• Nie Znaleziono Wyników

Dom Gaunta

W dokumencie Rozdział 1 : Nowy Minister (Stron 63-70)

Rozdział 10: Dom Gaunta

Na wszystkich kolejnych lekcjach eliksirów Harry nadal kierował się wskazówkami Księcia Półkrwi, nawet jeśli różniły się od tego, co napisał Libiatus Borage. Na czwartej lekcji Slughorn wychwalał umiejętności Harrego mówiąc, że rzadko zdarza się mu uczyć kogoś tak utalentowanego. Ani Ron, ani Hermiona nie byli tym zachwyceni. Kiedy Harry zaoferował, że podzieli się z nimi książką, okazało się, że Ron ma większe problemy z odczytaniem ręcznych zapisków niż Harry, a nie mógłby cały czas prosić go, by czytał je głos, bo mogłoby to wyglądać podejrzanie. Hermiona za to twardo trzymała się tego, co nazywała "oficjalnymi" instrukcjami, ale miała coraz gorszy humor, gdy okazało się, że "oficjalne" instrukcje dają słabsze rezultaty niż te Księcia. Harry nie miał pojęcia, kim mógłby być Książe Półkrwi. Mimo, iż miał wiele zadane, poświęcał czas na czytanie swojego egzemplarza Zaawansowanego Warzenia Eliksirów. Przekartkował książkę i zauważył, że nie ma ani jednej niezapisanej przez Księcia strony, ale nie wszystkie jego notatki dotyczyły warzenia eliksirów. Gdzieniegdzie pojawiały się instrukcje dotyczące zaklęć wymyślonych przez niego.

- Albo przez nią - powiedziała zirytowana Hermoina, gdy Harry opowiadał o jednym z nich Ronowi w pokoju wspólnym w pewien sobotni wieczór - przecież to może być dziewczyna. Pismo wygląda bardziej na dziewczęce.

- To jest Książe Półkrwi - rzekł Harry - Od kiedy dziewczyna może być Księciem?

Hermiona nie odpowiedziała. Spojrzała na niego wilkiem i zabrała swoje wypracowanie na temat Zasad Aportacji z dala od Rona, który próbował odczytać je do góry nogami.

Harry spojrzał na zegarek i w pośpiechu schował stary egzemplarz Zaawansowanego Warzenia Eliksirów z powrotem do torby.

- Za pięć ósma. Lepiej już pójdę, bo spóźnię się do Dumbledora.

- Ooooooooch! - wysapała Hermiona, spoglądając na niego - Powodzenia! Będziemy tu na ciebie czekać, chcemy usłyszeć, czego cię nauczy!

- Powinno być ok - powiedział Ron. Oboje patrzyli, jak Harry przechodzi przez dziurę w portrecie.

Harry szedł opustoszałym korytarzem. Zdążył schować się za pomnikiem, gdy profesor Trelawney wyszła zza rogu, mrucząc pod nosem, tasując lekko zużyte karty i odczytując je po drodze.

- Dwójka pik: konflikt - wymamrotała mijając miejsce, w którym stał Harry - siódemka pik: zły omen. Dziesiątka pik:

przemoc. Walet pik: mroczny młodzieniec, prawdopodobnie w opałach, nie lubi pytań.

Zatrzymała się nagle po drugiej stronie posągu.

- Cóż, to nie może być prawda - powiedziała poirytowana. Harry słyszał cichnący w oddali dźwięk tasowania kart, a w korytarzu pozostał tylko zapach gotowanej sherry. Harry czekał dopóki nie upewnił się, że profesor odeszła. Gdy był już pewien, pośpiesznie ruszył do korytarza na siódmym piętrze, gdzie stał samotnie Gargulec.

- Kwaśne dropsy - powiedział Harry, a Gargulec posłusznie przesunął się. W miejscu, gdzie stał, znajdowało się wejście na spiralne schody pnące się ku górze, Harry szedł nimi , aż doszedł do drzwi z mosiężną kołatką, prowadzące do Biura Dumbledora.

Harry zakołatał.

- Wejdź - powiedział Dumbledore.

- Dobry wieczór, panie Profesorze - powiedział Harry, wchodząc do środka.

- Ach, dobry wieczór Harry, proszę usiądź - rzekł z uśmiechem Dumbledore - mam nadzieję, że przyjemnie upłynął ci pierwszy tydzień w szkole?

- Tak, dziękuję, proszę pana - odpowiedział Harry.

- Musiałeś być zajęty, jak zwykle dostałeś szlaban...

- Yyy…- zaczął Harry niezgrabnie, jednak Dumbledore nie dał mu skończyć.

- Przekonałem profesora Snape'a, do przełożenia twojego szlabanu na następną sobotę.

- To dobrze - powiedział Harry, który miał teraz poważniejsze sprawy na głowie niż szlaban u Snape’a. Rozglądał się, szukając czegoś, co pozwoliłoby mu zrozumieć , czego Dumbledor planuje nauczyć go tego wieczoru. Owalny gabinet wyglądało tak jak zawsze, delikatne srebrne instrumenty leżały na stole o długich wysmukłych nogach, dymiąc i furkocząc, portrety poprzednich dyrektorów drzemały spokojnie w swoich ramach, a wspaniały Feniks Dumbledora, Fawkes, był na swoim miejscu naprzeciwko drzwi i patrzył na Harry'ego z wielkim zainteresowaniem. Nic nie wskazywało na to, by Dumbledore przygotował gabinet do pojedynku.

- Zatem, Harry - powiedział Dumbledore rzeczowym głosem - zapewne jesteś ciekaw, cóż zaplanowałem na te…z powodu braku lepszego słowa powiem…lekcje?

- Tak, proszę pana.

- Więc, widzisz, zadecydowałem, że przyszedł czas, byś dowiedział się, co skłoniło Lorda Voldemorta do próby zamordowania cię przed piętnastoma laty, ale musisz posiadać pewne iformacje... - tu urwał.

- Powiedziałeś, pod koniec poprzedniego semestru, że udzieliłeś mi wszystkich informacji - powiedział Harry. Ciężko było nie zauważyć oskarżającego tonu w jego głosie - Sir - dodał szybko.

- I tak było - odrzekł spokojnie Dumbledore - Powiedziałem ci wszystko, co wiem. Ale musimy przestać twardo trzymać się faktów i zagłębić się razem w grząskie bagna pamięci, wskoczyć w wir najbardziej szalonych przypuszczeń. Mogę się mylić, jak Humphrey Belcher, który wierzył, [the time was ripe for a cheese cauldron], że czas dojrzewa w serowym kotle.

- Ale sądzi pan, że ma rację? - Spytał Harry.

- Oczywiście, że tak, ale nie jestem całkowicie pewien. Popełniam błędy, tak jak każdy. W rzeczywistości jestem - wybaczcie - raczej mądrzejszy niż większość ludzi, więc moje pomyłki mogą mieć odpowiednio większe znaczenie.

- Sir - zaczął niepewnie Harry - czy to, co zamierza mi pan powiedzieć ma coś wspólnego z proroctwem? Czy to pomoże mi... Zrozumieć?

- Wszystko to ma związek z przepowiednią - powiedział Dumbledore tak obojętnie, jakby Harry spytał go o jutrzejszą pogodę - i mam nadzieję, że to pomoże ci zrozumieć.

Dyrektor wstał, przeszedł koło biurka, minął Harrego, który obrócił się na krześle by spojrzeć na Dumbledora schylającego się, by otworzyć szafkę. Gdy się podniósł, trzymał wielką kamienną misę z dziwnymi znakami wokół brzegów. Postawił Myślodsiewnię na biurku przed Harrym.

- Wyglądasz na zaniepokojonego.

Harry przyglądał się Myślodsiewni z pewną obawą. Jego poprzednie doświadczenia z tą dziwną misą sprawiały, że czuł się nieswojo. Podczas ostatniej wizyty w Myślodsiewni zobaczył dużo więcej niż to było konieczne. Spostrzegł jednak, że Dumbledore się uśmiecha.

- Tym razem wejdziesz tam ze mną... i dla odmiany, za czyjąś zgodą.

- Gdzie idziemy, sir?

- Na wycieczkę szlakami pamięci Boba Ogdena - rzekł dyrektor wyciągając z kieszeni butelkę pełną wirującej srebrno-białej substacji.

- Kim był Bob Ogden?

- Pracował w Departamencie Łamania Prawa - powiedział Dumbledore - Zmarł jakiś czas temu, ale nie zanim udało mi się przekonać go do zwierzeń. Będziemy towarzyszyć mu w wizycie, którą złożył w ramach swoich obowiązków.

- Ale jeśli chcesz zostać, Harry...

Dumbledore miał kłopot z wyciągnięciem korka z kryształowej butelki - jego zraniona ręka wyglądała na sztywną i obolałą.

- Czy... czy mógłbym... ?

- To żaden problem dla mnie, Harry...

Dumbledore wycelował różdżkę w butelkę i korek wyleciał.

- Sir, co stało się panu w rękę? - Harry zapytał znowu, patrząc na poczerniałe palce z mieszaniną odrazy i litości.

- To nie jest właściwy moment na opowiedzenie tej historii, Harry. Jeszcze nie. Mamy umówione spotkanie z Bobem Ogdenem.

Dumbledore przelał srebrzystą zawartość butelki do Myśloodsiewni, gdzie zaczęła ona wirować i mienić się, jak żaden inny płyn czy gaz.

- Ty pierwszy - powiedzał Dumbledore,

wskazując na Myślodsiewnię. Harry pochylił się do przodu, zrobił głęboki wdech i zanurzył twarz w srebrzystej substancji. Poczuł, że jego stopy odrywają się od podłogi gabinetu - spadał i spadał w wirującą ciemność, a następnie, całkowicie nieoczekiwanie, mrugał w oślepiającym świetle słońca.

Zanim jego oczy przyzwyczaiły się do światła, Dumbledore wylądował obok niego.

Znajdowali się w wiejskiej uliczce, po której obu stronach rósł wysoki, splątany żywopłot, pod letnim niebem, jasnoniebieskim jak niezapominajka. Jakiś dziesięć stóp przed nimi stał niski, pulchny mężczyzna, noszący okulary z wyjątkowo grubymi szkłami, które redukowały jego oczy do krecich rozmiarów. On odczytywał drewniany

drogowskaz, który wystawał z jeżyn obok drogi. Harry wiedział, że to musi

być Ogden, bo był on jedyną osobą w zasięgu wzroku, a poza tym nosił dziwne ubranie tak często zakładane przez niedoświadczonych

czarodziejów próbujących wyglądać jak mugole. W tym przypadku jego strój stanowiły: futrzany surdut, getry i zbyt pasiasty jednoczęsciowy kostium kąpielowy. Zanim Harry zdążył zarejestrować więcej szczegółów jego dziwacznego wyglądu, Ogden ruszył szybkim krokiem w dół uliczki.

Dumbledore i Harry poszli za nim. Kiedy mijali drewniany drogowskaz, Harry

spojrzał w górę na jego dwa ramiona. Jedno wskazywało kierunek, z którego przyszli: Great Hangleton, 5 mil. Strzałka wskazująca kierunek, w którym udał się Ogden, głosiła: Little Hangleton, 1 mila.

Przeszli krótki odcinek, nie widząc nic poza żywopłotem, bezkresnym

niebieskim niebem i pogwizdującą postacią w futrzanym surducie. Wtedy uliczka skręciła w lewo i opadła stromo w dół zbocza, a przed nimi

odsłonił się nagle widok na całą dolinę. Harry mógł teraz zobaczyć wioskę, prawdopodobnie Little Hangleton, ulokowaną między dwoma stromymi wzgórzami, z wyraźnie widocznym kościołem i cmentarzem. Po drugiej stronie zbocza widać było piękną rezydencję ziemską otoczoną przez szeroką przestrzeń aksamitnego zielonego trawnika.

Ogden szedł teraz szybciej - z powodu stromego opadającego stoku. Dumbledore także wydłużył krok i Harry szybko zrobił to samo. Pomyślał, że Little Hangleton musi być celem ich podróży i zastanowił, dlaczego - tak jak tej nocy, gdy spotkali się ze Slughornem - musieli przejśc tak dużą odległość. Szybko odkrył, że mylił się myśląc, iż ich celem jest Little Hangleton.

Uliczka zakręciła

łukiem w prawo i gdy mijali zakręt, zobaczyli skraj surduta Ogdena znikający w dziurze w żywopłocie.

Dumbledore i Harry podążyli za nim wąską, żwirową alejką, okoloną

żywopłotem, ale wyższym i bardziej dzikim niż ten, który widzieli poprzednio. Droga była kręta, skalisty, pełna dziur i wybojów, stromo opadająca w dół jak ta poprzednia. Wydawało się, że prowadzi do kępy ciemnych drzew trochę na południe od ich. Niemal pewni, że droga wkrótce wyjdzie na lasek, Dumbledore i Harry zatrzymali się za Ogdenem, który stanął i wyciągnął różdżkę.

Mimo ze niebo było bezchmurne, było ciemno, gdyż stare drzewa rzucały głębokie i zimne cienie i dlatego minęło kilka sekund zanim Harry rozpoznał niezbyt wysoki budynek wśród plątaniny pni. To było dziwne miejsce na postawienie domu lub raczej dziwną decyzją było pozostawienie drzew, które zasłaniały całe światło i widok na dolinę poniżej. Zastanawiał się czy posiadłość jest zamieszkana, gdyż jej ściany były omszałe i tak wiele dachówek spadło z dachu że miejscami widać było krokwie. Pokrzywy rosły na całym terenie, a najwyższe z nich sięgały maleńkich i pokrytych grubą warstwą brudu okien.

Właśnie w chwili, gdy Harry doszedł do wniosku że nikt nie mógł tam mieszkać, jedno z okien otworzyło się szeroko, ze zgrzytem, a rzadka strużka

pary albo dymu wydobyła się z wnętrza, jakby jednak ktoś tam gotował.

Ogden ruszył cicho naprzód i, jak zdawało się Harry' emu, raczej ostrożnie.

Gdy wyszedł z cienia drzew, stanął wpatrując się we frontowe drzwi, do których ktoś przybił martwego węża.

W tym momencie rozległ się szelest i mężczyzna w łachmanach zeskoczył z

najbliższego drzewa, lądując tuż przed Ogdenem, który odskoczył do tyłu tak szybko, że przydeptał sobie krawędź płaszcza i potknął się.

- Nie jesteś tu mile widziany.

Mężczyzna stojący przed nimi miał gęste włosy pokryte brudem do tego stopnia, że nie dało się ustalić ich koloru. Brakowało mu kilku zębów. Jego niewielkie, ciemne oczy zezowały rozbieżnie. Ten człowiek mógłby wyglądać komicznie, ale tak nie było - efekt był przerażający i Harry nie mógł winić Ogdena za to, że odsunął się od tamtego zanim powiedział:

- Yyy... dzień dobry. Jestem z Ministerstwa Magii.

- Nie jesteś tu mile widziany.

- Przepraszam, nie rozumiem cię - powiedzał Ogden nerwowo.

Harry dziwił się, że Ogden czegoś tu nie rozumie. Nieznajomy wyrażał się, według Harry'ego, zupełnie jasno - szczególnie jak że trzymał w jednej ręce różdżkę, a w drugiej krótki, zakrwawiony nóż.

- Jestem pewny, że ty go rozumiesz, Harry? - powiedzał Dumbledore cicho.

- Tak, oczywiście - odparł Harry, trochę skonsternowany. -A dlaczego Ogden nie...?

Jego wzrok zatrzymał się na martwym wężu przybitym do drzwi i nagle zrozumiał.

- On mówi językiem wężów?

- Bardzo dobrze - rzekł Dumbledore, kiwając głową i uśmiechając się.

Mężczyzna w łachmanach ruszył teraz na Ogdena, z nożem w jednej ręce, a różdżką w drugiej.

- Hej, poczekaj... - zaczął Ogden ale było już za późno: rozległ się huk i

Ogden leżał na ziemi, trzymając się kurczowo za nos, po chwili okropna żółtawa breja strzyknęła spomiędzy jego palców.

- Morfin! - powiedzał ktoś głośno.

Starszy mężczyzna wyszedł pośpiesznie z domu, zatrzaskując za sobą drzwi, a martwy wąż zakołysał się żałośnie.

Ten mężczyzna był niższy niż pierwszy i dziwnie nieproporcjonalny: jego barki były bardzo szerokie, a jego ramiona zbyt długie, co razem z jego jasnobrązowymi oczami, krótkimi [scrubby] włosami i pomarszczoną twarzą sprawiało, że wyglądał jak potężna, postarzała

małpa. Stanął obok mężczyzny z nożem, który teraz zwijał się ze śmiechu patrząc na zwijającego się z bólu Ogdena.

- Ministerstwo? - powiedzał starszy mężczyzna, spoglądając na Ogdena.

- Dokładnie! - warknął Ogden gniewnie, masując szczękę. - A pan, jak sądzę, musi być panem Gauntem?

- Tak - rzekł Gaunt - Uderzył pana w twarz, prawda?

-Tak, uderzył! - Zazgrzytał Ogden.

- Powinien pan zapowiedzieć swoją wizytę, czyż nie? - powiedział agresywnie Gaunt. - To jest własność prywatna. Nie można tak po prostu wejść tu i oczekiwać, że mój syn nie będzie się bronić.

- Bronić się przed czym? - spytał Ogden, wstając.

- Intryganci. Intruzi. Mugole i plugawce. Ogden wycelował swoją różdżkę we własny nos, z którego wciąż ciekły duże ilości czegoś, co przypominało żółtą ropę. Po chwili ropa już nie ciekła. Pan Gaunt mówił po cichu do Morfina.

- Wracaj do domu. Nie sprzeczaj się.

Tym razem, Harry, przygotowany na to, rozpoznał mowę wężów. Rozpoznał dziwny syczący głos, który był wszystkim, co Ogden mógł słyszeć. Morfin wyglądał przez chwilę, jakby chciał się z tym nie zgodzić, lecz gdy natrafił na spojrzenie ojca, zmienił zdanie. Poczłapał więc do domu zatacząjąc się dziwnie i zatrzasnął za sobą frontowe drzwi, a wąż znów zakołysał się żałośnie.

- To był twój syn, a ja przyszedłem, by go zobaczyć, panie Gaunt - rzekł Ogden, otrzepując przód swojego płaszcza z ropy.

- To był Morfin, prawda?

- Tak, to był Morfin - powiedzał starzec obojętnie - Jesteś brudnej krwi? - spytał bardziej agresywnie.

- A co ci do tego? - powiedzał Ogden chłodno i Harry poczuł, że jego

szacunek dla Ogdena wzrasta. Najwyraźniej Gaunt poczuł coś innego. Zmrużył oczy patrząc na Ogdena i warknął, tonem co najmniej obraźliwym.

- Jakby się nad tym chwilę zastanowić,widziałem już nosy, takie jak twój na dole we wsi.

- Nie wątpie w to. Pozwalasz mu na zbyt wiele - powiedział Ogden - Może moglibyśmy kontynuować tę dyskusję wewnątrz?

- Wenątrz?

- Tak, panie Gaunt. Mówiłem już panu. Jestem tu w sprawie Morfina. Wysłaliśmy sowę.

- Nie korzystam z sów - odpowiedział Gaunt. Nie otwieram listów.

- Więc nie powinieneś skarżyć się, że wizyta jest niezapowiedziana - powiedzał Ogden cierpko. - Jestem tu w sprawie poważnego naruszenia prawa czarodziejów, które nastąpiło tu we wczesnych godzinach rannych.

- Dobrze, już dobrze - ryknął Gaunt. - Wejdźmy do domu, tam się tobą zajmę.

Dom składał się z trzech maleńkich pokoi. Dwoje drzwi prowadziło do głównego

pokoju, który służył jako kuchnia i pokój dzienny. Morfin siedział w bardzo brudnym fotelu obok dymiącego kominka, obracając żywą żmiję między grubymi palcami i nucił przy tym łagodnie w mowie wężów:

Sycz, sycz mały wężu, Ślizgaj się na podłodze Bądź dobry dla Morfina Albo on przybije cię do drzwi.

W kącie tego samego pokoju słychać było jakiś

Nagle dał się słyszeć hałas w kącie obok otwartego okna i Harry zdał sobie sprawę, że w pokoju był ktoś jeszcze - dziewczyna

w szarej sukience, dokładnie takiego samego koloru jak brudna kamienna ściana za nią. Postawiła parujący garnek na brudnej czarnej kuchence i sięgnęła po brudne naczynia stojące na półce nad kuchenką. Jej włosy były proste i matowe, a jej twarz gładka, blada i raczej gruba. Podobnie jak brat miała rozbieżnego zeza. Wyglądała czyściej niż dwaj mężczyźni, ale Harry pomyślał, że nigdy nie widział tak załamanej, przegranej osoby.

- Moja córka, Merope - rzucił Gaunt niechętnie, gdy Ogden spojrzał na nią pytająco.

- Dzień dobry - powiedział Ogden.

Dziewczyna nie odpowiedziała, rzuciła tylko pełne strachu spojrzenie na ojca, który kazał jej wrócić do pokoju i zająć się ustawianiem garnków na półce.

- Dobrze, panie Gaunt - powiedział Ogden - wyjaśnijmy sprawę do końca.

Mamy powody, by uważać, że twój syn, Morfin, używał poprzedniej nocy magii na oczach mugoli.

Rozległ się ogłuszający brzęk. Merope upuściła jeden z garnków.

- Podnieś to! - wrzasnął na nią Gaunt - jak to, zachowujesz się jakiś plugawy mugol, od czego masz różdżkę, ty śmierdzący worku gnoju?

- Panie Gaunt, proszę! - powiedzał Ogden wstrząśniętym głosem, gdy Merope, która teraz płukała garnek, z twarzą w czerwonych plamach, złapała go znów, drżącą ręką wyjęła różdżkę z kieszeni, wycelowała w garnek i pośpiesznie

wymamrotała niesłyszalne zaklęcie, które sprawiło, że garnek przeleciał nad podłogą z dala od niej, uderzając w przeciwległą ścianę i pękając na dwoje.

Morfin wydał z siebie obłedny chichot. Gaunt krzyknął:

- Napraw to, ty tępa krowo, napraw to!

Merope potknęła się biegnąc przez pokój, ale zanim zdążyła podnieść różdżkę, Ogden podniósł swoją i powiedział stanowczo:

- Reparo.

Garnek naprawił się natychmiast.

Gaunt wyglądał przez moment jakby chciał krzyknąć na Ogdena, ale zmienił zdanie, zaczął natomiast szydzić z córki.- Na szczęście jest tu miły pan z Ministerstwa, czyż nie? Może on zabierze cię ode mnie, może nie zwraca uwagi na brudne petardy (?)....

Bez jednego spojrzenia na kogokolwiek, bez słowa podziękowania dla Ogdena, Merope zabrała garnek i drżąc odniosła go na półkę.Następnie stanęła między bardzo brudnym oknem i kuchenką i oparła się plecami o ścianę - tak jakby nie chciała żyć dla niczego więcej niż kamienny zlew i być niewidoczną.

- Panie Gaunt - Ogden zaczął jeszcze raz - jak już mówiłem: powodem mojej wizyty...

- Usłyszałem za pierwszym razem! - prychnął Gaunt. - I co z tego? Morfin pokazał mugolom, co potrafi. I co z tego?

- Morfin złamał prawo czarodziejów - powiedzał Ogden srogo.

- Morfin złamał prawo czarodziejów - Gaunt naśladował głos Ogdena, napuszonym tonem. Morfin zachichotał jeszcze raz.

- On dał nauczkę bardzo plugawemu mugolowi, czy to jest teraz nielegalne?

- Tak - odpowiedział Ogden. - Obawiam się, że tak.

Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni niewielki zwój pergaminu i rozwinął go.

- Co to jest, wyrok? - wrzasnął Gaunt, podnosząc gniewnie głos.

- To jest wezwanie do ministerstwa na przesłuchanie.

- Wezwanie? Wezwanie? Za kogo się uważasz, jeśli myślisz, że zmusisz mojego syna do stawienia się na przesłuchaniu?

- Jestem dowódcą oddziału specjalnego do spraw łamania prawa [Magical Law Enforcement Squad] - powiedział Ogden.

- I uważasz nas za szumowiny, tak? - krzyknął Gaunt, ruszając w kierunku Ogdena i mierząc w jego pierś brudnym, żółtawym palcem. - Szumowiny, które przybiegną na zawołanie Ministerstwa? Wiesz, z kim rozmawiasz, ty szlamowaty...

- Mam wrażenie, że rozmawiam z panem Gauntem - powiedział Ogden ostrożnie, ale nieustępliwie.

- Masz rację! - ryknął Gaunt. Przez moment Harry myślał, że Gaunt wykonuje obraźliwy gest, ale zdał sobie sprawę że pokazywał Ogdenowi

brzydki pierścień z czarnym kamieniem, który nosił na środkowym palcu. Machał nim Ogdenowi przed oczami i krzyczał:

- Widzisz to? Widzisz to? Wiesz co to jest? Wiesz, skąd to pochodzi? Przez wieki był w naszej rodzinie, od zawsze - tak jak od zawsze jesteśmy czystej krwi! Wiesz, ile to jest warte, z herbem Peverell wygrawerowanym na kamieniu?

- Nie mam pojęcia -odpowiedział Ogden, patrząc na pierścień znajdujący się teraz najwyżej cal od jego nosa - i nie to jest tematem naszej rozmowy, panie Gaunt. Pański syn popełnił...

Wyjąc z wściekłości Gaunt podbiegł do córki. Przez ułamek sekundy Harry myślał, że ma zamiar ją udusić, bo jego ręka sięgnęła do jej gardła, ale po chwili Gaunt ciągnął ją w kierunku Ogdena za złoty łańcuszek, który miała na szyi.

Wyjąc z wściekłości Gaunt podbiegł do córki. Przez ułamek sekundy Harry myślał, że ma zamiar ją udusić, bo jego ręka sięgnęła do jej gardła, ale po chwili Gaunt ciągnął ją w kierunku Ogdena za złoty łańcuszek, który miała na szyi.

W dokumencie Rozdział 1 : Nowy Minister (Stron 63-70)