• Nie Znaleziono Wyników

kowpioYTńtt.pący tńe mogą go

niej odstręczyć G dy nadzieja już zgasła, on wa>czy jaszcze, bo zw ycięstw o jego leży w przyszłość’ 1*1

Niech żyje Komuna!

W szystkie myśli i pragnienia oswobodzo­

nego P a ryża streszczały się teraz w żądaniu jaknajrychleiiszetgo wyboru Rladty Gminnej:

Komuny. W y b o ry w ypełniały całe życie mas ludowych i ich przyw ódców . P rze z to za­

niedbano nawet pościgu za uchodzącą bandą rcakcyjrą,' choć można było ją w raz z całym tłumem gnębicieli, zebranym w Wersalu, oto­

czyć i uwięzić, a tetm samem skręcić łeb kortrrew olucyi w samym jej zarodku. Sko­

rzystał z tego Thiers .formując na gw ałt ze szpiclów, żandarmów, hańbą okrytych niedo­

bitków armii, zastępcy dla zdławienia Paryża, wojsko, które nazwał ..naipiękniejszem, Jakieś kiedykolwiek miała Francya“ .

Cóż t y ł o przyczyną, że myśl o Komunie tak rozpłomieniła i opanowała umysły P a ry- żan? W ynikało to z długoletniej niewoli, w jaką fPa<ryż, miasto robotnicze,; pogfrążyły panujące klasy! R zecz jasna, że gd yby on miai prawo rządzić się sam, a tylko w ogólno­

narodowych sprawach stanowił jedność z m- n.-mi gminami Francyi, gdyby miał daleko idącą a u t o n o m i ę , opartą oczyw iście na powszeclmem i równem prawie wyborczem, aiPonoir.ię tak wielką, jaką ma kanton szwaj­

carski, albo stan Północnej Ameryki, to pro­

letaryusze, stanowiący ogromną większość je­

— 36 —

go ludności, bez trudu przeprowadziliby w nim takie ustawy, jakie im są potrzebne i urze­

czyw istniliby w nim stopniowo hasła socya- listyczne. Burżuazya drży oczyw iśce przed tem i stara się stłumić to dążenie P a ry ża i in­

nych przem ysłowych miast. Czyni to, popie­

rając rządy centralistyczne, jednolite na cale państwo, nie zostawiając żadnej samodzielno­

ści poszczególnym jego częściom. P r z y takim bowiem systemie, przew agę nad miastami wielkierrri ma zaw sze przy wyborach prowin- cya; miasteczka i wsie, w których znów_ciemni chłopi i drobni mieszczanie, dający się najczę­

ściej w odzić za nos klerykałom, burżuom i szlaganom, mają przew agę nad świadomym lu­

dem roboczym. Tam więc, gdzie !;est pow sze­

chne i rówłie prawo w yborcze, jedynym ra­

tunkiem zaś rządtzących, jedynym środkiem niedopuszczenia d(o 'uchwał i',^wyw rotowych", jest nie dopuszczanie do szerokiego samorządu wielkich miast i utrzymanie ich na w o d zy za- pomocą centralizmu. Rozumieją to one dobrze, więc w ciągu dziesiątków lat rządzili P a r y ­ żem, drugiem co do wielkości miastem Europy mianowani przez rząd policyanci!

Za to myśl o samorządzie wrosła w r/ccw ludu roboczego. Domagał się on oczywiście w ładzy prawodawczej dla sw ej upragnionej Komuny; co więcej, chciał w nieij w idrieć zarazem ciało w ykonawcze, zastępujące . i ę- biącą go biurokracyę urzędnikami, mianowa­

nymi przez lud i przed nim odpowiedz al- nymi. O dy w ołał- Niech żyje Komuna', to w okrzyku tym mieściło się już i hasło znie­

sienia) armii stało*' ai powszechnego uzbroiei- nia luidiu, zniesiiemla 1 podatków pośrednich i wprowadzenia postępowego systemu opodat­

kowania od dochodu, oddzielenia kościoła od państwaj, ‘wybieralności wszystkich urzędni­

ków, sędziów i nauczycieli, pracy dla w szyst­

kich pracujących, chleba dla wszyskich gło­

dnych! Samorządny P a ry ż miał się stać wzor rówą gminą, za którąby inne gminy Francyi, cały nraród a za nim ludzkość cała musiała pójść społem w lepszy, now y, socyalistyczny świat!

W ię c nieopisany entuzyazm zapanował na ulicach miasta 21. marca, gdy Komitet Cen­

tralny przedstąwit ludowi nowowybranych

członków Komuny, oddając władzę w ich ręce. Z dwustu tysięcy piersi zagrzmiał okrzyk:

Niech żyje Komuna! Kaszkiety tańczyły na ostrzach bagnetów, sztandary biły się z wia­

trem. Z okien, z dachów tysiące rąk powie­

w a ły chustkami... „W szystko odrodziło się w tem nowem życiu" — pisze Lissagarny. „Kto przed miesiącem jeszcze rozpaczał, teraz pro­

mieniał entuzyazmem. Pozdrawiano się i ści­

skano sobie dłonie, nie znając się wcale.

O, nie byliśmy sobie obcymi, byliśmy dziećmi tej samej woli, tej samej w iary, tej :amej miłości... Radością drżały wszystkie serca*

łzy błyszczały w oczach"... A członek Ko­

muny, Juliusz Valles, pisze o tym dniu:

„C o za dzień!

To słońce ciepłe i liasne, złocące paszcze dział, ten zapach bukietów, szelest chorągwi, szmer tej rewolucyi, która płynie spokojna i piękna jak błękitna rzeka, te dreszcze, te światła, te surmy śpiżowe, te błyski bronzu, te pochodnie nadziei, ta woń honoru — dość tego, by zwycięska armia republikanów upiła się dumą.

O wielki P a ryżu '

Podliśm y byli. M yśleliśm y już cię opuścić, oadalić się z przedmieść które w y d a v .a v się umarłe!

Przebacz, ojczyzno honoru, miasto w y z w o ­ lenia, placówko rew olucyi'

Cokolwiek nastąpi, choćbyśmy mieli znów uledz w walce i umrzeć jutro, pokolenie na­

sze znalazło pociechę! Otrzymaliśmy nagi odę za lat dwadzieścia pogrom ów i trwogi.

Trąby, niech wiatr niesie wasze dźwięki!

bębny, niech głos wasz idzie po polach!

Uściśnij mnie, druhu/— ty siwy, jak ja!

A ty, bębnie, grający w pliszki za barykadą, chodź także, chcę cię uścisnąć!

Ośmnasty miarea ocalił cię, dzieciaku!

Mogłeś, jak my, róść w e mgle. nurzać się w błocie, tarzać w e krwi, zdychać z głodu i zdychać z hańby, czuć ból niewysłowiony zbezczonych!

To się skończyło!

M yśm y za ciebie lali krew i łzy. T y odzie­

dziczysz po nas spuściznę. Synu zrozpaczo­

nych, będziesz człowiekiem w olriym !"

37

Za dyktatury proletariatu.

i nadszedł dla iudu paryskiego dzień sło­

neczny. Kirótkim miał on być niestety, na­

stąpić miała po uim. noc ciężka, krwawa...

A Paryż, jakby w przeczuciu strasznej kata­

strofy wdychał pełną piersią czyste, wolne powietrze, upijał się szczęściem osiągniętem.

Komuna ziściła nadzieje, jakie w niej po­

kładano. Spełniła w szeregu dekretów naj­

ważniejsze z żądań klasy robotniczej. Uczy­

niła ona krok pierw szy do obrócenia fabryk na własność pracujących. Odesłała kler w ci­

szę prywatnego życia, każąc mu utrzym yw ać się, jak apostołowie, z jałmużny wiernych.

P o łożyła kres okropnościom, dziejącym się po niektórych klasztorach, w tórych przy rew izyi poznajdowano narzędzia tortur i lu­

dzi zamurowanych żyw cem . W ysw obodziła szkołę z niewoli państwa i klerykalizmu. Znior sła zupełnie ucisk państwowy, wprowadzając na wszystkie stanowiska służby publiczne] w mietisce rządowych sług —- wybieralnych od­

powiedzialnych przejd wyborcam i przedstawi­

cieli ludu, pobierających płacę zw y k łeg o ro­

botnika. Na najwyższych urzędach, w ininir steryach nawet, zasiedli robotnicy i drobni mieszczanie. Najgorsi potw arcy paryskiego’

powstania, pamfleciści klerykalni i burżua- zyjni, schylić musieli g łow ę w swych pasz­

kwilach przed zdumiewającą uczciwością tych ludzi. W chwili, gdy Komuna nie ismiała już, gdy rzeź już szalała na ulicach Paryża, każdy z nich zdał co do grosza powieizone mu pieniądze publiczne członkom ministeryum skarbu, narażając się p rzy tem nieraz na pojmanie i rozstrzelanie. Jeden z ministrów, robotnik Treillard, aresztowany i rozstrze­

lany w e dw a miesiące po upadku Komuny, oddał przed straceniem żonie pozostałość z po­

wierzonej mu kasy — 38.000 franków. A w do­

wa przywdziała w tedy dopiero żałobę i odnio­

sła te 38 O0O frankć ■w7 oficerowi, który kdził roz strzelać jej męża. M ężow ie Komuny n ie y lk o zdumiewali w ro gó w prawością charakteru, ale i bezprzykładnem bohaterstwem. N a jw y ­ bitniejsi z nich krwią swoją dali świadectwo idei, która ich prowadziła.

I oni to „prostacy’1, św ieżo od pracy rąk oderwani przez rewolucyę, zaw iadyw ali P a ­

ryżem tak, jak jeszcze nikt nim zawiadywać nie potrafił. N igdy jeszcze P a ry ż nie zasy­

piał tak spokojnie, nigdy nie panował w nim tak w zo ro w y ład. Ponownie (pierw szy raz w chwili rewolucyi lutowej) ustały w nim kradzieże, rabunki i rozboje, jak g y b y rze- zimiszki i opryszki poszły w ślady swych wysoko położonych i dobrze uposażonych ko­

legów do Wersalu. 1 inne następstwa bur- żuązyjnego porządku zniknęły z cudowną nie­

mal szybkością, z nim razem. Nierządnice, tak panoszące się w Paryżu kapitalistycznym, opuściły P a r y ż robotniczy i pociągnęły za emigrującymi obrońcami rodziny, w iary i — przeaewszystkiem — ' własności. W ich miej­

sce zjaw iły się praw dziw e Paryżanki: boha­

terskie, wielkoduszne, ofiarne, jak kobiety sta­

rożytności. duchy opiekuńcze dla rannych i;

chorych, nieustraszone w niesieniu pomocy bohaterom, gotow e pierś własną nadstawić na kule za nieśmiertelną sprawę.

Klasa robotniczą, w yw alczając dla siebie wolność i lepszą dolę, w yzw oliła i odrodziła całe społeczeństwo paryskie. I czyż może być większy hołd, złożony jej dyktaturze, (jak pod­

danie się pod nią średnich klas ludności — in- teligencyi, drobnego i średniego mieszczaństwa

— i ukorzenie się ich przed ludem roboczym — wodzem i zbawcą ludzkości!

Błędy Komuny.

Wspomnieliśmy już, że proletaryat francuski był w chwili paryskiego powstania w r. 1871 zbyt mało świadomy, w yrob iony i doświad­

czony, krótko mówiąc zbyt młody jeszcze, aby się utrzymać przy w ładzy. Stąd w yniknęły ciężkie błędy, przez Komunę popełnione. P o ­ m ówim y o nich otwarcie. Bo proletaryat nie potrzebuje się ich wstydzić i nie w stydzi się, a z rozpatrywania ich czerpie tylko naukę na przyszłość.

Komuna nie umiała poprowadzić z należytą zręcznością i dzielnością walki przeciw sprzy- siężeniu reakcyonistów. Bojąc się narzucania rewolucyi reszcie kraju, ograniczyła się ona do obrony miasta przed ■ najazdem wojsk nie­

wolniczych, ufając, że Francya przyłączy się sama do powstania. A zbawić je mogło tylko

szybkie, zaczepne działanie i natychmiastowe zbrojne poparcie buntów komunalnych, w ybu­

chających ż yw io ło w o po wielkich miastach przem ysłowych prowincyi, a da[iących się dla braku łącizności łatwo zdusić rządzącej klice.

Proklam acye zaś same, głoszące w spółob yw a­

telom, że tryumf P a ryża jest i dla nich nadzieją lepszej doli, nie zdołały rozdmuchać ogólnego pożaru.

Ody już Komuna przyjęła politykę obronną, hależało przewidzieć, że siły burżuazyi będą większe i starać się zmusić ją do ugody, nie dopuszczając do ostatecznej rozprawy. Środ­

kiem do tego byłaby zagarnięcie banku francu­

skiego, m ieszczącego całe bogactwo panujących klas. W ystarczałoby to, ażeby pozbawić je możności prowadzenia w ojny i w ym ódz pod­

danie się ich ludowi rewolucyjnemu. P rzez dzi wną ..skrupulatność11 i lekkomyślność, Komuna nietylko że nię zagarnęła pół czwarta miliarda burżuazyjnego majątku — gorzej! _ nie prze­

szkodziła dostarczeniu Thiersowi przez bank grosza na zgniecenie powstania.

Dalej — należało przygotow ać się do g ro­

żącej śmiertelnej walki przez dobre zorgani­

zowanie armii! sfederowanych i oddanie steru jej w jedne, silne i doświadczone ręce. Tym cza­

sem obroną rządził, kto chciał i jak chciał; rozt- kazy różnych władz k rzy żo w a ły się ze sobą;

w ciąż wzrastał nieład, niekarność i rozpręże­

nie. I w w yborze w od zów nie była szczęśliwa Komuna. Znajdowali się m iędzy nimi bohater­

scy, ale niedoświadczeni młodzi oficerowie, jak Duval i Flourens (obaj zginęli mężnie w p ie rw ­ szej bitwie z W ersalczykam i) i wielu innych.

W ielu bylłbi pyszałków, frazesiowilczów nadę­

tych, łgarzy i niedołęgów, nie lepszych co do charakteru a mniej zręcznych, niż w o ­ dzow ie bonapartystowscy. R e c l u s , słynny irewolutcyonista, żołnierz Komuny bfljow^alda, jak dnia 2. kwietnia, w przeddzień porażki pod Chatillon (Szatilionem) sfederowani stali w szeregach na placu przed ratuszem, prze­

ziębił na wskroś, bici ulewnym deszczem a przez okna dolatywał przeraźliw y śpiew ludzi z generalnego sztabu:

„Pijm y, pijmy, pijmy za niepodległość św iata!“

Była jednak i garść w odzów nietylko dziet­

nych i prawdziwie oddanych sprawie, ale mądrych, doświadczonych, zahartowanych już w ogniu niejednej rewolucyjnej w ojny — na- przykład rodacy nasi: Jarosław Dąbrowski i W a lery W róblewski. Niestety, przy braku g ło w y u steru, wysiłki ich zeszły na marne, gdy zaś oddano im naczelne dowództwo, było już zapóźno.

Drugie oblężenie Paryża.

A burżuazyjno-szlachecka klika skupiała coraz większe siły. Za cenę haniebnego po­

koju uzyskała ona od Prusaków wypuszcza­

nie z niewoli biednych, pobitych tłumów ce­

sarskich żołnierzy i opasała Paryż, łącznie z najeźdźcą, z wrogiem ojczyzny, żelaznym pierścieniem bagnetów. Armia zwycięska złą­

czyła się z pokonaną dla wspólnego zdła­

wienia proletaryatu! Nienawiść do ludu ro­

boczego okazała się o tyle silniejszą od na­

rodowej nienawiści i narodowej blagi, że zamieniła hałaśliwy tryumf i odgrażanie się przyszłą zemstą — w pokojową sielankę!

Powypuszczani z niewoli oficerowie Napo­

leona Małego, tchórze, niedołęgi i zdrajcy, postanowili obmyć zaszarganą sławę w krwi robotniczej. Żołnierze, zdemoralizoiwanyoli przez nieszczęśliwą wojnę, rozpojonó wódką i poszczuto na Komunardów jako na bezbo­

żników, morderców i podpalaczy. Od 2. kwie­

tnia toczyła się dokoła P a ry ża bratobójcza wojna domowa, w której sfederowani ponosili mimo niesłychanych bohaterstw klęskę za klęską. W iele krw i ludowej przelano napróżno w bezużytecznych wycieczkach, w obronie fortów, które należało raczej opuścić i po- wysadzać w pow ietrze; w ró g b y ł coraz bli­

żej miasta; coraz bliżej to czy ły się okrutne walki, kończące się często mordowaniem w ziętych w niewolę sfederowanych. Wreszcie panowie „patryoci“ , którzy niedawno, gdy Prusacy bombardowali P a ryż, kazali całemu światu się oburzać na to „świętokradztwo", teraz kazali swym żołdakom bić z francuskich dział w stolicę Francyi. W ieniec pożarów oto­

czył nieszczęśliwe miasto. Nadzieja pierzchała z szeregów jego obrońców, ustępując miejsca rozpaczy. 21. maja otwarła zdrada jednę

z bram Wersalezykom. Namjutre już 230.000 W ersalczyków wdzierało się zewsząd w ulice.

Agonia Paryża.

P a ry ż pokrył się barykadami. W szystko co zdolne byfo unieść karabin, w alczyło jak lw y, do ostatniego tchu. W a lczy ły dzieci nie­

letnie, słynne dzieci Komuny, których kilka­

naście tysięcy chwyciło broń słabą ręką ; w alczyły dzielne Paryżanki, o których pisało 'jedno z ówczesnych pism burżuazyjnych an­

gielskich: „G dyb y naród francuski składał się z samych kobiet, jak iżby to był straszliwy naród!" Zołdactwo musiało zdobywać dom za domem, ulicę za ulicą, aż 28 m a j a w ieczc- rea ' w zięto ostatnią barykadę.

Padło miasto, które było awangardą rew o ­ lucyi, padło, 4 walcząc do ostatka, do ostatka wielkie i piękne. Groza i uwielbienie przej­

muje, gdy czytam y o tych bohaterach, którzy tam marli przy łunach pożaru, którym się starali pochód w roga powstrzymać, marli z zachwytem na tw arzy, jakby w upojeniu radosnem, to znów z 'kamiennym spokojem słynnych rzymskich republikanów.

Oto, jak Lissagaray opisuje śmierć ministra w ojny Komuny, starego rewolucyonisty Deles*- cluze‘a KDeleskliuza):

...Słońce zachodziło za gmachami, zamyka­

jącymi plac. Delescluze nie patrząc, czy idą za nim, postępował tym samym krokiem — liedyna ży w a istota na drodze bulwaru W oltera. D o­

szedłszy do opuszczonej barykady skręcił na lew o i przebył w ał z bruku. Raz ostatni ujrzeli­

śmy to oblicze surowe, okolone białą brodą — zwrócone 'ku śmierci. Nagle Delescluze zniknął.

Padł rażony kulami...

W te dni agonii P a ryża padł najmężniejszy jego obrońca, Jarosław Dąbrowski. Ciało owinięte w sztandar czerwony, złożyli druhowie w nocy, przy świetle pochodni u stóp Kolumny W olności; batalion cały otoczył wodza i każ­

dy żołnierz po kolei składał pocałunek na jego czole. Pogrzebano go później przy grzmocie dział na cmentarzu Pere Lachase (P er Laszez).

„Sprawa sprawiedliwości, porządku ludzkości, cyw ilizacyi tryumfuje!"

„Sprawa sprawiedliwości, porządku, ludz­

kości, cyw ilizacyi tryumfuje!“ — ujadał Thiers na Zgromadzeniu Narodowem, gdy „najpię- kniejsze w ojsko11 weszło do Paryża. „Kara będzie zupełną. Będzie ona wykonana w imie­

niu praw, przez prawa, zgodnie z prawami".

Dla spełnienia obietnicy burżuazyjnego dykta­

tora, płynęła przez dwa tygodnie środkiem Sekwany druga, czerwona rzeka ,krwi po- moK cwanych Paryżan, W ziętych do niewoli ro> :■ ♦rzeliwano setkami i'tysią ca m i; gdy znu- d i<e się zabijaniem z karabinów, zmiatano bezbronne tłumy kartaczami. Czyniono to cc zy rśc śic nabożnie- przy każdej egzekucyi asysto vał 'ksiądz i mruczał pod nosem pacie­

r z ; za zbawienie dusz zabijanych grzesz­

ników.., Nie zważano na płeć, na w iek; ko­

biety Komuny, które w odwadze i zapale przeszły synów, braci, m ężów, kochanków ginęły setkami w raz z nimi. Zabijano dzieci, widząc w nich przyszłych rewolucyonistów i mścicieli; zabijano starców, by ci, którzy już widzieli dwa proletaryackie powstania, nei doczekali się trzeciego. Zbrodnie półazyatyc- kiego caratu, popełnione na ujarzmionych lu­

dach, bledną, bledną, gdy wspomnieć rzeź, spra wioną przez tych zachódnioi-europeijs'kich, c y ­ wilizowanych „liberałów " ludowi roboczemu własnego narodu. Proletaryat świata całego nie zapomni, że każde swe powstanie przeciw burżuazyi będzie; musiał w razie przegranej, okupić bezlitosnym mordem i męczarnią dzie­

siątek tysięcy braci, że, jak śpiewa poeta nasz>- Ryszard Berwiński, ziemia obiecana czeka nas za morzem krwi, za czerwonem morzem.

Nim jeszcze zw ycięstw o porządku było do­

konane, rozsiadła się w śród tego czerwonego morza wracająca z Wersalu wygnanka, moral­

ność burżuazyjna. Pismo „Journal de Paris , organ zw ycięzców , nie mogło się powstrzymać od okrzyku przerażenia na jej widok i przypo­

mniało W ersalezykom ustęp z historyi Rzymu, pisanej przez starożytnego Tacyta:

„ A nazajutrz po tej straszliwej walce, zanim ona jeszcze zupełnie ustała, zaczął Rzym , po­

niżony i zepsuty, grzęznąć znowu w bagnie rozpusty, która żarła jego ciało i kalała duszę

— i widać było: tu walkę i krew, tam nierząd i pijatykę".

fc k w yglądaj tryumf pognębionej przez Ko- munaTdów cnoty.

P o paru dniach od upadku ostatniej baryka­

dy masowa rzeź ustala. Lecz m ordy i okrucień­

stwa ustać nie myślały. Mordowano dalej setki ludzi, bez przesłuchania, bez obrony, bez świad­

kowi, często bez sądu wcale.

Jednego z największych bohaterów Komu­

ny, Varlin‘a, członka Międzynarodówki, are­

sztowano wskutek kleszej denuncyacyi i por wleczono wśród tłumu w yjącego i okładają­

cego go razami. P o dwugodzinnym takim męczeńskimi pochodzie, piękna myśląca gtowa nieszczęśliwego zdawała się kawałem krw a­

w ego mięsa, oko w ypłynęło z oprawy. Na zapytanie „sądzącego*1 generała czy przyznaje się, że jest Varlin i że popełnił zarzucone rnu zbrodnie, męczennik odpowiedział dumnie:

-.Tak, jestem Varlin; tak, byłem członkiem Komitetu Centralnego i Komuny..." i w ylic zy ł swe czyny. Poprow adzono go na w zgórze Montmartre. Burżuazyjny pismak Maxime du Carnp, tak opisuje jego śmierć.

„Varlin stał prosto, z obu rękami w ycią­

gniętemu w zdłdż ciała, patrząc strasznie na tłum. Dwu żołnierzy zbliżyło się na parę kroków, chcąc strzelić; oba karabiny nie wyplatyy. Drwiu, innych strzelców dało ognia.;

obsunął się na bok i (już nie drgnął, rażony śmiertelnie w serce. Tak umarł Varlin w spor sób nienagannie odważny. P rzed śmiercią krzyknął: Niech żyje Komuna!"

Szczęśliwi ci, którzy konali z rozgrzanym od w ystrzałów karabinem w dłoni; szczęśliwi i ci, którzy padali pod ogniem egzekucyjnych plutonów z okrzykiem na cześć idei swojej na ustach. Stokroć straszniejszym był los tych, których na razie oszczędziła zemsta burżua­

zyi. „W o lę widzieć mojego w grobie, niż w rękach W ersalczyk ów " — m ówiła jedna z kobiet Komuny. Tłum powiązanych jeń­

ców gnano, masakrując i mordując pt> dro­

dze, do Wersalu, gdzie czekała na nich cze­

reda „porządnych ludzi"; złotej m łodzieży szlagonów, mieszczuchów, oficerów , ich żon i cnotliwych nałożnic, kurtyzan w lepszym i gorszym gatunku i alfonsów — , i rzucała się na „m orderców ", „bandytów ", „podpala^

czy ‘ plując w ich męczeńskie oblicza, bijąc i znieważając. Rannym sfederowanym ścierki oficerskie szarpały rany parasolkami, z umar- łjc h zdzierały krw aw e strzępy mundurów.

„Sprawa cyw ilizacyi tryum fow ała!"

0 tem, co przeszły dziesiątki tysięcy jeń có"

o nędzy- katuszach i mordach więziennych, o torturowaniu kobiet i dzieci nie będziemy Pisać. Jedno wspomnimy tylko: skatowanie małego synka jednego z członków Komuny, Ranyiera, za to, że nie chciał, czy nie mógł wskazać, gdzie się ojciec ukrywa.

1 rzed kilka lat skazywał „sąd krzyw oprzy- siężny" rewolucyonistów na ciężkie roboty, zsyłkę, więzienie lub śmierć. P rze z kilka lat pławiła sSę ^sprawiedliwość j’itryumfuijącaf‘

w krw i rewolucyonistów, którzy dumnie i ze wzgardą przyjm owali zbrodnicze wyroki.

„Nie chcę się bronić, nie chcę, aby mnie broniono" — wołała przed sądem wojennym zmarłia w r. 1905 Ludwika Michel (Miszel). —

Zbrodnie burżuazyi i zbrodnie komuny.

Bilans burżnazyjnei zem sty: conamniej 30.000 wym ordowanych (z tych zaledwie pa­

rę w walce), do 5000 zamęczonych po w ię­

zieniach, około 15.000 zesłanych, skazanych

zieniach, około 15.000 zesłanych, skazanych