• Nie Znaleziono Wyników

Lament Feniksa

W dokumencie Rozdział 1 : Nowy Minister (Stron 193-200)

- Chono Harry...

- Nie

- Nie możesz tu zostać... no już, rusz się - Nie

Nie chciał zostawiać Dumbledore’a, nigdzie w ogóle nie chciał się ruszać. Ręka Hagrida drżała na jego ramieniu. Jakiś inny głos powiedział – Choć Harry.

Znacznie mniejsza i cieplejsza dłoń chwyciła go i podciągnęła do góry. Zgodził się na to bez namysłu. Dopiero, gdy szedł na oślep przez tłum, dzięki woni kwiatowego zapachu w powietrzu, uzmysłowił sobie, że to Ginny prowadziła go z powrotem do zamku. Niezrozumiałe głosy znęcały się nad nim a szlochy, krzyki i jęki zakłócały noc; Harry i Ginny szli jednak dalej, z powrotem na schody sali wejściowej. Kątem oka Harry widział przemykające obok twarze; uczniowie spoglądali na niego, szeptali, dziwili się, a purpurowe barwy Gryffindor’u, połyskiwały na podłodze niczym krople krwi, gdy torowali sobie drogę w kierunku marmurowej klatki schodowej.

- Idziemy do skrzydła szpitalnego – oznajmiła Ginny - Nie jestem ranny! – powiedział Harry

- To polecenie McGonagall – odrzekła Ginny – wszyscy już tam są, Ron, Hermiona i Lupin, no wszyscy...

W sercu Harry’ego znowu obudził się strach: zapomniał o obojętnych mu ludziach, których zostawił za sobą.

- Ginny, kto jeszcze nie żyje?

- Nie martw się, nikt z naszych.

- A Mroczny Znak... Malfoy mówił, że nadepnął na jakieś ciało.

- Nadepnął na Bill’a, ale wszystko jest w porządku, żyje.

Było jednak w jej głosie coś, co wiedział, że nie wróży nic dobrego.

- Jesteś pewna?

- Oczywiście, że jestem pewna... on jest... w lekkiej rozsypce, to wszystko. Greyback go zaatakował. Pani Pomfrey mówi, że nie będzie już.... już nigdy nie będzie wyglądać tak samo...

Głos Ginny nieco zadrżał.

- Nie wiemy tak naprawdę, jakie będą tego konsekwencje... chcę powiedzieć, że Greyback jest wilkołakiem, ale nie był dziś przemieniony.

- A inni... na podłodze były też i inne ciała...

- Neville i Profesor Flitwick są ranni, ale pani Pomfrey mówi, że nic im nie będzie. No i zginął Śmierciożerca; trafiło go Zaklęcie Uśmiercające , którym strzelał wszędzie ten duży blondyn... Myślę Harry, że gdybyśmy nie mieli twojego eliksiru szczęścia, to zostalibyśmy zabici, wszystko jednak wydawało się nas omijać...

Dotarli do skrzydła szpitalnego. Otwierając drzwi, Harry ujrzał na łóżku blisko nich najwyraźniej śpiącego Nevill’a. Ron, Hermiona, Luna, Tonks i Lupin zgromadzeni byli wokół innego z łóżek na końcu sali. Na dźwięk otwieranych drzwi spojrzeli do góry. Hermiona podbiegła do Harry’ego i objęła go. Lupin także ruszył do przodu, patrząc nieprzytomnie.

- Wszystko z tobą w porządku, Harry?

- Wszystko dobrze... Co z Bill’em?

Nikt nie odpowiedział. Harry spojrzał zza ramienia Hermiony i zobaczył nierozpoznawalną twarz, leżącą na poduszce Bill’a, tak pociętą i poharataną, że wyglądała wręcz groteskowo. Pani Pomfrey nacierała jego rany jakąś cuchnącą, zieloną maścią.

Harry przypomniał sobie z jaką łatwością, tylko przy użyciu różdżki, Snape wyleczył obrażenia Malfoy’a zadane zaklęciem Sectumsempry.

- Nie może pani wyleczyć tego jakimś czarem, czy czymś w tym rodzaju? – zapytał siostrę przełożoną.

- Żaden z czarów na to nie podziała – odpowiedziała pani Pomfrey – próbowałam już wszystkiego, co znam, nie ma jednak żadnego lekarstwa na ugryzienia wilkołaka.

- Ale nie został przecież ugryziony w czasie pełni – powiedział Ron, który wpatrywał się na twarz brata tak, jakby tym tylko mógł go w jakiś sposób zmusić do wyzdrowienia – Greyback nie był przemieniony, więc chyba nie będzie... prawdziwym...?

Spojrzał niepewnie na Lupina.

- Nie, nie sądzę by Bill był prawdziwym wilkołakiem – odparł Lupin – ale nie znaczy to, że nie będzie żadnego skażenia. To przeklęte rany. Mało prawdopodobnym jest, by kiedykolwiek całkowicie się zagoiły, i... i Bill może nabrać teraz pewnych wilczych nawyków.

- Ale Dumbledore może znać coś, co by podziałało – odrzekł Ron – Gdzie on jest? Bill walczył z tymi szaleńcami z polecenia Dumbledore’a; Dumbledore jest mu to winny, nie może go zostawić w takim stanie...

- Ron... Dumbledore nie żyje – powiedziała Ginny

- Nie! – Lupin przebiegł dziko wzrokiem z Ginny na Harry’ego jakby w nadziei, że ten jej zaprzeczy; jednakże gdy Harry tego nie uczynił, Lupin z rękoma na twarzy, upadł na krzesło obok łóżka Bill’a. Harry nigdy wcześniej nie widział Lupin’a

tracącego kontrolę; czuł jakby wtrącał się w coś osobistego, nieprzystojnego. Odwrócił się i dla odmiany uchwycił wzrok Ron’a; wymienili w ciszy spojrzenia, które potwierdziły to, co powiedziała Ginny.

- Jak zginął? – wyszeptała Tonks – Jak to się stało?

- Zabił go Snape – odpowiedział Harry – Byłem tam, widziałem to. Wróciliśmy na Wierzę Astronomiczną, ponieważ tam właśnie był Znak... Dumbledore nie czuł się dobrze, był słaby, ale zdał sobie chyba sprawę z zastawionej pułapki, gdy tylko usłyszeliśmy na schodach przyśpieszone kroki. Unieruchomił mnie, nic nie mogłem zrobić, byłem pod Peleryną Niewidką... i wtedy w drzwiach pojawił się Malfoy i go rozbroił...

Hermiona przyłożyła dłonie do ust a Ron mruknął. Usta Luny drżały.

- ...pojawiło się więcej Śmierciożerców... i wtedy Snape... Snape to zrobił. Użył Avada Kedavry – Harry nie mógł dalej mówić.

Pani Pomfrey rozpłakała się. Nikt nie zwrócił na nią uwagi z wyjątkiem Ginny, która szepnęła – Cii! Posłuchajcie!

Z szeroko otwartymi oczami, łkając, pani Pomfrey przyłożyła palce do ust. Gdzieś w ciemnościach, śpiewał feniks, w sposób jakiego Harry jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał: był to przepiękny, porażający lament. Po chwili Harry poczuł, że już kiedyś doświadczył pieśni feniksa, że ta muzyka rozbrzmiewała w nim a nie poza: był to jego własny smutek, magicznie wcielony w melodię, która rozniosła się echem po błoniach i przez okna do zamku.

Nie wiedział jak długo tak stali nasłuchując, ani dlaczego poprzez wsłuchiwanie się w te żałobne dźwięki, ich ból nieco zmalał, ale wydawało się, że minęło dużo czasu zanim drzwi skrzydła szpitalnego otwarły się ponownie i na salę weszła profesor McGonagall. Tak jak i cała reszta, nosiła na sobie oznaki minionej walki: Na twarzy miała sporo skaleczeń, a jej szata była podarta.

- Molly i Artur są już w drodze – poinformowała, a czar pieśni został przerwany: wszyscy wyrwali się jakby z transu i odwrócili by znów spojrzeć na Bill’a, lub potrząsnąć głową i przetrzeć oczy – Harry co się stało? Zgodnie z tym co mówi Hagrid, byłeś z profesorem Dumbledorem gdy on… gdy to się stało. Powiedział, że profesor Snape był w to zamieszany…

- Snape zabił Dumbledore’a – odpowiedział Harry

Patrzyła na niego przez moment, po czym zakołysała się niepokojąco; pani Pomfrey, która zdawała się już pozbierać do kupy, ruszyła do przodu, z nikąd wyczarowywując krzesło, które pchnęła w kierunku McGonagall.

- Snape – cicho powtórzyła McGonagall, opadając na krzesło – wszyscy się dziwiliśmy… ale on mu ufał… zawsze…

Snape… nie mogę w to uwierzyć…

- Snape był wysoce utalentowanym Oklumentą – odparł Lupin głosem obco surowym – zawsze to wiedzieliśmy.

- Ale Dumbledore przysiągł, że on jest po naszej stronie – wyszeptała Tonks – zawsze sądziłam, że Dumbledore musiał wiedzieć coś o Snape’ie, czego my nie…

- Zawsze sugerował, że ma mocny powód by ufać Snape’owi – wymamrotała profesor McGonagall, przecierając teraz zapłakane oczy rogiem chusteczki w szkocką kratę – mam na myśli… z przeszłością Snape’a… naturalnie, ludzie byli bardzo zaskoczeni… ale Dumbledore powiedział mi wyraźnie, że skrucha Snape’a była absolutnie szczera… nie chciał słyszeć ani słowa przeciw niemu!

- Chciałabym wiedzieć, co Snape powiedział mu, żeby go przekonać – odrzekła Tonks.

- Ja wiem – odparł Harry a wszyscy zwrócili się w jego stronę – Snape przekazał Voldemort’owi informację, która skłoniła go do schwytania mojej mamy i taty. Później Snape powiedział Dumbledore’owi, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni, że było mu bardzo przykro, że to zrobił, przykro, że zginęli.

Wszyscy się na niego patrzyli.

- I Dumbledore w to uwierzył? – zapytał z niedowierzaniem Lupin – Dumbledore uwierzył w żal Snape’a z powodu śmierci James’a? Snape nienawidził James’a…

- I nie uważał też, by moja mama była warta splunięcia – dodał Harry – bo urodziła się w rodzinie Mugoli… nazywał ją

„Szlamą”…

Nikt nie zapytał skąd Harry to wie. Wszyscy zdawali się być zatopieni w przerażającym szoku, próbując przetrawić okrutną prawdę o tym co się wydarzyło.

- To wszystko moja wina – powiedziała nagle profesor McGonagall. Wyglądała na zdezorientowaną, miętosząc w dłoniach swoją chusteczkę – Moja wina. Dziś w nocy wysłałam Filiusa, by przyprowadził Snape’a; posłałam po niego, żeby nam pomógł. Gdybym nie ostrzegła Snape’a, że coś się dzieje, może w ogóle nie przyłączyłby się do Śmierciożerców. Chyba nie wiedział, że tam byli, dopóki nie poinformował go o tym Filius. Nie sądzę, żeby w ogóle wiedział, że mają przybyć.

- To nie twoja wina Minerwo – stanowczo zaprzeczył Lupin – wszyscy chcieliśmy pomóc, byliśmy szczęśliwi, że Snape śpieszy nam z odsieczą…

- Więc gdy pojawił się na polu walki, przyłączył się do Śmierciożerców? – zapytał Harry, który chciał poznać każdy dowód obłudności i zniesławienia Sanpe’a, gorączkowo zbierając jeszcze więcej powodów by go znienawidzić , by zaprzysiąc zemstę.

- Nie wiem dokładnie jak to się stało – z szałem opowiedziała profesor McGonagall – to wszystko jest takie zagmatwane…

Dumbledore powiedział, że na kilka godzin opuszcza szkołę i że na wszelki wypadek mamy patrolować korytarze… Remus, Bill i Nimfadora mieli do nas dołączyć… no i patrolowaliśmy. Wszystko wydawało się być w porządku. Każde sekretne

przejście do szkoły było zabezpieczone. Wiedzieliśmy, że nikt nie może tu wlecieć. Na każde z wejść do zamku rzucone zostały potężne uroki. Wciąż nie rozumiem jak Śmierciożecy mogli byli przedostać się…

- Ja wiem – oznajmił Harry i opowiedział pokrótce o parze Znikających Pokoi oraz magicznym przejściu, dla którego zostały stworzone – No i dostali się do środka przez Pokój Życzeń.

Odruchowo wręcz przerzucił wzrok z Ron’a na Herminę; obydwoje wyglądali na zdruzgotanych.

- Dałem ciała Harry – ponuro rzekł Ron – Zrobiliśmy tak jak nam powiedziałeś: sprawdziliśmy Mapę Huncwotów; nie mogliśmy znaleźć na niej Malfoy’a i pomyśleliśmy, że musi być w Pokoju Życzeń, więc ja, Ginny i Neville poszliśmy by go przypilnować. Ale Malfoy nam umknął.

- Wyszedł z Pokoju jakąś godzinę przed tym, jak zaczęliśmy go obserwować – powiedziała Ginny – był sam ściskając to okropne wysuszone ramię…

- Naręcze Chwały – odrzekł Ron – dające światło jedynie posiadaczowi, pamiętasz?

- Tak, czy inaczej – ciągnęła Ginny – musiał wtedy sprawdzać, czy droga będzie wolna dla Śmierciożerców, bo gdy nas zobaczył rzucił coś w powietrze i wszystko stało się smoliście czarne…

- Peruwiański Błyskawiczny Proszek Ciemności – gorzko oznajmił Ron – wynalazek Fred’a i George’a. Będę sobie musiał porozmawiać z nimi o tym, komu pozwalają kupować swoje produkty.

- Próbowaliśmy wszystkiego: Lumos, Incendio - powiedziała Ginny – nic nie było w stanie przedrzeć się przez tę ciemność;

jedyne co mogliśmy zrobić, to szukać po omacku wyjścia z tego korytarza; w międzyczasie słyszeliśmy mijających nas ludzi.

Oczywiście Malfoy był w stanie widzieć dzięki temu Naręczu czegośtam, więc ich prowadził, ale nie ośmieliliśmy się użyć żadnych zaklęć ani nic w tym rodzaju, bo mogliśmy trawić kogoś z nas, a gdy dotarliśmy do oświetlonego korytarza ich już nie było.

- I całe szczęście – ochryple odrzekł Lupin – Ron, Ginny i Neville przybiegli do nas prawie natychmiast i opowiedzieli, co się stało. Śmierciożerców znaleźliśmy parę minut później, kierujących się prosto do Wierzy Astronomicznej; Malfoy

najwyraźniej nie spodziewał się większej ilości strażników, bo okazało się, że wyczerpał już cały zapas Proszku Ciemności.

Rozpętała się walka, oni się rozpierzchli, a my zaczęliśmy ich ścigać. Jeden z nich, Gibbon, odłączył się od reszty i skierował na schody do Wierzy…

- By umieścić Znak? – zapytał Harry

- Najwyraźniej tak; musieli mieć to zaplanowane zanim opuścili Pokój Życzeń – odpowiedział Lupin – nie sądzę jednak, żeby Gibbonowi spodobał się pomysł samotnego czekania na Dumbledore’a bo zbiegł z powrotem na dół, by włączyć się do walki i został trafiony Zaklęciem Uśmiercającym, które ominęło mnie.

- Skoro, więc Ron pilnował Pokoju Życzeń razem z Ginny i Neville’m – powiedział Harry, odwracając się do Hermiony – ty byłaś…?

- Tak, przed gabinetem Snape’a – wyszeptała Hermina, a jej oczy szkliły się od łez – razem z Luną. Tkwiłyśmy tam całe wieki i nic się nie wydarzyło… nie wiedziałyśmy, co się dzieje na górze, to Ron zabrał mapę… Była prawie północ, gdy profesor Flitwick zbiegł pośpiesznie do lochów. Krzyczał coś o Śmierciożercach w zamku; nie sądzę by w ogóle zauważył, że Luna i ja tam byłyśmy, wystrzelił do gabinetu Snape’a; podsłuchałyśmy jak mówi, że Snape musi z nim wrócić by pomóc;

usłyszałyśmy wtedy głośne grzmotnięcie i Snape wybiegł ze swojego pokoju; zauważył nas… i…

- Co? – ponaglił ją Harry

- Byłam tak głupia Harry! – wyszeptała głośniej – powiedział, że profesor Flitwick zemdlał i że powinnyśmy się nim zająć, podczas gdy on… gdy on pobiegnie pomóc walczyć ze Śmierciożercami… - ze wstydu zakryła twarz i kontynuowała mówienie przez palce, tak że jej głos był teraz przytłumiony – poszłyśmy do jego gabinetu, żeby zobaczyć jak możemy pomóc profesorowi Flitwick’owi i znalazłyśmy go nieprzytomnego na podłodze… i, och, teraz to takie oczywiste; Snape musiał ogłuszyć Flitwick’a, ale nie zdałyśmy sobie z tego sprawy, Harry, nie zorientowałyśmy się i po prostu puściłyśmy Snape’a wolno!

- To nie twoja wina – stanowczo powiedział Lupin – gdybyś nie posłuchała Snape’a i nie zeszła mu z drogi, najprawdopodobniej zabiłby ciebie i Lunę.

- No i poszedł na górę – ciągnął Harry, który oczami wyobraźni widział Snape’a wbiegającego do góry po marmurowych schodach, wyciągając różdżkę spod peleryny, a jego czarna szata jak zwykle kłębiła się za jego plecami – i odnalazł miejsce gdzie walczyliście…

- Mieliśmy kłopoty, przegrywaliśmy – niskim głosem odrzekła Tonks – Gibbon nie żył, ale reszta Śmierciożerców była gotowa walczyć na śmierć i życie: Neville został ranny, Bill’a zaatakował Greyback… było kompletnie ciemno… wszędzie latały zaklęcia. Malfoy zniknął; musiał się przedostać na schody… po czym większość pobiegła za nim, jednakże jeden z nich zablokował za sobą schody jakimś zaklęciem… Neville w to wbiegł i odrzuciło go w powietrze…

- Nikt z nas nie mógł przejść – odrzekł Ron – a ten masywny Śmierciożerca strzelał wokoło zaklęciami, które odbijały się od ścian i ledwo co nas omijały…

- I potem pojawił się Snape – powiedziała Tonks – a później już go nie było…

- Widziałam go biegnącego w naszym kierunku, ale zrobiłam w tym czasie unik, bo zaklęcie tego ogromnego Śmierciożercy ledwo mnie ominęło i straciłam go z oczu – dokończyła Ginny.

- Zobaczyłem go przebiegającego przez wyczarowaną barierę, tak jakby jej tam nie było – odrzekł Lupin – próbowałem ruszyć za nim, ale odrzuciło mnie tak jak Neville’a…

- Musiał znać zaklęcie, którego my nie znaliśmy – wyszeptała McGonagall – był w końcu nauczycielem Obrony przed Czarną Magią… założyłam, że ruszył w pościg za Śmierciożercami, którzy uciekli do Wierzy…

- Tak – dziko rzekł Harry – ale żeby im pomóc, a nie by ich powstrzymać… i założę się, że musielibyście mieć Mroczny Znak, aby przedostać się przez barierę… co się stało gdy z powrotem zszedł na dół?

- No więc, ten duży Śmierciożerca rzucił zaklęcie, które spowodowało, że zawaliła się połowa sufitu, a przy okazji przełamała blokujący schody czar – odpowiedział Lupin – więc tam pobiegliśmy… w każdym razie ci z nas, którzy wciąż byli na nogach… i potem z pyłu wyłonili się Snape i chłopak; oczywiście nikt z nas ich nie zaatakował…

- Po prostu pozwoliliśmy im przejść – odparła Tonks głuchym głosem – myśleliśmy, że byli ścigani przez Śmierciożerców…

następnie wróciła reszta Śmierciożerców i Greyback; znowu zaczęliśmy walczyć… sądziłam, że słyszę jak Snape coś krzyczy, ale nie wiedziałam co…

- Krzyknął. To koniec – powiedział Harry – zrobił to, co miał zrobić.

Wszyscy zamilkli. Podczas gdy w powietrzu rozbrzmiewała muzyka, do umysłu Harry’ego wślizgiwały się spontanicznie, nieproszone myśli… Czy zabrali już z Wierzy ciało Dumbledore’a? Co się z nim dalej stanie? Gdzie spocznie? Zacisnął mocno pięści w kieszeniach. Kostkami prawej dłoni wyczuł mały, zimny kształt fałszywego Horkruksa.

Drzwi skrzydła szpitalnego otwarły się tak gwałtownie, że aż podskoczyły: pan i pani Weasley maszerowali przez salę, a tuż za nimi Fleur o pięknej twarzy zdradzającej przerażenie.

- Molly… Arturze… - powiedziała profesor McGonagall podskakując do góry i spiesząc by ich powitać – tak mi przykro…

- Bill – wyszeptała pani Weasley, omijając profesor McGonagall, gdy dostrzegła okaleczoną twarz Bill’a – Och, Bill!

Lupin i Tonks wstali pośpiesznie i cofnęli się, tak by pan i pani Weasley mogli podejść bliżej łóżka. Pani Weasley pochyliła się nad synem i przyłożyła usta do jego zakrwawionego czoła.

- Mówiłaś, że zaatakował go Greyback? – pan Weasly zapytał z roztargnieniem profesor McGonagall – Ale nie był przemieniony. Co to oznacza? Co stanie się z Bill’em?

- Jeszcze nie wiemy – odpowiedziała profesor McGonagall, patrząc bezradnie na Lupin’a.

- Prawdopodobnie dojdzie do jakiegoś zakażenia, Arturze – odrzekł Lupin – to dziwny przypadek, być może jedyny w swoim rodzaju. Nie wiemy, jakie może być jego zachowanie po przebudzeniu…

Pani Weasely zabrała pani Pomfrey cuchnącą maść i zaczęła smarować rany Bill’a.

- A Dumbledore… - zapytał pan Weasely – Minerwo, czy to prawda… czy on rzeczywiście…?

Gdy profesor McGonagall przytaknęła, Harry poczuł, że Ginny przysuwa się do niego, więc na nią spojrzał. Jej nieco zwężone oczy utkwione były we Fleur, która wpatrywała się w Bill’a z zastygłym wyrazem twarzy.

- Dumbledore odszedł – wyszeptał pan Weasely, ale pani Weasely miała oczy wciąż utkwione w najstarszym synu; zaczęła szlochać a łzy kapały na okaleczoną twarz Bill’a.

- To oczywiście nie ma znaczenia jak wygląda… to nie t… takie ważne… ale on był takim przystojnym m… młodzieńcem…

zawsze taki przystojny… i zamierzał się ż… żenić!

- A co ty chce przez to powiedzieć? – zapytała nagle, głośno Fleur – co rozumie przez „miał zamiar się żenić”?

Pani Weasely podniosła swoją załzawioną twarz, patrząc zaskoczona – No… tylko to, że…

- Ty myśleć, że Bill nie chcieć mnie już poślubić? – nacisnęła Fleur – Ty myśleć, że przez te ukonszenia, nie będzie mnie kochać?

- Nie, nie to chciałam…

- Bo ja będe! – powiedziała Fleur, stając na baczność i odrzucając do tyłu swoją długą grzywę srebrnych włosów – potrzeba wiencej niż wilkołak, by Bill przestać mnie kochać!

- No tak, jestem tego pewna – odparła pani Weasely – pomyślałam, że może… zwarzywszy jak… jak on…

- Ty pomyślała, że ja nie chcieć go poślubić? A może miała nadzieję? – powiedziała Fleur, a jej nozdrza rozszerzyły się – co mnie obchodzi jak on wyglądać? Myśle, że jestem wystarczająco ładna za nas oboje. Wszystkie te blizny pokazywać jak mój mąż jest odważny! I zrobię to! – dodała gwałtownie odpychając panią Weasely na bok i wyrywając jej z rąk maść.

Pani Weasely wróciła naprzeciw męża i z wyrazem największego zdziwienia na twarzy, obserwowała Fleur, ocierającą rany Bill’a. Nikt nic nie powiedział. Harry nie śmiał się nawet ruszyć, czekał na wybuch.

- Nasza kochana ciotka Muriel – odrzekła pani Weasely po dłuższej przerwie – ma przepiękną tiarę… zrobioną przez

gobliny… i jestem przekonana, że uda mi się ją przekonać, by ci ją pożyczyła do ślubu. Ona przepada za Bill’em, no i będzie się to wspaniale prezentować z twoimi włosami.

- Dziękuję – sztywno odparła Fleur – ja być pewna, że będzie cudowna.

Harry nie do końca zrozumiał jak do tego doszło, ale obie kobiety płakały teraz obejmując się; kompletnie zbity z tropu, zastanawiając się czy świat oby nie zwariował, odwrócił się: Ron wyglądał na tak samo zdezorientowanego jak on, a Ginny i Hermiona wymieniły zszokowane spojrzenia.

- A widzisz! – rzekła Tonks z napiętym głosem. Rzuciła piorunujące spojrzenie Lupin’owi – Ona wciąż chce go poślubić,

- A widzisz! – rzekła Tonks z napiętym głosem. Rzuciła piorunujące spojrzenie Lupin’owi – Ona wciąż chce go poślubić,

W dokumencie Rozdział 1 : Nowy Minister (Stron 193-200)