• Nie Znaleziono Wyników

DAMY DWOKU. 147

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 151-157)

nie jestem przyzwyczajony do rozmawiania z młodemi pannami, więc potrzebuję pobłażania. Proszę mi przebaczyć łaskawie, je­ żeli popełnię jakąś niezręczność i...

— Panie Binder! nie ubranie, nie formy cenię ja w lu­ dziach, ani nawet wymowę, która często nas w błąd wpro­ wadza!

— Bardzo słusznie, pani, i zgadza się to z tem, co mam pani powiedzieć, i co dawno już byłbym powiedział, gdyby nie choroba, która zeszłego lata powaliła mnie na łoże, i z której dopiero niedawno powstałem.

— Mam dla pana głębokie współczucie, panie Binder! — W ięc przystępuję do rzeczy — zaczął Binder. — Czy pani zna swojego dawnego sąsiada, ojca Rafaela?

— Znam! — odparła zaniepokojona Elżbieta. — To jest tyle tylko, że odwiedzał mnie z polecenia księżny, jako nauczycielkę panny von Freiburg.

— Hm! to wystarcza! Zdaje się jednak, że zna on panią bliżej... to jest chciałem powiedzieć... że zna panią oddawna.

Elżbieta spojrzała na Bindera z przestrachem.

— To, co powiem, działo się przeszłego łata. Z powodów tego opóźnienia już się wytłómaczyłem. Nim znalazłem sposob­ ność rozmówienia się z panią, leżałem już w szpitalu... Udało mi się wysłuchać rozmowę pomiędzy nim a pewnym panem, rad­ cą ministeryalnym czy gabinetowym, nie znam się na tych wszystkich tytułach, o ile się domyślam, hrabią Bellingenem, którego częste odwiedziny miałem sposobność śledzić. Rozmowy ich odbywały się pomiędzy czterema ścianami, ale ściany nieraz mają uszy, nawet wtedy, gdy cały ród ludzki jest pogrążony we śnie. Pewnej pięknej nocy, wysłuchałem rozmowę tych panów o niejakiej Elżbiecie Nordenstadt, nauczycielce małej baronówny von Freiburg. Ojciec Rafael opowiadał, że Elżbieta Nordenstadt jest tą samą osobą, w której kochał się był hrabia Feliks Bedingen i z której powodu zamordował człowieka. Hrabia Bedingen hrabiego Feliksa nazywał bratem...

Binder przerwał na chwilę opowiadanie, śledząc Elżbietę, której twarz czerwieniała i bladła naprzemian.

— Ojciec Rafael — mówił po chwili z naciskiem — opisy­ wał swojemu gościowi, jak nieprzyjemnego doznał uczucia, zro­ biwszy to odkrycie, do którego doprowadziło go przeświadczenie, że gdzieś dawniej widział już był tę panienkę, i jak długo łamał sobie głowę nad tern, gdzie i kiedy to być mogło?... W tern miejscu, ja, nieproszony świadek, straciłem wątek rozmowy. Obadwaj zaczęli rozmawiać o kimś, kogo uważają za umarłego, a kogo wyprawiono do Ameryki. Szło o jakąś znaczną kwotę, do której ojciec Rafael rościł pretensye, wyrzucając, że mu jej dotąd nie wypłacono, chociaż podziału dziedzictwa już dokonano. Hrabia zaczął się sprzeczać o to, chciał wymaganą kwotę zapła­ cić z innego źródła. Doszło do żywej kłótni. Słyszałem też wyraźnie, jak ojciec Rafael mówił, że chce kiedykolwiek zapytać Elżbiety Nordenstadt, co wie o majątku pozostałym po hrabi Feliksie, i co myśli o wiarogodności świadectwa, stwierdzającego jego śmierć? To jedno było dla mnie zrozumiałe, że szło o ja ­ kiś fałszywy dokument, na zasadzie którego hrabia Bellingen przyszedł do posiadania znacznej jakiejś kwoty. W końcu poro­ zumieli się obaj za pomocą bardzo zawikłauego obrachunku, który niezupełnie był dla mnie zrozumiały, tak, że to wszystko pozostało dla mnie niejasnem. Potem zaczęła się znowu mowa o Elżbiecie Nordenstadt, i obaj zgodzili się na to, by nie przed­ siębrać przeciwrko niej żadnych nieprzyjaznych kroków, tylko czu­ wać nad nią bacznie, i jedynie w razie gdyby rzeczy wiście mogła być niebezpieczną, postarać się usunąć ją z drogi w jak najzręcz­ niejszy sposób... To właśnie chciałem pani opowiedzieć... Masz pani nieprzyjaciół, którym stoisz na zawadzie, i który, jak d o­ wiedziałem się przypadkiem — za pomocą policy i zbierali wiado­ mości o miejscu twojego dawnego pobytu, o twoim charakterze, prowadzeniu i t. d.

Śmiertelnie blada, słuchała Elżbieta ostatnich słów Bindera.

Gdy skończył, powstała żywo i podała mu rękę. Binder uczuł, że jej ręka lekko drżała.

— Dziękuję panu serdecznie, panie Binder! M oja osoba jest tak mało znacząca, moja przeszłość tak niewinna, że chyba ci ludzie przestaną się mną zajmować i szkodzić mi, jeżeli nie będę ich dłużej drażniła moim widokiem, a właśnie mam za­ miar powrócić do Anglii. Nie potrzebuję zatem niczego się obawiać!

Uścisnęła raz jeszcze rękę Bindera i z pełnym wdzięku ukłonem wyszła z pokoju.

— Dobra, poczciwa istota! Musiałem ją jednak ostrzedz!— szepnął do siebie Binder. — A teraz jest właśnie odpowiednia chwila do odejścis, żeby mnie mój mały chochlik nie przy­ łapał!...

Szybkim krokiem poszedł ku drzwiom przedsionka. Gdy w chwilę potem Weronika weszła do pokoju, nie zastała w nim nikogo. W ybiegła do przedsionka, do drzwi, zbiegła po scho­ dach do ogródka, do furtki ogrodowej.

— Binder! panie Binder! — wołała, widząc go już daleko, uchodzącego spiesznie.

A le Binder nie słyszał. Weronika strapiona powróciła do domu.

— Rozmawiał z panną Elżbietą, a ze mną nie! — szepnęła zadąsana.

Poszła do panny Elżbiety i zastała ją zamkniętą w pokoju z Sydonią. Biedna Weronika w piękny świąteczny poranek ska­ zaną była na zupełną samotność.

— Już jedenasta!— szepnęła, stając przed zegarem. Wszys­ cy dziś mają tajemnice, a o mnie nikt się nie troszczy!

Nic więc innego nie pozostawało Weronice, tylko stanąć przed wielkiem zwierciadłem i rozmawiać z własną swoją osobą, w ozem znalazła pewną rozrywkę i pociechę.

150 JAN WACHENHUSEN.

X X I I .

Kamilla, po powrocie z krótkiej wycieczki po ślubie Bellin- gena, czuła się w tak nieszczęśliwem usposobieniu, że sama wi­ działa niemożność dłuższego pobytu na dworze. Całemi godzina­ mi zamykała się w swoim pokoju, płakała, złorzeczyła, przekli- 1 nała siebie samą, łamała ręce, nie znajdując w niczem ulgi. Potem znowu była zimna, obojętna względem wszystkich, obojęt- ■ na nawet na chorobę matki; wpatrywała się martwym wzrokiem ;

w przestrzeń, gdy tymczasem w głowie jej wirowały tysiące drę- j czących myśli. Potem znowu zdumiewała matkę wybuchami dzi- 1 wacznej, rozszalałej wesołości przy jej łóżku, śmiała się, śpiewa- j ła, rozmawiała z ożywieniem, a gdy wieczorem wróciła do swego 1 pokoju, ściskała obiema rękoma czoło i wołała:

— Oszaleję! lękam się, że już postradałam zmysły!

Powodem tego usposobienia był jakiś nieokreślony strach, ] jakby obawa mającej się spełnić zbrodni, od której uwol- s nić się nie mogła. Czuła się ściganą, prześladowaną, straszny 1 lęk miotał jej sercem, którego bicia nie była w stanie uspokoić. Rzucała się wtedy na sofę, załamywała ręce, zakrywała oczy, ; krzyczała, dusząc się z braku powietrza. Tylko gdy Belłingen był przy niej, nie doznawała obawy. Obejmowała go rękoma, przyciskała się do niego, z ustami na jego ustach wpatrywała się w jeg o oczy, dopóki jej wzrok nie zasłonił się łzami, a po­ tem, kryjąc twarz na jego piersiach, błagała:

— O! nie odchodź ode mnie! Kie opuszczaj mnie, bo mi się zdaje, że leżę w grobie, kiedy ciebie nie widzę obok siebie!

Belłingen usiłował ją uspokoić. Zaczynała potem rozma­ wiać swobodnie i wesoło, aż znowu nagle wstrząsały nią dresz­ cze, drżała jak w febrze i wpatrywała się ponuro w twarz Bel-

ingena.

Te zmiany jej usposobienia przerzucały Bellingena z pod równika na biegun północny. A le pieszczoty Kamilli wy nagra­

DAMY DWORU

dzały go za to. Uważał, że należy z nią postępować bardzo oględnie, gdyż najmniejszy drobiazg pogrążał ją w rozpaczy. Z każdym tygodniem traciła władzę panowania nad sobą; coraz trudniej było jej utrzymać równowagę niezbędną do zachowania władzy nad Bellingenem.

Na pozór Bedingen był taki sam, jak dawniej, lecz nie­ znacznie zaczynał się oswobadzać z wpływu, który Kamilla miała na niego. W początkach nie czuła tego. ponieważ niepokój, który nią miotał, wyrzuty, jakie sobie czyniła, wywołały w niej rozstrój, nie dozwalający na nic innego zwracać uwagi. Dopiero po upływie dłuższego czasu, z powodu jakiejś nieznacznej oko­ liczności, zrozumiała, że dawna jej przewaga nad nim przepad­ ła. Przeklinała samą siebie, swoją łatwowierność, postanawiała zerwać z Bellingenem i znowu... dochodziła do punktu, poza którym wszystko było pogrążone w ciemnościach. Szła do lu­ stra, a jeśli ujrzała lekką zmarszczkę na swój ein obliczu, odkry­ cie to pogrążało ją w rozpaczy.

Bedingen bratu jej dał słowo, że za rok do Kamilli wy­ łącznie będzie należał. Termin ten zbliżał się ku końcowi. R o ­ bert nie wspominał o tern nigdy, wiódł wesołe, bez troski życie, gdy tymczasem siostra przepędzała czas w ciężkiem strapieniu. Bedingen ze swej strony Dostawił żądanie, ażeby nigdy z nim o tern nie mówiła, i on sam nie mówił nigdy jasno i wyraźnie o księciu, chociaż pozwalał sobie powtarzać gorzkie uwagi, jakie dochodziły do jogo uszu.

Książę!— mówiła Kamilla, gdy wśród osamotnienia, w którem żyła, odzywały się złośliwe słowa Bellingena.— Jestże to przestępstwem, że go przyjmuję? Księciu winna jestem wdzięczność od moich lat dziecinnych, od czasu, gdy tak wiele uczynił dla nas, dla mojej chorej matki; cóźby się stało z nami, gdyby i dziś jeszcze nam nie przychodził z pomocą? Książę jest stary, a że czasami przybędzie tu w najściślejszem incognito by przepędzić z nami jakąś cbwilę na pogawędce, jestże w tern co złego? Przecież ten dobrobyt, który mnie otacza z łaski

152 JAN WACHENHUSEN.

księcia, pozwala mi na pomaganie niegodnym planom Bcllingena, wtedy gdy dniem i nocą miota mną obawa na myśl o tern, źe i on w końcu zacznie ją uważać za tak piękną, za jaką uważają ją wszyscy, że może kocha potajemnie, udając tylko niechęć?' źe przemyśla może nad sposobami uwolnienia się ode mnie, aże- '< by módz do niej wyłącznie należeć!...

Kamilla przez wychowanie, jakie otrzymała, wyrosła na istotę bez żadnych zasad, bez żadnych moralnych podstaw. Oj­ ciec jej, awanturnik, chociaż niepospolitego rodzaju, patrzał na piękną córkę jako na środek zdobycia łask słabego księcia, a matka zimnego, obojętnego charakteru, mniemała, że te łaski jej pochlebiają. Oboje rodzice usiłowali usposobić córkę jak naj­ lepiej względem dostojnego pana; ją samą ujmowały dary, któ­ rymi książę obsypywał zaledwie wyrosłą z dzieciństwa dzie- ; weczkę.

Po śmierci ojca, matka pozostała już zupełnie na łasce | księcia. Jemu też zawdzięczała możność poratowania zdrowia w łagodniejszym klimacie, a gdy powróciła do stolicy, najpierw- szy książę odwiedził ją incognito, by się dowiedzieć o jej zdro wie i zachwycać pięknością córki.

Książę sądził, że najzręczniej będzie Kamillę sprowadzić na dwór. Nikt nie mógł w tern dopatrywać nic złego, bo jego dawniejsze odwiedziny w domu nadleśnego mało komu były wia­ dome, teraźniejsza zaś bytność u wdowy miała jednego tylko świadka, pana intendenta Selfischa. Selfisch był właścicielem domu, w którym mieszkała pani von Trebnitz, ale Selfisch był pełnym dyskrecyi urzędnikiem i nie miał nic pilniejszego nad to, by zapomnieć o tern, co mu przypadek tak niespodziewanie po­ zwolił odkryć.

Zręczność Kamilli dopomogła wprędce do zdobycia łask księżny. Ambicya wskazywała jej jako najgodniejszy cel zdoby­ cie tytułu hrabiny Bellingen; rzeczywiście jej wpływ, więcej niż wpływ generała, dopomógł do takiego zbliżenia Beliingena do boku księcia. Sądziła ..eż, że ma podwójne prawo do tego

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 151-157)