d aw n o bow iem strac iła tą b lisk ą społeczność z Nim, ja k ą m ia ła w dzieciństw ie.

Z aczęła w ięc szukać w ieczoram i w odbiorniku ra d io ­ w ym „n a p raw d ę praw dziw ego i odpow iedniego k a z a ­ n ia dla sieb ie” — ja k pow iadała.

Aż pew nego m ajow ego w ieczoru w 1;,957 r. znalazła się n a nabożeństw ie in a u g u ra cy jn y m k am p an ię B illy G ra h am a w n o w ojorskiej M adison S q u are G arden (olbrzym ia h a la w N ow ym Jo rk u — przyp. autora)

„G dy w chodziłam do h a li” — w sp o m in a E th el — ,;chór śp ie w ał Jak błogo w iedzieć Jezu s je st m ój — pieśń, k tó rą często śpiew aliśm y w naszym m ałym ko­

ściółku w C hester. W ydaw ało się, że od dłuższego czasu jestem znow uż w domu. I k ie d y B illy zaczął p rzem aw iać, w y d aw ało m i się, że m ów i w łaśn ie do m nie. Czułam , że P an m nie w oła. Woła sw o je dziecko, ab y w ró ciło do dom u”. E th e l przychodziła w n a stę p n e w ieczory. A by lepiej słyszeć słow a kaznodziei, p rz y ­ sia d ła się 'do chóru. „P an dał m i odpow iedź :na m oje pro b lem y ” — p ow iada dalej E thel „zrozum iałam bo­

w iem , że chociaż św iadom ie nie zasm u całam Go ta k bardzo, to je d n a k nie sp raw ia łam M u te ż żadnej r a ­ dości, a jakżesz je st w ielk a ró żn ica m iędzy tym i dw o­

m a rzeczam i”.

G dy czterom iesięczna k a m p a n ia dobiegła końca, E thel stw ierd ziła, że nie m oże w rócić d o p racy w teatrze. Jej sta re życie i now e przeżycia nie mogły pogodzić się z s o b ą / „Lecz ja k dasz sobie rad ę w ży­

c iu ?” — zap y tał ją ktoś z przyjaciół. „Dzięki łasce i m iłosierdziu B ożem u w szystko pójdzie dobrze.

„P an zaopiekuje się m n ą ” — odpow iedziała. I ta k rzeczyw iście się stało. Od 1:5 la t jako reg u la rn y p r a ­ cow nik stow arzyszenia ew angelizacyjnego, E thel W aters służy śpiew em i św iadectw em w k am p an ia ch B illy G raham a. T en zaś p o w iadał nieraz: „Tysiące r a ­ zy dziękow ałem Bogu za to, że nasze drogi zeszły się”.

R

(9)

Je j radość i en tuzjazm w rozgłaszaniu Słow a Boże­

go dodał jej la t życia (sama je s t zre sztą o tym p rz e ­ konana) i dał jej n a w e t lepsze fizyczne sam opoczu­

cie. P rzy każdej o kazji czyni w ięc ów „radosny g w ar”, d ając jednocześnie sw oim ch arak tery sty czn y m hum orem i p ik a n te rią w yrażeń duży w k ła d do> ogól­

noludzkiej m ądrości.

K ilk a m iesięcy tem u, o d b y ła się sp e c ja ln a uroczy­

stość w Los A ngeles w K aliforn!, pośw ięcona ju b i­

leuszow i 60-lecia p rac y scenicznej (w ty m 15-lecia pracy w służbie Ew angelii) E thel W aters. W śród ok.

1000 uczestników te j uroczystości, zn a jd o w ały się osoby zn an e w całej A m eryce (m.in. T ricia N ixon Cox, córka prezy d en ta N ixona, z n a n i aktorzy, s p ra ­ w ozdaw cy telew izji, no i oczyw iście B illy G rah am z m ałżonką). C ała czterogodzinna uroczystość w y p e ł­

n io n a była przem ów ieniam i ku czci ju b ilatk i, odczy­

taniem nadesłanych życzeń (m.in. od p rez y d en ta N ixona, znanego a k to ra B oba Hope, i w ła d z okręgu Los Angeles), w ykonaniem sp e cja ln ie sk om ponow a­

nych na tę okazję u tw orów m uzycznych, śpiew em chórów itp. W odpow iedzi n a w iele m iłych słów w y ­ pow iedzianych na tym przy jęciu pod jej adresem

E thel W aters pow iedziała m.in. „N ie pójdziecie do nie­

ba różnym i drogam i, w oddzielnych grupach. M usicie iść przez jedną, p ro stą i w ąsk ą bram ę. A w ięc złóżcie całkow icie sw oją ufność w m oim błogosław ionym P a n u ”.

B illy G ra h am zaś sk ła d a ją c :na jej ręce księgę ży­

czeń od w ielu jej przyjaciół, pow iedział: „przeżyje­

m y z pew nością jeszcze w iele la t z to b ą n a ziem i, lecz będziem y rów n ież z tobą spędzać w ieczność w n ie b ie ­ siech”. K iedy n a zakończenie uroczystości o rk ie stra ch ciała akom paniow ać jej w czasie śp ie w an ia jej ulubionej pieśni, stanow iącej jednocześnie treść jej życia — „Jego oko czuw a n ad p ta szk iem ”, E th e l po­

prosiła, a b y tym razem m uzycy odłożyli sw oje in s tru ­ m e n ty i ze w szystkim i zgrom adzonym i p rzyłączyli się do jej śpiew u. „Na sali było n iew iele suchych oczu” — pow iada uczestnik tego w ydarzenia.

oprać. Jan Tołwiński

cytaty z „R eader’s D igest” (grudzień 1972 r.) i „D ecision” (styczeń 1973 r.)

BIBLIA I TEOLOGIA

LITURGIA — służba chrześcijańska

MAŁY SŁOW NICZEK NOWEGO TESTAM ENTU (5)

1. Liturgia — pochodzenie i znaczenie słow a G reckie słow o „leitourgia”, od którego pochodzi nasze słow o „ litu rg ia ”, w ra z z w y razam i pokrew nym i stanow i grupę bardzo in te resu ją cy c h słów. W k la ­ sycznej (i hellenistycznej) grece słow om tym n a d a ­ w ano cztery k o lejn e znaczenia.

1.11. Początkow o czasow nik „leitourgein” oznaczał podejm ow anie ja k iejś służby p aństw ow ej dobrow ol­

nie, z w łasn ej nieprzym uszonej w oli, dobrow olne w y ­ konyw anie, z p o budek p atriotycznych p rac y społecz­

nej dla d o b ra w łasnego k raju .

il,2. W późniejszym ok resie czasu słow em „lei­

tou rg ein ” o k reśla n o sp e łn ia n ie obow iązków n a k ła d a ­ nych przez pań stw o na o b y w ateli sp e cja ln ie w y zn a­

czonych do ich w ykonyw ania. Czynności były te s a ­ me, lecz te ra z były przym usow e, a nie dobrowolne.

P ew ne obow iązki na przy k ład były n a k ła d a n e na w szystkich obyw ateli, k tó rzy posiadali m a ją te k p rz e ­ k raczający w arto ść trzech talentów . B yły cztery ta k ie typow e obow iązki:

a) choregia — pokry w an ie w y d atk ó w n a u trz y ­ m yw anie i szkolenie chóru d la w ielkich p rzed staw ień d ram a ty cz n y ch ;

b) gymnasarchia — ponoszenie kosztów zw ią za­

nych z tren o w a n iem w ybitn y ch a tle tó w n a igrzyska sportow e;

c) architheoria — opłacanie kosztów zw iązanych z w ysyłaniem poselstw poza g ran ic e p a ń stw a n a u ro ­ czystości relig ijn e lu b in n e ;

d) trierarchia — ponoszenie w y d atk ó w n a b u d o ­ w ę sta tk ó w (tryrem a — sta te k trójrzędow y) i o k rę ­

tów w ojen n y ch w ok resie kryzysu narodow ego1. Nieco później, szczególnie w Egipcie, p ra w ie w szystkie obo­

w iązki m iejskie n az y w ały się „leitourgiai”. W ładze w yznaczały odpow iedniego człow ieka i n a k ła d a ły na niego obow iązek w y k o n an ia prac na obszarze m iasta, okręgu lub wsi.

1.3. Jeszcze później „leito u rg ein ” zaczęło oznaczać każdy rodzaj służby. Było używ ane na przy k ład w odniesieniu do tancerek, flecistów i m uzyków n a j­

m ow anych do w ido w isk lub w odniesien iu do ro b o t­

ników p rac u jąc y ch d la jakiegoś pana.

1.4. W czasach n o w otestam entow ych „leitourgein”

było p rzy ję ty m słow em dla o k re śle n ia służby, k tó rą k ap ła n lub u rzę d n ik sp e łn ia li w św iątyni.

Z . Liturgia w Nowym Testamencie

W N ow ym T estam encie to o raz p o krew ne słow a znalazły trz y głów ne zastosow ania.

2.1. L itu rg ia — to służba w y k o n y w an a przez czło­

w iek a dla innego człow ieka. T ak w ięc P aw eł, gdy w yrusza w drogę dla ze b ran ia „o fiar n a ubogich św ię­

tych w Jerozolim ie”, używ a słów „leitourgein” oraz

„leito u rg ia” (Rzym. 15, 27; 2 Kor. 9, 12). Podobnie używ a tych sam y ch słów, gdy m ów i o służbie F ilipian i E p afro d y ta dla niego (Filip. 2, 17 i 30).

Służyć in n y m —■ to „ litu rg ia ” nałożona przez Boga na obyw ateli K ró lestw a Niebieskiego.

2.2. L itu rg ia —■ to o kreślone czynności religijne (Łk. 1, 23; Dz. Ap. 13, 2). O kreślenie to je st rów n ież użyte w odniesieniu do arc y k ap ła ń sk ie g o dzieła s a ­ m ego Jezusa (Hebr. 8, 2 i 6). N asze kościelne czynno­

ści — to rów n ież „ litu rg ia ” zlecona n a m przez Boga.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W teologii Jego panow anie nad stw orzeniem jest zazwyczaj przedstaw iane za pom ocą trzech przym iotników , k tóre określają Jego relacje w zględem stw orzenia..

A gdy miłość straci możliwość istnienia, Boża świętość nie może uzewnętrznić się inaczej jak tylko w gniewie i sądzie. Reakcją Bożej świętości na

życiela i Obrońcy, tego „innego Pocieszyciela”, którego nadejście zapow iedział C hrystus Pan. Ludzie ci, będący bez w y ją tk u Żydami,- pochłonięci byli

A gdy przybyły już blisko ujrzały odsunięty kamień, a wszedłszy do w nętrza zobaczyły siedzącego młodzieńca w białej szacie, który odezwał się do nich:

cie w ykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego lecz drogą krw ią Chrystusa, jako Baranka niewinnego i nieskalanego.. Lecz przy

Ludzie po prostu naśladują trochę Pana Boga, starając się okazać sobie wzajemnie życzliwość i przyjaźń. Od tej chwili On

D ziękuję rów nież bardzo kochani Bracia za przysłanie tek stó w z nu tam i pieśni, które rów nież otrzym ałem.. Ew angelizację przeprow adził

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje