• Nie Znaleziono Wyników

Doświadczenia berlińskie w świetle wspomnień

W dokumencie Zrozumieć współczesność (Stron 156-166)

Kilka słów o wspomnieniach Marty Czebatul

W roku 1999, nakładem Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy w Nowym Tomyślu, ukazały się drukiem wspomnienia Marty Czebatul, osoby w której biografii kilkakrot­ na migracja odegrała istotną rolę (Czebatul). Autorka która spędziła znaczną część swego życia na terenie powiatu nowotomyskiego, przemieszczała się między Wielko­ polską, Berlinem a Wileńszczyzną. Urodzona w 1907 roku, pisała swe wspomnienia w wieku sędziwym. Narrację prowadziła w duchu polskiego patriotyzmu, który został jej zaszczepiony w latach oporu przeciw germanizacji przed I wojną światową w Wiel- kopolsce oraz w latach międzywojennych, gdy nastroje nacjonalistyczne były w odro­ dzonej Polsce wyjątkowo silne. Ta patriotyczna retoryka zderza się jednak we wspo­ mnieniach z przedstawianymi faktami, które zdają się opowiadać znacznie bogatszą i mniej jednowymiarową historię. Najkrócej mówiąc, w warstwie deklaracji, całe wspo­ mnienia są kroniką walki o polskość, natomiast w warstwie faktograficznej jest to zapis skomplikowanych stosunków międzykulturowych oraz stopniowego procesu in­ tegracji polskich imigrantów ze społeczeństwem przyjmującym. Na przeciwieństwo tych dwóch perspektyw zwracamy tu uwagę nie dlatego, by były one rzeczywiście nie do pogodzenia, lecz dlatego, że w taki sposób postrzegała je bezwiednie autorka.

Należy wyraźnie zaznaczyć, że nie było głównym celem Marty Czebatul spisywa­ nie doświadczeń migracyjnych. Wyliczając (w czymś w rodzaju posumowania) naj­ ważniejsze etapy swego życia, autorka całkowicie pomija kwestie migracji, choć w innym miejscu wspomnień, w płaszczyźnie deklaracji, czas spędzony poza rodzin­ nymi stronami, przedstawia jako okres tęsknoty oraz różnorakich cierpień. O swych przeżyciach tak pisze na zakończenie wspomnień:

„Pamiętam je wszystkie, choć tyle się ich nazbierało: Bolewice, w których wyro­ słam i chodziłam do polskiej szkoły, Glinno i niespełnione marzenia młodej dziewczyny, dwie wojny światowe, utratę całego majątku i mozolne powojenne dorabianie się, tro­ skę o wychowanie i wykształcenie trójki dzieci, radość z narodzin, dorastania i osią­ gnięć sześciorga wnucząt, szczęście z doczekania czterech prawnuków. Czy to mało na jedno ludzkie życie?”

Ten cytat pokazuje, że doświadczenia migracyjne autorki nie są w ogóle uwzględ­ nione w telegraficznym przeglądzie jej życia.

Wsie Bolewice i Glinno leżą w powiecie nowotomyskim w Wielkopolsce i trakto­ wane są przez autorkę jako jej „mała ojczyzna”, jednak nie używa ona wprost ani tego określenia, ani terminu Heimat. Ślady przeżyć migracyjnych znajdujemy w nieco innej części tego samego posumowania, tam, gdzie Marta Czebatul mówi o motywacji pisa­ nia wspomnień. Spisała je ze względów rodzinnych, sentymentalnych oraz - jak dekla­ ruje - patriotycznych:

„Piszę te oto wspomnienia trochę dla siebie, a trochę z myślą, że moja rodzina raczy je przeczytać, zechce brać przykład z niektórych fragmentów, z naszych tak różnych, dobrych i złych, przeżyć. [...] Piszę też te wspomnienia jako hołd dla moich rodziców - Agnieszki z Woźnych i Macieja Szułcików, którzy dla chleba opuścić mu­ sieli rodzinne strony i przeżyć boleśnie w tak młodym wieku wieczne rozstanie. [...]

Piszę te wspomnienia również jako głęboki pokłon ziemi moich pradziadów, pięknej, hojnej, pracowitej i ofiarnej, przepojonej głęboką miłością do swojej Ojczyzny - Polski, Nowotomyskiej Ziemi. Ziemi, którą od dziecka kochałam, o której śniłam, i do której zawsze, wszędzie i o każdej porze tęskniłam” (Czebatul 1999: 164).

Zarys biografii autorki

Kwestia powyższej patriotycznej retoryki poruszona zostanie nieco później. Najpierw zapoznajmy się z biografią Marty Czebatul, podkreślając (inaczej niż sama to czyni) wątki migracyjne. Rodzice autorki, Agnieszka z Woźnych i Maciej Szułcik, poznali się w rodzinnej wsi Bolewice, w powiecie nowotomyskim, w Wielkopolsce. W rok po ślubie wyjechali z rocznym synem Stanisławem do Zehdnick nad Hawelą, gdzie Maciej Szułcik zaczął pracować w cegielni. Nie mamy informacji na temat samego wyjazdu do Zehdnick, ale z relacji córki wynika, że rodzice nie jechali w ciemno. Jeśli zapamię­ tana w rodzinie wersja wydarzeń jest wierna faktom, to prosto z dworca zamówiony woźnica zawiózł Szułcików do mieszkania, które zajmowali potem przez kilka lat. Z krótkiej wzmianki dowiadujemy się, że ojciec autorki, wywodzący się z niezamożnej rodziny chłopskiej, pracował już wcześniej w Niemczech (Czebatul 1999: 12). Tak więc w 1907 roku, w Zehdnick, urodziła się w rodzinie Szułcików Marta, autorka wspomnień. W 1909 roku urodził się tamże jej młodszy brat Czesław, a w 1910 roku siostra Agnieszka.

Niedługo potem rodzice wysłali małą Martę do rodziny w Wielkopolsce. Zamiesz­ kała ona w ich rodzinnej wsi Bolewicach u brata matki, Jana Woźnego i jego żony Heleny, siostry Macieja Szułcika („oba rodzeństwa pobrały się «na krzyż»”, Czebatul 1999: 164), bezdzietnych właścicieli dużego gospodarstwa rolnego. W Niemczech, niedługo przed wybuchem I wojny, Szułcikowie przenieśli się z Zehdnick do stolicy. W 1916 roku matka zabrała Martę do Berlina, gdzie posłała ją do szkoły, natomiast młodszą córkę Agnieszkę zostawiła w Bolewicach. W tym czasie Maciej Szułcik służył w cesarskiej armii i stracił życie w drodze do domu, paradoksalnie już po zakończeniu działań wojennych. Na wiosnę 1919 roku, młoda wdowa znów wymieniła swe córki, młodszą zabrała do Berlina, a starszą zostawiła w Bolewicach. Marta chodziła tam do szkoły do roku 1921. W 1923 roku wujostwo Woźni zakupili większe gospodarstwo (prawdopodobnie od niemieckiej rodziny, która przeniosła się do Niemiec), w niedale­ kiej wsi Glinno, wtedy tuż pod Nowym Tomyślem, a obecnie włączonej w granice tego miasta. Oprócz Marty przebywał u nich także jej młodszy brat Czesław, który w 1923 roku wyjechał stamtąd do szkoły pedagogicznej w Rawiczu. W 1924 roku matka odwiedziła Martę, niespodziewanie znów zabrała ją do Berlina i posłała do szkoły gospodarstwa. Po roku Marta przerwała naukę, by zacząć zarabiać i pomóc matce w utrzymaniu domu. W tym czasie jej młodsza siostra chodziła w Berlinie do gimna­ zjum. W 1925 roku Marta z dwójką rodzeństwa pracowała latem przez cztery tygo­ dnie na prowincji „u bardzo wielkich bogaczy”. W Berlinie nasza autorka mieszkała do końca 1928 roku.

Zaplanowany jako krótki wyjazd na Wileńszczyznę, z początkiem 1929 roku, do brata Czesława, który dostał tam posadę nauczyciela, w zasadzie zakończył jej związki z Berlinem. Wracając stamtąd po kilku miesiącach, Marta zatrzymała się u wujostwa

w Glinnie i nie dotarła już do Berlina. Od tej pory podróżowała kilka razy między Glinnem a Wołejkowiczami na Wileńszczyźnie, gdzie w końcu zdecydowała się na małżeństwo. W 1932 roku wyszła za mąż na Stanisława Czebatula, sąsiada swego brata i zamieszkała z nim w Wołejkowiczach. Za otrzymany od wujostwa posag kupili z mężem ziemię i postawili dom.

W tym czasie matka Marty nadal mieszkała z młodszą córką w Berlinie, a starszy brat Stanisław pracował najpierw w tamtejszym polskim konsulacie, a potem w kon­ sulacie w Szczecinie. Młodsza siostra Agnieszka wyszła za mąż za Polaka, który pra­ cował w berlińskim oddziale polskiego „Orbisu”. Z czasem ich matka przeniosła się do dzisiejszego Świebodzina, wtedy znajdującego się w granicach III Rzeszy. Latem 1939 roku matka odwiedziła Martę, było to ich ostatnie spotkanie. Podczas wojny matka dostała się do Warszawy i tam zmarła. W tym czasie przebywała w Warszawie młod­ sza siostra Marty - Agnieszka, która od początku wojny tułała się między Berlinem, Poznaniem, Wołejkowiczami, Bawarią (!), aż wreszcie dotarła właśnie do Warszawy. Do tej historii jeszcze wrócimy.

Marta Czebatul urodziła pięcioro dzieci, z których dwoje zmarło niedługo po poro­ dzie. Straciła pierworodnego syna, gdy miał trzy miesiące; w 1935 roku urodziła dru­ gie dziecko, córkę Antoninę; a w 1938 syna Ignacego; urodzona podczas wojny, w 1940 roku, córka zmarła po trzech tygodniach. Ta czwórka przyszła na świat w Wołejkowiczach, gdzie Marta pozostała do wiosny 1944 roku. Po wojnie, w 1946 roku urodziła się córka Ewa.

Stanisław Czebatul, mąż autorki, został powołany do polskiego wojska z począt­ kiem wojny, trafił do niemieckiego obozu dla jeńców i przed zakończeniem wojny dołączył do rodziny, która tymczasem znalazła się na robotach w Niemczech. Bowiem wiosną 1944 roku Marta, która w pożarze straciła dom, postanowiła przekazać ziemię teściom i wyjechać z dziećmi z Wileńszczyzny. Wiedziała, że jej wujostwo zostali wy­ gnani przez władze okupacyjne ze swego gospodarstwa w Glinnem, nie miała zatem dokąd jechać. Przyjęła propozycję poznanego w pociągu Niemca, by podjąć pracę w gospodarstwie rolnym w okolicy Magdeburga. Na miejscu towarzysz podróży po­ mógł jej w załatwieniu przydziału pracy i skierowania do znanej mu rodziny. Została tam przyjęta wraz z dziećmi. Właścicielki gospodarstwa sprowadziły wkrótce z obozu jej męża, gdyż pod nieobecność gospodarza, który był na froncie, brakowało rąk do pracy. Tam zastał Czebatulów koniec wojny.

Małżonkowie nie byli zgodni, co do dalszych planów. Stanisław Czebatul chciał pozostać na Zachodzie, Marta wolała wracać do kraju i to ona postawiła na swoim. Skomplikowaną trasą, wiodącą przez Czechy, rodzina przyjechała do Wielkopolski, gdzie wujostwo odzyskali swe gospodarstwo w Glinnem. Po niedługim czasie spędzo­ nym u nich, Czebatulowie zamieszkali w Trzcieli i tam, jak już wiemy, w 1946 roku urodziła się im córka. Po pewnym czasie rodzina przeniosła się do Międzyrzecza, gdzie autorka pozostała na stare lata.

Wspomnienia z Berlina

Pisząc o życiu rodziny w Niemczech, Marta Czebatul podkreśla te elementy, na które największą uwagę zwracali dawniej zarówno działacze polonijni, jak i badacze. Kon­

centruje się zatem na podtrzymywaniu przez rodzinę języka polskiego, kontaktach z mieszkającymi w pobliżu Polakami, działalności organizacji polonijnych oraz uczest­ nictwie rodziny w polskich nabożeństwach. Przedstawiając niektóre ważne w biografii epizody, wspomina jednak o częstych, przyjaznych i dość naturalnych kontaktach z Niemcami i niemieckimi instytucjami. Wątki polskie są przez nią szeroko komento­ wane, zawsze w duchu patriotycznym, podczas gdy wątki niemieckie poruszane są jakby mimochodem i nie poddawane refleksji.

Gdy w 1916 roku matka zabiera małą Martę z Bolewic do Berlina, Marta wyjaśnia to następująco: „Miałam wyręczać matkę w robotach domowych. Byłam już na tyle duża, że mogłam się zająć siostrą” (Czebatul 1999: 23).

Jednak po dwóch tygodniach po młodszą Agnieszkę ma przyjechać ciotka i zabrać ją do Bolewic, a Marta zostaje wysłana do szkoły w Berlinie. Obserwując to, jak pani Szułcikowa „przerzuca” swe dzieci między Wielkopolską a Berlinem, można odnieść wrażenie, że chce je w miarę równo obdzielić dobrą edukacją, którą, jej zdaniem, można otrzymać w stolicy, a zdrowym trybem życia na wsi, gdzie świeże powietrze, dobre jedzenie i praca fizyczna sprzyjają ich rozwojowi fizycznemu. Szczególnie podczas woj­ ny w mieście odczuwa się niedostatki zaopatrzenia w żywność i przywożone przez rodzinę z Bolewic do Berlina wiktuały okazują się bezcenne, pomagają także w kupo­ waniu sobie życzliwości tamtejszego otoczenia, tak polskiego, jak i niemieckiego.

Marta źle znosi pierwsze tygodnie pobytu w Berlinie, narzeka na mieszkanie na trzecim piętrze, nie smakuje jej (wojenne) jedzenie, czuje się obco w kontaktach z siostrą, ma świadomość, że jej niemiecki pozostawia wiele do życzenia, a przede wszystkim boi się niemieckiej szkoły. Jednak zaczyna się bawić na podwórzu z dziećmi niemieckimi. W szkole okazuje się, że nauczyciel „starszy pan trochę rozumie po polsku, ale rozmawia się, oczywiście, w języku niemieckim, bo to przecież niemiecka szkoła”, jest bardzo życzliwy i sadza Martę w jednej ławce z polską dziewczynką, która mówi po niemiecku, zalecając: „będziesz jej podpowiadać na lekcjach [...]” (Czebatul 1999: 29).

Na zakończenie obszernej relacji o pierwszym dniu w szkole, Marta zauważa: „W klasie było jeszcze dwoje polskich dzieci i Cygan” (Czebatul 1999: 29).

Niepokoje Marty okazują się niepotrzebne, nie ma kłopotów w szkole, wobec tego nie poświęca jej wiele uwagi. Odnotowuje tylko: „W szkole też nie szło mi najgorzej. Nie byłam w niczym gorsza od innych dzieci. [...] Zakończył się rok szkolny, mieli­ śmy wszyscy niezłe świadectwa. Ja też miałam nienajgorsze” (Czebatul 1999: 38).

Jednak to, co pisze, zdaje się wskazywać, że ma kompleksy. Faktycznie, pisząc na przykład o pierwszym kontakcie z dziećmi na podwórzu odnotowuje: „[... ] w ich oczach byłam dziewczyną ze wsi” (Czebatul 1999: 26).

Mimo to, kiedy podczas świąt wielkanocnych, spędzanych w 1919 roku, rodzinnie w Bolewicach, matka decyduje o pozostawieniu Marty u wujostwa i zabiera do Berlina młodszą Agnieszkę, Marta czuje się nieszczęśliwa. Najwyraźniej żal jej berlińskiej szko­ ły i otoczenia, do którego zdążyła się przyzwyczaić. To przyzwyczajenie objawia się w sposobie, w jaki relacjonuje swą reakcję na nieoczekiwane pozostanie w Bolewi- cach. Jednak w sferze deklaracji, formułowanych po latach, Marta nie znajduje dla Berlina zbyt wiele życzliwych słów.

Żyjąc w stolicy, Marta obserwowała bacznie otoczenie. Pod wpływem tych obser­ wacji, delikatnie kontestuje później zwyczaje w rodzinnej wsi. Przy okazji Pierwszej

Komunii Świętej, do której przystępuje w Bolewicach zauważa: „Pewnie bardzo grze­ szyłam, ale wiedziałam, że ewangelicy się nie spowiadają” (Czebatul 1999: 66).

Gdy w 1924 roku matka ponownie zabiera Martę do Berlina, nie zostawia wątpli­ wości, co do swej motywacji: „«Jesteś taka nieobyta, musisz ze mną do Berlina jechać, tak nie można, musisz się uczyć [...]». Nie wzięła nawet pod uwagę, że od jesieni miałam zacząć naukę w Pniewach. Przecież mogłam zaprotestować, nie umia­ łam, nie miałam siły, a może mnie Berlin nęcił” (Czebatul 1999: 89).

To ostatnie stwierdzenie należy do wyjątkowych we wspomnieniach Marty Czeba- tul. Na ogół w jej relacjach nie ma nic, co mówiłoby o atrakcyjności metropolii. Tym bardziej, że po przyjeździe z Wielkopolski, dziewczyna znów przeżywa trudności akli­ matyzacyjne. Jest niepewna swej znajomości niemieckiego, obawia się iść na zakupy. Ma kompleksy wobec siostry, która dobrze mówi po niemiecku i w Berlinie czuje się swobodnie. Powracają też obawy przed niemiecką szkołą, którą tym razem jest szkoła gospodarstwa. W tym przypadku dziewczyna nie przekonuje się nauki:

„Rzeczywiście, powoli przypominałam sobie niemiecki. Ale, ale, gdzież mnie tam do niemieckich dziewcząt, wyszlifowanych po wyższych klasach. [... ]

Rok minął. Dużo się nie nauczyłam, coś nie coś” (Czebatul 1999: 91-92).

Po roku Marta dostaje list od ciotki, z którą wcześniej planowały, że dziewczyna rozpocznie naukę w szkole gospodarczej, prowadzonej przez ss. urszulanki w Pnie­ wach, niedaleko Glinnego. Miała tam zamieszkać w szkolnym internacie, właśnie za­ wiadomiono, że jest dla niej miejsce. W jej wspomnieniach samo podjęcie decyzji zapi­ sało się jako doświadczenie traumatyczne:

„Znowu szok, matka dała mi wolną wolę. Nie skorzystałam jednak z możliwości wyjazdu, nie wiem dlaczego. Może chciałam się nauczyć po niemiecku. Do dziś tego nie wiem.

Drugi rok jestem w Berlinie. Nie znoszę go” (Czebatul 1999: 92).

Jednak postanawia przerwać naukę i iść do pracy. Tłumaczy to koniecznością po­ mocy matce, choć ta, wedle wspomnień Marty, wolałaby widzieć córkę w szkole. Podczas wakacji cała trójka rodzeństwa, z wyjątkiem Czesława, przebywającego w Wielkopolsce, pracuje pod Berlinem w posiadłości ziemskiej. Po powrocie do Berli­ na Martę zatrudnia sąsiad, który właśnie otworzył sklep jubilerski w innej dzielnicy miasta. Sąsiad jest Niemcem i proponując Marcie zatrudnienie, najwyraźniej kieruje się zaufaniem do rodziny, z którą ma na co dzień do czynienia. Przez dwa i pół roku dziewczyna zajmuje się sprzątaniem sklepu, ale też przyjmowaniem towaru do repera­ cji. Po kilku podwyżkach zarabia 85 marek miesięcznie, z czego jest bardzo dumna: „To już ładna chatce podpora. Pomału zaczęłam się też lepiej ubierać. Na dodatek poznałam dość przystojnego Niemca. O mało co, a byłabym się zakochała, ale jakoś mi przeszło, dzięki Bogu” (Czebatul 1999: 94).

To ostatnie zdanie wskazuje, że kontakty Marty nie ograniczały się do Polaków. Gdy jubiler zwalnia ją z pracy (zatrudnia w jej miejsce własną córkę, która dorosła do podjęcia pracy), Marta sama znajduje sobie pracę w prasowalni, funkcjonującej w jej kamienicy. Matka jest z tej pracy córki niezadowolona, natomiast Marta ceni sobie zatrudnienie na miejscu, w dodatku twierdzi, że zarobek jest lepszy niż u jubilera. Pracuje sześć godzin dziennie.

Jednak w 1928 roku dziewczyna wyjeżdża z Berlina i już tam nie wraca. Jak wspomniano wcześniej, opuszcza miasto, by zaopiekować się w chorobie młodszym bratem, który pracuje od kilku lat w szkole na Wileńszczyźnie. Wraca od niego po dłuższym czasie i teoretycznie kieruje się do Berlina, ale wizyta złożona po drodze wujostwu w Wielkopolsce zaczyna się przedłużać.

Z relacji Marty wynika, że wujostwo zamierzali ją wydać za mąż za syna któregoś z lokalnych bogatych gospodarzy i pozostawić jej w spadku swe wielkie gospodar­ stwo. Matka, z kolei, mało entuzjastycznie nastawiona do życia na wsi, miała (jak się wydaje) nadzieję, znaleźć jej narzeczonego w Berlinie. Oba te plany zawiodły i obie strony przestały naciskać na dziewczynę, która wreszcie wzięła sprawy w swoje ręce i wyemigrowała do brata na Wileńszczyznę.

Tam nie miała kompleksów, wręcz przeciwnie, pisze o bardzo życzliwym przyjęciu przez otoczenie brata. Dostrzegała jednak większą biedę niż w Wielkopolsce i inne zwyczaje. W porównaniu z doświadczeniami berlińskimi, przyjmowała wszelkie no­ wości pozornie bez uprzedzeń. Rodzina była jednak sceptyczna co do jej planów i na ślubie w Wołejkowiczach, ze strony Marty, był tylko brat Czesław.

Stosunek naszej autorki do życia i ludzi na Wileńszczyźnie to temat ciekawy sam w sobie. Powróćmy jednak do wątku berlińskiego. Wydaje się, że cała deklarowana niechęć Marty do Berlina wynikała z tego, że ilekroć zdążyła się przyzwyczaić do tamtejszych warunków, przenoszono ją do Wielkopolski na wieś.

Patriotyczna (polska) narracja, niemiecka rzeczywistość

Jak już kilkakrotnie zwracano uwagę, Marta Czebatul prowadzi swą narrację w duchu tradycyjnego polskiego patriotyzmu. Ze względu na bolesne doświadczenia rozbiorów oraz wojen, narracja ta przybiera bardzo często (nie tylko w przypadku tej autorki) dramatyczny ton i odwołuje się do symboli narodowych, ściśle splecionych z symbo­ lami religijnymi. Przykładem może być sam początek wspomnień, w którym wywołuje się iście Mickiewiczowskie nastroje:

„Bolewice, moja wielkopolska ziemio! Kolebko moich pradziadów, gdzie moi ojco­ wie mowy polskiej nie zatracali, gdzie na wzgórku przy kapliczce dzieci, klęcząc od­ mawiały różaniec za ojczyznę, a kończyły sławnym hymnem «Ojczyznę wolną, racz nam wrócić, Panie!»” (Czebatul 1999: 9).

Faktycznie wokół kwestii języka ojczystego oraz religii, oplata autorka wiele swych rozważań. Język polski jest dla niej najważniejszym, obok polskiej tradycji katolickiej, wskaźnikiem polskości. W tym kontekście, nieznajomość języka niemieckiego urasta do cnoty. We wspomnieniach z pobytu u wujostwa, wiele miejsca Marta poświęca swej babce, urodzonej w 1856 roku, osobie wielce szanowanej w rodzinie. Praktycz­ nie za każdym razem podkreśla jej pobożność, a także patriotyzm, zwraca także uwa­ gę, że babka czytała po polsku.

„Babcia po niemiecku nie umiała [...] natomiast moi rodzice i wujostwo uczyli się już w niemieckiej szkole” (Czebatul 1999: 21).

Jak wiemy z historii, w zaborze pruskim pewne pokolenia nie miały do wyboru innej szkoły, jak pruska. Do takiego pokolenia należeli rodzice naszej autorki. Sama Marta natomiast, jak pamiętamy, miewała z językiem niemieckim trudności. Wspomi­

nając swój ostatni pobyt w Berlinie, gdy uczyła się w szkole gospodarstwa, pisze: „Poznałam dobrze pisownię, czytałam, tylko ten akcent. Bywało, że Niemcy aż mie­ rzyli mnie wzrokiem” (Czebatul 1999: 91).

W porównaniu z nią, młodsza siostra Agnieszka, miała niemiecki dobrze opanowa­ ny. Jednak rozłąka i bariery językowe oddaliły siostry od siebie. Dobra znajomość niemieckiego budziła u Marty nieufność, a nawet najgorsze oczekiwania. Jakby wie­ rzyła, że opanowanie niemieckiego języka odbywa się kosztem dobrego zachowania. Ponadto, potęgowało się u Marty poczucie obcości i zagubienia: „Z siostrą patrzyły­ śmy na siebie jak obce. Agnieszka szwargocze po niemiecku jak urodzona Niemka, ale jest grzeczna. Ja patrzę na wszystko z dystansem, wszystko jest mi niemiłe” (Czebatul

1999: 26).

Jednak sprawa języka była bardziej złożona. Po pierwsze matka też odczuwała pe­ wien dyskomfort językowy. Po drugie, trudności z niemieckim były przez Martę do­ świadczane w początkach każdego z jej pobytów w Berlinie, a potem udawało się je przezwyciężyć. Jednak we wspomnieniach autorki więcej miejsca zajmują trudności, niż sukces w ich pokonaniu. O pewnej elastyczności matki, gdy idzie o język, jakim się posługiwała, Marta pisze następująco:

„Matka wołała do nas po niemiecku, bo język polski dzieci niemieckie przedrzeźnia­ ły - nawet nazywały nas głupimi Polakami (dummen Polacken). Czesław i Stachu dawali sobie radę, ale często czubili się z niemieckimi chłopakami. Moje niemieckie koleżanki lubiły mnie, jak już mówiłam, nieźle dawałam sobie radę z niemieckim” (Cze- batul 1999: 37).

Z jednej zatem strony używano tylko języka niemieckiego, gdy rodzina rozmawiała w niemieckim otoczeniu, z drugiej strony podobno matka Marty przywiązywała dużą wagę do podtrzymywania języka ojczystego. Fakt, że rodzeństwo rozmawiało między sobą po polsku, potwierdza tę opinię Marty. Natomiast ogólne deklaracje autorki nie

W dokumencie Zrozumieć współczesność (Stron 156-166)