93 do tej pracy, słyszę nagle ze zdziwieniem swój głosi ona podnosi wzrok?
ZAWÓD: DZIENNIKARZ
Spotkałam się z ankietą nc temat stanu komunikacji społecznej w Polsce, r z e c z y w i s t e g o obiegu informacji, a także potrzeb i możliwości w tej dziedzinie.
Pytania te rażą wewnętrznymi sprzecznościami, wynikającymi, jak sądzę, ze sposobu myślenia przeciwko któremu właśnie wydaje się skierowana intencja pytających.
Kie odpowiem zapewne na te pytania, cle zabieram głos, by trudno nie zastanawiać się nad sprawami, które są dla mojego zawodu i jego społecznego sensu "najżywotniejsze; robię to jednak z trudnością, świadoma faktu, że przez lata kompromisów i upokorzeń zawodowych przesiąkłam - pod.obnie jak In- ni koledzy - owym językiem wykrętnym, uchylającym się przed nazwaniem rzeczy po imieniu, owymi technikami 'deformowania rzeczywistości - to prawda, przez wielu z nas wykorzystywanymi dla swej własnej, prywatnej koncepcji układania się z rzeczywistością. Ale przccież - u k ł a d a n i a s i ę .
Kie da nię' mówić rozminie o sytuacji i działalności tzw. środków masowe' go przekazu, nie mówiąc o niczym więcej. Sposób uprawiania propagandy - ą my»
dziennikarze byliśmy przecież "oficerami frontu ideologicznego", co nam czę
sto, draatyczria i praktycznie przypominano - sposób więc uprawiania propa
gandy był jednym z elementów sp u-s obu rządzenia. Środki przekazu traktowane były jako sposób manipulowania społeczeństwem, a w najlepszym przypadku jako akompaniament takich manipulacji dokonywanych w innych aferach życie społe
cznego. Im słabiej i mniej przekonywująco brzmiał główny motyw, tym większa rola przypadała akompaniamentowi. Z czasem słowo, któro je3t naszym tworzy
wem, uznano za namiastkę rzeczywistości.
Stąd pytanie o -'stan Komunikacji" budzi wątpliwość,. Nie o komunikację bowiem tu chodziło, ale o sterowanie. Jiie o przekazywanie informacji czy wy
mianę poglądów, lecz o pracowite i natrętne wbijanie w głowę tego, co uznane zostało za "świadomość społecznie pożądaną".
Celem tak pomyśląnej"komunikacji” nie było dostarczenie odbiorcy pożyw
ki dla jakichkolwiek własnych procesów umysłowych, lecz dezinfomnacja, usy
pianie, zniechęcenie do samodzielności, ukazywanie "prawdy" jednej, nadają
cej 3ię do zastosowań wszechstronnych, wyzutej z alternatyw, atrakcyjnej w końcu równie*, przez rwą wyłąozr.- 4e, bozkonfliktowość, jednorodność. Wydaje mi się zvtsztą, że w. pewnym moir .icie społeczeństwo akłonne było nawet na ten
towar myślowy z;aajstiowany' z gotowych prefabrykatów przystać; zmęczenie ko' lejnymi okresami wypaczeń i odnów, trudami życia, wysiłkami, aby wreszcie osiągnąć upragniony sta&ard krajów wysoko rozwiniętych, stało się uczuciem przemożni; .n. Sc-modzielno myślenie zgodziliśmy się wymienić na równie samodzi®' lne dorou?'iev.i czowstwo. Inteligenty i dobrze usy^u/vany społecznie i zawodo
wo Polak wię-tj wiedział nierzadko o krajach trzeciego świata niż o własnym społeczeństwa, Tak wiec kołysanka nadawana przez środki przekazu mogła li- czyc ^'/lko na-patronat urzędowy, ale również na swego rodzaju akceptację społeczną., "dyby tylko nasz zainicjowany u progu lat siedemdziesiątych cud gospodarozy był się udał.,. Ale nie udał się, niestety /czy na szczęście? -
to pokaże dopiero przyszłość/ i okazało się, że nass tan chocholi zbrzydł społeczeństwu i nie przydał się władzy. A nawet wprost przeciwnie.
Bo propaganda korygująca rzeczywistość /a propos: lakiernictwo - z kto-^
rego to etapu termin?/,'wygładzęjąca fcanty, sprowadzająca wszystko do wspólne' go mianownika aktualnych zaleceń, plenów i dyrektyw osiągnęła poziom absurdu
Drzv;i zamykają się z cichym westchnieniem, a petem jak przez pigfę
siy-■ • '• ' - 97
•i stała się detonatorem zmian. Przypomnijmy sobie jednak: nie ud początku tak byłp£i;J|^czątek ostatniej dekady cechowały liczne punkty wspólne dążeń władzy ivspoł e c z o ń st wa: poprawa warunków życia, modernizacja przemysłu, ot
warcie drogi ambicjom cywilizacyjnym i konsumpcyjnym, pewien ton pragmatyz
mu, hojnie stosowany sztafaż haseł narodowych /słowa Polska i Polak deklino- . wane były na wszystkie sposoby/. Wszystko to było bliskie oczekiwaniom spo
łecznym. Ta chwilowa harmonia także i dla nas, dziennikarzy, była pewną szansą. Co prawda, już w pierwszych miesiącach siedemdziesiątego pierwszego roku dowiedzieliśmy się, że "po tragicznym kryzysie grudniowym" naszym pier
wszym obowiązkiem /egzekwowanym zresztą i przez cenzurę/ jest - nie zakłó
cać niczym "procesu odnowy" i nie szczędzić sił dla "konstruktywnych dzia- ' łań, które zapewnią-maszemu krajowi godne miejsce na mapie świata". Poprzeć nową ekipę, nie utrudniać dzieła odnowy, nie babrać się w przeszłości, nie
szukać tego, co dzieli, lecz tego, co łączy — to hasła, które dla niedoświa
dczonych brzmią rozsądnie, wydają się bowiem f u n k c j o n a l n e . Szuka
nie dziury w całym, upominanie się o "szczegóły", ukazywanie trudności i złożoności życia społecznego i jego perspektyw łacno narażało na zarzut de- struktywności, utrudniania drogi przemianom itp. Szybciuteńko narodził się termin "krytyka konstruktywna" /w przeciwieństwie do tej, która budzi wąt
pliwości i sieje zamęt/} dziennikarz, jeśli już upierał się by pokazywać - zjawiska i fakty "nogatynine", zmuszony był danie takie starannie wygotować i przyprawić, by czytelnika od wysiłku trawienia brzuch nie rozbolał, lub może aby władzy nie rozbolała głowa?
Staliśmy się więc kuchmistrzami tych dań pichconych wedle coraz wymy
ślniejszej receptury, tym wymyślniejszej, im bardziej szwankowała dostawa surowców. Z pewnego punktu widzenia możemy sobie pogratulować: załoga żadne
go zakładu produkcyjnego nie potrafiłaby dawać produktu końcowego bez dostę
pu do surowców i narzędzi, my -umieliśmy! Bo to jest taka specjalna robo
ta, taki dziwaczny zawód, że jak trzeba ta i z brudnego palca wyciśnie...
Zarzuca r;ię prasie, że nic /Informuje /rzetelnie, rzeczowo - czy jak.
tam jee.TJae/. Uczestniczyłam w ■ ielu zebraniach gdzie dziennikarze też na
czekali, że nie są informowani iiie tylko nie dawaliśmy informacji - rów
nież nie otrzymywaliśmy jej sami, Szybko przestaliśmy się o nią upominać.
Trzeba było stawiać na tupet /cecha to niestety w zawodzie tym nieodzowna/, czelność, swego rodzaju samodyscyplinę; dziennikarz jak wiadomo pisze, aby gazeta się ukazała, a nie dlatego, iżby miał coś do powiedzenia. Szczegól
nie w warunkach gdy poglądy są ważniejsze od informacji. 0 poglądy zaś było łatwo - po prostu należało je czerpać ze stosownych dokumentów oficjalnych...
Brzmi to trochę niedorzecznie, ponieważ właśnie obowiązkiem dziennika
rza jest informacje zdobywać. Pomijając "wysoką" politykę, która istotnie objawiała się nam - nieco podobnie jak i całemu społeczeństwu - w swym sta
dium końcowym, w postaci dyrektyw, uchwał, zaleceń /całą "resztę" zbywano snigmatycznym milczeniem/, znajomość życia społecznego pozostawała w zasięgu naszych możliwości. Przyznać trzeba, że niektórzy dziennikarze, nie pozba
wieni pewnej pasji społecznej i zmysłu moralnego, sporo o życiu społeczeń-%
stwa wiedzieli, nie,-wiele jednak, a z biegiem czasu coraz mniej tej wiedzy Przekazywali na łamy pism. Zainteresowania takie stanowiły raczej prywatne hobby, nierzadko stające w ryzykownej kolizji z tzw. obowiązkami służbowymi i hie ułatwiające zawodowego "funkcjonowania". Powiedzmy wprost: od lat dzia
łała zasada, że im gorszy artykuł, mniej samodzielny, mniej pracochłonny, ttiniej obiektywny, opowiadający się za bardziej prymitywną i jednoznaczną Wykładnią sytuacji, tym łatwiej trafiał na łamy prasy, tym mniej przyspa
rzał kłopotów kierownictwu redakcji i autorćwi. Jeśli jeszcze zewsząd wyła
żące grube szwy udało się ukryć pod haftem finezyjnej koronki stylistyczno- 'intelektualnej - było świetnie. Dlatego hafty, ozdobniki i umiejętności ekwilibrystyczne były w szczególnej cenie. Tego oczekiwano wszakże od dzien
nikarskiej elity. W produkcji masowej dominowała natomiast zasada bylejako-
&ci totalnej, z gramatyczną i stylistyczną włącznie. Opłacało się pisać szy- ko, byle jak i dużo - nazywało się to: wydajność, operatywność, dyspozycyj
ność, i dawało szansę użyteczności zawodowej i godziwych środków do życia.
Skoro już zabrnęłam w tę tak przyziemną problematykę; to właśnie w ostatnim dziesięcioleciu ograniczono redakcjom fundusze na delegacje, środki podroży, hotele i pozbawiono dziennikarzy wszelkich dotychczasowych ułatwień w poru-SZaniZ a m i L r t ^3sięPS e S g o d n i l po “terenie” , dopłacać do delegacji z wła
sne i kieszeni i przywozić wątpliwy materiał /niekonstruktywny, nietypowy, kuriozalny^ nie leżący na linii, pisma, nie -robiący światła” w gazecie nie .
organizujący numeru itd./ starczyło zaparzyć kawkę, zaopatrzyć się w klej nożyczki i zasiąść do biurka w ciepłym pokoju/nie było jeszcze kryzysu ener
getycznego , a jeśli, to pojawiał się tylko na kolumnach zagranicznych naszych gazet/* Trochę wariatów jeździło jeszcze ,po kraju - i gorzkniało. Tym bar,*
dziej, że coś jednak trzeba było od czasu do czasu wydrukować.^
Dziennikarzom przez wszystkie te lata przypominano o racji stanu, odpo
wiedzialności, obowiązku społecznym i innych wzniosj.yc/1 sprawach. N y nigdy nie przypominał nam o obowiązku pisania prawdy. Dziennikarz_powinien być politykiem - słyszałam często. Kikt tylko nigdy nie powiedział, ze pov nien Prawdę mówiąc^ już od pamiętnego grudnia, a ściślej stycznia, nir-zdą
żył zelżeć poprzedni ucisk na prasę, zaczęły się nowe restrykcje. Doświadcze
ni ludzie od razu usłyszeli dzwonki alarmowe. C e n z u r a zdejmowała teksty, ,ak iak przedtem, z nowym tylko i rozszerzonym uzasadnieniem. Nowa ekipa, wynie- . siona przez strajki na Wybrzeżu, po pierwsze wykreśliła z języka słowo
strajk. Sfera wolności słowa uległa szybko dalszemu skurczeniu, tyle ze w imie normalizacji i odnowy. Wśród restrykcji tych pojawiała się jedna, Łyra- patyczna: wyszło z mody publiczne 'ubliżenie społeczeństwu tak uprzednio mod
ne . Zamiast słynnych "chochołów” i ferajny spod budki z piwem, zr.ossął obo
wiązywać slogan "Polak potrafi”. Wiadomo, że . oba hasła są siebie warte.
Jak więc dziennikarz miał się układać z tą rzeczywistością? Wypracowano kilka metod. Pominę model najbardziej znany i społecznie znienawidzony -
załgiwania się do samego końca i jeszcze dalej, co przypomina zjadanie włas
nego ogona. Pomijam go, bo zbyt -est jednoznaczny i nie wart chyba staran
niejszego rozbioru /choć w prasce naszej tego okrecu odegrał dosc ważną ro
le/. W końcu w każdym zawodzie - v/ięc ozemuż.by nie w dziennikarskim - znojeą sie ludł.ie, którzy za pieniądze /czytaj: zaszczyty, prestiż, przywileje etc,/
zrobią wszystko. "Wszystko za w^ys t k o ”. Ciekawszo wydają się modele pośred
nie, funkcjonujące weałe zasady "coś za coś", one bowiem ukazują dramatyc*ą rl&j&iecznośd obiektyw nych ?. próbę dochowania wierności sobie, z nich rekrutu
ją rie.potencjalni załgiwaczo i potencjalni wyraziciele opinii społecznej.
One decydują o wszelkich możliwych postawach, obliczu i zagrozeniacn tego z^wocu. ^o ś ć tych ludzi wolałaby prasę rzetelną od hagiograficznej , język nomalny od pseudonaukowego lub propagandowego bełkotu, podnoszenie spraw społecznie istotnych od produkcji ogłupiających tzw. michałków. Jest rzeczą dosvć oczywistą, że w tym zawodzief jak w każdym innyn, a możę i bardziej jeszcze, ftczy się satysfakcja z użyteczności społecznej, ambicja osobista, rozwój w>asry, możliwość realizr/rnia p-eji " t w ó r c z e j " . /Oczywiście pomijam tu ludzi', Któr::y nie'mają żądny’/:, innych predyspozycji do tego zawodu prócz upodobania do biedzenia w kawian.i i późnego wstawania z łóżka, o taka gru-P° 1"owł więc dziennikarze typowi, którzy trafili do zawodu n i e przypadkiem i pragną w nim pozostać, choć nie każdą cenę skłonni byliby za to.płacie, poddani podwójnej presji,wewnętrznej i zewnętrzne* prowadzili swoje osoeis- te, skonrolikor-ne i dramatyczne gry z energią goćLią lepszej sprawy. Objawia ło uie tó na4 .<*ściej zachowaniami defensy;/nymi, ;jck usuwanie się w cien, ucieclkl o^ 'Jwomai-ki pierws^ch kolumn, v.ąska specjalizacja /może sprawy
ekonomie za', noże ccn-ona zaoyt^w, może o zerwać ja obyczaj cnra - z tym ze na pewnej głębokości zanurzenia w każdej z tych dziedzin pojawiały się. ra y, trzeba było trayauć wód płytkich/, wykonywanie skomplikowanych jebiegp*
stylistycznych /knrisrę zrobił felietonowy sposcb pisania/. Hrnd^e y y ne: błazeńskie miny pn to, by przemycić coś istotnego, spłycanie sprawy
98
99
•by uniknąć B » r t *
5S S= SU 5 S?tS«K rM fS S £ ^ ^ ^ - S S S : ~
Sdzieś między wierszami j ^ e s jedno umieszczone było podbez-aię , aby w numerze, wktórym cos ma y , t niesłusznej linii. Kompo-Piecznym paraso^tó- oddalającym od ■ e1 anetytów autorskich /o fioweło się numer uwzględniając <?ziwac nv4lGĆ/ i tak zwanych względów czytelnikach z wolna w ogóle X m ° a m b i t n C j s z y c h czy tfż może bfrdziej łtBHP,f /dotyczy to oczywiście tylko p # y ą że przy pomocy
f ^ ^ e e o n f / ^ o t o z S o “4 niebe.pt.cn, zaaadą
propagan-^ M a ś c i w i e jako dziennikarz /bo nie jakoobywatel/ S S E S / f e S S * 1 zachwycać, że społeczeństwo wbrew nas ym , inteligenckim
zdziwię-,1, rozsądne i dobrze
niom na temat poziomu świadomości społ j wiemy, jaką strawę poda-lityce” , ale chyba nie .csyni słus^ ! * ^ 0^ S^ J y S p e t e n t n e i E c h o waliśmy naszym odbiorcom, i mamy uz s^ 1 * . na Qnomie« Na szczęście
sną/ rolę - nasz sposób okrawania i przypM ^snio w i s d o s . o s o i , ^ ^ lnstruk.
nie i opóźnienia informacji, społeczen^ 3 informacje o świecie, lecz tywne. Nasze komunikaty traktowane y^y Poddawał się wprawdzie penotra-c nas samypenotra-ch. System sprawowania władzy nie poddawał a M w p publ^ ny j.
cj i zewnętrznej, lecz syatem sprawowania H y iln Zaświadczeniem, jawny. Ludzie nauczyli si* czytać w eP-’s°b sprzedaży", wiadomo było.
Jeśli ukazywała się infonzeeoaj Cn*1 e dalszego doskonalenia pracy
£ » £ u ” f a S S i S f t e Pp S s ^ półoficjalnie przyznaje się do kłopotów 17 ^właściwie nie moina J J ^ a o ^ f c ^ c h ^ i a ł o ^ d a w ó , czy ”a “ !.“ UIf ^ sS S , t m y , ie wykonujemy jakąś społeczną rolę mediatora że pracujemy, n^ 4e wałvwamv na nastroje społeczne, że pomiędzy społeczeństwem i rządzącymi, że p yw J koledzy prześcigali się COŚ proponujemy 1 A i f wspWnego z rzeczywistością .He w dekorowaniu schematycznych, p f*(ir-nP skrzaoa sie dowcipem, rozda-mających treści w przewrotną ! w^yślną for^, skrząoą ,
14 t 0 — “
. W42tWeD^ ą Stroną tego rodzaju - h o ^ by.o k a d z a n i e ^ a a m ^ d z o m ^ o -watnych, d o n i o s ł y c h w s t ę p n ^ a c h i^pu y^ y . u 2 n a j m u j ą o y i 0 M S pr.,y.czły
żonglerka Podrai®"*a^ źni^ a2y duże zastosowanie miała konstrukcja znana niedokonany na czas terazii 3 y» ■ ^rtr.wia w centrum
zainteresowa-bi.rze na siebie, ale zarazem były to J r ó b y ^ K l a r y
-* 3 chwalić władzy za to. czego
98
Sko dzi hol 100sz«SZc > '
n, neó decyzji! ^ z i ł y ^ l ^ t a k ^ o t w o r k i ^ o z l "ZmUSJ ć" dvJ P i ę c i a oczekiwa-ku już sam nie bardzo wiedział, co pisze, cfytelnik *. d*ienrłilcarz Z taką formą naiwnei tęnTos*H no -i 4.' rozumiał tego, co ozy-tyce zawodowej wielokrotnie 7a *"°y 6 spotykałam się w sw«sj prak-mówiącj "alę przecież to nieprawda" ^ t o ś * ^ ^ 8*? t***® kw®stionował tekst P « t c l U to jest właśnie t o . T c o nnm chodzie ^ udpJwiada^ ^ l e
W Q£o!fi + ^ ~-u__ _ . : no
ge
gcc g w ^ nem cnoazi!”
d/ rozmowach jako nie pozbawiony wdzięki a ^ ywa*ie.było w takich zawodowych się. przecież tylko strategia i taktyka S S l , 8? f7 anachro»izm. Liczyła m e c , przetrwać; taktyka ra tvm © w ' * s^rategia polegała na tym, żeby ist-l oczekuje, ćo s i ę p o s ? u l S V u L L ^ ^ "*ładać t!l> W 4 od
dopuszczonych oatatnlri mrtyoznw-i ' p ™ „ » ?łU32B'!. Oczywiście - w ramach Pt. "Stery niedźwiedź mocno ś p i ^ - \ l o o ó k ? ^ ;" ,tr0<:h- zcb=»s dziecięcą niedźwiedź się nie
poruszy *
opiewa, dopóty wiadomo, że; Jakoby 48« P ” *“ * al“ « - » , które
- ca
f
że słowem "stań się" można ;-i B'
w końcu obie struny: władza,liczą-! fa,kty nazwane po p L s i u n i T T s ? n J1*3 *lsble 2i=»i3ka, że taktycy, przekonani, że od rozprawi-nir, n* t °+ °raZ daie:lnikarscy szkań, a od dywagowania na W t J e m o ^ c i i T f ' “ P a d z i e mie-kraju. I prasę i władzę połączył ten sam m r a i e z n ^ w demokracji w naszym ełow. Społeczeństwo w przytłacza i ace i wiak<:~ < •
\
zcklvtych, pustych czyło-w tym kontredansis. Kio mówmy dziA* j / fJ
2 bolcu» n*e uczestni- ła". Skompromitowała siP "f.* tc Propaganda suk co su sia "z«r6*k « n » t usiłowaliśmy d ^ i ^ J f * ■ * * “*■<“ » słów hez p o ł c i a ” /mariaż h ? W ^ H * P ' « t3? , * * " 10 !«»«* i władzy obecna nie była. Przyglądała si - toi inn™ ? a i ł -jsci/ szersza publiczność i zgryźliwą niechęcią. Tu i ówdzie i a W ś t f k ^ 323 “ Z pjczuciera obcości k a , poruszał w nim jakieś stru>V c^ ^ W i c ł do czytelni-Ale w
całości
swej prasa i tel Izi- t— k + k t ’ ° ° Zymź Przekonywał, liwogcią, Mara podejrzenie, że i' i z i s i ^ S T I S ł J ? z uzasadnioną podejrz- cja. Bi. szych gazet, także i te c-'vno zmienia się słownictwo i tóna-kos niedobrze i głucho, a nazwl C f * bramłą 2 ich Łamdw Ja-kstem niezwykle, często odbiera ru , S " n • P * a3rozsądniejszym nawet tonie tylko, c o si% m ó w ^ I J e " ^ ’ Wożac ^cst bowiem nież prawdę. Traktowani ? U * ° mcWl* Usta kłamcy kalają row- uchylili się pr8ed obowiązkiem ? 3«* l u d z i e ^ ktćrzy wia: kto milazy, ten p o t a ż e ! ^ * ,4X! » “« « • « «
także w y 2 0 d n a T ^ ś l “ ^ r = e ń z S a “ * ? ' e d r ^ ^ i ^ P K ”f P ^ ^ o n y w u j ą c a , ala szym w nr.."zych warunkach snosoLem nla ""Jefektywniej-rat spodziewamy się jej le-aiu- < Óf ™ iT nc3z? PPscę, zresztą dziś aku- czy to decydujące? Niektórzy z t V s ! w Ł1f;l™ :'llzo»ania, co pożyteczne. Ale k-edy zaczęliśmy "wchodzić w et-o r.-,,vlr,i> t pomlt'tJ‘lą’ “ kilka lat temu, Ro uznano, iż świadomość społeczne noltt " 3p‘>łecZ0li3t« ’ socjalistyczne- po S ; ” ! 1'?' i« =Po<i k S e ? ° * “ ^ ^ ^ P ^ czołowych pi*, 4 „ cla po Jwcch tygodniach wycieńczeni z n* CO Slę stał^>V Chyba uwiąd wtesny i risma zgłosili si! redaktorzy naczelni widząc
ską prośbą 0 pomoc. I wszvstko wrdJi>« !!” 3rs?y c-^orow z prywatną, koleżeń- zmarł śmierci?, naturalna ' -Mr ? a swoje m-Lejsce. Eksperyment uscch?
ichy cedzić b.J 1 ekspTrjnaent ^
Ja-odwagi daje pianiu raczej cenzor' 7twn t»C» ''”ł^ ^ si^ ’ że SZijrsę większej
• 0:lnc.va to nie tyllco ^ f 5 5 ’ niz WG^?trzny. ' J dziennikarzew szcze.<p'ćiności ?if Zę )vil3trznych. Wszyscy bowiem a mv wania władzy. ByHśmy'je^ S a d . 5 , ^ ^-k ^ P osoh^spraw^’
2 ” *t0Ple będziemy hartami nowego czaau3“t M WSZ° ,-3f^ "szędzia. /■., „istęp.
środkiem nasennym dla społscze^atwa - Jak ^ s % S e S e g l z i l ^ ^ ^ f f s
narkotyk ten, przedawkowany, doprowadził do torsji. £ z punktu widzenia spo
łecznego reakcja zdrowa. Potrzebna jest kuracja odwykowa - ale przede wszys
tkim nam samym, przyzwyczajonym opisywać świat, którego nie ma, dla społe
czeństwa, które nie istnieje.
Właściwie piszę^tę garść chaotycznych uwag po to tylko, aby sprzeciwić się jak najbardziej stanowczo rozpatrywaniu losów mojego zawodu poza szer
szym kontekstem społeczno—politycznym. Nie jest to zawód w warunkaoh nam znanych wolny ani samodzielny.i nie sądzę, że będzie. Za orientacją dzien
nikarską musi stać jakaś siła i to się chyba nie zmieni. Ale może właśnie pojawiają się nowe siły, może.znajdą się mecenasi z zamówieniem na prawdę?
' Jedno jest wszakże pewne: nikt nigdy nie musiał pisać tego, co pisał.
Słowa "myśmy musieli" są kłamstwem. Można było stosować całą gamę wykrętów 1 wybiegów, uciekać w ciasne zaułki tematów bocznych, można było wreszcie zmienić zawód. Ktoś powie, że to ostatnie jest wyjściem dla dziennikarza, nie dla dziennikarstwa, że zawsze istnieje argument: na moje miejsce przyj
dą inni, może gorsi. Argument to znany i rozważany, odkąd pamiętam. Nikt tylko nigdy nie potrafił określić, ile w nim pryncypialności, a ile prywaty.
Paradoks o dziennikarzu brzmiałby tak: chęć istnienia za wszelką cenę skazu
je go na faktyczne nieistnienie.
Istotnie w tej pracy>trudno zachować dobre samopoozucie, nawet jeśli Udało się zachować ^czyste ręce". Tym, którzy stosowali emigrację ku raniej eksponowanym tematom i mniej widocznym miejscom na kolumnach, łatwo zarzu
cić dękownictwo, zasłanianie się plecami bardziej ambitnych i ofensywnych kolegów; po to, by ktoś mógł pianć peryferyjnie, ktoś inny musiał nad nim Rozpinać parasole bezpieczeństwa i zapełniać czołowe miejsca no kolumnach.
Jak przy takiej symbiozifc można dziś uczciwie podzielić się odpowiedzialno
ścią?
Przepraszam za anegdotkę banalną, ale dla czytelnika nie obznajmuionego 2 tzw. kuchnią zawodu może być instruktywna. Powiedzmy, w Korytowicach Wiel
kich mucha wpadła do zupy i dziennikarz chciałby o tym fakcie donieść czyte
lnikowi/ma swoje powody: od dzieciństwa nie lubi much, natomiast bardzo lu
bi zupę lub też Korytowice są mu po prostu po drodze/* Proces "kierunkowa
nia" i "redagowania’1 zaczyna się zanim jeszcze dziennikarz wsiadł do pocią-
€u. Dlaczego właśnie Korytowice Wielkie? Zaraz, zaraz, czy to nie w Koryto
wicach Wielkich wtedy.*. Koyytowice? Jakaś taka dziwna nazwo*.. Czy to nie brzmi zbyt aluzyjnie? Ą poza tyra Korytowice należą do województwa /•••/skie-.
8 0. Z tego województwa już w tyra roku mieliśmy ze trzy krytyczne materiały*
Tamtejszy szef uważa, że to jakaś nagonka* A po drugie: dlaczego właśnie toucha w zupie? Czy to nie nazbyt drobne i nietypowe wydarzenie, by o nim pi
sać? Lub przeciwnie: czy to nie nazbyt szerokie i dolegliwe w naszym życiu Zjawisko, aby drażnić ludzi nazywaniem go po imieniu? Jeśli już, to trzeba by do tego podejść z dystansem: muchy w naszym klimacie, owszem, są pewnym Problemem, wchodzą tu w grę pewne prawidłowości ekologiczne, no, oczywiście Przy okazji można by sięgnąć do pewnych zaległości higienicznych przekazo
wych nam przez minione stulecia. Ale dla przeciwwagi warto by się powołać fca dorobek współczesnej polskiej muchologii, ostatnio np. prof. /.../ałek
®ł bardzo ciekawe wystąpienie w tej sprawie na międzynarodowym kongresie
^uchologów w Padwie, warto więc, oby i o m... To umożliwiłoby poważne roz
szerzenie tematu: Korytowice - i Padwa, mucha w zupie - i międzynarodowy do
robek polskiej entomologii, nasze dziś, które przymierza się do jutra, czy nasze jutro, które zaczęło się wczoraj - to już rzeczywiście zakrawa na
^obry temat. W tych warunkach można by to nawet dać na czołówkę... Zresztą
^obry temat. W tych warunkach można by to nawet dać na czołówkę... Zresztą