• Nie Znaleziono Wyników

Polacy poza Polską - Polonia

W dokumencie Zrozumieć współczesność (Stron 65-123)

Fale

Urodziwszy się w 1943 roku, byłem stale świadkiem znikania ludzi z najbliższego oto­ czenia. Byli wśród nich ci, którzy zginęli w czasie wojny. O nich słyszałem w rozmo­ wach rodzinnych. Byli przyjaciele domu, którzy żyli na Zachodzie. Były kolejne fale emigrantów. Może stąd pojawiło się moje zainteresowanie migracjami i życiem skupisk emigranckich lub (i) mniejszościowych - z czasem wspomoż one siłą „marcowych” bzdur. Na drodze swoich zainteresowań spotkałem Hieronima Kubiaka, który wów­ czas jeszcze organizował Polonijny Ośrodek Naukowo-Dydaktyczny UJ przy Stra­ szewskiego 27 (późniejszy Instytut Badań Polonijnych). Z dzisiejszej perspektywy tamte przedsięwzięcia w sprawach wiedzy o Polonii wydają się małe, a może nawet jakoś skażone. Nie jest zresztą odkryciem, że podejmowano je w ramach panującego syste­ mu politycznego oraz w ramach polityki, która miała przynieść korzyść temu syste­ mowi. Jest oczywiste, że w występowały w nich luki (Polacy w ZSRR!). Można też z góry założyć, że SB interesowała się ludźmi kręcącymi się w orbicie takich badań oraz ich wynikami. Jednocześnie przecież znakomita większość rozważań prowadzo­ nych w Instytucie Badań Polonijnych oraz prac publikowanych na łamach „Przeglądu Polonijnego” i „Biblioteki Polonijnej” obroniłaby się w każdym środowisku naukowym. Ci zaś, którzy je robili, w znakomitej większości chcieli właśnie zbliżyć się do „wolne­ go świata” i Polonii, a nie przygotować moment, gdy chłodnice czołgów Paktu War­ szawskiego zostałyby napełnione wodą z Sekwany. Panujący system polityczny był zły, ale tym bardziej trzeba docenić to, co było w nim lepsze. IBP był jedną z wcze­ snych u nas prób stworzenia nowoczesnego instytutu uczelnianego - badawczego, ale z obowiązkami dydaktycznymi. Starał się prowadzić badania interdyscyplinarne, zwłasz­ cza łączyć socjologię z historią. Może to tradycja socjologii krakowskiej (prof. Kazi­ mierz Dobrowolski!) przesądziła o takim kierunku działania, a może natura przedmiotu badania. Instytut starał się przyciągać ludzi z innych ośrodków, z czego sam skorzy­ stałem. Instytut - co nie najmniej ważne - sprowadził do Krakowa masę młodych ludzi właśnie z Zachodu. Choć był częścią komunistycznego świata (jak znakomita większość naszego ówczesnego otoczenia), nie poszedł w kierunku połączenia komu­ nizmu z podbijaniem „narodowego bębenka”, o co nie było trudno wówczas w Polsce.

Wielka w tym wszystkim była zasługa Hieronima Kubiaka, z którym kontakt utrzy­ małem nawet w czasach, gdy sytuowaliśmy się daleko (faktycznie jeszcze dalej niż on sobie wyobrażał, a przynajmniej niż dał poznać, że sobie wyobraża). Nie do wszyst­ kich bym poszedł w jakichś sprawach interwencyjnych w stanie wojennym. Do

Hie-ronima Kubiaka poszedłem, choć pracował wtedy w gmachu, gdzie nie było mi po drodze.

Hieronim Kubiak był reformatorem z wewnątrz. Tacy ludzie często otwierają drogę przed innymi. Na ogół nie są jednak doceniani, gdy przemiana już się dokona, zwłasz­ cza idąc dalej niż ktokolwiek przewidywał. Dziś mało kto w Polsce docenia np. rewi­ zjonistów, którzy chcieli lepszego socjalizmu. Dziś mało kto docenia, że gdyby to Hieronim Kubiak nie zajmował się szkołami wyższymi po wprowadzeniu stanu wojen­ nego, lądowalibyśmy wtedy znacznie gorzej.

Pracując nad Polonią, notowałem sobie czasem na marginesie różne uwagi. Poniżej przedrukowuję te, które dotyczyły kontaktów z Polonią i badań nad tematyką polonijną w okresie od 1981 do 1985 roku. Wówczas nasze zainteresowania zbiegły się z dra­ matem zdarzeń w samej Polsce. Myślę, że to zestawienie i wynikające z niego zwarcia mogą być ewentualnie ciekawe dla czytelników.

Choć sam wytworzyłem te teksty, traktuję je dziś jako źródło historyczne. Przedru­ kowuję je bez zmian, jedynie z kosmetyką stylistyczną. Jest oczywiste, że nie muszą one odzwierciedlać moich dzisiejszych poglądów. Z dzisiejszej perspektywy niejedne z nich uważam wręcz za naiwne - ale szanuję tekst źródłowy; nie mam też zamiaru udawać mądrzejszego niż byłem.

Do poniższych zapisków trzeba podchodzić z dystansem - jak do każdego tekstu źródłowego. Nie tylko nie notowałem przecież wszystkich spraw (co w ogóle byłoby niewyobrażalne, a czasem bywa nawet niewskazane) - ale teraz też dokonałem wybo­ ru wśród różnych, okazjonalnie pisanych fragmentów. Imiona i nazwiska członków rodziny oraz znajomych, niebędących osobami publicznymi, ograniczyłem do inicja­ łów. Fragment tych notatek, dotyczących mego pobytu w Anglii w 1984 roku, swego czasu już drukowałem z niewielkimi zmianami1.

Zapiski

2 VI 1981

Przy powrocie ze Szwecji celnik o mentalności zarazem policjanta i handlarza z Bazaru Różyckiego zatrzymuje mi Borejszy Rzym a wspólnota faszystowska. Na moją uwagę, że to książka wydana dwa miesiące temu w Warszawie lekko się peszy, zwra­ ca i wyjaśnia: „Wie pan, to po polsku, więc myślałem, że wydane tam!”.

Płaszczymy się przed tą Polonią, po „marcu” wołaliśmy (my?) ile to nas jest milio­ nów rozproszonych po świecie, po Sierpniu przyjmujemy wyżebrane od nich lekar­ stwa, a wystarczy przywozić z zagranicy książkę po polsku, by byle ch... ją zatrzy­ mywał!

6 VIII 1981

Mamy więc emigrację masową, zarobkową - tym razem do Australii. Za ileś lat zorganizujemy studia nad Polonią australijską. Ale właściwie dlaczego to tak zaskakuje?

Nasze pokolenie było wychowane w poczuciu, że po 1945 roku wszystko się zmie­ niło. Może to, co powstało, nie było specjalnie pociągające, ale na pewno - zdawało się - było inne. Bezrobocia nie było; raczej przeciwnie: można było być zatrudnionym nic nie robiąc. Zbyt gwałtownych kryzysów gospodarczych - poza swego rodzaju kryzysem permanentnym - też nie obserwowano. Emigracji masowej (poza kilkakrotną żydowską) nie znaliśmy. Żyło się może kiepsko, ale stosunkowo stabilnie, bez niepew­ ności jutra.

Ale właściwie gdzie jest powiedziane, że nasze pokolenie ma mieć oszczędzone wojny, bezrobocia, emigracji? W sumie: kłopotów? Wprost przeciwnie. Jeśli jakieś zjawiska trwają w historii przez długie dziesięciolecia, to jest duża szansa, że mimo wszystkich zmian będą trwać nadal. Z perspektywy czasu nawet wielkie rewolu­ cje okazują się w wielu kwestiach powierzchniowe, bezsilne wobec „długiego trwa­ nia”. Zdumiewające, jak wiele zjawisk nie znika nawet po głębokich, zdawałoby się, wstrząsach.

26 XI 1981

Wciąż chodzi mi po głowie historyjka z Apokalipsy Konwickiego - jak to stróż miejski pobiera opłaty nawet w ostatecznym rozgardiaszu, gdy wszystko już się wali. Dziś W. z dziećmi wyjeżdżała na rok do Stanów. Legalnie wywoziła dużą sumę w dolarach. Ale celnicy okazali się czujni. Wygrzebali jakieś dwie złote monety, które dziadek dał dzieciom w prezencie - trochę na pamiątkę, trochę jako symboliczny go­ ściniec na drogę. Wartość ich jest znikoma w porównaniu do sumy wywożonej legal­ nie. Sprawa została jednak zakwalifikowana jako przemyt, grozi postępowanie z usta­ wy karno-skarbowej.

Nikt nie zna swego dnia, ani godziny; nikt nie wie, kiedy zostanie złodziejem czy przemytnikiem.

5 XII 1981

Pierwszy raz w życiu zostałem czymś w rodzaju eksperta (strony rządowej - ale cóż ja zrobię, że druga nie prosiła?). Wysoki urzędnik zwrócił się o opinię w sprawie sformułowania polityki wobec Polonii - m.in. do mnie. Udzieliłem odpowiedzi.

Wiem, co będzie dalej. Wysoki urzędnik nie wprowadzi w życie sugestii, bo ten aparat musiałby przestać być sobą. Na dotychczasowe bzdury polityki naklei się parę plasterków, a rany będą dalej jątrzyć. Będzie się nazywało, że naukowcy („nasi na­ ukowcy”) rzecz konsultowali i w ten sposób ja będę firmował nonsens. Po upadku Gierka wszyscy jego doradcy naukowi wielkim głosem wołali, że oni doradzali dobrze, tylko ich nie słuchano. Wierzę. W którym momencie przegapili imperatyw odejścia - jak uczynił jeden, ale tylko jeden z nich? Bo jednocześnie wszyscy - pracownicy na­ ukowi - żyjemy w przekonaniu, iż należy udzielać rady pytającym, zwłaszcza gdy ci deklarują dobre intencje.

11 XII 1981

Sen G.: stoi w gigantycznej kolejce - po wizę w szwedzkiej ambasadzie. Przypadek dla samego Freuda, nieprawdaż?

*

Dziś mi opowiadano, jak to przed Sierpniem cenzura zdjęła fotografię króla Zyg­ munta (tego z kolumny) z podręcznika do polskiego dla dzieci polonijnych. Powód: król trzyma krzyż (a nie np. sierp; sierp, by zbierać plony, miecz, by bronić - to by było właściwe, nawet bez młota najpewniej by się już obeszło).

18 XII 1981

W WE godzinami skrzynka listów - informacje od rodzin pozostałych na Zacho­ dzie do rodzin w kraju.

29 XII 1981

Minęły święta Bożego Narodzenia. Pierwszego dnia podwieczorek u rodziny. Star­ sze kobiety bez synów, bez córki. A. w Paryżu, S. w Kanadzie, W. w Kalifornii. Jedna tylko W. formalnie wyjechała na pobyt czasowy, moż e wrócić. Tamci już nie. W moich okolicach było kiedyś czworo dzieci - A., S., W. i ja, Marcin. Dziś siedzą wokół stołu starsze kobiety. Nasz mały G. koncentruje ich miłość macierzyńską, a ja nie mogę odczepić się od myśli, gdzie on będzie kiedyś żył.

Pokolenie naszych rodziców liczyło najpierw zmarłych, zabitych (Cybulski gaszący płomyki w Popiele i diamencie). Potem liczyło tych, którzy wyemigrowali. Dziś już nasze pokolenie też może liczyć kolegów-emigrantów. Marcin Król napisał niedawno w „Tygodniku Powszechnym” (zdaje się, jak gdyby ostatni numer tego pisma wyszedł w odległej epoce!), że długo nie mógł zrozumieć, jak to się dzieje, iż jego rodzice mają tylu znajomych za granicą. Ale potem zrozumiał.

Teraz, po grudniu, nie będzie już emigracji - na dobre i na złe dla narodu. Władze wzięły pod uwagę doświadczenia chilijskie i utrudniły chronienie się w ambasadach. Wzięły pod uwagę doświadczenia czechosłowackie i zadbały, by nikt nie uciekł przez granicę (mogły to zrobić, bowiem odnośne służby nie były rozłożone jak w 1968 roku w Czechosłowacji, gdzie patrzyły na tę granicę przez palce). W rezultacie więcej ludzi pewno będzie siedzieć, ale więcej też kiedyś wyjdzie. Kiedyś wyjdą.

W przedszkolach przed wigilią rozdawano radzieckie zabawki i cukierki dla dzieci („dary dzieci moskiewskich dla warszawskich”). Ludzie widzą w tym upokarzającą jałmużnę.

*

H. zatrzymali bezpośrednio po przylocie z Anglii (w ich żargonie trzeba, zdaje się, powiedzieć, że ją „zdjęli z samolotu”). Przypominają się bohaterowie Sołżenicyna, ra­ dzieccy żołnierze, którzy, pełni nadziei, wracali z hitlerowskiej niewoli, by trafić do łagrów prosto z posterunku granicznego.

13 I 1982

Przez WE co wieczór „skrzynka listów” od emigrantów świeżej daty - często nie tyle listów, ile krótkich informacji dla nawiązania pierwszego kontaktu. To są takie

nowoczesne listy emigrantów, jak te, które parę lat temu opublikowaliśmy w tomie

Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych. 1890-1891. Tych nie opublikuje­

my. Kondensacja czyni je mało ciekawymi. Podstawowa ich różnica z dawnymi: dzi­ siejsi nadawcy zdają sobie sprawę z istnienia cenzury i policji. Podstawowe podobień­ stwo: ten sam dramatyzm głosu rozłączonych rodzin, często motyw: „Niech Bóg ma Was w swojej opiece!”.

*

Represja trwa. Bardzo wielu internowanych siedzi. Podobno w rozmowie z amba­ sadorami zachodnimi Jaruzelski powiedział, że rozważa możliwość deportacji przy­ wódców „Solidarności” na Zachód. Lepiej pasowałoby tu słowo „banicja”, ale ono zakłada wyrok sądowy. Na banicję w szlacheckiej Polsce skazywano, teraz taka kara nie istnieje w naszym kodeksie. Zdaje się, że istniała w ZSRR. W każdym razie w jednej ze scen Pierwszego kręgu Sołżenicyna więźniowie żartobliwie pytają, dlacze­ go nie skaże się ich na wyrzucenie z kraju, skoro według kodeksu jest to najostrzejsza kara; oni gotowi są przyjąć taką ostrzejszą zamiast tej, którą otrzymali. U nas pozostaje natomiast arbitralna deportacja. Postęp byłby jednak ogromny: kierunek deportacji zmieniłby się ze wschodu na zachód.

3 II 1982

W Izraelu zmarł Leopold Trepper, człowiek o życiorysie, który mógłby być kanwą powieści. Żydowsko-polski komunista, podczas wojny szef „Czerwonej orkiestry”, jednej z ważniejszych siatek szpiegowskich, działających na rzecz Związku Radziec­ kiego w Europie Zachodniej. Po wojnie miał aż zbyt ciekawe losy w ZSRR, bodajże w 1956 roku udało mu się wrócić do Polski, skąd wyemigrował po 1968 roku. Teraz polska prasa podaje wiadomość o jego śmierci i życiu (życiorys okrojony) zupełnie beznamiętnie, normalnie. Nie ma nawet świętego, stalinowskiego oburzenia na tych, którzy, emigrując, „zdradzają ojczyznę”. Jakby to było normalne, że taki człowiek wyemigrował z Polski. To przecież takie normalne: z Polski Żydzi emigrują do Izraela...

7 II 1982

Znajomy opowiada, jak po 13 grudnia wracał samochodem z RFN do Warszawy. Niby do przodu, a pedał gazu prawie nie naciska się! Coraz dalej do przodu i coraz większa gonitwa myśli - co będzie za tą bramą, gdy się za nim zatrzaśnie.

Przypominają mi się opowiadania Ojca o powrocie z Gieysztorem i Dobraczyńskim z niewoli. Od chwili uwolnienia z oflagu byli zdecydowani na powrót. A jednak w miarę zbliżania się do radzieckiej strefy okupacyjnej napięcie rosło.

Czy w tym kraju granica zawsze będzie taką granicą? Dobrze, przez lata nie była to żelazna kurtyna. Była bardziej przepuszczalna niż w innych krajach „soc.” („Polska najlepszym barakiem w obozie socjalistycznym”). Ale nawet ja, który przekraczałem ją często i nie uważałem się za podejrzanego, przed wsiądnięciem do powrotnego samo­ lotu przeglądałem swoje papiery i kieszenie, czy nie zaplątało się tam coś kompromitu­ jącego. Wyrzucałem bądź starannie zagrzebywałem rzeczy mogące wzbudzić zaintere­ sowanie - choć chyba nigdy nie były to materiały realnie obciążające. Czy kiedyś będziemy wracać do kraju jak do siebie?

Naród polski ma wielką diasporę. Mimo wszelkich umizgów do Polonii ta granica zawsze go od niej oddzielała. Ostatnio zaczęła oddzielać mniej. Polonia mogła w więk­ szym stopniu identyfikować się z Polską - podobnie jak obywatele tego kraju, których uczucia były zresztą zawsze dla Polonii bardzo istotnym wskaźnikiem. Abp Glemp miał podobno przenieść duszpasterstwo polonijne z Rzymu do Warszawy. Centrum polsko­ ści, które przez długie lata sytuowało się w oczach Polonii w Londynie czy w Stanach Zjednoczonych, a ostatnio w Rzymie, miało szanse wrócić do Warszawy. Teraz to wszystko prysło.

Jaruzelski mówił w Sejmie, że nie będzie „wojny” pomiędzy krajem a emigracją. To zależy jednak nie tylko od jego polityki, ale również od postawy Polonii. Co do tej ostatniej jestem zaś jak najbardziej pesymistyczny. Zwolenników będzie zyskiwać kon­ cepcja narodu ponadpaństwowego, z ośrodkiem w Rzymie, z papieżem jako przy­ wódcą i z Kościołem jako organizacją tworzącą instytucjonalne ramy dla narodowego życia. Co zaś tyczy się polityki Jaruzelskiego, to istotniejsza dla postawy Polonii będzie jego polityka wobec Polaków w kraju niż wobec wychodźstwa.

W szczególności jestem pesymistyczny co do perspektyw badań nad Polonią pro­ wadzonych w placówkach naukowych. Można badać małpy w ZOO, nie przejmując się tym, co one o nas myślą. Nie można tak badać ludzi. A Polonia będzie o nas myślała j ak najgorzej.

Jaruzelski w sejmowym przemówieniu deklaruje, że nie będzie się stawiać prze­ szkód tym spośród internowanych, tj. działaczy „Solidarności”, którzy „zechcą osie­ dlić się w innych, wybranych przez siebie krajach”. Podobno w ośrodkach internowa­ nia trwa już zresztą tłumaczenie, że lepiej „zechcieć” niż gnić w więzieniu.

Oczywiście - lepiej tak, niż wsadzać do więzień na lata. Ale czy ten kraj w każdej epoce historycznej musi krwawić emigracją? I czy zawsze musi to być emigracja tak bezpowrotna, definitywna, daleka? To najbardziej przeraża.

Część emigracji żyje po wyjeździe problemami kraju. W wielu wypadkach działal­ ność tych ludzi miała ogromne znaczenie polityczne, czy nawet kulturalne dla Polski. A przecież nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są to ludzie bezpowrotnie traceni dla kraju. Bo ta granica, choć dzieląca mniej niż za czasów stalinowskich, jest jednak wciąż cholernie wysoka i przepuszczająca więcej w jedną, niż w drugą stronę.

9 II 1982

Moje zainteresowanie procesami emigracyjnymi jest trochę porównywalne z innym nurtem mojego myślenia: zainteresowaniem problematyką rewolucyjną. W sytuacji, która im doskwiera, ludzie zachowują się różnie. Jedni walczą, drudzy jadą za morze. To nie jest tak odległe od siebie, jak by się zdawało. I ostatecznie, w jednym i drugim wypad­ ku, rezultat jest na ogół odmienny od oczekiwanego. Często gorszy - choć niekoniecz­ nie gorszy od sytuacji wyjściowej.

22 III 1982

W tej chwili nie wygląda, ażeby system parł na silną represję (oby!). Jeździć za granicę będziemy na pewno mniej, ale w końcu zawsze to była ułomna sprawa.

(Przez kilka lat jeździłem mało, ostatnio więcej. Ale nawet w sprawach zawodo­ wych jakże to było ułomne! Gdy wydaliśmy Listy emigrantów z Brazylii i Stanów

Zjednoczonych, odwiedziła nas ekipa telewizji angielskiej. Przygotowywali reportaż

o wkładzie poszczególnych grup narodowościowych w rozwój Stanów Zjednoczo­ nych. Porozmawiali z nami, sfilmowali materiał i pojechali do Stanów szukać dalszych śladów „naszych” korespondentów. Ja nie pojechałem. Do Ameryki Łacińskiej też nie - poza trzema miesiącami na Kubie - choć niby w tym się specjalizuję).

*

Powtarzają się, a może po prostu trwają sytuacje. Ilu ludzi spośród tych, którzy wyemigrowali gdzieś w świat, mówi dziś: „tu w Amerycze jest dobrze, sto razy lepi jak tam w starem kraju, bo tam jest ino bieda” - czyli powtarza zdanie napisane 90 lat temu? (Listy emigrantów..., list 110; pisownia oryginału).

(W tej kolekcji listów emigranckich jest jeszcze jedno fajne, żałośnie fajne zdanie o Polsce: „ni ma co równać Ameryki z ruskiem krajem śmierdzącym” (list 114). W 1973 roku przeszło bez kłopotów. Tylko redaktor prowadzący książkę w wydaw­ nictwie spojrzał mi głęboko w oczy i zapytał: „Panie Marcinie, czy to zdanie na pewno jest w rękopisie?”. Miałem ochotę odpowiedzieć mu radzieckim dowcipem z czasów stalinowskich. Mianowicie w kolejce do sklepu ktoś, skarżąc się na powojenne trud­ ności zaopatrzeniowe, mówi: „I pomyśleć, że to wszystko z winy jednego człowie­ ka!”. Aresztują go. W komisariacie pytają kogo miał na myśli. Odpowiada: „Jak to kogo? Hitlera!”. Zwalniają go. Od drzwi pechowiec jednak odwraca się i zdetonowany pyta: „A wyście, towarzyszu majorze, kogo mieli na myśli?”).

*

Przykro mi teraz pisać o Listach emigrantów. Książka dostała dwie nagrody, zyska­ ła kilkadziesiąt pozytywnych recenzji, częściowo przetłumaczono ją w Brazylii... i bo ja wiem, co jeszcze. No i rok temu resztę nakładu przeznaczono na fanty w dworco­ wej loterii książkowej. Oczywiście każdemu, kto przez kilka lat chciał książkę kupić, w księgarniach odpowiadano „Nakład wyczerpany”. Potem zaś powiedziano, że na­ kład nie rozchodzi się, więc nie ma co zalegać. I pomyśleć, że nie było w tym cienia sprawy politycznej, cienia celowego działania przeciw rozchodzeniu się!

10 IV 1982

Motywacja matki, która chce wyemigrować z dwojgiem dzieci: „Nie mam ochoty, ani żeby wstąpiły z czasem do Komsomołu, ani nie chcę jeździć w przyszłości na widzenia do więzienia” (brat owej matki, czyli wujek dzieci, siedzi właśnie w Białołęce; jest internowany, z niewielkimi widokami na szybkie wyjście).

Wielu ludzi jest tu od lat - przynajmniej myślowo - na pograniczu decyzji emigra­ cyjnej. Na dłuższą metę tak nie można żyć - ani w skali indywidualnej, ani w państwo- wo-społecznej.

30 IV 1982

Dlaczego o wystąpieniach czy to Rurarza i Spasowskiego, czy pozostałych na emi­ gracji działaczy „Solidarności”, mówi się w środkach masowego przekazu „antypol­ skie”, a nie „przeciwne rządowi PRL” lub, niech już będzie, „antysocjalistyczne”? Bo ma zadziałać mechanizm „obcego”. System jednak w ten sposób sam się obnaża: uznaje, że moż e zmierzać do jedności narodowej na płaszczyźnie polskości, a nie na płasz­ czyźnie obrony socjalizmu. W czasach stalinowskich atakowano by zarówno Miłosza

(teraz, mimo swych deklaracji, chronionego), jak Rurarza i Smolara, jako wrogów ustroju (przy doczepieniu im CIA jako centrali zwalczania ustroju). Czasy jednak zmie­ niają się - nawet jeśli skutki niespecjalnie.

*

W gazetach pojawiają się nekrologi podpisane „Córka z dalekiej Australii”. To no­ wość w ogromnie ciekawej dla historii Polski lekturze nekrologów.

Kolega myśli o emigracji. Ma stypendium doktoranckie 5 tys. miesięcznie. Jest żonaty, nie ma żadnych szans na sensowną pracę po doktoracie, żadnych szans na mieszkanie (myśmy nasze „załapali”, zdaje się, w ostatniej chwili). Wynajmuje ob­ skurną kawalerkę z 4 tys. I ostateczny argument: „Wiesz, ten kraj stał się taki niemiły!”.

Emigracja z Polski... To wielki temat dla historii tego kraju. Szereg razy zauważa­ łem jakby pustkę wśród Rodziców. No tak - ale najpierw była wojna, która przetrze­ biła rodzinę i przyjaciół. Potem powojenne rozpierzchnięcie się ludzi. Potem emigracja po 1956 roku, jeszcze później po 1968 roku. Obecnie, już od pewnego czasu, płynie kolejna fala. Jeśli zaś dodać do tego ileś kryzysów politycznych, które na ogół przeta- sowują ludzi - nie mówiąc o tych, którzy idą do mamra, jak teraz B., czy jak J., obydwaj bliscy Rodzicom - to wychodzi pustka.

W dokumencie Zrozumieć współczesność (Stron 65-123)