• Nie Znaleziono Wyników

HEYDRiCH, KUTSCHfeRA

[Z DOBRANOCEK DLA HRABALA]

Kiedy moi krewni podróżowali sobie tam i z powrotem po Syberii, a inni moi krewni, któ­

rzy pozostali w Sokalu nad Bugiem, próbowali dać sobie radę najpierw pod rządami sowieckimi, później pod rządami Niemców - w całej Polsce, a także poza jej granicami, trwała wytężona praca, której celem było zatrzymanie wojennej machiny i przywrócenie światu jego kształtu sprzed wojny.

Pod okupacją niemiecką działała zbrojna polska konspiracja, początkowo rozproszona, zatomizo­

wana, następnie jakoś scentralizowana, podporządkowana rządowi na uchodźstwie. Nazwano ją Związkiem Walki Zbrojnej, a w lutym 1942 roku przemianowano na Armią Krajową. Głównym zadaniem AK było przygotowanie ludzi do powstania przeciwko okupantom.

Tradycje takiego działania sięgają końca osiemnastego wieku i całego wieku dziewiętnastego, czasu, kiedy państwa polskiego nie było na mapie Europy, bo podzielili je między siebie trzej sąsie- dzi - Rosja, Prusy i Austria. Polacy podejmowali wtedy po wielekroć próby odzyskania własnego państwa, wywołując rozmaite bunty, rewolucje i powstania. W 1939 historia się powtórzyła - II Rzeczpospolitą „rozebrały” III Rzesza Hitlera i Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich Stalina. Polacy natychmiast zaczęli organizować się w tajne grupy i stowarzyszenia. Cel był prosty - przeciwdziałanie skutkom okupacji, pomoc prześladowanym, prowadzenie sabotażu i dywersji oraz likwidacja zdrajców. Oczywiście, organizacja podziemna, nawet jeśli scentralizowana, do­

wodzona przez zawodowych wojskowych i podporządkowana rządowi na uchodźstwie, nie była

„armią” w pełnym znaczeniu tego słowa - działała przecież w warunkach konspiracyjnych, dys­

ponowała niewielką ilością broni, nie mogła szkolić tylu ludzi, ilu by należało. Cała dysproporcja między armią w pełni wyposażoną i wyszkoloną a konspiratorami ujawniła się, kiedy w sierpniu 1944 roku wybuchło w Warszawie zbrojne powstanie przeciwko Niemcom - wielu powstańców wyruszało wtedy do walki bez broni, musieli ją zdobyć na wrogach. Mimo początkowych sukce­

sów, mimo entuzjazmu związanego z czasowym odzyskaniem niektórych dzielnic miasta - po­

wstanie upadło. Historycy obliczają, że zginęło w nim około szesnaście tysięcy walczących oraz od stu pięćdziesięciu tysięcy do dwustu tysięcy cywilnych mieszkańców miasta. Część z nich Niemcy

wymordowali w sposób planowy, urządzając masakry ludności - stało się tak, na przykład, w dziel­

nicy Wola, gdzie w pierwszych dniach sierpnia 1944 żołnierze niemieccy zabili co najmniej trzy­

dzieści tysięcy ludzi (niektóre rachunki mówią nawet o sześćdziesięciu tysiącach ofiar), nie mając litości nawet dla starców i dzieci.

Ale o powstaniu warszawskim i rzezi na Woli opowiem innym razem. Teraz chcę Panu przed­

stawić kilka epizodów życia konspiracyjnego, które mogłyby Pana zainteresować - bo współbrzmią z Pana doświadczeniami czasu wojny oraz przypominają historię dobrze znaną każdemu Czechowi.

Do dziś wspomina się u Was i czci jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń dwudziesto­

wiecznej historii Czech - akcję Anthropoid. Kiedy w październiku 2017 roku czeski poeta i pisarz Miloś Doleźal oprowadzał mnie po cmentarzu w Dablicach (pokazał mi wtedy kwaterę, gdzie do niedawna leżały szczątki księdza Josefa Toufara, proboszcza parafii w Czychoszczy, zamęczonego przez funkcjonariuszy StB w roku 1950 oraz pamiątkowy postument, postawiony w miejscu, gdzie Niemcy grzebali szczątki mordowanych członków czeskiego ruchu oporu), usłyszałem z jego ust zachętę do odwiedzenia świątyni, w której zakończyła się historia czeskich cichociemnych Gabći- ka, Kubiśa, Opalky i innych.

Do podziemi prawosławnej katedry świętych Cyryla i Metodego zszedłem tego samego dnia.

Wędrowałem tam od placu Karola i już z daleka widziałem, że miejsce, gdzie ukrywali się Gabćik, Kubiś i ich towarzysze, gdzie stoczyli ostatnią walkę o swoje życie, jest przez Czechów pamiętane - pod ścianą cerkwi leżały kwiaty, na podmurówce paliły się znicze i świeczki. Kiedy podszedłem bliżej zobaczyłem wąskie okienko i ślady po kulach, a nad nim pamiątkową tablicę następującej treści:

„W tejże prawosławnej świątyni świętych Cyryla i Metodego zginęli za naszą wolność dnia 18 czerwca 1942 narodowi mściciele z szeregów Czechosłowackiej Armii Za Granicą

kapitan sztabowy Adolf Opałka kapitan Josef Gabćik

biskup Gorazd, duchowni Ćikl i doktor Petrek, przewodniczący wspólnoty parafialnej Sonne- vend i inni czescy patrioci, którzy ich ukrywali, zostali straceni. Wieczna Pamięć.”

18 czerwca na terenie kościoła i w jego podziemiach czechosłowaccy żołnierze stawiali opór ogromnym siłom zgromadzonym na zewnątrz. Przez dwie godziny ostrzeliwali się z chóru świąty­

ni. Gdy strzelanina ustała, Niemcy znaleźli trzy ciała - Jana Kubiśa, Josefa Bublika i Adolfa Opałki.

Pierwszego ciężko raniły odłamki granatu, dwaj pozostali - widząc, że znajdują się w sytuacji bez wyjścia - postanowili się zastrzelić. Dających oznaki życia Bublika i Kubiśa Niemcy przewieźli do szpitala SS. Żaden nie odzyskał przytomności. W krypcie pod cerkwią przez kilka godzin bronili się pozostali konspiratorzy. Wobec groźby ujęcia przez niemieckie siły bezpieczeństwa i oni po­

pełnili samobójstwo.

W pomieszczeniach, w których od 1735 roku chowano zmarłych księży i zakonników, pół wieku temu urządzona została izba pamięci. Kiedy wszedłem do wnętrza, była tam jakaś anglo­

języczna wycieczka. Pchnąłem żeliwne drzwi obrotowe. Gdy się zamknęły i, na krótką chwilę, odgrodziły mnie od głosów dobiegających z sąsiedniego pomieszczenia, mogłem puścić w ruch wyobraźnię. Ponad głową, wysoko w górze, podłużne poziome okienko, przez które wtedy wrzu­

cano granaty z gazem łzawiącym i zwykłe granaty wybuchowe, a potem do wnętrza pompowano wodę. Wokół były kamienne półki ze szczątkami zmarłych. W głębi Gabćik, Valcik, Hruby i Svarc

Almanach 77

widzieli schody, które nie prowadziły na wolność. Klaustrofobia, do ostatnich chwil. 1 jedno jedyne wyjście - od razu na tamten świat.

Gdy stoję w tej piwnicy, gdy czytam biogramy zamachowców, dociera do mnie banalna, tyle razy słyszana, prawda związana z historią: o ileż łatwiej angażujemy się emocjonalnie, o ileż bliżej nam do zamordowanych, jeśli jesteśmy w stanie wyobrazić ich sobie, jeśli twarze i sylwetki nie znikają za abstrakcyjnymi liczbami. Czy nie lepiej widzimy tych siedmiu w podziemiach soboru świętych Cyryla i Metodego niż stu piętnastu czeskich zakładników, których Niemcy jeszcze tego samego dnia rozstrzelali? A mieszkańcy dwóch wsi, Lidie (kilkaset osób) i Leżaków (kilkadziesiąt osób) - czy nie wydają się bardziej materialni niż kilkadziesiąt tysięcy (trzydzieści tysięcy, a może sześćdziesiąt pięć - dla wyobraźni co za różnica?) mieszkańców warszawskiej dzielnicy Wola, uśmierconych w pierwszych dniach sierpnia 1944? A Żydzi, obywatele różnych państw i regio­

nów Europy okupowanych przez Niemcy, Żydzi polscy i czescy, holenderscy i francuscy, węgierscy i rumuńscy - czy nie rozpływają się w powietrzu, kiedy przypomnieć liczbę ofiar, jakby zdolność pojmowania śmierci nie mogła się przedostać poza mur z sześciu zer, na którym blaknie uczynio­

ny szwabachą napis Endldsung der Judenfrage...

Myślę o tych, których twarze potrafię wyłowić z rzeki czasu. O uczestnikach podobnej do operacji Anthropoid akcji przeprowadzonej na ulicach Warszawy 1 lutego 1944. Zabito wtedy do­

wódcę SS i policji dystryktu warszawskiego, Franza Kutscherę.

Kutschera został skierowany do Warszawy we wrześniu 1943 roku. Miał spacyfikować miasto, które regularnie przypominało o tym, jak bardzo Polakom brak wolności. 2 października w całym Generalnym Gubernatorstwie, a więc również w Warszawie, Niemcy ogłosili nowe rozporządze­

nie - O zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy. Za rozporządzeniem poszły dzia­

łania. W raporcie za grudzień 1943 i styczeń 1944 gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer pisał:

Wzwiązku z licznymi morderstwami popełnionymi na obywatelach Rzeszyoraz innymi zama­ chami,jakie wpaździerniku i listopadziezostały dokonane przez polski konspiracyjny ruch oporu przeciwko działającym tu Niemcom, dowódca SS i policji dystryktuwarszawskiegowporozumieniu zemną zastosował jaknajostrzejsze środki odwetowe. Za każdezamordowanie Niemca i za każdy zamachrozstrzelano wtrybie doraźnym odpowiednią liczbę Polaków.Wiadomość o rozstrzeli­ waniach,wykonywanychna podstawie doraźnych wyroków,umieszczano odrazu na plakatach, informującw ten sposób całąludność dystryktu warszawskiego. Można stwierdzić, że wskutek zastosowania takostrychśrodkówliczba mordów dokonanych na Niemcach w okresie sprawo­ zdawczympoważniezmalała. W grudniu 1943zamordowano 50 Niemców, w styczniu1944 roku tylko pięciu. Także liczbarannych znacznie się zmniejszyła; podczas gdy w grudniu 1943 rannych zostało56Niemców, a wstyczniu 1944 liczba ta spadła do 20. Zmniejszyła sięteż nadzwyczaj liczba napadóww dystrykciewarszawskim,osiągając takniski stan, jakiegojuż od miesięcy nienotowano.

Sytuacja, która doprowadziła do zamachu w Warszawie, była lustrzanym odbiciem sytuacji z Pragi sprzed dwóch lat - wzmożenie prześladowań i jednoznaczna odpowiedzialność jednej oso­

by. Oprawcą Czechów był Reinhard Heydrich, prześladowcą Polaków - Franz Kutschera. Operacja warszawska była, jak się zdaje, lepiej przygotowana. Szef SS i policji w Generalnym Gubernator­

stwie powie nawet o „koronkowej robocie”.

Kilka szczegółów łączy zamachy czeski i polski.

Jeden z uczestników akcji Anthropoid został wyeliminowany jeszcze podczas szkoleń w Wiel­

kiej Brytanii - Karel Svoboda doznał podczas szkolenia urazu czaszki, zastąpić go musiał Jan Kubiś.

W Warszawie pierwsza próba wykonania wyroku na Kutscherze nie powiodła się, bo dygnitarz akurat wyjechał poza miasto. Wieczorem tego samego dnia jeden z niedoszłych zamachowców, Jan Kor- dulski ps. „Żbik”, został postrzelony w dłoń przez patrol żandarmerii. Rękę trzeba było amputować.

Akcja warszawska również była akcją uliczną. W Pradze zamach nastąpił w ósmej dzielnicy Libeń, gdzie Pan, Panie Hrabal, zamieszka po wojnie. Heydricha będą operować w szpitalu na Bu- lovce, który od miejsca strzelaniny dzielił i dzieli jeden przystanek tramwajowy. Kutscherę zabito przy Alejach Ujazdowskich. Jego limuzyna ruszyła z alei Róż i od początku była śledzona przez polskie czujki - trzy kobiety, które przekazywały sygnał kolejnym uczestnikom akcji. W Pradze Josef Valcik dał kolegom sygnał lusterkiem, w Warszawie system sygnalizacyjny był bardziej skompli­

kowany - Maria Stypułkowska ps. „Kama” miała przewiesić przez rękę pelerynę, a w chwilę potem przejść przez jezdnię, następnie, wyjąwszy z zanadrza białą torbę na kapelusz, przez ulicę przejść miała Elżbieta Dziębowska ps.„Dewajtis”, przekazując w ten sposób informację czekającej na przy­

stanku przy zbiegu Piusa XI i Alej Ujazdowskich Annie Szarzyńskiej ps. „Hanka”. Znakiem, który ostatecznie rozpoczynał akcję, było uniesienie kapelusza przez Bronisława Pietraszewicza ps.„Lot”.

Drogę limuzynie Kutschery zajechała kierowana przez zamachowców ciężarówka. Wywiązała się strzelanina. Nikomu nie zaciął się pistolet, jak Gabćikowi na Libni, ale jeden z zamachowców, Stanisław Huskowski ps. „ Ali”, nie zdołał otworzyć teczki z granatami, co wydatnie zmniejszyło siłę rażenia zamachowców. W wymianie ognia uczestniczyli niemieccy żołnierze, strzegący pobliskiej siedziby SS. Kutscherę, który miał już wiele ran postrzałowych, polscy konspiratorzy wyciągnęli z samochodu, poszukiwali jego dokumentów, nie znaleźli ich jednak.

Cała akcja trwała minutę i czterdzieści sekund. Kutschera zginął. Podczas wymiany ognia z Niemcami ranni zostali czterej uczestnicy akcji - „Lot”, „Cichy” (Marian Senger),„Miś” (Michał Issajewicz) i „Olbrzym” (Henryk Humięcki). Dwaj pierwsi zmarli. Kolejni dwaj, Zbigniew Gęsicki ps. „Juno” i Kazimierz Sott ps. „Sokół” postanowili, wbrew ustaleniom, przedostać się samocho­

dem na lewy brzeg Wisły. Nie wzięli pod uwagę, że most Kierbedzia zostanie zablokowany przez Niemców. Kiedy to do nich dotarło, najpierw próbowali zawrócić ciężarówkę, następnie zdecy­

dowali się wskoczyć do Wisły. Ostrzeliwani z kilku miejsc, obaj ponieśli śmierć w wodzie - jakby i dla nich '1'. S. Eliot napisał: „O you who turn the wheel and look to windward, / Consider Phlebas, who was once handsome and tall as you”.

Spośród polskich zamachowców żaden nie ukończył dwudziestego piątego roku życia. Naj­

starszy był „Juno”, jeden z tych co skakali do Wisły i utonęli w jej wodach (w dniu śmierci Kutsche­

ry i własnej miał dwadzieścia cztery lata i dwa miesiące); najmłodsza - „Dewajtis” (czternaście lat i dziewięć miesięcy; po wojnie została muzykologiem, była naczelnym redaktorem Encyklopedii muzycznej, zmarła w roku 2016). Jozef Gabćik, Jan Kubiś i Josef Valcik byli trochę starsi - w dniu szturmu Niemców na cerkiew świętych Cyryla i Metodego pierwszy miał trzydzieści lat, drugi lada dzień skończyłby dwudziesty dziewiąty rok życia, trzeci był niemal Pana rówieśnikiem - urodził się w listopadzie 1914 roku, w chwili śmierci miał więc niespełna dwadzieścia osiem lat. I oni, jak Phlebas Fenicjanin, zapomnieć musieli krzyk mew i szum morskich fal (Kubiśowi i Gabćikowi dane je było słyszeć w lipcu 1939 roku, gdy wypłynęli do Francji polskim transatlantykiem

„Chro-ŚWIĘTA ZIEMIA

Jerozolima - Jerycho - Pszów sierpień - wrzesień 2017

N

ocnylotdo

J

erozolimy Jeruszalaim hakodesz,

gęsto i ściśle zabudowane, które zabijasz proroków, a twoi książęta jak głodne jelenie bezsilnie przed łowcą się wloką.

Jeruzalem, Jeruzalem, do ciebie lecę jak anioł do

Oblubienicy Pańskiej, na skrzydłach, schodząc z wysoka szybko,

tak szybko jak zeszło mi życie.

Im bliżej ciebie, tym mocniejszy zapach śmierci, brzasku i tajemnicy, popiołów i ziół, ciała Słowa.

Wniosek jest oczywisty:

Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra.

Jeruzalem,

niech cię nie zapomnę, niech mi nie usycha prawica.

O

liwny

O

gród

nie jesteście podobne do drzew wy oliwki

przypominacie skały spalone tkanki rozdarte wnętrzności

ks. J.S. Pasierb stać w zimnym deszczu

na prowincjonalnym zdezelowanym peronie i patrząc w nieme czarne niebo machać mokrą dłonią

malejącemu łańcuchowi wagonów a mieć nadzieję jedyną

w nieoddalonym kielichu,

do ichniejszego disco polo, smukłe, smagłe, zwinne.

Jak szabla proroka sierp księżyca nad nimi.

Jest w tym cała uroda życia.

Ale cóż jest cała uroda życia?

Strupy na ciele skazańca?

Bezruch krokodyla w mule afrykańskiej rzeki?

Szwadron jedenastolatków na jej brzegu, każdy z kałasznikowem i naszyjnikiem z ludzkich palców i uszu?

Nowożeńcy w girlandach nad Gangesem?

Sonata Bacha w alpejskim kościele?

Spowiedź generalna SS-mana przed egzekucją?

Jezus w Kafarnaum, w pustynnym pyle, z uczniami?

Nie wiem.

Więc patrzę na ich taniec, na ich chusty z kaszmiru, na ich tatuaże,

na mękę ich ziemi, na srebro księżyca

Almanach ____________________________________________________________

81

: i \ \\W\\\\

4 i \

» 1! 1

E U1L1

L Jk

- 5*

“•W

N

im zapieje pomimo siły klaksonów,

megafonowej melorecytacji muezzinów i wrzasku licznej dzieciarni, to jednak nadal kogut

pełni w mieście,

w którym zdradzono Boga, rolę naczelnego budziciela sumień

i budzi mnie nocą w Jerozolimie jego pianie.

Której z moich zdrad dotyczy?

Tej z przemilczeń i zaniechań?

Tej z nienawiści?

Tej z miłości?

powtarzam za Jeremiaszem:

badasz serce moje, ono jest z Tobą pomimo wszystko.

Panie, Ty wiesz wszystko.

D

aktylei miłość

o gdybyś przeszedł po falach które huczą w mojej krwi uciszył moje morze

ks. J S. Pasierb 1.

Pytanie księdza Pasierba

w 140. jego wierszu z Ziemi Świętej:

dlaczego Boże

miłość będąca Twym darem i znakiem jest dla nas tak ciemna i trudna jak w seminarium tractatus de gratia?

2.

Rozmowa dwóch kobiet.

Pierwsza: tylko miłość mnie spełni, nic innego, żadne inne dobro.

Druga: właśnie to podoba się w tobie Bogu.

3.

Wiatr mocny i gorący, jak hamsin przenoszący pustynie,

mierzwi gałęzie daktylowców.

3.

Słodycz ich owoców.

J

ericho

R

esort

V

illage

pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha Łk 10,30

W tym hotelu napisałem

przed ośmioma laty w chwili żarliwości Być śląskim księdzem i zdaniem wielu

nigdy przedtem ani potem nic równie dobrego nie napisałem.

Duch rozdarł niebiosa i zstąpił. To się zdarza.

On jest wielki, chwała Panu.

Co się zdarzyło od tamtego lata?

Niemało. W liczbach bezwzględnych:

schudłem przeszło dwadzieścia kilo.

Napisałem 1200 stronicową trylogię.

Przeszedłem pomyślnie kilka biopsji.

Zużyłem kilkanaście opakowań antybiotyków.

Przeczytałem kilkaset książek.

Parę razy płakałem. Nocami.

Nie straciłem ani wiary, ani nadziei.

Sprawie miłości przystoi milczenie.

Panie Jezu, Synu Boży, zmiłuj się nade mną

W G

etsemani i gdziekolwiek Uwolnij moje serce od smutku

Psalm 25 nie mieć

po swojej stronie nikogo.

Może poza Bogiem, ale tego się nigdy nie wie z niezmąconą pewnością

mąci ją

milczenie nieba, dwuznaczność historii, skurcze jelit,

skoki ciśnienia, łomot serca, krwawy pot

wzmacnia ją

odgłos kroków kohorty i szyderstwo oprawców:

tak przegrać można jedynie z Bogiem po swojej stronie

Almanach ____________________________________________________________

85

P

owrót z

Z

iemi

Ś

więtej 90-letnia na oko Żydówka

chodzi wąskim korytarzem klasy ekonomicznej boeinga 707 tam i z powrotem,

prawie całą długość długiego lotu z Tel Awiwu

prostuje osteoporotyczne kości oddala skrzepy krwi

zabija czas

zagaduje stewardów

przygląda się młodym kobietom

te odwracają wzrok,

bo nie chcą widzieć ani wiedzieć co przed nimi:

skóra jak zmięty pergamin, włosy jak mokre siano, zmętnienie oka,

ciało wreszcie gotowe na prawdziwą miłość, czyli na wszystko: na

powrót do świętej ziemi.

I dalej

Almanach

87