• Nie Znaleziono Wyników

DAMY DWORU

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 135-140)

skład męskiej służby, i tylko przypadkiem udało się pannie słu­ żącej hrabiny dowiedzieć się, że pan hrabia w Zielone Świątki wybiera się na wycieczkę w okolicę miasta.

Dniem i nocą biedziła się Sydonia nad powzięciem jakiegoś postanowienia, usiłując zdobyć się na potrzebną odwagę, bo czu­ ła, że jeżeli sama z tern nie wystąpi, jawnie nieprzyjazne zacho­ wanie się męża pozbawi ją męstwa do reszty. Nieraz zdawało się jej, że już jest zdecydowana na powzięcie postanowienia, lecz w jaki sposób je wykonać? Skąd wziąć środki na niezależne, choćby tylko znośne życie? Nigdy nie zajmowała się sprawami pieniężnemi, a nawet, chociaż milionowy posag wniosła mężowi, on sam wyłącznie rozporządzał funduszem, będącym jej włas­ nością.

Teraz dopiero po raz pierwszy, widząc nieuniknioną ko­ nieczność działania, przeraziła się na myśl, że nie ma ani jedne­ go talara do swojej dyspozycyi, że zależy w zupełności od łaski męża, który nawet jej małoletniej siostrze dawał na drobne wy­ datki kwotę zaledwie wystarczającą.

Pomyślała o swoich klejnotach; wartość ich była znaczna, a nie nosiła ich oddawna; zapomniała już o tych kosztownościach, które zdobiły ją dawniej, gdy jeszcze była damą dworu, w które ustrojono ją do ślubu. Teraz miały być one jej jedynym ratun­ kiem, gdy się raz odważy na krok stanowczy a nieunikniony.

Z pewnym niepokojem rano w pierwsze święto Zielonych Świątek, wydobyła ze starożytnej szafeczki, stojącej w sypialnym pokoju, szkatułkę z klejnotami, otworzyła ją małym złotym klu­ czykiem i... spojrzała z osłupieniem na niebieski aksamit wyście­ łający jej wnętrze.... Szkatułka była próżna! Większe i mniej­ sze pudełka, wszystkie aż do najmniejszych drobiazgów znik­ nęły...

W oczach jej się zaćmiło, gdy ujrzawszy złożony papier, leżący na dnie szkatułki, przeczytała na nim te słowa:

„Dla bezpieczeństwa wzięte przeze mnie na przechowa­ nie. B .”

Co mogło go skłonić do podobnego nadużycia? Czy po­ trzeba pieniędzy?... Niepodobieństwo! Chociaż był lekkomyślny i marnotrawny, nie brakowało mu ich przecież dotychczas. Sy­ donia siedziała tak nad opróżnioną szkatułką, zasłoniwszy twarz drżącemi rękoma, a główną osią, około której obracały się jej myśli, było przygnębiająco przeświadczenie, że teraz już bez ra­ tunku jest oddana na pastwę swojemu dręczycielowi. Byłaby chciała płakać, ale oczy jej były suche; widać, że już wypłakała wszystkie łzy podczas strasznych, posępnych nocy. Nagle uczuła czyjeś ramię, obejmujące ją za szyję, i ciepły oddech tuż przy twarzy.

— Sidi! ty plączesz? — wyszeptał pieszczotliwy głos siostry. — O! gdybym tylko mogła płakać!

Weronika drgnęła. Niegdyś pokazywała jej siostra swoje klejnoty dla zaspokojenia ciekawości. Dziecinna wyobraźnia dziewczątka przechowała dokładnie pamięć tych skarbów, więc teraz wpatrywała się zdumiona w opróżnioną szkatułkę.

— Sidi! gdzie?...

Przerwała, przerażona sama własnem zapytaniem i moż- 1 liwą odpowiedzią siostry.

Milcząc, wyprostowała się Sydonia, zwróciła bladą twarz j ku siostrze, wycisnęła pocałunek na jej czole, zamknęła szkatuł- ’ kę i wstała. Niezdolna do dalszych zapytań, stała Weronika, ] przypatrując się siostrze, gdy chowała szkatułkę do szafki.

— To jakaś nieczysta sprawa! — szepnęła do siebie AYerc- nika. — Brylanty zniknęły! Gdzie one mogły się podziać? Sidi jest nierozsądna, wszystko przede mną tai...

W milczeniu, czując konieczną potrzebę samotności, powró­ ciła Sydonia do swojej sypialni. W przeczuciu jakiegoś nowego nieszczęścia, z bijącem mocno sercom siedziała tam czas długi. N ie spodziewała się w tym dniu świątecznym żadnej przyjemno­ ści, nic oprócz samotności i spokoju, ale to, co ją spotkało, było tak smutne!

DAMY DWORU.

Zerwała się z krzesła. Chciała się zdobyć na odwagę i siłę woli. Chodziła po pokoju tarn i napowrót, załamywała ręce, usiłowała uzbroić w stanowczość swoje biedne serce. A le co zrobić i w jaki sposób?

Przyszedł jej na myśl Keinhard. Ale przecież był on bra­ tem jej męża i oddawna okazywał wyraźnie, że nie ma żadnego wpływu? Pomyślała o księżnie. Chciała jej upaść do nóg, wy­ znać nędzę swojego życia, swoją rozpacz... A le znała ją przecie, tę zimną, zakrzepłą w formach światowych damę, która tak nie­ miłosiernie wtrąciła ją w przepaść nieszczęścia. A jednak— trze­ ba coś przedsięwziąć!

Było jej za duszno w sypialni. Nie chciała spotkać W ero­ niki, której rozmowa była je j w tej chwili uciążliwą. W yszła drugiemi, drzwiami na korytarz i zaczęła oddychać swobodniej w przedsionku pełnym wiosennego powietrza.

Przebiegła jej przez głowę nowa myśl.

Mąż jej ośmielił się plondrować w najtajniejszych kryjów­ kach jej pokojów, gdy ona tymczasem raz jeden zaledwie ośmie­ liła się przestąpić próg jego apartamentów na pierwszem piętrze, i to wtedy, gdy na początku zimy, podczas wyprawionego przez nich wieczoru, otworzono drzwi, łączące je z resztą apartamen­ tów. Cofała się zawsze wobec zuchwałej miny kamerdynera, który i teraz patrzał na nią wyzywająco i chmurnie, pomimo po­ zornego uszanowania.

Zaczęła wstępować na schody, nie wiedząc sama dobrze co czyni. Rozkazała służącemu, by czekał w przedsionku na osobę, której odwiedzin się spodziewa, i żeby wprowadził ją do małego saloniku. Zdobywając się na odwagę, ścigana zdumionym wzro­ kiem służącego, poszła na górę.

W pokojach męża zastała wszystko we wzorowym porząd­ ku. Pokoje były pozastawiane kosztownymi drobiazgami, staro­ żytnościami, obrazami i t. p. rzeczami, na które Bellingen daw­ niej i obecnie wydawał niesłychane sumy. Najlżejszego pyłku nie było na tych marmurowych popiersiach, na wazach i urnach,

JAN WACHENHUSEN.

na ciężkich, jedwabnych firankach i portyerach, na grubych dy­ wanach. Tutaj to przyjmował on swych przyjaciół, ilekroć za­ praszał ich do swego domu. Tutaj przepędzał ranne godziny, zajęty ważnemi sprawami swojego urzędu. Sydonia dawno tu nie była, a widziała to wszystko tylko przy sztucznem oświetle­ niu, zajęta obowiązkami gospodyni, które nie pozostawiły jej cza­ su na obejrzenie mieszkania.

Z uczuciem nieprzyjemnego chłodu przechodziła przez po­ koje męża. Lękała się odgłosu własnych kroków na grubych dywanach, i zdawało się jej, że lada chwila wyjdzie naprzeciw niej sam Beilingen, to znowu że skrada się za nią służący, któ­ remu rozkazała pozostać na dole. Nareszcie, podniósłszy ciężką portyerę, przestąpiła próg gabinetu Beilingen a, w którym ciemne firanki przepuszczały zaledwie słabe światło. Ściany były oto­ czone szafami bibliotecznemi, pełnemi książek, których oprawa świetna więcej zdradzała przepychu niż częstego używania. Fotel stał na grubym dywanie przed pięknem, w stylu Ludwika X V I biurkiem, na którein leżały stosy papierów. Obok biurka na sto­ liku stała starożytna spora skrzynka, a nad nią piękny onykso­ wy posążek. A le Sydonia, zamiast przyglądać się posążkowi wyrzeźbionemu mistrzowską ręką, wpatrzyła się w wielką, czarną, na staroświecki sposób złoconą skrzynię, i w małoznaczny dla kogo innego drobiazg. Musiała ta skrzynia być zamykana z wielkim pośpiechem, gdyż z jednego boku wystawał rożek bia­ łego papieru, tak mały, że zaledwie końcem palców można go było ująć. Nie była to prosta kobieca ciekawość, która zwróciła jej uwagę na ten szczegół, ani nieufność małżonki, podejrzewa­ jącej we wszystkiem zdradę, lecz instynkt niesłusznie i ciężko skrzywdzonej kobiety, więzionej w najciaśniejszych granicach, po­ zbawionej wszelkich należnych jej praw, który wskazał jej w tym kawałku papieru możliwą broń do ochrony przed nieszczęściem. Była to odwaga nagle zbudzona prześladowanej istoty, która popchnęła ją do przestąpienia w nieobecności męża progów jego komnaty, gdzie wszystko wydawało się jej zdradą. Czas upły­

DAMY DWORU.

wał. Służący mógł nadejść łada chwila. Może i teraz już stoi za nią i szpieguje?

Szybkim ruchem odwróciła się. Palce jej uchwyciły rożek papieru, wysunął się z łatwością i pozostał w ręku Sydonii, któ­ ra zgniotła go przerażona; zdawało się jej, że popełniła zbrod­ nię. Papier ten palił jej dłoń, jak żarzący węgiel, lecz tem mocniej jeszcze go ściskała. Jeden rzut oka do sąsiedniego sa­ lonu przez uchyloną portyerę przekonał ją, że nikt jej nie śledził.

Nie myślała już zapuszczać się dalej w głąb pokojów męża. Jej występne sumienie każdy krok po miękkim dywanie zamie­ niało w męczarnię.

W yszła z gabinetu, minęła mały salonik, potem duży sa­ lon, przystanęła w nim, nasłuchując, i dopiero wyszedłszy na schody, była w stanie odetchnąć. Oparła się o poręcz schodów, drugą ręką przyciskając do piersi. Jakże ten papier palił jej dłoń! Zdawało jej się, że każdy pozna po niej, iż dopuściła się występku... Krew uderzała jej do głowy, pokrywając ramieniem nietylko blade zwykle policzki, ale nawet czoło. Ten rumieniec ją zdradzał. Długi czas stała, usiłując się uspokoić. Słuchała, czy służący jest na dole, widzieć go z góry nie mogła. W koń­ cu nabrała odwagi. W łożyła papier do kieszeni, i zeszła na dół, chociaż kolana uginały się pod nią.

Służącego nie było na dole. W sunął się na schody i dru- giem wejściem, okrążywszy, dostał się do sypialni Bellingena, skąd przez dziurkę od klucza chciał śledzić hrabinę. Nieszczę­ ście chciało, że przyszedł za późno, w tej właśnie chwili, gdy ona wychodziła już do salonu.

Sydonia przez przysionek przeszła na korytarz, a stamtąd prosto do swojej sypialni. Pozamykała drżącą ręką wszystkie drzwi i, wyczerpana z sił, rzuciła się na fotel. Potrzebowała pewnego czasu na uspokojenie; minuta za minutą upływała, a ona nie miała odwagi -wydobyć z kieszeni tego papieru. Nakoniec otrząsnęła się i wyprostowała na krześle.

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 135-140)