• Nie Znaleziono Wyników

NA ODSIECZ LWOWA

W dokumencie Zwrot, R. 50 (1998), Nry 1-12 (Stron 106-113)

Z MYŚLĄ O POLSKIM ŚLĄSKU CIESZYŃSKIM (14)

NA ODSIECZ LWOWA

Los tak zrządził, że w końcu g rudnia 1918 roku, a więc niespełna dw a miesiące p o odzyska niu niepodległości został w yznaczony trzeci batalion nowo sform ow anego P ułku Z iem i Cieszyńskiej na odsiecz Lwowa, oblężonego od pierw szych d n i listopada p r ze z przew ażające siły wojsk ukraińskich. Zgłosiłem się na ochotnika na fr o n t lw ow ski i zostałem w yznaczony na dowódcę pierw szego p lu to n u w siódm ej kom p an ii dow odzonej p r z e z p o ru czn ika M atuszka. Datę odjazdu ba­

talionu na fr o n t lw ow ski w yznaczono na dzień 2 stycznia 1919 roku.

Na odcinku Śląska Cieszyńskiego po zo sta ły tytko dwa bataliony na­

szego p u łku , aby bronić św ieżo odzyskanego klejnotu polskiej korony p rze d m ożliw ym apetytem braci Czechów.

Wszelkie z n a k i na zie m i i niebie, a w ra z z n im i organa własnego w yw iadu wojskowego, ja k o też liczne g ru p ki zbiegów i to p rzew a żn ie górników z okolic Polskiej Ostrawy i Orłowej, alarm ow ały w tym cza­

sie Radę Narodową w Cieszynie oraz sztab wojskowy ówczesnego do­

wódcy śląsko-cieszyńskiego odcinka obronnego generała Latinika, że Czesi p la n u ją za m ach zbrojny na całą część Śląska Cieszyńskiego. Ówc­

zesna sytuacja polityczna i m ilitarna w z a k ą tk u cieszyńskim nieweso­

łe budziła więc w nas uczucia i refleksje w czasie odm arszu batalionu na fr o n t lwowski. W iadomo n am było, że uszczuplam y i tak j u ż bard­

zo słabe siły obronne na tym odcinku.

Odzywa się sygnał do odjazdu i pierw szy transport Ślązaków rusza p o d osłoną ciem nej i m roźnej nocy styczniowej, p o d dow ództw em m a­

jora Strońskiego na odsiecz obrońcom Lwowa.

- Zalewajcie tym Ukraińcom sadła z a skórę i wracajcie rychło na Śląsk, g dyż tu czeka na was robota z Czechami! - krzyczy ktoś z żegna­

jących nas Cieszyniaków. Była j u ż głęboka noc, a je d n a k źgrom adził się ich spory tłumek.

Na stacji kolejowej Czechowice - D ziedzice zapow iedziano kilkuna- stom inutow y postój, w czasie którego przeprow adziłem kontrolę moje­

go plutonu. Podszedł do m n ie szczu plutki i wątły, lecz g ib ki i wesoły ochotnik podchorąży Szotkowski, syn kierow nika szkoły w Istebnej, i zaprasza m nie do swego wagonu. Tam częstuje m nie świeżo podgrza­

nym na m aszynce spirytusowej kru p n io kiem i w spaniałym sernikiem.

- Byłem na Sylwestra w dom u i wszyscy opowiadają w Istebnej, fa w orzynce i Koniakowie, że Czesi grom adzą duże siły wojska w rejo­

nie Czadcy - m ó w i do m nie Szotkowski.

- W Karwinie wszystkie wróble o tym świergoczą - wtrąca się do roz­

[1 6]

m owy ochotnik ka rw iń ski kapral Wróbel - że Czesi skoncentrow ali sil­

ne oddziały wojska w rejonie M orawskiej Ostrawy oraz w rejonie Frydku-M istku. Stoją ta m w pogotow iu m arszow ym w kieru n k u na Bogumin K arw inę Cieszyn Trzyniec.

-- Ja k się Czesi dow iedzą o tym, o co nietrudno, że nas tyle chłopa od­

jechało z Cieszyna w kieru n k u na Lwów, to nabiorą a n im u szu bojo­

wego i ruszą na Cieszyn - m ów i Szatkowski.

- Nie w ierzę w to! - odparłem - że Czesi zdobędą się na taką niego- dziwość! M iałem tylu kolegów i przyjaciół Czechów w w ojsku i wszyscy zgadzali się z tym, że w szystkie miejscowości na Śląsku Cieszyńskim, w których m ieszka większość Polaków w in n y wrócić do Polski. Problem ten zo sta łju ż zresztą za ła tw io n y m iędzy w ła d za m i lokalnym i polskim i i czeskim i na Śląsku Cieszyńskim, g d y ż w d niu 5 listopada podpisał w tym duchu um ow ę czeski N drodni vyborpro Slezsko w Polskiej Ostra­

wie z polską Radą Narodową Księstwa Cieszyńskiego w Cieszynie. Cho­

dzi tylko o to, aby um ow a ta została zatw ierdzona p r ze z m iarodajne władze centralne w Pradze i w Warszawie.

Udałem się do w agonu dla oficerów, gdzie rów nież prow adzono oży­

wioną dyskusję na ten temat. Były tu rów nież podzielone zd a n ia wśród oficerów, lecz p a n o w a ła opinia, że Czesi nie sprow okują ko n fliktu gra­

nicznego z Polakam i i nie ośmielą się szkodzić zm artw ychw stałej i w krw a w ym zn o ju w ykuw ającej swoje granice Polsce.

Transport nasz leniwie p o d ą ża ł do celu. Jechaliśm y je d yn ą arterią ko­

munikacyjną, którą docierały, w wielu miejscach p o d obstrzałem Ukraińców, nieliczne transporty żywności, broni oraz szczupłe posiłki żołnierskie dla obrońców Lwowa. Jechaliśm y magistralą kolejową Kraków - Tarnów - Rzeszów - Przem yśl - Lwów. M iędzy Przemyślem i Lwowem znajdo w ały się niektóre odcinki toru kolejowego p o d ob­

strzałem broni artyleryjskiej i m aszynow ej wysuniętych oddziałów wojska ukraińskiego. Oczywiste było, że Ukraińcy zam ierzają zarzucić pętlę na tę w ąską gardziel oddechową obrońców Lwowa, zdusić ją,

a tym sam ym odtw orzyć now y i niedaw no przerw a n y p r z e z wojsko pol­

skie pierścień oblężniczy koło Lwowa.

Nasz transport dotarł szczęśliwie p o dwóch dobach podróży do miejs­

ca przeznaczenia, to je st do Gródka Jagiellońskiego, który znajdow ał się co praw da w rękach polskich, lecz b ył okrążony silnym pierścieniem stale napierających wojsk ukraińskich. Z adaniem naszej odsieczy było przełam anie tego pierścienia natarciem w kieru n k u na Lubień Wielki i Lubień Mały. Dowódca naszego batalionu m ajor Stroński krążył wczesnym rankiem w dniu święta Trzech Króli ze sw oim adiutantem podpor. Kocurem z Chybia wśród kam panijnych kwater, gdzie czynio­

no ostatnie przygotow ania do zb ió rki i odm arszu na bój. Pam iętam dobrze ten m ro źny i otulony w gęstą, błogosławioną dla nas mgłę p o ­ ranek styczniow y w Gródku.

Po zbiórce batalionu, w czasie odprawy oficerskiej m jr Stroński p o ­ daje spokojnym głosem za d a n ia poszczególnych kom panii, asystuje p r zy w ysyłaniu patroli rozpoznaw czych i ubezpieczających p o osi m a­

rszu i skrzydłach ko lu m n y i p ro w a d zi batalion do podstaw y wyjściowej do natarcia. Kto by o tej p o rze byt w sztabie m ajora Strońskiego, mógł­

by mniemać, że w ybieram y się tylko na zw ykłe ćwiczenia wojskowe.

Spokojny był głos i pogodnie uśm iechnięta tw a rz naszego świetnego do­

wódcy. W ka żd ej drużynie p a n o w a ł ład, spokój, pew ność i gotowość wy­

kon ania za d a n ia bojowego.

Po god zin nym m arszu ubezpieczonym batalion zajm uje na połud- nioivym skraju bliżej m i nieznanego p rzysió łka postaw ę wyjściową do natarcia. Celem naszego natarcia była silnie obsadzona i um ocniona p rze z oddziały ukraińskie duża wieś ukraińska Kiernica. Jesteśmy ukry­

ci wśród za b u d o w a ń przysió łka oraz zasłonięci gęstym całunem m roź­

nej mgły. Po kró tkim czasie za czyn a je d n a k m gła wolno opadać i wi­

dzim y p rze d sobą ośnieżony, praw ie rów ny i tylko gdzieniegdzie lekko pofałdow any teren, p o kryty tu i ów dzie kęp k a m i krza kó w tarniny.

Około kilom etra na p o łu d n ie od nas w yłaniały się wśród m gły na u ła m ki seku n d zarysy ko p u ł na unickiej cerkw i w Kiernicy.

Stoimy w bezruchu wśród za b u d o w a ń przysiółka. W rozczłonkow a­

nych kom paniach i plutonach p a n u je skupienie oczekiw ania i cisza p rzeryw ana tylko półgłosem w ydaw anych rozkazów. N ad terenem z a ­ wisła zn o w u gęsta mgła. To nasze szczęście, g d y ż z a kilka m in u t m a m y rozpocząć a ta k p r z y wsparciu naszej polow ej baterii.

M ieszkańcy przysiółka opowiadają nam , że kilkanaście m in u t p rze d naszym przybyciem opuściła przysiółek ukraińska placówka. Ukraińcy zna ją więc nasze zam iary, lecz dlaczegóż nie nękają nas artylerią?

Widocznie chcą rów nież w ykorzystać mgłę, dopuścić na bliską odległość do swoich po zycji i skosić ogniem ka rabinów maszynowych.

Nadszedł um ów iony moment. Nasza bateria częstuje gradem pocis­

ków ukraińskie stanow iska obronne na p rze d n im skraju Kiernicy oraz baterię ukraińską w Lubieniu Wielkim. Mjr Stroński wydaje dodatkowe krótkie rozkazy i sypią się j u ż głośno ro zk a zy dowódców kom panii i dowódców plutonów . Karabiny m aszynow e por. Cieńciały zajm ują stanow iska ogniowe i rozpoczynają huraganow y ogień na pozycje

Ukraińców. Piechota ukraińska jeszcze milczy.

Batalion nasz rusza do natarcia. Wreszcie odzyw a się artyleria i broń m aszynow a nieprzyjaciela. Batalion rozsypuje się błyskaw icznie w tyralierę i rozlegają się karabiny pojedynczych strzelców. Na szczęś­

cie ogień Ukraińców z p ow odu m gły je s t niecelny. Mój pluton, ja k o kie­

runkow y z w ytyczonym kieru n kiem na cerkiew w Kiernicy, dopada na m ój zn a k błyskaw icznym skokiem do zasypanej śniegiem polnej drogi.

Ludzi nie trzeba było popędzać, ruszyli do p rzo d u ja k szaleni. Tu i tam, w zd łu ż drogi, gdzie przykucnęliśm y, były k r z a k i dzikiej róży. Położy­

[ 1 8 ]

łem się z a je d n y m krzakiem , bezm yślnie zerw ałem kilka zm arzłych owoców i żu łem je. Były kwaśne, ale sm akow ały m i i to chyba pom ogło m i naw et p o zbyć się podniecenia i zdenerw ow ania z p o czą tku natar­

cia. Powiedziałem sobie:

- Teraz wiem, o co walczę i mogę um rzeć z a Polskę. Przecież j u ż tak dawno przysięgałem Jej wierność i Jej obronę. Jestem ochotnikiem w tej walce!

-Równocześnie p rzy p o m n ia ła m i się kochana m atka, siostry, bracia, piękny Cieszyn, rodzinna Ropica, inw alida w ojenny Gajdaczek i inni koledzy i przyjaciele, i uśw iadom iłem sobie, że chcę żyć jeszcze i wrócić do tego kraju ojczystego, do Ropicy, na ukochany w olny po lski Śląsk Cieszyński. Świadom ość i pragnienie tego za d zia ła ły i chociaż pociski cekaemów ukraińskich g w izd a ły n a d n aszym i głowam i, byłem j u ż z u ­ pełnie spokojny.

Byliśmy jeszcze niedaleko za b u d o w a ń przysiółka. Tam wśród stodó­

łek pozostał lu za k k o n n y dowódcy ko m p a n ii szeregowiec-ochotnik Marcol gdzieś spod Frysztatu. Jeden z tych chłopaków, co jeszcze trupa na wojnie nie w idzieli i prochu nie wąchali. U wiązał karą klacz „Lucę“

naszego kom endan ta gdzieś w chłopskiej stodole, a sam obserwuje spo­

kojnie, flegm atycznie, z rozdziaw ioną gębą arenę bojową. Gapi się z podziw em na eksplodujące kilka kroków p rzed nim szrapnele ukraiń­

skie. Słyszym y ja k sierżan t - s z e f taborów i ku ch n i polow ych - ryczy z zabudow ań: - Marcol, dekuj się , bo szlag cię trafi! - Marcol je d n a k nadal się delektował eksplodującym i p o ciska m i ukraińskim i.

Artyleria Ukraińców w ali coraz gęściej g ra n a ta m i i szrapnelami.

Większość ich pocisków przenosi, g d yż ukraińscy obserw atorzy są ciąg­

le oślepieni mgłą. Niektóre z pocisków p a dają na przysiółek i kilka za ­ budowań płonie.

Mgła pow oli za n ik a i widoczność je s t coraz większa. Jesteśmy j u ż około 400 m etrów od stanow isk obronnych wroga i w id zim y dość wy­

raźnie zarysy świeżych okopów ukraińskiej broni m aszynowej. Ogień Ukraińców, h u k ka n o n a d y i ja zg o t broni m aszynow ej natęża się.

Wreszcie mgła zupełnie zan ikła, a m y jesteśm y 200 m etrów od celu.

Teren p rze d n a m i rów ny j a k stół. Leżę zn o w u z a kępką tarniny. Widzę ja k m ój ordynans Tomala rąbie łopatką w za m a rzłej ziem i. Usiłuje so­

bie wykopać w nękę strzelecką. K ilka krokó w na praw o ode m nie eks­

plodują dw a granaty artyleryjskie. Po tej eksplozji tracę na chwilę przytom ność umysłu. Szybko je d n a k się ocknąłem i rozglądam się za plutonem. W miejscu eksplozji słyszę w rzaski i ję k i rannych. Widzę, że w m oim kieru n k u biegnie ja k iś tyralierzysta. Koło niego p a dają pocis­

ki z cekaem u ukraińskiego. Pada więc plackiem na śniegu. Powstaje znów i krzyczy: - W m ojej drużynie je d en za b ity i trzech rannych! - Był to drużynow y kapral Sitek. Widzę, ja k koło niego prószy śnieg z pada­

jących pocisków cekaem u ukraińskiego. Pada zn ó w na ziem ię - m art­

wy. M iat lekką śmierć, g d yż ja k stw ierdziłem p o bitwie, pociski p o d ziu ­ rawiły go ja k sito.

J u ż czas przygotow ać się do szturm u. Zieje ogniem granatów nasza bateria a nasze cekaem y dzielnie je j wtórują. Mój ordynans Janek Tomala szybko i nerwowo, p ew n ie bez celowania, strzela p rze d siebie.

Krzyczę więc do niego, żeby się skupił. Odpowiada w ykrzykiem : - Ni m óm j u ż patron! - Podbiega w p iekieln ym ogniu do zabitego kaprala Sitka i zryw a z niego pas głów ny z ładownicam i. - M óm j u ż patrony! - krzyczy, biegnąc do m nie i za czyn a z n ó w strzelać.

J u ż najw yższy czas pójść do szturm u, więc krzyczę donośnym gło­

sem: Cały p lu to n cel ku lo m io t koło kościoła szybko strzelać! -Za chwilę krzyczę: - Przerw ać ogień i przygotow ać granaty do sztur­

m u! - Strzelanie p rzeryw a je d n a k tylko najbliższa drużyna, więc zn ó w krzyczę m ój rozkaz. Ogień p lu to n u m ilknie dopiero p o dłuższej chwili, a Ukraińcy strzelają teraz ja k o ś z um iarem . Rozglądam się więc p o p lu ­ tonie i wołam : - Szturm ! Rozglądam się pow tórnie p o tyralierze i cze­

k a m na pow tórkę mego ro zk a zu p r z e z drużynowych, lecz słyszę ją tyl­

ko w najbliższych drużynach. Ryczę więc p o raz drugi: - Szturm ! - Słyszę teraz więcej głosów. Z ryw a m się naprzód z Tomalą i podchor.

Szotkow skim z okrzykiem - Hurra! - Widzę, ż e p lu to n biegnie z a nami.

N asz bieg trw ał je d n a k tylko n ajw yżej 60 kroków i zn ó w przygw oździł nas do śniegu ogień ukraińskich cekaemów. Ktoś z n o w u jęczy.

Do stanow isk ukraińskich pozostało n a m niespełna 150 kroków. Na lewo od siebie w idzę ja k z lew oskrzydłow ej ko m p a n ii leżącej w niera- żo n ym p ociskam i wroga zagłębieniu terenu wypadło około JO ludzi, kierując się na praw e skrzydło nieprzyjaciela. Dodało m i to otuchy.

R unąłem z Tomalą, podchor. Szotkow skim i strzelcem Cieślarem błys­

kaw iczn ym skokiem do przodu. Padam na ziem ię i słyszę w tej chwili nad głow ą przeraźliw y gw izd, od którego zaśw idrow ało m i w mózgu.

Chowam głowę i ryję nosem w ja k im ś kretow isku czy wyoranej bruź­

dzie. Patrzę z a chwilę, j a k środek mego p lu to n u zalała fo n ta n n a w ybu­

chu. Trudno m i było odgadnąć, ja k ie tam straty.

Leżeli wszyscy nieruchom o w głębokim śniegu, przyw ierając mocno tw arzam i i h ełm a m i do za m a rzn iętej ziem i. Chcę podciągnąć pluton na moją wysokość. W tej chw ili zn o w u przeraźliw y św ist w pow ietrzu i p rze d stanow iskiem ku lo m io tu ukraińskiego eksploduje granat na­

szej artylerii. Dalszy nasz artyleryjski granat eksploduje j u ż za stano­

w iskiem Ukraińców. W ykorzystuję tę chwilę, krzyczę znów: - Szturm ! - i ru sza m y do a ta ku . O bok m n ie Tomala, S za tko w ski i Cieślar.

Przebiegliśmy tak m oże 70 kroków. Słyszę k r z y k - o Jezu! - i Cieślar p a ­ da na śnieg. Był na miejscu m artwy. Pada nasz drugi granat artyleryj­

ski niedaleko nieprzyjacielskiego kulom iotu. Równocześnie leżący koło m nie Janek Tomala zry w a się nagle bez mego rozkazu, z granatem w ręku biegnie około 5 0 kroków i rzuca granatem w kieru n k u kulo­

[ 2 0 ]

miotu. G ranat eksplodował dosyć daleko p rze d celem. Wtedy Tomala zrywa się ponow nie, rzuca drugi g ra n a t j u ż z e skutecznej odległości, lecz p a d a m artwy, p rzeszyty całą serią pocisków. G ranat Tomali eks­

ploduje i ku lo m io t zam ilkł. P odryw am więc p lu to n i gonim y ucieka­

jących Ukraińców, któ rzy w ykorzystując p a rk a n y i drzew a przycer- kiewne, z n ik a ją m ięd zy w iejskim i za b u d o w a n ia m i i opłotkam i, pozostaw iając ku lo m io t w naszych rękach.

Nastała p rzerw a w bitw ie i trąbią sygnał do zbiórki. Nadchodzi m jr Stroński z adiutantem ppor. Kocurem i dowódcą ko m p a n ii kulom iotów por. Cieńciałą, dowódca naszej k o m p a n ii por. Matuszek, dowódcy dal­

szych ko m p a n ii por. Buchta i Merka. Dowódca batalionu m jr Stroński gratuluje i dziękuje w szystkim z a dobre w ykonanie rozkazów.

Po zbiórce poszedłem popatrzeć na teren bitwy. Ja n ek Tomala, m ój ordynans leżał nieopodal na śniegu na w zn a k z otw artym i oczami.

Zam knąłem m u p o w ie k i i p om odliłem się gorąco na d jego zw łokam i.

Mocno i głęboko u tk w ił m i w p a m ięci ten chrzest bojowy w zm a rt­

wychwstającej Polsce, to starcie w Kiernicy. Pam iętam w ciąż każde drgnienie nerw ów i serca w tym boju. Chodziło przecież o dochowanie wierności przysiędze, którą tak uroczyście składałem w sztubackiej konspiracji na zbiórce na d Olzą w Cieszynie. Byłem d u m n y z tego, że nareszcie mogę walczyć o pra w d ziw ą niepodległość Polski.

Wszyscy żołnierze mego p lu to n u dobrze i sum iennie spełnili w ów ­ czas swój żołnierski obowiązek. A szeregowiec Ja n ek Tomala, który rzucił się z g ranatam i w ręku na nieprzyjacielski kulomiot, był p ra w ­ dziw ym bohaterem. Poświęcił się dla nas wszystkich z plutonu.

Groby dla poległych w tej bitwie Polaków i Ukraińców zostały w yko­

pane p o d unicką cerkwią w Kiernicy. Zostali pochow ani blisko siebie.

Wszyscy byli j u ż tam, gdzie nie m a j u ż za bijania i gdzie nie ma j u ż krwawych sporów o graniczne p o w ia ty oraz o graniczne miedze.

Batalion, na czele z dowódcą, zgro m adził się n a d otw artym i jeszcze m ogiłam i poległych i oddając im cześć, przem aszerow ał w ciszy p rze d nimi.

Wszyscy polegli Polacy byli z okolicy Cieszyna. Z mego p lu to n u spo­

czywają we wspólnej mogile w Kiernicy Tomala, Sitek, Cieślar i Sikora.

Odpoczywają na w ieki tak daleko od Śląska.

Niech im ta p ię kn a ziem ia kresowa, ziem ia lwowska, użyźniona tak obficie ich krw ią i krw ią jeszcze wielu innych poległych na niej Śląza­

ków spod Cieszyna, lekką będzie. Niech odpoczywają w w iecznym p o ­ koju.

c.d.n.

Alojzy Nowok

BOLESŁAW ORSZULIK

MOJE DORASTANIE DO DOJRZAŁOŚCI (2)

W dokumencie Zwrot, R. 50 (1998), Nry 1-12 (Stron 106-113)