• Nie Znaleziono Wyników

Ogromne połacie ziem i w Ind)ac/i za jm u ją jeszcze lasy dziewicze t.zw . lasy pierwotne, które jeszcze nie wszędzie zo­

sta ły zbadane p rzez odważ nych strzelców i myśliwych dzikiego zwierza. L a s y dzie- wicze znaczą, lasy pierw otne, których n ik t nie sa d zi ani także n ik t nie wycina.

l a k ą ogromną połacią zie­

m i w In d ja c h , gdzie istnieją jeszcze lasy dziewicze, jest B irm a. L a sy tam 'ejsze p o sia d u ją jeszcze dość dużą ilość słoni, a B irm a ń czycy chętnie na nie polują. T rzy takie słonie, u: ś r ó d dziewiczych lasów tam tejszych w idzim y właśnie na naszym obrazku.

Cechuje j e pow aga i pewność siebie, że w śród tych dziew i­

czych borów nic się im nie stame. Spotyka- je jed n a k często zawód, g d y ż B irm a ń ­ czycy posiadają wiele sposo­

bów, a l y takiego olbrzyma u ją ć i narzu cić m u swą wolę.

93 jakoby ona faktycznie miała się stać rze­

czywistością.

Przy dzisiejszej technice i w czasa.h najróżnorodniejszych wynalazków zdaje nam się być nic niemożliwe. Przecież jeszcze przed czterdziestu laty to czyta*

liśmy fantazje w postaci romanów od Juljusza Wernego, francuskiego pisarza, który napisał dzieła pod tytułem .,20.000 nawet wynalazki prześcigają jego fanta­

zje. Ponieważ, nietylko że można dzisiaj

Widząc takowe urzeczywistnienie sta­

rych fantazji, nie odważy się więc nikt zaprzeczyć hypotezami, co do przyszłości naszej ziemi, a takich, hipotez spotykam y techniki, które doznają uskutecznienia.

Powiada, że teorja odmładzania zostanie uskutecznioną tak daleko, że długość ży­ umiarkowana ciepłota, staną się krajami

ogromnego zimna, z powodu którego nie mógłby tam człowiek mieszkać, więc bę­

dą całe części świata sztucznie ogrzewa­

ne. Podróż na księżyc stanie się rzeczy­

wistością. Dwiema ekspedycjami podarzy się dostać na księżyc, który zbadają i tam się usadowią.

Nieszczęściem dla ekspedycji będzie, że nie będzie mogła powrócić na ziemię, a tymczasem księżyc jest naszym najwięk­

szym nieprzyjacielem, od którego grozi zanik ziemi, ponieważ przestrzeń pomię­

dzy ziemią a księżycem się coraz bardziej zmniejsza. Przez zmniejszanie się prze­

strzeni, zwiększa się coraz bardziej przy­

ciąganie księżyca, dlatego przypływ a od­

powiedniejszą dla usadowienia się tam człowieka. Dwieście ośmdziesiąt razy u- czyni się próba, ażeby dostać się na no­

w y świat, dwieście ośmdziesiąt ekspedy- cyj zginie, lecz nareszcie przecież poda­

rzy się ludzkości pokonać trudności i usa­

dowić się na gwiazdzie Wenus, która tak samo jest' planetą, jak Ziemia.

Nowy świat silę coraz bardziej koloni­

zuje. Kolo roku 5,000.000 jest większa część obywateli ziemskich już przeprowa­

dzoną na Wenus. Stamtąd można będzie

żyją katastrofę, będą szukali schronienia we wnętrzu ziemi, ażeby tak samo i tam marnie zginąć.

Tak przedstaw ia dalszą przyszłość i ko­

niec ziemi pan Haldane. Kto może udo­

wodnić, że tak nie będzie? Jedno nas

może pocieszać, że my tak długo żyć nie będziemy i przez to ujdziemy tego stra­

chu, w jakim będzie żyła ludzkość w o- wych czasach przez parę setek lat. My

znowu spokojnie możemy wyczekiwać naszego końca, będąc pewni, że koniec świata nie tak prędko nastąpi, bo dopiero

— za 5,000.000 lat.

P o m ię d z y lu d o ż e rc a m i.

Wśród, wysp Oceanji znajduje się ar­

chipelag, tak zwane Wyspy Admiralskie, do których należy Nowa Pomeranja. Miesz­

kańcy tych wysp należą może do najdzik­

szych ludów na całym świecie, a najbrzyd­

szą ich wadą jest ludożerstwo.

Skądże biorą ludzi na pożarcie? Oto urządzają zwykle wyprawy łowieckie na

Na pierwszym z naszych obrazków wi­

dzimy przygotowanie do takiej ludożerczej uczty Oto dzicy pojmali jakiegoś misjona­

rza, który przybył na te wyspy, aby ich pouczyć o Panu Bogu i wierze Jego świętej, aby im wskazać drogę do nieba. Zamiast wdzięczności ze strony dzikusów za słowa miłości ma go spotkać śmierć okrutna,

Przygotow anie do uczty ludożerczej.

swoich sąsiadów. Dotarłszy do jakiejś osady, zwykle w dość odległych okolicach, gdyż w bliższych ludność wszystka została ju ż wyjedzona, oblęgają ową osadę, stawiają czaty na ścieżkach i drogach, prześlizgują się do mieszkań i starają się uniemożliwić ucieczkę nieszczęśliwym ofiarom. Potem na dany znak wpadają wszyscy do wioski, zabijają dorosłych maczugami i chwytają żywcem nieszczęśliwe dzieci, nie mogące się bronić, ani uciekać.

W pierwszej chwili biedne ofiary zo­

staną ukryte w leśnej gęstwinie, potem w przeciągu dni kilku odbywają się praw­

dziwe szatańskie uczty i igrzyska, wojow- uicy na dalsze podążają łowy.

a potem pożarcie przez tych, którym chciał dobrze czynić. Jeden z nich prowadzi go na miejsce stracenia, inni wyprawiają ja ­ kieś szatańskie harce i gotują się do krwa­

wej uczty.

Na drugim obrazku widzimy wnętrze izby, w której się uczta ludożercza odbywa. Na ziemi w korytach, coś w rodzaju półmisków, porozstawiane są śmiertelne szczątki jakie­

goś nieszczęśnika, które wkrótce mają są stać pożywieniem owych dzikusów. Jedni przystrajają swą ofiarę zielenią, drudzy nadciągają z sąsiednich Chat, aby w okrop­

nej uczcie wziąć udział. Za chwilę rozpo­

cznie się krwawa biesiada.

Ale nietylko upolowanych ludzi zjadają,

gdyż zdarza się niejednokrotnie, że pożerają również ciała swoich zmarłych krewnych.

Jedynie wódz ich jest wolny od pożarcia.

Skoro tylko wódz ich pożegna się z tym światem, natych?niast rozlega się ponury dźwięk angaramontu czyli pewnego rodzaju bębna z wydrążonego pnia drzewnego, który zawiadamia okoliczne wioski o zgonie tego dygnitarza. Niezwłocznie też w całej wsi, należącej do zmarłego, rozpoczyna się głuche milczenie, zwane awinamont. W przeciągu całego miesiąca w całej wsi nie słychać ani jednego słowa ani najlżejszego szelestu, od czasu do czasu odzywają się tylko głębokie ^westchnienia krewnych zmarłego.

nimi zostają; niezwłocznie zamurowane nieszczęśliwe zmuszone są pozostać w okro- pnem więzieniu tem, dopóty, dopóki tiup całkowitemu nie ulegnie rozkładowi. Żyw­

ność otrzymują one codziennie przez nie­

wielki otwór w ścianie, ale nie mogą wyjść z chaty pod żadnym pozorem; jeżeli zaś ktokolwiek zbliży się do chaty w celu opła­

kiwania zmarłego, muszą go witać zwy- kłemi w takich razach żałosnemi okrzykami.

Gdy która z tych kobiet umrze w tem strasznem więzieniu, co nader często się zdarza, w takim razie krajowcy robią otwór w ścianie, aby wydobyć trupa poczem znowu bezlitośnie chatę zamurują, nie

poz-75

W nętrze izby, w której się uczta odbywa.

Po upływie kilku tygodni schodzą się dopiero mężczyźni, uzbrojeni we włócznie i kroczą zwolna dokoła trupa pokrytego dywanami, które następnie rodzina rozdaje pomiędzy obecnych.

Skoro tylko przybysze z innych wiosek rozejdą się do domu, wówczas podwładni kładą zwłoki swego wodza do łódki i umieszczają je w niewielkiej chacie, do której muszą wejść również wszystkie ko­

biety spekrewnione ze zmarłym. Drzwi za

walając żadnej z pozostałych tam kobiet opuścić swego więzienia. Dopiero gdy trup zacznie się w proch rozsypywać, otwierają chatę i uroczysty urządzają pogrzeb. Potem następują zwykle uczty i tańce, trwające krócej lub dłużej, niekiedy nawet w prze­

ciągu całego miesiąca, stosownie do zamoż­

ności zmarłego wodza.

Z opisów tych widzimy, na jakim niskim poziomie stoją mieszkańcy Nowej Pomeranji.

P O W R Ó C I Ł ! . .

%

Byl chłodny jesienny, listopadowy w ie' czór. — Ciemność legła na ziemi, bo niebo zawlekły czarne chmury, że ni śladu gwiazd, ani księżyca. Ino w iatr w ciemno­

ści hula, jak rozbójnik, po ciemku, z nie- nacka chwyta w krzepkie ramiona drze­

wa, gałęziami siepie, odziera z liści, nagi­

na pnie, zadziera strzechy. Szerokie bary pod w ęgły chałup podsadza, za drzwi, za okna jak zębami chwyta, szarpie, ta r g a ...

Krzywdują się, płaczą i zawodzą tarm o­

szone drzewa, stękają z wysiłku bierwio­

na i belki. A wicher jesienny, zimny, przej mujący się po świecie — przezacny!

W ąską dróżką pod pagórek, na którym wieś drobnemi szybkami świeciła, samo­

tny szedł wędrowiec. Zmęczony widać był, bo mu ciężko szło — niesporo. Po ośl zgłej ścieżce nogi raz w raz to w tył, to w bok się ślizgają, na nierównei, w y­

boistej drodze pełno kałuż i błota rzadkie­

go, że nie sposób wszystkie wvminąć. A tu w iatr poniewiera, szarpie odzież, odpy­

cha gwałtem w bok, chłoszcze tw arz, za­

piera zdyszane piersi ! _ A tu do wsi wid­

nej na wzgórzu jeszcze ze trzy kilometry.

Nieco bliżej zpewne — jasne światełko z okna błyska. Spostrzegł je utrudzony podróżny i ucieszył się. Nowych sił do­

bywa, kijem sobie jak może pomaga.

Przecie nie odmówią, dobrzy ludzie ciepła i spoczynku. Byle dograjdać! A tu jeszcze jak na dobitek deszcz drobny, zimny przejmujący, o :try bić w tw arz zaczyna, a ciemność się zgęszcza, że drogi pod sto­

pami wcale nie widać.

A w izbie u Kasprowej zacisznie jest, widno i ciepło. Kasprowa do pieca suche ziemniaczane łęciny przykłada, a te palą się z trzaskiem, wieczerzę ciepłą gotuje a jej córka dorodna, hoża dziewczyna, przy stole białem płótnem nakrytym , blisko lampy naftowej, szyje pochylona. Białe palce szybko wbijają i chwytają igłę, cią­

gną długą nić, znów wbijają igłę w białe płótno, przewłóczą ją i ciągną... Czuwa- jącemi oczyma strzeże swej pracy, a tuż za oknami w iatr wyje, skowyczy, jęczy, krople deszczu o szyby dzwonią.

Duży czarny kot skoczył z pieca na środek izby, przeciągnął się, jakby chciał zmierzyć, ile przez ten czas, kiedy spał, podrósł — i usiadłszy, kocim zwyczajem począł jedną po drugiej łapki oblizywać i myć niemi dokumentnie cały nos, wąsy i podbródek.

— Patrzcie matusiu jak się kot myje, pewnie będzie gość.

—- Adyć praw da — ciewy! Ale ktoby ta do nas na taką biedę przyszedł?

— Ehej, a jakby kto na zaloty? — żar­

tobliwym głosem pytała dziewczyna, po- glądając z pod oka na matkę.

— Na zaloty? Ho, ho, co ci się przy­

śniło? Żebyś to miała ze sześć mórg albo z dziesięć tysięcy, toby się i zalotnik nie­

jeden znalazł, ale tak? Cóż z tego, że się ludziom podobasz, żeś robotna i stateczna i żeś przystojna kiej teraz ino na pieniądze na grosz w szyscy patrzą.

— Dajcie mamo pokój — a jakby tak do w as kto się trafił? — Przecieście wdowa.

Zadumała się smutnie kobiecina, pa­

trząc na płonące w ęgle...

_W dować ja, wdowa, hej Boże! Ani ja wdowa, ani żonata! Taką mi dolę dał Pan Jezus, taką! Ano, trudno, niechta, woła Jego święta — trza znieść.

__ Kiedyście w y mama strasznie źle zrobili, żeście za starego Tomachę nie poszli. Cztery morgi swojego pola Toma- cha ma, dożywocie.

__ Ano, może i źle, ale żałow ać nie myślę.

— Abo i Pietr z Żytniar — młody jesz­

cze chłop, ino troje dzieci, gospodarka jak się patrzy. Magda teraz na Pietrowej za­

grodzie panią stroi.

— Niechże jej Pan Jezus niczego nie chwili niedowierzającego nasłuchiwania ozwało się powtórnie.

Pada nierada poszła Frania, rozw iera­

jąc szeroko drzwi od widnej izby. pięknie prosił, możebyście mnie zechcieli przenocować. Na dworze bieda, że psa trudno wygnać, błoto, wiatr, ciemno, deszcz, ustałem do krzty — zanocujcie.

Kobiety popatrzały chwilkę badawczo, i nawet nieufnie na gościa. Siwe jego o- ale kiej zechcecie, zanocujcie, przecie miejsca nie wyleżycie. była ugotowana. Woń świeżych ziemnia­

ków rozeszła się po izbie. W dowa je oce- świętych i misternych wycinanek. Przez cienka ścianę słychać było chrobot i chrzęszczenie łańcucha, pewnoć tam krowa stała.

78

Kobiety nabierały coraz więcej zaufa­

nia do nieznajomego. A że i Kasprowa gospodarzycie, nie macie nikogo więcej?

— pytał obcy.

Podróżny słuchał wielce zaintereso­

wany. zdumiony srodze opowieścią Kasprowej.

— Hej, com ja wycierpiała, wypłakała biedna! Co się trza było narobić, nahar- tować, biedy naużywać, ludzkich przy­

cinków naznosić! —. Ano odleciał mnie

79

jesteście i czyja? Bal się, że w y może albo umarli, albo za innego wyszli. Że mu nie odpuścicie, nie przebaczycie.

— Hej, przebaczyłam mu już dawno, dawno darowałam. Z porazu, kiej mi bie­

da il ludzkie docinki dokuczały — tom klęła! Zawidziałam mu strasznie, pom­

stowałam, że nie daj Bóg! Bo, ażeby to już ino mnie porzucił, tobym się jeszcze pogodziła. Ano, nie lubiał i już. Ale dzie­

cko? Cóż ono winno? — Potem jednak w ciężkiej pracy pamiętał o nas Pan Je ­

zus, żeśmy nie pomarły, kawałeczek gruntu chyciły i chałupinę skleciły. A cią­

gle mi się widzało, że Kasper w ró c i Mo­

dliłam się do Boga za obrazę i przekleń­

stwa przepraszałam. —. A gdzież on, Ka­

sper teraz?

Milczał chwilę podróżny, spuściwszy głowę. Kiedy ją podniósł, z niebieskich oczu na białą brodę stoczyły się dwile łzy.

— Pocóż tu mówić tak albo tak, nie po­

znałem w as i wyście mnie nie poznali.

Zestarzałem się do niepoznana. Rozpusta i pijaństwo mnie zżarły. Dyć to ja, Kas­

per Beczuła.

— Jezus — w y?

— A ja, ja! Maręychno, ja Kasper — twój chłop.

Nie mógła mówić więcej.

Przez krótką chwilę patrzyła mu w oczy siwe łzami zalane. Chcilała z nich przeczytać prawdę. — Chciała w tej twarzy starej i oczach odnaleźć znaną i kochaną niegdyś tw arz męża.

Kasper wziął jej rękę spracowaną i po­

chylił się nisko.

— Daruj-że mi teraz — d aru j... W ró­

ciłem. .. już nig d y ...

Frania blada jak płótno białe, które jej się z rąk wysunęło, patrzała rozszerzone- mi źrenicami na matkę i obcego pierwszy raz widzianego człowieka, który miał być jej ojcem Ojciec! Dwadzieścia lat już ma, a ojca rodzonego dopiero pierwszy laz widzi. Bezbrzeżną krzywdę czuła — i zarazem miłość nile wiedzieć skąd do tego pierw szy raz ujrzanego ojca zrodzo­

ną. Jakaś siłą ją pchnęła do tego człowie­

ka. Rzuciła mu się na szyję.

— Tatusiu, tatusiu tatusiu!

— O dziecko ty'm oje, dziecko !

Kasprowa z nagłej radości, że męża straconego oto odzyskała — zemdlona u- padła na ziemię z cichym jękiem.

Skoczyła po wodę Frania przerażona, podjął żonę ze ziemi Kasper. — Dziwnie była ciężka i leciała mu przez ręce.

Straszne przeczucie, lodowaty strach ścisnął go za serce, kiedy ją ze ziemi po­

dejmował. Bryznęła Frania zimną wodą w tw arz raz i drugi. — A jednak nie da­

w ała znaku życia. Pierś podniosła się jeno, jakby westchnieniem ulgi — i o~

padła.

Nagle uczuł Kasper, że jej dłoń, którą w swych rękach trzymał, chłodnie i sztywnieć poczyna.

Biednej Kasprowej z radości, że mąż powrócił, że córka ojca odnalazła i po­

znała — serce pękło.

Po tylu latach — powrócił przecie, po­

wrócił!

Hej — pow rócił...

^ g > G O D < ^