• Nie Znaleziono Wyników

(N apisane specjalnie dla „Polaków Z a granicą” i łyd. „W iad. L ite r a c k ie ’) M aterjału do tego a rty k u łu za czerp n ął a u to r z roz­

mów o sobistych z M arszałkiem P iłsudskim . J e s t to p ierw ­ sza p u b lik a c ja o życiu na zesłan iu późniejszego w sk rze­

siciela Polski. Red.

Życie na obczyźnie je st ciężkie. Chociaż pow odzenie sprzyja, chociaż chleb jad a się z m asłem , a nad głow ą ma się dach zapewniony, to naw et wówczas życie w śród obcych w ydaje się tym czasow e i n ie ­ pełne. I niem a na to sposobu, aby z serca w yrzucić tęskn otę, a z du­

szy- w izerunek stro n rodzinnych. Myśl o nich pow raca wciąż uparcie, zatruw a dostatki, nie pozw ala cieszyć się chwilą. Tak je st naw et wówczas, gdy splot różnych przyczyn spraw ia, że ojczyznę opuściło się dobrow olnie, przym uszonym będąc jedynie ciężkiem i w arunkam i bytu. Uczucie to p o tęg u je się, gdy em igracja nie je st dobrow olna, lecz przym usow a. Wówczas tęsknota, sm utek i niechęć do życia ści­

skają za gardło, niby kleszcze. Naród nasz już nie posiada dzisiaj em igracji przym usow ej. Tylko p rzestępca krym inalny, uchylający się od odpow iedzialności w obec praw a, p rzekracza nieraz granice, aby w śród obcych zatrzeć ślady sw oich w ystępków . P o lska nie zna kary zesłania, lub przym usow ego w ygnania z kraju. Chociaż jednak je ste ­ śmy tern pokoleniem szczęśliwem, k tó re czas odgrodził od m rocznych la t z przed w ojny światow ej, to jednakże w śród nas żyje jeszcze wielu tych, którzy szm at życia w nich przetrw ali. Liczni zpośród nich znaj­

dują się w szeregach byłych em igrantów przym usow ych, politycznych.

Olbrzymi, obcy kraj, od gór U ralskich do Pacyfiku i od oceanu Lodo­

w atego do pu styn i Gobi — słow em pół Azji, zasiany był ongiś ty s ią ­ cami naszych najlepszych braci, zesłanych tam przez rząd carsk i na posielenje lub katorgę. Na teren ie dalekiego Sybiru ro zgryw ała się trag e d ja ludzi, w yrw anych siłą ziemi rodzinnej i zm uszonych żyć pod obcem niebem , w śród ludzi obcych i nienaw istnych.

Józef P iłsudski był jednym z ty ch nieszczęśliw ych, k tórzy długie la ta spędzili na w ygnaniu, przym usow ej em igracji. Jak o dziew

ietna-Nr. 3 JÓZEF PIŁSUDSKI NA SYBERJI 3 stołetni chłopiec, chodzący jeszcze w m undurze studenckim , zaznał gorzkiego chleba tułacza.

Było to w roku 1887. Mało ludzi wówczas m yślało o Polsce.

Józef P iłsudski jedn ak myślał. Od tego było się w owych czasach już tylko o k ro k od w ięzienia i Sybiru. Ani pierw sze ani drugi nie om inęły dzisiejszego M arszałka. A resztow any i skazany na w ygnanie, znalazł się po wielu m iesiącach okropnej jak sen drogi (kolei jeszcze wówczas nie było) w Irkucku. Tam m iała n astąpić segregacja więź­

niów i w ysyłka w różne strony kraju. Zaraz w pierw szych dniach w yekspedjow ano połow ę całego transportu, a reszta, w liczbie trz y ­ nastu, wśród których znajdow ał się rów nież Józef P iłsudski, m iała czekać swojej kolei conajm niej do połow y listopada, gdyż dopiero najw cześniej w tym czasie ustanaw ia się na stałe droga (sanna) do miejscowości leżących nad dolnym biegiem rzeki Leny, dokąd mieli być w ysłani. Długie tyg odnie w yczekiw ania na wolność posieleńczą ro zstroiło nerw y więźniów, czego rezultatem były liczne zatargi z w ła­

dzą w ięzienną. W połow ie października m iała m iejsce w iększa aw an ­ tu ra z powodu agresyw ności policm ajstra odnośnie jednego ze w spół­

tow arzyszy — niejakiego Cejtlina. Stało się to przyczyną otw artego buntu. Ówczesny gen erał-g u b ern ato r W schodniej Syberji, h rab ia Ignat- jew, postanow ił załatw ić się z opornym i ostro. Do w ięzienia przy­

słano oddział żołnierzy, którzy udali się do obszernej sali, gdzie byli zgrupow ani wszyscy w ięźniowie i tutaj oficer dowodzący w ydał roz­

kaz: „Biej ich, rebiata! cztob dołgo pom nili!”.

Józef P iłsudski tak sam opisuje chw ile uśm ierzania b untu w w ię­

zieniu irkuckiem :

„Żołnierze, jak w ściekłe wilki, rzucili się ku nam z podniesionem i karabinam i. Byliśmy skupieni w kącie między piecem i ścianą, ja stałem w pierw szych szeregach. Podniosłem oczy, nadem ną była kolba karabinow a. O dsunąłem ją ręką, kolba ześlizgnęła się po czole, lecz w tej chwili otrzym ałem kolejne uderzenie kolbą po drugiej stro ­ nie głowy, potem drugie, trzecie... Krew zalała mi oczy, zachwiałem się na nogach, w głow ie mi się zakręciło... Upadłem . W chwili, gdym się przew racał, żołnierze odskoczyli od nas — był to efekt rzuconej z tylnych naszych szeregów poduszki, k tó ra upadła tuż przy mnie. Po chwili zem dlałem, słysząc jeszcze narazie jakiś jęk, nie wiem już, czy z moich czy innego kolegi ust w ydarty. Co dalej było, nie widziałem. Ja k mi opow iadał potem jeden z kolegów , z pom ię­

dzy nas trzy n a stu trzech tylko pozostało na nogach do końca, reszta pom dlała pod uderzeniam i kolb żołdackich. W yciągano nas pokolei z celi na podw órze. Co do mnie, ocknąłem się w objęciach dwóch żołnierzy, k tórzy już na podwórzu próbow ali staw ić mnie na nogi.

P rzyszedłem do przytom ności lecz nie bardzo rozum iałem , co w około mnie się dzieje. Instyktow nym ruchem w yrw ałem się z rąk żołnierzy i pobiegłem przed siebie. W padłem pod bram ę w ięzienną, gdzie u j­

rzałem cały szereg żołnierzy z karabinam i w ręku. Podoficer, k tó ry sta ł przed szeregiem , otw orzył ram iona i chw ycił mnie. Nogi pode m ną się uginały i osunąłem się na ręce tęgiego chłopa, k tó ry mnie złapał. W tej chw ili dopadł do mnie jeden z żołnierzy, od który ch przed chw ilą się wyrwałem , i uderzył mnie kolbą w tw arz. Krew

4 POLACY ZAGRANICĄ Nr. 3 z nosa i u st buch nęła mi na tw arz i odzienie. Oburzyło to widocznie podoficera. „Durak! — usłyszałem nad sobą — nie widzisz, że ch ło ­ piec na nogach nie sto i?” Żołnierz widocznie się zażenow ał. S zorst­

kim rękaw em szy n elu s ta ra ł się otrzeć mi tw arz, n aturaln ie, rozm a­

zując krew jeszcze bardziej. W reszcie na rozkaz podoficera w ziął mię pod ram ię i poprow adził za innym i. Prow adzono nas na kobiecy oddział, skąd świeżo w ywieziono nasze koleżanki. W głow ie mi h u ­ czało, szedłem krok iem niepew nym , napół om dlały; d u siła mię bez­

silna złość, a gorycz grubjańsko zdeptanej godności osobistej dław iła mi gardło. Słyszałem w około b ru taln e słow a żołdaków , podpędzają- cych mych kolegów , słyszałem głuche dźw ięki uderzeń. Mój żołnierz po naganie podoficera zachow yw ał się grzecznie. Silnem ram ieniem podtrzym yw ał moje niepew ne kro ki i raz po raz pow tarzał: „Nu, war- n a c zo k 1) idź! W isz! N ie buntuj! Osłab, biednyjP W epchnięto mnie w reszcie do celi, gdzie już zastałem kolegę, leżącego na podłodze.

Drzwi za m ną zam knęły się natychm iast. Byłem ostatnim , w prow a­

dzonym do kobiecego oddziału, i zaraz po zam knięciu drzwi zaległa w naszym ko ry tarzu cisza. Kroki oddalających się żołnierzy m ilkły

w podw órzu”.

W ładze nie po przestały na pobiciu i zm altretow aniu więźniów, w ytoczyły im jeszcze spraw ę sądow ą. P iłsudskiego skazano na 3 m iesiące w ięzienia, k tó rą to karę sen at p etersb u rsk i podw yższył do sześciu m iesięcy.

Jak o m iejsce zesła n ia w yznaczono P iłsudskiem u m iejscow ość K ireńsk, położoną nad rzek ą Leną i o d le g łą o tysiąc w io rst w k ie­

ru nku północnym od Irkucka. Ju ż pisząc te n artyk uł, zapytałem Mar­

szałka P iłsudskiego, ile dni trw ała ta droga.

M arszałek P iłsud ski zam yślił się, poczem odrzekł:

— W leczono nas dziesięć dni. Nie b yła to podróż wesoła. Od­

byliśm y ją saniam i.

Zesłańców w ysyłano „etapem ”. Na drogach sy birsk ich istniały wówczas stacje pocztow e z końm i, ta k ja k to miało miejsce w E u ro ­ pie daw niej. P artję zesłańców pod e sk o rtą odstaw iano od stacji do stacji, zatrzym ując się jedynie na w ypoczynek nocny. Przebycie prze­

strzeni tysiącw iorstow ej saniam i w ydaje się nam dzisiaj czemś zupeł­

nie fantastycznem , ale przebycie jej podczas czterdziesto-stopniow ych mrozów, w lichem odzieniu, w ydaw ało się n aw et w latach osiem dzie­

siąty ch spraw ą bardzo ciężką. G dybyż to jeszcze d roga ta prow adziła do w olności. W ydałaby się napew no k ró tk a i wygodna, ale przecież u jej k re su oczekiw ała zesłańca nędzna w egetacja człow ieka, skaza­

nego na zupełną izolację od cywilizacji i w ogóle „ś# i'ata”. To też trzeb a było duszy tak h artow nej i ciała ta k w ytrzym ałego, jakiem i obdarzony b y ł P iłsudski, aby tę Golgotę, odbyć bez sk arg i i bez u padku ducha.

Do K ireń ska przybył Jó zef P iłsu d sk i w g rudniu 1887 roku, mając za sobą już ośm iom iesięczny pobyt w w ięzieniach i na etapach. Była

') Ludność sybiraka dla zesłańców wszelkiej kategorji m iała nazw ę pogardliwą w a r n a k. N atom iast przybysze zwali Sybiraków — c z a ł d o n a m i .

Nr. 3 JÓZEF PIŁSUDSKI NA SYBERJI 5 to w owym czasie m iejscow ość mała, gdzie oprócz urzędu pow iato­

wego, izby skarbow ej i szpitala nie było żadnych innych urządzeń, k tó reb y m ogły uspraw iedliw iać jej miano m iasteczka. W rzeczywi­

stości była to w ioska, położona na wyspie, na rzece Lenie, zam iesz­

kała przez czałdonów, czyli Sybiraków , oraz przez zesłańców . Lud­

ność tru d n iła się rybołóstw em , m yślistwem , hodow lą i nieco rolnic­

twem. Stosunejc czałdonów do w ygnańców był obojętny, ale raczej przychylny. Szczególnie Polacy cieszyli się w ielkiem poszanow aniem , gdyż uw ażano ich za takich, którzy w szystko um ieją i w szystko p o ­ trafią zrobić.

W czasie przybycia Józefa Piłsudskiego do K ireńska przebyw ały tam jeszcze resz tk i pow stańców z lat 1863—1864. Byli to przew ażnie ci, którzy służyli w żandarm erji pow stańczej i których w skutek tego nie obejm ow ała do owego czasu żadna am nestja.

Odmienne w arunki bytu na Syberji, odm ienny krajobraz, inni ludzie i innę obyczaje w y ryły się w duszy M arszałka P iłsudskiego niezatartem i w spom nieniam i. Obecnie, w czterdzieści sześć la t po ujrzeniu po raz pierw szy K ireńska, są one w nim tak żywe, jakgdyby zdarzyły się przęd p aru m iesiącam i. S łuchając opow ieści M arszałka o tych czasach, byłem pełen zdum ienia dla ich szczegółow ości i p la ­ styczności. Gdy się jednak zważy jakiego w strząśn ien ia m usiała wów­

czas dośw iadczyć dusza tego m łodego chłopca (Józef P iłsud sk i liczył w chwili aresztow ania la t 19), w tedy zdum ienie opada. Niezależnie bowiem od grozy, zesłanie posiadało i swój urok, a posiadało zw łasz­

cza dla rom antycznej, wrażliwej duszy. W spaniała przyroda, olbrzy­

mie odw ieczne puszcze, tundry, dzikie zw ierzęta, a nadew szystko po­

tężna, groźna Lena. Szum jej fal i ło sk o t pękających na w iosnę lo­

dów dźwięczy do- dzisiaj żywemi tonam i w uszach M arszałka P iłsu d ­ skiego. Ten ogrom k raju i olbrzym ia skala w szystkiego m usiała za­

chwycić każdego, naw et skazanego na przym usow y tu pobyt. O dle­

głości gdzieindziej olbrzym ie, tutaj w ydaw ały się bliskiem i i nieznacz- nemi. Gdy się udaw ano w odw iedziny do sąsiada, to trzeb a było przebyć w io rst sto, gdy się szło na polow anie — to na niedźwiedzie, gdy się mówiło: rzeka, to miało się na m yśli k o ry to dziesięć razy szersze od W isły, gdy k to ś rzekł: m orze — oznaczało to ocean bez kresu, a las — tajga ró w n ał się nieom al całej części św iata.

Bez w zględu na szarość, beznadziejność i okropność, życie w Ki- reń sk u nie było pozbaw ione oryginalności i ponurego wdzięku. W łó­

częga po tajdze i po Lenie, polow anie, w spółżycie z napółcyw ilizow a- nymi czałdonam i i dzikiem i szczepami autochtonów , poczucie spełnio­

nego obow iązku — w szystko to stw arzało całość w zetknięciu z nią tru d n ą i ciężką, ale we w spom nieniu i opisie — p ełn ą poezji.

W ładze mało troszczyły się o zesłańców . K ontentow ały się p rz e ­ świadczeniem o ich odosobnieniu, obaw zaś co do Ucieczki nie m iały zupełnie, gdyż w prawdzie oddalić się z K ireńska było łatw o, lecz dostać się do stro n cyw ilizow anych — praw ie niemożliwe. O lbrzy­

mia odległość od m iasta (1000 w iorst) i w ogóle od ludzi pozw alała pozostaw iać skazańcom w zględną swobodę. K orzystali z niej jednak nieliczni. W iększość o garn iała już rychło ap atja i niechęć do życia.

6 POLACY ZAGRANICĄ Nr. 3 P o p ro stu nie chciało im się opuszczać ch at i niekiedy woleli naw et m arznąć, aniżeli iść do lasu po drzewo na opał.

M arszałek P iłsu dsk i nie pozw olił jed n ak zapanow ać nad sobą apatji. Od pierw szych dni s ta ra ł się być czynny. Nie u leg ł też żad­

nym pokusom , czyhającym na zdesperow anych m ęczenników. Nie roz- pił się, co było rzeczą m ało zrozum iałą naw et dla władz, nie poddał się lenistw u, co znowu w praw iało w zdum ienie skazańców . Słowem, zachow ał rów now agę ducha i pełne opanow anie ciała.

Po pew nym czasie n ad szed ł w yrok sądow y za bunt w Irkucku.

N ieszczęsnego m łodzieńca zam knięto w w ięzieniu, przyczem, jak sam mi to w spom inał, d o stał początkow o ta k ą celę, z k tórej przez szczeliny widać było w nocy gwiazdy. Poniew aż była zima i te rm o ­ m etr w skazyw ał około 40° niżej zera, przeto Józefow i P iłsudskiem u groziła wówczas śm ierć. Dzięki antagonizm ow i, panującego między naczelnikiem w ięzienia i p rysta w em udało się jego kolegom p o zo sta­

łym na w olności uzyskać przeniesienie go do szpitala w ięziennego, gdzie też, jako pisarz, całą k arę odbył.

Z czasów pobytu w K ireńsku i później w Tunce d atu ją się n ie­

liczne w życiu M arszałka P iłsudskiego epizody m yśliw skie. Głuche lasy sy b irsk ie w prost zap raszały na polow anie. W czasie pobytu na M aderze usłyszałem z u st M arszałka opow ieść m yśliw ską, k tó rą zapa­

m iętał z czasów pobytu nad rzek ą Leną. Oto ona:

— Pew nego razu — m ów ił K om endant — poszedł chłop rosyjski z synam i do tajg i po drzew o. Innej broni, oprócz siekier, nie mieli.

W czasie roboty natkn ęli się na niedźwiedzia, k tó ry uniósł się na tylne łapy i począł ku nim zbliżać. Synowie, jako młodsi, zdołali uciec. Ojciec pozostał, a widząc, że niem a innej rady, sch ro n ił się za jedno z najbliższych drzew, m ając nadzieję, że m oże zwierz go nie zauw aży i pójdzie spokojnie dalej. Jed n ak niedźwiedź nie m inął go, lecz podszedł pod drzew o i sięg n ął po chłopa łapą. Człowiek p rze­

sunął się. Niedźwiedź obchodził drzewo, starając się dosięgnęć ofiary;

człow iek przesuw ał się znowu. Pow stało coś w rodzaju gry „w cho­

w anego”, aż w reszcie zniecierpliw iony niedźw iedź objął n iezbyt gruby pień łapam i, chcąc w ten sposób chłopa schwycić, W tedy chłop chw y­

cił te łap y i przytrzym ał. Niedźwiedź począł ryczeć, ale pozbaw iony możności w ykorzystania swej siły, stał w tej pozycji unieruchom iony.

Chłop począł wówczas naw oływ ać synów. Po pew nej chwili podszedł jeden z nich z siek ierą w ręku. „Podejdź bliżej — rzekł chłop — i zabij niedźw iedzia”. „Boję się" — odpow iedział syn. Napróżno oj­

ciec nam aw iał go, aby podszedł do niedźw iedzia i zadał mu cios. Syn b ał się. „No, to choć — rzek ł w reszcie chłop — potrzym aj niedźw ie­

dzia, a ja go z ab iję”. I syn p rzytrzym ał niedźwiedzia. Tym czasem chłop, uw olniony z opresji, począł jak najspokojniej oddalać się od fatalnego m iejsca. „Ojcze! — w rzasnął przerażony syn — czemu nie zabijasz niedźw iedzia”? „Mam czas — odrzekł na to chłop — a ty poznaj, jak to przyjem nie trzym ać zdrow ego niedźw iedzia za ła p y ...”

Zycie w K ireńsku płynęło m onotonnie. Zimą, a zima trw ała dziewięć m iesięcy, zapadał m rok tak w cześnie, że dzień trw ał za­

ledw ie kilka godzin, a b rak jakiegokolw iek ośw ietlenia podnosił nie­

Nr. 3 JÓZEF PIŁSUDSKI NA SYBERJI 7 pom iernie nieprzyjem ność tego stan u rzeczy. Przy migotliwein św ie­

tle łuczywa lub ogniska nie można było czytać, ani pisać, nie można też było w ykrzesać pogodnego nastroju, przychodzącego ta k łatw o w jasnem św ietle słońca lub żarów ek. Dnie i noce w lokły się z roz­

paczliw ą pow olnością, ale gdy zesłaniec po latach spojrzał w p rze­

szłość, to w ydaw ała mu się ona ta k kró tk a, że nie chciał wierzyć, aby czas, k tó ry biegł z dnia na dzień tak pow olnie, w sum ie upływ ał ta k szybko. Pow odow ała to nijakość i bezw rażeniow ość życia. W Ki- reń sk u nic się nie działo, a w szczególności nic się nie działo w życiu zesłańców . List z Polski, gazeta, echo jakiejś dalekiej, podziemnej roboty, to b y ły najw ażniejsze zdarzenia. N iekiedy budziła się myśl o ucieczce. A patja ulaty w ała wówczas i rozpoczynały się dysputy: — dokąd? Dokąd i któręd y uciec? Czy przez ocean Lodow aty do Ala­

ski lub Kanady; czy przez pół Azji do niezależnych chanatów m on­

golskich, albo też przez niezm ierzone przestrzenie Rosji?... Ucieczki jednak zdarzały się rzadko, a udaw ały się jeszcze rzadziej.

Pobyt w K ireńsku trw ał przez cały ro k 1888 i część roku 1889.

W początku la ta w ładze ro sy jsk ie uległy prośbom w noszonym przez przyjaciół, i przeniosły Józefa P iłsudskiego „ze względu na słabe zdro­

w ie” do m iejscow ości Tunka, położonej na południu Sybiru, a więc w klim acie nieco łagodniejszym . P rzeniesienie do Tunki, do kraju, gdzie lato było dłuższe, gdzie do Irkucka jechało się nie dw a tygodnie, lecz t y l k o k ilk a dni, gdzie ponadto m ieszkała pew na ilość ludzi inte­

ligentnych, było aw ansem , o jakim znaczna w iększość skazańców nie m ogła naw et śnić. W naszem zrozum ieniu byłby to aw ans w ątpliw ej natury, gdyż ten raj liczył co najwyżej k ilk u se t m ieszkańców i nie po siadał żadnych urządzeń kulturalnych.

Aby dostać się z K ireńska do Tunki trzeb a było przejechać n aj­

pierw tysiąc w iorst drogi do Irkucka, a stam tąd dw ieście w io rst na południow y zachód, w k ie ru n k u gór Jabłonow ych. Więc znowu n a stą ­ piła podróż etapam i, w praw dzie lżejsza od poprzedniej, gdyż P iłsudski b y ł już zaaklim atyzow any, a pozatem pom agała mu znajomość zacho­

w ania się w obcych poprzednio w arunkach, niem niej jednak nie lekka.

W każdym razie odbył ją bez odm rożeń, czego nie można było pow ie­

dzieć o podróży poprzedniej.

Na nowe m iejsce przeznaczenia przybył Józef P iłsu d ski w sierpniu 1889 roku. O przyjeździe do Tunki tak mówił mi w czasie jednej z rozmów:

— Był to w tam tych stronach w łaśnie koniec lata. Miało się już na jesień, a trzeba wam wiedzieć, że w Tunce jesień jest bodaj najp ięk ­ niejszą p o rą roku. J e s t słoneczna i sucha. Spodobała mi się ta m iej­

scow ość bardzo. W k ilk a dni później w rażenie to utrw aliło się we mnie jeszcze więcej, poniew aż tutaj m ogłem nareszcie zdobyć się na w łasne m ieszkanie, czego nie udało mi się nigdy osiągnąć w K ireńsku. Mie­

szkanie to nie było w praw dzie luksusow e, ani zbyt obszerne, ale było w łasne. S kładało się z jednego pokoju, odnajm ow anego od pewnej starej Sybiraczki, k o b iety prostej.

Tunka była w owym czasie i je st zapew ne dotychczas niew ielką wsią, leżącą w powiecie Irkuckim . Stanow iła stolicę adm inistracyjną dużego obszaru, rządzonego przez p r y s t a w a , k tó ry wobec znacznej

8 POLACY ZAGRANICĄ Nr. 3 odległości jego siedziby od urzędu pow iatow ego p o siad ał w ładzę rów ­ nającą się w ładzy sta ro sty w Polsce. Leży ona przy ujściu rzeki Tunki do rzeki Irkutu, k tó ra zkolei w pada do A ngary. Dzięki położeniu w rozległej dolinie, zasłoniętej od północy pasm em górskiem , klim at jej był znacznie łagodniejszy, co w yrażało się nastaw aniem zimy do­

piero na początku listopada, a więc wówczas, gdy w K ireńsku pano­

w ały już trza sk ające mrozy. Rów nież dzięki tym górom nie daw ał się

w ały już trza sk ające mrozy. Rów nież dzięki tym górom nie daw ał się