W dawnych latach, kiedy istniała jesz- Cieszył się z tego djabeł, cieszyli się cze Polska niepodległa, a szlachta ówcze- jego tow arzysze w piekle, gdyż żniwo sna więcej czasu na wojenkach traciła, w Polsce mieli obfite. Lucyper, aby zaw- aniżeli na zbożnej pracy, inaczej było ani- sze djabeł był na zawołanie w każdej po
trzebie, umieścił jedne
go ze wych poddanych na zamku w Łęczycy, skąd miał pilnować całej okolicy. Djabeł ów przybrał postać szlachcica polskiego, a tylko tem różnił się od niego w swoim p o glądzie zewnętrznym, że miał palce zaopa
trzone w pazury a na głowie dobrze ukryte różki.. Ponieważ Łę
czyca leżała wśród olbrzymich borów , po których początkowo ów djabeł urządzał swe łowy, więc zwano go p o w s z e c h n i e Borutą.
Boruta, osiedliwszy się w zamku łęczyckim, postanow ił przedew- Na kupie skarbów siedział Boruta w postaci sowy. szystkiem nagromadzić
tam wielką ilość skar-żeli teraz. Podróże z orężem w roku po bów, gdyż przypuszczał, że te w przyszłej dalekich krainach, ciągłe utarczki z nie- działalności będą mu niezbędne. W tym przyjacielem wnosiły w rody szlacheckie celu wieczorami w ydrapyw ał się na pewne rozpasanie, a że szlachta, była wierzbę przydrożną, skąd napastował skłonna do bijatyk i pijatyk, więc się też podróżnych, przejeżdżających właśnie często zgromadzenia, czy uczty, kończyły tam tędy, łamał im koła, wpychał do pły- krwi rozlewem, a często i śmiercią. nącej rzeki, lub inne płatał figle, aby
sko-38
""• sb , “ M“ Zakład pogrzebowy
„ASYL“
urządza w s z e l k i e pogrzeby które wykonuje jak najtaniej
Skład wszelkich potrzeb Z głębokim szacunkiem
pogrzebowych.
Aug. Burda, Karwina.
rzystać z nich i w czasie zamieszania do
brze się obłowić. Boruta polował przede- wszystkiem na ludzi bogatych, ale nie
jednokrotnie i biedakowi przytrafiła się smutna przygoda.
W o w ych czasach mieszkał w pobliżu zamku łęczyckiego szlachcic niewiadome
go nazwiska, rosły i silny. Nikt z nim nie mógł się mierzyć na szable, bo za pierw- szem złożeniem potęż
nym zamachem wy
trącał przeciwnikowi oręż z ręki. Pewnego razu oparł się o zrąb domu tak silnie, że dom zwalił się na zie
mię, przytłaczając kilku szlachty, którzy do niego z bronią w ręku przyskoczyli. Kiedy zawinął młynka swą szablicą, wszyscy u- ciekali od niego, jak oparzeni.
Szlachcic ów nosił na sobie stale siwą kapotę i dlatego go Siwym nazwano, a p o wszechnie było mnie
manie, że Siwy ma spółkę z Borutą, cho
ciaż tak nie było. Ale czego to ludzie w człowieka nie
wraó-z jego skarbami, jakie miał nagromadwraó-zone w zamku łęczyckim i których pilnował tak zawzięcie.
Siła jego wbiła go tak w dumę, że nie
jednokrotnie odgrażał się, że jak złapie Borutę, to mu żebra połamie, albo karku nakręci, a skarby, których pilnuje, za
bierze.
Kiedy Siwy wypowiadał takie
pogróż-Wieczorami wdrapywał się na wierzbę i napastował podróżnych.
wią? Jak zaczęto sobie opowiadać o spół
ce Siwego z Borutą, tak Siwy coraz bar
dziej zaczął przemyśliwać nad tem, czyby to rzeczywiście nie było dobrze już me
tyle wejść w spółkę z samym Borutą, co
ki, w tedy dawał się słyszeć w piecu lub za piecem śmiech szyderczy. Kiedy Siwy pił, a pił nitelada, bo mu nawet dziesięciu szlachty dorównać nie mogło, wówczas pierwszą czarę wychylał za zdrowie
Bo-tuty, a wtedy zaraź rozlegał się głos gru- by, przeciągły, jakby z podziemnego lo
chu wychodzący:
— Dziękuję Waszmości!
Siwy miał dużo pieniędzy, ale wkrótce w hulankach je roztrwonił. Gdy mu ich więc zabrakło, postanowi} dostać silę do skarbców w lochach łęczyckich i wziąć z parę mieszków złota od swego miłego pana brata, jak nazywał djabła Borutę.
Siwy, ufając swojej sile i szabli, którą do
brze wyostrzył i przymocował do ręki rzemykiem, o samej północy, zapaliwszy latarnię, poszedł do lochów łęczyckich.
W lochach ciemność panowała okrutna.
Słabe światło latarni rozświetlało zale
dwie najbliższe otoczenie, płosząc całe gromady szczurów, ale Siwy nic sobie z tego nie robił. Zapuszczał się coraz da
lej i dalej. Błąkał się tak po lochach ze dwie godziny, napotykał różne zakręty, zapuszczał się w mniejsze i większe z a głębienia, ale skarbu nigdzie nie napoty
kał. Nie zrażał się tem jednak, ale szedł dalej i dalej. Aż dopiero po dwóch godzi
nach napotkał silne drzwi żelazne, które mu dalszą drogę tam owały. Siwy przy
stawił się do nich i jednem silnem pchnię
ciem drzwi wywalił.
Oczom Siwego przedstawił się nadzwy
czajny widok. Oto na kupie skarbów sie
dział sam Boruta w postaci sowy z iskrzą
cymi oczyma. Poznał go Siwy odrazu, bo z pod pierza wyglądał kontusz i żupan, rogatywka zdobiła mu głowę, a nogi ubra
ne były w żółte buty szlacheckie z cho
lewami. Szablę dobytą z pochwy trzym ał Boruta pazuram i Naokoło było porozsy- pywane moc najróżnorodniejszych skar
bów. Zbladł i zadrżał na ten widok zu
chwały dotąd szlachcic i spocił się po
tężnie ze strachu po chwili, przyszedłszy jednak nieco do siebie, w yrzekł z cicha z ukłonem i pokorą:
— Mnie wielce miłościwemu bratu kła
niam się uniżenie!
Boruta kiwnął uprzejmie głową, co roz
weseliło i ośmieliło Siwego. Ukłoniwszy się raz jeszcze, zaczął wypełniać złotem i srebrem ogromne kieszenie swej kapoty ii wory, które przyniósł ze sobą. Tak je wyładował, że ledwie mógł się obrócić.
Już świtać zaczynało, a Siwy nie prze
staw ał garściami ściągać złota, a wresz
cie, nie mając go gdzie chować, począł niem gębę napychać, a że miał niemałą, napchał go tam dość dużą ilość. Gdy już absolutnie nic więcej nigdzie nie mógł wypchać, ukłonił się pierzastemu stróżo
wi i w yszedł z lochu.
Zaledwie jednak stanął na progu, drzwi się same zatrzasły i ucięły mu piętę. Ku
lejąc i krwią znacząc ślady kroków swo
ich, obładowany skarbami, dobywając ostatka siły, dawniej tak potężnej, ledwie doszedł do swego dworku.
Upuścił na podłogę złoto i srebro, w y
pluł z napchanej gęby skarby, a sam padł wysilony i chory. Odtąd miał dużo pie
niędzy, ale straci} siłę i zdrowie. Prze- stękał krótkie już życie, i gdy w kłótni o miedzę graniczną wyzw ał na pojedynek sąsiada, szlachcic ten, którego dawniej jednym palcem obalał Siwy, pokonał bo
gacza i położy} trupem na miejscu.
Dworek Siwego sta} odtąd pustką, a choć by} niezamknięty i pełen skarbów, nikt się po nie nie kwapił, bo sąsiedzi gardzili djabelskiem mieniem. Nocami więc dostaw ał się tam Boruta i z powro
tem przenosi} złoto i srebro do lochów zamku łęczyckiego.
Po przygodzie z Siwym Boruta nieco zmądrzał. Spostrzegł, że skarby tak nie
dbale porozrzucane po lochu, mogą stać się znowu łupem jakiegoś śmiałka, a choć wiedział, że je i tak czy wcześniej, czy później odbierze, to przecież nie chciał narażać się na daremną pracę, jakiejby mu przysporzyło znoszenie powrotne zło
ta i srebra do lochów. Aby tego uniknąć, postarał się o kilka beczek, w których skarby swoje umieścił. Sam też porzuci}
postać sowy, która mogła niezbyt w yda
wać się straszną dla napastnika, a nato
miast przybrał wygląd wąsatego szlach
cica. Ubrał się w karm azynow y żupan, opasał pasem złotolitym, powiesił potężne szablisko na rzemyku. A jego rogatywka z siwym barankiem nieco mu zawadzała, bo mate rożki, wyglądające z pod niej, nie pozwalały mu na lepsze umieszczenie jej na głowie.
T w arz rumiana, potężny, obwisły wąs, szerokie plecy i oczy iskrzące, mogły już same odstraszyć każdego śmiałka, który
by się był teraz odważył zaglądnąć po skarby Boruty.
Ale nikomu nie przychodziła chęć od
wiedzenia podziemi i pokuszenia się o diabelskie skarby. To też Boruta latami przesiadywał na beczce napełnionej zło
tem, pociągał z beczki stare wino w ęgier
skie, którego miał od lat wielu dostate
czny zapas i nudził się serdecznie przy swoich skarbach.
Kiedy jednak spostrzegł, że zapasy wina są już na dokończeniu, przeciągnął się Boruta, aż całe podziemie zadrżało, r z e k ł:
— D ość już wysiedziałem się w tem loszysku ciemnem i wilgotnem; niema co i pić dalej, ostatni antałek w ę
grzyna za chwilę wysączę...
Zresztą myślę, że r><kt się teraz nie poważy zajrzeć do tych skarbów , a jakoś tu tęskno i nudno. Sto lat siedzę na jednem miejscu, gdzie zawsze ciemno, ch łod
no i ponuro, a na świecie słonko świeci, ptaki i ludzie w esoło śpiewają, muzyka gra a szlachta u c z tu je ! Nie!
W takich warunkach i dja
beł długo nie w ytrzym a!
Najgorzej tylko zacząć o czem myśleć, a myśl ta wówczas nie opuszcza czło
wieka, a cóż dopiero sam o t
nego djabła. Myślał i myślał, ubolewając nad sw oją sam o
tnością, a zazdroszcząc lu
dziom, którzy tam na p o wierzchni ziemi żyli i bawili
się. Aż wkońcu miał już tego myślenia dosyć.
— Hulaj dusza bez kontusza! — zawo
łał rozradowany. — Zamknę loch i przej
dę się po świecie; trzeba jeno ubioru po
prawić, aby dobrze przyjęto gościa.
Jak powiedział, tak i zrobił. Policzyw
szy dobrze beczki ze skarbami, niektóre z nich dokładniej zakorkował, poczem w ydostał się z lochu na powierzchnię zie
mi. Słońce co dopiero schowało się za
Boruta latami przesiadywał na beczce.
wił poszukać tow arzystw a. Natężał swe potężne uszy i począł słuchać. Jakoż po chwili doszedł go oddalony odgłos muzy
ki. Poruszył radośnie ogonem, ukrytym w obszernych szaraw arach i skierował się w tę stronę, skąd odgłos muzyki do
chodził.
Przebiegał bagna i jeziora po powierz
chni wody, aż dotarł do dworku szlach
cica Kaliny, położonego o kilka mil od Łęczycy, który najstarszą córkę wydaw ał
pobliski las i zmierzch zaczął zapadać. ' Boruta odetchnął całą piersią świeżem po
wietrzem, w yprostow ał skurczona człon
ki i radował się swobodą, jaka go ota
czała.
Choć był przyw ykły do samotności, teraz, kiedy się znalazł na powierzchni ziemi, zaczynała mu ona ciążyć.
Postano-za mąż. Ćma krewniaków i sąsiadów na
pełniła całe domostwo; beczki z miodem, piwem i wódką stały w sieni, na ganku i w izbach, bo pan Kalina, zamożny szlachcic, dobył woru z zapleśniałemi ta
larami, nie żałując wydatku na tak wiel
ką da siebie uroczystość. Muzyka grała od ucha, a zebrani radowali się, bo nie często trafia się zabawić, podjeść i popić za cudze pieniądze.
Już, jak to powiedzieliśmy wyżej, było dobrze z wieczora, kiedy wytoczono dzie
żę od chleba, aby na niej pannę młodą o- czepić i muzyka zaczęła grać starą pieśń o chmielu, gdy w drzwiach stanął nowy gość, zupełnie niespodziewany.
Ubrany był w karm azynowy żupan, pas złotolity, czapka rogatyw ka z siwym ba
rankiem, na rzemyku szabla, czarne ręka
wice, buty z wywijaną cholewą i ogrom- nemi ostrogami. Jak stanął we drzwiach, całe sobą zawalił, jak kichną} wszystkie światła w całem domostwie pogas}y.
Zapalono je ponownie, a nieznany gość, nie zdejmując czapki, poszedł dalej i u- siadł na ławie.
Kapela grać przestała, pieśń chmielowa ochotnikom na ustach skonała, niewiasty , przerażone tuliły się do kąta.
Gospodarz, ujrzawszy na wszystkich twarzach pomieszanie, zbliżył się do nie
znajomego przybysza i rzekł:
— Panie bracie! zawsze możecie u mnie jeść chleb z solą, byle z dobrą wolą; ale na teraz nie prosiłem w aszeci. . . więc . . ,
I wskazał drzwi otwarte.
Nieznajomy pokręcił głową na znak, że
nie wyjdzie, poczem wybąknął od nie
chcenia:
— Pić!
Pan Kalina, nie chcąc narazie szukać zaczepki z przybyszem, kazał mu podać gąsior z miodem i czarę, ale nieznajomy czarę rzucił na ziemię, przytknął do ust gąsior i wypił go do kropli.
Spodobało się to szlachcie ogromnie, poczęła się więc cisnąć do niego, a ści
skać go i wołać:
— To nasz brat! To nasz brat!
Nieznajomy uśmiechnął się wesoło, pod
kręcił w ąsy w górę i aż je za uszy zało
żył, a widząc beczkę miodu, porwał ją, postawił na stole, czop wyrzucił, rozdzia
wi} paszczę i począł łykać strumień na
poju z szumem tryskający.
W szyscy z podziwem otoczyli wieńcem nieznajomego, niewiasty i panny posta- w ały na stole i ławach, patrząc na pijaka.
Nieznajomy łykał, sapiąc tylko nosem.
W krótce uniósł beczkę, potem dobrze ją przechylił, aż wkońcu cisnął ją w kąt zu
pełnie opróżnioną ze słodkiego płynu.
Odezwały się ogólne brawa, a niezna
jomy, otarłszy z piany usta i brodę, krzy
knął:
— Kapela! Chmielą!
Kiedy Boruta nakazał grać muzyce
„chmielą" i podskoczył ku pannie młodej, chcąc ją ująć za rękę, przestraszona dzie
woja w rzasnęła i chciała mu umknąć. Ale Boruta, nie zważając na jej trwogę, już pociągnął ją na środek izby, aby rozpo
cząć tan zaczepinowy. W ówczas w obro
nie swojej żony stanął pan młody i w y
zwał śmiałka na szable.
mm.
,MEBLE*
wszelkiego rodzaju wyrabia i ma na składzie j | |A U G . B U R D A , |
z a k ł a d s t o l a r s k i , ra
K a r w i n a . |
[tli w y g i Skład trumien oraz w szelkich artykułów pogrzebow ych.
mm
Nieznajomy ociągaj się, ale gdy mu no
wożeniec wyciął siarczysty policzek, że ledwie przytrzym a! czapki na głowie, a od innej szlachty poczuł na karku silne razy, zawołał:
— Po jednemu, po jednemu proszę z sobą w taniec!
1 wyszedł na podwórze.
Zawyły psy, jakby wilka poczuły, szla
chtą wybiegła za nim, żeby , nie uciekł, zapalono łuczywa, wyniesiono świece i1 zajaśniał podwórzec, jakby od słońca w południe.
Nieznajomy d o był szabli i spojrzał iskrzącym zwrokiem gdy pan młody krzyż święty swoim kordem na ziemi zaznaczył.
Aż się skry syp
nęły za złożeniem sz a b li; nieznajomy dobrze się bronił, z m i krzyżową sztu
kę, ale pan młody zręczniej nacierał tik, że dłuższy czas szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną stronę.
Z z a p a r t y m tchem śledzili obec
ni zaciętą walkę, a ten lub ów ze szlachty przygoto
wywał się w du
chu zastąpić za
chwilę młodego pana. Zdawało się bo
wiem, że wkońcu zręczność będzie mu
siała ustąpić przed siłą. Panna młoda tym czasem, stojąc opodal w największej trwodze, zbladłemi usty szeptała ciche słowa modlitwy. I to zdaje się więcej drażniło Borutę, aniżeli zręczne natarcia jego przeciwnika. Poirytow any ścisnął silniej szablę w garści i z całym rozm a
chem zamierzył się na pana młodego.
Krzyk dał się słyszeć z ust niewieścich, gdyż myślały, że pan młody padnie od tak strasznego ciosu, Ale ten uskoczył
zręcznie na bok i sam ze swej strony na
tarł na groźnego przeciwnika.
W alka przedłużała się, gdyż po jednej | stronie była siła, a po drugiej zręczność.
W prawdzie ten i ów bardziej krewki szlachcic wyciągał szablę z pochwy, aby pośpieszyć panu młodemu z pomocą, ale żaden nie uczynił tego, gdyż byłoby to ; ujmą dla szlachty, gdyby równocześnie \ zaatakow ało dwóch jednego, choćby on nie wiadomo jak silnym był przeciwni
kiem,
Widocznem jednak było, iż siły zaczy
nają pana młodego opuszczać. Walczy!
jeszcze, ale w myślach już zaczął robić rachunek sumienia i przygotowyw ać się na śmierć niechybną. Czuł to nietylko on sam, ale czuło i całe otoczenie jego, a niejeden z braci szlachty, który po prze
granej pana młodego miał się zmierzyć ze strasznym gościem, żegnał smętnym wzrokiem ten świat, który, jak był mo
cno przekonany, widział podówczas po raz ostatni.
Na chwię walka osłabła nieco. Boruta podtarł sumiastego wąsa, rzucił okiem na przypatrujących się śmiertelnej walce,
jakby im chciał powiedzieć, że z djabłem sprawa niełatwa i nie atakow ał zbyt na
tarczywie.
To zachęciło pana młodego do wzmo
żenia ataku z jego strony. Z całym roz
machem rzucił się na Borutę, ale to dia
bła podrażniło nadzwyczajnie. Podniósł szablisko ku górze i ciął nią okrutnie, by już raz skończyć tę zbyt przedłużającą się walkę. Cios był straszny i z pewno
ścią pan młody padłby był na ziemię, roz
płatany na dwie połowy. W czas jednak uskoczył, a przerzuciwszy szablę z p ra
wej ręki do lewej tak szybko, że Boruta nie dostrzegł tego i nie zasłonił się przed ciosem. W ypadło Borucie szablisko z rę
ki, a razem z niem spadły dwa jego palce na ziemię razem z czarną rękawicą, zaś z ręki popłynęła struga krwi, podobnej zupełnie do smoły.
Boruta nie dał jednak za w ygraną: le
wą ręką sięgnął po w ytrąconą mu szablę i byłby niezawodnie rozpoczął dalszą walkę, gdy wtem kur zapiał w pobliskiej oborze.
Stęknął ranny Boruta, poskoczył i znikł z koła otaczającej go szlachty, pozosta
wiając na ziemi pas złotolity, rękawicę zbroczoną krwią i szablę. Odzie stał, za- kipiało trochę smoły i gryzący zapach uderzył w e wszystkie nosy.
Pan Kalina podniósł pas i rękawicę, a gdy potrząsł nią, w ypadły z niej dwa wiel
kie pazury z kawałkami palców. Pan mło
dy oglądnął szablę, ale nie było na niej krzyża świętego, jaki był zawsze na sza
blach polskich.
Zgromadzeni poznali dopiero wówczas,
kto był ich nieproszonym gościem i po
częli z przerażeniem wymawiać jego imię:
# — Boruta! Boruta!
A Boruta tymczasem powlókł się do lochów łęczyckiego zamku, gdzie przy rozpalonej drzazdze smolnej, bez pasa i szabli, w rogatywce z pociętem suknem i siwym poszarpanym barankiem, położył się na próżnych beczkach i lizał swą oka
leczoną rękę z trzem a potężnemi pazura
mi, bo dwóch już mu brakło na zawsze.
A kiedy ból na chwilę ustawał, Boruta mruczał:
— Nie wyjdę już więcej na świat, o nie!
Człowiek, kiedy się uprze, to i djabłowi da radę! I cóżem zyskał na wdawaniu się ze szlachtą? Kiedy piłem dobrze, to kla
skali, a kiedy się chciałem zabawić, to wyzwali na pojedynek. Myślałem, że im podołam i byłbym podołał, gdyby nie dwie rzeczy . . . Pierw sza, to ten znaczek na szabli mojego przeciwnika, który mnie palił i ranił już samym swoim widokiem.
A druga, to te ciche szepty panny mło
dej. Jakby wiedziała, że ja mam wroga, którego od lat tysięcy chcę pokonać, a którego nie mogę. To peszyło każde mo
je uderzenie i to było powodem mej prze
granej !
— .Obcięli mi dwa pazury — szeptał dalej Boruta —- pocięli czapkę, zostawi
łem im swoją czapkę . . . Ale to wszystko jeszcze nic, boć to najgorsze, że poznali, iż pokonali Borutę . . .
I kręcił ze złości wąsy, darł brodę, a lizał rękę zranioną, ale odtąd już więcej z lochu zamkowego nie wyszedł łęczycki djabeł.