Jakiś dziwak wpadł do sklepu. Językiem niem alże wytarł podłogę. Nie zważając na tłumy, wyminął petentów z obojętnością godną podziwu. W mgnie
niu oka znalazł się w samym centrum uwagi. W ytrzeszcz, skierowany bezpo
średnio w stronę sprzedawczyni, zmobilizował prawą rękę do działania.
Uniesionym kciukiem dotknął paczki cukierków, które leżały n a ladzie ni
czym darm ow a gazeta ogłoszeniowa. Po dłuższej próbie naw iązania kontak
tu z pracownikam i sklepu dziwak wyartykułował kilka wyrazów. - Kupić, za
płacić, wziąć i odejść.
W ydarzenie niesamowite, zaskakująco dziecinne, wręcz banalne, w swej prostocie przerastało wyobrażenia licznych obserwatorów. N ie powołuję się na świadka koronnego. Nie m am zam iaru rozdm uchać jakiejś afery poli
tycznej czy stać się źródłem, czynnikiem (nie mylić z cynikiem) aspołecz
nym, mającym bezpośredni wpływ na przebieg rozmów międzynarodowych.
Mowa tutaj o ludziach najzwyklejszych, prostych, do których codziennie kie
rujemy (jakże pospolite w dzisiejszym języku) zwroty: dzień dobry, do wi
dzenia, przepraszam , proszę. Ci właśnie ludzie doskonale zdają sobie sprawę z doniosłości tego wydarzenia. M ając poczucie godności, doceniając wysiłek i trud, z jakim pokonują strom e schody własnego losu, spoglądają na siebie i na swoich sąsiadów w sposób łagodny, z ogrom ną dozą współczucia, skru
chy i niespotykaną nigdzie chęcią pomocy.
Zacznijm y jed n ak od początku.
Tego dnia, nie po raz pierwszy i nie ostatni, m iastem zawładnął nieznośny upał. Ciała ludzkie w przewiewnych podkoszulkach bezradnie wachlowały twarze, czym popadnie. M okre plamy pod pacham i, strum ienie potu na szyi, czole, na nosie, za uszam i stały się jawnym świadectwem zakłopotanych uczestników popołudniowego spaceru. Prawdziwy koszm ar przeżywają po
dróżni znajdujący się w tej chwili w sam ochodach, pociągach, tramwajach.
W przestrzeni zamkniętej wraz z wydzielinami organoleptycznymi rozcho
dzi się odór o niesamowicie przykrym zapachu. Człowiek brzydzi się drugim człowiekiem. Zmysł dotyku, węchu i wzroku dotkliwie dokucza i zniechęca ludzi do życia. W zrok rozmywa się w zawiesinie drżącego powietrza. Susza świszczy na wskroś nosa, na wylot gardła. Ruch uliczny leniwo przesuwa się w kierunku wytycznej. Odgłosy sapania, nadym ania, westchnień i bliżej nie
zidentyfikowane dźwięki wydobywające się z ośrodków mowy stanowią na
turalny koloryt chwili.
Jest jednak ktoś, kto w żaden sposób nie pasuje do zastanej rzeczywistości.
M ężczyzna o skąpej budowie ciała i rzadkich siwych włosach, z twarzą po
oraną zm arszczkam i niczym jesienne pole po ziem niakach. Śniady męż
czyzna o zgarbionej sylwetce żwawo przedziera się przez grupki zniecierpli
wionych ludzi, którzy od kilkudziesięciu m inut czekają na spóźniony auto
bus. G ruby golf i długi ciemny płaszcz, zapewne stuletni, stał się główną atrakcją spragnionego odrobiny wody tłumu. N iejeden przechodzień odnosi wrażenie, jakoby owa tajem nicza postać nie należała do grona mieszkańców tego m iasta. Każdy, kto choć przez chwilę ocknie się w bezpośredniej blis
kości człowieka z garbem, bez większych em ocji i bez zastanowienia odwra
ca się na pięcie, witając oszołom a uśm iechem własnych pleców. Persona non grata wcale nie przejmowała się zachowaniem współmieszkańców. Brak ja
kiegokolwiek skrępowania pozwala człowiekowi wyjadać resztki z koszy na śmieci. W biały dzień, na trzeźwo, w pełni rozum u oszołom angażuje się w publiczną zbiórkę jedzenia. K osm ata postać niczym barwne zwierzątko z „Alicji w krainie czarów “, zwinnymi rucham i napychała lewą kieszeń pożywieniem. By zachować podstawowe warunki higieny, w prawej kieszeni lądowały niedopalone papierosy. Lekki uśm iech na twarzy zdradzał stan
umysłowy oszołoma. Było jasne, że jego zachowanie, niesplam ione o nie
poszlakowanej opinii, nie pow inno budzić żadnych wątpliwości. Tubylcy, przyzwyczajeni do pana, którego im ienia nikt nie był w stanie podać, nie na
rzekali na codzienny, przerażający widok niechlujnie wyglądającej postaci.
M ożna tu mówić o pewnego rodzaju więzi em ocjonalnej. Oszołom a trakto
To fakt, że nie m ożna go włączyć w poczet niekwestionowanych zabytków architektury narodowej, ale nikogo, jak do tej pory, nie skrzywdził. Nikomu nachalnie nie włazi w portfel. Wszelkie dochody oszołom a są uzależnione od datków. O n sam nie nam aw ia do hojności.Zdarza się, że jego umysł pogrąża się w łaźni alkoholowej. U zbrojony w ogrom ną dawkę odwagi podchodzi do ludzi i wdaje się w dyskusję. N ie prosi o pieniądze (zm artw ienie współcze
snych); żądny rozmowy, pragnie zam ienić kilka słów. O bojętne z kim - m ło
dym, starym, kobietą czy mężczyzną. N ic nie jest w stanie usatysfakcjonować jego sumienia. Tylko rozm ow a - ciepłe słowa wydobywające się z ludzkich gardzieli koją ból, tęsknotę po dawnym, wspaniałym życiu. Pogrążony w mil
czeniu przem ierza betonow ą puszczę. Ta sam a droga, ten sam sm ak sam ot
ności i ludzie z oczodołam i bez iskry wskrzeszającej do życia. O szołom spo
tyka się z brutalną rzeczywistością. Ludzie milczą; nie rozum ieją problem ów oddalonych w czasie, jak dwa bieguny w przestrzeni. Dwudziestolecie międzywojenne - przeszłość będąca dobrym m ateriałem na podręczniki his
torii. Jedno kliknięcie myszy; wywołanie ducha historii z zaświatów; prze
szłość na ekranie kom putera. Żal ogarnia oszołom a, sam otność ściska go za gardło. Odjęło m u mowę.
Pod wieczór uliczny gwar zamilkł. Cisza przestrzeni nie zagraża człowie
kowi. Jest ona niezbędnym sojusznikiem życia w tłumie, w izolacji zarazem.
Uroczyste odsłonięcie wieczornego m iasta współgra z orkiestrą kiszek. Pora coś zjeść. U czta n a schodach jednego z przydrożnych sklepów m ody ślubnej, w pełni zadowala zgłodniałego wędrowca. Tuż obok „stołu“ znajduje się sklep muzyczny i wypożyczalnia kaset wideo. Po przeciwnej stronie ulicy pizzeria kusi swym zapachem zakochanych, m ałżeństwa, ludzi, których wyróżnia poczucie pewnego dyskomfortu - pustki w żołądku. Trudno w tej sytuacji po
sługiwać się określeniem głodu. Talerze, bogato zdobione, lądują na stole.
Prawie nie tknięte w racają z powrotem. Tylko oszołom poświęca im (tale
rzom) pełną uwagę. K oncentracja godna podziwu.
W ieczorny pejzaż całkowicie zapanow ał nad m iastem. Zauw ażalne wyci
szenie przerodziło się niem al w obsesję. Puste ulice pochłaniają wszelkie pro
pozycje nocnych rozrywek. W niepew ności o własne jutro oszołom w pośpie
chu decyduje się na znalezienie noclegu. Osobiście nie przepada za dwor
cem. M otłoch. M ieszanina wielu narodów; lokatorzy w wieku od 15 do lat bliżej nieokreślonych. Poza tym nieustanne odjazdy i przyjazdy pociągów, tu
pot setek butów, m onotonia inform acji o spóźnieniach nieustannie przery
wają sen. To nie to sam o co ławka w parku. Szeroka, pojem na, w ustronnym miejscu, z dala od centrum . Z kurtką pod głową sen przychodzi z łatwością porównywalną do wydawania pieniędzy. Tu czas i miejsce na odrobinę pry
watności. Sam oistna kontem placja ciała i duszy bezwarunkowo dokonuje re
laksu. Sypialnia marzenie.
Jak widać do wszystkiego m ożna się przyzwyczaić. Mijają dni, miesiące, la
ta. N ieustanny wyścig poranków z wieczoram i uwikłał się w pętli czasu.
Stuletnie dęby z godnością znoszą ułom ności losu - szargane m rozem , drę
czone upałami. Oszołom , w swej prostocie, znosi to wszystko przerażająco dobrze. W arunki godne podziw u - szklarnia bez szyb. Życie nie pieści niko
go. Traktując wszystkich na równi, poczuwa się do odpowiedzialności.
Człowiek tuli człowieka; odrzuca, gardzi, wyrzuca na ulicę, ...stara ławka ugi
na się pod ciężarem ludzkiego ciała. Zwłoki stanowczo rezygnują z wszelkich spotkań towarzyskich. Po kilku godzinach zgiełk uliczny zwrócił swą uwagę na „drobny incydent“ w parku.
M ężczyzna, odziany w stary płaszcz, leżał n a ławce. Funkcjonariusze po
licji, przykrywszy ciało białą narzutą, zabrali się do przeszukiwania kieszeni.
Ku zdziwieniu wszystkich „na sercu“ oszołom a znaleziono dowód osobisty i trzy zdjęcia. niecodzienne zjawisko przyrody, cud. Owszem, cud życia i śmierci. Fenom en natury i tajem nica zarazem . „Pokarm “ dla wtajemniczonych. Nie każdy za
smakuje ambrozji, esencji tego, co stanowi sedno świadom ości bycia człowie
kiem. Jeden wielki koszm ar zawładnął umysłem oszołoma. To on jest pta
kiem! Ptakiem bez skrzydeł. Lekkość dnia mająca na barkach doświadczenie myśli i krzywdy ludzkiej. U nosząc się niczym dym z papierosów, oszołom ro zgląda się po okolicy. N ie m oże się nacieszyć. Chyba się uśmiecha, lecz nie