Dzieci Lwowa - Orlęta mają swoją ne
kropolię na Cmentarzu Łyczakowskim, ma
ją też swoje miejsce w sercach Polaków, ra
czej tych ze starszego pokolenia. Bo to naj
młodsze pokolenie słabo zna historię Lwo
wa. Słysząc o grobach Orląt dopomina się, ma prawo wiedzieć, co się tam kiedyś stało.
Nie znaczy to jednak, że mali patrioci mu
szą zachowywać, podtrzymywać złe uczucia
do obywateli Ukrainy. Młodzi ludzie w spo
sób naturalny pragną porozumienia i przy
jaźni. Pragną świata bez granic i podziałów, zwłaszcza że mieszczaństwo lwowskie skła
dało się kiedyś z bardzo wielu żywiołów - Po
laków i Rusinów, Niemców, Ormian, Żydów i Saracenów. Wszyscy oni stanowili barwny i ruchliwy światek, prowadzący ożywiony han
del ze Wschodem. Miasto dzieliło się na dzielni
ce, zamieszkane przez odrębne narodowości,
które wspólnych wybierały radnych i wspólnie prowadziły interesy. Z biegiem czasu bogate rody mieszczan lwowskich przyjmowały cha
rakter polski bez względu na swe pochodze
nie i odznaczyły się niejednokrotnie głębokim przywiązaniem do spraw ojczystych.
Książka o dzieciach Lwowa nie tylko informuje o faktach historycznych, także, a może przede wszystkim, porusza emocje, budzi uczucia czytelników (te, które bolą
i te, które powinny goić rany). Współcześni Polacy nie tylko uczą się i przeżywają wzru
szenia, pamiętając o bohaterach z 1918 roku, dbają też o ich nagrobki i pomniki. Formuła Leopolis semper fidelis staje się (powinna stać się) pozytywnie czytelna dla coraz większej rzeszy Polaków i Ukraińców.
We Lwowie byłam kilka razy. Zaraz po tzw. odwilży w 1956 roku, kiedy można było
„pojechać do Lwowa". Ale pobyty te nie by
ły łatwe dla mnie. Dawne konflikty i urazy, a przede wszystkim krzywdy, niezabliźnione rany dawały znać o sobie na każdym kroku.
Rodzice moi bardzo się dziwili, że ja rozma
wiam, chcę się spotykać z rówieśnikami, że podoba mi się ich m o w a . Oni akceptowa
li tylko język rosyjski, doceniali jego melo
dyjne brzmienie, o ukraińskim odzywali się lekceważąco.
Te trudne doświadczenia zapisałam w wierszu:
powrotne drogi
A kiedy byłam mała prosiłam tatę opowiedz...
Opowiedz o tym jak było zaśpiewaj smutną piosenkę
I snuł opowieść o rzece co nazywali ją Zbruczem
W niej pławił swe białe konie hej czarny rycerz bez skazy
Rżały siadały na zadach gdy biła północ na wieży
Też dygotałam ze strachu trzymałam tatę za rękę
Na moście pojawiał się dziadek trumienny z kosturkiem w ręku
Kuśtykał po drodze dopóki księżyc za wał Trajana
A potem przyszły czasy którymi opowieść się dławi
Zamilknij i pochyl głowę poczekaj aż złapie oddech...
Po wielu latach odwiedził te miejsca mój tata ze swą córką
Czekały dziecinne majaki czekały trudne spotkania
Ja młoda dziewczyna za którą pstrykali chłopcy palcami
Nie chciałam patrzeć do tyłu nie moje to były sprawy
Misza i Lowka chłopaki jeden przed drugim błyskali
Fleszem kastetem i białą pianą nad kuflem piwa
To z jednym to z drugim łaziłam Wysoki Zamek i dalej
Jak możesz mówiła mama jej pamięć była zatruta
Przyjadę obiecywali każdy w innym kąciku
Zdjęcia te z Łyczakowa leżą na dnie szuflady
r ^ 1
« •NA LADACH KSIĘGARSKICH
Krystyna Heska-Kwaśniewicz
p o w r ó t p o c z y t a j e k
Wielką radość sprawiła „Nasza Księgar
nia" kilku pokoleniom miłośników literatury dziecięcej, wznawiając książeczki z serii „Po
czytaj mi mamo", tak popularne i lubiane w Polsce od 1951 roku.
Wówczas ukazywały się w skromnej, choć wysmakowanej szacie graficznej, któ
rej logotyp opracowała Krystyna Michałow
ska, a i ilustratorzy poszczególnych książe
czek zawsze dbali o dobry poziom artystycz
ny i takie przetrwały w pamięci dziadków i rodziców, by teraz powrócić już do trzecie
go pokolenia polskich dzieci. Były wydawane w bardzo wysokich nakładach, zawsze tanie i zawierały wybitne teksty literackie zarów
no prozatorskie, jak i poetyckie. Niektóre z nich zostały nawet wpisane na listę lek
tur szkolnych.
„Nasza Księgarnia" wydała je teraz z okazji dziewięćdziesięciolecia istnienia
w jednym tomie w bardzo pięknej sza
cie graficznej (co niestety przekłada się na koszt książki)!, w twardej oprawie, na świet
nym papierze. Książka jest szyta, a nie klejo
na, co gwarantuje jej trwałość, która nie bę
dzie zagrożona dotykiem dziecięcych nie
cierpliwych rąk.
W Księdze pierwszej zebrano teksty Da
nuty Wawiłow (Daktyle, Chcę mieć przyja
ciela), Sławomira Grabowskiego i Marka Nejmana (Noc kota Filemona, Wilczy apetyt, Cień pradziadka), Janiny Porazińskiej (Niebie
ska dziewczynka), Heleny Bechlerowej (Kol
czatek, Zaczarowana fontanna, Przygoda na balkonie), Joanny Papuzińskiej (Agnieszka opowiada bajkę). Zachowano ich oryginal
ny kształt graficzny, a dodatkowo w ostat- n i ej części zbioru zamieszczono zwięzłe biografie autorów i ilustratorów, co dla ba
daczy i studentów, a także wszystkich do
rosłych osób jest nie tylko okazją do senty
mentalnej podróży w lata dzieciństwa, ale pozwala na pewne uogólniające refleksje.
Iluż z tych twórców już odeszło: Janina
Po-razińska, Danuta Wawiłow, Helena Bechle- rowa, Maria Orłowska-Gabryś, Zbigniew Ry
chlicki? A przecież ich słowa i obrazy przy
wrócone współczesnym czytelnikom nie straciły wdzięku ani świeżości i nie zesta
rzały się, co najlepiej świadczy o ich wybit- ności literackiej.
Redaktorka tomu, Joanna Wajs, we Wstępie napisała:
Te obrazy nigdy nie opuściły naszej wy
obraźni. Znam wiele osób, które z ogrom
nym sentymentem przechowują na strychu pudło pełne zakurzonych kwadratowych książeczek z niezapomnianymi bajkami i wierszami. Kto wie, może w niektórych do
mach, na najwyższej półce regału, w drugim rzędzie, znalazłyby się jeszcze te najstarsze - prostokątne?
Były to opowieści bardzo różne - cza
sem przenosiły nas do krain ze snu, czasem nie opuszczały granic rzeczywistości. Z a
wsze jednak odzwierciedlały wrażliwość i złożoność dziecięcej psychiki - marzenia, lę
ki, pytania, nadzieje. [s. 3]
Do tej bardzo trafnej charakterysty
ki można byłoby dodać jeszcze kilka argu
mentów; oto nie było tam tekstów przygod
nych autorów. Wszystkie wychodziły spod piór klasyków, autorów sprawdzonych, nie tylko docenionych przez krytyków i bada
czy, ale też odbiorców. Łączyły one zabawę (słowną, fabularną), z czystością i pięknem języka. Zawsze też zawierały prosty i jedno
znaczny przekaz aksjologiczny, czy w samej fabule, czy też wprost, jak w opowiadaniu Chcę mieć przyjaciela Danuty Wawiłow lub wzruszającej narracji Joanny Papuzińskiej, zawierającej ważne przesłanie: Bo każda ma
ma pożałuje małego dziecka, prawda? I mo
że to być kocie dziecko też!. I tak kocie dziec
ko trafiło do domu Agnieszki, podsuwając w ten chytry sposób małym czytelnikom niezawodną „receptę" na sprowadzenie do domu zwierzaka, gdy rodzice stawiają opór, ale zarazem jest to piękna, zwięzła lekcja 0 niezawodności matczynej miłości.
Takie lekcje wygaszania dziecięcych niepokojów, trosk, czasem nawet lęków, za
wierają wszystkie książeczki. Znać, że auto
rzy traktują bardzo poważnie małego czy
telnika, nie drwią, nie bawią się jego kosz
tem. I we wszystkie została wpisana wielka, niebanalna czułość, nie sentymentalna czu- łostkowość, ale właśnie serdeczna tkliwość.
Jest ona i w pouczeniach kierowanych przez doświadczonego Bonifacego w stronę nie
znośnego, małego kota Filemona, i w zdu
mionym odkrywaniu świata przez jeża Kol
czatka czy w pocieszaniu przez ptaki zmar
twionej fontanny, że na wiosnę znów ożyje 1 zazielenią się jej brzegi.
Bardzo często bohaterami tych tekstów są zwierzęta, nigdy nie personifikowane ba
nalnie, ale zachowujące swe normalne reak
cje, tak wspaniale obserwowane przez dzie
ci. Naturalny komizm zwierzęcych zacho
wań zawsze budzi dziecięcą radość, bo dzie
ci lepiej niż dorośli obserwują świat „braci najmniejszych".
Znakomicie przed laty wyraził to Ju lian Przyboś, pisząc: Każde zwierzę (a więc i człowiek) jest zabawne. Zatracamy z wiekiem taką świeżość nagłego ujrzenia zabawności psa, krowy, kaczki, jaką mają dzieci [...] Rośli
ny nigdy tak nie udają i nie śmieszą1.
Tak też przedstawiają cały świat oży
wiony wszyscy omówieni autorzy, niby oczyma dziecka, a przecież z pespektywy dorosłego narratora. Ponieważ wielką za
letą wszystkich tekstów i ilustracji jest pro
stota taka, która jest pięknem.
Oczywiście każdy wybór ma charakter subiektywny i zapewne ktoś inny wybrałby inne teksty, były przecież takie piękne wier
sze Marii Konopnickiej jak Parasol, zabawny Wyładunek z przeszkodami Hanny Łochoc- kiej czy Wandy Borudzkiej Szóste kaczę.
Zbiór otwierają akurat Daktyle Danu
ty Wawiłow, skądinąd bardzo dobrej autor
ki, niby zabawna wyliczanka, ilustrowana przez Edwarda Lutczyna, która jednak mo
że porazić grozą, głównie koszmarnym wi
zerunkiem tytułowych goryli. Pisząca te sło
wa wolałaby, aby takie wydawnictwo zaczy
nał jakiś inny tekst. Ale to oczywiście tylko drobna uwaga.
Czekamy niecierpliwie na kolejne to
my Poczytajek; w zalewie kolorowej grafo
manii jest to wydarzenie radosne i krzepią
ce. Życzyć sobie tylko trzeba, by mimo wy
sokiej ceny mógł trafić nie tylko do domo
wych biblioteczek, ale także do przedszkoli i bibliotek szkolnych.
Poczytaj mi mamo. Księga pierwsza. Wydawnic
two „Nasza Księgarnia", Warszawa 2010.
1 Zob. J. Przyboś, Zapiski bez daty, Warszawa 1970, s. 82.
Mrav
d r u g ież y c ie m a l in
Smak świeżych malin Izabeli Sowy funk
cjonował już w obiegu literatury rozryw
kowej i jej „kobiecego" odłamu jako jedna z części tak zwanej „serii owocowej". Teraz, dzięki wznowieniu w wydawnictwie Aka
pit Press ma szansę zaistnieć w świadomo
ści odbiorczyń na dłużej, ale przy jednocze
snej zmianie targetu na bardziej odpowia
dający lekturze. Nie ulega bowiem wątpli
wości, że chociaż bohaterka, Malina, jest już w wieku, który faktycznie wskazywałby na dorosłe odbiorczynie, to jednak sposób opi
su, niedojrzałość emocjonalna postaci i fa
buła każą plasować tom Smak świeżych ma
lin w kręgu literatury dla dziewcząt. Z po
mocą Izabeli Sowie przyszły zmieniające się trendy w powieściach młodzieżowych, na
kazujące zaostrzenie problemów bohaterek i ukazanie jak największej ilości kopniaków od życia i losu. Okazało się, że Smak świeżych malin dobrze te wymogi spełnia i jako taki ma wielkie szanse na rozpoczęcie drugiego życia w obiegu dla nastolatek.
Tyle że Malina nastolatką przestała być jakiś czas temu, teraz kończy studia i nie wi
dzi dla siebie przyszłości. Nie potrafi znaleźć pracy (zbliża się w tym do bohaterki Małża Marty Dzido), nie może ułożyć sobie życia, odkąd zerwał z nią narzeczony (a zerwał, bo zniechęcił go skutecznie ojciec ukocha
nej). Dziewczyna ma kompleksy, nadwagę, nerwicę, psychoterapeutę ze sklerozą, chi
rurgicznie poprawiony nos i paczkę wier
nych znajomych. Poddaje się biegowi ży
cia i prowadzi dziennik wydarzeń, bogato inkrustowany retrospekcjami. Ten właśnie dziennik otrzymują odbiorczynie Smaku świeżych malin.
Izabela Sowa wybrała sobie bohaterkę z problemami, ale do pewnego momentu nie próbowała nawet wzbudzić do niej sym
patii. Malina nie zdobędzie długo przychyl
ności czytelniczek, bo odrzuca ją skutecznie autorka: widać to między wierszami, o wie
le większym uznaniem cieszą się przyjacie
le Maliny, których Sowa prezentuje tak, jak
by tęskniła za podobnym gronem - do cze
go zresztą przyznaje się w nocie na okład
ce. Ów emocjonalny chłód wobec bohaterki pozwala z dystansem spojrzeć na jej troski i porównać je z realiami codzienności bliż
szej odbiorczyniom. Taka konfrontacja sens zyskuje dopiero po przeniesieniu tomu do li
teratury młodzieżowej, dobrze się więc sta
ło, że właśnie tu Sowa znalazła miejsce.
Tom napisany jest językiem prostym, utrzymany został w kolokwialnym stylu i dla zmniejszenia ciężaru opowieści opar
ty na dialogach. Akcja rozgrywa się przede wszystkim w rozmowach, a rzadziej w mo
nologach bohaterki (również przesyconych emocjonalnym spojrzeniem na otaczają
cą ją rzeczywistość) - to najlepszy sposób, by książki nie zamienić w powieść psycho
logiczną, ale utrzymać w lekkim mimo po
ruszanej tematyki tonie. Smak świeżych ma
lin jako czytadło popularne szybko musiał stracić świeżość, zwłaszcza że nie wysuwa się tu na pierwszy plan historia miłosna ro
dem z komedii romantycznych. Z uwagi na kierunki rozwoju fabuły dobrze się stało, że trafi Sowa do młodzieży.
I. Sowa, Smak świeżych malin, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2011.
Sylwia Gajownik