• Nie Znaleziono Wyników

174 JAM WACHENHUSEN

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 178-184)

dziwnego w sposobie, jakim prosiła go, by się nie martwił z jej przyczyny, że go to zmieszało.

— Zostań jeszcze pół godzinki, nie będę ci już potem za­ bierała drogiego czasu. Nie będę cię widziała przez kilka dni, bo przyrzekłam matce, że ją wywiozę na wieś, na jakiś czas. Będziesz wtedy zupełnie wolny...

Podniosła się, wyprostowała, uwydatniając cały wdzięk wspaniałej postaci w gustownym negliżowym stroju, i poszła do stolika, stojącego na boku.

— Patrz! — powiedziała, wracając z wielką teką, oklejoną ponsowym aksamitem, z której wydobyła w złoto okuty album.— Dziś rano jakaś nieznajoma ręka przysłała mi ten dar; przy­ puszczam, że to księżna, która zachowuje mnie w swej łaskawej pamięci...

Kłam ała z wyrachowaniem, bo od dość dawna już nie wi­ działa księżny. Usiadła na kanapce obok Bellingena. tak blizko, że je j ramię oparło się o jego ramię, i otworzyła album.

— Zbiór najpiękniejszych akwarelli... Widoki tych miejsc niezapomnianych, które w Hiszpanii i Algierze zwiedzałam z cho­ rą matką. Zobacz, z jak niezrównaną poezyą odtworzył malarz. Tu Puerta de Sol w Madrycie! Jakaż tu różnorodność typów, jaki żywy, jaskrawy koloryt, dobrze oddający barwy tej czaro­ dziejskiej krainy...

Kamilla odetchnęła głęboko, jakby tchu zabrakło jej pier­ siom.

— A le ty mnie nie słuchasz? jesteś roztargniony, nie prawdaż? nudzę cię?

Bellingen ujął pieszczotliwie piękną rączkę, przewracającą kartki albumu, i przycisnął ją do ust.

— Ciebie tylko upatrywałem w tym raju, widziałem tylko ciebie i tę śliczną rączkę, która mi służyła za przewodnika!

Istotnie był roztargniony. Lecz głos Kamilli, jej napół obnażone ramię i posągowych kształtów ręka, jej ciemne, głębo­ kie oczy, których wyraz zdradzał jakiś wielki, tajony ból, wszyst­

DAMY DWORU. 175

ko to mimowolnie wpływało na ujarzmienie Bellingena; dawny czar zaczynał znowu działać na niego. Nie widział akwarelli, widział tylko jakieś pstre barwy bez sensu i kształtu. Kamilla zamknęła księgę.

— Jestem bardzo znużona! — powiedziała. — Powiedz mi coś nowego, coś ze dworu! Jestem tak osamotniona!

Bellingen wciąż był roztargniony. Gdy na życzenie Kamilli opuścił ją późnym wieczorem, rozstali się oboje serdeczniej na pozór, lecz w głębi równie chłodni, jak przy powitaniu.

Humor Bellingena rozjaśnił się, gdy wchodził na schody kasyna. Nie zastał tam zwykłego spokoju. Karty leżały nieru- szone na stołach. Panowie stali gromadkami po kilku, wszyscy byli w jakiemś niezwykłem usposobieniu. Bellingen szedł, kła* niając się na wszystkie strony, gdy nagle z jednej grupy wystą­ pił i zbliżył się ku niemu młody, wysmukły, wysokiego wzrostu oficer w mundurze kawaleryjskim.

— Jak się masz! Bellingen... — zawołał.

Był to następca tronu, który świeżo powrócił był z podróży na Wschód.

— Mam ci złożyć podwójne powinszowania! — ciągnął da­ lej: — jako szczęśliwemu małżonkowi i nowemu dostojnikowi pań­ stwowemu. Przyjmij moje najszczersze życzenia!

Z pewnym wysiłkiem przywdział Bellingen minę szczęśli­ wego, głębokimi ukłonami składając dzięki -księciu. Długa nie­ obecność następcy tronu rozluźniła cokolwiek węzły dawnej po­ ufałości, i książę sądził, że panu radcy gabinetowemu swego do­ stojnego ojca powinien okazać pewne uszanowanie.

— Pozwolisz przecież, kochany hrabio, ażebym osobiście złożył powinszowanie twojej zachwycającej małżonce? — zapytał książę. — Proszę oznajmić jej na jutro moje odwiedziny. Spra­ wy urzędowe nie będą cię chyba zajmowały w taki dzień uro­ czysty?

Z kwaśno-słodką miną złożył Bellingen księciu najpokor­ niejsze dzięki za ten zaszczyt, lecz ośmielił się prosić o odłożenie

odwiedzin na inny dzień, z powodu że hrabina jest mocno cier­ piąca. Książę nie widział w tem nic dziwnego: wziął Bellingena pod rękę i poprowadził go do jednej grupy, w pośrodku której stał człowiek wysokiego wzrostu, z jasną brodą, skromnie, lecz wykwintnie ubrany, mający w całem swem obejściu i postawie jakąś cechę arystokratyczną.

— Mój szanowny towarzysz podróży, baron von Heiberg... hrabia Bellingen...— przedstawił ich książę.— Tak wielką jestem winien wdzięczność za przyjaźń, jaką on, doświadczony podróżnik, wspierał moje niedoświadczenie, że zmusiłem go, ażeby na jakiś czas przynajmniej przybył w gościnę na dwór mojego ojca. Mam nadzieję, że panowie poznajomicie się lepiej.

Obcy baron i Bellingen zamienili parę słów uprzejmych, przyczem hrabia zrozumiał, że zalety towarzyskie i wyrobienie światowe gotują mu w baronie niebezpiecznego rywala na dwo­ rze. Książę wprędce przerwał ich rozmowę. Zabrał Bellingena i zasiadł z nim na pogawędkę, a w pół godziny później wyje­ chał w towarzystwie barona, który na wszystkich członkach klu­ bu zrobił jak najkorzystniejsze wrażenie.

Gdy Bellingen późno w noc, a właściwie nad ranem, zgrawszy się w makao, wychodził z klubu, przyłączył się do niego Robert von Trebnitz i zaproponował mu przechadzkę po parku.

— Jestem zmęczony! — odparł Bellingen. — Chciałbym jak najkrótszą drogą powrócić do domu.

— A le ja potrzebuję z tobą pomówić — powiedział R o ­ bert.

— W ięc mów! Nikt nas nie wysłucha na pustych uli­ cach...

Robert zawahał się.

— Potrzeba mi pieniędzy! — odezwał się półgłosem. — Zwykła rzecz! — odciął się Bellingen.

— Musiałem już sprzedać mojego karego i jeżdżę teraz na nędznym bułanku. Wstyd mi pokazać się przed ludźmi.

DAMY DWORD. 177 — Potrzeba ci naturalnie dużo? — zapytał Bellingen mar­ kotnie.

— Nie bardzo dużo, niecałe dziesięć tysięcy guldenów... — Oszalałeś!

— Nie! To moi wierzyciele tylko poszaleli! — Co u B oga robisz z taką masą pieniędzy?

— Ty się pytasz? ty, który dziś pewnie nie mniejszą kwotę przegrałeś w makao!

— Z e jednak od ciebie nie pożyczam, więc nie masz pra­ wa robić mi wyrzutów!

— Głupstwo! Ile możesz mi dać?

— Winien mi już jesteś taką samą kwotę.

— Niewiele to dla ciebie znaczy! Masz niewyczerpane źró­ dła na rozkazy. Przecież kilka tygodni temu sprzedałeś jeden z majątków, należących do twojej żony!

— Zastawiłem tylko. A le kto ci mógł o tern powiedzieć? — Stary Efraim mówił. Zdaje mi się, że to on dał pie­ niądze, które ci ktoś inny wypłacił.

— Te pijawki wszędzie mają wspólników... Zresztą, wiesz dobrze, że moja kieszeń jest próżna. Jednemu z kolegów mu­ siałem pozostać dłużnym na słowo — odparł Bellingen z roz­ targnieniem.

— Przyrzecz mi przynajmniej, że mnie poratujesz w ciągu tygodnia! Przysięgam ci, że mi już na kark włażą, i że otrzy­ małem tylko połowę tej kwoty, na którą wystawiłem weksel, a nie mam oprócz ciebie nikogo, ktoby mnie m ógł poratować.

— Pomówimy o tern za parę dni.

— Nie mów, tylko przyrzecz! Czy mi przyrzekasz?

— Jeżeli tylko będę mógł!... A le w każdym razie będzie to już po raz ostatni!

Trebnitz był zadowolony. Udał, że nie słyszy tego za­ strzeżenia, i pożegnał Bellingena na rogu ulicy.

178 JAN WACHENHUSEN.

X X V I .

Biedny Binder przekonał się, że i jego organizm podlega i ogólnym prawom; Selfisch to był rzeczywiście, który mu pośpie­ szył z pomocą w tej ciężkiej potrzebie.

Nie widział on Bindera od owego poranku w zamkowym i| parku, ponieważ uważałby za ubliżenie swojej godności prowa­ dzenie spisków przeciwko księciu, i to z człowiekiem takim, jak Binder, który, chociaż nikt nie mógł nic złego powiedzieć o nim, był jednak niezaprzeczenie włóczęgą. Dlatego też nie stawił się na miejsce schadzki, naznaczone przez Bindera.

W jego sumieniu, jako długoletniego urzędnika, zakorzenio­ ny był wstręt do jakichkolwiek działań przeciw panującemu, a przecież nic innego nie mógł mu radzić Binder, jeżeli obiecy­ wał sposób powrócenia na dawny urząd. Selfisch żywił tajemną nadzieję, że książę przekona się, iż zarząd teatru powinien po­ wrócić do dawnego intendenta, że książę zrozumie, jaki klejnot odrzucił od siebie, i ta nadzieja trzymała go na miejscu, gdzie ] cierpiał niewypowiedziane męki.

Tak silnie w to wierzył, że gdy w jakiś czas po otrzyma­ niu dymisyi pojechał do szwagra, całą noc nie spał, oczekując lada chwila posłańca z kopertą ze stemplem dworskiej kancela- ryi, w której znajdzie dekret, przywracający go na dawne stano­ wisko.

Lecz napróżno czekał pan Selfisch.

Rok minął na oczekiwaniu, a że książę wprędce po daniu mu dymisyi, mianował urzędownie jego następcę, Selfisch zaczy­ nał już powątpiewać.

W tym czasie odwiedził go Binder. Wyszedł był właśnie ze szpitala, wyleczony zupełnie, i najpierw przyszedł podziękować Selfischowi za wszystko, co dla niego uczynił podczas choroby. Nastawał też Binder na to, że radby znaleźć sposobność do oka­ zania swej wdzięczności.

DAMY DWORU. 179

Selfisch zrobił na to bardzo posępną, minę. Binder roze­ śmiał się.

— Panie intendencie — powiedział — wiosna nadchodzi... (Było to na jakie cztery tygodnie przed jego odwiedzinami u "We­ roniki).— Masz pan taki śliczny wiejski dom, a mieszkasz w dusz- nem mieście, w którem pobyt ci nie służy, bo wydajesz się bar­

dzo osłabiony...

— Ale wiesz przecie, mój kochany Binderze, że mój dom wiejski od kilku już lat wynająłem pani von Trebnitz! — odparł Selfisch.

— Bardzo dobrze, słyszałem o tem! A le ogród jest duży, i od strony drugiej ulicy poza domem stoi śliczny pawilon, który jest pusty, a który mógłby być bardzo przyjemnem i zdrowem mieszkaniem dla ciebie na, lato!

— To prawda! A le cała ta strona ogrodu jest zapuszczo­ na, musiałbym ją kazać uporządkować; a to dużo kosztuje. Biedny dymisyonowany urzędnik musi rachować się z każdym groszem! Prócz tego byłoby to może nieprzyjemnem dla pani von Trebnitz, gdyż cała ta posiadłość ma tylko jedno wejście.

— Ale od tego wejścia rozchodzą się dwie osobne drogi, panie radco, o ile widziałem.

— Prawda! Jednakże...

— A co się tycze ogrodu, jestem potrosze ogrodnikiem, panie radco. Chciałbym, gdyby mi dano pozwolenie, uporządko­ wać tę część ogrodu w ciągu kilku tygodni. Ta robota będzie mi bardzo przyjemna, bo muszę przewietrzyć moje kości ze szpi­ talnej atmosfery.

— Dziwaczny pomysł! godny ciebie, Binderze! — zawołał, śmiejąc się, Selhsch, którego tylko koszta odstraszały od za­ mieszkania pawilonu.— Odkądże to zrobiłeś się taki pracowity?

Teraz Binder się roześmiał.

— Pracuję dopóty, dopóki mi się to podoba, a sądzę, że ta właśnie robota może mi się spodobać.

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 178-184)