• Nie Znaleziono Wyników

--- estetyce rom antyzm u, k tó ry pozornie manifestow ał całkow ity brak

za-W

interesow an ia pro blem am i gen o lo g iczn y m i, o b serw u jem y w yraźną ewolucję znaczeń pojęć rodzajow ych, między innym i ew olucję term inu

„epopeja” - od klasycznego pojęcia gatunkow ego do kategorii rom antycznej h istoriozofii1. O dejście od podstawowego, słow nikow ego znaczenia tego ter­

minu um ożliw iło artystom nowej epoki wyrażanie sądów dość daleko odbie­

gających od zasad klasycystycznej poprawności, choć trzeba przyznać, że czynili to chętniej, a raczej odważniej w wypowiedziach nie zawsze pow szechnie do­

stępnych, w tekstach wówczas niedrukow anych.

Przykładow o przyw ołajm y na początku rozważań niew ielki, ale jakże dla nas cenny w yim ek z korespondencji Zygm unta Krasińskiego, k tó ry w p r y ­ w a t n y m przecież liście do Rom ana Załuskiego z roku 1840, po zachw ytach nad odczytanym w cześniej jak o e p o p e j a Panem Tadeuszem Adam a M ic­

kiew icza (nic nas tutaj nie zaskakuje - ostatecznie to dzieło ze w szech m iar epickie) z entuzjazm em wyrażał rów nież taką samą - w sensie genologicznym - opinię o Balladynie Juliusza Słowackiego, a więc o utw orze dram atycznym :

„[...] to najprześliczniejsza e p o p e j a”2. Ja k pozw alają ustalić dokładniejsze

1 Znacznie szerzej pisałem o tych zagadnieniach w studium: Z problem ów epopeiczności dra­

matu romantycznego (w: „Prace H istory czn oliterack ie”. T . 17: Podróż i historia. Z m otywów literatury Oświecenia i Romantyzmu. Red. Z .J. N o w a k i I. O p a c k i . Katow ice 1980, s. 7 9 - 109). Por. rów nież: M. P i e c h o t a : Żywioł epopeiczny w twórczości Juliusza Słowackiego. K a­

towice 1993, s. 25-43.

2 Listy Zygmunta Krasińskiego. T . 3: Listy do ]. Słowackiego, R. Załuskiego, E. Jaroszyńskiego.

K., A. i S. K oźm ianów , B. Trentowskiego. Lwów 1887, s. 65. Zwracam uwagę na „intym ność”

owego wyznania, gdyż zdecydowanie inny wym iar mają myśli rom antyków o charakterze są­

dów oficjalnych, zwłaszcza zaś formułowane pod pręgierzem cenzury w listach poetyckich „kra­

poszukiwania w tekstach epoki, Słowacki sam wcześniej rozgłaszał wśród przy­

jaciół tego rodzaju sądy krytyczne o charakterze genologicznym na temat swe­

go dzieła, zam ierzonego jako pierw szy z epopeicznego cyklu dramatów, usi­

łow ał więc wpłynąć na lekturę utworu, który miał się w krótce ukazać drukiem, znany zaś był przyjaciołom jedynie we fragmentach przeczytanych przez po­

etę; Sew eryn G oszczyński tak relacjonow ał Lucjanow i Siem ieńskiem u jedną z rozm ów z autorem Balladyny z roku 1839 (w liście z 9 lipca):

Balladyna jest jednym z siedmiu dramatów, które złożą jedną całość, j e d n ą e p o p e j ą d r a m a t y c z n ą . O snow ą ich, a raczej przedm io­

tem i celem, upoetyzow ać bajeczne początki narodu polskiego - wy­

prowadzić na scenę w samym ich zawiązku wszystkie żyw ioły, które złożyły charakter polskiego narodu, które są duchem jego bytu. F o r­

mę przyjął dziwną, fantastyczną, coś w rodzaju Ariosta. R ozw ijał mi cały plan tej e p o p e i , drobniejsze nawet odkryw ał szczegóły i trze­

ba przyznać, że ma bardzo ładne pom ysły3.

Poniew aż stosunkow o łatwo udało się wykazać, że oba listy dedykacyjne poprzedzające Balladynę i Lilię Wenedę Słow ackiego (oba zresztą adresowane do wspomnianego wcześniej Krasińskiego) pełniły w intencji tw órczej autora funkcję epopeicznego argumentu4, wypada z kolei sprawdzić, jak potraktow ał poeta i dramaturg pozostałe elem enty klasycznej epopei. T u zajm iem y się nie­

co bliżej kwestią e p o p e i c z n e j c u d o w n o ś c i . K olejnym bowiem elemen­

tem epopei, egzystującym w klasycystycznych poetykach na tych samych nie­

mal zasadach co argument, jest „machina cudowna”.

P om ińm y tu dla przejrzystości wywodu dzieje owego w yznacznika będą­

cego u szczytu popularności w antycznej G recji, ratowanego jeszcze z pewną determ inacją w dobie ośw iecenia przez W oltera {casus jego Henriady), k tó ry próbow ał zastąpić działania bogów supremacją rozumu. Sądy teoretyczne kla­

jow ych”, o których i nadawca, i odbiorca wiedzieli, że - wcześniej lub później - zostaną opubli­

kowane. A utocenzura świadoma lub podświadoma stanowi charakterystyczny w yróżnik tych wypowiedzi.

3 Listy Seweryna Goszczyńskiego (1823-1875). Zebrał i do druku przygotował S. P i g o ń . Kra­

ków 1937, s. 58. A ntoni M ałecki zrazu widział w tym projektow anym cyklu tragedii - jako k o ­ lejne dzieła - w takiej właśnie kolejności: L ilię Wenedę, rozpoczętego w krótce po jej napisaniu, ale szybko zaniechanego Krakusa, wreszcie Balladynę. Idąc zaś za sugestią Władysława N ehrin- ga, po latach w trzecim wydaniu swej monografii jako ostatnie ogniowo „tego fantastycznego łańcucha pieśni” um ieścił W allenroda (A. M a ł e c k i : Juliusz Słowacki. Jego życie i dzieła w sto­

sunku do współczesnej epoki. T . 1. Lwów 1966 oraz wyd. trzecie, T . 2. Lwów 1901, s. 167-168;

W . N e h r i n g: „Balladyna“ i „Lilia Weneda" Juliusza Słowackiego. W : T e g o ż : Studia literac­

kie. Poznań 1884, s. 330).

4 Por. mój szkic: Dwa listy dedykacyjne Juliusza Słowackiego w funkcji epopeicznego argumen­

tu. W: „Prace H istorycznoliterackie”. T . 17: Podróż i historia..., s. 111-129.

syków bodaj najbardziej reprezentatywnie wyraził na naszym gruncie Euzebiusz Słowacki:

Ponieważ w epopei wystawują się wielkie i bardzo ważne sprawy, czy­

ny bohaterów , które zasługują na podziwienie w ieków i w pływają do moralnego kształtowania narodów, ponieważ w tym wierszu oczekuje­

my nadzwyczajnych zdarzeń, i chcem y być często wprowadzeni w nie­

spodziewane zdum ienie; p rzeto d z i a ł a n i e s i ł y n a d p r z y r o ­ d z o n e j , od pierwszych pisarzów szczęśliwie w ym yślone i użyte, sta­

ło się głów nym tego rodzaju [tj. bohaterskiego - M .P .] p oezji pra­

w idłem . D ziałanie to siły nadprzyrodzonej, przez k tó re jestestw om w y ż s z y m dajemy u c z e s t n i c t w o w s p r a w a c h l u d z k i c h , przez które myśl czytelnika przenosim y z ziemi do nieba, i odkryw a­

my skryte sprężyny spraw ludzkich i nadzw yczajnych wydarzeń, na­

zywamy m a c h i n ą e p o p e i 5.

W takich zrelacjonow anych tu pokrótce warunkach stawianych przed „ma­

chiną cudowną” znajdzie się i miejsce na w ym ogi stylistyczne, wpływające na podtrzymanie zainteresowania czytelników (dojrzały M ickiew icz - jak to zoba­

czymy później - będzie miał w tej kwestii zdanie odrębne), choć nie stanowi to zadania głównego tego wyznacznika, znajdzie się rów nież m iejsce na koniecz­

ność przenikania się planów ludzkiego i boskiego, które w dobie rom antyzm u szczęśliwie pogodzi filozoficzna idea epoki - p r o w i d e n c j a l i z m (określany łacińskim wyrażeniem: gęsta Dei per homines0). Rom antyczni tw órcy, zniechęceni współczesnymi, mniej lub bardziej chybionym i próbam i ratowania tego prawi­

dła (mam tu na myśli m.in. Poitawę N ikodem a Muśnickiego z 1803 r., Jagiello- nidę D yzm y Bończy Tomaszewskiego - z 1817, Chrobriadę - inny tytuł: Zdoby­

cie Kijowa - Tym ona Zaborowskiego z 1818; są to jednocześnie chybione próby ratowania nie tylko tego jednego wyznacznika, ale i całego klasycystycznego gatun­

ku), początkow o nie znajdowali rozwiązania problem u; m łody M ickiew icz pi­

sał - nie bez retorycznego zapału - w recenzji wspomnianej Jagiellonidy:

Czegóż się więc ma chw ycić poeta epiczny? do jakiej uciec m achiny?

- jest zapytaniem , którego rozstrzygnięcie czasowi i wyższym talen­

tom zostawić należy.

A M W R V , 87

Znajdujem y tam rów nież sąd m oże m niej istotn y dla om aw ianych tu za­

gadnień, przecież godny przyw ołania:

5 E. S ł o w a c k i : Dzieła z pozostałych rękopismów ogłoszone. T . 2. W ilno 1826, s. 103.

fc Por. M. J a n i o n: Zygmunt Krasiński - debiut i dojrzałość. Warszawa 1962, s. 125.

Bóstw o chrześcijańskie według wyobrażeń, jakie o nim wiara i filozofia mieć każą, zdaje się iż żadnym sposobem za m a c h i n ę do poematu w prow adzonym być nie m oże; trudno albowiem malować zmysłowie potęgę, dobroć lub inny jakikolw iek przym iot istoty, której umysło- wie pojąć nie jesteśmy w stanie. Poeta przecież m e t a f i z y k i e m n i e

j e s t .

A M W R V, 86

M ickiew icz czytał ten tekst na posiedzeniach Tow arzystw a Filom atów dwu­

krotnie, w kw ietniu i maju 1818 roku, ogłosił go zaś w „Pam iętniku W arszaw­

skim ” w styczniow ym numerze w roku 1819.

N iezbyt liczne wypowiedzi rom antyków o tej „dziwności” epopeicznej (to kolejne określenie z recenzji M ickiewicza) nie pozwalają na wyciąganie jedno­

znacznie pew nych w n iosków , ja k o b y b y ł to dla nich w yznacznik żyw iołu epopeicznego o szczególnej doniosłości. W teorii epopei dojrzałego M ickiew i­

cza problem cudowności - wedle dotychczasowego rozpoznania - nie zajm o­

wał ważnego m iejsca, jak bow iem pisał Kazim ierz W yka:

M yśl M ickiew icza w sprawie epickości rozszczepia się [...] na trzy kierunki. N ajm niej ważny jest ten z nich, k tó ry podkreśla cudowność religijną w sensie objaw ienia, w sensie skutków jej rozkładu dla m ito­

logii słowiańskiej. N ajm niej ważny - chociaż zaprzeczyć jego istnienia w św iadom ości poety niepodobna - poniew aż od tego kierunku nie prowadzą żadne nici do praktyki artystycznej M ickiew icza-epika7.

W obec tego sądu w olno zgłosić pewne zastrzeżenie; otóż M ickiew icz - w okresie profesury w C ollege de France - dość często wypowiadał się o cu­

dow ności, a na poparcie tej tezy przytoczę jedynie dwa cytaty. W wykładzie X V kursu pierwszego Literatury słowiańskiej narzekał, że w Słowie o pułku Igora nie ma klasycznej cudowności:

Form a poem atu o Igorze jest oryginalna: nie m ożna go porów nyw ać z epopeją grecką ani z poezją liryczną naszej doby. Zbywa mu naprzód na ż y w i o l e n a d p r z y r o d z o n y m , ow ym żywiole tak istotnym w podobnych utworach, k tó ry w języku szkolnym zowie się m a c h i - n ą, a k tó ry w epopei wyjaśnia, zam yka w sobie całą myśl tw oru po­

etyckiego; zbywa mu na c u d o w n o ś c i .

A M W R V III, 185

7 K. W y k a: „Pan Tadeusz". Studia o poem acie. [T. 1]. Warszawa 1963, s. 93. Pozostałe dwa kierunki w wywodzie W yki, to „zagadnienie realizmu prawdy historycznej jako wystarczające­

go warunku pierwotnego eposu” oraz „sprawa ludowej gwarancji eposu, ludowego rozumienia historii, ludowej oceny związków narodu z wydarzeniami powszechnym i” (tamże, s. 93).

Z kolei w wykładzie X V II tegoż kursu M ickiew icz tak objaśniał słucha­

czom przyczyny braku cudowności w poezji serbskiej i szerzej nawet - w sło­

wiańskiej:

Mitologia chrześcijańska, którą Serbowie wprowadzili zamiast Olim pu greckiego, mogła się przyjąć tylko wśród gminu. Z jednej bowiem strony religia chrześcijańska, panująca u ludów sąsiednich, które ją rozw ijały na drodze nauki i sztuki, nie mogła się pogodzić z grubym i pojęciam i poetów serbskich, z drugiej zaś strony w pływ islamu niszczył tę po­

ezję, a wyobrażenia gminu stawały się coraz bardziej prostackie. T ym sposobem m itologia, c u d o w n o ś ć - podstawa, k orzeń w szelkiego poematu epicznego - została w samym początku zniszczona u Słowian.

A M W R V III, 227

Z kolei w wykładzie X V I kursu trzeciego, będąc już w idocznie „wyższym talentem”, w porównaniu poematu serbskiego poety Simeona M ilutinovicia Tra­

gedia Obylicz i dramatu Zygmunta Krasińskiego Nie-Boska Komedia M ickiew icz konstatował:

Polski dramat wznosi się w yżej; jest bardziej narodow y, a razem bar­

dziej słowiański. N aprzód pierwiastek c u d o w n y , świat nadprzyro­

dzony jest tu nie tylko poetycki i w d u c h u g m i n n y m , ale jest uję­

ty w e d ł u g p o j ę ć r o z w i n i ę t y c h przez nasz w iek. Podobnie w sferze ziemskiej dramat porusza wszystkie zagadnienia nurtujące ple­

mię słowiańskie; dlatego też nie jest to utw ór jedynie narodow y; i on wprowadza chór duchów niższych, istne święto Dziadów, i zamyka się proroctw em 8.

A M W R X , 196-197

Epopeiczna „machina cudowna” dawała Słow ackiem u do ręki m ożliw ość syntezy obu planów świata: ludzkiego i boskiego (nadprzyrodzonego).

Roz-* W cześniej, w tym samym wykładzie, cały obszerny akapit M ickiew icz poświęcił temu za­

gadnieniu:

N ależy tu raz jeszcze rozważyć zagadnienie c u d o w n o ś c i . Ju ż dawniej, mówiąc o epopei, wyjaśniliśmy, że cudowność nie jest machiną poetycką wprowadzoną dla za­

ostrzenia ciekawości czytelnika lub dla uczynienia poematu bardziej zajm ującym; jest to istotna część każdego wielkiego utworu mającego w sobie cokolw iek życia. [...]

W każdym dziele poetyckim tkwi w głębi owo życie organiczne i nie wyjaśnione, ów pierwiastek tajem ny, zwany w języku szkolnym cudownością, który, wzmagając się wraz z rozm iaram i utw oru, w drobnych poezjach ukazuje się nam jako tchnienie z wyższej krainy, jako mgliste wspomnienie lub przeczucie świata nadprzyrodzone­

go, w epopei zaś i w dramacie przybiera widom y kształt i s t o t y b o s k i e j .

A M W R X , 193-194. P o d kreślen ia - M ickiew icza.

w inięty przez rom antyków prowidencjalizm, idea boskiego kierow nictw a świa­

tem , pozwalała dostrzec zdarzenia jako „czyny Boga przez ludzi”9. T o histo­

riozoficzne uzasadnienie istnienia cudowności, a więc uwzględniające odczytanie dziejów, postępu jako realizacji planu Bożego, w utworach poetyckich znajduje silną podbudowę w idei rom antycznego tw orzenia „w duchu gm innym ”. Idea prow idencjalizm u nieoczekiw anie współgra tu z ludow ym i w yobrażeniam i o sprawiedliwości w ym ierzanej - w obec słabości sił ludzkich (instytucji i jed­

nostek) - przez siły nadprzyrodzone.

W o b ec stosu n kow o rzadkich bezpośrednich w ypow iedzi rom an tyków o „machinie cudow nej” cieszyć się wypada, że nieco więcej m ateriałów dostar­

cza poetyka im m anentna. T ak rów nież jest w przypadku Słow ackiego i jego Balladyny, w k tórej oglądamy świat przedstaw iony w trzech planach: 1 u d z - k i m , f a n t a s t y c z n y m i b o s k i m . Dw a ostatnie stanowią część c u d ó w - n ą tego świata i są kształtowane zgodnie z w yobrażeniami ludowymi, wyobra­

żeniami o świecie bogów i boginek pogańskich, o świecie chrześcijańskiej spra­

wiedliwości Bożej. Postaci planu fantastycznego bezcerem onialnie i n g e r u j ą w sprawy ludzkie. Goplana, Skierka i C hochlik (ci dwaj - jako w ykonaw cy po­

leceń baśniowej królow ej Gopła) w ikłają zamierzenia postaci świata realnego, co prowadzi do licznych, w idow iskow ych nieszczęść. G oplana przyznaje się:

Poplątałam ludzkie czyny 40 T ak, że Bogu m ścicielowi

Trzeba wziąć grom i upuścić N a ludzkie dzieła i w iny...

JS D V II, 157, akt V , sc. I

T o fragment „spowiedzi” G oplany, sceny paralelnej (aczkolw iek ten para- lelizm nie został przez badaczy dostrzeżony) do „spowiedzi” Balladyny. D ziw ­ na to spowiedź, k olejn y ironiczny zabieg poety, bo przecież Goplana - jako postać fantastyczna, pogańska bogini - nie pow inna, nie może być praktyku­

jącą chrześcijanką. Jeszcze jeden to akcent świadczący o równoległości, a raczej o w zajem nym przenikaniu się obu światów. O becność Boga ponad światem ludzkim stale jest podkreślana, począwszy od wypowiedzi K irkora:

N iech więc się stanie, co się stać pow inno, Pod okiem Boga, na tej biednej ziemi.

A kt I, sc. I, ww. 57-58

N iech się dokona sprawiedliwość, naprawi się krzywda zdetronizowanego przez uzurpatora Popiela IV brata króla Popiela III. K irk o r niech zaś zostanie

„mężem opatrznościow ym ”, tym , który przyw róci równowagę, w ykona „plan B o ży ”. Losow y w ybór żony (rola dzbanka malin) uzasadnia K irk o r „ludową filozofią”: „Sądź sam, w ielki B oże” [A kt I, sc. III, w. 777].

W reszcie p rz y p o m n ijm y p rzy w o ły w an ą ju ż tu w yp o w ied ź G o p la n y i uzupełnijm y ją o dialog Balladyny z K anclerzem . R zecz dotyczy pogwałce­

nia prawa moralnego tego świata (świata ludzkiego), a zarazem przykazania de­

kalogu: „Nie zabijaj!”. Balladyna, po zabiciu ostatniego świadka swoich zbrodni - K irkora, uważa, że jest „wyższa teraz nad sąd ludu” [A kt V , sc. IV , ww. 366];

w scenie sądu podtrzym uje to przekonanie:

B A L L A D Y N A

415 Są jednak zbrodniarze

W yżsi nad w yrok, święci jak ołtarze, N iedosiągnieni...

K A N C L E R Z

T akich Bóg ukarze.

A kt V , sc. IV , ww. 415-417

K anclerz w skazuje na w y ż s z ą niż ludzka władzę, k tó ra nieu chronnie w ykona w yrok. T akie jest prawo tego l u d u . R zecz pow tarza się jeszcze do­

bitniej w kolejnym dialogu (Balladyna musi trzykrotn ie wydać na siebie w y­

rok - za trzy zbrodnie):

B A L L A D Y N A

Skończm y! O traw iciel W inien jest śmierci.

K A N C L E R Z

N a zam kow ym progu O trąbić w yrok. A jeżeli mściciel Kat nie wypełni, zostaw im y Bogu!

A kt V , sc. IV, ww. 426-429

N ie ma ucieczki od w yroku zgodnego z prawami tego ludu. Jeżeli zbrod­

niarz jest nieuchw ytny i kat nie może w ykonać w yroku - „Bóg ukarze”. I rze­

czywiście - Bóg zsyła piorun, o k tó ry zresztą upom inał się już w pierwszej sce­

nie pierwszego aktu skrzywdzony przez brata Popiel Pustelnik, jakb y Słowacki chciał wyprzedzić słynny aforyzm Antoniego Czechow a o strzelbie w teatrze10,

10 W liście do Aleksandra Łazariewa (Gruzińskiego) z dn. 1 listopada 1889 r. Czechow pi­

sał: „Nie wolno ustawiać na scenie naładowanej strzelby, jeżeli nikt nie ma zamiaru z niej strze­

lić” (cyt. za: H . M a r k i e w i c z , A. R o m a n o w s k i : Skrzydlate słowa. Warszawa 1990, s. 162).

ty lk o „b roń ” w ybrał inną; oto krótk a i dosadna charakterystyka w ysokich, królew skich rodów:

P U S T E L N IK

30 N ieba! to ród węża.

Żona zbrodniam i podobna do męża, C órki do ojca, a do matek syny,

Ja k w jednym gnieździe skłębione gadziny.

O ! bogdaj piorun!...

JS D V II, 12-13

Popiel Pustelnik form ułow ał swoje w ykrzyknienia w zupełnie innej inten­

cji, domagał się kary niebios (czyli Boga) dla córek królew skich, gdyż odradzał K irk o ro w i zam iar w zięcia sobie za żonę królew ny. P ioru n spada natom iast w ostatnim akcie na Balladynę, wówczas - wskutek licznych zbrodni - już kró­

lową, ale przecież pochodzącą z ludu, chłopkę, córkę biednej W dow y z lichej, w iejskiej chaty.

Finał tragedii przedstawia to, co we wcześniejszej części dramatu zapowie­

działa już Goplana, że Bóg m ściciel na podobieństwo gromowładnego Dzeusa upuści grom (piorun) na ludzkie winy. W kom entarzach do edycji Balladyny w serii Biblioteka N arodow a znajdujem y konstatację Mieczysława Inglota, że przyw ołane tu wcześniej wersy 4 0 -4 1 aktu V uznawane są przez interpretato­

rów tw órczości Słowackiego za niejasne, oraz budzącą spore wątpliwości suge­

stię, iż - za Eugeniuszem Saw rym ow iczem - w olno je interpretow ać tak, że rzucającą piorun może być także Goplana:

M oże on [ów zw rot - M .P .] oznaczać zapowiedź boskiej interw encji bądź też zapowiedź d z i a ł a ń G o p l a n y . Dalszy przebieg akcji uza­

sadnia obie w ykładnie11.

Jed nak w c z e ś n i e j s z e wypowiedzi G oplany drugą wersję wykluczają.

Je j deklaracja jest jasna: „Zabić nie mogę, lecz mogę u k arać...” [A kt II, sc. I, w. 80], Śmierć w baśniowym a zarazem cyklicznym świecie Goplany nie istnieje.

Podkreślał to Słow acki w tekście dramatu dobitnie, zw rócili na to uwagę rów ­ nież autorzy nader szczegółow ych Glos do „Balladyny” - M arian Bizan i Paweł H ertz 12. N ie udało mi się rów nież odnaleźć w dramacie przesłanek, jakim i kie­

rował się Juliusz K leiner, gdy form ułow ał swój sąd:

11 J. S i o w a c k i: Balladyna. W s tę p i oprać. M. I n g 1 o t. Kraków 1976, s. 193 (BN 151).

12 M. B i z a n i P. H e r t z : Glosy do „B a l l a d y n yW : J . S ł o w a c k i : Balladyna. Warszawa 1970, s. 381 i 469.

Potężnie działa niezw ykły pom ysł w yznaczający drogę ostateczną ka­

tastrofie: Balladyna trzykrotnie samą siebie na śm ierć skazuje i grom, co pada z c h m u r y , k t ó r ą G o p l a n a z a w i e s z a nad zam kiem , w ykonyw a w yrok własny k ró lo w ej13.

N ie ma zgody. G oplana jedynie zapowiada: „[...] nad m ury gnezneńskie- mi / Lecąc, zaśpiewam smutne pożegnanie” [A kt V , sc. I, ww. 6 8 -6 9 ]. N ie ma jeszcze z całą pewnością m ow y o jakiejkolw iek chm urze. Balladynie w k oń co­

wej scenie sądu wydaje się, że to już noc, z błędu wyprowadza ją jednak K anc­

lerz (dopiero on!), który m ówi: „N ie... to czarna chm ura / W isi nad zam kiem ” [A kt V, sc. IV , ww. 374-375].

Mamy więc do czynienia z m oralitetem bez m oralizowania. Jest wina - jest i kara. Dura lex. P iorun zem sty, piorun kary przyw raca równowagę w świe­

cie m oralnym . N ależy podkreślić ponow nie, że takie rozwiązanie zgodne jest z ludowymi wyobrażeniami o sprawiedliwości realizowanej przez siły nadprzy­

rodzone w obec bezsiły i zawodności ludzkich w yroków . T akie w yobrażenia spotykam y już w Balladach i romansach M ickiew icza14. M am y więc w Balla­

dynie do czynienia z działaniem sił nadprzyrodzonych - Boga i postaci fanta­

stycznych. Siły ponadludzkie uczestniczą w działaniach ludzi, odkrywają „skry­

te sprężyny spraw”, tajne m otyw y działania ludzkiego wyzwalają nieoczekiw a­

ne instynkty, prowadzą do zaskakujących zw rotów akcji. K ierują myśl czytel­

nika od losów jednostkow ych do uniwersalnego u o g ó l n i e n i a . Świat nad­

przyrodzony Balladyny realizuje bow iem w szystkie w ym ogi stawiane przez Euzebiusza Słowackiego przed „machiną cudowną”. Pojawiająca się w tym dra­

macie cudowność jest więc, jak się zdaje, co najm niej dwojakiej prow eniencji:

wywodzi się z klasycystycznej epopei i z rom antycznej ballady - następczyni dumy, jak zresztą trafnie i nietrafnie to ocenił C yprian N orw id, Balladyna jest

13 J . K l e i n e r : Słowacki. W yd. czwarte. W rocław 1969, s. 81.

14 Tradycja to zresztą dawniejsza. Czesław Zgorzelski, om aw iając balladę Świteź, pisał:

„Z interw encją sił nadprzyrodzonych nieraz już można się było spotkać w »dumach grozy«”

(Cz. Z g o r z e l s k i : O sztuce poetyckiej Mickiewicza. Próby zbliżeń i uogólnień. Warszawa 1976, s. 177-178). M ickiew icz jednak nigdy nie naśladuje niew olniczo; nieco inaczej wygląda świat

„dziwów” w balladzie Lilie:

Jest w niej coś znacznie więcej niż zemsta zdradzonego męża, więcej nawet niż w y­

rok sprawiedliwości Bożej. T u karę przywołuje winowajczyni sama; bezwiednie gotu­

je sobie los, którego chciałaby uniknąć najbardziej. [...] N ie jest to ś l e p e zrządzenie losu, w ynik f a t a l n e g o zbiegu okoliczności. Przypadek, k tó ry działa tu w postaci lilij rwanych na grobie, występuje jak gdyby na mocy upoważnienia nadprzyrodzonych w yroków bożych, nadających głębszy sens zdarzeniom, pozornie nie związanym ze sobą i w ym ierzających słuszną karę tam, gdzie zawodzi sprawiedliwość urządzeń do­

czesnych.

T am że, s. 201-202.

„personifikacją z pewnego wysnowania ballad gm innych w ynikłą”15. Kwestia związku m otyw u m alin z tekstem ballady C hodźki Maliny, jak rów nież fakt czystej literackości16 tej ballady w ykracza poza ram y niniejszego szkicu.

Tajem niczy, cudow ny świat dawnych baśni, owe „lekkie, tęczowe i ario- styczne o b ło k i”17 pozw oliły Słow ackiem u z ciężkiej, klasycystycznej, zdecy­

dowanie przeżytej już form y „machiny cudownej” uczynić wdzięczny poetycki instrum ent. T o jeden z efektów odkrycia przez estetykę rom antyczną zasady tw orzenia jak b y „gmin układał”18 i genialnego skontam inow ania now oczesno­

ści z tradycją.

15 C. N o r w i d: O Juliuszu Słowackim w sześciu publicznych posiedzeniach. (Z dodatkiem roz­

bioru „Balladyny"). 1860. Paryż 1861, s. 74. Zarzut n i e t r a f n o ś c i postaw iony sądowi N o r­

wida ma tu podstawy wyłącznie formalne, ballada Maliny Aleksandra C h o d ź k i (Poezje, Peters­

burg 1829, s. 236-240) była bowiem l i t e r a c k ą parafrazą wysnutą z bajki (nawet nie z balla­

dy ludowej), nie była więc autentycznie ludową podstawą inspiracji dla Słowackiego. Chodźko

dy ludowej), nie była więc autentycznie ludową podstawą inspiracji dla Słowackiego. Chodźko