• Nie Znaleziono Wyników

ka - salon Lwowa pełen eleganckich spa­

cerowiczów, zwłaszcza oficerów wzbudza­

jących podziw swym strojem i wytwornym krokiem; Wały Gubernatorskie, Ogród Jezu­

icki, Wysoki Zamek, ul. Batorego pełna an­

tykwariatów, Ratusz poprzedzony studnią z Neptunem, kaplica Boimów, wąska i kręta ul. Sienkiewicza, ul. Szeptyckich - błotnista, mroczna i zaniedbana, jakby z epoki lamp naftowych, cuchnąca wyziewami szynku i stacjonujących konnych dorożek, dalej ko­

ścioły - katedra, Bernardynów i Jezuitów,

perły architektury, ale też mniej okazałe:

św. Marii Magdaleny, św. Elżbiety; pomniki, kolumny i posągi pełne wyrazu - Fredry, So­

bieskiego, Jana z Dukli....

A wokół nich kipiąca bogactwem róż­

norodności osnowa powszedniego bytowa­

nia lwowian w początkach XX wieku, przed­

stawiona z kartograficzną dokładnością i precyzją: liczne sklepy pasażu Mikolascha,

wypełniające przestrzeń rozmaitymi zapa­

chami; sklep ogrodniczy Lewickiego; sklep Propsta przyciągający uwagę młodzieńca ekspozycją obrazów i pocztówek; różniące się klimatem i publicznością restauracje - Ilkowa, Najsarka, Bisanza, kawiarnia Wiedeń­

ska skupiająca wyższe sfery urzędnicze, let­

nie „ogródki" na Łyczakowie czy Pohulance, szkoły i pensje, kina i teatry, biblioteki i an­

tykwariaty, a ponadto łaźnia św. Anny, bę­

dąca nie tylko miejscem higieny, ale i we­

sołych towarzyskich spotkań, pełne życia i barw targowisko miejskie, stragany i bud­

ki przyciągające uczniów swymi specjałami, dzielnica żydowska.

Miasto to również ludzie: obecni w pa­

mięci historycznej - rody i osobowości, któ­

re miasto założyły i rozwijały oraz współcze­

śnie żyjący, tworzący jego społeczną tkankę, wypełniający jego ulice - urzędnicy, oficero­

wie, nauczyciele, studenci i uczniowie, bu- kiniści i antykwariusze, sklepowi sprzedaw­

cy, żyd owscy handla rze, samorodni mala rze, a także postacie szczególne, znane całemu niemal miastu: W tej chwili kwestarz Towarzy­

stwa Szkoły Ludowej, potrząsając biało-czer­

woną puszką, zjawił się w sali i zaczął krążyć wśród stołów. Siwy staruszek, z konfederatką pod pachą, w wyszarzałej czamarze, z dobro­

tliwym uśmiechem wyciągał dłoń po jałmuż­

nę dla narodu, któremu niegdyś chciał oddać życie. Powstaniec z 63 roku, od rana - deszcz, śnieg czy zawieja - snuł się po wszystkich cu­

kierniach, kawiarniach, restauracjach. [...] Iluż to ludziom w ciągu dnia przypominał, że po­

nad ich zgorzkniałym lub marnotrawnym, poczciwym lub drapieżnym życiem istnieje to niewymowne, zaklęte, oderwane od zwykłe­

go bytu słowo: Ojczyzna!1

Topograficznej wierności obrazu Lwo­

wa towarzyszy różnorodność ujęć - od pa­

noramicznych o rozległej perspektywie,

jak i monograficznych studiów szczegó­

łu - ulicy, dzielnicy, detalu. Miasto jawi się w rozmaitych sceneriach pór roku - zimo­

wych czy wiosennych, dnia - świątecznego i powszedniego, chwili - świtu czy zmierz­

chu, a więc oświetlenia, barwy, nastroju:

Jest godzina czwarta. Cicha, dobra pora pu­

stych ulic, koni śpiących przy dyszlach fiakrów, tramwajów, które nie dzwonią i zatrzymują się długo na przystankach i opuszczają je leniwie, jakby zmorzone sennością. Policjant stoi po­

środku Wałów; błysz­

czący półksiężyc, któ­

ry nosi pod szyją, czyni go postacią z jakiejś za­

bawnej bajki. Wszystko jest nieprawdziwe, we­

sołe i piękne [s. 308].

Miasto to także otaczający go pejzaż, gra chmur, wschody i zachody słońca, świa­

tło księżyca tworzą­

ce nowe scenerie, wy­

dobywając z budowli piękno inne niż świa­

tło dzienne, pogoda

słotna czy mroźna, peryferia poszerzające w miesiącach letnich granice miejskiego ży­

cia: Ulica [Zielona] usuwa się w dół, pogłębia, jest jak wąwóz u spodu gór - jeszcze chwila, a gwiazdy dadzą się widzieć na dziennym nie­

bie. I znów podnosi się, staje się lekka, wiatr ją rozwija jak wstążkę, a koniec jej płonie w słoń­

cu, skręca się i opada garstką popiołów na do- mos twa przedmiejskie, zam ieszkan e przez psy i dzieci. [s. 305]

Lwów pod niebem Parandowskiego to miasto z duszą, żyjące swoją dynamicz­

nie zmieniającą się scenerią barw, światła i mroku, tonu i zapachu, towarzyszące lo­

som ludzi, wyrażające ich nastroje, marze­

nia, lęki i oczekiwania, a także przeczucia i obawy; miasto które uspokaja, przywraca równowagę, bo stałość miejsc i powtarzal­

ność ceremoniałów daje poczucie bezpie- czeń stwa: Z marcowych roztopów, w których płynęły śniegi, z wilgotnej mgły wychodzi­

ło ku nim miasto w burym habicie, obwie­

szone różańcami latarń - poczciwy bernar­

dyn, gotów pożartować z młodzieżą na Aka­

demickiej, wstąpić na lampkę wina do Stadt- mullera, wyspowiadać czyjąś samotną duszę w zaułku Ormiańskim, rozruszać opieszałego dzwonnika uŚw. Miko­

łaja, by (zawsze ostat­

ni!) wykołatał pozdro­

wienie anielskie swą starą gderliwą sygna­

turką. Jakże cudowne są ulice, gdy idzie się nimi bez celu lub gdy ów cel jest tak nieokre­

ślony, że prędzej da się osiągnąć przypad­

kiem niż namysłem!

[s. 282].

Pa ra n d ow s ki znakomicie osadził zdarzenia powieścio­

we w realistycznej tkance obrazów wiel­

komiejskiej scenografii. Nie są to opisy roz­

ległe, zatrzymujące tok opowiadania, lecz - podobnie jak na tkanym kilimie - dyna­

miczny motyw kształtu wyłania się stop­

niowo wraz z osnową, nierozdzielnie po­

wiązany, tak lwowskie realia stanowią­

ce pozornie jedynie tło czy scenerię fabu­

larnych wypadków, w rzeczywistości są z nimi nierozłącznie splecione.

Wśród rozsianych gęsto po całym tek­

ście lwowskich migawek istotną rolę peł­

nią opisy architektury i pejzażu o wyraźnej funkcji symbolicznej: Otworzył okno. Uli­

Rys. Bożena Truchanowska

ca była pusta i ciemna; większość latarń już pogaszono. Po niebie kłębiły się chmury jak dym. Pożar trawił tajemnicę wysokich błęki­

tów. Ogień podłożony w dzień Wielkiej Nocy ręką dawnego seminarzysty, podsycany wciąż nowym podpałem, objął wszystkie wiązania nieba. [s. 228]; Wskazał ręką Namiestnictwo, pod którym przechodzili, potem kościół Kar­

melitów. Dwa światy doczesny i wieczny

-fan Parandowski