• Nie Znaleziono Wyników

Upadek tradycyjnych form współpracy

Pomijając omówiony wcześniej aspekt towarzyski, w narracjach doktorskich pojawiło się także dużo głosów zaniepokojonych zanikiem tradycyjnych form współpracy naukowej. W opinii rozmówców spotkania pracowników, takie jak ważne kiedyś seminaria, tracą na wadze (np. poprzez ograniczenie ich do zaplanowanego elementu kształcenia doktorantów). W niektórych przypadkach zanikają zupełnie z życia naukowego naszych rozmówców (często wraz z doktorów przywiązaniem do instytucji):

Podstawowa rzecz, która się powinna odbywać – seminaria. No one są, formalnie są, ale są mniej tam więcej raz na miesiąc się odbywają, jakieś tam seminarium. W dodatku na tych seminariach wystawia się, że tak powiem, brzydko doktorantów przeważnie, w związku z tym te tematy są… No nie zachęca [to] po prostu wszystkich pracowników, żeby przychodzić na takie seminaria. Doktorantom to się tam jakiś z reguły stawia obowiązek, że oni powinni chodzić. I w sumie się zaczyna robić seminarium doktoranci, z doktorantami. A, pracownicy.

O tam, oczywiście, dla przyzwoitości jakiś promotor, parę osób ze starszych roczników przychodzi. [M7]

No tu akurat taki jedyny negatywny aspekt jakby współpracy z promotorem, że on nie miał zbyt wielu doktorantów i ja nigdy nie spotkałem, przez osiem lat, nikogo na seminarium, aczkolwiek wiem, że wyprzedziła mnie w międzyczasie jakaś osoba dwa lata młodsza ode mnie, stażowo jakby, która zrobiła ten doktorat, czyli kogoś miał, prowadził, ale nie było takich spotkań, nie było takiej burzy mózgów, wymieniania informacji, bo po prostu zbyt mało miał doktorantów. [M9]

Nawet na konferencje teraz już jest coraz mniej pieniędzy. Można powiedzieć, że już jeżdżą wybrani teraz w ramach zespołu. Już… Są wybrani i to są pojedyncze osoby, czyli nie ma możliwości, żeby jechać na przykład i poznać środowisko dane, w którym się pracuje. Takiej już nie ma opcji. [żal] Teraz to się już rezygnuje nawet z konferencji najczęściej.[M1]

Mi zawsze brakowało na uczelni [...] takich spotkań ściśle naukowych, gdzie byśmy rozważali tematy taki teoretyczne. […] Takie seminaria naukowe, spotkania naukowe. [K11]

O ile więc doktoranci mogli mieć nadzieję, że istnieje gdzieś jakiś ukrywający się przed nimi uniwersytet jako wspólnota badaczy (Szkudlarek, 2010), o tyle wielu doktorów wie już, że na uczelni nikt – oprócz doktorantów – nie ma czasu, by go razem z innymi trwonić na wspólne teoretyzowanie.

A na spotkania konferencyjne wystawia się na ogół skromną reprezentację zespołów („jeżdżą wybrani teraz w ramach zespołu”).

Ostatnia z naszych rozmówczyń w odpowiedzi na standardowe pytanie badaczy, próbujących określić potencjalne zróżnicowanie głosów w środowisku, w zasadzie stwierdziła, że w jej miejscu pracy nie ma żadnego środowiska, ponieważ nie odbywają się tam nawet rozmowy o wspólnych interesach. Zaowocowało to brakiem wspólnego działania w sytuacji konfliktu z pracodawcą, bo w krytycznym momencie nie doszło do ustalenia postulatów i stanowiska w sprawie:

B: A czy twoja opinia jest zbliżona do opinii twojego środowiska?

R: Nie wiem, bo nigdy nie rozmawiałam z moim środowiskiem. To też pokazuje, jak my się komunikujemy. Oczywiście są takie akcje, jak podpisywanie i to jest akcja ostatnia.

B: Podpisywanie, czego?

R: Podpisywanie petycji o niezwiększanie ilości godzin dydaktycznych... [K11]

Alienacja poszczególnych pracowników uczelni może przejawiać się „byciem z boku”. I to tak bardzo z boku, że osoby te nawet nie włączają się w rozmowy toczone w środowisku:

R: Pewnie się mówi [o zmianach w szkolnictwie wyższym], ale jakoś zawsze z boku tych wszystkich rzeczy jestem.

B: A czy orientujesz się, czy twoje środowisko jest jakoś zaangażowane w ogóle w dyskusje na temat tych zmian?

R: Na pewno jest, ale nie znam takiego, nie wiem, co się mówi. [...] Nie wiem, bo nie słucham tego. [M5]

W kontekście pozostałych wypowiedzi naszych rozmówców powstają wątpliwości czy poza już zajętymi pozycjami „z boku” istnieje jeszcze jakiekolwiek centrum opinii. Jeżeli to centrum było wolne, wówczas tym bardziej zastanawiające jest to, że nie zostało zajęte w czasach międzynarodowego ruchu Occupy.

Podobnie puste i marnowane są miejsca i czas konferowania – coraz mniej w nich wymiany myśli:

Kultura konferencyjna bardzo upadła ostatnio i rzeczywiście ludzie zaczynają przychodzić tylko na kawę i na własne referaty, ale być może gdyby to, gdyby to trochę dofinansować, gdyby zrobić te konferencje z trochę większym rozmachem, zapraszać większych specjalistów z danej dziedziny – być może wyglądało by to lepiej. [K3]

Nawet kwestia komunikacji w zakresie wymiany doświadczeń, wspomagania się nawzajem w wyzwaniach dydaktycznych, w wypowiedzi jednej z naszych rozmówczyń przedstawiona została jako kolejne puste pole – kolejny nieistniejący element przyczyniający się do izolacji pracowników.

Wypełniane jest ono poprzez odgórnie organizowane szkolenia, a nie przez współpracę:

B: A w jakim celu organizowane są takie spotkania?

R: Żeby podnieść jakość kształcenia i są na przykład teraz szkolenia, też z Funduszy, które uczą jak przygotować prezentację, czyli takich dydaktycznych rzeczy. Myślę sobie, że to jest też bardzo wartościowe. W ogóle na uczelni nie ma czegoś takiego jak wymiana doświadczeń, takich dydaktycznych. Ja może tego nie potrzebuję, bo ja się czuję w tym dosyć pewnie. […]

B: Z czego wynika to niereagowanie [na problemy dydaktyczne]?

R: No z tego, że nie dbamy o wspólne dobra. Że każdy dba o swój przedmiot... [K11]

Wymiana doświadczeń wskazana została przez rozmówczynię jako potencjalne dobro wspólne, które wymaga pewnej uświadomionej, lecz nieobecnej dbałości. Zanik dobra wspólnego nie musi powodować dyskomfortu – ograniczona wiedza na temat całości pozwala indywidualnie przechodzić

„dość pewnie” przez kolejne cykle dydaktyki, w której „każdy dba o swój przedmiot”.

Co ciekawe, nawet organizowanie wspólnych spotkań wokół uroczystości (wigilia, imieniny) może nie wystarczać, żeby wspomóc nawiązywanie współpracy naukowej w ramach katedry.

Czynnikiem dodatkowym może być poczucie alienacji, jak było to w przypadku jednego z naszych rozmówców, wynikające z odmienności własnego tematu badań:

R: Wigilię mieliśmy wspólną. Wigilie, imienin robienie. Ale jakichś takich projektów naukowych, wspólnie na katedrze to ja nic nie robiłem teraz, bo ja, to jest nowa katedra znowu kolejna była i ja trochę odbiegałem tematyką, nikt tam naprawdę nie zajmował tym, co ja, tak że też nie miałem siły, już nie było z kim współpracować i w sumie nic tam wspólnie nie robiliśmy.

B: A jakieś wspólne seminaria, wykłady?

R: A to były seminaria nieorganizowane przeze mnie, były seminaria zorganizowane przez kierownika, w których uczestniczyłem, no to to jedynie coś takiego, sam nie wygłaszałem. [M5]

Podobne zdanie miała rozmówczyni, która relacjonowała, że spotkania jej jednostki miały jedynie charakter towarzyski, który nie przekładał się bezpośrednio na pracę naukową („[Z]ebrania zakładu u mnie wyglądają jak spotkania towarzyskie. Umacniają więzi tylko i wyłącznie takie międzyludzkie, nie naukowe”. [K3]). Kiedy więc nie ma tego typu spotkań, to ich brakuje. Kiedy są, to oczekuje się, że czas tak spędzony i więzi umocnione będą wstępem do czegoś większego, wprost naukowego.

Osłabienie tradycyjnych form wymiany myśli na uczelniach może wynikać także z krytycznej oceny ich potencjalnej skuteczności – nikt nie chce marnować jeszcze więcej czasu niż obecnie na działania bezcelowe:

No tak, [reformy] bywają, bywają oczywiście przedmiotem na przykład ekscytacji korytarzowej czy dyskusji nawet utrzymanych w dosyć takim nerwowym tonie podczas zebrań zakładu, natomiast jeżeli pyta pani o taką debatę publiczną, o otwartą dyskusję – to nie, nie odbywają się żadne panele, nie odbywają się żadne dyskusje, które pozwalałyby te sprawy przedyskutować. Wydaje mi się, że z tego względu, że na przykład nikt nie wierzy w ich skuteczność. [K3]

Są wśród nas osoby aktywne, mówię o całym zespole, wielkim zespole ludzi, którzy pracują na wydziale. Są pojedyncze osoby, które próbują walczyć… różnego typu komisje jak i [w] gremiach opiniotwórczych. Ale po pierwsze to są jednostki, bardzo nieliczne jednostki, po drugie – mówię zupełnie szczerze, ja nie zauważyłam żadnych efektów ich działań. [K3]

Specyficzna kultura organizacyjna uniwersytetów, która powoduje, że skuteczność działań naukowców postrzegana jest jako niska, sama w sobie mogłaby być uznana za celowe kanalizowanie aktywności ludzi potencjalnie radykalnych – w kierunku pisania. Obezwładnienie doprowadziło jednak do sytuacji, w której reformy regulują również to, jak pisać i gdzie publikować.

Z perspektywy obumierania tradycyjnych form wymiany myśli i współpracy nasze badanie było oceniane jako symptom zmian na lepsze, jako namiastka ważnych, lecz nieprowadzonych w badanym środowisku, rozmów:

Do dzisiaj uważam, że to, że wie pani, [że] tego typu rozmowę prowadzimy, to już jest dla mnie symptom, wie pani, turbo dual energii, że to jest coś pozytywnego, to jest jedna ze zmian, to jest właśnie to, co robimy. [M11]

Brak czasu na współpracę

Kolejnym problemem definiowanym przez naszych rozmówców był brak czasu na współpracę – np. brak czasu spowodowany pracą pozaakademicką był wskazywany jako przyczyna niekorzystania z możliwości współpracy zagranicznej i wyjazdów; zaraz obok wymieniany był brak przywiązania do instytucji. W ten sposób brak relacji w miejscu pracy i konieczność dodatkowego zarobkowania, w tym przypadku doprowadziły do stanu, w którym nie było łatwo wykorzystać nawet nadarzające się okazje do spotkania się i współpracy:

[O]statnio mieliśmy serię, można powiedzieć, porażeń, osoby, które uzyskiwały stopień doktora habilitowanego od następnego dnia już nie pracowały na uniwersytecie, bo po prostu warunki finansowe, które uniwersytet im proponował były, no diametralnie inne niż szkoły prywatne, […] I to jest straszne, bo to chyba seria była w czterech czy pięciu habilitacji,

że, no i to osoby, które kończyły uniwersytet, robiły doktorat na uniwersytecie, tak i dość sprawne takie, szybko tę habilitację, ten doktorat, jakby ta kariera dynamiczna była, habilitacja i uniwersytet tracił ich, [...] więc to było bardzo niepokojące. [M3]

Zresztą mamy narzędzia wymiany, co rusz przychodzą jakieś maile, że przyjeżdża jakiś profesor, że przychodźcie na spotkanie, że jest możliwość też wyjazdu, to się dzieje. Ja w tym nie uczestniczę bo, no właśnie, bo nie znam języka, bo mam niskie przywiązanie tutaj do…

I że sam robię inne rzeczy poza… Ale… Ale funkcjonuję. [M6]

Z powyższych cytatów wynika, że czasem niski stopień przywiązania do miejsca pracy, w połączeniu z niskim wynagrodzeniem, przyczynia się do tego, że zupełnie wyczerpują się czas i możliwości na współpracę w ramach macierzystej uczelni. Ludzie wartościowi odchodzą z uniwersytetu po habilitacji i dzieje się to w szybkim tempie.

Konieczność dysponowania tak ograniczonymi zasobami czasu skutkować może unikaniem najbardziej czasochłonnych działań, tych, których da się uniknąć (w odróżnieniu od dydaktyki) np. angażowania się w projekty badawcze związane z koniecznością poznania i dostosowania projektu do wymogów administracyjnych danego konkursu. W jednym z wywiadów rozmówca tłumaczył, że pracując w zespole jest się obarczonym zwiększoną odpowiedzialnością za terminową realizację zadań, do której on w natłoku pracy nie może się zobowiązać. Mimo że taka sama sytuacja występowała w jego indywidualnej pracy (nie wywiązywał się w terminie ze wszystkich zadań), to był w stanie sobie z tym poradzić, podczas gdy nie zniósłby tego, gdyby obciążało to cały zespół. Co ciekawe, nawet przy takim deficycie czasu, niektórzy podejmowali się współorganizacji konferencji. Można wysnuć stąd wniosek, że czas w akademii jest bardzo elastyczny – nawet, gdy go nie ma, to czasami, jak gdyby cudownie, znajduje się na konferencje:

B: Pana kariera odpowiada standardowej karierze w pana dziedzinie?

R: Nie. Za długo wszystko trwa, zdobywanie tytułu za długo trwa, ale na boku robię różne rzeczy, dlatego jakoś żyję. Im nie przeszkadza, [...] nie związałem się nigdy z jakimś zespołem badawczym, gdzie, jak to się mówi, tempo pracy zależy od najsłabszego ogniwa, więc jakby, chociaż teraz trochę na mnie krzyczą, bo sylabusa na czas nie oddaję, muszę usiąść w końcu, natomiast, no nie ma to, że zawalam czyjąś pracę, nie, bo to by było najgorszą rzeczą, no akurat to mi się udało zrobić, więc jakby we własnym tempie to robię. No chyba, że jakieś tam wspólne..., ale, no konferencję jedną, drugą zrobiliśmy na czas i ja tam coś organizacyjne też to prowadziłem, więc chyba są zadowoleni. [M3]