• Nie Znaleziono Wyników

MOJE DORASTANIE DO DOJRZAŁOŚCI (2) (wspomnienia z okresu międzywojnia i wojny)

W dokumencie Zwrot, R. 50 (1998), Nry 1-12 (Stron 113-118)

P rzy zn a n a ojcu renta n ie m ogła za sp o k o ić n a jb a rd ziej elem en­

tarnych p o tr z e b 5-osobow ej rodziny. D latego n a le ża ło s z u k a ć róż­

nych sposobów, b y z d o b y w a ć d o d a tk o w e śro d k i u trzy m a n ia . P rzy­

d o m o w y ogródek u p ra w ia n y sk ru p u la tn ie p r z e z m a tk ę dostarczał trochę ja r z y n , ale te ż i kw ia tó w . N a w s p o m n ia n y m 8-arow ym polet­

ku, które p o d o b n ie j a k ogródek ryło się i spulch n ia ło szpadlem , m a tka u p ra w ia ła g łó w n ie zie m n ia k i, kapustę, fa so lę o ra z b ru k ie w (tzw. kw a ki). W yhodow ane z ie m n ia k i i k a p u sta (p ó źn ie j k iszo n a w beczce) b yły p rze c h o w y w a n e w p iw n ic y i sta n o w iły w r a z z fa so lą głów ne s k ła d n ik i n a szych o b ia d ó w w ciągu całej zim y. B ru kiew (którą my, dzieci, ta k b a rdzo lu b iliśm y z a ja d a ć n a surow o) m a tk a sadziła je d y n ie n a p a s z ę dla n a sze j k o z y o ra z wtedy, g d y w chlewi­

k u (w szopce) h o d o w a ła św inię.

P a m ięta m je d n ą tylko „ za b ija czkę“. W tedy to w d o m u było wiele sm a kołyków : k a sza n k i, w ą tro b ia n ka , salceson. Mięso i sło n in ę w ę­

dziło się w k o lo n ijn e j w ęd zarni. Z a p a sy te w ysta rcza ły n a d łu ższy czas, ale z d a rz a ło się to b a rdzo rzadko. P rze w a żn ie b o w iem wykar- m io ną św in ię m a tk a sp rzed a w a ła rze źn iko w i, b y w ten sposób z d o ­ być ta k p o tr z e b n y d o d a tk o w y g ro sz n a z a k u p żyw ności, n iekied y tylko o b u w ia i odzieży. Z a w sze w tej tra n sa kcji sp rzed a ży m u sia n o się g o d zić n a p o d y k to w a n ą p r z e z ku p ująceg o cenę, która była sta­

now czo z a n iska w s to su n k u do w artości tow aru. Taką je d n ą tran­

sakcję za p a m ię ta łe m dokładnie. M ia now icie p o p o w ro cie ojca z e szpitala m a tk a była z m u s z o n a zd o b y ć ja k ie ś p ie n ią d ze. O rdynator Baier za lecił bow iem , b y schorow anego i b a rdzo osłabionego ojca leczyć ta k że dla w zm o c n ie n ia c o d z ie n n y m i m a ły m i d a w k a m i k o ­ niaku, którego z a k u p w y m a g a ł sporego w yd a tku , n ie m ającego p o ­ krycia w w ięcej n iż s k r o m n y m b udżecie d o m o w ym . Stąd sp rzed a ż św ini była je d y n y m sposobem n a zd o b ycie p o trzeb n ych pieniędzy.

Tę trudną sytuację w yko rzysta ł je d n a k rzeźnik, któ ry zaoferow ał bardzo n iską cenę, na którą m a tk a m usiała niestety się zgodzić. Długo jeszcze p o te m nie m ogła za p o m n ieć ow ej niegodziwości ludzkiej.

W ażną żyw ic ielk ą ro d zin y była ta k że koza, która dostarczała nam m leka. W łaściw ie w ca łym w czesn ym d zieciń stw ie nie z a z n a ­ łem s m a k u krow iego m leka. Pasienie k o z y n a leża ło do n as dzieci.

Od w io sn y do p ó ź n e j je s ie n i w y p ro w a d za liśm y j ą n a n ied a lekie roz­

ległe p a stw isk o u sy tu o w a n e m ię d z y n a szą k o lo n ią a ko p a ln ią J a n a i Karola. Na n im w yp a sa n o w szystkie k o z y z H a jn d rych o w a a ta k że z odległej ko lo n ii Na granicach. Stą d n a p a s tw is k u oprócz dużego stada k ó z była w ielka liczba d zieci ro d zin górniczych. K ó z n ie było trzeba specjalnie p iln o w a ć - sa m e się pasły. Czasem dochodziło m ię­

d zy n im i do bójki, bodąc się rogami, p o d o b n ie j a k i m ię d z y d ziećm i różnego w ie k u p o w s ta w a ły n ie k ie d y d robne n ie p o ro zu m ie n ia , zw ła szc za p o m ię d z y ty m i z H a jn d rych o w a a g ra n iczn io k a m i. Pod w ieczór tw o rzyły się w y ra źn e d w ie g r u p y p a ste rzy z ko za m i. Jedna, liczniejsza, w y ru sza ła do sw ojej k o lo n ii N a granicach, d ruga z a ś do pobliskich swoich dom ów . Oprócz św in i i k o zy m a tk a h odow ała ta k ­ ż e k u r y i króliki. S ta n o w iło to ró w n ie ż bardzo w a żn e źró d ło p o z y ­ sk iw a n ia ta n iej ż y w n o ś c i (jaja, m ięso). O b o w ią zek dosta rcza n ia kró liko m św ieżej tra w y sp o czyw a ł ró w n ie ż n a dzieciach.

N iem a l w szystkie ro d zin y g ó rn icze z H ajn d rych o w a d o k o n y w a ły z a k u p ó w p o d sta w o w yc h a r ty k u łó w żyw n o ścio w y ch w c e n tru m K a rw in y w sklepie sp ółd zielczym CSSŁ (polska sp ó łd zieln ia Central­

ne Sto w a rzyszenie S pożyw cze dla Śląska w Łazach). J e d y n ie d oraź­

n ie ko rzysta n o z e zn a jd u ją ceg o się w e d w o rze drew n ia n eg o sklepi­

ku, będącego w łasnością niejakiego Popka. O w ym i p o d sta w o w y m i a r ty k u ła m i była m ą ka , cukier, sól, cza sa m i ryż, k a w a zb o żo w a , p rzy p ra w y itp., a ta k że w bardzo ograniczonych ilościach mięso.

K up ow ało się „na k s ią ż k ę “. Polegało to n a tym , ż e sp rzed a ją cy w pi­

syw a ł do specjalnej k sią że c zk i n a z w ę i cenę z a k u p io n e g o tow aru.

N ależność regulow ało się r a z w m iesiącu, w z a m ia n z a ś o trzy m y ­ w ało się paragony, które p o upływ ie ro ku kalendarzow ego zesta w ia ­ ło się i obliczało ich wartość, co z ko lei sta n o w iło p o d sta w ę do p r z y z n a n ia skrom nej, lecz liczącej się dyw idendy, u p ra w n ia ją cej do

darm ow ego n a b ycia w ybranego tow aru.

Chleb m a tk a w yp ieka ła sam a. P am iętam , ż e do w y p ie k u u ż y w a ła p o p o ło w ie m ą k i „ gładkiej“ i „ chorej“. B yła to z a p e w n e m ą k a p s z e n ­ na i ta ń sza żytn ia . Do ciasta d o d a w a ła te ż dla w ię kszej objętości trochę ugniecionych g oto w a n ych zie m n ia k ó w . W ypiek o d b y w a ł się w k o lo n ijn ym p ie ka rszczo ku , z którego korzystało, ta k j a k z e w spo­

m n ia n e j w ędzarni, w iele g ó rniczych rodzin. Także je d y n y w z a sa ­ d zie tłu szcz (do sm a ro w a n ia chleba i do go to w a n ia ), j a k i sp o ży w a ­ liśmy, b ył p r z y r z ą d z a n y p r z e z m atkę. B ył on m ie s z a n in ą taniego sm alcu, stopionej św ieżej sło n in y w iep rzo w ej o ra z w ołow ego łoju z d o d a tk iem cebuli i o d ro b in y czosnku. M argaryny u ży w a ła m a tk a je d y n ie do św iątecznych ciast, m a sła z a ś n igdy n ie u ży w a liśm y (by­

ło z a drogie). Resztę p r o d u k tó w spożyw czych u zu p e łn ia ły p lo n y z d z ia łk i o ra z ja r z y n y z ogródka.

[ 2 4 ]

C odzienne śn ia d a n ie skła d a ło się z ch leb a p o sm a ro w a n eg o wspo­

m n ia n y m tłu szczem o ra z k a w y z b o ż o w e j z k o z im m łekiem . Często też my, dzieci, drobiłiśm y su chy chłeb do k a w y i w ta k iej p o sta ci je d ­ liśm y łyżką . Jed y n ie z o k a z ji w ielkich św ią t (B oże N arodzenie, W ielkanoc) sp o ży w a liśm y b a b kę d r o żd żo w ą z r o d z y n k a m i lub j a ­ kiś in n y p la c e k z k ru szo n k ą . W tedy te ż m a tk a do k a iv y zb o żo w e j do­

daw ała k ilk a zia r e n e k p r a w d z iw e j kaw y, „żeby p a c h n ia ło O biady za ś s k ła d a ły się z różnych z u p (k a rto fla n k a , czosnkow a, k m in k o ­ wa, p o m id o ro w a , fa solo w a, grochow a i in.). N a drugie d a n ie m a tk a p rzy g o to w yw a ła dość u ro zm a ic o n e potraw y. B yły w ięc m ą c zn e (n a ­ leśniki, ró żn e rodzaje klusek), m leczn e (grysik, ryż), częste p la c k i z ie m n ia c z a n e (stry k i) lub fa so la „na su c h o “. J a d a liśm y oczyw iście także z ie m n ia k i, np. w lecie z m a rchew ką, ka la rep k ą lub sło d ką k a ­ pustą, z a ś w z im ie z z a s m a ż a n ą lub o kra szo n ą s k w a r k a m i k iszo n ą

kapustą. R a z lu b d w a ra zy w ty g o d n iu (zw ła szc za w n ied zielę) d ru ­ gie d a n ie skła d a ło się ta k że z k a w a łk a p a r ó w k o w e j kiełb a sy lub mięsa, którego ku p o w a ło się „ sztw iertkę“ (25 dkg), a n a w e t „ósem­

k ę “ (12,5 dkg). O ile d o brze p a m ię ta m , „ ó sem k a “ w o ło w in y na rosół koszto w ała w ó w cza s 2 korony. K olacja n ie k ie d y była p o d o b n a do śniadania, ale te ż m a tk a i ten p o s iłe k starała się urozm aicać. Stąd z a m ia st k a w y p iliś m y herbatę, cza sem z cytryną, lub baw arkę (oczywiście z k o z im m lekiem ). N ie k ie d y była te ż kolacja „gotowa­

n a “. Przede w szy stk im d o ja d a liśm y e w e n tu a ln e resztki z o b ia d u lub też m a tk a p rzy g o to w y w a ła in n e p o tra w y, np. p la c k i ziem n ia cza n e, jajecznicę, r y ż z ja b łk a m i, fa so lę itp. D la u zy s k a n ia w iększej obję­

tości ja je c zn ic y „ za kłó ca ło “ się j ą z a w s z e d o d a tk ie m „ rozfyrtanej“

mąki. B yła to tzw. „głupia ja je c zn ic a “. Do d ziś je ste m p e łe n p o d z iw u dla w szystkich sta ra ń m o jej m a tki, któ ra z ta k im tru d e m pośw ięca­

ła się, by m im o n a p o ty ka n ych różnych tru d n o ści w y ży w ić rodzinę na p e w n y m p o zio m ie.

Obok w ym ien io n ych n a jw a żn ie jszy ch p ro b le m ó w z w ią z a n y c h ze zd o b yw a n ie m ży w n o śc i dla całej ro d zin y b yły ró w n ie ż in n e sprawy, które m usiała ro zw ią zyw a ć m atka. W iązało się to zw ła szcza z u trzy­

m yw a n iem h ig ien y w cia sn ym m ie s z k a n iu o ra z z troską o p rzy o ­ dziew ek 5-osobow ej rodziny. Jeśli id zie o spraw ę p ierw szą , to naj­

m n ie jszy m p r o b le m e m b yło c o d zie n n e m ycie n a czyń . W ty m zakresie m u sieliśm y m atce p om agać, w p ra w d zie nie system atycz­

nie, ale je d n a k c za sa m i b yły dla n a s w y z n a c z a n e d y ż u r y (obciera- nie naczyń, n ie kied y d o sta rczanie w o d y z e stu d n i). W w ielu innych sprawach n ie m og liśm y m atce pom ag ać, b yliśm y b o w iem z a mali.

Czynności z w ią z a n e z p r a n ie m m a tk a była z m u s z o n a w yko n y w a ć w ciasnej k u c h n i w d re w n ia n y m korycie, tu ta j te ż n a p ie c u ku ch en ­ nym g o to w a ła w iększość b ru d n e j bielizny. W ty m s a m y m m iejscu

i w ty m sa m y m ko rycie o d b yw a ła się co tygodniow a kąpiel. Co p e ­ w ien czas p r z e d kąpielą ojciec, choć m ia ł niesp ra w n ą p r a w ą rękę, strzygi n a sze głow y, z reguły do goła. Do tego celu słu ży ła m u m a ­ s zy n k a fr y z je r s k a (oczyw iście ręczna). D ość dużego w y siłk u w y m a ­ gało u tr z y m a n ie w czystości podłogi, któ ra w b u d yn ka c h ko lo n ij­

nych była z desek. M a tka co sobotę szo ro w a ła j ą n a klęczkach ryżo w ą szczotką.

In n y m tru d n y m p ro b le m e m b yła spraw a p r zy o d zie w k u , z w ła s z ­ cza dla rosnących dzieci. Z e z ro z u m ia ły c h w zględów nie m ogło być m o w y o sy ste m a ty c zn y m k u p o w a n iu o d zie ży i obuw ia. D latego - j a k to zre sztą o d b yw a ło się w e w szystkich górniczych ro d zin a ch - my, dzieci, ko lejn o „ d zied ziczyliśm y“ ró żn e części garderoby i o b u ­ w ie p o starszych, g d y ci w yra sta li z nich p o n a d m iarę. O czywiście w najgorszej sytu a cji b y ł z a w s z e ten n a jm ło d szy z rodzeństw a, k tó ­ ry z n a jd o w a ł się n a s a m y m k o ń c u o w ej ko lejki „ d zied ziczen ia “.

N asza m a tk a d o k o n y w a ła ciągle ja k ic h ś przeró b ek, cerowań, latań, nie m a ją c oczyw iście m a sz y n y do szycia. Jeżeli z a is tn ia ła j u ż rze­

czyw ista ko n ieczn o ść z a k u p u ja k ie jś b ie lizn y i w ygospodarow ało się ja k iś grosz, w ted y k u p o w a ło się m e tra żo w y m ateriał, z którego m a tk a ręcznie szy ła dla n a s koszule, sp o d en ki itp. Do s zk o ły u szyła m i z ja k ie g o ś starszego m a te r ia łu n a w e t plecak, w k tó ry m nosiłem p o c zą tk o w o e le m e n ta rz i ta b liczkę z rysikiem , p ó ź n ie j z a ś ksią żki, ze szy ty i p ió rn ik . K o lejn em u „ d zie d zic ze n iu “ podlegało też obuw ie, któ re p o d d a w a n e było w ie lo kro tn ej reperacji. Tą spraw ą n a to m ia st z a jm o w a ł się ojciec. Do tego celu z o rg a n iz o w a ł sobie p o trze b n e n a ­ rzędzia: tró jczłon ow e ż e la z n e kopyto, szydło, n ó ż (tzw . g n y p ) i m ło ­ tek szew ski. W sklepie k u p o w a ł skórę n a ze ló w k i i d rew n ia n e k o łk i (klin ki), z a ś do p o d b ija n ia obcasów p o d k ó w k i i o dpow iednie g w o ­ ździe. W razie p o tr z e b y n a ch o lew ki p r z y s z y w a ł s k ó r za n e łatki, p o ­ sługując się szy d łem i s p o rzą d zo n ą d o m o w y m sposobem dratw ą.

Często te ż n a sze o b u w ie p o d b ija ł podeszw ą , w ykro jo n ą z e starego g u m o w eg o pasa, k tó ry n a dole w k o p a ln i s łu ż y ł do transportu urob­

k u węgla. Poza ty m ojciec s z y ł dla n a s ta k że z różnych m a teria łó w tekstylnych d o m o w e kapcie.

W tedy w szk o le za zd ro ściłem n ie k tó ry m kolegom z ro d zin lepiej sytuow anych, ż e m a ją fa b r y c z n ie szy te koszule, a ta k że n o w e pleca­

ki, p ió r n ik i itp. Z azdrościłem im ró w n ież swetrów, których j a w dzie­

ciństw ie nie m iałem . Od w io sn y do je s ie n i d zieci z ko lo n ii biegały boso, boso te ż chodziło się do szkoły. Dlatego ja , siedząc boso w je d ­ n ej ław ce z s y n a m i p a sto ra i introligatora, bardzo im zazdrościłem , ż e są ta k „elegancko“ u b ra n i i o b u ci w kolorow e sk a rp e tk i i now e półbuciki.

c.d.n.

OLZA n a K o n c e r c ie Ś w ią te c z n y m w T r z y ń c u

l 2 6 i f o t . FRAN C ISZE K B A LO N

W dokumencie Zwrot, R. 50 (1998), Nry 1-12 (Stron 113-118)