• Nie Znaleziono Wyników

Początek października - wyruszam w drogę na południe, z rocznicową inten­

cją. Rok temu sycylijskie morze straciło swego najwierniejszego portrecistę: Piero Guccione. Mistrz z maleńkiego Ścieli, jeden z najważniejszych malarzy włoskich przełomu tysiącleci, oddał temu zapomnianemu skrawkowi Sycylii i oblewającemu go morzu dojrzałą połowę życia.

Moja mała pielgrzymka rozpoczęła się melancholijnie. Ciepły łagodny deszcz spłukiwał z krajobrazu letni kurz, łagodząc kontrasty, wydobywając soczystość barw.

Pod ciężkimi obłokami, za firankami kropel na szybach samochodu przemykały rozłożyste szmaragdowe korony drzew chleba świętojańskiego, srebrzyste czupry­

ny wiekowych oliwek, falowały niskie kamienne murki graniczne niewielkich, a to wspinających się, a to opadających tarasowo poletek. Deszcz moczył rude grzbiety pasących się spokojnie na łagodnych pagórkach krów. Nieliczne rolnicze domostwa wyglądały na opuszczone, piękne często, stare „masserie” na pokonane przez czas i skazane na zapomnienie. Zza zakrętu wyskoczył nagle intensywny, ceglasty kolor kilkuizbowej wiejskiej szkółki. Rdza pokryła nikomu niepotrzebne znaki drogowe.

Czas stanął w miejscu, tylko auto powoli snuło się wąskimi drogami wśród zielo­

nych znów pastwisk i raoranych zagonów. Tak czaseb bywa, że starannie wybieram mało uczęsz­

czane drogi, przy których najłatwiej spotkać prawdziwą Sycylię. Nie spieszę się - meta jest blisko, i ważniejsza jest terapeutyczna uroda otaczającej mnie sielanki. Brak szybkości sprzyja leniwym releksjom. Z nimi przypłynęło wspomnienie ekstazy pierwszego zetknięcia sie z morzem Piera...

Błękitne płótno było jednym z obrazów wystawy „Grupy z Ścieli” („Gruppo di Ścieli”) z odległego 2004 roku w Katanii. Stanąwszy przed obrazem miałam wrażenie, że oto ktoś otworzył okno tuż przed zmierzchem i przez nie widzę barwiące się właśnie na liliowo gładkie jak płachta jedwa­

biu, szemrzące zaledwie morze. Płuca zaczęły się samoczynnie rozszerzać i wypełniać atmosferą obrazu. Po ostatni, najgłębszy pęcherzyk. Haust błękitu. Haust przestrzeni... Zakochałam się i w pozostałych malowidłach grupy - moje barwy, moje klimaty.

Tuż za rogatkami Ścieli chmury zrzedły i słońce pozłociło barokowe formy wypełniające­

go nieckę między trzema wzgórzami miasta. Powitałam z radością znajome omszałe dachówki, cieniste kaskady kamiennych schodków i jedyne w swoim rodzaju szeroke koryta kanałów od­

wadniających w dole. Był dopiero późny poranek, ale skurczone staruszki dreptały już wąskimi chodnikami z torbami pełnymi wylewających się liści kupionych na obiad warzyw, ich przygar­

bieni małżonkowie wyczekiwali stadnie na co dopiero przesuszonych słońcem ławeczkach przy

“piazza' Błogi spokój spływał z harmonijnej architektury i błękitnego nagle nieba. Wzgórza nad miastem pozieleniały po ostatnich opadach. To wszystka przez dziesięciolecia inspirowało samego Gucciona i jego przyjacół artystów z „Grupy z Ścieli”. Sama lubię tu wracać po haust „sycylijskości”, tej specyficznej sennej atmosfery południowego miasteczka, wydającego sie istnieć poza czasem.

Głównym celem mojej krótkiej wyprawy była wystawa pogrążonych jeszcze w żałobie lo­

kalnych artystów, towarzyszy Piera. Do wernisażu brakowało kilku godzin. Miałam czas by rozpakować plecak w wynajętym mieszkanku pod wiszącą skałą, by usiąść przy kwitnącym hibiskusie na naparstek gęstej kawy i kilka chwil lektury lokalnej sycylijskiej gazety „La Sicilia”, wydanie Raguzy.

Gdy na mieście zapalono uliczne latarnie, siedzibę stowarzyszenia „Movimento Viataliano Brancati”, tuż nad wielkim suchym kanałem, wypełnił gwar. Tu się spoty­

kamy, by uczcić ostatnie dni Mistrza. Jest najwierniejszy z przyjaciół, Franco Sarnari, poznany jeszcze w studenckich latach. Są Carmelo Candiano i Franco Polizzi. Ich czułe pozdrowienia koncentrują się wokół córki Piera, Paoli Guccione. Nie udało się dojechać z Paryża towarzyszce życia artysty, Soni Alvarez. Ale jest obecna dwoma subtelnymi pastelami. Gospodarz Stowarzysze­

nia wspomina trudne chwile rozsta­

nia. Krytyk sztuki, który wielokrotnie promował wystawy „Grupy z Ścieli”, Paolo Nifosi, przypomina dokonania Mistrza. Pytam Paolę o możliwość od­

wiedzenia domu artysty. Serdecznie mnie zaprasza! Gdy wracam na główny plac miasteczka, nad jednym ze wzgórz wisi Księżyc w nowiu - ten sam, który tyle razy gościł w obrazach Gucciona.

Ścieli, w którym malarz urodził

się w 1935 roku, okazało się być Itaką Gucciona. Wrócił tu po latach studiów - od pobliskiego Co- miso, przez Katanię, po Rzym. Po latach pracy na rzymskiej Akademii Sztuk Pięknych, jako asystent Renato Guttuso. Po latach sukcesów artystycznych - prestiżowe wystawy indywidualne w Medio-

lanie („Palazzo Reale”), w Paryżu („FIAC”), w Nowym Yorku („Metropolitan Museum”), udział w licznych „Biennale” w Wenecji, wiele wystaw z „Grupą z Ścieli'. Pod koniec lat 70-tych Guccione męczy się duszną atmosferą stolicy, rozczarowuje go rynkowe zachłyśnięcie sztuk plastycznych.

Krysys egzystencjalny, który dotyka wielu Sycylijczyków żyjących poza Wyspą, a stających przed wyborem modrenizm-sycylijskość, kieruje go w stronę południowej tożsamości. Piero Gucione postanawia wrócić do krainy dzieciństwa, na sycylijską prowincję. Zresztą czeka tam już na niego przyjaciel Franco Sarnari, który pracuje na Akademii Sztuk Pięknych i osiadł z rodziną pod Mo- diką. Piero pragnie przede wszystkim pracować - malować, rysować. Wybiera wierność klasycz­

nym technikom malarskim, barwom i formom Natury. Pragnie wrócić do źródeł sztuki, pojętej jako cierpliwe i uczciwe rzemiosło. Opowiada się za realistycznym wymiarem malarstwa. Inspiruje

go sycylijski pejzaż: cykle „Hibiskusy”, „Ogrody” i oczywiście Morze, i wielcy poprzednicy - od Michała Anioła po mistycyzującego Caspara Davida Friedricha: cykl ulotnych pasteli „D'apre's”.

Wśród tych ostatnich odnalazłam kiedyś ze wzruszeniem niewielki pastel z 1999 roku, dedyko­

wany naszej “Damie z gronostajem” Leonarda, z wyraźną dedykacją „Alia helia Cecilia Gallerani”.

Otateczną Itaką malarza stanie się zagubiona wśród pól rozciągających się między Scilci a Modiką, Contrada Quartarella. Tu Mistrz spędzi ostatnie lata, studiując uparcie światło, drga­

nie powierza i śródziemnomorskie błękity - nieba i morza. Ołówki i pędzle artysty będą pieściły podobrazie bez pośpiechu, czasem latami, by utrwalić na płótnie, papierze wizje nieskończoności, które podbiły serca publiczności i zmysły krytyków.

Zatem w drogę! Dom artysty nie ma adresu, który można by wstukać w internetowe wyszu­

kiwarki. Mam wskazówki Paoli, ale następnego dnia niewiele mi mówią: „...w prawo za kościołem

św. Antoniego, w stronę Modiki... Na rozstaju będzie warsztat mechanika samochodowego - wtedy w lewo”. Zatrzymuję się przy warsztacie - jego właściciel jest chyba przyzwyczajony do tego rodza­

ju pytań, bo od razu wskazuje punkt odniesienia - kościół, „który nie jest taki stary, ale w starym stylu”, tam prosto, a za pierwszym progiem spowalniającym, uliczką w lewo, potem znów w lewo, na długą prostą aleję bez nazwy, pod samą willę. Na próżno szukam tablicy z nazwą Quartarella.

Przed ostatnim skrętem upewniam się, zagadując staruszkę plewiącą grządki. Jest! Numer domu zastępuje zielona skrzynka pocztowa z nazwiskiem „P. Guccione”. Biała, pylista aleja pnie się nieco w górę, podkreślając urodę niewielkiej wykwintnej willi u jej szczytu. Po prawej owarzyszy mi błę­

kitna wstążka morza w oddali. Za kutą bramą rozciąga się zaczarowany ogród - pinie, drzewiaste oleandry, ukwiecone hibiskusy, uporządkowane ścieżki. W drzwiach domu czeka już uśmiechnięta

Paola. Wchodzimy do salonu o ścia­

nach szczelnie zapełnionych obraza­

mi i regałami na książki. Wychodzimy na taras, z którego Guccione obser­

wował swe ukochane morze, i który za życia malarza gościł jego znanych przyjaciół ze świata sztuki i literatury.

Opowiadam Paoli o mojej fascyna­

cji dziełami artystów „Grupy z Ścieli”

o oczarowaniu twórczością jej ojca.

Paola prowadzi mnie ścieżką za willę, pod kaskadę pnączy, do białych drzwi pracowni Piera i Soni. Widzę portrety Piera - niebieskie oczy, niebieskie ko­

szulki, błękitne robocze kombinezony umazane farbami. W ogrodzie niebieskie kwiecie ścielące się pod stopmi, za ogrodzeniem granato­

we morze na horyzoncie. Wszystko przenika najlżejszy, powietrzny kolor nieskończoności. Haust wieczności... Ta pozorna pustelnia musiała być dla Piera namiastką raju. Nigdy nie był religijny, ale szukał ech pozazmysłowych wymia­

rów w otaczającym go pejzażu, nadprzy­

rodzonej iskry wprawiającej w ruch myśli i uczucia, oczyszczającego sensu ludzkiego cierpienia. Fascynowało go przenikanie się w przestrzeni żywiołów wody i powietrza.

Cisza i odrealniona atmosfera tej samotni nie mąciła nabożnego niemal skupienia podczas codziennej pracowitej kontem­

placji formy i barwy, ich fluktuacji w zmie­

niającym się wciąż świetle.

Przyjaciele Piera wiedzą, że nie bał się śmierci. Przemijanie rzeczy i ludzi napawa­

ło go spokojem. W odchodzeniu widział nieodzowny element człowieczeństwa. Od­

szedł, pozostawiając nam na pocieszenie swoje zachwyty, wymowną ciszę i błękitną nieskończoność.

Zapisałam numer telefonu Paoli. Przyda się za rok, gdy w Rzymie zorganizowana zostanie wielka retrospektywa Mistrza, gdy jego prochy spoczną na cmentarzu z widokiem na rodzinne Ścieli.

PAŹDZIERNIK 2019

Almanach ____________________________________________________________ 55

WIERSZE

D

ziewczynazpalmą

dziewczyna z palmą w metrze - bezgłośne hosanna ułomek Ewangelii rzucony przed oczy

tym co cali w smartfonach w pancernych słuchawkach w cieniu zimnych portali odprawiają posty

ona im tym kikutem zmiata święty spokój w którym chcieli się schronić sącząc letnią latte więc śledzą to zjawisko osłupiałym wzrokiem jakby ich ktoś poraził pozaziemskim światłem

dziewczyna z palmą w metrze - pewnie nawet nie wie że im otwiera oczy gdy tak stoi sama

z tą palmą jak posłaniec w ogłuszonym świecie jak przeciąg w dusznym mieście wiatr z innego świata

S

tacjewęzłowe

te miejsca gdzie się wszystko splata intensywniej te życiowe soczewki w których nagle widzisz siebie trochę wyraźniej - choć wcale nie jaśniej miejsca gdzie się zdarzenia układają w baśnie

i chwytasz końce życia pociągasz za sznurki a ono cię oplata i nie chce wypuścić

więc trwasz w oszołomieniu choć już się spodziewasz że to co się zjawiło znów zniknie jak tęcza

T

erzeczy

te rzeczy które trzymałeś jak skarby:

wycinki z gazet kasety plakaty listy od dziewczyn tomiki trofea szkice o wierszach Zbigniewa Herberta

to wszystko teraz porzucasz bez żalu jakby nie ciebie dotyczył ten balast jakby go zebrał całkiem inny chłopiec który się spóźnił na swój własny pogrzeb

* * *

dzień się dopala i liście pod nieba bladym ogniskiem ziemia się ściele na zimę dusza zaciąga się dymem

Almanach ____________________________________________________________ 57