• Nie Znaleziono Wyników

Dalsza sprzedaż czasu pracy

Wśród osób, które swoją sytuację określały jako dobrą lub bardzo dobrą były przede wszystkim osoby pracujące w dodatkowych pracach i projektach. Jeden rozmówca w ramach pracy na uczelni tworzył odpłatnie programy komputerowe, brał też udział w kilku projektach z dodatkowym finansowaniem.

Inny, początkowo jako asystent, dostawał dodatkowe 3000 zł z projektu (zanim uregulowano

i ograniczono możliwość tak dużych wypłat z projektów), potem pracował we własnej firmie i na etacie w pewnej instytucji. Swoją sytuację określał jako relatywnie dobrą („Ale summa summarum czasem łapię się na takim myśleniu, że zarabiam, że jest mi lepiej niż innym”. [M6]). Mimo etatu na uniwersytecie, pracował on tam tylko przez jeden dzień w tygodniu, a praca naukowa odchodziła na dalszy plan. Tak jak wielu innych rozmówców starał się jednak wykorzystywać dodatkowe prace i projekty naukowo – np. pisząc w ramach tych projektów teksty, które następnie stanowiły dorobek naukowy, za który rozliczano pracowników na uczelni.

Inny pracownik naukowy z kolei, w trakcie prowadzenia wywiadu będący na bezpłatnym urlopie w związku z wykonywaną funkcją polityczną, nagle dzięki niej zaczął zarabiać dużo, dzięki czemu mógł sobie sprowadzić drogie książki naukowe z zagranicy.

Łączenie dodatkowych prac z pracą naukową było jednak dla wielu osób trudne, więc często zaniedbywali tę część swoich obowiązków zawodowych. Zarobki przekładały się więc bezpośrednio na jakość ich pracy, na co wskazuje następująca wypowiedź:

Dlatego tak dużo mówimy o tych finansach, ponieważ myślę, że to jest główna przyczyna tego, że ja nie pracowałam tylko na uczelni, tylko na pięciu etatach. Naprawdę, był taki czas takiej pracy ponad siły. Fizycznej często pracy ponad siły, bo to było na przykład przejechanie 60 tysięcy kilometrów rocznie. Przejechanie samochodem, więc ja byłam kierowcą, nie naukowcem.

Kierowcą, który zarabiał na swoje utrzymanie. [K11]

Pensja adiunkta do utrzymania się nie wystarczała, co było związane z samodzielnie opłacanymi zobowiązaniami finansowymi:

Moja rata kredytu teraz wynosi około 3000 złotych, mam kredyt we frankach. Więc muszę do utrzymania mojego standardu życia zarabiać odpowiednio. A też mam dom, więc nakłady są dosyć wysokie. Dlaczego ja pracuję na uczelni? [...] ja zawsze myślałam sobie tak: muszę zarabiać w biznesie, bo to przynosi mi poczucie bezpieczeństwa. Ale sens mam na uczelni.

Ja na uczelni nie pracuję w ogóle dla pieniędzy. Bo te pieniądze, w stosunku do tego, co ja mogę w tym samym czasie zarobić w biznesie są nieporównywalne. I gdyby ktoś miał kalkulować tylko finansowo, to jestem frajerką, że tracę czas na dzień spędzony na uczelni. Ale ta praca pozwala mi czuć sens w ogóle mojego życia. I tutaj dopatruję się wpływu mojej babci, która za jakieś też pewnie bardzo niskie pieniądze wykrwawiała się dla swoich uczniów. [K11]

Praca na uczelni jest tu pokazana nie jako praca, ale jako misja, coś, co daje sens życiu i co warto robić mimo niskiej pensji, nie pomaga ona w utrzymaniu się, wręcz przeszkadza w nim (traci się czas, który można by poświęcić zarabianiu „prawdziwych pieniędzy”), ale pozwala realizować siebie, jest to wręcz porównane do „wykrwawiania się” dla uczniów, poświęcania się. Głównie pracy dydaktycznej, z uczniami właśnie, gdyż na pracę naukową rozmówczyni nie miała prawie czasu:

[N]ie zostaje mi czasu już na taką pracę naukową, że ja idę do biblioteki i siedzę i czytam.

Coś takiego nie zdarzyło mi się przez ostatni czas. Może też, dlatego że jest szereg jakichś pobocznych kwestii, moich odpowiedzialności, pracy społecznej, wspierania różnych organizacji.

Więc ja muszę tak sobie organizować czas i wybierać takie projekty, które od razu są moją pracą naukową. I tak na przykład teraz, praca przy tym projekcie innowacyjnym zaowocowała moimi wystąpieniami na konferencjach i jeszcze tam będą konferencje, napisaniem książki, być może napisaniem też artykułów. [K11]

Jednocześnie, jak mówiła, marzyła o takim życiu naukowym, w którym połowę swojego czasu poświęcałaby na badania, czytanie literatury, dyskusje. Chciałaby choćby dwa dni w tygodniu poświęcać na naukę („To byłby już dla mnie taki ogromny skok. […] Czuję, że powołaniem każdego nauczyciela akademickiego jest maksymalny rozwój. Powinno to być zakodowane w nas. A przez to, że przez tyle lat byłam zajęta zabezpieczaniem siebie w tym materialnym wymiarze, to mocno zaniedbałam to”. [K11])

Podobnie mówiło też kilkoro innych rozmówców – tych, których nie utrzymywali małżonkowie, np. pewien doktor nauk technicznych:

[G]eneralnie tylko zarabiając na uczelni można powiedzieć po opłaceniu przeciętnej raty kredytu i zapłaceniu za mieszkanie by mi zostało 500 złotych, więc chyba to jest już kwintesencja, to nie ma co mówić. Żeby nie jakieś stypendium ewentualnie, które akurat mi się udało dostać dwa lata temu, takie dosyć..., czy jakieś tam inne środki, gdzie się na przykład coś na zlecenie robi […]. Właśnie się zastanawiałem, że [dlaczego] w ogóle ludzie na uczelni są, pracują. Więc niedługo pójdą do firm i się skończy po prostu doba informatyki. [M1]

Zapytany o swoje sposoby na zaspokajanie potrzeb finansowych, mówił o „zwiększaniu źródeł dochodu” i trudnym wyborze pomiędzy zarabianiem a pracą naukową (postrzeganą jako bezpłatna, gdyż nie jest bezpośrednio wyceniana i rozliczana przez pracodawcę):

I to jest zawsze ten ciężki wybór, nie? Albo, albo. Tak że w ostatnich latach, dwóch, trzech moja nauka bardzo się obniżyła, a to właśnie poprzez to, że generalnie wszystko jest droższe, my szukamy różnego rodzaju rozwiązań i przez to tracimy czas i to jest właśnie efekt końcowy.

[M1]

Czym jeszcze trudnili się doktorzy poza uczelnią celem zwiększenia swojego dochodu?

Ogólnie siadam wieczorem na przykład, kiedy mam zlecenie i zajmuje mi to dwie-trzy godziny wieczorem, w zależności od zleceń. Już ostatnio nie przyjmuję tego, co mnie nie interesuje, jeżeli też z tego będą małe pieniądze, a duży nakład pracy, więc próbuję to w jakiś sposób sortować, no ale zazwyczaj tak dwa-trzy dni w tygodniu, wieczorami właśnie robię tłumaczenia. [K13]

[P]onieważ uczę języków, w związku z tym jakby utrzymywanie się z mojej pensji adiunkta byłoby raczej niemożliwe […] staram się zorganizować tak swój czas pracy poza uniwersytetem, żeby łączyć to w te same dni, czyli jeśli oczywiście się da, jeśli mam

zajęcia tak jak teraz mam w tym semestrze w poniedziałki i w piątki, to staram się jeśli mam jakieś lekcje [języka] gdzieś na mieście – teraz akurat mam, jeżdżę do jednej z firm – tak układać, że jadę przed zajęciami najczęściej albo po, żeby powiedzmy sobie nie ruszać tych pozostałych wtorek, środa, czwartek, aczkolwiek rzeczywiście w środę też jeżdżę, ale już mam takie postanowienie, że wtorek i czwartek to jest taki dzień, kiedy ja [uczę]

ewentualnie jakimś późnym wieczorem, jeśli ktoś chce przyjść na lekcje… [K15]

Choć praca poza uczelnią była przede wszystkim motywowana finansowo, niektórzy wskazywali też, że taka praca ich rozwija:

[T]o, co robię poza [uczelnią], to ja nie robię tylko dla kasy, to bardzo mnie mocno rozwija, tak jak mówię, jeżeli się angażuję w jakieś projekty, to takie, które są gdzieś koło moich zainteresowań, że ja gryzę problem ten sam z różnych stron. W sumie, tak wychodzi na to.

Więc poznaję ciekawych ludzi, poznaję nowe metody, przeszczepiam metody, [...] Fajnie powychodziły wyniki, i super, więc nawet jeśli coś robię, co by się wydawało, że jest jakby oderwane, to staram się szukać tych rzeczy, które rozwiną moje [zainteresowania badawcze], nie? [M6]