• Nie Znaleziono Wyników

TAN WACHENHUSEN

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 140-143)

— Jestem nierozsądna! — szepnęła do siebie. Cóż może być w tym bileciku? Zapewne kilka obojętnych wyrazów!

W yjęła z kieszeni papier, rozwinęła go, i...

— To pismo!... W ielki Boże, to pismo! Znam je! Nie jest mi obce! Muszę dojść czyje!

M gła zasłaniała jej oczy, szeroko otworzone. Po chwili uspokoiła się, trzy wiersze wypisane na bilecie stały już nieru­ chomo przed jej oczyma. Pismo było widocznie pośpieszne, ale bez żadnej wątpliwości kobiece. Dech zatrzymał się jej w pier­ siach, gdy przeczytała raz i drugi.

— Ta ręka! muszę dojść czyja! — szepnęła. — Miłosierny Boże! Wspomóż moją biedną pamięć!

List upadł na posadzkę. Sydonia zasłoniła rękoma oczy, a potem objęła płonącą głowę.

— T o pismo!... to pismo... — powtarzała bezustannie. — Znam je dobrze... To pismo... Litościwy Boże!... czyż moja pa­ mięć przepadła wśród tych ciężkich zmartwień?... Wiem już! wiem! — zawołała nagle. — Herminia! Herminia!... A le nie!... T o niepodobna!... Mylę się... To nie może być jej pismo!...

Rozgorączkowana zaczęła szukać listu, i ujrzała go na po­ sadzce. Schyliwszy się, porwała w obie ręce i zaczęła przy­ glądać mu się bacznie.

— Herminia! — zawołała raz jeszcze i przerażona pochyliła się na fotelu.

Ktoś lekko zapukał do drzwi.

— Sidi! Sidi! co ci jest? — zawołał z zewnątrz głos W e­ roniki.

Głos ten przywołał Sydonię do przytomności. Choć zesłabła i drżąca, porwała się z fotelu i ukrywszy za stanikiem list, po- skoczyła ku drzwiom.

— Nic mi nie jest, dziecko! — zawołała z wysiłkiem.— To było tylko... uspokój się i zostaw mnie samą.

Stała pode drzwiami, nasłuchując, a serce jej biło tak m oc­ no, że lękała się, ażeby do uszu Weroniki nie doszedł odgłos

DAMY DWORU. 137

jego uderzeń. Przekonawszy się, że panuje tara zupełna cisza, domyśliła się, że siostra uspokojona odeszła. Poskoczyla więc żywo do pięknej teki, leżącej na etażerce w rogu pokoju, w któ­ rej składała dawniej otrzymywane listy, w czasach gdy jeszcze nie była tak bardzo nieszczęśliwa. Drżącemi rękoma otworzyła tekę, przerzuciła papiery, i wziąwszy jedną ze znalezionych tam kopert, powróciła na dawne miejsce. Z koperty wydobyła list, porównała go z przyniesionym od męża bilecikiem i zapatrzyła się ze smutkiem przed siebie.

— Niema już żadnej wątpliwości — szepnęła.-—O! wiedzia­ łam dobrze, że się nie mylę!... Jak serdeczne, jak szczere były jej zapewnienia przyjaźni! „Dziękuję wielce za to, że w mojem strapieniu mam jedną przynajmniej życzliwą duszę, która ze mną współczuje” — pisała do mnie po powrocie do ojcowskiego domu. To woła o pomstę do nieba! Jakże boleśnie dotknięta, jak głę­ boko oburzona była owego wieczoru, gdy wpadła do mego poko­ ju i opowiedziała mi o zuchwałej obeldze, jaką jej wyrządził

Bellingen! Jak upewniała, że pogardza nim z całej duszy! A teraz...

Gorzki uśmiech wystąpił na jej usta, gdy wzięła do ręki ten drugi bilecik i przeczytała:

„Wyjeżdżam o godzinę wcześniej do Benzigen. Zresztą wszystko tak jak umówione, w szwajcarskim domku w lesie.”

— Żadnego podpisu! Ten domek szwajcarski jest pewnie miejscem, gdzie się odbywają jej schadzki z człowiekiem, którym pogardzała z całej duszy! Udaje, że wyjeżdża do ojca, do Ben- zingen, a zamiast tego... Musiałabym sama sobą pogardzać, gdy­ bym miała choć najlżejsze uczucie zazdrości, ale ta nikczemna zdrada ze strony przyjaciółki, ta niepojęta zmiana w dziewczy­ nie, która przecież tego człowieka powinna była nienawidzieć, gdyby miała choć najmniejsze poczucie własnej godności! T o niepojęte! Mnie nic nie może zadziwić ze strony tego człowieka, żadna niegodziwość, ani zdrada, ale ona!...

Sydonia zamyśliła się. To doświadczenie odjęło jej resztę złudzeń, jakie jeszcze miała.

— Jakże teraz jasno staje mi przed oczyma to wszystko, co dawniej było dla mnie niezrozumiałe, nizkie i wstrętne!— mó­ wiła do siebie.— Żyłam w świecie, do którego tajemnic nie mia­ łam klucza. Nie zwracałam uwagi, gdy dworskie damy z takiem zajęciem rozmawiały o Bellingenie, nie podejrzewałam w tern nic złego. Nadskakiwały mu wszystkie, ze względu na jego wpływ na księżnę, i przyjmowały jeg o bołdy, graniczące z bezczelnością, i dlatego też pozwalał on sobie tak dużo względem nieb. I ona, ta Herminia, którą tak ciężko znieważył, i ona także!... Mogłaż się zapomnieć do tego stopnia, by mu naznaczać schadzkę w tem miejscu, które nieraz opisywała, jako uroczą samotnię, będącą jej wyłączną własnością, samotnię, w której tyle miłych godzin spędziła na marzeniach, i od której klucz ona jedynie posiadała! A Bedingen jest bez sumienia! Jej anioł stróż musiał ją chyba opuścić, jeżeli zdobyła się na podobne postanowienie!... Biedna zbłąkana istota!... A ja zawsze miałam w podejrzeniu Trebni- tzównę. Uważałam ją za nieprzyjaciółkę swoją! Ale przekonam się na własne oczy. Pojadę do szwajcarskiego domku... H er­ minia tyle razy opisywała mi jego położenie... Dziś jeszcze! Jest jeszcze wcześnie... Elżbieta ma być przed południem... ona ze mną pojedzie! Z nią łatwiej mi będzie, a jeżeli się przeko­ nam... W idok jego niegodziwości doda mi siły, na którą tak długo daremnie usiłowałam się zdobyć... O! Boże! żeby tylko Elżbieta nadeszła!

Poczucie odwagi, na którą się zdobyła, wlało w nią nowe życie. Pobiegła do etażerki, schowała do teki bilecik, potem poszła do zwierciadła i przekonała się, że powróciła już do rów­ nowagi i może zobaczyć się z siostrą. Czuła, że jest jej lżej na sercu, że nie jest już tak nieszczęśliwą, jak była jeszcze przed półgodziną.

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 140-143)