• Nie Znaleziono Wyników

Historia mojej rodziny z lubelskim tłem - Leszek Szczepański - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Historia mojej rodziny z lubelskim tłem - Leszek Szczepański - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

LESZEK SZCZEPAŃSKI

ur. 1933; Lublin

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Projekt Lublin. Opowieść o mieście, dzieciństwo, rodzina, rodzice, dziadkowie, Połczyn, praca

Historia mojej rodziny z lubelskim tłem

Czuję się lublinianinem czy też lubelakiem, ponieważ osiemdziesiąt lat z moich osiemdziesięciu trzech wiosen życia spędziłem w tym mieście, tutaj się urodziłem.

Jeżeli chodzi o wspomnienia [z dzieciństwa], to pamiętam, że upadłem na progu jak miałem dwa lata i rozciąłem sobie brew, ponieważ trzymałem w ręku jakąś blaszanką puszkę. Moi rodzice wprawdzie nie urodzili się tutaj, ale długo w Lublinie mieszkali.

Mój ojciec był urzędnikiem skarbowym, niższego i średniego szczebla, można powiedzieć. Matka była nauczycielką. Ojciec pochodził z Bełżyc, przeniósł się, starał się sam uczyć, bo tam wtedy jeszcze z uczeniem się i w ogóle ze znaniem pisma było słabo. I wyciągnął cały szereg swoich braci i sióstr. Obie moje babki urodziły po dwanaścioro dzieci, tak to wtedy było. Żyło po jednej stronie osiem, po drugiej stronie dziewięć. Tych ciotek i wujków miałem sporo, choć sam byłem jedynakiem. Matka pochodziła chyba gdzieś z Kujaw. Przedostali się z rodzicami gdzieś do zaboru austriackiego i osiedlili się pod Przemyślem, w Krasiczynie, przy dobrach księcia Sapiehy. Tam pracował mój dziadek, ale zmarł jeszcze w 1914 roku. A mama, jako trochę starsza, jakoś pomagała w wykształceniu i wychowaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice spotkali się w Janowie Lubelskim na jakiejś zabawie i mieli tylko jednego syna, tylko mnie, jedno dziecko - czekali na to dziecko lat jedenaście. Kiedy się urodziłem ojciec miał lat pięćdziesiąt sześć, matka czterdzieści dwa bodajże, tak że to już było w ostatniej chwili, i to było wielkie szczęście dla moich rodziców, że urodziło się dziecko wreszcie. I dlatego nie miałem łatwego dzieciństwa, bardzo się bali, że może mi się coś stać, w domu mnie trzymali, raczej płacili dzieciom z podwórka, żeby przychodziły bawić się do nas do domu, żeby jakaś cegła się nie oderwała... Niechcieli żebym należał do harcerstwa, jeszcze było takie baden- powellowskie początkowo. Dopiero wyzwoliłem się, jak już miałem tak około osiemnastu lat. Do szkoły średniej chodziłem do Staszica, i udało mi się w 1951 roku dostać od razu na wydział lekarski, który ukończyłem w roku [19]57. Po uzyskaniu dyplomu nie widziałem perspektyw znalezienia pracy w Lublinie. Pojechaliśmy z

(2)

żoną, bo wzięliśmy ślub w [19]56, w grudniu, pojechaliśmy do Połczyna. Tam przez ponad trzy lata pracowałem w szpitalu i w sanatorium. Tam poznałem Klinikę Chorób Wewnętrznych, szczecińską, i właściwie tam zorientowałem się na czym polega mój zawód, i co ja chcę osiągnąć. Chciałem osiągnąć co najmniej doktorat, wrócić do swojego rodzinnego Lublina, i w tym Lublinie, rzeczywiście, prawie pazurami, zdobyłem etat w klinice. Oczywiście nie od razu, gdzieś tam jeździłem w pogotowiu, gdzieś w poradniach. Ale chodziłem do kliniki i zachowywałem się jakbym miał cały etat, choć nikt mi tam nie płacił, po prostu wiedziałem, że w końcu mnie dostrzegą.

No i poza tym starałem się być na bieżąco z prasówką zagraniczną, więc to wszystko tak jakoś się ułożyło, że potem już w klinice łatwiej było zdobywać stopnie zawodowe, jak i naukowe.

Data i miejsce nagrania 2016-05-31, Lublin

Rozmawiał/a Joanna Majdanik

Redakcja Piotr Lasota

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tworzono legendy na ten temat, że było pijaństwo, że ktoś tam się przewrócił, że kogoś trzeba było wynosić, ale ja nie byłem świadkiem takich zdarzeń. Nie

Także, trzeba było sobie przynieść, potem zużytą się wylewało – przechodziło się przez ulicę, w stronę glinianek gdzieś, ale niedaleko, z brzegu zaraz. Takie były

„Materiały [fotograficzne] czarno-białe”[Mikołaja Ilińskiego –red.], potem „Materiały [fotograficzne] barwne”[Edwarda Dubiela oraz Mikołaja Ilińskiego –red.] –[to]

Żył 105 lat, tam na tej Syberii i też własną śmiercią nie umarł, tylko poszedł po takie siano brać dla koni, bo później już się tam dorobił, facet był z głową, umiał

Kiedyś trzeba było się liczyć ze słowami, niestety nie można było iść ulicą i klepać, że tak powiem. Obecnie rzeczywiście możemy mówić co chcemy i

Pamiętam takie zebranie, na które poszedłem, [był temat] co jeszcze można zrobić dobrego, żeby nasze [osiedle było jeszcze lepsze].. Zabierali głos wszyscy ludzie po kolei i nikt

Kiedyś się uparłem i przepychałem się przez tłum, głośno krzycząc, że mam passe-partout, bo tak napisane było na tej kartce, że mam passe-partout.. Tak że złośliwości

To było bardzo ciekawe, on mówił z pasją, czasem nawiązywał do [różnych] sytuacji, myśmy to wszystko chłonęli, bardzo nam się to podobało.. Ale bardziej jeszcze takimi