• Nie Znaleziono Wyników

DAMY DWOKU 155 wdzięczną i starannie wystudiowaną pozę, spojrzała na niego

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 159-166)

Herminia.

— Ozy uważasz pan, że mi do twarzy w roli bogini? — To nie ulega wątpliwości, piękna Herminio! — wy­ krzyknął Bellingen, padając na kolana.

— Na miłość Boską! Wstań pan! może nas kto zoba­ czyć!...

— Tylko pod tym warunkiem, że pozwolisz mi pani wy­ prowadzić się z Olimpu!

Wyciągnął ręce.

— Jeżeli nic więcej, to dalej!

Herminia zsunęła się z posterunku w objęcia Bellingena, który korzystając z osłony szpaleru, wycisnął pocałunek na jej ustach. Twarz Herminii pokryła się płomiennym rumieńcem.

— Panie hrabio! — zawołała, spoglądając nań gniewnie — po raz już drugi dopuszczasz się względem mnie zniewagi!... Jesteś pan impertynent!

■— Jeżeli bogini raczyła pozwolić na to, by ją zniesiono z Olimpu, nie powinna się gniewać na śmiertelnika, który złożył hołd jej piękności! — odparł Bellingen, zastępując jej drogę. — Piękna! uwielbienia godna Herminio! czy mam raz jeszcze paść na kolana i błagać cię o przebaczenie?

— Powinieneś pan opuścić mnie natychmiast!

— Jak tylko mi pan powiesz, żeś przebaczyła! — zawołał Bellingen z pewnością siebie.

— Wielki Boże! księżna nadchodzi w tę stronę!

Herminia skoczyła z okrzykiem na bok, by uciec przez przerwę w szpalerze, lecz suknia jej zaczepiła się o jakiś wysta­ jący korzeń. Bellingen rzucił się za nią i przytrzymał ją za brzeg sukni.

— Przebacz, Herminio? — powtórzył, trzymając ją mocno. — Przebaczam! przebaczam!

156 JAN WACHENHUSEN.

...j

Suknia znikła za szpalerem. Bellingen udał, że szuka cze­ goś na ziemi, i podniósł się po chwili, dążąc na spotkanie księż­ ny, nadchodzącej w towarzystwie dwóch niemłodych dam.

— Błazen ze mnie! uciekać wtedy odrazu, po jednem za­ wołaniu o pomoc! — szepnął do siebie. — To kokietka, na pozór być może więcej lekkomyślna niż zepsuta, ale czy igrając z nie­ bezpieczeństwem będzie miała dość siły, by się w porę za­ trzymać?

Z najniewinniejszą miną zbliżył się do księżny i towarzy­ szących jej dam.

— Ach! nasz Bellingen! I samotny w dodatku! — zawo­ łała, śmiejąc się, księżna.

— Wasza Wysokość! szukałem samotności, i z jej pomocą znalazłem rozwiązanie bardzo ciekawego zagadnienia!

I ze słodką miną spojrzał Bellingen na dwie podżyłe da­ my, przyglądające się z widoczną przyjemnością pięknemu mło­ dzieńcowi.

— Nie śmiem pytać, jaka to sprawa, mój drogi Bellinge- nie, bo przychodzisz tu prosto od księcia, a my kobiety powin­ nyśmy się trzymać zdała od spraw państwowych... Szukam pan­ ny von Walberg... czy jej przypadkiem nie spotkałeś?

Z największą swobodą Bellingen odpowiedział przecząco. — A jednak! — poprawił się zaraz. — Jeżeli się nie mylę, widziałem niebieską suknię, migającą z tamtej strony basenu.

— To ona! — zawołała jedna z dworskich dam. — Wasza Wysokość! właśnie wchodzi do szpaleru!

Istotnie, w przeciwległym końcu szpaleru ukazała się H er­ minia, dążąca przyśpieszonym krokiem na spotkanie księżny, która na nią czekała. Bellingen nie śmiał bez pozwolenia Jej Wysokości ruszyć się z miejsca, a wiedząc, że go nikt nie śledzi, przyglądał się nadchodzącej z trochę szyderską miną.

— No! no! trzeba ciebie szukać! — zawołała księżna. — Błagam o przebaczenie Waszej Wysokości za moje opóźnienie! — odparła Herminia mocno zarumieniona, nietyle

DAMY DWORU. 157

może z powodu swojej winy, co z powodu obecności Bellingena. Zdawało mi się, źe mam w innej alei oczekiwać na Waszą, W y ­ sokość!

— Roztargniona i roztrzepana, jak zwykle młodzi! — po­ wiedziała przez pól do siebie, lecz bardzo łaskawie, księżna.— Panie hrabio! jeżeli pańskie zajęcia nie stoją na przeszkodzie...

Rellingen skłonił się i przyłączył do dam, towarzyszących księżnie. Rzucił przelotne spojrzenie na Herminię. Oczy młodej panny spotkały się z jego wzrokiem, ale nie było w nich gniewu ani wyrzutu. Piękniejszą była jeszcze niż zwykle, zarumieniona i wzruszona.

— Jakże prędko ludzie przebaczają! — pomyślał Rellingen, za pomocą zręcznego manewru zbliżając się do boku Herminii w chwili, gdy księżna rozmawiała ze starszemi damami.

W kilka dni potem udało mu się nakłonić Herminię do przyjścia na schadzkę, a przez jakąś niepojętą złośliwość wybrał na to muszlowy pawilon, w którym niegdyś znalazł był przycze­ piony kawałek brukselskiej koronki od sukni Kamilli.

Dopóki namiętność dla Kamilli czyniła go pozbawionym woli niewolnikiem, umiał on zawsze znaleźć jakieś usprawiedli­ wienie dla niej, tłómaczył sobie, że owego wieczoru był to tylko jakiś niepojęty zbieg okoliczności. Teraz zaś zaczął inaczej są­ dzić, wmawiał w siebie i wierzył, że cała ta sprawa nie była tak niewinną, jak przedtem uważał. Herminia, jak oczarowana, wpadła w sieci Bellingena. Od owego spotkania przy wodotrysku była ona głęboko wzruszona. Jej żądza podobania się po raz pierw­ szy odniosła tak wspaniały tryumf. Rellingen był pierwszym, który jej tak śmiało i stanowczo robił grzeczności. Wyobraźnia dziewczyny rozpalona była opowiadaniami ciotki, która o ośm tylko lat młodszą siostrzenicę obznajmiia ze wszelkiemi tajemni­ cami toaletowemi, ze sposobami podniesienia i uwidocznienia piękności. Ranki poświęcała tym wykładom, wieczorami zaś, chodząc z nią po parku, opowiadała jej o różnych rzeczach, o których Herminia dotąd nie miała pojęcia. Mówiła o różnych

zdarzeniach i przygodach, których ona sama lub jej przyjaciółki były bohaterkami, i Herminia po wyjeździe ciotki, która w po­ szukiwaniu nowych awantur wyruszyła do Paryża, czuła się osie­ roconą w domu i w dworskiem kole księżny, i z utęsknieniem myślała o nieobecnej.

Nic dziwnego też — myślała Herminia — że panna von Trebnitz syta już była służby na dworze. Przynajmniej w oczach księcia znalazła ona łaskę, jeżeli to, co mówiono, nie było tylko złośliwą plotką. Chociaż książę był stary, zawsze i to coś zna­ czyło, A le cóż za porównanie mogło być między panami z ksią­ żęcego dworu a tymi bohaterami, których tak dokładnie poznała z opowiadań ciotki! Hrabia Bellingen był jedynym, który się odznaczał w dworskiem kole urodą i dowcipem, którego rozmo­ wa była zajmująca, a nad tern, co powiedział warto było pomy­ śleć. Wprawdzie był ożeniony, i to było jego jedyną wadą. Wprawdzie jego żona była serdeczną przyjaciółką Herminii... A le cóż dziwnego, że to małżeństwo nie było szczęśliwe? Bel­ lingen nie był odpowiednim mężem dla Sydonii, a raczej ona nie była właściwą na żonę dla tak świetnego człowieka. Zresztą Sydonia usuwała się widocznie od Herminii, której winna była dwie wizyty. Prawdopodobnie była zazdrosną o to, że Bellingen zawsze z nią żartował... A le cóż ona na to mogła poradzić? Byłoż to jej winą, że Sydonia nie znalazła szczęścia w tern mał­ żeństwie?

Dawniej panowało między niemi ścisłe porozumienie, a po­ wodem tego był sam Bellingen, który zbytnią śmiałością i zuch- wałem postąpieniem przestraszył był Herminię. A le niepotrzeb­ nie narobiła ona wówczas tyle hałasu. Ciotka, przed którą się zwierzyła, powiedziała jej, że postąpiła bardzo głupio. A gdyby Sydonia nie była taką pedantką, byłaby jej przedstawiła rzecz we właściwem świetle, nie gorsząc się nad miarę...

Ż e zaś hrabia Bellingen uważał ją za piękną, że przewra­ cał jej w pustej głowie, wydawało się jej to wielkim tryumfem,

który ją tak dalece upoił, źe zapomniała się zupełnie i zezwoliła na schadzkę z Bellingenem, w muszlowym pawilonie.

Lecz daremnie oczekiwał na nią Bellingen oznaczonego wieczoru. Nie przyszła. Zawiedziony w swych słodkich nadzie­ jach, wrócił do miasta i nrzy grze wT kasynie usiłował zapom­

nieć o zawodzie.

Herminia rankiem owego dnia, obudziła się z postanowie­ niem niedotrzymania danej obietnicy. Przestraszyła się tego, co uczyniła, pozostawszy samą. Wieczorem już zapomniała o zwyk­ łych staraniach przy swojej toalecie nocnej; parę godzin bezsen­ nych przepędziła, przewracając się niespokojnie na łóżku. P o­ tem, zdrzemnąwszy się nad ranem, zerwała się przestraszona. Przyśniło się jej, że tak jak dawniej, Bellingen wkradł się do jej mieszkania i zbliżył się do łóżka, szepcząc czułe słówka. Z e ­ rwała się z okrzykiem przestrachu, lecz w mdłem świetle nocnej lampy nie było widać nikogo. Gdy nazajutrz przebudziła się później niż zwykle, przetarłszy oczy z westchnieniem, zawołała, przypominając sobie dane przyrzeczenie:

— Nie! nie! Chybabym zmysły postradała! Chyba tego nie powiedziałam! To musiał być sen!

Przez długi czas Herminia unikała Bellingena; unikała też samotnych przechadzek po zamkowym ogrodzie. Lecz gdy po­ tem Bellingen zaczął jej unikać, wydało się jej to nie do zniesie­ nia. Zaczęła go szukać — i... znalazła.

Na kilka dni przed Zielonemi Świątkami, otrzymał Bellin­ gen na usilne prośby, obietnicę schadzki. Herminia dostała po­ zwolenie przepędzenia świąt u ojca, mieszkającego o kilka mil od stolicy. Przyrzekła Bellingenowi, że przyjmie go w swoim ulubionym szwajcarskim domku, na parę minut tylko, by mu po­ kazać prześliczną okolicę, o której mu tak wiele opowiadała. Bellingen miał zamiar spędzić święta u przyjaciela, którego ma­ jątek graniczył z dobrami ojca Herminii.

Herminia, jak było ułożone, miała go uwiadomić liścikiem, złożonym pod kamieniem wpobliżu wodotrysku, w dniu wyjazdu

16U JAN WACHENHÜSEN.

do Benzingen. Znalazł go istotnie w umówionej kryjówce, rów­ nie jak drugi, oznaczający ścisłą godzinę wyjazdu. I ten drugi, schowany pośpiesznie przez Bellingena do szkatułki, wpadł w rę­ ce Sydonii.

Herminia tej nocy spała spokojnie, bez żadnych wyrzutów sumienia, z uśmiechem na ustach. W yobrażała sobie, jak to bę­ dzie przyjemnie przyjmować Bellingena w szwajcarskim domku. M iał on wyjechać w parę godzin po niej, ażeby dać jej czas do przywitania się z ojcem i do wybrania się do swego ulubionego schroniska. Bellingen miał swój powóz zostawić na skraju lasu, ażeby nikt nie mógł nawet przypuszczać, że udał się do czarują­ cej samotni panny von Walberg.

— Co za szkoda, że ciotki tam nie będzie! — myślała H er­ minia, gotując się wczesnym rankiem do wyjazdu. — Jakżeby się jej podobała ta sielanka!

Ale po chwili szepnęła, potrząsając głową:

— Ciotka? ach! nie! mogłaby być dla mnie niebezpieczną. I rada była, że sama jedna może się nacieszyć sielanką.

X X I V .

Sydonia, ku wielkiemu pognębieniu Weroniki, zamknęła się z panną Elżbietą w najdalszym pokoju, ażeby ją wtajemniczyć w swoje plany, gdy nagle rozległ się hałas w podwórzu. Słu­ żący biegab, a Sydonia z wołania ich zrozumiała, że pan hrabia powrócił i wybiera się na wieś.

O ile rozkazy hrabiny służba przyjmowała obojętnie, o tyle rozkaz hrabiego wszystkich w ruch wprawiał. Sydonia ujrzała powóz, wytaczany przed wozownię i zaprzęgany z największym pośpiechem przez stangreta i stajennych chłopców. Gorączkowy niepokój ogarnął ją. Zdawało się je j, że każda upływająca chwila zagraża jej życiu.

DAMY DWORU.

161

— Panno Elżbieto! — zaczęła, a łzy napełniły jej oczy — nierozsądkiem byłoby ukrywać przed panią moją niedolę, przed tobą, która tak długo byłaś świadkiem mojego życia. Bóg jeden wie, że czyniłam co mogłam, by ze spokojem i rozsądnie postę­ pować, ale jak widzę teraz, mój spokój, moje najrozsądniejsze usiłowania powiększały tylko moje nieszczęście. Doszłam do ta­ kiego stanu, że śmierć sama wydaje mi się dobrodziejstwem... Przyznaję, że lepiej byłoby, gdybym z lekkomyślnością, z intry­ gami, z nienawiścią nawet, potrafiła walczyć taką samą bronią. Ale nie jestem do tego zdolna! Zamiarem moim było cierpieć do końca, ale zaszły pewne okoliczności, które mnie przekonały, że gotują się dla mnie próby, w których honor mój może być wystawiony na szwank w oczach świata, że chcą mnie zrobić ofiarą haniebnych intryg, chcą mnie zaskoczyć niespodziewanie i zgubić... Jestem więc zmuszona do obrony. Co mam uczynić, co uczynię, sama nie wiem; jestem osamotniona, i ci nawet, którzy mają dla mnie współczucie, obawiają się zranić moją mi­ łość własną i stać się natrętnymi, a ci, którzy byli mi życzliwi, usunęli się, lub też...

Podała otwarty list Elżbiecie.

— Nie chcę mieć przed panią żadnych tajemnic... Kartka ta dziś przypadkiem wpadła w moje ręce. Domyślam się tylko, że tu jest mowa o dzisiejszym dniu. Czytaj! Bellingen wyjeżdża za chwilę na wieś. Muszę jechać za nim, niewidziana, bo ta, która napisała ten bilecik, jest, a raczej była, moją przyja­ ciółką...

Turkot powozu przyprawił Sydonię o drżenie.

— To Bellingen! — szepnęła. — Panno Elżbieto! — dodała głośno i żywo. — Proszę cię o jedną przysługę. Jedź ze mną! To tylko parę mil stąd!

— Jestem do usług pani hrabiny! — odparła spokojnie Elżbieta.

Sydonia powstała.

W dokumencie Damy dworu : powieść (Stron 159-166)