• Nie Znaleziono Wyników

Jakie są jednak konsekwencje takiej sytuacji, gdy nauka postrzegana jest jako hobby dla kobiet? Jedną z nich jest niedocenianie tej pracy, także przez małżonków:

Czas, który tutaj spędzam, to jest jedyny powód do kłótni czasami między nami, bo on [mąż]

uważa, że za dużo pracuję za te pieniążki, które tutaj otrzymuję, że powinnam więcej czasu spędzać z dziećmi, w ogóle w domu. Natomiast, no jak dochodzą takie dodatki i no widać sens tej pracy, to nawet on już mniej komentuje moje tutaj przesiadywania. [K8]

Rola kobiety sprowadzona jest tu do zajmowania się dziećmi – poświęcenie czasu na coś innego uzasadnione może być odpowiednimi zarobkami (dodatki sprawiają, że praca nabiera sensu), bez nich jest stratą czasu. Sama rozmówczyni sprowadza swoją pracę do „przesiadywania”, co jest umniejszającym określeniem nadawanym tej pracy być może przez męża, podczas powracających kłótni na ten temat.

Inną konsekwencją jest to, że jeśli praca (kobiety) na uczelni jest tylko niewielkim źródłem zarobków („na papierosy”), to można z niej zrezygnować, jeśli praca męża tego wymaga. Weźmy pod uwagę następującą wypowiedź:

[M]ój mąż stwierdził, jako student, że on nie będzie tu za 2000 pracował, bo nie utrzyma nas i w ogóle opłaty i dzieci, przedszkole. To jako student wyjeżdżał sezonowo do Norwegii. No i niestety do pracy fizycznej, bo innej tam nie było .[...] jeżeli mąż by dostał tam jakąś sensowną pracę w Norwegii, to najprawdopodobniej ja nie wyobrażam sobie życia: tu my, on tam, takiego nie wiem, taty chwilowego, więc najprawdopodobniej przeprowadzilibyśmy się tam wszyscy. Ja bym wtedy tam szukała pracy, być może pisałabym też o jakieś stypendium bądź staż na jakiejś uczelni norweskiej. [K8]

To praca mężczyzny musi – według prezentowanej tu logiki – utrzymać rodzinę, dlatego nie może on sobie pozwolić na pracę za pensję podobną do pensji adiunkta. Nawet fizyczna, sezonowa praca w Norwegii jest od tego lepsza, a praca naukowa żony jest na odległym miejscu, można z niej zrezygnować na rzecz lepszej pracy męża i przeprowadzki całej rodziny – choć kalkulacja ta zapewne uległaby zmianie na korzyść pracy naukowej, gdyby nasza rozmówczyni znalazła pracę na uczelni

w Norwegii.

Kolejną konsekwencją traktowania pracy na uczelni jako zależnej od pensji małżonka jest trudna sytuacja osób, które na pomoc małżonka liczyć nie mogą, tak jak cytowanej wcześniej samotnej matki (zadłużającej się, by móc zrealizować podstawowe potrzeby) czy pracownicy uniwersytetu, której mąż miał podobną pensję, co ona i nie mogli „związać końca z końcem”. Niektórzy byli wręcz przekonani, że nie da się samodzielnie przetrwać z pensji adiunkta:

[J]eśli chodzi o zasadnicze wynagrodzenie, to zdecydowanie uważam, że jest niewystarczające [...]. Płaca zasadnicza jest określana na poziomie, który bym [śmiech] określiła jako niedopuszczalny, a że… I to nawet nie biorąc pod uwagę obowiązków, tylko, no w ogóle, to nie na te realia, nie na tę rzeczywistość ekonomiczną. To nie jest wystarczające zasadnicze wynagrodzenie. [...] przez cały okres studiów i do tej pory, gdyby nie to, że moja po prostu sytuacja prywatna się zmieniła, no i weszłam w związek, to nie byłabym w stanie utrzymać się samodzielnie sama w mieszkaniu czy w lokalu samodzielnym, więc to zupełnie odpada.

Korzystałam z pomocy, z programu Urzędu Miasta z uczelnią na wynajmowanie mieszkań dla doktorantów, w dwóch takich blokach mieszkalnych. Ale po dwóch latach koszty czynszu wzrosły drastycznie, o połowę i musiałam zrezygnować też z tej formy. [...] ratunkiem jest dla mnie w ogóle zmiana, przy okazji zupełnie, bo to nieplanowane, zmiana sytuacji prywatnej, ale jeśli chodzi o samą stricte finansową, ekonomiczną i bytową [sytuację], to byłoby niemożliwe utrzymanie się samodzielne. [K10]

Nasza rozmówczyni mówiła, że nie planowała związku pod kątem utrzymania się, ale jednocześnie dzięki związkowi mogła utrzymać się na uczelni. Wcześniej przez dwa lata objęta była programem pomocy doktorantom, co zmniejszało jej koszty utrzymania. Można przyjąć, że pozostała na uczelni przypadkowo, ponieważ instytucje przestały ją wspierać po doktoracie. Kolejna rozmówczyni podkreślała, że jej pensja wystarczała wyłącznie na utrzymanie jednej osoby – i ewentualnie psa:

[M]am na utrzymaniu psa, ponieważ mój partner raczej nie jest na moim utrzymaniu. Nie byłoby na czym, nie byłoby naprawdę, nie byłoby się z czego utrzymywać. Moja pensja naprawdę wystarcza na utrzymanie jednej osoby, a właściwie uważam, że nie wystarcza na utrzymanie jednej osoby w Warszawie. Gdybyśmy mieszkali gdzieś indziej, to sytuacja może byłaby inna, my mieszkamy w największym polskim mieście, więc nie, no nie ma takiej możliwości, żebym dwie osoby z tej pensji utrzymywała. Pies i to jest aż nadto, to jest mały pies, dodam, naprawdę niewiele je. [K3]

Nawet jednak to utrzymanie jednej osoby i psa uwarunkowane było podejmowaniem dodatkowych prac, a do tego pewną rolę odgrywały też zarobki partnera:

Utrzymanie się z pensji asystenckiej naprawdę nie jest możliwe. [...] ja dorabiam głównie jako wykładowca, w innych po prostu miejscach. [...] Poza tym piszę, jestem recenzentem stałym i oprócz tego udzielam korepetycji. [...] I to mniej więcej wszystko razem wzięte, daje taką

możliwość, że powiedzmy można utrzymać siebie i psa.[...] Tak, ale proszę pamiętać, że tak jak mówię, ja mieszkam z partnerem, który wykonuje zawód absolutnie nienaukowy, to też na pewno ma znaczenie. [K3]

Na takie wsparcie nie mogli jednak liczyć wszyscy, np. rozmówczyni o odmiennej orientacji seksualnej:

[M]oże gdybym nie była lesbijką, to być może moja kariera uniwersytecka byłaby nieco inna. Być może miałabym męża, który by mnie utrzymywał i mogłabym oddać się karierze naukowej.

[K11]

Podobnie trudna była sytuacja samych mężczyzn, utrzymujących rodzinę i chcących pracować na uczelni:

Ja uważam, że w tej chwili mając czteroosobową rodzinę, gdzie tylko ja pracuję, to minimum socjalne, to musiałoby być dla takiej rodziny około 5000 netto, a to mi bardzo dużo brakuje do tego, żeby nawet już nie mówiąc o jakichś wyjazdach zagranicznych, żeby zaspokajać. Bo ja mam też problemy zdrowotne w rodzinie, więc zaspokojenie tego wszystkiego to w granicach 5000, ale ja nie osiągam takich dochodów. [...] nawet pracując dodatkowo to jest kłopot, żeby wiązać koniec z końcem. Gdybym był singlem to może bym sobie całkiem dobrze radził, ale mając rodzinę na utrzymaniu, to duży kłopot. [M2]

Co ciekawe, w powyższym cytacie alternatywą w przypadku niewystarczających środków jest bycie tzw. singlem, które postrzegane jest jako dające szansę na swobodne utrzymanie się – odmiennie niż w przytoczonych wcześniej wypowiedziach kobiet, które brak związku łączyły ze zwiększoną niepewnością finansową.

Co więc robiły osoby utrzymujące rodzinę? Część pożyczała pieniądze, ograniczała wydatki pod koniec miesiąca („Na niskie zarobki, niższa jakość życia po prostu, kupuje się tańsze rzeczy, czasami się czegoś odmawia, mieszkam w hotelu asystenckim, nie kupiłam sobie mieszkania...”, [K16]), planowała, kiedy który członek rodziny będzie mógł dostać nowe buty itd. Ale badani podejmowali się też dodatkowych prac zarobkowych, poza uczelnią, czasem projektów na uczelni, a czasem pracowali w kilku miejscach/projektach naraz, co ograniczało możliwość poświecenia czasu na badania do habilitacji.

Wyjątkowa była natomiast sytuacja dwóch osób pracujących i mieszkających w Warszawie.

Swoją sytuację finansową opisywali oni jako całkiem dobrą – w jednej sytuacji było to związane z odziedziczonym domem, w którym rozmówczyni odnajmowała innym mieszkania, mając z tego spory zarobek. Dodatkowo była ona stypendystką różnych fundacji, otrzymywała granty i spokojnie utrzymywała się z tego, twierdząc, że szanuje teraz swój czas i nie bierze nisko płatnych zleceń.

W innym przypadku nasz rozmówca zarobił na mieszkanie pracując przy teleturniejach telewizyjnych –

ten sposób zarobku zarezerwowany był jednak dla mieszkańców stolicy.