• Nie Znaleziono Wyników

Brak współpracy w ramach relacji „mistrz-uczeń”

Brak relacji „mistrz-uczeń” (nie tylko w przypadku studentów i doktorantów, ale także młodych pracowników) był dla wielu rozmówców przeszkodą w ich rozwoju naukowym. W ich narracjach pojawia się problem minimalizacji lub nawet braku współpracy z promotorem np. nieprzyjemnym

wspomnieniem bywa okres pisania prac dyplomowych i ograniczenie roli promotora do sprawdzenia gotowej pracy. W kontekście tej relacji można zauważyć także krytykę obecnej, skostniałej struktury hierarchicznej, która młodszych pracowników stawia w najgorszym położeniu i pozbawia wsparcia, które kiedyś wiązało się z zajmowaniem tego miejsca w hierarchii:

[J]ak to ja mam, prawda, jedna tutaj, bez profesora, który mnie jako asystentkę by, prawda, wciągnął gdzieś albo dopisał do nazwiska, ja wszystko musiałam sobie sama wytruchtać. […]

mam wrażenie, że jakby jest trochę inaczej dla osób, które mają jakiegoś tam profesora, powiedzmy takiego profesora jak to było w starym wydaniu, profesor i asystent, że się coś robi, dzisiaj nawet jak się jest asystentem to tak naprawdę, to jest taki, to nie w sensie, że się asystuje jakiemuś profesorowi, że się ma guru, prawda, to jest, no takie stanowisko, ten najgorszy… [K15]

Jeden z rozmówców wskazywał, że negatywnie na jego szansę rozwoju naukowego wpłynął fakt, że jego promotor nie realizował grantów badawczych, w ramach których mógłby tworzyć zespół badawczy włączając studentów i doktorantów do wspólnych działań:

[T]o jest ten jakby mój minus, promotor mój nie był zbyt aktywny, jeżeli chodzi o granty, no miał za mało studentów, magistrantów, doktorantów, ja nigdy nie uczestniczyłem w grancie naukowym, nie byłem jakby beneficjentem takiego grantu od strony mojego promotora, on, jeżeli coś dostawał, to wydaje mi się, że już na publikacje, czyli ten końcowy etap prac…

[ M9]

Braki relacji z promotorem przywoływane były często w odniesieniu do modelu pracy nad doktoratem, gdy był to model samotnej pracy nad tekstem, który dopiero w końcowej fazie był sprawdzany przez opiekuna naukowego. Jednocześnie opisy relacji z promotorem opartej głównie na kontroli nad indywidualną pracą powiązać można także z zanikiem tradycyjnych form komunikacji i współpracy (podrozdział „Upadek tradycyjnych form współpracy ”):

R: Ja wiedziałam, że muszę polegać na sobie, że jak ja coś zrobię, to Profesor oczywiście zrobi wszystko, żeby szybko sprawdzić. Ale nie było takiej relacji, że zastanawiamy się wspólnie nad problemem badawczym. Albo nawet ustalamy ten problem badawczy wspólnie.

Ja przedstawiłam coś, co ja widziałam, z całym projektem badawczym. Pan Profesor to zaakceptował i odbierał kolejne rozdziały. Więc nie było też spotkań jakichś naukowych, nie było dyskusji, nie było wspólnego wyjeżdżania na konferencje albo zachęcania.

Rzeczywiście, ta relacja była taka uboga w to. […]

B: Z czego to mogło wynikać?

R: Z tego, żeśmy się nie spotykali. Z tego że był bardzo zaangażowany w takie sprawy organizacyjne na uczelni. Był prorektorem, więc miał bardzo dużo na głowie. I z tego też, że ja byłam bardzo mocno zaangażowana w swoją pracę taką zarobkową. [K11]

I jak gdyby… Tak że on brał udział w ostatniej, można powiedzieć, fazie. Tak że raczej była to samodzielna praca, a na końcu jak gdyby w takiej fazie pisania, jakiegoś tam sprawdzania tekstu dopiero promotor, powiedzmy, coś tam mi pomagał. [M7]

Ciekawym aspektem opowieści o braku przewodnictwa i wsparcia promotorskiego przy pisaniu doktoratu jest fakt, że praca doktorska jest jednocześnie postrzegana jako kluczowa praca indywidualna, którą należy wykonać w pełni samodzielnie, aby udowodnić gotowość wejścia

w środowisko naukowe. Jednak po wykonaniu tej samotnej pracy nie otrzymuje się wcale pozycji

„samodzielnej” (tę zyskuje się dopiero po habilitacji), a na dodatek nagle zaczyna się oczekiwać od pracowników skutecznej pracy zespołowej (jakby można było nauczyć się jej poprzez osmozę).

Z kolei pozytywny obraz relacji uczeń-mistrz bazuje na wspólnym robieniu badań, rozmowach, które jeden z rozmówców uznał za kluczowe czynniki w procesie edukacji młodych pracowników naukowych. Uczenie się od współpracowników dodatkowo uznane zostało za czynnik wiążący pracownika naukowego z instytucją – bez tego typu relacji nie wytwarza się poczucie tożsamości z uniwersytetem jako miejscem pracy:

[D]la mnie to jest kluczowy problem. Brak relacji uczeń–mistrz. Tutaj tego nie ma. [...]

ja zawsze, jak tam się z tymi profesorami spotykałem, czy z konkretnymi dwoma profesorami, i z konkretnymi ludźmi, to ja czułem tę relację, że oni tam bardzo mocno dbają o to, żeby zakład żył, żeby profesor był w ciągłej relacji z asystentem, z adiunktem, żeby razem robili badania, żeby razem dochodzili do wiedzy, żeby oni byli, jakby, żeby ten młody asystent, adiunkt, mógł czerpać jakieś wzorce, i mógł tę wiedzę i zdobywać, i potem umieć ją przekazać, nie?

Tego mi tutaj brakuje. [M6]

Myślę, że czy to będzie opiekun starszy stopniem, czy to będzie opiekun nie starszy stopniem, ale osoba, która jest w stanie mnie czegoś nauczyć, to ja bym powiedział, że to jest kluczowe.

Kluczowe, szczególnie dla młodych pracowników naukowych, jest to, żeby mieć od kogo się uczyć. […] Ja myślę tak, że… Że tak, że gdyby taka osoba była, to by mnie bardziej związała z…

By podniosła mój poziom tożsamości z miejscem wykonywania pracy. Nie wiem, czy jestem wyjątkiem, czy nie, ale ja totalnie nie czuję się związany [...]. Totalnie. [M6]

Niski poziom tożsamości z miejscem pracy i współpracownikami pogłębiany jest przez trudności finansowe i potrzebę zarobkowania poza akademią:

[M]oje niskie przypisanie, takie, tożsamościowe [...] jest spowodowane tym, że ja czuję, że moją pracą nikt się nie interesuje. [...] w moim instytucie mam wrażenie, że każdy sobie rzepkę skrobie. Ja, de facto, nie wiele wiem o tym, co robią moi znajomi. Podejmowane są próby wspólnych spotkań, coraz często, ja na nie nie chodzę, z tego względu, że ja dużo pracuję też poza uniwersytetem, naukowo, i też finansowo, no bo chciałbym dobrze zarabiać, najnormalniej w świecie. [...]Dzisiaj gdyby ktoś mnie zapytał, czy jest taka osoba, do której mógłbym się zwrócić, to bym powiedział, że nie. Ja osobiście nie mam, nie? A gdyby taka osoba była, która by była z jednej strony jakimś autorytetem naukowym, a z drugiej strony byłaby dla mnie takim wsparciem, myślę że mogłoby to mnie w jakiś dodatkowy sposób związać z uczelnią. […] Też być może przyjąłem taką postawę, że tutaj już nic nie znajdę, i robię swoje rzeczy, i staram się rozwijać gdzie indziej, nie? [M6]

Choć ta sama relacja, w tym przypadku, przerodziła się następnie w ciężar zobowiązania, które należało w odpowiednim momencie porzucić – spłacając wcześniej dług wdzięczności:

Dzisiaj czuję, nasze drogi się rozeszły z profesorem, czuję się osobą samodzielną, dużo

zawdzięczam profesorowi, natomiast już od wielu lat mam takie poczucie spłaconego długu, i myślę, że, nie chwaląc się, w międzyczasie zrobiłem kupę fajnej roboty i, też, myślę, że kilku osobom pomogłem w życiu, poprzez to, że pracuję na uczelni. […] W pewnym momencie, kiedy też już poczułem się pewniej w pracy, i też już nawiązywałem różnego rodzaju kontakty poza pracą, z organizacjami pozarządowymi, nie wiem, z instytucjami biznesu, no, z różnymi osobami, które zapraszały mnie do współpracy, czułem, że to brzemię, że ja jestem z kimś powiązany, po prostu przestaje mi ciążyć, i, najnormalniej w świecie, przyszedł taki czas, że wycofałem się z pracowni, założyłem własną firmę, konkurowaliśmy o zlecenia… [M6]

Promotorzy i opiekunowie wspominani przez naszych rozmówców, którzy nie wchodzili w relację mistrz-uczeń (albo wchodzili w nią na specyficznych zasadach) wykazywali się też brakiem szacunku dla czasu swoich podopiecznych, co skutkowało marnowaniem ich czasu w sytuacji, gdy tak obciążeni byli dydaktyką, że brakowało im czasu i sił na pracę naukową:

R: [N]o na przykład umawia się na sobotę na [uczelni] na godzinę dwunastą o siedemnastej dzwoni, że o, jednak nie przyjdzie.

B: …już sobie odpuszczacie po piętnastej, bo i tak wiecie, że…?

R: Nie, bo wiemy, że jak to jest po prostu. Nie, nie to tak właśnie jest, że on później przyjdzie i, no to to jest największa po prostu, że ciężko, taki brak szacunku trochę dla właśnie dla czasu, takie, czy też nie chcę trochę mówić, że brak szacunku, bo to mogło zabrzmieć, jako brak szacunku dla ludzi, no, ale z drugiej strony jak ktoś tak traktuje drugie osoby, no to, to nie wiem. […] Ale jak się na przykład wysyła mu artykuł i prosi o poprawki, no to on albo udaje, że nie dostał tego maila albo, że zostawił wydruk gdzieś, więc to takie dziecinne wymówki, prawda, no, że on zapomniał czy mógłbyś mi jeszcze raz wydrukować takie, coś takiego, no i to właśnie tak trwa później. A czasami kwestia jest szybkiego zerknięcia tu zrobiłem tu, zobacz czy to jest, i to takie coś blokuje pracę wtedy, prawda, bo chciałoby się już dalej iść a nie można.

[M5]

Pojawił się też głos rozmówcy, który choć żałował, że nie zaznał na uczelni pełnego wsparcia od współpracowników, to jednak podkreślał, że najważniejsze jest, aby nikt mu w pracy nie przeszkadzał. Przeszkadzanie w jego opinii zaczęło się, kiedy weszła na uczelnie parametryzacja:

Mnie to nie dotyczy. Natomiast sytuacja się... Ja miałem święty spokój, nikt mi nie przeszkadzał.

Też mało kto się w ogóle interesował. Tutaj wymieniłem we wstępie 3 osoby chyba, którym dziękuję, bo tylko te 3 się interesowały tym, co robiłem. Naprawdę. Tego drugiego zdania już nie dodałem tutaj, ale tak właśnie było. Ale też nikt nie przeszkadzał i to jest najważniejsze.

A że nikt nie pomagał, no przykro, nikt mi nigdy nie pomagał. […] Natomiast sytuacja zaczęła się zmieniać oczywiście wraz z tym impetem na parametryzację. [M10]

Brak relacji mistrz-uczeń pojawia się też na etapie pisania prac magisterskich – studenci pozostawieni bywają samym sobie i zdani na własne umiejętności poszukiwania pomocy i relacji z osobami nie przypisanymi formalnie jako ich promotorzy:

I widzę, że wielu studentów ma ten sam problem. Że się nic nie zmieniło od 10 lat.

Że przychodzą do mnie, i mówią, panie X, czy mógłby mi Pan pomóc, bo ja nie mogę dogadać się z promotorem. Bo brakuje mu tego, bo ja go nie rozumiem, bo on się nie pojawia, bo on nie wie. […] Nie umie poprowadzić tej pracy. Zgadza się na temat, ale nie ma tyle wiedzy.

Nie ma wiedzy. [M6]

Studenci potrafią rodzić też lęk wśród wykładowców. Głównym źródłem tego lęku jest studencka ocena zajęć dydaktycznych. I choć można rozpatrywać tę sytuację jako przykład upełnomocnienia studentów i nadanie im istotnej władzy, to jednak nasza rozmówczyni wykazuje, że studenci przez ten mechanizm utracili możliwość realnej współpracy z pracownikami naukowymi:

To jest jakiś tak, ta nieufność i nieufność w stosunku do studentów. Bo mam wrażenie, że większość pracowników się strasznie boi studentów. Że studenci ich źle ocenią, że uznają, że to jest nieprzydatne, do niczego niepotrzebne itd. Wobec tego lepiej tego nie dotykać. Lepiej się studentów o nic nie pytać, lepiej ze studentami nie współpracować. [K18]

Instytucjonalne utrudnienia współpracy

Temat habilitacji pojawiał się w naszym badaniu bardzo często i w wielu ujęciach, co wskazuje na to, że jest to temat znaczący. Wspomniana wcześniej konsekwencja habilitacji, jaką jest uniemożliwienie w pełni autonomicznego działania (bez statusu samodzielnego pracownika), została także uzupełniona krytyczną oceną procesu habilitacji jako, kolejnego po doktoracie, instytucjonalnie ugruntowanego, zbyt indywidualistycznego etapu rozwoju kariery naukowej:

Wiele rzeczy nie idzie do przodu, jest kwestia właśnie takiej indywidualizacji. Znaczy to z jednej strony wynika trochę z przepisów, bo się to indywidualnie, tam doktorant, habilitacja – wszystko bardzo indywidualnie robi. [M7]

[J]estem właśnie w takim, no nieciekawym momencie, już się nie łapię na te projekty, jestem na tyle młodym naukowcem w tym sensie, że tak jakby też nie mam możliwości fizycznych zrobienia żadnego zespołu, i to mi niestety mi odbiera wiele szans. [K15]

Warunki pracy naukowe w Polsce bywają tak trudne, że wymagają dużych poświęceń – nawet takich, które przekraczają granicę bezpieczną dla zdrowia. Stało się tak w przypadku jednej z naszych rozmówczyń, która zmuszona była odżywiać się głównie dżemami robionymi przez ciocię. Z jednej strony widać w tej historii wagę wsparcia rodziny, bez której nie wiadomo, co by nasza rozmówczyni jadła, ale z drugiej rodzi się podstawowe pytanie: jak w takich warunkach prowadzić wymianę i współpracę międzynarodową? Pytanie czy ktokolwiek zgodziłby się na takie warunki nie jest nawet tak bardzo istotne, bo raczej nikt w takiej sytuacji nie zaproponuje potencjalnym partnerom naukowym współpracy, bo nawet wspólne wyjście na kawę i obiad do restauracji będzie zbyt dużym obciążeniem:

[P]óźniej, no było to stypendium, które oczywiście wspomagało, ale przez wakacje tego stypendium nie było, więc to był zazwyczaj czas biedy i jedzenia dżemów, po prostu z piwnicy od cioci, których ona nie jadła, więc pozwalałam sobie po prostu jeść te dżemy, w ten sposób, na chlebie. I czas naleśników pamiętam. I pamiętam, że straszny czas, po prostu makaronu z sosem z [marka popularnych produktów], po prostu to obrzydliwe i okropne, tak czy owak, to nie było urozmaicone zbytnio jedzenie. [K1]

Poza tym mój promotor był zawsze taki życzliwy, a przede wszystkim jest stacjonarnym profesorem, to jest dla mnie trzy pokoje obok. To jest niesamowita zaleta. Bo wielu moich kolegów zaczynało studia doktoranckie, nie kończyło przez niestacjonarnych profesorów przyjezdnych, którym nagle wiek emerytalny przyszedł. Niektórzy poumierali w tym czasie.

Tracili kontrakty na naszej uczelni, to w tym momencie jest niechęć profesorów tamtych, żeby cokolwiek dokończyć. Ja miałem szczęście, że był stacjonarny. To i to, że życzliwy był.

Jak on zawsze powtarza sobie, że nie jest masochistą i nie lubi się znęcać nad ludźmi. [M1]