• Nie Znaleziono Wyników

y f

\t V

W w Med. Droguorji I. Padoura w Karwinie. W

«, fi K * S fi Farby, laki. pokosty, szablony malarskie, potrzeby I W W ' J i środki lecznicze dla byd/a. — Esencja do wy-

V— 1 robu pierwszorzędnych likierów i rumu, --- >

\t

W Specjaln ości gumowe. Artjfkufy fotograficzne. I y X

W VI/ --- MAU

— Więc cóż? Co ci ta o to? Ino mi pokaż takiego, coby się z tobą z pocało­

waniem ręki nie pomieniał! Stara jest, to i lepiej; nie pociągnie długo, a pienię­

dzy ze sobą do grobu riie weźmie. Szczę­

ście ci się, głupcze, samo w ręce ciśnie. . . ino brać!

— Widzicie, mamo, ja sobie upatrzył jedną dziewczynę, co się z nią kochamy!

— Oj głupi, głupi! Dyć kiej młoda jest, to poczeka, aż stara umrze, wtedy bę­

dziesz ją brać. Niejeden przed tobą tak lobił i niejeden po tobie tak się zbogac..

W gruncie rzeczy Jasiek był młodym, ładnym chłopcem, ale bieda ciążyła mu bardzo. Wiedział, że wielu innych w ten sposób dochodziło do majątku 'i w krót­

kim czasie odzyskiwało wolność. W ahał się więc czas jakiś, a wkońcu przyznał matce rację.

Tygodnie rriijały a przygotowania do ślubu były już w pełnym toku. Często teraz siadywał Jasiek w kącie za komi­

nem i podparłszy głowę pięściami, liczył pozostające mu jeszcze godziny swobod*.

Myślał także o przeszłości.

Ach! Jak krótko trw ała jego idylla mi­

łosna! Pewnego gorącego czerwcowego wieczoru po tańcach szedł z Jagusią brze­

giem małej rzeczki. Otoczył jej smukłą kibić ramieniem — i tak szli, nic do sie­

bie nie mówiąc. Naraz w łosy Jagusi za­

czepiły się o guzik jego ubrania, tak, że musiał stanąć, aby ją uwolnić. W milcze­

niu stali naprzeciw siebie, lecz oczy ich powiedziały sobie w sz y stk o . . . a gdy po chwili znaleźli się z powrotem w karcz­

mie, wiedzieli, że się oboje kochają.

Jakżeż blada była teraz jej tw arzyczka, jak rozpaczliwie smutne oczy, gdy pa­

trzyła na niego! Czyż nie przeczuwała tego, czego on oczekiwał od przyszłości?

Od dnia ślubu zaczęło się dla Jaśka ciężkie, straszne życie. Jagna oceniała je­

go herkulesową siłę i obciążała go pracą nad miarę. Pracow ał jak najgorszy naj­

mita, od wschodu słońca aż do późnego wieczora. Jeżeli tylko podczas upalnego południa przystanął na chwilę, by odpo­

cząć, momentalnie zjawiała się przed nim wykrzywiona, wściekła twarzej starej:

— Pójdziesz do roboty, darmozjadzie!

Leniuchu przeklęty! Co sobie myślisz?

Wielkiego pana będzie mi tu udawał, na brzuchu się wylegiwał! Widzicie go! W y­

glądasz ino mojej śmierci! Poczekaj, po­

c z e k a j!... nie spiesz się no tak! Dożyję ja i do stu l a t . . . tobie na z ło ś ć . . . i jeszcze ciebie, wywłoko jeden, do grobu zaprowadzę!

Jasiek wpadał w ślep^ szal. Gdy stara zbliżała się do niego, przestaw ał odpo­

wiadać za siebie. To jeszcze dopełniało kielich jego goryczy, że Jagna dręczyła niewymownie Jagusię. W Jaśku krew się burzyła. Zaciskał jednak z ę b y . . . i mil­

czał. Stan taki długo trw ać nie mógł — prędzej, czy później — musiało przyjść

do jakiegoś tragicznego rozwiązania.

Pewnego dnia stara Jagna poszła do kościoła, a Jasiek z Jagusią pozostali w domu. Jagusia, nie chcąc być z nim sam na sam, zamknęła się w swojej izdebce na strychu. Nagle Jasiek powziął jakieś postanowienie.

— Jaguś! Zejdźno na dół! — zawołał.

Mam ci coś rzec!

Po chwili przyszła, blada, zmieszana i usiadła na brzegu ławy. Jasiek ciągnął dalej:

— Widzisz, nie mogę dłużej spokojnie patrzeć, jak ta stara czarownica ciebie, moje najmilsze ukochanie, krzywdzi. Już nie wydołam dłużej, muszę ‘iść precz z chałupy, bo się sam boję, żebym krymi­

nału nie zrobił. Nie o siebie mi się roz­

chodzi. . . nie!! Ino, jak widzę, jak ta wściekła wiedźma, ten kościotrup, ta za­

raza przeklęta, ciebie bije . . . jak sobie pomyślę, żebym ją mógł jednym kopnia­

kiem do piekła posłać, gazie już dawno na nią djabli czekają . . . t o . . .

_ Jasiek! Na miłość Boską! Opamię­

tajże się! —- zerw ała się z krzykiem Ja­

gusia, — Co ty gadasz? Djabeł cie opę­

tał!

— Rację masz. Djabeł mnie optatał.

Moja wina. Ino, że jak o tem myślę, to w szystko się we mnie gotuje.

Milcząc, siedzieli obok siebie — jak ongiś dawno — pewnego ciepłego wie­

czoru czerw co w eg o ... Tak w tedy kwia­

ty pachniały. . .

Po chwili Jagusia szepnęła:

— Takto, Jasieńku, t a k . . . musisz iść

precz z chałupy. Niema rady! Tubyś się jeszcze jakiego nieszczęścia dopytał.

W osiem dni później Jasiek znajdował się na okręcie, jadącym do Ameryki.

Rozprawa $ pożegnanie z żoną było krótkie.

— Jestem tu w chałupie twoim parob­

kiem! — powiedział pewnego dnia. — Mam tego dość! Jadę do Hameryki.

Jagna w pierwszej chwili skamieniała wprost ze zdumienia. Jakto? Jej przyszły spadkobierca ośmiela się mówić do niej takim tonem?

— Czyś ty do reszty zgłupiał? Jasiek, zastanów się, co gadasz? Nikaj nie po- jedziesz!

— A ja ci gadam, że jadę! Jużem se kupił p la c k a rte ... tu ją mam!

Pomyślała, że straszy ją, by się w ydo­

być z pod jej władzy.

— Nie dam ći grontu! Będziesz figę widział, a nie gront!

— Pluję na twoje bogactwa, na twoje pieniądze! Milsza mi wolność 'i swoboda!

Poznała, że nic nie w skóra i wybu- chnęła płaczem.

— Jasiek! Takiś to jest! Taka to moja zapłata za moje dla ciebie serce?

Jasiek roześmiał się szyderczo.

—. Schowaj se swoje serce dla siebie!

Kochasz mnie . . . ano ra c ja . . . kochasz tnoją siłę i robotność. Kup se drugiego takiego, jak ja, za swoje pieniądze!

Rzuciła mu się do nóg, — objęła je rękami, szlochając. Schwycił ją silnie za ramiona, posadził na ławie i syknął gro­

źnie:

—. Zamknij gębę! Bo ci kości połamię!

Minęły trzy lata. Jasiek pisywał od czasu do czasu do swej małej przyjaciół­

ki. W Ameryce szczęście mu się uśmie­

chnęło. Został bogatym człowiekiem. — Spodziewał się, że w krótce będzie mógł wrócić.

„Twoje pisanie, moja Jaguś najmilsza, to moja jedyna radość na tym św iecie!“

— tak kończył się jego ostatni list.

Jasiek w racał do domu. W ciszy letnie­

go, upalnego popołudnia leżała przed nim jego wieś rodzinna. Nagle ciszę tę prze­

rwał monotonny dźwięk dzwonu.

— Chowają kogoś, — pomyślał, robiąc znak krzyża. Jakieś kobiety przeszły obok niego.

— Kto um arł? krzyknął ku nim.

— Jagna! — odkrzyknęły.

Jasiek stanął. Serce w nim zatrzepo­

tało i stanęło. Umarła! Jego żona umarła.

Jagusia pisała w ostatnim liście, że go­

spodyni była c h o ra . . . Z trudem zdławił w piersi wybuch szalonej radości.

— Zmówię za nią wieczny odpoczy­

nek . . .

Pobiegł na cmentarz, skąd ludzie już się rozchodzili. Zmówił pacierz, rzucił garść ziemi na grób. Potem poszedł do domu. Drzwi chaty były tylko przy­

mknięte. Pochnął je gwałtownie. Z łóżka, z pomiędzy stosu pierzyn i poduszek za­

skrzypiał znany głos:

— To ty Jasiek? Widzicie go! Wkoń- cuś się namyślił i powrócił! A w ie sz . . . śmierć była w chałupie . . . dopieroco ma­

łą pochowali! . . .

Ciężko opadł na ławę.

— Nie mogę ci nic na nią powiedzieć, dobra z niej była dziewucha. Nie mogła przecierpieć tego, żeś o nas zapomniał i umarła.

Zrozumiał wszystko. Stara Jaga przej­

mowała jego listy, riie oddawała ich J a ­ gusi i sama odpisywała. A jego Jagusia, myśląc, że o niej zapomniał, umarła.

Przycisnął ręce do serca, jakby bojąc się, że pęknie z nadmiaru bólu. W stał, pustemi, bezmyślnemi oczyma spojrzał wokół siebie, nacisnął czapkę na uszy i poszedł przed siebie . . .

Nad wieczorem wrócił, zmęczony, w y­

zuty zupełnie z sił. W milczeniu jadł i pił, co mu stara dawała. Jagna mogła płakać, błagać, zaklinać — ani jednem słowem, ni ruchem nie, zdradził, że sły­

szy i rozumie.

Lecz późnym wieczorem, gdy mrok ogarnął ziemię, a w iatr szeleścił wśród czarnych gałęzi drzew cmentarnych, — Jasiek le ż a ł-n a żółtej glinie i rękami ogarniał świeży grób. W olał rozpaczliwie w głuchą, ciemną noc: „ J a g u s ia !... Ja­

g u s ia ! ... J a g u s ia !...“ a odpowiadał mu wiatr, gwiżdżący pomiędzy grobami.

K Ą C I K H U M O R U .

Przy kieliszku.

— Czy pan czytał o tem, że każdy kie­

liszek wódki skraca życie o cztery go­

dziny?

Nietylko, że czytałem, ale nawet obliczyłem, że ja już od trzech lat nie żyję, co tyle wódki wypiłem,

U proboszcza.

— Nie przeczę, że w m etrykach musi­

cie być zapisani, ale, aby znaleźć daty, muszę wiedzieć czas waszego urodzenia.

— Toli, mój iegoirościcku, urodziłam się akurat podczas okopowańia ziemnio-

ków. *

I tak będzie skrępowany.

Matka: — Powinieneś się wziąśe ener­

gicznie do Jaśia!1 Nikogo teraz nie chce słuchać, a już duży chłopak z niego.

Ojciec: — Dajże mu spokój, niech ma choć teraz własną wolę i tak śię kiedyś ożeni. . .

*

Czeka najdłużej.

— Kto z państw a czeka najdłużej? — zapytuje uprzejmie dentysta, otwierając

drzwi poczekalni.

— Ja! — odpowiada jakiś energiczny głos — od dwóch lat czekam na zapła­

cenie ubrania.

*

Już wie.

— Wojtek, jak ja zawołam na ciebie ,.Dzian“, to pamiętaj się obejrzeć.

—. Dobrze, jaśnie panie! A jak ja będę chciał, żeby jaśnie pan się obejrzał, to jak mam zawołać?

— Głupiś!

— Dobrze, jaśnie panie, więc rozumiem, mam zawołać Głupiś!

* Niemożliwe.

M ajster: — Ty łajdaku jeden, jak riie będziesz słuchał, oberwię ci uszy.

— Chłopak: — Ale proszę pana maj­

stra, a jakżesz będę mógł słuchać bez uszów?

* POZNA.

— Słuchaj kolego, znam cię dobrze i wiem, że z ciebie jest rozumny człowiek, ale wiem dokładnie, ile masz lat.

— Ze w iesz? No tak ile?

— Pięćdziesiątdwa lata.

— Racja! Pięćdziesiątdwa. Lecz po­

wiedz skąd to tak dokładnie wiesz?

— Wiesz kolego, to jest zupełnie pro­

sta rzecz. W naszym domu mieszka nu pierwszem piętrze jakiś człowiek, o któ­

rym mówią, że jest napół idjota, a im 26 lat.

*

> R O L A <

Ilustrowany b e z p a r t y j n y tygodnik

D L A N A U K I I R O Z R Y WK I .

20 stron druku d u ż e g o form atu za w ie r a 2 po­

w ie ś c i z ilustracjam i, op o w ia d a n ia , g a d k i, legendy, g a w e n d y , h um oreski i t. p. — P o d ró ż p o dalekich krajach z p rzep ięk n em i ilustracjam i w każdym n um erze. W każdym num erze ta k że ulubiony

M A C I E K B Z D U R A G A D A

w e s o łe o p o w ia d a n ie p arobka w ie js k ie g o , oprócz te g o ilu stro w a n a kronika k rajow a i za g ra n icz n a . W k o ń cu za g a d k i do n a g ro d y , g ie łd a i humor.

N u m e r y o k n z o w e w y s y ł a s i ę . — P r e n u m e r a t a : k w a r t a l n i e 15 K ć , p ó ł r o c z n i e 2 7 K ć , r o c z n i e 50 Kć.

A d r e s a d m i n i s t r a c j i : K r a k ó w , u l . ś w . T o m a s z a 31. K o n t o p o c z t o w e w C z e c h o s ło w . P r a g a 500.868.

W nętrze świątyni murzyńskiej.

pokryte słomą, w których drzwi za­

stępuje mata. W ewnątrz świątyni na kawałkach starego źelaziwa stoi bóg Ogun, czy też ja k i inny, których tam je s ł niemało. Zelaziwo to kapłani raz po raz skrapiają oliwą palmową.

dopóki płynu starczy. I to powtarza się w dzień za dniem, przez lala całe, i to je s t najważniejsza czynność tamtejszych kapłanów. N iew iele to, ale tacy bogowie i tego przecież nie w ar tają.

^ i - i i i i 5* iii-N