• Nie Znaleziono Wyników

FAWORKI CZYLI CHRUST

W dokumencie Zwrot, R. 53 (2001), Nry 1-12 (Stron 133-138)

W s p a n ia ły s m a k o ły k k o ja rz o n y z k a r n a w a łe m , a c z ę ś c ie j z je g o z a ­ k o ń c z e n ie m , c z y li o s ta tk a m i.

F a w o rk i n a z y w a n e c z ę s to c h ru s te m , b o sq c h r u p iq c e i le k k ie , n a le - ż q d o c ia s t s m a ż o n y c h . Je s t w ie le p rz e p is ó w p rz y g o to w a n ia c ia s ta n a fa w o rk i, a le z a w s z e n a jle p s z e sq te s ta re p rz e p is y w a n e o d m a m y c z y b a b c i, b o p o p ro s tu w ie lo k ro tn ie s p ra w d z o n e .

Na c ia s to potrzebujem y: 3 szklanki m qki „ g ład k iej“, 6 żółtek, 10 łyżek g ę ste j, kw aśnej i tłustej śm ietany, 2 łyżki spirytusu, wódki łub rumu, szczyptę soli, 1 szklankę cukru pudru, cukier waniliowy, 1 litr oleju.

M q k q p rz e s ia ć n a s to ln ic ę , w y m ie s z a ć z so lq . D o d a ć ż ó łtk a i ś m ie ­ ta n ę , w la ć a lk o h o l. W y r o b ić c ia s to ja k n a m a k a ro n , z b ić m o c n o w a ł­

k ie m . Z a w in ię te w ś c ie rk ę lu b fo lię w s ta w ić n a p ó ł g o d z in y d o lo d ó w ­ ki. P o d z ie lić n a c z ę ś c i i k a ż d q p o r c ję w y w a łk o w a ć n a c ie n iu tk i p la c e k o g ru b o ś c i o k o ło m ilim e tra . C ie n k i p la c e k p o k r o ić w p a s k i d łu g o ś c i 12-15 c m i sze ro ko ści 3 c m . Przez ś ro d e k k a ż d e g o p a s k a z ro b ić n a c ię ­ c ie n o ż e m o d łu g o ś c i 5 c m i p rz e z n ie p rz e w le c je d e n k o n ie c c ia s ta .

W p ła s k im n a c z y n iu ro z g rz a ć o le j. G d y b ę d z ie le k k o c ie p ły , d o d a ć łyżkę a lk o h o lu . F a w o rk i p a r tia m i w k ła d a m y n a g o r q c y o le j ( je g o te m ­ p e ra tu rę m o ż e m y s p ra w d z ić w r z u c a jq c n a p o c z q tk u m a ły k a w a łe k c ia s ta , jeśli z a ra z w y p ły n ie , m o ż n a z a c z q ć s m a ż e n ie ). K a ż d y fa w o r e k p o je d y n c z o , g d y b ę d z ie m ia ł ja s n o z ło ty kolor, p rz e w r a c a m y n a d ru - g q s tro n ę ( n a jle p ie j d w o m a w id e lc a m i) . Po w y ję c iu fa w o rk i p o w in n o się u k ła d a ć n a p ó łm is k u w y ło ż o n y m p a p ie r o w y m i s e rw e tk a m i lu b p a ­ p ie ro w y m i rę c z n ik a m i, a b y o s g c z y ć je z tłu szczu. N a s tę p n ie p rz e k ła ­ d a m y n a in n y ta le rz i p o s y p u je m y p rz e z sitko c u k re m p u d r e m z m ie ­ s z a n y m z c u k re m w a n ilio w y m . M o ż e m y p o s y p a ć o b fic ie , b o c ia s to c u k ru n ie z a w ie ra . D o p ie ro te ra z p rz e k ła d a m y , u k ła d a jg c stos n a p ó łm i­

sek, n a k tó ry m s m a k o ły k p o d a m y . I je szcze p ra k ty c z n a u w a g a . Ze skład ­ n ik ó w p o d a n y c h w yżej u zyskam y ta k q ilość fa w o rk ó w , k tó ra w ys ta rc z y d la d w u c z te ro o s o b o w y c h ro d z in , to te ż o w ie le ła tw ie j i w y g o d n ie j je s t r o b ić fa w o rk i je d n o c z e ś n ie p rz e z d w ie o s o b y . J e d n a z a jm u je się p rzy­

g o to w y w a n ie m fa w o rk ó w , d r u g a sm aży, o s q c z a i o b s y p u je .

Życzymy sm a c z n e g o .

DZIADEK

Po p o la c h h u la w iatr. L ekki pow iew stan o w i je d n a k d u że zagro żen ie dla o byw ateli łąki. R o b a c tw o p rz y m u so w o z m ie n ia m iejsce sw ego za­

m ieszk an ia. W y d a je się, ja k o b y ta ń c z ą c e d rzew a, w yginając się niem i­

ło siern ie, go to w e były n a śm ie rć p rz e z p ę k n ię c ie b rz u c h a . Tylko ptaki, p o d ą ż a ją c p rz e d siebie, za w zięcie n a d sta w ia ją d z io b y sm ag an e nie­

u sta n n ie p rz e z o stre , lo d o w a te p o w ietrz e. S ta d a cz a rn y c h k ro p e k ru ­ szają się p o d w ia tr n ic z y m k a rm a d la ry b rz u c o n a sam o w o ln ie w wo­

dę. C ałe szc zęśc ie , że d e sz c z n ie ro z g o ścił się n a d o b re . W o d a i w iatr - dw a żyw ioły m a ją c e p o d o b n e w łaściw ości. C u d n a tu ry , k tó ry sieje sp u sto sz e n ie i p rz e ra ż e n ie w o c z a c h b e z b ro n n y c h m ieszk ań có w .

N a ław ce p o d stu le tn im d ę b e m u sia d ł c h ło p c z y k m ając y zaledw ie osiem m o ż e d ziesię ć lat. W iek teg o m ło d z ie ń c a nie je s t je d n a k istotny, n a uw agę zasłu g u je je g o zm ysł sa m o z a c h o w a w c z y i n iesam o w ity d ar p o strz e g a n ia rz e c z y n a p o z ó r tylko n iew id o cz n y ch . G d y b y p rzy jrzeć się bliżej, je g o n ie z b y t w y ra ź n a p o s tu ra sta n o w i o d w ro tn o ś ć um ysłu, jaki k ryje się p o d c z e rw o n ą b a se b o ló w k ą zry w a n ą z głow y p rz e z zło­

śliw ość n atu ry . S zybkość, z ja k ą p rz eciw staw ia się n ieu b łag a n em u B oreaszow i, za sk a k u je tu ry stó w , k tó rzy o sta tk ie m sił, zz ię b n ię c i z wy­

cień c zo n y m i o rg a n iz m a m i, p ra g n ą ja k n ajszy b c iej z n a le ź ć się we w nę­

trzu w y g rzan eg o sc h ro n isk a . C h ło p c z y k ru c h e m lewej ręki niw eczy w szelkie p ró b y z e rw a n ia czap k i. Z iry to w a n y n ie c o „w ietrzy k “ p o d w o ­ ił swój o d d e c h . N ic z teg o . M alec ja k sied ział, ta k siedzi.

W g ó ra c h ro z p ę ta ła się p ra w d ziw a b u rz a . O g ra n ic z o n a w id o czn o ść z a n ie p o k o iła św iad k ó w te g o z d a rz e n ia , k tó rz y b e z sk u te c z n ie starali się zw abić c h ło p c a d o sk ro m n y c h p o m ie sz c z e ń górskiej daczy. P otężne k o n a ry d rz ew k ład ły się n a w ilgotnym leśnym p o d ło żu . Ich barki ła­

m ały się n ic z y m z a p a łk i w p a lc a c h d o ro słe g o człow ieka. O d czasu do czasu po jaw iła się n a n ie b ie s re b rn a n itk a. B łyskaw ica sp o ra d y czn ie daw ała o so b ie z n a ć , ale w g ó ra c h w szystko m o że się zdarzyć.

A b so lu tn ie n ie m o ż n a p o le g a ć n a p ro g n o z ie pogody. N ig d y się nie spraw d za. D la te g o te ż w łaśc ic iel sc h ro n isk a zaw sze trz y m a w z a n a ­

d rzu d u żą ilo ść o p a łu , s k u te r śn ie ż n y o ra z z a p a sy je d z e n ia n a kilka ty­

godni. D z iś m a szc zęśc ie . Jeg o p o sia d ło ść p ę k a ła w szw ach . P rz e ­ ra ż e n i tu ry śc i n ie zw ażali n a o b ję to ść sw ych p o rtfe li. Ju ż p o g o d zin ie k asa p o d la d ą n ie b y ła w s ta n ie p o m ie śc ić w sz y stk ic h b a n k n o tó w (d ro b n e leżały o b o k , lu ź n o n a p ó łc e ). R a d o ść z zy sk u m iesza ła się n a sali z p rz e ra ż e n ie m p ły n ą c y m z serc w czasow iczów . W ściekły p o d ­ m u c h p o w ietrz a, ziry to w a n y p rz e z to ta ln ą ig n o ra n c ję ze stro n y m a łe ­ go c h ło p c a , w o k a m g n ie n iu p rz e ro d z ił się w h u ra g a n .

P rzy sam ym okn ie, z n o sa m i przyklejonym i d o szyb, siedziały dzieci.

O p ierając się o w ygrzane p arap ety , ch ciały być najbliżej tego n iesam o ­ w itego w idow iska. - M am o , czy te n c h ło p cz y k u m rze? - Jeżeli w tej chw ili d o łącz y d o n as, to m a sp o re szan se n a p rzeżycie - o d p a rła im- p erty n e n ck o m a m a (p a n i w cz arn ej, p rz ezro czy stej b lu zce z czerw onym kap elu szem n a głow ie). W o c z a c h m ło d y ch w idzów c h ło p ie c -g ó ra l urósł d o ran g i b o h a te ra n arodow ego. Jeg o p o sta w a w obec najeźdźcy, spokój, b e z ru c h w ru c h o m e j p rz e strz e n i - w szystkie cechy zasługiw ały n a p o d ziw . O n s a m n ie z w ra c a ł uw ag i n a n ie u s ta ją c e h a ła sy dzieci, w zyw ające go d o o p u s z c z e n ia d ro b n e j, n ie sta b iln e j ław eczki. - C h o d ź d o n a s ! - Z g in ie sz ! - k rzy czały d ziec i.

W p rz y tu ln y m s c h ro n is k u z a p a n o w a ła p rz y ja z n a a tm o sfe ra . K to ś w yjął z fu te ra łu g itarę. N a sali rozległy się śpiew y, śm iechy. P iw o lało się s tru m ie n ia m i. P rz y p a d k o w i tu ry ś c i ry c h ło z a p rz y ja ź n ili się.

W yjątkow a sy tu a c ja z m u siła w szy stk ich d o se rd e c z n e g o b ra ta n ia się. - O by w ięcej było ta k ic h okazji! - k rz y cza ła p a n i z ż ó łty m i szp ilk am i n a n o g ac h . T ak jest! - w tó ro w a ł jej śn ia d y p a n w k re m o w y m g a rn itu rz e . W o b ję c iu c ie p ła d o c h o d z ą c e g o z k o m in k a zaw iązyw ały się now e z n a ­ jo m o śc i. Ś w iat p rz y zw y cz aił się d o teg o ty p u im p rez . W sz e c h o b e c n y zach w y t u tw ie rd z a ł w szy stk ich w p rz e k o n a n iu , że n iep rz ew id y w a ln o ść p o g o d y p rz y c z y n iła się d o ta k w sp a n ia le s p ę d z o n y c h chw il. G ro n o

„n a p raw d ę szc zęśliw y ch “ lu d zi p rz y rz e k ło sob ie, że re g u la rn ie ra z w ro k u b ę d z ie sp o ty k a ć się w tym m iejscu . U c z c z ą ty m sam y m chw i­

lę, k tó ra - ja k m ó w iła p a n i z fio leto w ą fry z u rą - p rz e jd z ie d o histo rii.

P a n z a ja d a ją c y się p ie c z e n ią z d z ik a pow iedział: - N a si p o to m k o w ie b ęd ą to w y d a rz e n ie o p isy w ać w k ro n ik a c h . Ic h d ziec i b ę d ą p isać wy­

p ra c o w a n ia w szkole n a te n te m a t. - Piw o, w in o , p ie c z e ń , kotlety, ko­

m uś je sz c z e pyszn ej, g o rącej zu p k i? - d a rł się w n ieb o g ło sy w łaściciel tego d o b ro b y tu .

W szystko, co d z ia ło się w daczy, było ta k rew elacyjne, ta k w sp a n ia ­ łe i g e n e ra ln ie d o sk o n a łe , że u c z e stn ic y tej (ju ż praw ie c a ło d n io w e j) li­

b acji z a p o m n ie li o c h ło p c u , k tó ry w ciąż je sz c z e sied ział p o d stu le tn im d ęb e m i czekał. C z e k a ł n ie w ia d o m o n a kogo; nie w ia d o m o n a co. N ik t nie z n a ł p o w o d u , d la k tó re g o te n m ło d y (d z ie c k o to było, nie m a co u k ry w a ć) człow iek c ie rp ia ł. Z z im n a zsin ia ła m u c a ła tw arz. D zieci og­

lądające to zd arzen ie zza o k n a nie były pew ne, czy chło p iec jeszcze żyje.

- M am o, on chyba u m arł? - N o i d o b rz e kochanie, sztyw nego w iatr nie zdoła p o rw ać - o d p o w ied ziała m a m a w alkoholow ym uniesieniu.

P rz e d sc h ro n isk ie m p rz e w ró c iło się o g ro d z e n ie , sk rz y n k a n a listy.

Z d a c h u p o sy p ały się cegły, w k o m in k u h u k n ęło . T rz ask n iczy m wy­

b u c h g ra n a tu . P rz e ra ż o n e d ziec i, sch o w aw szy głow y p o d p arap ety , skuliły się i p rz y tu liły d o siebie. C o ś p ęk ło . Z e stry c h u (z po k o i n a p o d ­ d a sz u ) d o c h o d z iły o k ro p n e w rzaski. N a g ó rz e c o ś się stało . K rzyk m o rd o w a n e g o p ro sia k a je s t m ilszy u c h u , n iż to, co d o c ie ra z górnej k o ndygnacji. W sali głów nej z a p rz e s ta n o h u la n e k . L u d zie zam arli z p rz e ra ż e n ia . P ijan y m ę ż c z y z n a o w łoskiej u ro d z ie , p o d n ió słsz y gło­

wę, m ru k n ą ł p o d n o se m : W idzę dziurę, d ziu ra m iędzy sufitem a ścianą!

B yło ju ż za p ó ź n o n a u ciec zk ę. Jak a k o lw ie k p ró b a ra tu n k u u to n ę ła n a zaw sze. W p rz e c ią g u za le d w ie k ilk u se k u n d całe p o d d a sz e zo stało d o sło w n ie z m ie c io n e ze sta b iln e g o n a p o z ó r b u d y n k u . C zęścio w o ru ­ nęły ściany. U c z e stn ic y libacji, c h c ą c u c ie c w p o śp ie c h u , z a d e p ta li się w z ajem n ie n a śm ierć, n a śm ie rć - is to ta lu d zk ieg o ciała b ez życia.

D ziadku!!! - k rz y k n ą ł c h ło p ie c i w sta ł z ław eczki, z m ie rz a ją c w kie­

ru n k u p o s ta c i, k tó ra u k a z a ła się n a h o ry z o n c ie . P rz e ra ż o n e dzieci, w ychyliw szy głow y sp o d p a ra p e tó w , n ie m o g ły uw ierzy ć w łasnym o c z o m . By o d w ró c ić u w agę o d „ n ie c o d z ie n n e g o w id o k u “, skierow ały swój w z ro k w s tro n ę c h ło p c a , k tó ry n ie żył!? W yd aw ało im się, że nie żyje. P rzeżył! C h ło p ie c , p e łe n en e rg ii, p o d p a rł d z ia d k a sw ym i ra m io ­ n am i. - Z o b a c z sy n k u - o d e z w a ł się d z ia d e k d rż ą c y m głosem - k u p i­

łem w m ie śc ie n o w ą, m e ta lo w ą laskę. N a k o ń cu m a naw et tak ie m e­

talo w e ząb k i, żeb y m się n ie p o ś liz n ą ł zim ą n a o b lo d z o n e j d ro d z e . - Tę s ta rą d re w n ia n ą laskę w y rz u c isz , d z ia d k u ? - za p y ta ł g rz ecz n ie c h ło p c z y k . - N ie sy n k u , z a s ta n a w ia m się, czy nie w yrzu cić tej nowej - o d p a r ł d z ia d e k .

M A R E K S Ł O W IA C Z E K

W dokumencie Zwrot, R. 53 (2001), Nry 1-12 (Stron 133-138)