• Nie Znaleziono Wyników

JAN WACHENHUSEN

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 38-50)

stopniu rażące, oficerowie, a na icli.czele następca tronu, zacho­ wywali się w sposób, który obraził dostojną panią; balet nie m iał już być więcej przedstawiany. Ku najwyższemu gniewów, księcia zjawił się w dzisiejszym dzienniku artykuł, przy którego, czytaniu czubek książęcych włosów stanął dębem, a książęce ręce zaczęły się trząść.

Treść artykułu była taka:

„Ogólny żal w mieście wzbudziła wiadomość o zaniechaniu przedstawień ślicznego baletu. Nie wszyscy byli tak szczęśliwi ażeby go mogli widzieć po raz drugi. Stało się to tylko udzia­ łem niewielu wybranych, przyjaciół następcy tronu, którzy przed­ wczorajszego wieczoru, kiedy książęcy teatr już zamknięto byli zaproszeni na przedstawienie tego baletu na małej scence zameczku następcy tronu, położonego w poblizkim lesie. Opo­ wiadano cuda o niesłychanej swobodzie, z jaką odbyło się przed­ stawienie, i o zachwycie, jakim przejęły widzów piękne „Libelle.” Wieczerza, na którą Libelle były zaproszone w „naturalno-hi- storycznych” kostiumach, zakończyła wieczór, i cały balet dopiero rankiem powrócił do domu.”

A lbo ten artykuł był bezwstydnem kłamstwem, po to tylko napisanem, ażeby się pomścić za przerwanie przedstawień baletu, albo też... Książę w uniesieniu rzucił dziennik na stół, prze­ szedł się dwadzieścia razy wzdłuż i wszerz pokoju, i nakoniec wydał rozkaz przywołania następcy tronu. Następca jeszcze przed świtem wyjechał był na polowanie. Książę postanowił dać sobie czas do ochłonięcia z gniewu i wydał rozkaz:

— No! no! niech Selfisch stawi się o jedenastej.

Selfisch powinien wiedzieć, że bez pozwolenia księcia balet nawet rozkazowi następcy tronu nie miał prawa być posłusznym, ani też teatralne kostiumy nie powinny były być wydane.

Gdy Selfiscb spotkał się w zamku z kamerjunkrem, z prze­ rażenia uwięzło mu w gardle „dzień dobry.” Pierzchnął przed nim, a hicie serca dusiło go, gdy wchodził do gabinetu księcia. Nieszczęśliwy wiedział, o co idzie. Przeczytał on już był przed

DAMY DWORU.

trzema godzinami ten artykuł, i o mało go nie tknęła apopłeksya na widok następstw uprzejmości, z jaką, spełnił życzenia następcy tronu, który wyraźnie zobowiązał się wziąć na siebie całą od­ powiedzialność. Nie przypuszczał biedak, że sam dał sposobność do podstawienia sobie nogi reżyserowi, pełniącemu obowiązki tech­ nicznego dyrektora; że on to był źródłem, z którego złośliwy dziennik zaczerpnął swoje skandaliczne wiadomości.

Gdy w pół godziny potem Selfisch wyszedł od księcia,, miał już w kieszeni uwolnienie od służby i zapewnienie księcia, że ca­ ły balet będzie rozpuszczony, ażeby miastu po raz trzeci nie dawać powodu do zgorszenia. W rzeczywistości po raz to drugi zdarzał się nieprzyjemny wypadek, którego balet był przyczyną. Pierwszym razem burza minęła prędko.

Gdy Selfisch przechodził przez salon z miną grzesznika, ka- merjunkra już nie było; wysłuchawszy rozmowę księcia z Sełfi- sckem, wskoczył on do kabryółetu, stojącego w pogotowiu, i ru­ szył z pośpiechem do zameczku w lesie, gdzie o tej porze spo­

dziewał się zastać księcia przy śniadaniu.

W tym samym czasie jechał książę w towarzystwie adjutan- ta do Pustelni. Adjutant siedział jak na szpilkach. I on już czytał ten artykuł; wiedział najlepiej, ile było w nim prawdy, a co odpowiedzieć, jeżeli książę, czując go pod ręką, zacznie mu zadawać pytania? Miał do wyboru niełaskę księcia, lub niełaskę następcy tronu. Ż e książę czytał gazetę, wiedział dobrze, łatwo było to poznać z jego miny. Co odpowiedzieć, na miłość Boską, jeżeli książę zażąda szczerej odpowiedzi od niego— nieszczęśliwe­ go— który sam był na tej fatalnej wieczerzy w zameczku z Li- bellami?!

Zaledwie powóz księcia minął drogę, wiodącą na podwórzec zamkowy, spotkał się z ministrem wojny, hrabią Bellingenem, ja ­ dącym z masztalerzem, pomimo że zwykle jeździł w towarzy­ stwie swego adjutanta. Adjutant odetchnął, widząc, że książę wezwał skinieniem hrabiego; ale ku wielkiemu swemu strapieniu zobaczył, że twarz generała pościągana była w głębokie fałdy,

3 6

a sposób, w jaki generał, jadąc przy książęcym powozie, ani jed- nem spojrzeniem nie zaszczycił adjutanta, nie wróżył nic dobrego. I generał musiał już coś wiedzieć, a gdyby tak teraz książę roz­ począł rozmowę o obecności adjutanta na owej wieczerzy?

Właśnie tak się zdawało...

— Kochany generale — zaczął książę •— pojedź ze mną do Pustelni; mam dużo do mówienia z tobą... No, no! czytałeś dzisiejsze dzienniki?

Biednemu adjutantowi zaszumiało w uszach. Drzewa parku zaczęły tańcować mu przed oczyma, nie widział i nie słyszał nic; westchnąwszy głęboko, poddał się swojemu losowi.

y.

Tego samego przedpołudnia głęboka cisza panowała w ku- rytarzu skrzydła pałacu, pod którym stał kabryolet kamerjunkra. W edług zdania dworskiego lekarza, tajnego radcy Hammera, stan baronówny Sydonii von Preiburg, ulubionej damy dworu księżny, pogorszył się bardzo ubiegłej nocy. Bawił u niej lekarz dłuższy czas, zrobił bardzo posępną minę, a wyszedłszy na ku- rytarz, tak gwałtownie zaczął zażywać tabakę, że aż zwróciło to uwagę służby, wiedzącej, że jest to zawsze złym znakiem. Po opuszczeniu chorej, doktor poprosił nagląco o posłuchanie u księż­ ny, przepędził u niej dobrą godzinę, a jeden z kamerdynerów zrobił uwagę, że dużo weselszy wyszedł niż przyszedł. Inny ka­ merdyner był świadkiem, jak lekarz na odgłos przejeżdżającego powozu podszedł do okna w kurytarzu, a zobaczywszy jadącego w nim kamerjunkra, przemówił do niego kilka słów niezrozu­ miałych.

Na dworach drobnych władców służba wtajemniczona jest we wszystkie dworskie sprawy, a doktor Hammer, jako rozumny człowiek, nie gardził zjednywaniem sobie lokajów i garderobia­ nych za pomocą rozdawanych podarunków i tym sposobem dowia­

dywał się o różnych wykroczeniach przeciw swoim przepisom, któ­ re to wykroczenia jego pacyenci radzi byli zawsze ukrywać. Tym też sposobem dowiedział się od pokojówki o właściwej przyczynie ciężkiej choroby młodej damy dworu i dlatego wiedział, jak ma­ ło potrzebny jest tu lekarz i lekarstwa. Baronówna Sydonia by­ ła nie tylko ulubienicą całego dworu, przedmiotem współczucia stolicy, ale i „oczkiem w głowie” starego Hammera, jak ją zwykł był nazywać.

— Na tym całym dworze— mówił do siebie Hammer— nie­ ma ani jednego łuta zdrowego rozsądku, ani tyle ciepła, żeby przy niem mała myszka nawet mogła się rozegrzać, a przy całej pobożności nikt tu rano nie weźmie do ust kawy, żeby przedtem nie wrzucił muchy do filiżanki sąsiada!... Książę jest wytworem cudacznego wychowania; brak mu do pewnego stopnia mózgu, który się w jego Spiczastej czaszce pomieścić nie może. Grono­ staje, w które go owinięto w kolebce, od zeszłego roku zrobiły się na niego za krótkie, i pomimo pociągania dostają mu ledwie do łokcia. Dotychczas dobrze mu się działo, ale od niejakiego czasu zaczął się obawiać, że ludzie mogą powątpiewać o jego majestacie, a w kancelaryi robią uwagi, że jego podpis dużo miejsca zajmuje. Księżna jest najlepszą kobietą, jaka kiedykol­ wiek dzieliła tron z mężem: nie wymaga nic, myśli zawsze o rze­ czach niebieskich, żyje w bojaźni Bożej i troszczy się tylko o ko­ biety i księży, którzy się doskonale z sobą rozumieją. Na nie­ szczęście, umysł jej jest zanadto ograniczony, a wzrok za słaby, ażeby ustrzedz księcia od platonicznych grzeszków, które są c o ­ raz fatalniejsze. Nic mi do tego, o ile moja oczko w głowie na tern nie cierpi, ale zdaje mi się, że odkryłem ślady intrygi, któ­ ra, jak każda intryga, jest przeszywana białemi nićmi i dzięki temu widzialna. Pomieszałem im trochę karty... Księżna była mocno wzburzona mojem zwierzeniem; zobaczyła, że ją wciągnię­ to w pułapkę bez wyjścia, i przyrzekła mi uczynić, co jest w jej mocy, a przynajmniej tymczasowo na pozór wziąć udział w moim pianie, który wskazałem jej jako jedyny sposób ratunku. Nie

znam wprawdzie dokładnie fatalnych tych okoliczności, ale jestem przekonany, że jest ona obecnie u chorej, że ma najgłębsze współczucie dla tej biedaczki, więcej może współczucia niż mocy dła zapobieżenia temu, co jest nieuniknione. Bo książę, w nie- złomnem przekonaniu o swej władzy, nigdy jeszcze nie dał się skłonić do odstąpienia od raz powziętego zamiaru, którego wyko­ nanie polecił, i niema dla niego okropniejszej myśli nad to, że mógłby sam zadać cios własnej nieomylności.

Doktor, stojąc przy oknie i zatapiając się w myślach, usły­ szał nagłe lekki szmer za sobą na dywanie. Obejrzał się. i zo­ baczył kamerdynera, dającego mu jakieś znaki.

— Księżna jest tam jeszcze — szepnął doktor do siebie. — Najlepiej byłoby pójść jeszcze raz do chorej; lekarz nigdy nie może być zbyteczny...

— Czy oprócz księżny jest kto więcej w pokoju chorej? — zapytał panny służącej, która wyszła na kurytarz na jego spo­ tkanie.

— Panna ron Trebnitz przybyła z księżną — odparła panna.

Doktor zmarszczył się niechętnie.

— Zakazałem przecież najwyraźniej! — zawołał z gniewem. — Przyszła jako towarzyszka księżny pani!

— U zdrowych rozkazuje księżna, ale u chorych ja rozka­ zuję! — zawołał z niechęcią lekarz, odchodząc od panny słu­ żącej.

W przedpokoju, prowadzącym do pokoju chorej, wybiegła do niego na palcach lekka i zwinna, jak gazella z ciemnemi oczyma, czternastoletnia dziewczynka i porwała go za rękę.

— Ach! kochany tajny radco! ratuj moją biedną Sidi! — zawołała dzieweczka tak miękko, tak błagalnie, że lekarz uścis­ nął jej rączkę i spojrzał bacznie w jej wilgotne oczy.

— Czy ma się gorzej?— zapytał.

— O! nie! nie gorzej! A le lepiej byłoby, ędyby było lepiej!— odparła mała.

39 DAMY DWORD.

— W ięc niema powodu wypłakiwać ładnych oczek, które się będą. czerwieniły! — zauważył lekarz, biorąc dziewczynkę pod

brodę.

— A le biedna Sidi tak blado wygląda i taka osłabiona! serce mi pęka, gdy to widzę! Jej Wysokość ciocia jest u niej i kazała mi wyjść z pokoju. Pewnie coś złego ma do powiedzenia mojej biednej siostrzyczce!

— O! tego się nie spodziewam!

— Gdyby nie to, byłaby mi pozwoliła zostać!... Idę z pa­ nem, panie tajny radco! Umieram tu z niepokoju! I tę czarną Trebnitzównę księżna także wyprawiła i kazała jej iść do nie­ bieskiego pokoju.

— Tak, tak!— powiedział napół do siebie Hammer, przy­ jemnie wzruszony.— Może i ja będę nie na rękę księżnie?

— O, nie! pan musisz iść do Sidi!..'. Pan tylko jeden mo­ żesz ją wyleczyć... i to zupełnie wyleczyć!...

— Mam nadzieję z Boską pomocą! •— odrzekł, usuwając ła­ godnie na bok dzieweczkę, i zwrócił się do drzwi pokoju chorej, podczas gdy dziecko nieruchome i przykute do miejsca rozkazem Jej Wysokości cioci, opanowując swoje wzruszenie, patrzało za odchodzącym.

Gdy doktor wchodził do pokoju chorej, spojrzenie jego pad­ ło na zwierciadło. Zobaczył w niem odmykające się cichutka drzwi w głębi komnaty, i zamykające się co prędzej, niedość je d ­ nak prędko, ażeby doktor nie zdążył dojrzeć jakiejś twarzy za niemi.

— Hm! Avięc tu szpiegują!

Zatrzymał się w pewnem oddaleniu od łóżka chorej, dopóki nie spostrzeżono jego obecności.

Księżna siedziała przy łóżku, doktor oczekiwał wezwania, ażeby się zbliżyć.

— Kochany doktorze, -to pan jesteś? — usłyszał głos księżny.

— Ja sam, najłaskawsza księżno! Przyrzekłem naszej pa­ cjentce przyjść jeszcze raz przed południem.

Hammer, mówiąc to, zbliżył się do łóżka i rzucił okiem na śmiertelnie blade oblicze cborej, której ręka spoczywała w dłoni księżny.

— Dzięki składam Waszej Wysokości! — powiedział zcicba ze znaczącem spojrzeniem i lekkim ukłonem w stronę księżny, która to zimno i obojętnie przyjęła.

— Nasza biedna chora czuje się lepiej od jakiegoś kwad­ ransa, i gorączka zdaje się, że mniejsza, niż wczoraj wieczorem! Głos księżny był zimny i obojętny, tak jak i jej spojrzenie, było w nim jednak współczucie i żal, tylko poskramiane ze względu na dostojeństwo, które nawet w takiej chwili nie powin­ no było być na szwank wystawione. Pomimo całej dobroci, księż­ na miała bardzo chłodne obejście, a rachowanie się z głosem i ruchami weszło jej w zwyczaj, i na rysach twarzy, mającej wy­ raz siły, wycisnęło swoje piętno.

Ze stąn moralny chorej jest głównym powodem jej cho­ roby, widocznem jest z wpływu, jaki wywarła obecność Waszej Wysokości— odezwał się zcicha doktor, skłoniwszy się powtórnie i rzucając baczne spojrzenie na księżnę.

— Nie prawdaż, kochana — zwróciła się księżna do chorej, której rękę trzymała wciąż w swojej— że czujesz się lepiej? Łatwiej oddychasz i głowa jest swobodniejsza. Mów szczerze, doktor przyszedł cię zobaczyć!

Pełne wdzięryności spojrzenie było odpowiedzią chorej, a na jej trupio-bladej twarzy ukazał się martwy uśmiech.

— Mogę cię powierzyć staraniom naszego zacnego Hamme­ ra— mówiła dalej księżna— on się tobą zajmie.

— Tysiączne dzięki, Wasza Wysokości! — wyszeptały blade usta chorej, która wyciągnęła rękę, chcąc ponieść do ust dłoń księżny.

— Panno von Trebnitz... proszę! — zawołała księżna, zwra­ cając się ku wiadomym drzwiom, gotując się do odejścia i pro­ stując się jak świeca.

Panna von Trebnitz weszła tak swobodna i z taką miną, jak gdyby wołanie księżny wyrwało ją z głębokiej zadumy. Dok­

tor skłonił się grzecznie, lecz zimno przed wspaniałą Junoną. Świeżo przybyła zwróciła się do łoża chorej, skłoniła się, szepnę­ ła parę słów z bardzo zimną miną i poszła za księżną ku drzwiom, które im lekarz otworzył.

— Ten mroźny wiatr północno-wschodni, który tu powiał, nie jest mi pożądany w pokoju chorej— szepnął do siebie dok­ tor.— Z tern wszystkiem potrzebny on był dla odświeżenia atmo­ sfery serca mojej pacyentki. Zdaje się, że księżna dotrzymała

słowa, ale nie spodziewam się, ażeby pokój był długotrwały. Hammer postał chwilę przy drzwiach i zażył tabaki. P o­ tem zbliżył się do łóżka chorej, stanął, uśmiechając się dobro­ dusznie, popatrzał przeciągle na pacyentkę, potem zasiadł wy­ godnie na fotelu, z którego przed chwilą wstała księżna, i wziął machinalnie białą, wypieszczoną rączkę, leżącą na kołdrze. Ba­ dawczo i pieszczotliwie patrzały jego oczy na bladą twarzyczkę. Długie czarne rzęsy rzucały cień na zapadłe i pożółkłe z choro­ by policzki; na twarzy tej, tak dawniej słodkiej, teraz panował wyraz natężenia i przygnębienia, nadający jej zupełnie odmienne, dziwne jakieś piętno.

DAMY DWORU. 4 1

V I.

W wieku baronówny Sydonii, z takiem jak jej usposobie­ niem wraźliwem i żywem, każde wrażenie przyjmuje się niezmier­ nie gwałtownie. Wysoka, lecz delikatnej budowy, wrażliwa jak mimoza, żywo czująca i szczera w swych uczuciach, drażliwa na każdą niesprawiedliwość dlatego, że względem wszystkich żywiła w duszy przyjazne uczucia, odczuwała tern silniej to, co ją

spotykało niezasłużenie. Sprowadzona na dwór nadzwyczajnie wcześnie, nim jeszcze doszła do odpowiedniego wieku; pieszczo­ na przez wszystkich w dzieciństwie, tak jak teraz młodsza jej siostra, Weronika; wychowywana i przygotowywana do objęcia tego stanowiska przez ojca, bardzo bogatego właściciela dóbr, towarzysza lat dziecinnych i przyjaciela księcia, za wielo była warta dla tej sfery.

Z początku nie podejrzliwa, tak jak to bywa w siedemna­ stym roku życia, widziała wszystko w różowych barwach; dwór obchodził się z nią. z uszanowaniem przez wzgląd na jej rodzinę i na je j wielki majątek, i uważał ją za niedojrzałą dzieweczkę, która nie wszystko może słyszeć, nie o wszystkiem wiedzieć. Księżna opiekowała się nią z troskliwością matki, i w pierwszym roku wyłączyła ją ze swego poufnego kółka, ponieważ dużo tam mówiło się takich rzeczy, które dla dziecka nie uchodziły. K a dworze podczas balów, przyjęć, koncertów i tym podobnych uro­ czystości, nie puszczała jej od swego boku, a jeżeli byli jacy do­ stojni goście, wtedy dżiecko powierzano opiece ochmistrzyni dwo­ ru lub też jednej ze starszych dam, która na wszystkich zbliżają­ cych się młodych mężczyzn musiała mieć baczne oko i ucho. Księż­ na znajdowała wielką przyjemność w opiekowaniu się dziewecz­ ką, tern więcej, że Sydonia była piękna, a w przyszłości zapo­ wiadała, że będzie jeszcze piękniejszą. Był jakiś wdzięk dzie­ cinnej niewiadomości w jej całej postaci, a oczy Sydonii duże» ciemne, osłonione długiemi rzęsami, gdy się roześmiała, miały wyraz takiej skromności ujmującej, że spojrzenie ich rozbrajało najbardziej płochych grzeszników, a książę ze znaczącym nacis­ kiem zaraz w pierwszym roku jej pobytu nadał jej z powodu wielkiego talentu do muzyki przydomek „świętej Cecylii.”

I książę lubił ją nadzwyczajnie, a jeżeli spostrzegł, że któ­ ryś z oficerów okazywał jej coś więcej nad hołd należny jej piękności i talentowi, ściągał tem na siebie najwyższą niełaskę. Sydonii piękne oczy, bładawa cera, obfite, lekko kędzierzawe ciemne włosy, ślicznie wykrojone usta, stworzone do uśmiechu,

grecki owal twarzy, wysmukła, niezupełnie jeszcze rozwinięta postać, wdzięk ruchów, niezmiernie drobne ręce i nogi — dawały prawo do tytułu piękności, godnej dłuta i penzla, gdy się w peł­ ny kwiat rozwinie. Kiedy umierał ojciec Sydonii, książę przy­ rzekł mu na łożu śmierci, że się zaopiekuje obiema dziewczynka­ mi i zastąpi im miejsce ojca. Ten obowiązek nadawał dostojnej parze pewne prawa do dzieci, a obowiązek i prawa każde z nich pojmowało na swój sposób.

Sydonia dostała się na dwór; AYeronika pod nadzorem do­ stojnej opiekunki wychowywała się w mieście, ażeby z czasem za­ jąć stanowisko w otoczeniu księżny.

O losie starszej córki baron przed śmiercią postanowił, za wiedzą i zezwoleniem księcia; młodszą córkę powierzył w zupeł­ ności jego ojcowskim staraniom i rozporządzeniom. Sydonia nie wiedziała o tom. Jej dziewczęcej próżności pochlebiały zachwy­ ty i uwielbienie, któremi otaczano ją na dworze, lecz przy tem serce jej pozostało zupełnie woine. Czuła się bezpieczną pod opieką „Jej Wysokości ciotki,” jak dostojna pani pozwoliła się nazywać sprytnej Weronice, a księżna objawiała niechęć, a nawet niełaskę każdemu, który się w czemkolwiek sprzeciwiał jej ulu­ bienicy. Ż e wszysoy ubiegali się o okazanie jej życzliwości, nie zwracało to w początkach uwagi Sydonii, ani to, że szczególnie generał hrabia Bedingen objawiał względem niej ojcowską życz­ liwość, a jako ulubieniec księcia na wszystkich dworskich uro­ czystościach podawał jej rękę, ani że księżna, widząc ją przy je ­ go boku, uśmiechała się łaskawie. Samo z siebie się rozumie, że z tego powodu obaj synowie generała więcej się do niej zbli­ żali, niżeli inni młodzieńcy, a szczególnie kamerjunkier, z któ­ rym w początku obchodziła się Sydonia ze zwykłą swoją dziecin­ ną przyjacielskością, pomimo że było w nim coś, co jej się nie podobało, i brat jego, oficer w książęcej armii, którego poważna, spokojna postać budziła w niej pewne zaufanie, lecz pomimo to ani na włos jeden nie odstąpiła od zwykłej swojej prostoty w obejściu.

4 4 JAN WACHENHUSEN.

Młodzieniec ten mówił mało, spotykając Sydonię opartą na ramieniu ojca; nie był też mówniejszy i w innych okołicznośeiacb. Tylko spoglądał na nią przyjaźnie, z uśmiechem, w którym nie było żadnego udania, a w głosie jego był jakiś oddźwięk ciepły, który jej sprawiał miłe wrażenie, ale był on skąpy w słowach i uśmiechach, i Sydonia, patrząc na obu braci, wyprowadziła wnio­ sek, że generał daleko więcej starał się wystawić na światło ka- merjunkra, aniżeli porucznika.

Sydonia domyślała się, jaki był powód tego; kamerjunkier, jako starszy brat, miał prawo do pierwszeństwa. W głębokiej swojej naiwności wytłómaczyła sobie to tak, jak i wiele innych rzeczy, których nie rozumiała, a im bardziej wchodziła w dwor­ skie życie, tem więcej niezrozumiałych i zagadkowych rzeczy spo­ tykała, dopóty, dopóki nie zaczęła rozumieć wszystkiego, i wypro­ wadzać wniosków z wielu półsłówek, do których dawniej nie przywiązywała wagi. Doświadczenie to przyniosło jej więcej

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 38-50)