• Nie Znaleziono Wyników

DxS'». cóż za nieopamiętane pragnienia

Stąd twoje diabły,

mój

kochany

- mówiło do mnie po

ciemku

»

te', które w

c.

omowym języku nazywasp

o ćmą,

smuchem,

prz/gnębą,

Ale pociesz się, jesteś pisarzem szczególnym w twoich czasach, nieskłonnym

i

dowiary w człowieczeń­

stwo, i również w twoim kroju, bo darzysz

go

miłością ironiczną, co na tej

I

>- . ,'f 35

2iemi jest rzadkie niesłychanie. Polacy będą cię czytali.

Z taką krzepiącą myślą rozgniotłem w popielniczce tytoniowy węgielek r~ żarzący się w ciemności, gdyż mój wewnętrzny obrachunek nie trwał dłużej niż L” wypalenie papierosa.

i- Owszem, Sopot. Jak zawsze w czerwcu. '.7 kilka dni po nas'przyjechał tu - Profesor Edward Lipiński i kiedy tzapytełem go na schodach u zdrowie, wykrzy- j. kłiąj; - Fatalnie! Czuję się na 92 lata!

Ma dokładnie tylu. V/ zeszłym tygodniu przyleciał samolotem z Paryża, i, Przepakował w \7arszawle neseser i wsiadł w samolot' do Gdańska. Ran<- okaza- :i.ło sj.ęf że profesor ma. gorączkę, źle wyglądał i kaszlał.• Zatelefonowaliśmy

.do lekarki, dr Wojeńskiej. Przyszła wieczorem, przepisała rand omy ęy nę,. zale- i- cejąc spokój i dłuższo leżenie rano. Podobno nic groźnego, broiichit f>o os-

■- krzelowoj infekcji przebytej w Paryżu, Profesor trochę się. buntował, od lat przywykł do codziennych dwunastokilometrowych spacerów nad morzem, i to wła­

śnie w czerwcu w Sopocie. Po wizycie lekarki odwiedziłem go z Janką Zakrzew—

~ ską. Przywitał nas zaczepnie: - Nie chcę teraz umrzeć, bo pokrzyżowałoby mi . to moje plany! - 0 umieraniu nie ma mowy - zapewniłem - tylko przez parę dni będzie profesor mniej hulał pu świecie. - Profesor uśmiechnął sie., fałd-- ki. powiek i kąciki ust podwinęły się w górę, co ri chwilę zrobiło go podob­

nym do siwego mandaryna z ksiąg modrości. Zażądał gazet i słodyczy. Naza­

jutrz gorączka spadła. Janka przyniosła "Literaturę” , keks, "Życie Warszawy"

1 numer "Mtfnr’e'a", ale profesorowi nie smakowały plerażi.1 na obiad. - Pa­

cjent jost wybredny kulinarnie r martwiła się Janka. - Jak to? - zdziwił się Profesor - je lubię najprostsze potrawy. Łososia z wody, polędwicę^z rusztu, 5 na przekąskę zwykły szary kawior!

e Wioczorem telefonował z recepcji stojąc w przeciągu między szeroko ot­

wartymi drzwiami, a w kwadrans później zobaczyłem 30 w salce telewizyjnej.

Podczas dziennika kilkakrotnie wybiegał i wracał lekkim, szybkim krokiem, po czym zasiadł w pierwszym rzędzie i obejrzał godzinny odcinak amerykańskiego Serialu "Pogoda dla bogaczy*1.

Dziś zezwolono profesorowi na krótki spacer w parku. Przed obiadem wstą­

piłem do niego z czerwcowym zeszytom "Time'a", ofiarowanym rui przez J.St.,

^ który przybył z Wenezueli i zamieszkał w hotelu "Posejdon" ze swą angielską żoną Patrycją. Profesora zastałem w fotelu przy o k n i e n u m e r e m "Literatury", 2 długopisem w ręku, którym ggatu podkreślał fragmenty wywiadu z Sartrem.

2 ~ Straszne osłabienie - oznajmił, wyraźnie zagniewany - co to jest, zupeł­

nie jak w ciężkiej chorobio! - Ko jednak, profesorze, była wirusowa infekcja, . nawet po zwyczajnej grypie człowiek jost bardzo osłabiony... - Go pan mówi?

- zainteresował się profesor - to ciokrwe, Ale ja dotychczas ani razu nie chorowałem! - Przeszedłem do fpraw krajowych. Reprezentant amaryleońskich ba­

nków, który przebywał w Warszawie dla zapoznania sio z polską ekonomiką, po Powrocie do USA oświadczył dziennikarzom, że stan naszej gospodarki jest krytyczny. - Ma rację - kiwnął głową profesor - nie tylko gospodarka,- wszys­

tko gnije. - Zacząłśm rozważać sposoby wydobycia się z katastrofy: czy zda- , niem profesora istnieją możliwości naprawy, jakiohś rozsądnych zarządzeń,

które doprowadziłyby do polepszenia. Profesor, jak mi się wydało, znudzony, Przestał słuchać i chyba, zapedł w drzemkę* Powiedziałem jeszcze, że system . komunistyczny stanął przed koniecznością zmiar.. A kto wio, dorauciłem., czy . Poniekąd już się nie zmienia. - Im bardziej się amionia, tym bardziej jest

^Qki sam! — hrknął drzemiący senior KOR-u. j??łdy i kąciki nagle zagięły się w dół, spod powiek strzelił wojowniczy bł^sic* W jednej chwili przedzierzgnął

®ię w samuraja !

Strach mnio bierze, kiedy sobio uświadamiam jednostajne obroty mojego bytowania, tę nudną powtarzalność 1 nieodmienr.ość rytmu. My:'lę, czy się na

^nie nie zemści mój reprodukujący się co roku kalendarz. Podjnue daty w tych samych miejscach, to samo trasy. Dwa, trzy krajobrazy i jedno miasto. Jak

^ługo 1;aką egzystencję możne przerafciać na pisanie.

. Z roku na rok konfiskują ml jakąś cząstkę życia. Po kawałku: wznowienia dawnych książek, od "Miasta nlupokonanego" począwszy, potem odgłosy krytyki, Później współpracę z filmem, wreszcie prrwo do druku, a teraz dokument zez**

walający na przekroczenie granicy, W końcu ca pozostanie oprócz widoku z ok- ^ na i powieści wypożyczonej z biblioteki. Chwilami nam uczucie, żo codziennie >ę aię zmniejszam i kurczę, jakby ubywało ni tkanki. Na tym poletku wysychają i,ę fikcjo. Czy to także jest cena wolności

-Chcę powiedzieć, że w takim kieru1 ’:u zmierzał en od dawna z własnego wy­

boru, W ciągu dwudziostu pięciu lat przebyłem dystans od "Obywateli" do "Mie- ^ sięcy", zostawiając po drodze zdarte z siebie kawałki nieprawd ziwej^kóry•

Między rokiem 1954 a 19S6 porzucałem kolejno: funkcjo przewodniczącego w sto- ® łecznym komitecie Frontu Jedności Naroiu, następnie członka komitetu warszaw- ;e skiego PZPR /byłem nim nr krótko przed i po październiku 55/ i ogzekutywy

partyjnej w Związku Literatów. W tym samym czasie nie udzieliłem zgody na ^ proponowaną ni przez wydawnictwo masową - reedycję "Obywateli", odmówiłem **■

i : udziału w ju:ry nagród państwowych i w komisji ideologicznej przy KC, C1 wejścia do prezydium Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju oraz złożenia podpisu ^ pod jego apelom. Również jdmowr.io potraktowałem życzenie jednego z sekreta- J£

rzy KC, abym wycofał • n o j k s i ą ż k ę "Matka królów" z firm wydawniczych na Za- u3 Chodzie, Na dwóch kolejnych zjazdach. ZIP i rozszerzonym plenom zarządu głów- nego ostrzegałem przód nawrotem adnii istraeyjnych presji w stosunku do kul- Zt tuty. Trzykrotnie byłem wzywany do Komitetu Centralnego pod zarzutem antypa- ^2 rtyjnej działalności, w tym raz telefonicznie przez członka biura polityczne­

go /twarz, nr *t<5roj uśmiech wydawał ci o czymś tak nienaturalnym, jak trel w słowika dobywający się z gardzieli sępa/. V/ rok później zwróciłem legitymację *

partyjną. 3

Nie wszystko przyszło mi łatwo i nie zawsze my£lałer.i konsekwentnie. Są­

dziłem jeszcze, że partia'zdoła się oczyścić, wierzyłem w możliwość odkupie- ® nia zbroóńi. Wiosną 56 w górskim uzdrowisku spotkałem generała z niewykona- ^ nym wyrkiem śmierci i publicysty o wykręconych stawach. Pierwszy z więzie­

nia powrócił do enaii, dnxgi po wyjściu z celi zażądał zv/rotu legitymacji pa- j rtyjnej, odebranej mu przy aresztowaniu. Obydwaj nie poskąpili mi nader źy- i wych wspomnień o swoich przygodach. Dalej jednak - wraz z publicystą o prze- j trąconych kościach - ufałem, że partia wydobędzie się z błota i krwi. Kiedy j mówiono przy mnie, że nie mogą naprawiać maszyny ci, którzy ją zepsuli, dowo­

dziłem, że właśnie ci, co maszynę zbudowali, powinni ją naprawić.

. Równocześnie pewne zjawiska widziałem za ostro. Nowe i stare męty wyła­

ziły na wierzch. W irytacji ogłosiłem wtedy niewyszukaną fraszkę prozą o dwóch łajnach leżących na skraju jezdni, z których jedno mówi do drugiego;

"Czujesz? Odwilż, Teraz dopiero będziemy mogły śmierdzieć". Frrszka wywołała oburzenie. Była w niej część racji, którą czas potwierdził, zasadnicza racja była jednak inna. Pisane przeze mnie v; tych latach opowiadania, takio jak

"Hotel Rzymski", "Nim będzie zapomnimy", stanowiły mieszanino wstrząśniętej świadomości i resztek dawnych pr* .ikona/} wymierzałem- też nie sp ra wie dl 5.we ciosy ludziom, którzy dostrzegli zło wcześniej niż ja i wyciągnęli śmielsze wnioski *

Ale w końcu, kiedy uczyniłem ostatni, decydujący krok, poczułem ulgę.

Byłem wolny, Tym bardziej wolny, żc nie miałem złudzeń co do rozkoszy płyną­

cych z tej wolności. Zdążyłem się przygotować na milczenie wokół moich ksią­

żek, drukowanych odtąd w skromnych nakładach, nr. u :unięcie ich z lektur szkolnych, pomijanie mego nazwiska w prasie, audycjach radiowych czy telewi­

zyjnych, Później o t" uczy?'em się znosić napaści recenzentów. Y/ytrżymywrłem to raz gorzej, raz lepiej Po roku 1970.wyo iy dwie moje powieści. Wkrótce jednak zaczęło mnie niepokoić odsuwanie s31 oich fikcji od teraźniejszości.

Oporniej i trudniej konstruowałem fabuły, j g^.yby coraz dalsze.od doświad­

czeń i wreszcie nadszedł czas, aby się zastanowić, czy fabuła dziejąca się wokół mnie nie jest ciekawsza niż moje zmyślenia. Pewnego dnia urwałem wpół zdania nową powieść*

Widzenia są zmienne. Cały świat dzisiejszy wydaje'mi się nieraz pustym brzegiem, od którego odpłynęła wielka fala życia, unosząc ze sobą ideo, bo­

haterów i dzieła wyobraźni - w mule pozostał brud i szczątki rozumnych form*

Kiedy indziej zaś nędza i ogołoeenie zdają mi się pozorne, vt obrazie martwe­

go brzegu widzę jraiysy kształtów i połączeń. Wtedy myślę, że z tego błota znowu powstaje życie.

37

Od paru la* twerzę f "Miesięcy” , gdybjfin nie^

4e,.że jestem w Fabule. I ®0^ . prawdziwych zdarzeń i postaci*

gdy-* się znalazł w toku akcji układanej z P ^ jednak - myślę - z n ó w czas na tak silnie nie dał się w 'fikcje, by kiedyś jeszcze do

P,r - : ;clowo 9krą.

lat, o t n y opicie ?9no“ ° “° " “ ^ “ Jrosżkę

0

obrobiłem. Wychodząc apotka- leć. Tę scenę za drutami w Pruszkowie tr « x &ie była w męskim imy tylko córkę ^szminkowaneD _staruszki, Wo « i nieinieokxin ufi*

fc p e L s L , miała M «* » * * ™ i e . ^ e w a / i s t o t n i e , ale czy

ro-*rem chyba upiększyłem dla ef.ektiu.PeKin y Niemcom, żeby mu zaśpiewać..?

ja.se cygańskie... i ozy S w S o S , niezaś di matki z córką, które feje się, że należał d o P? * 1 ^ 3 * « W o « * »*• ^ c *nx«

*ię nazywały wielio2ko^ eli ? S ! *2 oru lecz również ludzie z prawdziwego iksowi dziwacy i dawne £aJ y ± 3ędzia wojskowy Roman Sumóws4, darzenia, jak chocby mecenc _ Witold Gorulewicz, dowodca P1-1! * 11 Sok Wacław Koźniewski, 0 3ciec rjolityk*! mistyk, Ryszard Świętochowski, ułanów w Suwałkach, ozy wrofzci% ? ^ “ r materi/teraźniejszogo życia chcę C3esto chwytam się na ^ ^ ^ . ^ c h o d z , w starego zogarą, Ustąpić przeszłością. I wtenczas U* T

tykam, kukam, gawędzę. Wydzwaniam pointy. . realistyczną po-Ale "Miesiące" ma3ą oyc czym., gJLżynarai i wahadłem, to chcia-wieść do zegara z cyferblatem, wsto had* cyfQrblat, wskazówki, położyć łbym go rozmontować, wyjąć sprężyny, -...j-ił *eby wybijał godziny.

4o rzędem obok siebie - i że y zeg ^ zde komp o nowa 1 kompozycja.

Jięc tak: ^ ^ " f i ^ f ^ r r p o s z ^ o ^ n i e m m L r y czasu. Która

go-* uwgo-*Siędnieniem osoby zegarmistrza 1 pas

Jedenasta. ^ ^ aastukała Julia. Lekko

wsu-■ w czwartek o 11 wieczór do nas 6 P powiadomiło nas o wyrokach,

»*rtay przez drzwi swą twarz bi*łe** chojecki: półtora roku, Grzesiak:

jakie zapadły w warszawskira.,pro^es * - Jstnim zawieszeniem. Wiadomość Półtora roku; inni po roku, wszyscy gdzie spędził kilkanaście godzin, prz0-fcelefc^iował Artur po powrooio a s^u , go»i P-? m ó w i e n i e Chojeekiago

t( piątek radio V® nadało w ^ f ^ ^ L f ^ g ś c i w i e orędzie o stanie mo- Wygłoszone na procesie. ToKst pełe:n o - araoją musiał się liczyć z naj-

talnym Społeczeństwa. Występując z taką deK±a w więsieniu mokotow- • Wyższym wymiarem kary. P n i * 6związku Literatów minęło zaledwie pięc tygo- akim, od warszawskiego zebrani*. ą puszozony z aresztu, na PJOCO-'4®

dni. W kilka dni po zebraniu Chgjeckiego ^ było to widooym następsWem bronił się z wolnej stopy. H t>(CZ*°* . LapneK0 przez stu szesnastu człon-:ow n * » « M0Rr«h Prf ”° ' ^ n^ ”cii“ooaIinLwał aysnatoriuazom »