• Nie Znaleziono Wyników

Nasz Przyjaciel : dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1927.01.01, R. 4, nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nasz Przyjaciel : dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1927.01.01, R. 4, nr 1"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 1 Wąbrzeźno,

2 stycznia 1927 r. Rok 4

IHGFEDCBA

Ewangelja

św. Łukasza rozdz. 2, wiersz 21.

A gdy się spełniło ośm dni, iżby obrzezano Dzieciątko: nazwano jest Imię Jego Jezus, które było nazwane od Anioła pierwej, niśli się w ży­

wocie poczęło.

♦ + + ♦ + + ♦+ + + + ** + + + + *]* * + ***♦* + ♦ Nauka z ewangelji.

Czemu cbciał być Pan Jezus obrzezanym?

Jako Bóg-czlowiek i bwięty nad Świętemi nie ulegał Pan Jezus prawu obrzezania, ale pod­

dał się temu obrzędowi, gdyż pragnął okazać po­

słuszeństwo rozporządzeniem Ojca przedwiecznego, a Tego wolą było, aby się narodził żydem i po­

tomkiem Abrahama i nie wyłamywał się z pod prawa obrzezania. Pan Jezus Sam później oświad­

czył, że nie przyszedł na to, aby znieść Stary Zakon, ale aby go uzupełnić.

Jakie cnoty polecił i wykonał Pan Jezus przy dobrowolnem poddaniu

się obrzeza niu?

1. Chętne posłuszeństwo Ojcu niebieskiemu i kościelnym przepisem Starego /.skonu. 2. Naj­

głębszą pokorę o tyle, o ile się poddawał obrzę­

dowi, który był ustanowiony przeciw grzechowi pierworodnemu, od którego On przecież był wol­

nym 3. Serdeczną miłość ludzi, dla których zbawienia po raz pierwszy Swą krew przelał.

Ofiarną gotowość do ponoszenia mąk na odpoku­

towanie grzechów naszych.

Jak mamy i możemy Panu okazać wdzięczność za tę tajemnicę?

Okazać ją możemy w. ten sposób, że dokona­

my sami na sobie obrzezania serca. Dokonamy zaś tego, gdy się na nas ziszczą słowa Pańskie:

„Kto chce być Mym uczniem, niech sam siebie zaprze". — wGdy cię oko gorszy, lub ręka, albo n< ga, wyłup oko, odetnij rękę lub nogę*. Obrze­

zaniem serca jest przeto oderwanie się od grze­

chu. Tego wymaga Pan Jezus od tych, którzy pragną mieć udział w błogosławieństwach nowego zakonu. Jest ono potrzebhem grzesznikom, którzy chcą być sprawiediiwemi; potrzebnem sprawiedli­

wym, kiórzy chcą wytrwać na drodze sprawie- -dliwnści.

Trzewiczki z chleba.

Obrazek wigilijny.

I.

W kilka chwil później nadszedł Szymon, ale Czegoś smutny i zgryziony.

— Biedni ludziska — westchnął, rzucając czapkę na stół.

— Co się stało? —zagadnęła żona.

— Na drodze, za wsią, znaleziono dwoje zmar­

zniętych biedaków. Obdarte to było, głodne i po­

myśleć, że to dziś właśnie, w samą Wigilję, kie­

dy wszyscy się radują, oni pomarli z głodu.

— Kto to był? — pytała Szymonowa i przesta­

ła prząść.

— Jakaś biedna kobiecina, pewno w twoim wieku i chłopiec nie większy od naszego Michał­

ka. Musiała czuć, że śmierć nadchodzi, gdyż o- winęla dziecko spódniczką i przytuliła je do piersi.

Nie można było rozerwać. Jezu! jaka to nędza jest na świecie.

Michałek, który uważnie słuchał opowiadania ojca, przestał się bawić; Szymonowa pobladła i z zabobonną trwogą spojrzała na trzewiczki z chle­

ba, które przy blasku ognia wydawały się jak krew.

Usiedli do uczty wigilijnej, ale nikomu nie szły do ust smaczne potrawy; mimowoli przypo­

minali sobie zmarzniętą źebraczkę z dzieckiem i ciężko im było na sercu.

Wieczorem Michałek zaćzął się skarżyć na głowę, twarz miał rozpaloną, ręce jak lód zimne, złowrogi kaszel dusił go od czasu do czasu. Szy­

monowa położyła go do łóżka, ale pożerał ją nie­

pokój. Dzieci w tym roku chorowały na krup i dyfterytus, nie jedna mała mogiłka przybyła na wiejskim cmentarzu.

II.

Rok minął i znowu nastała Wigilia Bożego Narodzenia Już noc, dzwony wzywają na Pa­

sterkę, kościół jest pełen, brak tylko Szymonowej.

Została w swojej chacie i siedząc przy ogniu, pła­

cze gorzko.

— Michałku, mój Michałku! — powtarza jak obłąkana — i czemu śmierć cię zabrała? Czy ci źle było u matki? Oh! ja nieszczęśliwa sierota.

(2)

2

Rok już minął, a jej się zdaje, że to wczoraj dala mu krzyżyk w zastygłe rączki. Zimny był i blady, ale piękny jak Anieli w niebie. Ubrała go w nową białą sukienkę, a na nogi włożyła mu trzewiczki, które sam ulepił z chleba.

Odkąd synka zanieśli na mogiłki, radość ule­

ciała z chaty. Myślala, że będzie kiedyś rzeźbia­

rzem, sławnym, bogatym, a teraz wszystkie te ro­

jenia przepadły.

W tern drzwi otwierają się z cicha. Szymo- nowa podnosi twarz zalaną łzami i na progu wi­

dzi swego synka: bardzo blady, oczy ma przym­

knięte, ale w złożonych rączkach trzyma złocony krzyżyk.

5>zymonowa chce się rzucić do niego, przy­

cisnąć do serca, popieścić, ale jakaś siła nieznana przykuwa ją do lawy.

— Zlituj się, matko, zdejm mi trzewiczki z chleba — mówi Michaś zbolałym głosem.

— Chodź tu, mój synku, moje złoto, mój skar­

bie!.. Chodź do mnie!

— Nie mogę, matko, nie mogę.

— Dlaczpgo? Dziecko zawsze może przyjść do matki. Chodź!

Wyciągnęła do niego ręce, ale Michaś stał jak przykuty na jednem miejscu.

— Matko, zdejm mi te trzewiczki. Są tak cięż­

kie, że Aniołowie co zanoszą wszystkie dziatki do nieba nie mogą mnie unieść z ziemi.

— Ach! — krzyknęła nieszczęśliwa kobieta

— ja uwolnię cię od tego ciężaru.

Dobyła wszystkich sil, żeby powstać... i obu­

dziła się.

Była noc, świerszcz odzywał się w kominie..

Strwożona Szymonowa pochyliła się nad łóżecz­

kiem synka... spał spokojnie, zdrów i żywy. W uniesieniu wdzięczności padła na kolana i składając ręce, gorąco dziękowała Bogu, że to był sen tylko.

— O Panie! oszczędź mi tej boleści, zacho­

waj mnie od nieszczęścia! Co ja bym poczęła bez mego Michasia, bez mego synka najmilszego!

Nagle palący rumieniec oblał jej lica, przypo­

mniała sobie żebraczkę, która nie mogąc uratować dziecka od śmierci, umarła z niem razem... Suro­

wy głos sumieuia-zapytał się:

— Coś uczyniła dla biedaków, którzy wczo raj pukali do drzwi twoich?

.— Przebacz mi Boże! — woła łkając.

Płacz matki obudził chłopca.

— Co tobie, matusiu? — pyta zdziwiony.

— Myślalam o tej biednej kobiecie, która tu była wczoraj z dzieckiem.

— Poszli pewnie do nieba, prawda? — mówił chłopiec — tam niema zimy.

Dzień zawitał jasny lecz mroźny, szyby w okienkach pokryły się kwiatami z lodu, błyszczą- cemi na słońcu jak diamenty.

— Matusiu! matusiu! — zawołał nagle Michaś, który ciekawie wyglądał na świat Boży — oni idą koło naszego domu.

Zdumiona kobieta pobiegła do okna r istotnie poznała kobietę, która wczoraj u jej drzwi żebrała.

Wyszedłszy za wieś, z głodu i zimna jak nieżywa upadła na drodze i tak ją znaleźli ludzie. Nie by­

ła to jednak śmierć lecz zemdlenie.

Szymonowa wybiegła przed dom i zawołała na nich. Posadziwszy przy ogniu, nakarmiła, u­

brała w ciepłą odzież i włożywszy im w sakwy żywności, obdarzyła gotówką.

Źebraczka dziękowała ze łzami.

— Daj pokój — przerwała Szymonowa — za­

płaciłaś mi już spokojem sumienia. Jeśl p dro­

dze spotkasz jakich ubogich, powiedz im niech przyjdą do naszej chaty, bo ksiądz pleban naucza, że za jeden grzech łakomstwa trzeba odpokutować całą kopą miłosiernych uczynków.

Na Nowy Rok.

Obróciło się kółko w odwiecznym zegarze I rok spadł jak kropla, w ocean dziejowy, świat cierpiący i smutny zwraca blade twarze Ku niebu — z zapytaniem co niesie rok nowy?

Czy w jutrzenki różonej spowity promienie Rozsypie blaski szczęścia ponad ziemią czarną, Czyli też przyjdzie mroczny otulony w cienie I przeklnie wodę w źródłach — w łonie ziemi ziarno.

Roku Nowy? co kroki stawiasz niemowlęce.

Siejąc nadzieje słodkie w sercach wszystkim [ludom Przynieś nam zapas siły do życiowych trudów, I uzbrój serca w ufność, w moc barki i rece Daj nam promyk jasności, lecz nie tej błyszczącej Która miga jak błędny ognik nad moczarem, Ałe owej poważnej, świętej i krzepiącej.

Co w aczach świeci ogniem, w sercach świętym [żarem..

Roku Nowy! — pachole przyjdź z temi [darami.

Rzuć na te ziemie cnoty i miłości ziarno;

Rzuć je szczodrze, jak bogacz twą dłonią [ofiarną...

A szczęście... wtedy sobie wy pracuj em sami.

wiecie te....

Kanarki ważą tylko 18 do 20 gramów.

Króla Sjamu tytułują „królem białego słonia”

*

W Chinach okulary uważane są za przed­

miot, przynoszący szczęście.

Zasypani śniegiem słyszą każde słowo, które wypowiedziane zostało w pobliżu, natomiast na­

wet krzyk zasypanych nie może przebić się przez powłokę śniegową.

ROZMAITOŚCI

Umarł

ze

strachu

przed

żółwiem.

Znany artysta rysownik i sportsman Louis J*

Rhead liczący 69 lat zamieszkały w Nowym Jorku»

został znaleziony nieżywy w swej letniej rezyden­

cji w Amitville, Longdsland. Rhead’owi udało się schwycić w pobliskiem jeziorze wielkiego żół wia, ważącego przeszło 30 funtów. Widząc tak- kiego potwora Rhead przestraszył się, dostał ata­

ku serca i w kilka godzin umarł.

(3)

— 3LKJIHGFEDCBA

^zkielel na Lesznie.

Powieść przes

28) Walarero Przyboro wsklego.

(Ciąg dalszy.)

Tak mówiąc wesoły, wypoczęty, wyruszył |do Heliglasa.

Na wszelki wypadek ukrył]w kieszeni mały, krótki kastet z ołowianą gałką.

XV.

O samej dwunastej, której zegar ratuszowy nie zdążył jeszcze wydzwonić, zjawił się doktor u Heliglasa.

£* Otworzył mu jakiś jegomość z czarną brodą, z miną mocno p dejrżaną, kulejący na jedną nogę.

Doktorowi zdawało się koniecznie, że twarz tę i postać gdzieś już widział i skądś ją zna. Niezna­

jomy łyskając z podełba czarnemi i złemi oczami spuścił głowę i głębokim basem spytał:

— Pan doktor Żubr?

— Tak.

— Pan Hdiglas czeka pana.

To mówiąc, zamknął starannie na klucz i za- sówkę drzwi od schodów i kuśtygając a opierając się na lasce grubej, poszedł przodem i otworzył jedne z drzwi, znajdujących się w przedpokoju.

Doktor znalazł się w gabinecie poważnie i wy­

kwintnie umeblowanym, pełnym bronzów, rzeźb, o- brazów, przeważnie nagich kobiet i paru szaf bibliotecznych ...

Hcliglas siedział w głębi, przy wielkiem biur­

ku i liczył stosy bankowych papierów, które ukła­

dał w paczki.

— Ach ! to ty młodzieńcze ?... bardzo do­

brze, że przybywasz, właśnie skończyłem liczenie pieniędzy. Ogromną masę ich zabierasz. Siadaj proszę cię.

--- A gdy doktor rzucił dokoła wzrokiem podej­

rzliwie i na drzwi się obejrzał, bo nagie przyszło mu na myśl, że teraz, kiedy Heliglas ma pomocni­

ka, z łatwością go mogą zamordować, gospodarz rzekł, śmiejąc się:

— Nie lękaj się niczego. Nie byłbyś bez­

pieczniejszy na łonie matki, niż tu jesteś. Nie za­

pominaj wreszcie o tej niezaprzeczonej prawdzie, że zbrodnię popełnia się tylko w ostateczności, gdy już innego wyjścia niema. Otóż między na­

mi nic podobnego nie zachodzi. Ułożyliśmy się, jesteśmy wzajemnie ze siebie zadowoleni, pocóż, jabym cię miał zamordować i krew przelewać.

Ja nie lubię Krwi... krew jest duszny sok, jak powiada poeta. Dalej ! siadaj i licz te pieniądze, które do ciebie należą. W każdej paczce jest tysiąc rubli ... paczek zaś trzydzieści, a zatem... w w duszy resztę sobie dośpiewaj.

Heliglas był rozpromieniony, uradowany, we­

soły i śmiał się ciągle i zacierał ręce, jak czło­

wiek, któremu wielki kamień spadł z serca.

Podsuwał paczki doktorowi, który przeliczyw­

szy parę, oraz ogólną ich ilość, rzeki:

— Bardzo dobrze! racz mi pan dać arkusz papieru i sznurka, bym to wszystko mógł za- , winąć.

— Za pozwoleniem — zawołał Heliglas, kła­

dąc ' swą białą, tłustą rękę na pieniądzach - nie spełniasz młodzieńcze warunków umo­

wy. Racz przedewszystkiem wystawić wyma­

gany kwit, rewers, cyrograf, jak chcesz nazwijgo.

Oto masz papier i pisz.

— Pozwól pan co mam pisać?

— Pisz podyktuję ci.

Podniósł oczy w górę, zrobił minę uroczystą i zamyśloną, jaką zwykli przybierać ludzie prości i mało wykształceni, gdy poczynają pisać.

— Ja niżej podpisany — dyktował Heliglas

— zdrowy na ciele i umyśle, uroczyście oświad­

czam niniejszem, że wszystko co tylko mogło mi się należeć ze spadku po śp. ciotce mojej Marji Czaplicównie od W-go Ryszarda Heliglasa ode­

brałem i niniejszem tegoż kw tuję, zapewniając i zrzekając się na przyszłość wszelkich do niego z tego tytułu pretensyj. Warszawa, dnia 17 czer­

wca 1869-go roku.

— A teraz podpisz. Tak... ślicznie. Pienią­

dze możesz zabrać i zawijać. Tam leży papier i sznurki,

I trzymając w ręku cyrograf doktora, zagłębił się w fotel i mówił:

— śliczny majątek bierzesz. Dwakroć sto tysięcy... to fortuna. Strzeż się jednak, młodzień­

cze, nadużyć tego szczęścia. Szczęście jest, jak kobieta, gdy się raz z rąk wymknie, już jej wię­

cej nie uchwycisz. A nadewszystko młodzieńcze strzeż się kobiet! strzeż się kobiet! One mnie zgubiły,. niestety i gubią jeszcze.

Doktor nic na to nie odpowiedział, tylko sta­

rannie paczki z biletami bankowemi zawijał w pa­

czki i sznurkami okręcał.

— Cóż? zjesz ze mną śniadanie? — spytał Heliglas.

— Oczywiście, że zjem. Jestem przecie wię­

źniem pańskim, a z głodu nie mam wcale ochoty umierać.

— Ba! mając zwłaszcza dwakroć sto tysięcy złotych w kieszeni. Widzisz — tu wskazał ręką na swój gabinet — jak sobie tu pięknie urzą­

dziłem... a teraz trzeba to opuścić i za bezcen sprze­

dać i tułać się znowu. Istotnie ja jestem nowy żyd wieczny tułacz. Ale co to o tern mówić!..

chodźmy jeść, bądźmy weseli i spieszmy się, na­

dewszystko spieszmy się, bo ja nie mam ani je­

dnej chwili do stracenia.

Wprowadził go do stołowego pokoju, gdzie już przygotowane było bardzo obfite i wykwintne śnia­

danie.

Usługiwał im ów' mrukliwy jegomość, który otworzył doktorowi drzwi.

— Ten człowiek — rzekł Heliglas — będzie cię młodzieńcze strzegł i po czterdziestu ośmiu go­

dzinach cię uwolni. Ten pokój i sąsiedni będzie twojem chwilowem mieszkaniem. Zostawiam ci trochę książek, żebyś się nie nudził. Spodziewam się, że nie będziesz się starał uwolnić, coby się zresztą do niczego nie doprowadził, gdyż czło­

wiek ten ma rozkaz w takim razie nie oszczędzać cię wcale.

— Nie mam wcale zamiaru uciekać — odpo­

wiedział.doktor — i umowy postanowiłem dotrzy­

mać ściśle.

— Bardzo pięknie. Więc jedzmy.

barn jadł szybko, a nasyciwszy się powstał i rzeki:

(Dokończenie nastąpi.)

(4)

4 -HGFEDCBA

C h od zące ry b y

Z a ło ż y cie l „ S to w a r z y sze n ia a k w a r jó w “ w F i- la d c l fj i, W illia m T . In n is, w y g ło sił n ie d a w n o c ie­

k a w y b a r d z o o d c zy t o n ie k tó r y c h sz c z e g ó ln y c h g a tu n k a c h ry b W p ie rw szy m r zę d zie w y m ie n ić tu n a leż y t.z w . ry b y c h o d z ą ce , k tó r y ch p r ze d sta w i­

c iele m je st o k o ń c h o d z ą cy . TW c z a sie n ie p o g o d y ,—

m ó w i p . In n is — sz cz e g ó ln ie z a ś p o d c z a s p ły tk ie j w o d y , o k o ń c h o d z ą c y o p u sz c za sw ó j stru m y k ro ­ d z in n y , u d a ją c się n a p o sz u k iw a n ie g łę b sz e j w o - JCK O p łe tw y są w z u p ełn o ści d o sto so w a n e d o p o d o b n y c h p r z ec h a d z ek , d z ię k i c z em u m o ż e o n b e z n a jm n iejszy c h tru d n o śc i o d b y w a ć d o ść d a le ­ k ie p o d r ó że n a lą d zie" . O b o k ry b c h o d zą c y ch , n a w y r ó żn ie n ie z a słu g u ją r y b y sk a c z ą ce , k tó r e p r ze d sk ła d a n ie m ik ry w y sk a k u ją z w o d y n a g a ­ łę zie d r z ew , sto ją c y c h n a d w o d ą . T a m sk ła d a ją o n e ik r ę, c h cą c w ten sp o só b u c h ro n ić sw e p o ­ to m stw o p r ze d r o z m a item i ż a r ło k a m i w o d n em i.

W ą ż zb a w cą i m ścicielem .

W T r in e v ille A v In d ja cb k u r su je m ię d zy c e n ­ tru m m ia sta a jed n e m z o d le g ły c h p r z ed m ieść ! a u to b u s, p r z e b y w a ją cy o lb rz y m ie i o d lu d n e p a rk i.

P e w n e g o ra zu w sia d ła w iec z o r em d o a u to b u su , z u p ełn ie p o z a tem p u ste g o , p e w n a b o g a ta H in d u ­ sk a z d z ie c k ie m . D ro g o ce n n e jej k le jn o ty o b u ­ d z iły c h c iw o ść sz o fer a . W p e w n e m o d lu d n e m m iejsc u z a trz y m a ł o n a u to b u s, z r a b o w a ł k o b iec ie jej o z d o b y , a ją sa m ą w r a z z d z ie ck iem w rz u cił d o starej stu d n i. S tu d n ia b y ła w p ra w d zie d o ść g łęb o k a , a le n ie b y ło w n iej d u ż o w o d y . P o te m o d je ch a ł.

K ie d y n a z a ju tr z p r z eje żd ż a ł ta m tę d y , z a tr zy ­ m a ł się i p o d sz e d ł d o stu d n i, b y się p r ze k o n a ć, c zy o fia ry jeg o z m a r ły . K u sw em u p r z er a ż er iu z a u w a ż y ł, ż e k o b ieta je sz c ze ż y je i w y d a je sła b e w o ła n ia o p o m o c . O b o k stu d n i le ż a ł w ie lk i z ło m k a m ien i. N ie n a m y śla ją c się w ie le — z b r o d n ia r z p o d n ió sł k a m ień , a b y g o sto c z y ć n a g ło w ę n ie sz ­ c z ę śliw e j. T u jed n a k p o ło ż y ło n a n im r ęk ę P rz e ­ z n a c z en ie . P o d k a m ien ie m u k r y w a ł się o g r o m n y o k u la rn ik . R z u cił się o n w tej c h w ili n a sz o fe r a i z a b ił g o n a m ie jsc u .

P a sa ż e ro w ie , k tó ry c h z d z iw ił d łu g i p o stó j, p o ­ d e sz li d o stu d n i i z a g lą d n ęli d o jej w n ę tr z a . U ra ­ to w a li k o b ie tę i jej d z iec k o . Z r a b o w a n e z a ś k lej­

n o ty z n a le z io n o , [w m ie sz k a n iu z a b ite g o z b ro d ­ n ia rza .

C h icago, m iasto zb rodai.

W ie lk ie m ia sto S t. Z je d n o c zo n y ch , C h ic a g o , w k r o n ik a c h k r y m in a ln y c h a m e ry k a ń sk ic h z a c z y ­ n a z d o b y w a ć p ie rw sze m iej« c e. D o k o n y w a n e w n im w sze lk ie g o r o d z a ju z b r o d n ie sta ją się ta k c z ę­

ste , ż e sta n em ty m z a in te r eso w a li się ju ż n a w et k a r y k a tu r z y ści, w y k p iw a ją cy sr o d z e „ n a iw n o ść "

lu d n o śc i te g o m ia sta .

O to n p . jed n a z k a ry k a tu r. G ło w a r o d z in y

o jciec c z w o r g a m a ły c h d z iec i — w y b ier a się n a m ia sto . W ty m c e lu n a ło ży ł m a sk ę g a z o w ą , h e łm , z a b r a ł k a ra b in m a szy n o w y p o d p a c h ę , a z w y k ły k a ra b in p r z e w ie sił p r z e z ra m ię i w y c h o d z i.

P o d b ieg a d o n ieg o jed n a k w o sta tn ie j c h w ili ż o ­ n a i z a lew a się łz a m i. N a te n z n a k d z iec ia k i też r o b ią w rz a sk k a ż d e p o sw o je m u . A b ie d n y o jc ie c r o d z in y tłu m a c zy *. „ N ie b ó jc ie się i n ie p ła c zc ie ! Ja ty lk o d o ro g u id ę — p o g a z etę * .

In n a k a ry k a tu ra . S z p ita l d la n ie m o w lą t. Z e w sz y stk ic h d r z w i w ie lk i k r zy k . W sz y sc y w y b ie­

g a ją n a k o r y ta r z i p ę d z ą w p e w n y m k ie ru n k u . C o się ta m sta ło ? K o g o g o n ią ta k g w a łto w n ie?

W sz y sc y b ie g n ą z a m a le ń stw e m ja k iem ś, k tó re je st n a w e t b e z k o sz u lk i. A u d o łu , p o d k a r y k a tu rą ta k i o to k o m en ta rz d o n ie j: C o ty lk o p r z y b y łe n a św ia t n ie m o w lę sk r a d ło le k a rz o w i p o r tfe l i u - c ie k ło z sa li o p e ra c y jn e j.

Ż y cie r o d z in n e d o z n a ło z e w z g lę d u n a z łe w a r u n k i b e zp iec z eń stw a o g r o m n e g o w strz ą su ; d o p e w n eg o sto p n ia m o żn a b y d o o b y w a teli C h i­

c a g o z a sto so w a ć p o w ie d ze n ie ,że p o stę p u ją w sz y s­

c y ta k , ja k g d y b y n ie w ied z ieli a n i d n ia a n i g o ­ d z in y . K a ry k a tu r a u w id a cz n ia te n n a stró j w ta­

k i m iły sp o só b . W sa li sied z i p a n i z sy n k iem ; sy n e k jest n a jw id o cz n ie j b a r d zo w y str a sz o n y , a m a m a ta k ju ż je st z d e n er w o w a n a , ż e n a w et n ie z a u w a ży ła ż e r o b o ta z rą k jej w y p a d ła i le ży na p o d ło d ze . Na to w szy stk o o tw ie ra ją s ię d r z w i w c h o d z i słu ż ą ca i g ło sem ja k b y z z a g ro b u z a p y ­ tu je : „ P ro sz ę p a n i! J u ż 2 0 p o sz ó ste j, a n a sz eg o p a n a d o tą d n iem a . C z y m a m z a te lefo n o w a ć d o b iu ra c z y też d o u r z ęd u r o z p o zn a w a n ia tr u p ó w ?“

N a u licy ru ch o g r o m n y . S a m o c h o d y m k n ą jed e n z a d r u g im , ja k sz a lo n e . W sz y stk o z d a je się sp o k o jn e je st i r o z w a żn e . N a r a z p r z y je d ­ n y m z z a w r o tn ą sz y b k o śc ią p ę d z ą c y ch sa m o c h o ­ d ó w p ę k a g u m a ; m a się w ra ż en ie , ż e k to ś w y ­ str z elił. 1 w je d n ej c h w ili c a ła u lic a p o d n o si rę­

c e d o g ó r y — ja k b y n a ż ą d a n ie b a n d y tó w to c z y n iła . A lę k n e r w o w y je st ta lt p o w sze c h n y , ż e r ę ce d o g ó r y n ie ty lk o p o d n o sz ą m iesz k a ń cy d o m u sie d zą c y n a d r u g iem p ię tr ze , le cz n a w e t c h ło p ie c , sp r z e d a ją c y g a z ety , r z u cił w sz y stk o n a c h o d n ik i r ę ce d o g ó r y w y ć ią g n ą ł, b a , n a w et p u d ła sa m o ­ c h o d ó w p r ze b ija ją ja d ą c y e n er g ic z n y m w y r zu te m rą k w g ó r ę . A w je d n y m m ie jsc u sa m o ch ó d sta ­ n ą ł d ę b a : i o n c h c ia ł p o d n ie ść r ę ce d o g ó ry !

D ziw n ie n e r w o w e m ia sto — to C h ic a g o , S to ­ lic a a m er y k a ń sk ic h k ie łb a s, sz y n e k i k o n se r w .

S y n o w sk a d u m a.

D a m a d o w y r o stk a :

— P o zn a ję c ię c h ło p c z e. W y r o słe ś i jesteś c a łk ie m p o d o b n y d o o jca . M a sz je g o o c zy i n o s.

— I jeg o sp o d n ie d o d a je m a le c z d u m ą .

W resta u ra cji.

G o ść , c zy ta ją c ja d ło sp is:

Z u p a ż ó łw io w a ... H m ... m ia łe m ra z ż ó łw ia . G o sp o d a r z. — A w ięc te z w ie rz ę ta istn ieją w r z ec z y w isto ści.

Z a szczery .

N ie w y jd ę z a p a n a , a le m o g ę p a n u d a ć m ie jsce w rr © jem se r c u ,

O n ie d z ięk u ję n ie lu b ię śc isk u ...

O 5-tej ran o.

M ą ż w ra c a p o d c h m ielo n y .

Ż o n a : — A ch F r a n ec z k u , n ie sp a ła m c a łą n o c M ą ż: — I ja te ż, d r o g a ż o n u siu n ie z m ru ż y łe m o k a ..

O fiara.

— Cćż to ? znów jesteś pijany ? A przysię­

gałeś mi, że bcdziesz walczył z alkoholizmem.

— Ja walczyłem, ale zostałem pokonany.

N a u licy .

Pozwoli sobie pani towarzyszyć? — Ależ panie, pan meże myśli... — O snóirz Da- ni tylko, czy ja wyglądam na takiego' co mysu

Cytaty

Powiązane dokumenty

chaj się zapatruje na C hrystusa, ^jó^y, lubo był bez grzechu i nigdy Sw ych ust fałszem nie po- kalał, tylokrotnie był w ystawiony na opor grze­.. szników, tyle znosił

[r]

W niektórych stronach chłopcy chodząc po domach odgrywają scenę z szcpki, jak Heród zostaje ścięty przez śmierć i zabrany przez djabła do piekła.. Jest to coś w rodzaju

Czasem dziad siwy znużony klęka I pośle w niebo jedno westchnienie, Czasem je stroi dziecięca ręka I rzuci jedno teskne wejrzenie.. Lecz nikt nie myśli —’ gdy tedy droga,

ty Franciszek oddalił się i znowu upadłszy przed krucyfiksem, błagał Jezusa przez krew i śmierć Jego, aby tę zatwardziałą duszę zmiękczyć raczył.. I ten sam głos dał

Smucił się więc tern bardzo i myślał, że jest najnieszczęśliwszym z ludzi na ziemi?. Kiedy raz właśnie był bardzo przygnębiony, zobaczył na ulicy człowieka,który nie

— Uczynię co tylko w ludzkiej jest mocy, aby go odnaleźć — rzekł szef policji i oddalił się spiesznie.. Nazajutrz wręczono carowi

Wilgotne mieszkanie nie mnie często przy czynią się do przeziębienia i ułatwia wszelkie choroby. Mieszkań takich należy stanowczo unikać, a gdy niema innego, to je należycie